Pokój wypełniały ciemność, wycie wiatru i myśli Larsena. Czyste jak bezchmurne niebo i spokojne jak bezwietrzny dzień. Zogniskowane na kolorowych pigułkach, które pozostawiały w gardle posmak chemii i szpitala. Był jak grabarz skupiony na tym by wykopać grób, przygotować miejsce wiecznego spoczynku.
Jedna pigułka, jedno uderzenie łopatą. Żegnaj Królowo Śniegu, Kai wraca do domu.
Ledwo zdążył połknąć jedną i sięgnąć po następną rozległ się krzyk. Joel ocknął się, zatrzymał dłoń przy ustach. Gdyby był psem zastrzygł by pewnie uszami. Skoncentrował się na drzwiach a odpowiedział mu wiatr wędrujący przez przewody kominowe niczym ksenomorf polujący na ludzi. Dopiero teraz poczuł jak mu zimno, zupełnie jakby żywa manifestacja lodu i śmierci złożyła pocałunek na jego karku. Palce mu skostniały, podobnie jak całe ciało.
Krzyk roznosił się korytarzami. Swoje epicentrum miał na dole, a kończył się w pokoju Joela.
To Barry?
Nie.
Jake?
Też nie.
Więc może Anderson?
Żaden z nich.
Nie rozpoznawał tego głosu, ale znał różne rodzaje krzyku, najlepiej swój własny. Ten był podszyty strachem i zaskoczeniem, wypełniony emocjami jakie towarzyszą świadkom wypadków. W górach niełatwo o wypadek. Przy takiej pogodzie, w takich okolicznościach właściwie to nic nadzwyczajnego.
Joel stanął przed decyzją. Dokończyć to co postanowione, czy jednak odwlec wyrok w czasie. Jeśli tam zejdzie czy będzie miał siłę potem tu wrócić? Czy nie znajdzie sobie wymówki, nie pojawi jakaś blokada? Nie mógł tego przewidzieć. Harmider na parterze wytrącił Larsena z hipnotycznego stanu w jaki się wprowadził decydując się otruć barbituranami.
Czyjś strach sprowadził go z dalekiej podróży.
A mógł zostawić aparat słuchowy wyłączony. Mógł. Szlag. Za późno, stało się.
Przyglądał się pigułkom. Krzyki nie milkły.
- Kurwa.
Joel wetknął dwa palce w usta i zaczął się dławić, oczy zaszły mu łzami. Po chwili wypluł z siebie pigułkę zalegającą w przełyku, jeszcze nie strawioną. Wolał tam nie schodzić odurzony lekami. Działając po omacku zagarnął pigułki z łóżka i przesypał je z powrotem do pustych plastikowych pojemniczków. Część wylądowała z powrotem na pościeli, ale nie miał czasu na drobiazgowe sprzątanie.
Włożył na t-shirt czarną bluzę z kapturem, przekręcił kluczyk w drzwiach i wyszedł na korytarz.
Na schodach usłyszał kroki. Od razu je rozpoznał.