Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2023, 04:02   #378
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 92 - 2526.I.19; mkt; zmierzch

Czas: 2526.I.19; mkt; zmrok
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: na zewnątrz: zmierzch, pogodnie, łag.wiatr, gorąc (-5)



Wszyscy



Kolejny dzień okazał się dość ciężki. Popularną dolegliwością w obozie była ciężka głowa i ospałość ruchów. Sytuacji na pewno nie poprawiał straszny, duszący, tropikalny gorąc jaki zaległ nad niebotyczną dżunglą właściwie od samego rana. Wydawało się, że samo powietrze przesycone przyjemną wonią kwiatów wymieszaną z o wiele mniej przyjemnym zapachem wilgotnego błota i kompostu stara się zdusić wszelką aktywność. W taki duszny i gorący dzień chyba mało kto mógł się dziwić dlaczego Amazonki chodzą tak skąpo odziane. Zaś kto tylko mógł starał się wymoczyć w strumieniu. Ten to nie był tak szeroki i wielki jak Wężowa Rzeka nad jaka obozowali przy wodospadzie więc pływać się w nim nie dało. Ale posiedzieć w ciepłej, płynącej wodzie, nawet jeśli nieco mętnej było całkiem przyjemnie. Dało się chociaż na chwilę zanurzyć w niej i zmyć z siebie ten tropikalny zaduch. Chociaż dość szybko po wyjściu na brzeg nieznośne uczucie powracało.

Z rana a nawet gdzieś do obiadu panowała dość sielska i leniwa atmosfera. Wczorajsza uroczystość jaka przerodziła się w całkiem udaną zabawę poprawiła humory i zaufanie do tej drugiej strony. Ba! W przeciwieństwie do krwawego apelu z dnia poprzedniego te kwietne wojowniczki jakie obdarowywały wszystkich swoimi ciepłymi uśmiechami, wieńcami kwiatów, nie paradowały z bronią u pasa czy włócznią w dłoni w zdecydowanie większości męskiej populacji obozu de Rivery wywołały całkiem przyjemne dla oka i reszty zmysłów wrażenie. Otwarto beczki z winem, Amazonki przyniosły jakieś swoje trunki, do tego tańce, kobiety i śpiew sprawiły, że ładnie się obie strony bawiły. Nawet jeśli każda z nacji umiała inne tańce, muzykę i piosenki to jednak wszystkim dało się dzielić i można było oddać się zabawie. Zwłaszcza jak sam kapitan dał przykład prosząc do tańca co bardziej rozpoznawalne damy z samą królową na czele. Tańczyło się z nią nieco dziwnie bo ona nie znała tańców zza oceanu a kapitan lub kto miał odwagę ją poprosić nie znał tańców Amazonek. Ba! Nawet wśród ludów Starego Świata okazało się, że chyba każda nacja ma swoje własne tańce i muzykę niezbyt znaną pozostałym.

Na pewno przyjemnie było popatrzeć na tańczące damy. Najbardziej chyba wpadały tu w oko tańce z Glebovą oraz von Schwarz. Z tymże dystyngowana dama w czerni i czerwieni chyba onieśmielała swoimi manierami sporą część populacji więc zwykle tylko oficerowie ją prosili do tańca. Ale jak już ktoś się zdecydował to raczej nie żałował bo bladolica imperialna szlachcianka okazała się świetną partnerką i tancerką. Co zresztą sam Bertrand mógł potwierdzić gdy ją miał okazję poprosić do tańca. Pod tym względem jednak chyba mało która dama mogła się równać z wesołą, rubaszną a przede wszystkim swojską kislevicką szablisktą. Właściwie też można było ja uznać za oficera bo w końcu była przyboczną samego naczelnego wodza a ten obdarzał ją zaufaniem wysyłając do większości trudnych zadań jakie trzeba było wykonać poza obozem. Ale jednak jest beztroski i bezpośredni charakter, marynarskie nawyki i osobista znajomość ze swoją starą załogą sprawiała, że chyba wszystkim wydawała się bardzo swojska. Więc wczorajszego wieczora nie mogła się wręcz opędzić od adoratorów jacy co chwila prosili ją do tańca albo do stołu aby się z nimi napiła czy wzniosła toast. Nawet wojowniczki królowej Aldery postępowały z nią podobnie więc wcale nie rzadko można było zobaczyć jak białowłosa szablistka pląsa z którąś z “dzikusek” czy coś gadają do siebie na wesoło i niezbyt trzeźwo chociaż bez Majo czy Togo to było raczej trudne a i tak wyglądało, że świetnie się dogadują i rozumieją.

Całkiem spore zainteresowanie wzbudziła też panna de Truville jakie nie omieszkała skorzystać z okazji i wreszcie mogła się wyszumieć. Siostra Betranda z jednej strony była szlachcianką ale jednak odkąd opuścili Port Wyrzutków zaczęła się ubierać coraz mniej jak szlachcianka co było podyktowane praktycznością podróży i bytowania w tej brudnej, błotnistej i dusznej dżungli. Więc zapewne większość osób zdążyło się z nią oswoić. Może nie tak bardzo jak z Zoją ale na pewno nie budziła takiej niewidzialnej, chłodnej bariery jaką wzbudzała lady von Schwarz. I wczoraj wieczorem dało się to odczuć bo i prości żołnierze czy marynarze prosili ją do tańca a i wśród wojowniczek Aldery też to zdarzało się całkiem często. Czym sprawili młodej Bretonce sporo radości by mogła się wytańczyć i wyszumieć podczas tej zabawy. Tak, że jeszcze do obiadu chodziła dość ospała chociaż w dobrym humorze.

Całkiem rozrywkowa okazała się też “Pancerkapitan”. Chociaż bez swojego pancerza i wielkiego miecza, w samych kalesonach, koszuli i na boso to wydawała się już mniej onieśmielająca i jakby nie dała się poznać wcześniej jako oficer i dowódca elitarnego oddziału ciężkiej piechoty to pewnie można by ją pomylić z jakąś dziewką służebną przez jej prostotę stroju. Jedynie pas z nietypowo mocowanym krótkim mieczem tak, że rękojeść zwisała niżej niż ostrze i to tak raczej z tyłu sylwetki niż u boku oraz bufiasty, finezyjny beret z licznymi, barwnymi piórami do jakiego kapitan zdawała się mieć słabość, pomagały rozpoznać kim jest ta wesoła, bosa brunetka. Ona co prawda też nie mogła się równać popularnością do białowłosej Kislevitki ale z powodu dość prostych, żołnierskich maniet ci też traktowali ją jako jedną ze swoich a i wojowniczki królowej też zdawały się okazywać jej atencję podczas tej zabawy.

Więc pierwsza połowa dzisiejszego dnia, chociaż taka nieznośnie duszna i gorąca upłynęła w obozie dość sielsko i leniwie. Obóz zaczął się wybudzać z tego przyjemnego letargu dopiero w okolicach gongu na obiad. Bo śniadanie to też chyba zauważalna część wojaków przespała czy nie przyszła ale do południa to już żołądki zmobilizowały prawie wszystkich aby udać się po szamę.

Carsten miał okazję posłuchać dyskucji między Babette i paru innych co z wyraźną rezerwą słuchali przechwałek Medrano o tym jak to ponoć wymknął się z jedną z Amazonek gdzieś między drzewa i tam miał z nią przyjemność na osobności. Opowieść zapewne brzmiała by bardziej prawdopodobnie gdyby chodziło o jakąś pannę z jakiejkolwiek innej nacji no ale chodziło o tutejsze dzikuski jakie coś raczej nie zdradzały za bardzo zainteresowania fraternizacją z przybyszami zza oceanu.

- E tam, bujasz nas… I jak niby bez Majo albo Togo się z nią dogadałeś? - Babette odezwała się z rezerwą ale chyba do końca nie była taka pewna czy ich flirciarz nie mógłby dokonać takiego wyczynu. Poza tym wczoraj akurat Amazonki wydawały się bardziej przystępne niż kiedykolwiek wcześniej a Medrano miał opinię flirciarza i kobieciarza. Więc kto wie?

- Językiem poezji i miłości moja droga. Mam tylko nadzieję, że nie okaże się jakąś niewdzięcznicą co by mi kazała łożyć na dziecko bo nie zamierzam w tym dusznym bajorze osadzać się na stałe. Poza tym nie zostałem stworzony do życia z tylko jedną kobietą na raz. - Medrano czuł zapewne wiatr w żaglach gdy kupił uwagę swoją opowieścią jakiej nie dało się ot tak, podważyć. W końcu we wczorajszym chaosie zabawy trudno było stwierdzić co kto i z kim robił albo nie. Na pewno myśl, że ktoś mógłby mieć przyjemność z którąś z tych egzotycznych wojowniczek przysporzyła mu aury niesamowitości w oczach słuchaczy.

Gdy rano Carsten jaki dość oszczędzał się poprzedniego wieczoru obchodził obóz to nie znalazł jakichś aferzystów jakich jedna czy druga strona przyprowadziła kapitanowi czy królowej do rozsądzenia. Za to popularny był widok po zabawie. Gdy większość obozu jeszcze spała za to wszędzie na ziemi, na namiotach, pomiędzy nimi leżały już nieco podwiędłe kwiaty, bukiety i wieńce jakimi tubylcze wojowniczki wczoraj tak chętnie obdarowywały przybyszy zza oceanu.

Spotkał też Miguela jaki wydawał się być z rana dość mocno wczorajszy. Gdy potem spotkał ponownie na naradzie jaka zaczęła się po obiedzie wyglądało, że odpoczynek i posiłek pomogły mu doprowadzić się do porządku.

Podobnie zresztą kawaler de Truville jaki przyszedł na naradę to te pół dnia odpoczynku mocno mu się przydało aby odpocząć po wcześniejszej eskapadzie, wczorajszej zabawie no i mógł się wreszcie wyspać do obiadu. Wszystko to mu się bardzo przydało a otrzymane rany dzięki odpoczynkowi i zmianom opatrunków przez Cesara stały się tylko nieco uciążliwą drobnostką.

Wczoraj wieczorem z tego co pamiętał to chyba żadna panna jaką poprosił do tańca mu nie odmówiła i wszystkie zdawały się pałać do niego sympatią. Kawalerowie zaś pili za jego zdrowie i odwagę, chyba w sporej mierze zazdroszcząc mu takiego wyróżnienia jakiego na apelu doznał z rąk ich kapitana i królowej. Ciemnoskóra tłumaczka przystrojona w barwne pióra, egzotyczne ozdoby ze złota, obsynitu i kamieni szlachetnych też wydawała się być mu miła i zapewniała, że goście dla jej plemienia to rzecz święta i zawsze są mile widziany. Mają dla nich wino i kwiaty. Co innego ci którzy przynoszą ze sobą wojnę i chcą zrabować ich dziedzictwo i porwać ich siostry w niewolę. Wtedy dla takich mają tylko wojnę i wypruwają ich serca ku czci Rig Pierwszej Królowej a obcięte głowy składają w jej świątyni. No i chyba zaliczała Bertranda do tej pierwszej kategorii. Przynajmniej wczoraj wieczorem, podczas zabawy. Zresztą chyba jego siostrę też bo całkiem często któraś z Amazonek z nią tańczyła, zakładała wianek na głowę, wieniec na szyję czy wpinała kwiaty we włosy co chyba sprawiało jej mnóstwo radości.

- Myślę, że nie ma co się ścigać z Zoją kto dostał wczoraj najwięcej wieńców. - zaanansował dzisiejsze zebranie kapitan bo jak Glebova weszła do namiotu to rzeczywiście nadal miała na sobie kilka kwietnych wieńców jak i barwny, bujny wianek jaki pysznił się na jej jasnej głowie niczym tropikalna korona. Żartobliwa uwaga rozbawiła tą oficerską i amazońską publiczność ale później już nie było tak wesoło. Wewnątrz namiotu było duszno i wszystkim zdawało się dokuczać ten nieznośny, tropikalny gorąc i zaduch. Nagle okazało się, że te kilka wojowniczek co pierzastymi wachlarzami leniwie miesiło powietrze to całkiem dobry pomysł. Do tej pory często traktowano je jako fanaberię królowej ale w takie gorące dni jak dzisiaj można było docenić ich rolę. Zresztą prawie każdy ocierał chusteczką spocone czoło, skroń szy szyję albo wachlowała się osobistymi wachlarzami czy ktokolwiek co kto złapał w dłoń. Ożywczo działało też nieco musujące wino, nieco słodkie, nieco cierpkie, robione z tutejszych owoców i kwiatów jakie serwowały Amazonki. Nawet jak ktoś nie miał okazji próbować tego wcześniej to wczoraj na zabawie była okazja i cieszyło się sporą popularnością. Podobnie zresztą jak dzisiaj chociaż dzisiaj w namiocie narad atmosfera już nie była taka sielska.

Pierwszy referował Cesar. Estalijski brodacz był głównym medykusem całej wyprawy. I z tego co mówił to wynikało, że na razie epidemii w obozie nie ma ale zachorowalność jest spora. Ta tropikalna, błotnista kraina była zabójcza dla przybyszów zza oceanu. Regularnie miał po tuzinie albo dwa chorych a z drugie tyle miało lżejsze lub początkowe stadia tropikalnych chorób. Tutaj sporo mu pomagały dzikuski dzieląc się różnymi tutejszymi specyfikami jakie pomagały zwalczyć te tropikalne plagi. Jednak wynikało z tego dość jasno, że każdy tydzień tutaj będzie tylko pogarszał sytuację. Pod względem medycznym zalecał więc jak najszybszy odwrót do nadmorskich cywilizacji gdzie morksa bryza zwiewała tropikalne mizamaty z powrotem w dżunglę.

Do podobnych wniosków doszedł główny intendent jaki dbał i zapasy. Mimo, że teoretycznie suszone mięso, mąka czy owies jakie zabrali na wyprawę powinny być odporne na zepsucie to jednak spora ich część pleśniała i gniła na potęgę. Codziennie wyrzucano ileś tam worków bo się już do niczego nie nadawały. Zaś całkiem dobrze sprawował się drób, kozy i muły. Kury całkiem dobrze znosiły te warunki dostarczając też świeże jajka a kozy mleka niestety było ich zbyt mało aby dało się na tym wyżywić tak liczną armię. Muły też okazały się dość odporne na te trudy i raczej okazały się trafioną inwestycją.

- Pora deszczowa zaczyna się tutaj po wiosennej równonocy. Pierwszy miesiąc jest jeszcze w miarę znośny ale potem to pada właściwie codziennie. I tak planowaliśmy powrót najpóźniej z końcem pory suchej. - westchnął kapitan bo z tych dwóch konkluzji wynikało, że czas działa ich na niekorzyść i tutejsza zabójcza dżungla nawet bez żadnej bitwy ich może w końcu rozłożyć na łopatki. A chociaż jak ruszali na tą wyprawę jeszcze półtorej, prawie dwa miesiące temu, jeszcze pod koniec zeszłego roku to przyszła pora deszczowa wydawała się dość odległym terminem. A teraz już nie aż tak. Do wiosennej równonocy zostało jakieś półtorej miesiąca. Ale i tak nie tylko kapitan zdawał się żywić chęć załatwić sprawę raczej wcześniej niż później, póki jeszcze większość jego armii była na chodzie i zdolna do jakiejkolwiek akcji.

Omawiano różne warianty. Cesar sugerował aby cofnąć się z powrotem do Wężowej Rzeki. Tam było dużo świeżej wody a nie taki mętny strumyk jak tutaj więc warunki byłyby znośniejsze. Ale kapitan odrzucił tą propozycję. Tutaj może nie było tak wygodnie jak nad większą rzeką ale była dobra postawa wyjściowa do ataku na piramidy.

Ktoś rzucił pomysłem aby wrócić do Leifgard i zaproponować Norsmenom współpracę. Zapewne w zamian za udział w łupach. Taki kontyngent wojowników z północy mógł znacznie wzmocnić siłę uderzenia. Kapitanowi ten pomysł wydawał się ciekawy ale królowa zdecydowanie go odrzuciła. Nie po to toczyły tak długą wojnę z Norsmenami aby ich teraz tu zapraszać i patrzyć jak rabują ich dziedzictwo. Tu spierali się dłuższą chwilę gdyż Estalijczyk argumentował, że gdyby wzięli udział w bitwie to by zapewne też ponieśli jakieś straty podobnie jak przybysze zza oceanu czy Amazonki. A tak zostaną nie ruszeni do tego może i królowa może zostać tutaj na miejscu ale przybysze będą musieli wrócić na wybrzeże a potem do Portu a najłatwiejsza droga wiodła wzdłuż Wężowej Rzeki czyli przez osadę Norsmenów. Jak ci się zachowają wobec powracających zapewne z łupami przybyszy to kapitan sam nie był do końca pewien. Może się rozstali z nimi w przyjaźni ale kto wie jak to będzie wyglądło po powrocie. Królowa jednak dalej nie była chętna aby widzieć tutaj norsmeńskich barbarzyńców. Zaoferowała nawet pomoc swoich przewodniczek dzięki którym ludzie kapitana mogliby wrócić nad brzeg oceanu bez wędrówki wzdłuż rzeki i osady Norsmenów. Na tym na razie stanęło i kapitan chyba za bardzo nie chciał zrażać do siebie swoich jedynych sojuszniczek. Przynajmniej na razie. Ale dało się wyczuć, że oddział czy dwa norsmeńskich toporników słynnych ze swojej bitności powitałby całkiem chętnie w swoich szeregach.

To niejako wywołało kolejny pomysł czyli aby posłać kogoś do Portu po posiłki. W końcu ta piramida nie okazała się jakąś mrzonką majaczącego w tropikalnej gorączce szaleńca tylko naprawdę tu było a teraz nawet wysłannicy kapitana mogli tu przyprowadzić kolejnych śmiałków. Zwłaszcza jakby ich protektorka i główny sponsor wyprawy czyli hrabina de Lima wsparła ponownie taki projekt. Pomysł wydawał się całkiem interesujący, zwłaszcza oficerom kapitana a i królowa Aldera zmilczała to chociaż chyba większa liczba awanturników tuż u progu ich świątyń niezbyt była miła jej sercu. No chyba, żeby to były jakieś dzielne, waleczne kobiety to tak, takie by powitała całkiem ciepło ale napędzanych żądzą złota i skarbów mężczyzn zza oceanu to raczej miała przykre doświadczenia. Ale tak jak kapitan dopiero co chociaż chwilowo ustąpił z pomysłu wsparcia się zbrojnym ramieniem Norsmenów tak ona ostatecznie nie wyraziła swojego sprzeciwu. Jednak czy było warto? Tego już sam kapitan i jego sztab nie byli pewni. Zapewne dodatkowe oddziały by się przydały ale sama podróż do Portu zajęłaby z półtorej, może dwa tygodnie. Potem trzeba by wznowić tą akcję werbunkową i jeszcze wrócić z tymi ochotnikami. Więc nawet przy dobrych wiatrach to się zapowiadało, że najprędzej mogliby tu być za kilka tygodni. Poza tym to by były dodatkowe argumenty w razie jakichś komplikacji ale też i dodatkowe ręce do podziałów łupów. Więc czy było sens? Sam kapitan wydawał się być sceptyczny do takiego pomysłu.

Zaś problemem z ustaleniem planu bitwy było to, że nadal trudno było oszacować liczbę gadziej rasy jaka wciąż dominowała w piramidach. Śmiałkowie z nocnej wyprawy były dość zgodni w tym, że gdy zabiły tam tamy to w końcu tych jaszczurów wyległo całkiem sporo na ulice więc nadal jest ich tam bardzo dużo. Ale ile? To już umykało jakimś ramom. I chyba większość to nadal stanowiły te drobne, szybkie skinki jakie były mistrzami podchodów i walki partyzanckiej ale w bezpośrednim starciu nie były zbyt wymagające. Zwłaszcza dla dobrze wyszkolonego i uzbrojonego, zwartego oddziału. Mimo wszystko zarówno królowa jak i kapitan wydawali się być zgodni aby zaatakować tych gadzich okupantów jak najprędzej. Aby uniknąć zamieszania kapitan planował uderzyć w centrum, naprzeciwko głównego placu jaki z ich strony kończył się tą niebotyczną piramidą. Co pozwoliłoby mu skupić większość swoich oddziałów w jednym uderzeniu. Królowa zaś ze swoimi wojowniczkami mogła zająć się skrzydłami. Zwłaszcza, że one znały tu każdy kamień i im nocna nawigacja nie powinna sprawić takich trudności jak przybyszom zza oceanu. Bitwę bowiem zdecydowano się zacząć w nocy. Może późnym wieczorem, może koło północy to jeszcze było do ustalenia. Im wcześniejsza pora tym dawała więcej nocy na wszelkie bitewne manewry ale też zwiększała szanse na to, że gady nie będą takie uśpione jak w środku nocy. Ale też opóźnienie ataku dawało mniej nocnego mroku na samą bitwę. Chociaż jak przestrzegały Amazonki ruchy dużej armii będą trudne do ukrycia i skinki - zwiadowcy zapewne ją odkryją. Ale nie wiadomo co zrobią i jak szybko zareagują bo jak widać było po ostatnim wypadzie nocnych harcowników wybudzenie całego miasta i zebranie się do kupy jednak zajmowało gadom nieco czasu. To był ten moment kiedy należało osiągnąć jak najwięcej póki się zaatakowane jaszczury nie stawią do boju w pełni rozbudzeni i zorganizowani. Jak jednak pójdzie nie nawykłym do nocnych wędrówek oddziałom nawigowanie po tej dżungli i organizowanie się tego do końca nie było wiadomo. Co prawda królowa obiecała dać przewodniczki dla każdego z oddziałów kapitana a dziś w nocy miały się zacząć te ćwiczenia i manewry ale nadal to było trudne do przewidzenia co z tego wyjdzie. Dlatego czekano na ich efekty a bitwę na razie zaplanowano na kilka następnych dni, zapewne jeszcze w tym tygodniu ale raczej pod jego koniec.

Poza tym na razie dość ogólnym planem bitwy o piramidy dyskusja toczyła się też o akcji mniejszej skali w samej piramidzie. I to kapitan był inicjatorem tych rozmów a królowa coś nie zdradzała entuzjazmu do takiego pomysłu.

- Moja pani, nie można wykluczyć, że w obliczu klęski jaszczury mogą się zdecydować na jakiś desperacki krok aby piramida nie wpadła w ręce ich wrogów. - powiedział kapitan bo jasnym było, że lepiej byłoby pozyskać wsparcie sojuszniczek dla takiej akcji. Zaproponował więc aby wysłać jakiś mniejszy oddział, tymi tunelami pod piramidą aby ją oczyściły z jaszczurów i zabezpieczyły od środka. W końcu królowa zgodziła się ale wolała omówić tą sprawę w mniejszym gronie. Wkrótce więc z braku nowych informacji pomocnych do planowania bitwy ta główna część zakończyła się. I właśnie zgiełk czyniony przez maszerujące między korzeniami, drzewami i namiotami oddziały był jej tłem. Wodzowie i oficerowie wstawali, żegnali się, życzyli sobie dobrej nocy aby udawali się przypilnować nocnych manewrów. Zaś w środku została znacznie mniejsza grupka tych jakich kapitan poprosił o pozostanie. Tym razem oprócz Togo co nadal był jego głównym tłumaczem i Glebowej co stała się jego głównym przybocznym oficerem z jego starej, marynarskiej gwardii zostali też Carsten, Bertrand, Solano, Olmedo i Koenig. Zwłaszcza ta ostatnia dwójka wydawała się popatrzeć na siebie i zebrane twarze nieco zdziwionymi spojrzeniami. Zaś sojuszniczki reprezentowała sama królowa i jej niezawodna tłumaczka oraz wyrocznia Lalande no i Kara, Meda i kilka liderek oddziałów które zdawały się być odpowiednikiem zamorskich oficerów. No i była jeszcze milady von Schwarz ozdobiona podarowanym wczoraj barwnym kwiatem wpiętym w starannie ułożone włosy. Przez większość narady się raczej przysłuchiwała i raczej nie zabierała głosu w sprawie planowanej bitwy.

- Olmedo ty już byłeś w tej piramidzie. To wiesz chociaż mniej więcej jak to tam wygląda. No ale zapowiada się, że to nie będzie kaszka z mleczkiem. Dlatego oddział kapitan Koenig zapewni wam ciężkie wsparcie zaś porucznik Solano doda swoje wilki morskie. - kapitan zaczął od tego jak planowałby tą akcję w piramidzie. Wybrał do niej większość oficerów i oddziałów z ostatniego nocnego wypadu. Z tymże w samej piramidzie byli tylko górale Olmedo. Morscy piraci porucznik Lany Solano towarzyszyli wtedy Zoji w wysadzeniu kamiennej głowy gadziej rasy ale w samej piramidzie wówczas nie byli. A Panzerkapitan została wtedy w obozie bo kapitan lubił ich w roli swoich gwardzistów oraz jako ciężki, pancerny odwód jaki mógł rzucić w krytycznym momencie bitwy.

- Jak sobie życzysz kapitanie. Ale zwracam uwagę, że my nie nadajemy się do dyskretnych akcji. Nasze blachy słychać z daleka. - imperialna oficer zwróciła na to uwagę chociaż do samego zadania podchodziła z dość dużą, chłodną rezerwą. Ani zdawało się jej nie przerażać ani nie pociągać.

- Myślę, że zaczniecie nieco po nas. Zgiełk bitwy i sama bitwy powinny mocno zaabsorbować naszych gadzich przeciwników. Zaś wewnątrz mogą się przydać wasze ciężkie argumenty. Górale Olmedo to zwiadowcy i strzelcy, marynarze Solano są dość zwinni i uniwersalni ale przyda im się jakiś cięższy argument. - kapitan widocznie liczył się z tym, że cieżkozbrojny niezbyt nadają się do zadań rozpoznawczych ale w sytuacji planowanej bitwy zdawało się to mieć mniejsze znaczenie.

- Dobrze, my więc też wyślemy nasze oddziały. - zakomunikowała królowa Aldera ustami Majo. Wynikało, że tym razem będą to kocie wojowniczki spod patronatu jaguara jakie były mistrzyniami podchodów i zasadzek. Święte wojowniczki piramidy jakie zwykle stanowiły osobistą gwardię wyroczni ale ta tym razem była skłonna wziąć udział w walce osobiście aby odzyskać swoje dziedzictwo. I coś co Majo miała trudność z przetłumaczeniem nazwy ale pomogła jej Vivian która to dziwne słowo przetłumaczyła jako “Córki Pradawnych” lub “Wybranki Pradawnych”. W każdym razie to też był oddział jaki cieszył się u Amazonek wielką estymą.

- Naszą królową doszły słuchy o pewnych zaburzeniach jakie mają obecnie miejsce w naszej piramidzie. - Majo była dostojna i formalna jak zawsze gdy tłumaczyła słowa swojej królowej. Przez chwilę przesunęła się wzrokiem po zebranych twarzach z których spora część była już wcześniej wewnątrz piramidy.

- Musicie wiedzieć, że piramidy Pradawni nie zbudowali w tym miejscu przypadkiem. Tu jest skupisko wielkiej mocy i jest to jeden z węzłów jakie oplatają całą planetę. - Majo chociaż w swoim skąpym stroju i ekstrawaganckich barwach oraz ozdobach łatwo było wziąć za prymitywną dzikuskę to jednak potrafiła mówić o rzeczach jakie zapewne zadziwiłyby nie tylko taką uczoną jak lady von Schwarz. Nawet jeśli tłumaczyła słowa swojej królowej lub wyroczni to śmiało operowała całymi mileniami i wiedzą na wskroś tajemniczą.

Tak jak opowiadała jak to w pradawnych czasach, gdy runęły dwie wielkie bramy międzywymiarowe na obu biegunach i plugastwo z piekielnego wymiaru wlało się tutaj, zalewając i spaczając ten świat to wówczas wiele istot tak potężnych, że dzisiaj inne rasy i narody czczą ich jako bogów i swoich stworzycieli podjęło z nimi morderczą walkę. Tak jak Pierwsza Amazonka jaką była Rig wraz ze swoim Pierwszym Plemieniem jakie dało początek wszystkim dzisiejszym Amazonkom też walczyła ramię w ramię ze swoimi Stwórcami z tym plugastwem. Jednak demonów było miliardy i zalewały skazany na zagładę świat jak powódź. Aż jak w to chcą wierzyć elfy z ich magicznej wyspy na środku oceanu one stworzyły Wielki Wir jaki odessał i do dziś odsysa Eter z powrotem do piekielnej domeny. Wtedy śmiertelne i wyjątkowe istoty jakie znalazły na tej planecie swój dom mogły wreszcie dać odpór tej inwazji. Nie inaczej było tutaj, w Lustrii, którą sami Pradawni uczynili ten piękną krainę jaką Amazonki do dziś wspominały z rozrzewnieniem jako Wielki Wspaniały Ogród w jakim pierwsze Amazonki wielbiły Rig oraz Pradawnych swoimi tańcami, pieśniami i urodą bo to właśnie one a nie Jaszczury były ich ukochanymi dziećmi a jaszczury tylko spełniały ich wolę w krwawych wojnach i masakrach jakie niszczyły to co Pradawni uznali za sprzeczne z ich wizją tego świata. Ale w obliczu inwazji piekielnego pomiotu przemienili swoją potężną magią ta krainę w śmiertelną pułapkę jaka miała zabijać wroga na każdym kroku.

- W końcu wszystkie śmiertelne rasy odniosły zwycięstwo. W czasach gdy jeszcze elfy były młode a krasnoludy oseskowały w swoich górach ucząc się od swoich bogów - założycieli zaś ludzie byli tylko babrarzyńcami kryjącymi się po jaskiniach. Część demonów opanowała tą piramidę. W końcu Rig i jej towarzyszkom w krwawej bitwie udało się odzyskać swoje święte miejsce ale okazało się, że w trzewiach piramidy powstał portal do piekielnego wymiaru. Wypluwał on z powrotem ledwo co zabite maszkary. Rig nie udało się wyrzynać ich tak szybko aby oczyścić tamto pomieszczenie. Udało się jednak zapieczętować i od tamtych dni my wciąż stoimy na straży tych pradawnych pieczęci. Jednak wszystko wskazuje na to, że pieczęcie zostały złamane lub naruszone. Przez jaszczury a może przez te podziemne stworzenia jakie się tu pojawiły i ryją swoje nory. Będziemy musieli tam dotrzeć i odnowić te pieczęcie. I zabić wszystkie poczwary jakie natkniemy się na drodze. Dlatego w misji weźmie udział czcigodna Lalande jaka może odprawić te rytuały przywracające równowagę pieczęciom. - Majo podsumowała na koniec jak sobie Amazonki wyobrażają tą misję i dlaczego ich święta wyrocznia jaka do tej pory raczej zdawała się unikać brania udziału w misjach tym razem weźmie w niej udział osobiście. Zresztą sama królowa zamierzała na powierzchni poprowadzić swoje wojowniczki do walki o piramidy podobnie jak kapitan swoje wojska do szturmu na główny plac. Jednak wieści o jakimś demonicznym portalu w trzewiach piramidy wywołały spore poruszenie.

- A jeśli natkniemy się na te demony gdzieś w piramidzie i je zabijemy to to nie wystarczy? - zapytała pancerna kapitan a Majo przetłumaczyła jej pytanie na język tubylców. Tym razem wypowiedziała się wyrocznia co chwilę trwało ale w końcu ciemnoskóra tłumaczka odpowiedziała na pytanie imperialnej oficer.

- Jeśli będzie wyglądało, że je zabiliście to tak naprawdę odsyłacie je tylko z powrotem do piekielnego wymiaru. I prędzej czy później tu wrócą. Trzeba z powrotem uszczelnić pieczęcie aby nie mogły przedostawać się do naszego świata i go wypaczać swoją obecnością. - wyjaśniła jej Majo a przy okazji i pozostałym. Znów zapadła chwila ciszy gdy każdy trawił te słowa w swojej głowie.

- A nie da się zamknąć samego portalu? Raz na zawsze? - zapytała milcząca do tej pory von Schwarz. Jej pytanie wywołało dłuższą dyskusję pomiędzy królową a jej wyrocznią jakie znów skończyło się tym co przetłumaczyła Majo.

- Być może by się udało. Ale to bardzo, bardzo ryzykowne, nasza królowa i wyrocznia nie są skłonne podjąć takie ryzyko. Trzeba by bowiem całkiem zdjąć pieczęcie i otworzyć kamienne drzwi. I tak naprawdę nie wiadomo co jest za nimi. Może być już piekielny wymiar. Minęły milenia odkąd śmiertelnik ostatni raz postawił tam stopę. Trzeba by przedrzeć się do samego portalu i go zniszczyć lub zamknąć. Czcigodna nie jest pewna czy da radę to zrobić. A raczej powinna dać radę gdyby nic się nie zmieniło tam przez milenia. Nie wiadomo jak jest teraz. Do tego musiałaby mieć swobodę manewru a wątpliwe aby plugastwo jej na to pozwoliło. Więc reszta musiałaby cały czas walczyć z nieskończonymi hordami demonów licząc, że zdąży się zamknąć portal zanim nas ta horda wybije. - tłumaczka była jak zwykle poważna ale jak i chyba wszyscy w pomieszczeniu. Wydawało się, że mówią o czymś tak nieskończonym, że trudno to było ogarnąć rozumem. Jakby ta bitwa o piramidy wkraczała w jakiś całkiem inny wymiar.

- Ale gdyby zapewnić taką osłonę naszej czcigodnej. To byście były skłonne podjąć takie ryzyko? - Vivian dalej drążyła temat i wdała się w dłuższą dyskusję z Amazonkami. Te wydawały się być mocno zaskoczone pomysłem i chyba nie brały go pod uwagę. W końcu wtrącił się sam kapitan który też miał nieco niewyraźną minę jak się zaczął ten nadprzyrodzony wątek jakiego chyba wcześniej niezbyt brał pod uwagę. A przynajmniej nie w takiej skali.

- Chwileczkę milady bo jak na razie to zapewne ja i moi ludzie byśmy mieli walczyć z tym plugastwem. Bo chociaż niczego ci nie ujmując milady ale jesteś jedna i w pojedynkę raczej hord demonów nie pokonasz. - zauważył estalijski kapitan jaki wydawał się być nieco zirytowany przebiegiem dyskusji.

- Masz całkowitą rację mój kapitanie. Ale gdybym miała swoją armię? Wtedy chyba mogę nią rozporządzać wedle uznania nieprawdaż? - uśmiechnęła się bladolica milady kiwając jednak zgodnie głową do uwag Estalijczyka.

- Masz własną armię? Od kiedy? Gdzie? - kapitan wydawał się być mocno sceptyczny a chyba niezbyt miał ochotę bawić się w jakieś słowne gierki i niuanse. Do tej pory jednak imperialna milady ze Stirlandu zdawała się działać sama i w obu obozach być gościem a na generała całej armii nie wyglądała. Zresztą poza jaszczurami, tubylczymi wojowniczkami no i przybyszami zza oceanu jakiejś innej armii tu chyba nie było.

- Wierz mi kapitanie, jak ich wezwę to przybędą niezwłocznie. Ale chciałabym wiedzieć od naszych gospodyń czy gra jest warta świeczki. I jaka by była nagroda za udział w takim ryzykownym przedsięwzięciu. Myślę, że mnie by pasował swobodny dostęp do piramidy abym mogła w spokoju prowadzić swoje badania. Uważam, że to odpowiednia cena za zniszczenie pradawnego portalu do demonicznego wymiaru. - czerwono - czarna szlachcianka zaczęła odpowiadać kapitanowi ale dość szybko przeniosła spojrzenie na Majo, królową i wyrocznię. Dyskusja pomiędzy Amazonkami trwała tym razem długo. Po czym odezwała się tłumaczka mówiąc, że królowa prosi o czas do zastanowienia bo muszą się naradzić nad tym wariantem jaki do tej pory nie rozważały.

- Oczywiście. W takim razie życzę wam udanej nocy. - kapitan zgodził się bo chyba też ta narada nie przebiegła tak jak pierwotnie planował. Obie strony wstały, pożegnały się i zaczęły się rozchodzić. Tylko kapitan nadal siedział na składanym krześle z posępnym wyrazem twarzy i wpatrywał się gdzieś w przestrzeń machinalnie bawiąc się pustym już pucharem i ocierając chusteczką mokry od potu kark.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline