Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2023, 00:17   #174
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 49 - 2520. lato - jesień (1/2)

Miejsce: Hochland; Lenkster; okolice Eichewaldchen; Krąg Paproci
Czas: 2520.05/06 Sonnstill; popołudnie
Warunki: - na zewnątrz: jasno, sła.wiatr, pogodnie, ciepło


Wizyta w druidycznym kręgu



Obie szefowe nie zabroniły Grecie na oddalenie się z Lenkster. Właściwie sporej części górali także. Ci mieli rozpuścić się na przepustkę do swoich domów i wiosek aby zanieść tam dobrą nowinę. Jaka mogła zaowocować nowymi ochotnikami na kolonistów a może nawet na Gebirgsjaeger. W końcu na pogórzu i zewnętrznych, niższych partiach gór to była całkiem popularna fucha. Poza tym zbliżało się letnie przesilenie, noc tradycyjnych festynów ku czci Rhyi i Talla, najdłuższy dzień w roku, najkrótsza noc, odwieczny symbol zwycięstwa światła nad ciemnością, życia nad śmiercią, dobra nad złem, symbol płodności i urodzaju, tak w łowach, na polach jak i zagrodach czy łożnicy. To pradawne święto czciły nawet stare rasy jak rubaszne krasnoludy i tajemnicze elfy. Obie szefowe więc okazały wyrozumiałość, że każdy kto mógł wolał zwykle spędzić czas ze swoją rodziną i bliskimi. Ale dały termin do następnego Marktag na powrót do Lenkster. Dzień świątynny wydawał się odpowiednio czytelnym wyznacznikiem końca dwutygodniowej przepustki i stawienia się z powrotem w Lenkster. Dzięki czemu Greta zyskała sposobność aby udać się z Gotrykiem do owego kręgu druidów o jakim mówił. Radził się spieszyć bo z Lenkster to było kilka dni drogi aby przekroczyć granicę z Hochlandem i dotrzeć na miejsce. A chociaż czas ich niby nie gonił bo do wyznaczonego terminu powrotu było wtedy jeszcze prawie całe dwa tygodnie to jednak Gotryk był zdania, że lepiej byłoby zdążyć tam dotrzeć na to świąteczne letnie przesilenie. Zwłaszcza, że w ten najdłuższy dzień w roku był właśnie poświęcony głównie Rhyi i Talla właśnie.

Gotryk okazał się całkiem udanym przewodnikiem. Mimo już niezbyt młodego wieku zachował krzepkość i bogobojną pogodę ducha jaką wielu młodszych mogłoby mu zapewne pozazdrościć. Co więcej był już wcześniej z pielgrzymką do tego Kręgu Paproci więc znał drogę i co powinni zastać na miejscu. Z Lenkskter ruszyli więc na południe, wzdłuż Wilczej Rzeki aż po dniu marszu dotarli do granicznego mostu. Po zachodniej stronie stało miasto z ziemno - drewnianymi wałami i otoczone podmiastem. To było Eichewaldchen i tu już zaczynał się Hochland. Ale poza dość pobieżną opłatą u mytników na moście nie bardzo było czuć tą granicę. Chociaż na wieżach bramnych powiewały chorągwie z dominującą zielenią jaka była powszechna w barwach Hochlandu a nie bycze głowy i czerń z bielą jak to było w Ostlandzie. Poza tym jednak miasto jednej prowincji niezbyt zdawało się różnić od sąsiedniego. Dość mocno różniło się od samego Lenkster no ale Lenkster to przede wszystkim była potężna twierdza a to całe Podzamcze i reszta było niejako “przy okazji”. Zaś Eichenwaldchen to już było typowe miasto wybudowane nad brzegiem wartkiej Wilczej Rzeki jaka stanowiła granicę pomiędzy tymi imperialnymi prowincjami.

Właśnie w Eichewaldchen musieli poszukać noclegu przed dalszą drogą. Ale nie byli jedyni. Na ulicach miasta było widać już przygotowania do zbliżającego się festynu. Ozdabiano okna, drzwi i co się tylko dało letnimi kwiatami, wstążkami i wydawała się panować wesoła atmosfera. W karczmie gdzie się zatrzymali na noc było całkiem sporo pielgrzymów jacy też zmierzali do Kręgu Paproci i Greta zorientowała się, że nie tylko oni wpadli na pomysł aby oddać cześć bogom w dzień ich święta w świętym miejscu im poświęconym. Kolejnego dnia ruszyli już nieco większa grupką, znów na południe, wzdłuż granicznej Wilczej Rzeki ale szybko odbili na zachód, w głąb pierwotnej puszczy, zwykłą polną drogą jaka nie zasługiwała na miano traktu. Ale po drodze albo mijali albo ich mijały większe i mniejsze grupki pielgrzymów czy po prostu tych co zbierali się aby w dniu letniego przesilenia być w tym Paprotnym Kręgu.

Na miejsce dotarli po południu. Przy czym okazało się, że wykwitło tu już pomiędzy pradawnymi drzewami spore miasto namiotowe. A wciąż przybywali kolejni pielgrzymi. Przez co było tłoczno, gwarno, wesoło, wiele dziewcząt plotło wianki i wkładało na głowę czy szyję sobie albo swoim wybrankom czy nawet przygodnym przybyszom. Przez co nieco rozmywało się gdzie jest to właściwe “tutaj”. Na szczęście Gotryk co bywał tu wcześniej zaprowadził Gretę nad brzeg malowniczego jeziora. I tłumaczył co tu jest co.

- Sam krąg jest na o tamtej wyspie. Można tam dopłynąć łodzią albo przejść tamtym pomostem. Ale trzeba mieć pozwolenie od kapłanów, normalnie tylko oni mogą tam przebywać. Same uroczystości zaczną się jutro. Wieczorem zaś będzie ich kulminacja. - mówił pokazując co tu jest co. Wśród tego hałaśliwego, wesołego i pstrokatego tłumu widać było czasem prawie zagubioną sylwetkę kapłana czy kapłanki któregoś z głównych w tym miejscu bóstw. I radził póki co poczekać na jakąś okazję a skoro czas nie gonił to najlepiej spróbować porozmawiać o sprawie kapłańskiego wakatu już po święcie bo na razie to pewnie wszyscy żyli oczekiwaniem na te święty najdłuższy dzień i najkrótszą noc w roku. Później to miejsce zapewne szybko opustoszeje gdy większość przybyszy wróci do siebie i swoich domów oraz obowiązków to zrobi się tu luźniej.





https://i.imgur.com/8RC0JMD.jpeg


I tak jak mówił rzeczywiście zabawy, tańce i muzyka zaczęły się już rankiem najdłuższego dnia. Wciąż jeszcze przybywali ostatni goście albo ci z daleka albo przeciwnie, ci po sąsiedzku co mogli sobie na to pozwolić. W miarę jak ten najdłuższy dzień rozkwitał w pełni, w końcu przekwitł, zaczął się kończyć, w końcu zmierzchać zabawy robiły się coraz żwawsze. Tańce, pieśni pochwalne ku czci obu bóstw, modlitwy odprawiane przez kapłanów ku pomyślności łowów jak i obfitości zbiorów. A gdy zapadł zmierzch paliły się już ogniska i nastąpił ten jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów tego święta. Czyli dziewczęta, zwłaszcza te jeszcze niezamężne, z pięknymi wiankami na głowach puszczały ozdobne wieńce w toń jeziora z prośbami, wróżbami i życzeniami do Rhyi o szczęście w miłości, małżeństwie, połogu. Zaś młodzieńcy tańczyli skacząc przez ognisku popisując się swoją siłą i sprawnością. W końcu z każdym kolejnym wieczorem towarzystwo coraz bardziej wesołe mieszało się ze sobą we wspólnych tańcach wokół ogniska ciesząc się życiem. A gdy jakaś para odchodziła w ciemności lasu czy namiotach to akurat tej nocy nikomu to nie przeszkadzało. W końcu dzisiaj pradawnym zwyczajem świętowano wszelkie życie, płodność i pomyślność.




Miejsce: G.Środkowe; Falkenhorst; Zamek Falkenhorst; plac
Czas: 2520.06.33; Bezahltag (4/8); wieczór (Saga)
Warunki: - na zewnątrz: noco, lek.wiatr, zachmurzenie, nieprzyjemnie



Zaprzysiężenie Regimentu Gebirgsjager





https://i.imgur.com/8XeSzWM.jpg



- Oddział baczność! Sztandar wyprowadzić! - na głównym placu Falkenhorst padła wojskowa komenda. Była wykrzyknięta dziarskim, męskim głosem jaki miał wprawę w wydawaniu takich komend. I pasowała do dostojnego rycerza odzianego w czarną brygantynę z narzuconą tuniką na jakiej pysznił się herb z sokołem jaki był herbowym zwierzęciem i symbolem von Falkenhorstów. Ich margrabia co prawda dalej miał pewne trudności z mówieniem, zwłaszcza z dłuższymi frazami i nadal nosił jedwabny szal lub chustę na twarzy. Ale jak to łaskawie zauważyli jego poddani “wyrobił się” i już nie robił tak długich przerw jak wczesną wiosną gdy go pierwszy raz poznali. Jednak w takich krótkich komendach wcale nie było tego widać. Rozkazy potrafił wykrzyczeć dumnym, dziarskim tonem jakby był mężczyzną w kwiecie wieku. I tak się prezentował w siodle. Wciąż czekał na zamówioną w Lenkster zbroję jaką obie wysłanniczki mu zamówiły podczas wizyty w ponurej, granicznej twierdzy. Więc nadal miał swoją dość sfatygowaną brygantynę. Ale w wieczornym świetle i z daleka nie było tego tak widać. Zresztą obie wysłanniczyki przywiozły uszytą od nowa tunikę z herbami jakie wyraźnie mówiły z kim ma się do czynienia i ona swoimi nowymi, ostrymi barwami skutecznie zasłaniała niedoskonałości pancerza. Dziś wieczorem na to jednak też mało kto zwracał uwagę. Poza tym u poddanych górskiego margrabiego nawet budziło to pewną dozę sympatii do ich władcy, że też jakby się tu odbudowywał wraz z nimi i całym miastem jakie od przyjazdu remontowali i budowali od nowa.

- No psie krwie, niech mi któryś teraz tylko mrugnie to już ja się z nim policzę. - mruknął półgłosem Eryk jaki stał na czele swojego właśnie zawiązywanego regimentu. W Lenkster zamówiono i uszyto także szarfy jakie mieli zakładać oficerowie i sierżanci aby dało się ich od razu rozpoznać. Regiment liczył obecnie jednego oficera, właśnie Eryka. Górski margrabia tak jak obiecał pierwszego wieczoru po przyjeździe do Falkenhorst, uczynił go swoim porucznikiem i dowódcą całego regimentu. Wtedy wydawało się to po prostu miłym gestem, może uczynionym na pokaz albo pod wpływem chwili. A i pół tuzina górskich zbójników to też wydawało się mizernym zaczątkiem na budowę nowego regimentu. Ale dzisiaj, od tamtego wieczoru minęło dwa, prawie trzy miesiące. I dziś nie tylko Greta dołączyła do tamtego pierwotnego pół tuzina. Pobyt w Lenkster i przepustka z okazji letniego przesilenia, wieści o tym, że naprawdę odnaleziono ten mityczny do niedawna Bastion sprawiły że zjawiało się coraz więcej kandydatów na kolonistów. Wschodni szlak został przetarty. I obecnie prawie co tydzień do Bastiony przybywał a to jakiś śmiałek, a to wóz, a to grupka. A część z nich była gotowa wstąpić także na militarną służbę do górskiego władcy. Więc mieli już grupkę różnorodnych najemników i wojowników, nawet dwóch czy trzech konnych się trafiło. Ale jednak margrabia von Falkenhorst szczególną estymą zdawał się darzyć swoich Gebirgsjager. W ciągu tych paru wiosennych tygodni oddział rozrósł się do jakichś dwóch tuzinów. I dobrze! Bo te pół tuzina z jakimi zaczynali to jak sam Eryk żartował nawet w dwuszereg nie było sensu ustawiać bo śmiesznie to wyglądało. A teraz już był sens to robić i dwa szeregi zbójców w baranich kożuszkach, kamizelach, preszywalnicach dumnie prężyło pierś tak jak to wcześniej ćwiczyli na musztrze. Pierwszy szereg, w samym centrum stało jednak te pół tuzina chłopa jacy przybyli tu razem z Erykiem i dwoma wysłanniczkami. No i Greta. Pierwsza ochotniczka jaka zgłosiła się do oddziału jeszcze zanim ruszyli w trasę powrotną do Lenkster niosąc dobrą wieść. Teraz już miała u swojego boku prawdziwy czekan jaki mogła sobie wybrać u płatnerza w Lenkster. Okazało się, że ta charakterystyczna i główna broń górskiej piechoty, razem z odznaką jest sponsorowana przez założyciela regimentu czyli z kiesy von Falkenhorsta. Łuk i całą resztę taki ochotnik musiał już sobie sprawić sam i wymagano tego od niego. Czy też od niej. Kobiety jednak stanowiły dość znikomy element tej górskiej braci i najczęściej to też były góralki z krwi i kości, kuzynki, siostry czy sąsiadki tych samych ochotników jacy ściągali do górskiej stolicy rodzącej się górskiej prowincji. Jak choćby Valda pochodząca z Zelbad jaką skusiła możliwość przygody i służby u samego hrabiego.

Wszyscy obecnie wyprężyli się dumnie widząc jak Inez i Petra powoli wjeżdżają na plac trzymając przywieziony z Lenkster zamówiony sztandar. Je margrabia też uhonorował mianując je oficerami nowego regimentu i matkami chrzestnymi sztandaru. Tradycyjnie powinna być jedna matka chrzestna no ale władca uznał, że skoro wszędzie wysyłał je razem i razem znosiły trudy działając w jego imieniu to byłoby niezręcznie uhonorować tylko jedną z nich.

Obie matki chrzestne przejechały między frontem oddziału a górskim władcą i jego świtą. Prawie do ostatniego dnia nie było wiadomo gdzie urządzić uroczystość. Czy na terenie zamku czy na placu w mieście. Ostatecznie margrabia zdecydował się na ten drugi adres aby podkreślić związek między górskim oddziałem, zebranymi dookoła placu nowymi kolonistami a otaczającymi ich budynkami jakie dopiero odbudowywali i górską, majestatyczną panoramą w tle. Płonęły ogniska i pochodnie dodając w tym wieczornym mroku niecodziennej atmosfery.

- Żołnierze! Górale! Mieszkańcy Falkenhorst! Dziś jest wielki dzień! Dziś Gebirgsjager znów powstaną! Dziś Regiment Gebirgsjager znów powstaje z mielniów niebytu jak feniks z popiołów! Dziś wasz ojciec, patron i założyciel powrócił i znów możecie nosić z dumą naszego sokoła i szarotkę na piersi! Dziś otrzymacie swój sztandar! Jest sztandar - jest regiment! Póki regiment na swój sztandar nie może zostać zniszczony! Nie może zostać pokonany! Bez względu na to co się stanie będzie trwał! Ale zaklinam was nie utraćcie go! Utrata sztandaru, zdobycie go przez wroga, to największa hańba dla regimentu! To on jest sercem każdego regimentu! To on skupia oczy i serce podczas bitwy! To on stanowi znak rozpoznawczy gdzie są swoi! To na niego ślubujecie wierność i lojalność! To on łączy was z tymi których bronicie! Tych co zostają tutaj! To na niego się powołujecie gdy wam ktoś każe się ozwać! Sokół i szarotka! To wasze barwy! To wasz znak! Wasz duma i honor! Bez sztandaru nie ma regimentu! Tylko jakaś żałosna zbieranina górskich bandytów i cywilbandy! Nie zawiedźcie mnie moi Gebirgsjager! Nie zawiedźcie mnie a ja nie zawiodę was! Noście swój sztandar z dumą tak jak niegdyś wasi przodkowie! Skończyły się czasy bezimiennej poniewierki na obcych traktach i u obcych panów! Dziś Gebirgsjager znów mają swój dom! Znów ich serce bije tutaj, w sercu gór, gdzie ich miejsce i dom! A zatem niech powiewa! Gebirgsjager Falkenhorstów znów chodzą po ziemi! Chwała wam! Chwała Gebirgsjager! Wiwat, niech żyją! - górski margrabia jak na swoje możliwości to pozwolił sobie na całkiem długą przemowę. Krzyczał donośnym głosem aby nie tylko jego nowy regiment mógł go słyszeć ale i zebrani dookoła mieszkańcy. Z czego część to była rodziny, narzeczone, żony i krewni tych dwóch tuzinów co byli głównymi aktorami dzisiejszego, wieczornego przedstawienia. Prężyli się z błyszczącymi oczami słuchając tej przemowy. Wpatrując się w tego konnego rycerza w starej kolczudze okrytego barwną tuniką to w łopoczący sztandar trzymany wspólnie przez obie matki chrzestne. Wśród górali do dziś przetrwały legendy o dawnych Gebirgsjager i dobrych, górskich władcach jacy ich utrzymywali i im służyli. Wspominali tamte czasy z rozrzewnieniem, zwłaszcza w zestawieniu do tego co było potem i dzisiaj. Jak musieli służyć jako milicjanci, mytnicy, zwiadowcy czy zwykli najemnicy różnym lokalnym władcom, hrabiom, ratuszom a część po prostu zbójowała na traktach. Nowy pan zabronił zbójowania na swoich ziemiach. Czyli całych górach od horyzontu po horyzont. Dla zbójców i rabusiów nie było tu miejsca. Nie pytał kto co robił wcześniej. Ale Gebirgsjager mieli go reprezentować godnie i być jego wizytówką oraz połączeniem z dawnymi czasami znamienitych przodków. A nie rozbójnikami z gór. Zresztą jak się zdążyła zorientować Greta chyba całkiem sporo jej towarzyszy broni miało niezbyt czyste sumienia i nie tylko fizyczny brud za paznokciami więc gdyby na to patrzeć to zapewne mało kto by się dostawał do nowo budowanego regimentu. Hrabia zdawał się być gotów puścić takie drobiazgi w niepamięć i dać nową szansę ochotnikom. Ale nie tolerował bandziorstwa w swoich szeregach. Zapewniał, że pracy im nie zabraknie bo te góry trzeba było oczyścić z wszelkiego plugastwa jakie od wieków traktowało te bezludne tereny jako swój matecznik i schronienie.

- Regiment! Do przysięgi! - krzyknął konny hrabia. I Thomas zaintonował rotę przysięgi wierności i honoru nowym żołnierzom. Ci ćwiczyli to przez ostatnie dni więc wyszło to całkiem dobrze.

- Ja! Gebirgsjäger! Przysięgam służyć wiernie służyć memu panu! Władcy gór, panu nieba, przyjacielowi cesarza, księciu górskiej marchii, pomazańcowi bożemu, Waltherowi von Falkenhorstowi! Przysięgam wiernie służyć jemu i dowódcom jakim wskaże wszędzie tam gdzie nas pośle! Przysięgam stać na straży gór i ojczyzny mojej bronić przed wrogiem wszelakim! A gdyby mi w tej służbie skapieć przyszło zła się nie ulęknę i cenę krwi i życia zapłacę! Tak niech mi dopomogą dobrzy bogowie! - Na koniec zaś każdy z nich podchodził do Inez i Petry jakie wspólnie trzymały pochylony sztandar, klękał na jedno kolano, unosił skrawek sztandaru i całował go. I klękał na jedno kolano. Jak rycerze, oficerowie i żołnierze przed sztandarem czy przełożonym. A nie na dwa jak to zwykle pospólstwo klękało przed swoim panem. A przecież wszyscy jak jeden mąż mogli zaliczać się właśnie do pospólstwa, błękitnokrwistych w ich regimencie właściwie nie było. Z pewnym wyjątkiem dla obu matek chrzestnych. Nawet ten drobny zdawałoby się detal też świadczył dobitnie jaką szansą na awans społeczny było wstąpienie do tego nowego, górskiego regimentu lekkiej piechoty z łukami i czekanami, z blaszką szarotki i sokoła na piersi. Pierwszy tego zaszczytu dostąpił Eryk a potem stanął obok obu szefowych obserwując z błyszczącymi z emocji oczami jak te niecałe dwa tuziny po kolei podchodzi, klęka przed sztandarem i całuje go dopełniając swojej żołnierskiej przysięgi.

- Poruczniku! Proszę odebrać sztandar! - krzyknął uroczyście władca tej górskiej stolicy w jakiej zdołano odremontować dopiero parę domów na krzyż. Eryk zasalutował, podszedł do obu szefowych i uroczyście odebrał sztandar. Po czym pod wpływem emocji i chwili bez zastanowienia wzniósł go wysoko w górę i zamachał i krzyknął - Gebirgsjager! - zawtórował mu podobny ryk z ponad dwóch tuzinów gardeł oraz wrzawa i oklaski widowni zgromadzonej na placu.

- I jak Gebirgsjager!? Jak trzeba będzie to umrzecie!? - zawołał do nich z siodła władca jaki chyba też dał się ponieść emocjom.

- Umrzemy! Hurra! - odwrzasnęli mu rubasznie świeżo mianowani strzelcy z czekanami.

Dopełnieniem tej uroczystości było publiczne mianowanie Petry, Inez, Heli i Thomasa szlachcicami. Też w uznaniu ich dotychczasowych zasług. Chyba wszyscy się nieco zdziwili i wzruszyli zwłaszcza wyborem Petry bo okazało się, że jako prosta dziewczyna z plebsu nie miała własnego nazwiska. Margrabia zgodził się więc użyczyć jej własnego i od tej pory oficjalnie nazywała się Petra von Falkenhorst. Tak ją to wzruszyło, że aż się popłakała publicznie. Margrabia zaś każdemu z ich czwórki wręczył oficjalny dokument z bogato zdobionego pieczęciami i podpisami. Oraz pierścienie herbowe zamówione u złotników w Wolfenburgu jakie przywieziono niedawno, w sam raz na tą uroczystość. Wraz z dokumentami jakie jeszcze wczesną wiosną wysłano do stolicy Ostlandu aby zgłosić odpowiednie wnioski. A teraz, z okazji Sagi, krasnoludzkiego święta pamięci przodków i chwalebnych lub tragicznych czynów, bitew i wydarzeń, miał być rocznicą dla utworzenia nowego regimentu oraz nadania szlachectwa najbliższym współpracownikom hrabiego.




Miejsce: G.Środkowe; Falkenhorst; Zamek Falkenhorst; plac
Czas: 2520.08.10; Festag (8/8); wieczór
Warunki: - na zewnątrz: noc, sła.wiatr, zachmurzenie, nieprzyjemnie



Turniej rycerski w Falkenhorst



Na środku głównego placu wciąż w większości bezludnego miasta Falkenhorst wybudowano płot. Wzdłuż niego mieli pędzić na siebie rycerze aby się potykać na turnieju jaki władca górskiej marchii zapowiedział jeszcze przed powrotem swoich wysłanników do Lenkster. Wtedy była to jeszcze raczej dość mglista obietnica, że po żniwach będzie ten turniej. I wydawała się dość kuriozalna, że w tym zdewastowanym przez milenia niebytu miejsce organizowac jakieś festyny i turnieje. Ale widocznie hrabia Walther von Falkenhorst nie zwykł rzucać słów na wiatr. I z uporem i konsekwencją realizował ten plan pośród wielu innych.

- Musimy obwieścić światu, że tu znów jesteśmy. Że to nie jest jakaś górska kryjówka zbójników tylko cywilizowane miejsce takie jakim było niegdyś. - tłumaczył to swoim najbliższym współpracownikom a ci powtarzali jego słowa kolejnym. Większość kolonistow pochodziła bowiem z gminu. Najwięcej z górskiego pogranicza ale też i ostlandzkich nizin i lasów. Zdarzali się także przybysze z sąsiedniego Hochlandu jaki miał całkiem blisko do Lenkster. Zwłaszcza odkąd niedawno Petra, Inez oraz wybrana konna grupa Gebirgsjager udała się na południe aby przetrzeć nowy szlak, właśnie do Hochlandu. Te kuce jakie niegdyś Greta tak sprytnie podpowiedziała Erykowi okazały się całkiem udaną inwestycją. Co prawda kupiono ich na początek około pół tuzina więc nie było mowy aby wystarczyło dla wszystkich Gebirgsjager. Ale te niezbyt wymagające i wytrzymałe kuce, chociaż nie prezentowały się tak silnie i godnie jak te pełnowymiarowe konie jakie niedawno mianowane szlachcianki kupiły dla siebie to jednak spełniały swoje transportowe zadanie. I na nich podróż była szybsza i mniej męcząca niż na własnych drogach. Przynajmniej póki nie trzeba było umiejętności godnych górskich kozic. Szlak na południe okazał się być zdecydowanie krótszy niż na wschód, ku Lenkster. Ale podróż dziewiczymi dolinami z jakimi milenia temu zniknęły wszelkie cywilizowane drogi i tylko dzikie zwierzęta i górskie bestie przemierzały je jak chciały okazała się jednak tak samo wyczerpująca jak wcześniej ta wschodnim szlakiem. Tylko tutaj jeszcze brakowało tych całkiem przyjaznych i już swojskich przystanków i stanic jak te w Zelbad czy Liedergarten. No ale trasa była krótsza. Od pogranicza gór do Falkenhorst konno zajęło im to prawie dwa tygodnie. Ale jakby już szlak był sprawdzony i bez błądzenia zapewne dałoby się to skrócić do około tygodnia. Pieszo pewnie ze dwa razy dłużej. Ale po części i dlatego wrócili z wizyty w Hochlandzie, już jako oficjalne przedstawicielstwo górskiego władcy gdzieś z prawie dwa tygodnie temu. W planie było jeszcze wytyczenie zachodniego szlaku, ku Middelheim przed zimą ale to na razie margrabia odłożył na po turnieju.

Turniej miał stać się wizytówką nowego władcy, jego wojska, poddanych i całej górskiej marchii. Chyba i koloniści jak i goście rozumieli, ze nie ma co się spodziewać luksusów takich jak w zamkach, miastach i pałacach jakie stały od wieków czy tysiącleci. W końcu dopiero wiosną zaczęto akcję kolonizacyjną oraz odbudowę. Nawet teraz wyremontowane budynki były najczęściej skoncentrowane albo w zamku hrabiego albo wokół głównego placu. Co mogło zniechęcić sporą cześć potencjalnych gości, zwłaszcza tych znamienitych. Ale hrabia uznał, że ktokolwiek by nie pokonał tych kilku tygodni trudnej, górskiej trasy aby być jego gościem i zmierzyć się na rycerskich zasadach jest wart poznania i tej gościny. Poza tym liczył też, że może ktoś z gości tu zostanie jako kolonista lub zgodzi się przejść na jego służbę. W końcu nadal potrzebowali mnóstwa specjalistów różnej maści i było sporo stołków do obsadzenia. No i margrabia nie ukrywał, że szukał chętnych na poddanych także wśród błękitnokrwistych bo zwykle z nich rekrutowała się rycerska ciężka jazda i kadra oficerska. Chociaż tą drugą mogli stanowić także zaciężni najemnicy. Tak udało się pozyskać część z nich jako szkoleniowców i oficerów ale szlachty nadal było dość skromnie. Ta odległa, dzika, górska kraina i dość surowe warunki bytowe mocno zniechęcała błękitnokrwistych do udawania się na takie wygnanie. Zwykle więc jak już to przyjeżdżali jakieś niespokojne duchy, awanturnicy czy wysłannicy z Lenkster, Wolfenburga czy jak ostatnio z Hochlandu w sprawach zwykle służbowych. Tym turniejem margrabia miał nadzieję pokazać się światu zewnętrznemu, że jest miejsce i dla tych szlachetnie urodzonych.

Mimo to nie zapomniał też o swoich poddanych oraz Gebirgsjager którzy jak na razie stanowili główną siłę zbrojną. Chociaż już były zaczątki i straży miejskiej, głównie rekrutującej się z trenowanej od wiosny milicji, było trochę różnej maści najemników i wojowników, nawet paru konnych chociaż niekoniecznie rycerzy. Z konnicą w siłach hrabiego było krucho. Właściwie poza samym władcą to takich pełnowymiarowych rycerzy to to górskie hrabstwo mogłoby pewnie zliczyć na palcach jednej ręki i jak to żartowała Petra tych palców by pewnie jeszcze zostało. Ona i Petra chociaż nawet kupiły sobie kolczugi i po jednym koniu bojowym a nawet uczestniczyły w różnych wyprawach konnych Gebirgsjager to jednak nie uważały się za rycerzy i nawet im do głowy nie przyszło stawać z nimi w szranki.

Jednak właśnie w związku z tym sporą ilością konkurencji były konkurencje walki pieszej, łuczniczej i co jak traktowano jako ukłon w stronę Petry, także konkurs kuszników. Bo ona chyba była ich najlepszą kuszniczką chociaż także i wśród milicji było paru całkiem obiecujących strzelców. Hrabia w związku z tym ogłosił całkiem sporą grupę konkurencji dostępnej nie tylko dla szlachetnie urodzonych co jak czytano chciał się pochwalić przed znamienitymi gośćmi co potrafią jego żołnierze. No ale jednak puntem kulminacyjnym turnieju miały być walki rycerskie, zwłaszcza te uważane za najbardziej elitarne czyli starcie konnych na kopie.

I chociaż zastanawiano się czy ktokolwiek przyjedzie w ten górski koniec świata na ten turniej to okazało się, że na dniach zaczęły powoli spływać hufce gości. Może nie tak liczni jak na jakieś turnieje organizowane w Lenkster, Wolfenburgu czy innych miastach o znacznie dłuższych tradycjach ale jednak ktoś przyjechał. Między innymi dlatego margrabia zorganizował ten turniej dość późno bo w połowie Erntezeit zdając sobie sprawę, że jak jakiś rycerz będzie miał do wyboru jakiś uznany turniej a dwa czy trzy tygodnie wędrówki po górach w jedną stronę aby dotrzeć do nowo założonego miasta gdzie nie ma co liczyć na luksusy to raczej nie byłby to dla niego żaden wybór. Po części dlatego zorganizował go dopiero po żniwach i pograniczu końcówki lata z jeszcze wczesną, łagodną jesienią. A po części chciał ich skusić bogatymi nagrodami. No i możliwością objęcia wolnych posad jakich miał jeszcze sporo gdyby zdecydowali się zostać. Zaś swoim żołnierzom i poddanym przykazał aby bardzo sprzyjać gościom i wstrzymać się od haniebnych działań bo takie uzna za ujmę na swoim własnym honorze i potraktuje to jak osobisty afront.

- Mam nadzieję, że przyjadą jacyś dziarscy i przystojni młodzieńcy. Najlepiej aby jeszcze byli bogaci. - Petra bez skrupułów nie ukrywała swoich nadziei i ekscytacji związanych z tych turniejem. W końcu co prawda już w Hochlandzie miała okazję pochwalić się swoim szlachectwem i jako reprezentantka górskiego władcy ale teraz pierwszy raz mogła wystąpić jako “pani na włościach”. Chociaż jej włości jak na razie ograniczały się do paru komnat w zamku oraz do remontowanej kamienicy na mieście która jednak obecnie nie wyglądała zbyt reprezentacyjnie. Właściwie tylko “Tańczącą nimfę” udało jej się odnowić na tyle, że już funkcjonowała i nie było wstyd tam kogoś zaprosić. Chociaż taki przybytek zwykle nie kojarzył się ze szlachectwem.

- Trochę szkoda, że nasz margrabia nie wystąpi. Ciekawe jakby wypadł. Na pewno by wygrał. - Inez też była podekscytowana. I wiadomo było od paru tygodni, że margrabia von Falkenhorst obejmie patronat jako gospodarz ale sam nie zamierzał brać udziału w potyczkach co składano na jego już nie młody wiek i kłopoty ze zdrowiem. Chociaż nadal aktywnie zdarzało mu się jeździć na polowania i to takie nietypowe bo nocne. Zwłaszcza jak doszły wieści o jakiejś poczwarze jaka kłopotała poddanych. Traktowano to zwykle jako dziwactwo bogatego pana ale trochę to jednak dziwiło. Zwykle jednak trzymano za niego kciuki skoro był takim dobrodziejem. W każdym razie świadczyło to, że krzepy w ramionach jeszcze mu starcza i trochę z żalem przyjęto wiadomość, że nie będzie potykał się z innymi rycerzami. Pod względem rycerzy drużyna gospodarzy prezentowała się dość skromnie bo mieli tylko dwóch jacy w ciągu miesięcy ściągnęli do Falkenhorst. Z czego Gerhard von Anhalt był odbierany jako prawa ręka hrabiego i główny dowódca sił zbrojnych gdy ten nie przewodził nim osobiście. Dzisiaj też miał go reprezentować. Drugim był Anton von Zelman jaki zdaje się był były rajtarem z Ostlandu i mówiono o nim, Kislevita bo zdaje się miał swoją domieszkę kislevskiej krwi a zwłaszcza gdy chodziło i jazdę konną i same konie. Za to w dziedzinach nie-szlacheckich to okoliczna ludność, najemnicy i Gebirgsjager startowali całkiem licznie i chętnie. Nawet Petra zamierzała startować w konkursach kuszniczych a Eryk i część jego oddziału w łuczniczych i co niektórzy w walce czekanem.

- Jadą! Jadą! - rozległo się w tłumie i wszyscy nachylili się jak kto mógł. I rzeczywiście na plac wjechał dumny, wielki jak byk, czarny rumak przyozdobiony w tuniki z godłem sokoła. A na nim wjechał sam Walther von Falkenhorst w pełnej, poczernionej zbroi jaką w ciągu ostatnich miesięcy zdołano mu wykuć w Lenkster i sprowadzić tutaj. Z potężnym mieczem i toporem u pasa, w zamkniętym hełmie, z bogatymi piórami prezentował się iście godnie i rycersko. W sam raz na władcę całego prowincji. O wiele lepiej niż w tej dość skromnej, starej kolczudze w jakiej go widywano wcześniej. Konia, właściwie kilka, kupiono mu w Lenkster albo tam je sprowadzono. Bo wcześniej konia co prawda miał ale to był koń do wierzchowej jazdy a nie do walki. Co innego ten potężny, kary ogier jakiego teraz dosiadał.

Hrabia wjechał pierwszy a kawałek za nim jego jedyni dwaj rycerze jakimi dysponował. Za nimi kolejni, tym razem goście. Von Falkenhorst podjechał do wybudowanej trybuny po czym odwrócił konia i obserwował przyjeżdżających gości przyjmując tą paradę. Zaś Thomas jako jego herold swoim głębokim, gromkim głosem obwieszczał gościom jaki znamienity rycerz ich mija i czym się wsławił. Dziś był pierwszy wieczór tego turnieju to wszyscy traktowali to jako przykrywkę i przedstawienie aktorów którzy w tym przedstawieniu będą od jutra stawać w szranki. I ta wieczorna parada w świetle ognisk i pochodni, przy łopoczących sztandarach margrabiego jak i jego gości, świetnie się do tego nadawała. A następnego wieczoru zaczął się turniej.





https://i.imgur.com/xYGUTU0.jpg
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline