Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-03-2023, 12:49   #171
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Miejsce goblińskiej zasadzki w dolinie Zelbadu

Kiedy serce przestało szaleńczo trzepotać w piersiach, a oddech zwolnił na tyle, aby łowczyni znów mogła składnie wypowiadać słowa, przenikliwy ból dosłownie zapłonął w jej pokiereszowanym ciele. Szaleńcza walka na śmierć i życie z goblinami okazała się wyzwaniem, które omal łuczniczki nie przerosło.

Opatrywana przez Inez, Greta siedziała na spróchniałym pniaku i próbowała nie okazywać bólu, ale przychodziło jej to z wielkim trudem. Kiedy trzeźwy rozum powrócił zza zasłony czerwonej gorączki, świadomość kruchości życia uderzyła dziewczynę niczym kowalski młot. Przed oczami wciąż miała wspomnienie potwornych szczęk monstrualnego pająka, ociekających kleistą wydzieloną, próbujących oderwać jej rękę na wysokości łokcia. Pamiętała nienawistne skrzeki goblinów, ich wytrzeszczone małe oczka, wyszczerzone pieńki zepsutych zębów, odrażający fetor niemytych ciał.

Taal nad nią czuwał, tylko dzięki temu wyszła ze strasznej opresji poraniona, a nie martwa. Poddając się zabiegom Inez Greta gniotła jednocześnie w palcach kilka źdźbeł trawy, zaplatając je w prosty amulet Pana Dziczy. Teraz miała już pewność, że nie było żadnego przypadku w wizycie w świątyni Taala w Bastionie.

Bóg ewidentnie chciał, aby łowczyni przywróciła blask i chwałę tego przybytku, a zamian zaś roztoczył nad nią protekcję, która uchroniła Gretę przed śmiercią w goblińskiej zasadzce.

Nie zwracając większej uwagi na słowa płynące z ust Inez łuczniczka wpatrywała się zmrużonymi oczami w Lothara Ackera. Już opatrzony przez uwolnionego z rąk napastników starszego człowieka, przepatrywacz siedział na ziemi oparty plecami o pień drzewa, z zamkniętymi oczami i z wyrazem nieudawanego cierpienia wyrysowanym na twarzy. Walczył w zasadzce równie zaciekle jak Greta i równie głębokie wyniósł z tej walki rany zaskarbiając sobie rosnący szacunek łuczniczki.

Czy to możliwe, aby Taal również jego wybrał do świętej misji? Im dłużej Greta nad tym rozmyślała, tym bardziej utrwalała się w przeświadczeniu, że coś było tu na rzeczy.

- Powinniśmy czym prędzej ruszyć dalej do Lenkster - powiedziała odwracając w końcu głowę w stronę Inez - Czym dłużej będziemy zwlekać, tym groźniejsze mogą się okazać powikłania od ran. W Lenkster jest paru uzdrowicieli z balsamami i sadłami, pomogą nam niezawodnie.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 18-03-2023, 03:03   #172
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 46 - 2520.05.30 wlt (1/8); południe

Miejsce: Ostland; Lenkster; Podzamcze; karczma “Pod skocznym zającem”
Czas: 2520.05.30; Wellentag (1/8); południe
Warunki: wnętrze karczmy; gwar głosów, jasno, ciepło; na zewnątrz: jasno, sła.wiatr, zachmurzenie, nieprzyjemnie


Grupa powrotna




link: https://i.pinimg.com/originals/b7/85...4646053720.jpg


- No i znów tu jesteśmy… Jak przyjemnie wrócić na znajome śmieci! - Petra zdążyła się już wygodnie rozsiąść przy jednym ze stołów. Tak wygodnie, że założyła buty o jego krawędź a teraz przeciągnęła się leniwie jakby zrzucając z siebie resztki snu i zmęczenia. Sądząc po jeszcze nie do końca suchych włosach to musiała zamówić sobie kąpiel aby praktycznie i symbolicznie pozbyć się kurzu drogi i trudów podróży przez górskie bezdroża. I dziwnym zbiegiem okoliczności obie szefowe zajęły ten sam stół co prowadziły rozmowy rekrutacyjne w “Zającu” ponad dwa miesiące temu. Jakby miały do niego sentyment czy też chciały niejako symbolicznie wrócić do punktu wyjścia. Zdążyli bowiem wrócić na Podzamcze Lenkster wczoraj pod koniec dnia. Wreszcie można było się wyspać we własnym łóżku. No przynajmniej własnym na tą noc. Wysłanniczki górskiego hrabiego bowiem postarały się aby każdy z ich towarzyszy miał gdzie nocować i opłaciły ten nocleg. I z góry kilka kolejnych. Jeszcze nie było pewne jak długo tu zostaną ale raczej lada dzień nikt nie planował powrotu do górskiej twierdzy.

Od walki z goblińską zasadzką gdzieś w górskich trzewiach doliny łączącej Steinwald i Zelbad mijało jakoś dwa tygodnie. Co prawda wysłannicy margrabiego wybronili się a nawet przegnali pajęcze gobliny zadając im spore straty ale i sami też mocno oberwali. Petra, Lothar i Greta byli ciężko ranni. Eryk nieco lżej a do tego niebieskowłosa szefowa z powodu ran musiała dobić swojego konia przez co znów stała się piesza i ich jedynym jeźdźcem pozostała Inez.

Po tej walce i opatrzeniu ran zastanawiano się co robić dalej. Mieli sporo rannych i obolałych w ich dość niewielkiej grupce. Inez rozważała powrót do Steinwald aby się wykurować. Tam mieli najbliżej ale oznaczałoby to cofnięcie się w podróży do Lenkster o dwa czy trzy dni. A potem jeszcze raz trzeba by było przechodzić całą doline od początku. Greta doradzała podróż do Lenkster bo tam była nadzieja na fachową pomoc medyczną. Petra jaka zazwyczaj była najbardziej decyzyjna wówczas była apatyczna, obolała, osłabiona i rozdrażniona więc niezbyt brała udział w dyskusji. W końcu przeważył głos Eryka który uznał, że do Zelbad chyba dadzą radę dotrzeć o ile znów coś ich nie napadnie. A to po drodze do Lenkster. No i w Zelbad się zobaczy co dalej. Inez po zastanowieniu przyjęła ten plan więc jak odpoczęli po tej walce to ruszyli dalej ku niewielkiej, górskiej osadzie.

Okazało się to dalej to dla poranionych i osłabionych bólem i upływem krwi ludzi jest znacznie dalej. Pierwotnie gdyby byli cali dotarliby tam pewnie w dwa, może trzy dni. Trochę zależne to było od pogody i tego co natrafiliby po drodze. A tak z tyloma rannymi to jak ruszyli w pierwszych dniach tygodnia to dotarli tam dopiero w Festag. Taka podróż przez górskie ostępy niezbyt sprzyjała powrocie do zdrowia więc gdy tam dotarli stan rannych niewiele się zmienił. Ale też nie było się co dziwić, że Inez zarządziła dłuższy postój czekając aż ranni pod tutejszymi pierzynami wyjdą z kryzysu. Udało jej się przekonać mieszkańców Zelbad do współpracy i za pewną opłatą wynajęła od nich łóżka aby wysłannicy margrabiego mogli spać i odpoczywać w godziwych warunkach.

Sami mieszkańcy górskiej osady też byli ciekawi wieści z trzewi gór. I byli dość zaskoczeni, że w ogóle ktoś stamtąd wrócił. A nawet, że udało się śmiałkom odnaleźć ową legendarną, górską twierdzę, że tam naprawdę jest jakiś górski hrabia a do tego z von Falkenhorstów, i że te wozy tam dojechały, że będzie odbudowa zamku i miasta, że teraz wysłannicy władcy gór jadą z powrotem do Lenkster aby załatwić zaopatrzenie, różne sprawunki na rzecz rodzącej się społeczności no i znów będą tędy za jakiś czas wracać bo górski pan zamierza przywrócić dawną świetność górskiemu królestwu swoich przodków. Wszystkim tym mieszkańcy Zelbad byli mocno zadziwieni ale ogólnie chyba raczej radzi wysłannikom hrabiego. Więc te trzy dni jakie u nich spędzili upłynęło dość sielsko. Można było wyleczyć rany, wyspać się pod pierzyną, w cieple i pod dachem a nie na derce i pod namiotem jak to trzeba było spać na szlaku. I trzy dni odpoczynku bardzo im się przydały i pomogły. Po tym odpoczynku jeszcze tylko Petra miała przez Inez zmieniane opatrunki a reszta zdążyła się wykurować. Ale i niebieskowłosa szefowa odzyskała rezon i swój tradycyjny, buńczuczny humor. To co jej zostało do zaleczenia uznała za głupstwo i na kolejny dzień zarządziła wymarsz do Lenkster. Ruszyli tam jakoś w połowie zeszłego tygodnia. Tym razem poszło im dość gładko i znów w Festag czyli wczoraj, pod koniec dnia, dotarli do ponurego zamczyska jakie strzegło Ostlandu od zachodu. Można było wrócić do przysłowiowej cywilizacji. Obie szefowe mając dobre wspomnienia z “Zająca” zdecdyowały się na szukanie noclegu właśnie tam. No i tam powinien mieszkać trzeci z wysłanników, Peter jaki miał pełnic rolę ambasadora no i organizatora kolejnych wypraw do górskiego zamku. Jednak go nie zastali bo okazało się, że w międzyczasie tych ponad dwóch miesięcy udało mu się zamieszkać w samym zamku. Więc już o zmroku Inez wysłała tylko do niego krótką wiadomość o ich powrocie na Podzamcze. Peter osobiście pojawił się dzisiaj z rana ciekaw wieści z Bastionu tak samo jak jego koleżanki tych z Lenkster. Zaś jeszcze wieczorem i Petra i Inez dały znać swoim towarzyszom, że kolejny dzień to dzień odpoczynku po tych górskich podróżach i o ile Peter nie przyniesie jakichś alarmujących wieści to będzie dzień laby zanim się zabiorą za te wszystkie sprawy jakie mieli tu do załatwienia.

Dzisiaj od rana też każdy z podróżnych wstawał jak chciał. A, że raczej mało kto nie chciał skorzystać z okazji aby się wyspać, wykąpać i odpocząć to zanim zaczęli się stopniowo grupować przy stole szefowych to się zrobiło południe. Peter przy bogatym posiłku opowiadał im co się tutaj działo przez te ostatnie dwa miesiące odkąd opuscili Podzamcze. Zaś koleżanki relacjonowały mu dzieje podróży tuzina wozów do górskiej twierdzy z jakiej na miejsce dotarła połowa z nich a inne zaczęły akcję osiedleńczą w tych różnych stanicach, zamkach i wioskach po drodze. Niejako potwierdziło się, że to Peter zorganizował te cztery załogi wozów jakie samodzielnie dotarły aż do Liedergart gdzie je spotkali powracający do Lenkster wysłannicy górskiego margrabiego. Cieszył się, że dotarli samodzielnie aż tak daleko chociaż też i współudział miały w tym i te obsady zamków jakie pozostawiły tam szefowe. Można tam było odpocząć a także mogli oni pokierować ruch dalej, we właściwą dolinę chociaż sami jeszcze wówczas nie wiedzieli co się stało z tymi jacy pojechali dalej.

Na miejscu zaś miłośnik fajkowego ziela zdołał na tyle zainwestować tak monety jak i osobiste kontakty, że z miesiąc temu udało mu się przenieść z “Zająca” na sam zamek Lenkster gdzie niejako już prawie oficjalnie mogła być ambasada górskiego hrabiego. A teraz jak koleżanki wróciły z nowymi wieściami jakie wskazywały, że akcja kolonizacji gór odbywa się całkiem pomyślnie to jeszcze powinno wzmocnić ich pozycję na dworze w Lenkster a pośrednio pewnie i w samym stołecznym Wolfenburgu. Rozmowy toczyły się wartkim torem, głównie wymieniano wieści i planowano kolejne posunięcia. W końcu koleżanki Petera wróciły z całą listą spraw do załatwienia, od kupna nowych koni dla nich samych i tych znaczniejszych osobistości z Bastionu bo nawet sam górski lord miał tylko jednego konia, przez zakup dziarskich kucy dla oddziału Eryka, zorganizowanie naboru różnorakich specjalistów niezbędnych do odbudoway zamku i miasta Falkenhorst i tych po drodze i jeszcze wiele, wiele innych.

Niejako przy okazji siedział z nimi Gotryk. Ów starszy już pan ubrany w mnisi habit jakiego górska ekspedycja wyratowała z rąk goblinów i szczęk ich pająków. Początkowo zajął się rannymi, zwłaszcza mężczyznami, podobnie jak Inez kobietami i w ramach wdzięczności za ten ratunek a pewnie i zdrowego rozsądku podpowiadającym, że samotna podróż przez te dzikie ostępy może się zakończyć dla takiego podróżnika dość marnie i szybko. Więc udał się z nimi do Zelbad. A tam jakoś tak wyszło, że dalej też postanowił z nimi wrócić do Lenkster. Z rozmów wyszło, że Gotryk jest bardzo bogobojnym człowiekiem jaki pieszo zwędrował cały spory szmat Ostlandu a nawet bywał w sąsiednim Hochlandzie, Ostmarku czy Talabeklandzie. Sam zresztą pochodził z tej ostatniej prowincji. Miał talent do snucia przyjemnych dla ucha opowieści. Więc kreował obrazu wielkiego, słynnego na całe Imperium miasta poświęconego Tallowi położone w wielkim kraterze wyżłobionym podobno przez samych bogów. Jednak nakazy wiary zawsze w końcu gnały pielgrzyma gdzieś dalej. Aby odwiedźić sławne świątynie, cudowne źródła, błogosławione kapliczki, dotknąć świętych relikwi pozostałych po błogosławionych duszach i to różnych bogów i patronów tych krain. Wydawał się być pod tym względem bardzo kosmopolityczny i tolerancyjny.

Właśnie jak przybył do Lenkster dowiedział się o akcji górskiej kolonizacji. I postanowił dotrzeć do Bastionu w którym niegdyś, dawni von Falkenhorstowie, zbudowali blask wiary, kultury i nauki jaki przetrwał odległym echem aż do dzisiaj. Choć głównie w formie na w pół legendarnych i mitycznych czasów świetności, jeszcze sprzed najazdu Gorgotha Władcy Bestii jaki mielenium temu spustoszył Ostland tak bardzo, że ponoć prowincja stanęła na krawędzi upadku i do dziś tamte straszne wydarzenia przetrwały wśród prostego ludu w opowieściach. No to von Falkenhorstowie rządzili górami jeszcze przed tamtą odległą w czasie wojną. Więc jak Gotryk się o tym dowiedział postanowił tam wraz z dwoma towarzyszami udać się tam wierząc, że na pewno znajdzie się tam coś godnego oddania czci i wiary z dawnych czasów. Ale właśnie wpadli w zasadzkę tych przeklętych goblinów i ich pajaków. Ciała jego towarzyszy, wyprute i jakby zmumifikowane, znaleźli ze dwa dni później, jak jeszcze wlekli się doliną do Zelbad.

- U nas Grecie bardzo zależy na jakimś kapłanie, najlepiej Talla bo w Bastionie jest świątynia ale mocno zapuszczona. - Petra rozmawiała jeszcze w Zelbad z tym bogobojnym człowiekiem. Ten spojrzał w kierunku młodej brunetki i zastanawiał się chwilę. On sam żadnym kapłanem oczywiście nie był. Ucieszył się z wieści, że na miejscu jest już młoda kapłanka Sigmara. Wiele o niej słyszał jeszcze w Lenkster gdy szykował się do drogi więc radował się, że służka boża dotarła na miejsce przeznaczenia.

- W Lenkster to nie słyszałem pani, aby był ktoś od Talla. Oni raczej w dziczy urzędują a Lenkster to głównie zamek na szczycie góry. Tam na zamku jest tylko mała kapliczka poświęcona Tallowi ale kapłana to raczej tam nie ma. Przynajmniej nie na stałe. - odparł po chwili namysłu bo jako człek religijny na wszelkie miasta i inne miejsca patrzył właśnie przede wszystkim pod kątem świętych przybytków w jakich można by się pokłonić dobrym bogom.

Ale zwrócił uwagę, że Lenkster jest twierdzą graniczną z Hochlandem a tam już ten patron leśnych zwierząt i łowów jest znacznie bardziej popularny niż zdominowane przez Sigmara Ostlandzie. Co więcej niedaleko od granicy jest sanktuarium, święty krąg druidów jeszcze z pradawnych czasów. Tam zapewne warto by się udać aby zasięgnąć języka. Miejsce jest znane z powodu leczniczych właściwości źródeł i oczyszczającej mocy wodospadu poświęconego Tallowi oraz krystalicznie czystemu jezioru do jakiego wpada jakie poświęcono Ryi. Jej kapłanki też tam bywały ale jednak miejsce było zdominowane przez kapłanów Talla. Być może więc udałoby się przekonać któregoś z nich aby udał się w głąb górskiej krainy no ale tego Gotryk już obiecywać nie chciał. Zaoferował swoją bogobojną i skromną osobę jako przewodnika do tego kręgu po tamtej stronie granicy. Sama granica była raczej dość prosta do przekroczenia, zwłaszcza dla zwykłych ludzi. Poza słupami granicznymi na granicznej rzece Wulfen to najczęściej niewiele świadczyło, że się przekracza granicę pomiędzy prowincjami. Sama rzeka była bystra i miejscami szeroka to najlepiej było przekraczać ją albo łodzią albo brodem no albo co było dość rzadkie - mostami. Bo tych był może jeden czy dwa o jakich wiedział Gotryk.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-03-2023, 20:45   #173
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Lenkster, dzień po powrocie z gór

Usadowiona na drewnianej ławie w kącie sali Greta syciła swoje zmysły gwarem ludzkich głosów, śmiechem i pijackimi śpiewami, dźwiękami wygrywanej na harmonijce melodii, zapachem świeżo upieczonego jadła. Wciąż czuła się obolała niczym po pięściarskim pojedynku z ogrem, ale też świadoma była tego jak ogromnym wysiłkiem okazała się droga powrotna poprzez Zelbad do Lenkster. Dzięki miłosierdziu Taala zadane goblińskimi ostrzami rany nie przyniosły łuczniczce zgorzeli, a pajęczy jad okazał się jedynie ogromne bolesny, nie zaś zabójczy. Wykąpana, wysmarowana rozgrzewającym sadłem i suto nakarmiona, panna Herschel popadała w coraz głębsze rozleniwienie śledząc jednym uchem prowadzone przy biesiadnym stole rozmowy.

Wysłanniczki grafa już układały nowe plany, już sporządzały listy niezbędnych zakupów oraz czyniły ustalenia ze swoim trzecim kompanem, lecz Greta nie czuła się ani na siłach ani tym bardziej upoważniona do tego, aby brać w tych rozmowach udział. Ledwie co odwiedziła na piętrze karczmy leżącego wciąż w łóżku Lothara, wracającego wolniej od niej do zdrowia i uskarżającego się na dotkliwe kłucie w piersiach. Nakarmiwszy osłabionego jegra rosołem z baranich mózgów iście niczym bezradne pacholę, dziewczyna zasiadła na ławie z kubkiem rozrzedzonego grzanego wina w dłoni i pogrążyła się w leniwych rozmyślaniach, które przypadkowemu obserwatorowi mogły się kojarzyć z drzemką.

Przybywając do Lenkster czuła ogromne zdenerwowanie, nie mogła bowiem wykluczyć, że najmłodszy z braci Lommów wciąż przebywał w mieście nie ustając w poszukiwaniach przybranej siostry. W pełni sił mogła spróbować się z nim otwarcie zmierzyć, ale osłabiona bojem w goblińskiej zasadzce, musiała liczyć na szczęście, łaskę bogów oraz protekcję swoich pryncypałek. W pierwszym dniu pobytu w mieście nigdzie nie dostrzegła swojego prześladowcy, a ponieważ przyjazd osadników z Bastionu siłą rzeczy wzbudził powszechne zainteresowanie, nieobecność w tłumie Lomma pozwalała żywić nadzieję, że zdążył on już wyjechać z miasta.

Petra i Inez nie rozsądziły jeszcze jak długo miał trwać popas w Lenkster. Wiele zależeć tu miało od tempa zdrowienia rannych, którzy musieli przecie ponownie stawić czoło podróży do Bastionu - dobrze znana trasa nie stawała się w rezultacie tej wiedzy wcale krótsza, a kapryśna aura wystarczająco uprzykrzała życie całkowicie zdrowym podróżnikom. Lecz Greta nie paliła się do wyjazdu również z innego powodu, niewiele mającego wspólnego z zabliźniającymi się coraz bardziej ranami.

Każdy kolejny dzień utrwalał ją w przeświadczeniu o brzmieniu boskiej misji spoczywającym na jej dziewczęcych barkach. Taal był bogiem surowym i wymagającym, opiekuńczym dla swoich czcicieli, lecz bynajmniej nie wyrozumiałym dla ich słabości. Jeśli jego wolą było przywrócenie dawnej chwały świątynnemu przybytkowi w Bastionie i dzięki jego łasce Greta wyszła z życiem z goblińskiej zasadzki, nie wolno jej było zwlekać i wystawiać na próbę boskiej cierpliwości.

Los wydawał się uśmiechać ponownie, tym razem zsyłając jej osobę mnicha Gotryka oraz przychylność pani Petry. Ów pierwszy znał jakoby położone po drugiej stronie Wulfenu sanktuarium druidów, zaś wysłanniczka grafa i świeżo upieczona szlachcianka wyraźnie nie miała nic przeciwko temu, aby w Bastionie rozgościł się na dłużej kapłan Taala.

Upijając łyk grzańca Greta układała w głowie słowo po słowie argumenty mające przekonać Petrę, aby ta pozwoliła łuczniczce odłączyć się od drużyny górskiej straży na czas poszukiwań kapłana skłonnego opuścić prastare knieje Hochlandu i osiedlić się ku chwale Pana Lasu wśród majestatycznych turni Gór Środkowych.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 25-03-2023, 00:17   #174
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 49 - 2520. lato - jesień (1/2)

Miejsce: Hochland; Lenkster; okolice Eichewaldchen; Krąg Paproci
Czas: 2520.05/06 Sonnstill; popołudnie
Warunki: - na zewnątrz: jasno, sła.wiatr, pogodnie, ciepło


Wizyta w druidycznym kręgu



Obie szefowe nie zabroniły Grecie na oddalenie się z Lenkster. Właściwie sporej części górali także. Ci mieli rozpuścić się na przepustkę do swoich domów i wiosek aby zanieść tam dobrą nowinę. Jaka mogła zaowocować nowymi ochotnikami na kolonistów a może nawet na Gebirgsjaeger. W końcu na pogórzu i zewnętrznych, niższych partiach gór to była całkiem popularna fucha. Poza tym zbliżało się letnie przesilenie, noc tradycyjnych festynów ku czci Rhyi i Talla, najdłuższy dzień w roku, najkrótsza noc, odwieczny symbol zwycięstwa światła nad ciemnością, życia nad śmiercią, dobra nad złem, symbol płodności i urodzaju, tak w łowach, na polach jak i zagrodach czy łożnicy. To pradawne święto czciły nawet stare rasy jak rubaszne krasnoludy i tajemnicze elfy. Obie szefowe więc okazały wyrozumiałość, że każdy kto mógł wolał zwykle spędzić czas ze swoją rodziną i bliskimi. Ale dały termin do następnego Marktag na powrót do Lenkster. Dzień świątynny wydawał się odpowiednio czytelnym wyznacznikiem końca dwutygodniowej przepustki i stawienia się z powrotem w Lenkster. Dzięki czemu Greta zyskała sposobność aby udać się z Gotrykiem do owego kręgu druidów o jakim mówił. Radził się spieszyć bo z Lenkster to było kilka dni drogi aby przekroczyć granicę z Hochlandem i dotrzeć na miejsce. A chociaż czas ich niby nie gonił bo do wyznaczonego terminu powrotu było wtedy jeszcze prawie całe dwa tygodnie to jednak Gotryk był zdania, że lepiej byłoby zdążyć tam dotrzeć na to świąteczne letnie przesilenie. Zwłaszcza, że w ten najdłuższy dzień w roku był właśnie poświęcony głównie Rhyi i Talla właśnie.

Gotryk okazał się całkiem udanym przewodnikiem. Mimo już niezbyt młodego wieku zachował krzepkość i bogobojną pogodę ducha jaką wielu młodszych mogłoby mu zapewne pozazdrościć. Co więcej był już wcześniej z pielgrzymką do tego Kręgu Paproci więc znał drogę i co powinni zastać na miejscu. Z Lenkskter ruszyli więc na południe, wzdłuż Wilczej Rzeki aż po dniu marszu dotarli do granicznego mostu. Po zachodniej stronie stało miasto z ziemno - drewnianymi wałami i otoczone podmiastem. To było Eichewaldchen i tu już zaczynał się Hochland. Ale poza dość pobieżną opłatą u mytników na moście nie bardzo było czuć tą granicę. Chociaż na wieżach bramnych powiewały chorągwie z dominującą zielenią jaka była powszechna w barwach Hochlandu a nie bycze głowy i czerń z bielą jak to było w Ostlandzie. Poza tym jednak miasto jednej prowincji niezbyt zdawało się różnić od sąsiedniego. Dość mocno różniło się od samego Lenkster no ale Lenkster to przede wszystkim była potężna twierdza a to całe Podzamcze i reszta było niejako “przy okazji”. Zaś Eichenwaldchen to już było typowe miasto wybudowane nad brzegiem wartkiej Wilczej Rzeki jaka stanowiła granicę pomiędzy tymi imperialnymi prowincjami.

Właśnie w Eichewaldchen musieli poszukać noclegu przed dalszą drogą. Ale nie byli jedyni. Na ulicach miasta było widać już przygotowania do zbliżającego się festynu. Ozdabiano okna, drzwi i co się tylko dało letnimi kwiatami, wstążkami i wydawała się panować wesoła atmosfera. W karczmie gdzie się zatrzymali na noc było całkiem sporo pielgrzymów jacy też zmierzali do Kręgu Paproci i Greta zorientowała się, że nie tylko oni wpadli na pomysł aby oddać cześć bogom w dzień ich święta w świętym miejscu im poświęconym. Kolejnego dnia ruszyli już nieco większa grupką, znów na południe, wzdłuż granicznej Wilczej Rzeki ale szybko odbili na zachód, w głąb pierwotnej puszczy, zwykłą polną drogą jaka nie zasługiwała na miano traktu. Ale po drodze albo mijali albo ich mijały większe i mniejsze grupki pielgrzymów czy po prostu tych co zbierali się aby w dniu letniego przesilenia być w tym Paprotnym Kręgu.

Na miejsce dotarli po południu. Przy czym okazało się, że wykwitło tu już pomiędzy pradawnymi drzewami spore miasto namiotowe. A wciąż przybywali kolejni pielgrzymi. Przez co było tłoczno, gwarno, wesoło, wiele dziewcząt plotło wianki i wkładało na głowę czy szyję sobie albo swoim wybrankom czy nawet przygodnym przybyszom. Przez co nieco rozmywało się gdzie jest to właściwe “tutaj”. Na szczęście Gotryk co bywał tu wcześniej zaprowadził Gretę nad brzeg malowniczego jeziora. I tłumaczył co tu jest co.

- Sam krąg jest na o tamtej wyspie. Można tam dopłynąć łodzią albo przejść tamtym pomostem. Ale trzeba mieć pozwolenie od kapłanów, normalnie tylko oni mogą tam przebywać. Same uroczystości zaczną się jutro. Wieczorem zaś będzie ich kulminacja. - mówił pokazując co tu jest co. Wśród tego hałaśliwego, wesołego i pstrokatego tłumu widać było czasem prawie zagubioną sylwetkę kapłana czy kapłanki któregoś z głównych w tym miejscu bóstw. I radził póki co poczekać na jakąś okazję a skoro czas nie gonił to najlepiej spróbować porozmawiać o sprawie kapłańskiego wakatu już po święcie bo na razie to pewnie wszyscy żyli oczekiwaniem na te święty najdłuższy dzień i najkrótszą noc w roku. Później to miejsce zapewne szybko opustoszeje gdy większość przybyszy wróci do siebie i swoich domów oraz obowiązków to zrobi się tu luźniej.





https://i.imgur.com/8RC0JMD.jpeg


I tak jak mówił rzeczywiście zabawy, tańce i muzyka zaczęły się już rankiem najdłuższego dnia. Wciąż jeszcze przybywali ostatni goście albo ci z daleka albo przeciwnie, ci po sąsiedzku co mogli sobie na to pozwolić. W miarę jak ten najdłuższy dzień rozkwitał w pełni, w końcu przekwitł, zaczął się kończyć, w końcu zmierzchać zabawy robiły się coraz żwawsze. Tańce, pieśni pochwalne ku czci obu bóstw, modlitwy odprawiane przez kapłanów ku pomyślności łowów jak i obfitości zbiorów. A gdy zapadł zmierzch paliły się już ogniska i nastąpił ten jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów tego święta. Czyli dziewczęta, zwłaszcza te jeszcze niezamężne, z pięknymi wiankami na głowach puszczały ozdobne wieńce w toń jeziora z prośbami, wróżbami i życzeniami do Rhyi o szczęście w miłości, małżeństwie, połogu. Zaś młodzieńcy tańczyli skacząc przez ognisku popisując się swoją siłą i sprawnością. W końcu z każdym kolejnym wieczorem towarzystwo coraz bardziej wesołe mieszało się ze sobą we wspólnych tańcach wokół ogniska ciesząc się życiem. A gdy jakaś para odchodziła w ciemności lasu czy namiotach to akurat tej nocy nikomu to nie przeszkadzało. W końcu dzisiaj pradawnym zwyczajem świętowano wszelkie życie, płodność i pomyślność.




Miejsce: G.Środkowe; Falkenhorst; Zamek Falkenhorst; plac
Czas: 2520.06.33; Bezahltag (4/8); wieczór (Saga)
Warunki: - na zewnątrz: noco, lek.wiatr, zachmurzenie, nieprzyjemnie



Zaprzysiężenie Regimentu Gebirgsjager





https://i.imgur.com/8XeSzWM.jpg



- Oddział baczność! Sztandar wyprowadzić! - na głównym placu Falkenhorst padła wojskowa komenda. Była wykrzyknięta dziarskim, męskim głosem jaki miał wprawę w wydawaniu takich komend. I pasowała do dostojnego rycerza odzianego w czarną brygantynę z narzuconą tuniką na jakiej pysznił się herb z sokołem jaki był herbowym zwierzęciem i symbolem von Falkenhorstów. Ich margrabia co prawda dalej miał pewne trudności z mówieniem, zwłaszcza z dłuższymi frazami i nadal nosił jedwabny szal lub chustę na twarzy. Ale jak to łaskawie zauważyli jego poddani “wyrobił się” i już nie robił tak długich przerw jak wczesną wiosną gdy go pierwszy raz poznali. Jednak w takich krótkich komendach wcale nie było tego widać. Rozkazy potrafił wykrzyczeć dumnym, dziarskim tonem jakby był mężczyzną w kwiecie wieku. I tak się prezentował w siodle. Wciąż czekał na zamówioną w Lenkster zbroję jaką obie wysłanniczki mu zamówiły podczas wizyty w ponurej, granicznej twierdzy. Więc nadal miał swoją dość sfatygowaną brygantynę. Ale w wieczornym świetle i z daleka nie było tego tak widać. Zresztą obie wysłanniczyki przywiozły uszytą od nowa tunikę z herbami jakie wyraźnie mówiły z kim ma się do czynienia i ona swoimi nowymi, ostrymi barwami skutecznie zasłaniała niedoskonałości pancerza. Dziś wieczorem na to jednak też mało kto zwracał uwagę. Poza tym u poddanych górskiego margrabiego nawet budziło to pewną dozę sympatii do ich władcy, że też jakby się tu odbudowywał wraz z nimi i całym miastem jakie od przyjazdu remontowali i budowali od nowa.

- No psie krwie, niech mi któryś teraz tylko mrugnie to już ja się z nim policzę. - mruknął półgłosem Eryk jaki stał na czele swojego właśnie zawiązywanego regimentu. W Lenkster zamówiono i uszyto także szarfy jakie mieli zakładać oficerowie i sierżanci aby dało się ich od razu rozpoznać. Regiment liczył obecnie jednego oficera, właśnie Eryka. Górski margrabia tak jak obiecał pierwszego wieczoru po przyjeździe do Falkenhorst, uczynił go swoim porucznikiem i dowódcą całego regimentu. Wtedy wydawało się to po prostu miłym gestem, może uczynionym na pokaz albo pod wpływem chwili. A i pół tuzina górskich zbójników to też wydawało się mizernym zaczątkiem na budowę nowego regimentu. Ale dzisiaj, od tamtego wieczoru minęło dwa, prawie trzy miesiące. I dziś nie tylko Greta dołączyła do tamtego pierwotnego pół tuzina. Pobyt w Lenkster i przepustka z okazji letniego przesilenia, wieści o tym, że naprawdę odnaleziono ten mityczny do niedawna Bastion sprawiły że zjawiało się coraz więcej kandydatów na kolonistów. Wschodni szlak został przetarty. I obecnie prawie co tydzień do Bastiony przybywał a to jakiś śmiałek, a to wóz, a to grupka. A część z nich była gotowa wstąpić także na militarną służbę do górskiego władcy. Więc mieli już grupkę różnorodnych najemników i wojowników, nawet dwóch czy trzech konnych się trafiło. Ale jednak margrabia von Falkenhorst szczególną estymą zdawał się darzyć swoich Gebirgsjager. W ciągu tych paru wiosennych tygodni oddział rozrósł się do jakichś dwóch tuzinów. I dobrze! Bo te pół tuzina z jakimi zaczynali to jak sam Eryk żartował nawet w dwuszereg nie było sensu ustawiać bo śmiesznie to wyglądało. A teraz już był sens to robić i dwa szeregi zbójców w baranich kożuszkach, kamizelach, preszywalnicach dumnie prężyło pierś tak jak to wcześniej ćwiczyli na musztrze. Pierwszy szereg, w samym centrum stało jednak te pół tuzina chłopa jacy przybyli tu razem z Erykiem i dwoma wysłanniczkami. No i Greta. Pierwsza ochotniczka jaka zgłosiła się do oddziału jeszcze zanim ruszyli w trasę powrotną do Lenkster niosąc dobrą wieść. Teraz już miała u swojego boku prawdziwy czekan jaki mogła sobie wybrać u płatnerza w Lenkster. Okazało się, że ta charakterystyczna i główna broń górskiej piechoty, razem z odznaką jest sponsorowana przez założyciela regimentu czyli z kiesy von Falkenhorsta. Łuk i całą resztę taki ochotnik musiał już sobie sprawić sam i wymagano tego od niego. Czy też od niej. Kobiety jednak stanowiły dość znikomy element tej górskiej braci i najczęściej to też były góralki z krwi i kości, kuzynki, siostry czy sąsiadki tych samych ochotników jacy ściągali do górskiej stolicy rodzącej się górskiej prowincji. Jak choćby Valda pochodząca z Zelbad jaką skusiła możliwość przygody i służby u samego hrabiego.

Wszyscy obecnie wyprężyli się dumnie widząc jak Inez i Petra powoli wjeżdżają na plac trzymając przywieziony z Lenkster zamówiony sztandar. Je margrabia też uhonorował mianując je oficerami nowego regimentu i matkami chrzestnymi sztandaru. Tradycyjnie powinna być jedna matka chrzestna no ale władca uznał, że skoro wszędzie wysyłał je razem i razem znosiły trudy działając w jego imieniu to byłoby niezręcznie uhonorować tylko jedną z nich.

Obie matki chrzestne przejechały między frontem oddziału a górskim władcą i jego świtą. Prawie do ostatniego dnia nie było wiadomo gdzie urządzić uroczystość. Czy na terenie zamku czy na placu w mieście. Ostatecznie margrabia zdecydował się na ten drugi adres aby podkreślić związek między górskim oddziałem, zebranymi dookoła placu nowymi kolonistami a otaczającymi ich budynkami jakie dopiero odbudowywali i górską, majestatyczną panoramą w tle. Płonęły ogniska i pochodnie dodając w tym wieczornym mroku niecodziennej atmosfery.

- Żołnierze! Górale! Mieszkańcy Falkenhorst! Dziś jest wielki dzień! Dziś Gebirgsjager znów powstaną! Dziś Regiment Gebirgsjager znów powstaje z mielniów niebytu jak feniks z popiołów! Dziś wasz ojciec, patron i założyciel powrócił i znów możecie nosić z dumą naszego sokoła i szarotkę na piersi! Dziś otrzymacie swój sztandar! Jest sztandar - jest regiment! Póki regiment na swój sztandar nie może zostać zniszczony! Nie może zostać pokonany! Bez względu na to co się stanie będzie trwał! Ale zaklinam was nie utraćcie go! Utrata sztandaru, zdobycie go przez wroga, to największa hańba dla regimentu! To on jest sercem każdego regimentu! To on skupia oczy i serce podczas bitwy! To on stanowi znak rozpoznawczy gdzie są swoi! To na niego ślubujecie wierność i lojalność! To on łączy was z tymi których bronicie! Tych co zostają tutaj! To na niego się powołujecie gdy wam ktoś każe się ozwać! Sokół i szarotka! To wasze barwy! To wasz znak! Wasz duma i honor! Bez sztandaru nie ma regimentu! Tylko jakaś żałosna zbieranina górskich bandytów i cywilbandy! Nie zawiedźcie mnie moi Gebirgsjager! Nie zawiedźcie mnie a ja nie zawiodę was! Noście swój sztandar z dumą tak jak niegdyś wasi przodkowie! Skończyły się czasy bezimiennej poniewierki na obcych traktach i u obcych panów! Dziś Gebirgsjager znów mają swój dom! Znów ich serce bije tutaj, w sercu gór, gdzie ich miejsce i dom! A zatem niech powiewa! Gebirgsjager Falkenhorstów znów chodzą po ziemi! Chwała wam! Chwała Gebirgsjager! Wiwat, niech żyją! - górski margrabia jak na swoje możliwości to pozwolił sobie na całkiem długą przemowę. Krzyczał donośnym głosem aby nie tylko jego nowy regiment mógł go słyszeć ale i zebrani dookoła mieszkańcy. Z czego część to była rodziny, narzeczone, żony i krewni tych dwóch tuzinów co byli głównymi aktorami dzisiejszego, wieczornego przedstawienia. Prężyli się z błyszczącymi oczami słuchając tej przemowy. Wpatrując się w tego konnego rycerza w starej kolczudze okrytego barwną tuniką to w łopoczący sztandar trzymany wspólnie przez obie matki chrzestne. Wśród górali do dziś przetrwały legendy o dawnych Gebirgsjager i dobrych, górskich władcach jacy ich utrzymywali i im służyli. Wspominali tamte czasy z rozrzewnieniem, zwłaszcza w zestawieniu do tego co było potem i dzisiaj. Jak musieli służyć jako milicjanci, mytnicy, zwiadowcy czy zwykli najemnicy różnym lokalnym władcom, hrabiom, ratuszom a część po prostu zbójowała na traktach. Nowy pan zabronił zbójowania na swoich ziemiach. Czyli całych górach od horyzontu po horyzont. Dla zbójców i rabusiów nie było tu miejsca. Nie pytał kto co robił wcześniej. Ale Gebirgsjager mieli go reprezentować godnie i być jego wizytówką oraz połączeniem z dawnymi czasami znamienitych przodków. A nie rozbójnikami z gór. Zresztą jak się zdążyła zorientować Greta chyba całkiem sporo jej towarzyszy broni miało niezbyt czyste sumienia i nie tylko fizyczny brud za paznokciami więc gdyby na to patrzeć to zapewne mało kto by się dostawał do nowo budowanego regimentu. Hrabia zdawał się być gotów puścić takie drobiazgi w niepamięć i dać nową szansę ochotnikom. Ale nie tolerował bandziorstwa w swoich szeregach. Zapewniał, że pracy im nie zabraknie bo te góry trzeba było oczyścić z wszelkiego plugastwa jakie od wieków traktowało te bezludne tereny jako swój matecznik i schronienie.

- Regiment! Do przysięgi! - krzyknął konny hrabia. I Thomas zaintonował rotę przysięgi wierności i honoru nowym żołnierzom. Ci ćwiczyli to przez ostatnie dni więc wyszło to całkiem dobrze.

- Ja! Gebirgsjäger! Przysięgam służyć wiernie służyć memu panu! Władcy gór, panu nieba, przyjacielowi cesarza, księciu górskiej marchii, pomazańcowi bożemu, Waltherowi von Falkenhorstowi! Przysięgam wiernie służyć jemu i dowódcom jakim wskaże wszędzie tam gdzie nas pośle! Przysięgam stać na straży gór i ojczyzny mojej bronić przed wrogiem wszelakim! A gdyby mi w tej służbie skapieć przyszło zła się nie ulęknę i cenę krwi i życia zapłacę! Tak niech mi dopomogą dobrzy bogowie! - Na koniec zaś każdy z nich podchodził do Inez i Petry jakie wspólnie trzymały pochylony sztandar, klękał na jedno kolano, unosił skrawek sztandaru i całował go. I klękał na jedno kolano. Jak rycerze, oficerowie i żołnierze przed sztandarem czy przełożonym. A nie na dwa jak to zwykle pospólstwo klękało przed swoim panem. A przecież wszyscy jak jeden mąż mogli zaliczać się właśnie do pospólstwa, błękitnokrwistych w ich regimencie właściwie nie było. Z pewnym wyjątkiem dla obu matek chrzestnych. Nawet ten drobny zdawałoby się detal też świadczył dobitnie jaką szansą na awans społeczny było wstąpienie do tego nowego, górskiego regimentu lekkiej piechoty z łukami i czekanami, z blaszką szarotki i sokoła na piersi. Pierwszy tego zaszczytu dostąpił Eryk a potem stanął obok obu szefowych obserwując z błyszczącymi z emocji oczami jak te niecałe dwa tuziny po kolei podchodzi, klęka przed sztandarem i całuje go dopełniając swojej żołnierskiej przysięgi.

- Poruczniku! Proszę odebrać sztandar! - krzyknął uroczyście władca tej górskiej stolicy w jakiej zdołano odremontować dopiero parę domów na krzyż. Eryk zasalutował, podszedł do obu szefowych i uroczyście odebrał sztandar. Po czym pod wpływem emocji i chwili bez zastanowienia wzniósł go wysoko w górę i zamachał i krzyknął - Gebirgsjager! - zawtórował mu podobny ryk z ponad dwóch tuzinów gardeł oraz wrzawa i oklaski widowni zgromadzonej na placu.

- I jak Gebirgsjager!? Jak trzeba będzie to umrzecie!? - zawołał do nich z siodła władca jaki chyba też dał się ponieść emocjom.

- Umrzemy! Hurra! - odwrzasnęli mu rubasznie świeżo mianowani strzelcy z czekanami.

Dopełnieniem tej uroczystości było publiczne mianowanie Petry, Inez, Heli i Thomasa szlachcicami. Też w uznaniu ich dotychczasowych zasług. Chyba wszyscy się nieco zdziwili i wzruszyli zwłaszcza wyborem Petry bo okazało się, że jako prosta dziewczyna z plebsu nie miała własnego nazwiska. Margrabia zgodził się więc użyczyć jej własnego i od tej pory oficjalnie nazywała się Petra von Falkenhorst. Tak ją to wzruszyło, że aż się popłakała publicznie. Margrabia zaś każdemu z ich czwórki wręczył oficjalny dokument z bogato zdobionego pieczęciami i podpisami. Oraz pierścienie herbowe zamówione u złotników w Wolfenburgu jakie przywieziono niedawno, w sam raz na tą uroczystość. Wraz z dokumentami jakie jeszcze wczesną wiosną wysłano do stolicy Ostlandu aby zgłosić odpowiednie wnioski. A teraz, z okazji Sagi, krasnoludzkiego święta pamięci przodków i chwalebnych lub tragicznych czynów, bitew i wydarzeń, miał być rocznicą dla utworzenia nowego regimentu oraz nadania szlachectwa najbliższym współpracownikom hrabiego.




Miejsce: G.Środkowe; Falkenhorst; Zamek Falkenhorst; plac
Czas: 2520.08.10; Festag (8/8); wieczór
Warunki: - na zewnątrz: noc, sła.wiatr, zachmurzenie, nieprzyjemnie



Turniej rycerski w Falkenhorst



Na środku głównego placu wciąż w większości bezludnego miasta Falkenhorst wybudowano płot. Wzdłuż niego mieli pędzić na siebie rycerze aby się potykać na turnieju jaki władca górskiej marchii zapowiedział jeszcze przed powrotem swoich wysłanników do Lenkster. Wtedy była to jeszcze raczej dość mglista obietnica, że po żniwach będzie ten turniej. I wydawała się dość kuriozalna, że w tym zdewastowanym przez milenia niebytu miejsce organizowac jakieś festyny i turnieje. Ale widocznie hrabia Walther von Falkenhorst nie zwykł rzucać słów na wiatr. I z uporem i konsekwencją realizował ten plan pośród wielu innych.

- Musimy obwieścić światu, że tu znów jesteśmy. Że to nie jest jakaś górska kryjówka zbójników tylko cywilizowane miejsce takie jakim było niegdyś. - tłumaczył to swoim najbliższym współpracownikom a ci powtarzali jego słowa kolejnym. Większość kolonistow pochodziła bowiem z gminu. Najwięcej z górskiego pogranicza ale też i ostlandzkich nizin i lasów. Zdarzali się także przybysze z sąsiedniego Hochlandu jaki miał całkiem blisko do Lenkster. Zwłaszcza odkąd niedawno Petra, Inez oraz wybrana konna grupa Gebirgsjager udała się na południe aby przetrzeć nowy szlak, właśnie do Hochlandu. Te kuce jakie niegdyś Greta tak sprytnie podpowiedziała Erykowi okazały się całkiem udaną inwestycją. Co prawda kupiono ich na początek około pół tuzina więc nie było mowy aby wystarczyło dla wszystkich Gebirgsjager. Ale te niezbyt wymagające i wytrzymałe kuce, chociaż nie prezentowały się tak silnie i godnie jak te pełnowymiarowe konie jakie niedawno mianowane szlachcianki kupiły dla siebie to jednak spełniały swoje transportowe zadanie. I na nich podróż była szybsza i mniej męcząca niż na własnych drogach. Przynajmniej póki nie trzeba było umiejętności godnych górskich kozic. Szlak na południe okazał się być zdecydowanie krótszy niż na wschód, ku Lenkster. Ale podróż dziewiczymi dolinami z jakimi milenia temu zniknęły wszelkie cywilizowane drogi i tylko dzikie zwierzęta i górskie bestie przemierzały je jak chciały okazała się jednak tak samo wyczerpująca jak wcześniej ta wschodnim szlakiem. Tylko tutaj jeszcze brakowało tych całkiem przyjaznych i już swojskich przystanków i stanic jak te w Zelbad czy Liedergarten. No ale trasa była krótsza. Od pogranicza gór do Falkenhorst konno zajęło im to prawie dwa tygodnie. Ale jakby już szlak był sprawdzony i bez błądzenia zapewne dałoby się to skrócić do około tygodnia. Pieszo pewnie ze dwa razy dłużej. Ale po części i dlatego wrócili z wizyty w Hochlandzie, już jako oficjalne przedstawicielstwo górskiego władcy gdzieś z prawie dwa tygodnie temu. W planie było jeszcze wytyczenie zachodniego szlaku, ku Middelheim przed zimą ale to na razie margrabia odłożył na po turnieju.

Turniej miał stać się wizytówką nowego władcy, jego wojska, poddanych i całej górskiej marchii. Chyba i koloniści jak i goście rozumieli, ze nie ma co się spodziewać luksusów takich jak w zamkach, miastach i pałacach jakie stały od wieków czy tysiącleci. W końcu dopiero wiosną zaczęto akcję kolonizacyjną oraz odbudowę. Nawet teraz wyremontowane budynki były najczęściej skoncentrowane albo w zamku hrabiego albo wokół głównego placu. Co mogło zniechęcić sporą cześć potencjalnych gości, zwłaszcza tych znamienitych. Ale hrabia uznał, że ktokolwiek by nie pokonał tych kilku tygodni trudnej, górskiej trasy aby być jego gościem i zmierzyć się na rycerskich zasadach jest wart poznania i tej gościny. Poza tym liczył też, że może ktoś z gości tu zostanie jako kolonista lub zgodzi się przejść na jego służbę. W końcu nadal potrzebowali mnóstwa specjalistów różnej maści i było sporo stołków do obsadzenia. No i margrabia nie ukrywał, że szukał chętnych na poddanych także wśród błękitnokrwistych bo zwykle z nich rekrutowała się rycerska ciężka jazda i kadra oficerska. Chociaż tą drugą mogli stanowić także zaciężni najemnicy. Tak udało się pozyskać część z nich jako szkoleniowców i oficerów ale szlachty nadal było dość skromnie. Ta odległa, dzika, górska kraina i dość surowe warunki bytowe mocno zniechęcała błękitnokrwistych do udawania się na takie wygnanie. Zwykle więc jak już to przyjeżdżali jakieś niespokojne duchy, awanturnicy czy wysłannicy z Lenkster, Wolfenburga czy jak ostatnio z Hochlandu w sprawach zwykle służbowych. Tym turniejem margrabia miał nadzieję pokazać się światu zewnętrznemu, że jest miejsce i dla tych szlachetnie urodzonych.

Mimo to nie zapomniał też o swoich poddanych oraz Gebirgsjager którzy jak na razie stanowili główną siłę zbrojną. Chociaż już były zaczątki i straży miejskiej, głównie rekrutującej się z trenowanej od wiosny milicji, było trochę różnej maści najemników i wojowników, nawet paru konnych chociaż niekoniecznie rycerzy. Z konnicą w siłach hrabiego było krucho. Właściwie poza samym władcą to takich pełnowymiarowych rycerzy to to górskie hrabstwo mogłoby pewnie zliczyć na palcach jednej ręki i jak to żartowała Petra tych palców by pewnie jeszcze zostało. Ona i Petra chociaż nawet kupiły sobie kolczugi i po jednym koniu bojowym a nawet uczestniczyły w różnych wyprawach konnych Gebirgsjager to jednak nie uważały się za rycerzy i nawet im do głowy nie przyszło stawać z nimi w szranki.

Jednak właśnie w związku z tym sporą ilością konkurencji były konkurencje walki pieszej, łuczniczej i co jak traktowano jako ukłon w stronę Petry, także konkurs kuszników. Bo ona chyba była ich najlepszą kuszniczką chociaż także i wśród milicji było paru całkiem obiecujących strzelców. Hrabia w związku z tym ogłosił całkiem sporą grupę konkurencji dostępnej nie tylko dla szlachetnie urodzonych co jak czytano chciał się pochwalić przed znamienitymi gośćmi co potrafią jego żołnierze. No ale jednak puntem kulminacyjnym turnieju miały być walki rycerskie, zwłaszcza te uważane za najbardziej elitarne czyli starcie konnych na kopie.

I chociaż zastanawiano się czy ktokolwiek przyjedzie w ten górski koniec świata na ten turniej to okazało się, że na dniach zaczęły powoli spływać hufce gości. Może nie tak liczni jak na jakieś turnieje organizowane w Lenkster, Wolfenburgu czy innych miastach o znacznie dłuższych tradycjach ale jednak ktoś przyjechał. Między innymi dlatego margrabia zorganizował ten turniej dość późno bo w połowie Erntezeit zdając sobie sprawę, że jak jakiś rycerz będzie miał do wyboru jakiś uznany turniej a dwa czy trzy tygodnie wędrówki po górach w jedną stronę aby dotrzeć do nowo założonego miasta gdzie nie ma co liczyć na luksusy to raczej nie byłby to dla niego żaden wybór. Po części dlatego zorganizował go dopiero po żniwach i pograniczu końcówki lata z jeszcze wczesną, łagodną jesienią. A po części chciał ich skusić bogatymi nagrodami. No i możliwością objęcia wolnych posad jakich miał jeszcze sporo gdyby zdecydowali się zostać. Zaś swoim żołnierzom i poddanym przykazał aby bardzo sprzyjać gościom i wstrzymać się od haniebnych działań bo takie uzna za ujmę na swoim własnym honorze i potraktuje to jak osobisty afront.

- Mam nadzieję, że przyjadą jacyś dziarscy i przystojni młodzieńcy. Najlepiej aby jeszcze byli bogaci. - Petra bez skrupułów nie ukrywała swoich nadziei i ekscytacji związanych z tych turniejem. W końcu co prawda już w Hochlandzie miała okazję pochwalić się swoim szlachectwem i jako reprezentantka górskiego władcy ale teraz pierwszy raz mogła wystąpić jako “pani na włościach”. Chociaż jej włości jak na razie ograniczały się do paru komnat w zamku oraz do remontowanej kamienicy na mieście która jednak obecnie nie wyglądała zbyt reprezentacyjnie. Właściwie tylko “Tańczącą nimfę” udało jej się odnowić na tyle, że już funkcjonowała i nie było wstyd tam kogoś zaprosić. Chociaż taki przybytek zwykle nie kojarzył się ze szlachectwem.

- Trochę szkoda, że nasz margrabia nie wystąpi. Ciekawe jakby wypadł. Na pewno by wygrał. - Inez też była podekscytowana. I wiadomo było od paru tygodni, że margrabia von Falkenhorst obejmie patronat jako gospodarz ale sam nie zamierzał brać udziału w potyczkach co składano na jego już nie młody wiek i kłopoty ze zdrowiem. Chociaż nadal aktywnie zdarzało mu się jeździć na polowania i to takie nietypowe bo nocne. Zwłaszcza jak doszły wieści o jakiejś poczwarze jaka kłopotała poddanych. Traktowano to zwykle jako dziwactwo bogatego pana ale trochę to jednak dziwiło. Zwykle jednak trzymano za niego kciuki skoro był takim dobrodziejem. W każdym razie świadczyło to, że krzepy w ramionach jeszcze mu starcza i trochę z żalem przyjęto wiadomość, że nie będzie potykał się z innymi rycerzami. Pod względem rycerzy drużyna gospodarzy prezentowała się dość skromnie bo mieli tylko dwóch jacy w ciągu miesięcy ściągnęli do Falkenhorst. Z czego Gerhard von Anhalt był odbierany jako prawa ręka hrabiego i główny dowódca sił zbrojnych gdy ten nie przewodził nim osobiście. Dzisiaj też miał go reprezentować. Drugim był Anton von Zelman jaki zdaje się był były rajtarem z Ostlandu i mówiono o nim, Kislevita bo zdaje się miał swoją domieszkę kislevskiej krwi a zwłaszcza gdy chodziło i jazdę konną i same konie. Za to w dziedzinach nie-szlacheckich to okoliczna ludność, najemnicy i Gebirgsjager startowali całkiem licznie i chętnie. Nawet Petra zamierzała startować w konkursach kuszniczych a Eryk i część jego oddziału w łuczniczych i co niektórzy w walce czekanem.

- Jadą! Jadą! - rozległo się w tłumie i wszyscy nachylili się jak kto mógł. I rzeczywiście na plac wjechał dumny, wielki jak byk, czarny rumak przyozdobiony w tuniki z godłem sokoła. A na nim wjechał sam Walther von Falkenhorst w pełnej, poczernionej zbroi jaką w ciągu ostatnich miesięcy zdołano mu wykuć w Lenkster i sprowadzić tutaj. Z potężnym mieczem i toporem u pasa, w zamkniętym hełmie, z bogatymi piórami prezentował się iście godnie i rycersko. W sam raz na władcę całego prowincji. O wiele lepiej niż w tej dość skromnej, starej kolczudze w jakiej go widywano wcześniej. Konia, właściwie kilka, kupiono mu w Lenkster albo tam je sprowadzono. Bo wcześniej konia co prawda miał ale to był koń do wierzchowej jazdy a nie do walki. Co innego ten potężny, kary ogier jakiego teraz dosiadał.

Hrabia wjechał pierwszy a kawałek za nim jego jedyni dwaj rycerze jakimi dysponował. Za nimi kolejni, tym razem goście. Von Falkenhorst podjechał do wybudowanej trybuny po czym odwrócił konia i obserwował przyjeżdżających gości przyjmując tą paradę. Zaś Thomas jako jego herold swoim głębokim, gromkim głosem obwieszczał gościom jaki znamienity rycerz ich mija i czym się wsławił. Dziś był pierwszy wieczór tego turnieju to wszyscy traktowali to jako przykrywkę i przedstawienie aktorów którzy w tym przedstawieniu będą od jutra stawać w szranki. I ta wieczorna parada w świetle ognisk i pochodni, przy łopoczących sztandarach margrabiego jak i jego gości, świetnie się do tego nadawała. A następnego wieczoru zaczął się turniej.





https://i.imgur.com/xYGUTU0.jpg
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-03-2023, 00:21   #175
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 49 - 2520. lato - jesień (2/2)

Miejsce: G.Środkowe; Mosiężna Twierdza; Podzamcze; posterunek strażników
Czas: 2520.08.23; Festag (5/8); południe
Warunki: - na zewnątrz: jasno, sła.wiatr, zachmurzenie, nieprzyjemnie


Wizyta w Mosiężnej Twierdzy






https://i.imgur.com/G3ta3KX.jpeg


- Myślicie, że to Middelheim? - zapytała Petra gdy wciąż zbliżali się od rana do jakiejś górskiej twierdzy. Albo miasta. Z początku nie było widać zbyt wiele poza tym, że na szczycie góry wznosi się jakaś budowla. Nawet nie byli pewny czy to jakaś ruina czy jednak coś zamieszkałego. A w tym zachodnim rejonie gór byli po raz pierwszy więc w ogóle nie wiedzieli czego się spodziewać. Może poza tym, że jak będą jechać odpowiednio długo na zachód to w końcu wyjadą z tych gór i powinni być w Middenlandzie. Chociaż w samej prowincji pod patronatem Pana Wilków to też raczej nikt z nich nie był więc jak ona wygląda i po czym ją rozpoznać nie byli pewni. Ot zapewne jak skończą się góry to będzie to właśnie Middenland. No ale od rana, z każdym dzwonem jazdy na koniach lub kucach było widać coraz więcej detali. W pewnym momencie dostrzegli nawet to, że na szczytach górskich baszt powiewają jakieś sztandary. Ale jeszcze nie było widać jakie. Petra z Inez spekulowały, że jak to już Middelheim to pewnie jakieś sztandary z białym wilkiem powinny być bo to był symbol tej prowincji tak jak bycza głowa dla Ostlandu. Zresztą podobne wskazówki dostali na drogę od margrabiego. Czy to jest czy nie jest Middelheim to się przekonać mieli wkrótce.

- O. Tam jest chyba jakiś posterunek. - krzyknął do nich jeden z górali który jechał na swoim kucu nieco z przodu. Wskazywał coś przed sobą i gdy reszta też dotarła do tego zakrętu doliny porośniętym lasem też ujrzała samotną wieżę bo najbardziej rzucała się w oczy pomiędzy drzewami. A jak jeszcze podjechali bliżej no to okazało się, że to niewielki posterunek coś pośredniego pomiędzy małą stanicą a umocniona karczmą przy trakcie. Jak podjechali bliżej okazało się, że ze szczytu wieży też był zatknięty jakiś sztandar ale, że wiatru prawie nie było to zwisał dość sflaczały i nie było za bardzo widać co tam jest. Nie był biały jak w Ostlandzie, zielony jak w Hochladzie a w Middenland to chyba powinien dominować błękit ale tego do końca ani górale ani ich szefowe pewni nie byli bo najbardziej rozpoznawalnym symbolem był biały wilk a ten nawet jak był na tym sztandarze to go obecnie nie było widać. Więc podjechali dalej wywołując przy okazji ciekawość mieszkańców bo na blankach wieży pojawiła się, jedna a potem kolejna i kolejna sylwetka strażników. Któryś miał halabardę, któryś kuszę ale jakoś nie wyglądali na chętnych do ich użycia i tak nieco ponad pół tuzina jeźdźców podjechało bliżej aż ci krzyknęli z góry aby się zatrzymać i ozwać.

- Poselstwo od margrabiego von Falkenhorsta! Z Falkenhorst! - krzyknęła do nich Petra z siodła zadzierając przy tym głowę do góry. Zrobiło się nieco zamieszania bo wyglądało na to, że strażnicy o żadnym takim margrabim ani o Falkenhorst nie słyszeli. Jakie Falkenhorst? W górach? Przecież tam nic nie ma. Tylko śnieg i skały.

A jak na poselstwo jakiegoś wielkiego pana to grupka konnych nie wyglądała zbyt reprezentacyjnie. Jakiś tydzień podróży przez górskie pustkowia przy pogodowej letnio - jesiennej mieszance niezbyt dodawały im uroku. Górale Eryka wyglądali raczej na jakichś górskich zbójników, no może w porywach dobrej woli na jakąś milicję a nie elitarny oddział gwardii. Nawet Petra to też mało przypominała stereotyp szlachcianki w swoim podróżnym kubraku, spodniach i z kuszą u siodła. Raczej na jakąś konną najemniczkę czy podobnie podejrzany element. Chociaż ten kubrak miała mocny i z wyszywanymi elementami, bardzo jej się podobał i zamówiła go sobie jeszcze w Lenkster. W jukach ona i Inez miały bardziej reprezentatywne ciuchy w jakich zamierzały się pokazać przed majestatem Midelheim no ale nie miały ich na sobie w tej chwili gdy tak nieco niespodziewanie wyjechali na ten posterunek. Właściwie z całej grupy konnych tylko Inez jako tako mogła sprawiać wrażenie szlachcianki albo uczonej. I to akurat dziwne nie było bo niedawno w Hochlandzie było podobnie. Tam też nikt się nie spodziewał, że z trzewi gór może przyjechać jakieś poselstwo od jakiegoś górskiego władcy. Więc mieli już nieco wprawy z takim niedowierzaniem i podejrzliwością przy pierwszym kontakcie.

- Mamy list od naszego pana do waszego! - krzyknęła Inez pokazując na torby przytroczone do swoich juków. List co prawda nic strażnikom by nie powiedział skoro chyba nie byli piśmienni a żadnego oficera tu nie było. Ale zainteresował ich na tyle, że trzech z nich z sierżantem na czele wyszło. Z blank i wieży jednak obserwowali to wszystko ich koledzy nadal nie chowając halabard i kusz chociaż jeszcze z nich nie mierząc do konnych.

- No list. Tak. A co to za herb? Nie znam go. - zapytał sierżant gdy Inez pokazała mu jeden z listów żelaznych w jakie zaopatrzył ich margrabia licząc, że ułatwią im podróż. W Hochlandzie rzeczywiście jak już dochodziło do tego momentu na pokazywanie papierów to pomagały wyjaśnić sprawę.

- To herb naszego pana. Margrabiego Walthera von Falkenhorsta. Wszyscy jesteśmy w jego barwach i go reprezentujemy. - rzuciła z siodła Petra pokazując na niewielką pieczęć wpiętą w kubrak z tym właśnie godłem. Eryk i paru górali pokazało na swoje szarfy i czapki z tym samym znakiem. Sierżant popatrzył na nich, na trzymany list z czego chyba największą uwagę poświęcił właśnie pieczęci i widocznemu herbowi co nawet niepiśmiennym sugerowało, że to coś oficjalnego i poważnego. Tylko, że zapewne go nie rozpoznawał skoro sam margrabia dopiero od wiosny go promował a było wątpliwe, że dotarł on do Middenlandu skoro właśnie jego wysłannicy dopiero co przecierali ten zachodni szlak.

- Aha. No tak. A dokąd jedziecie? - zapytał sierżant zapewne usiłując wymyślić jak powinien zachować się w tej niecodziennej sytuacji.

- Do Middelheim. To tam? - Inez zapytała wskazując na widoczny już całkiem wyraźnie zamek na szczycie góry. A w końcu pewnie wszyscy w Imperium wiedzieli, że Miasto Białego Wilka jest połozone na górze poświęconej Urlykowi. Więc by się zgadzało.

- To? Nie, nie, nie. Do Middelheim to jeszcze z parę dni, może tydzień drogi. Trzeba dalej jechać doliną na zachód. Zresztą droga już tam się zaczyna to wystarczy nią jechać. Cały czas na zachód. Tam już będą wioski i ludzie to najwyżej sami już popytacie. - powiedział sierżant oddając list żelazny Inez i chyba nawet mu ulżyło, że jest jakiś bardziej znajomy temat do rozmowy.

- To to nie jest Middelheim? To co to jest? - Petra nie kryła, że z jednej strony jest ciut rozczarowana a z drugiej ciut zaciekawiona czym jest ten potężny zamek widoczny po sąsiedzku.

- To? To jest Mosiężna Twierdza panienko. - wyjaśnił z uśmiechem strażnik. I uśmiech mu szybko zbladł bo po minach poznał, że ani rozmówczyni, ani góralom ani nawet Inez co była najbardziej uczona w grupce przyjezdnych ta nazwa nic nie mówi. Tak samo jak jemu nazwisko czy siedziba rodowa ich pana.

- To zamek naszego, miłościwego Imperatora. - wyjaśnił jak uczeń niezbyt bystrym uczniom. I znów chyba czekał na jakąś “odpowiednią” reakcję.

- Aaa! To wiem! Altdorf! A to tak, słyszałam, że tam nasz imperator mieszka. Ale to nas zniosło… Myślałam, że Altorf to jednak jest trochę dalej. Ale myślałam, że będzie większy. - Petra rozpromieniła się gdy wreszcie rozpoznała coś znajomego. Akurat o Altdorfie to słyszeli wszyscy nawet jak nikt z nich tam wcześniej nie był. To była stolica państwa no i główna siedziba imperatora.

- Nie bądź niemądra Petra. Altdorf leży dużo dalej. I nad Reikiem a nie na szczycie góry. - Inez zbeształa koleżankę wywołując jej zmieszanie ale znów wtrącił się sierżant strażników.

- To nie jest Altorf panienko. Przecież mówię, że to Mosiężna Twierdza. Zamek naszego miłościwego pana. Tutaj przylatuje jak ma dość zgiełku wielkiej stolicy, polityki, elfów i w ogóle zawracania głowy. To przylatuje właśnie tutaj. No chyba widzicie godło nad bramą? To jego osobisty zamek a my mamy zaszczyt mu służyć. - sierżant znów się rozpromienił a jego postawa emanowała dumą. Jakby spływała na niego część splendoru jaka emanowała z władcy całego Imperium. Jak wskazał na bramę to rzeczywiście teraz dało się dojrzeć herb jaki nad nią umieszczono.





https://i.imgur.com/XS82ziX.jpeg


- Oh! Sam imperator! - Inez była pod wrażeniem bo ten symbol, tak inny od godeł okolicznych prowincji rzeczywiście znamionował barwy samego imperatora. Petra przeżegnała się a górale pościągali czapki jakby lada chwila przez tą brame miał wyjść sam władca Imperium.

- A on tam jest? W środku? - zapytała dziwnie cichutko Petra zerkając z mieszaniną szacunku i bojaźni w kierunku wznoszącego się na górze zamku.

- Teraz nie. Ale nie znamy nigdy dnia ani godziny kiedy przyleci. A prawie co roku tu przylatuje chociaż raz. Czasem częściej. No chyba, że z całą rodziną to wtedy jest tu wielki korowód i wtedy wiemy wcześniej bo trzeba wszystko przygotować na przyjazd miłościwego pana, jego zacnej małżonki no i całej świty. - sierżant widząc jakie wrażenie wywołał na przybyszach zrobił się całkiem rozmowny i przyjacielski.

- Jak to “przylatuje”? To on umie latać? - zapytała Inez i na przemian patrzyła to na pieszych to w stronę widocznej na szczycie góry twierdzy. Słysząc pytanie sierżant roześmiał się.

- Tego nie wiem panienko ale nie zdziwiłbym się gdyby umiał. W końcu kto by miał latać jak nie nasz imperator? - zaśmiał się jowialnie z tego pytania. Ale ciągnął dalej. - Ale jak przylatuje to na swoim gryfie. Mówię wam jaka wielka bestia! Jak niedźwiedź! Tylko ze skrzydłami. No i z orlim dziobem. O tam, na tamtej ściętej wieży lądują. To specjalnie dla nich aby mogli startować i lądować. Szpon Śmierci się ten potwór nazywa. Wielki nawet jak na gryfa. Tylko nasz miłościwy pan jest godny go dosiadać. A czasem jak urządzają sobie polowania na okolicznych górach to jest na co popatrzeć! Taki troll czy ogr to coś jak zająć czy lis dla zwykłego myśliwego. Jak spadają z nieba to nie ma zmiłuj! Jest co oglądać! A bestia straszna, tym dziobem i szponami to robi istną masakrę! Ale słucha naszego pana jak pies. - sierżant wyjął z woreczka prymkę fajkowego ziela i zaczął przygotowywać prymkę do zapalenia. I całkiem jowialnie opowiadał o wyczynach ich cesarza jaki tutaj widocznie bywał całkiem regularnie.

- A widziałeś go panie? - zapytał Eryk nieco pobożnym a nieco bojaźliwym tonem. Bo aż trudno było pomyśleć, że właśnie w tej okolicy mógł chodzić i bywać sam cesarz, ktoś kto był żywym spadkobiercą Sigmara i Magnusa Pobożnego i najważniejszą osobą w całym kraju.

- Tak z bliska to nie. Jestem tylko sierżantem z zewnętrznych posterunków. Ale widywałem go właśnie jak latał tutaj na Szponie Śmierci, jak na nim lądował albo startował. Nawet jak którejś zimy przyjechał z całą rodziną to widziałem karetę w jakiej jechał. Znaczy tak mi powiedzieli, że to ta ale pewnie tak bo złota i herbowa no i pilnowana przez cały orszak najprzedniejszych rycerzy. - powiedział ochoczo i nieco chyba z żalem, że mimo długiej tu służby nigdy nie miał okazji zobaczyć Imperatora z tak bliska jakby chciał. Miał tak dobry humor, że nawet gestem zaproponował fajkę przybyszom.

- No, no… - Petra jak rzadko kiedy niezbyt wiedziała co powiedzieć. I była tak zmieszania i pod wrażeniem tych wieści, że nawet zapomniała się pogniewać na sierżanta za to niedowierzanie, że jest szlachcianką i wysłanniczką wielkiego pana. No ale w końcu ochłonęła na tyle, że przypomniała sobie o prozie życia czyli gdzie tu by można się zatrzymać aby nie urazić imperialnego majestatu no i czy może udałoby się jakoś rzucić okiem na to czy tamto bo do samego Altdorfu to jednak daleko i jakoś się nie zapowiadało aby mieli tam wkrótce jechać.




Miejsce: Middenland; Middenheim; centrum miasta; świątynia Urlyka
Czas: 2520.09.04; Marktag (3/8); południe
Warunki: - na zewnątrz: jasno, sła.wiatr, zachmurzenie, nieprzyjemnie


Zwiedzanie miasta






https://i.imgur.com/1oS9uwP.jpg


- A więc mówisz Arturze, że to jest właśnie Middenheim? - zapytała Inez ich przewodnika jaki oprowadzał ich po swoim mieście. Widocznie nie byli pierwsi i w tym mieście taki rajfur jak Artur miał z przybyszy całkiem stabilny zarobek. Sam zresztą o tym mówił. Obie szefowe po Festag w jakim dotarli do Miasta Białego Wilka udały się do władz aby przedstawić się jako wysłanniczki nowego margrabiego jakiego mieli za siąsiadów. Ale okazało się, że ich przyjęto i kazano czekać. Więc czekali na jakąś reakcję władz miasta. A póki co odpoczywali po podróży. No i zwiedzali to miasto. Aż wreszcie trafili na Artura jaki okazał się całkiem wygadanym przewodnikiem i ze swadą im opowiadał i oprowadzał po swoim mieście.

- Tak, tak, takie miasto jakiego nie znacie i pewnie nie poznacie poza jego murami. No chyba, że zwiedzacie je ze mną. - zaśmiał się wesoło miejski łotrzyk, cwaniak i gaduła co z takim zapałem opowiadał im różne ciekawostki gdy tak chodzili po tych różnych ulicach ciemnych jak miejskie kaniony. Miasto bowiem jako, że wzniesiono je na szczycie i zboczach góry to było dość wielopoziomowe a większość ulic była pod mniejszym lub większym skosem.

- No to opowiadaj, opowiadaj! - zachęciła go Petra dając znać, że całkiem jej się podoba takie zwiedzanie. Znów chodziła w swoich skórzanych spodniach oszczędzając elegancką spódnicę na audiencję u władz na jaką czekali. Więc znów wyglądała raczej jak jakaś najemniczka czy awanturniczka a nie szlachcianka. Ale ani jej, ani góralom, ani ich przewodnikowi jakoś to nie przeszkadzało.

- No to o tu, co widzicie, to jest kamienica. Taka jak inne. Ale spójrzcie na przyziemie. Na kamienie. - tłumaczył i raźno przewodnik wskazując na jedną z szeregu kamienic jaką łatwo było ominąć traktując jako kolejny element mijanego tła.

- Kamienie są trochę inne niż te inne. Te co są wyżej. - powiedziała Petra zerkając na niego czy to właśnie o to mu chodziło.

- Dokładnie tak. Mówią, że tą kamienicę zburzono bo wieży czarnoksiężnika jaka tu niegdyś stała. Może słyszeliście? Dieter Helsnicht się ten plugawiec nazywał. - Artur tłumaczył trochę jak gawędziarz opowiadający jakąś baśń, legendę albo pikantne plotki. Na wzmiankę o plugawej magii jeden czy dwóch górali na wszelki wypadek splunęło przez ramię aby odczynić zły urok. Petra zaś spojrzała na Inez jaka była w ich gronie najbardziej uczona. Ta chwilę zmagała się ze swoją pamięcią mrużąc oczy ale w końcu wolno pokręciła głową.

- No to nic. Poza nami to pewnie mało kto o nim słyszał. No i to było ponad milenium temu, jeszcze sprzed wieku trzech cesarzy. No i Dietrich uprawiał, czarną magię, parał się żywymi trupami i tak dalej. Nekromanta to był. Ale w końcu powinęła mu się noga i go dobrzy ludzie okdryli jaki z niego zaprzaniec i chcieli dopaść. No ale zwiał niestety. Ponoć obiecał wrócić i zemścić się na nas. Uciekł na wschód. Najpierw w góry a potem dalej, do Ostlandu. Tam zbudował wielką, nieumarłą armię ale się dobrzy elektorzy, panowie, rycerze i zwykli bogobojni ludzie zebrali i ich pokonali. Wielka to była bitwa. Do dziś ponoć w Ostlandzie “polem kości” ją nazywają. Ale ciała samego heretyka ponoć nie odnaleziono na pobojowisku. I ludzie do dziś pojawiają, że gdzieś w mrocznych zakątkach puszczy mogli go spotkać. Ale ja w to nie wierzę. Przecież jakby to taki potężny czarownik był to by każdego mógł zaczarować albo zabić i dalej by go nikt nie widział. - tłumaczył im gładko gdy tak stali na dnie miejskiego kanionu wpatrując się w tą pozornie zwykłą kamienicę, niczym nie wyróżniającą się od tylu innych jakie mijali do tej pory i słuchali jak im to opowiada.

- No ale co ma do tego ta kamienica? - zapytała po chwili Inez która jako pierwsza zorientowała się, że niezbyt wiedzą czemu akurat mowa o tym dawnym nekromancie.

- A bo tu stała jego wieża. Albo pracownia. W każdym razie tu mieszkał. Potem jak już uciekł z miasta to spalono i zburzono jego plugawe gniazdo. I długo tu nikt nie mieszkał. Ale, że u nas miejsca mało to w końcu zbudowano tu nową kamienicę. Ale ludzie mówią, że przeklęta była. Ludzie w niej marli, marnieli, dzieci się krzywe rodziły albo z ogonami czy błonami, ludzie popadali w szaleństwo albo się zabijali. No złe rzeczy się działy. Tak mawiają. Ale miejsca u nas mało jak widzicie. Więc w końcu przebudowano tą kamienicę, ziemię przemieszano z solą i poświęcono. Ale teraz jest tu spichlerz. Nikt tu nie mieszka. Ale ludzie dalej mówią, że to miejsce przeklęte i przynosi pecha. - Artur całkiem ochoczo wytłumaczył o z tamtą odległą historią ma stojąca przed nimi kamienica. Po czym wycieczka ruszyła dalej.

- O a widzicie ten dąb? Mówią, że to jeden z dębów jakie porastały górę od samego początku. - wskazał na całkiem potężne i dostojnie wyglądajace drzewo. Wydawało się aberracją zieleni na tych ściśniętych murami i dachówkami ulicach. Niskie ogrodzenie, świeczki, ogarki, przypięte modlitwy wskazywały, że nie jest to jakieś zwykłe drzewo.

- No więc kiedyś ta góra należała do Talla. Ale Tall podarował swojemu bratu Urlykowi tą górę jako dowód przyjaźni i miłości braterskiej. A mniej stosowna wersja mówi, że wtrącił się w to Ranald i poszło o jakiś zakład jaki Tall przegrał i musiał oddać górę. No mniejsza z tym. W każdym razie Urlyk bardzo się ucieszył, że ma tak wielką i dostojną górę ale chciał jakoś zaznaczyć, że ma ona nowego właściciela. I uderzył pięścią w jej szczyt przez co go całkiem skruszył i teraz jest płaski. Tak mniej więcej oczywiście. No i stąd jedna z nazw tej góry. Nie tylko “Góra Urlyka” ale też “Uderzenie Pięścią”. - przewodnik raźno tłumaczył jakie to były boskie początki miejsca w jakim teraz stali i chodzili. Podobnie jak cała masa ludzi na ulicach.

- A ten dąb? - zapytała Petra znów przypominając, że w tej historii to nic nie było o tym drzewie. A mimo wszystko legendy o powstaniu tej góry, jako głównego miejsca z jednym z najpopularniejszych bogów Imperium to coś jednak słyszeli chyba wszyscy więc to aż takim zaskoczeniem nie było. No może poza tego elementu z Ranaldem.

- A tak, to drzewo. No więc kiedyś było ich tu pełno. Tam gdzie się dało to rosły. Nie wszędzie się da bo skarpy i tak dalej. Ale tych dębów to i dzisiaj w lasach jest pełno. Tylko tam, poniżej góry a nie tutaj. No a to drzewo to jak Urlyk trzasnął ten szczyt góry i się wszystko uspokoiło to trochę się zdziwił bo zobaczył, że tu czy tam parę młodych dębów, takich cieniutkich jak osiki zostało. Zastanawiał się czy ich też nie trzasnąć ale dąb to jeden z symboli jego brata Talla więc postanowił, że mu się odwdzięczy braterską miłością. I wyrwał te młode dęby z korzeniami i zasadził na nowo bliżej centrum góry. I tak rosną tutaj do dziś. Są więc starsze niż to miasto. I są połączeniem symboli zarówno Talla jak i Urlyka. No i w mieście nie ma porządnej świątyni Talla, dopiero tam niżej, u podnóża góry w lesie to jest. Więc jak ktoś ma jakąś sprawę do Talla a nie może zejść na dół to przychodzi do tych dębów. Chociaż teraz to już tylko dwa zostały. Trzeci usechł w czasach mojego dziadka ale nikt go nie odważy się ściąć i tak sobie stoi nadal, nawet taki uschnięty. - Artur gładko opowiadał dalej snując opowieści z tych na wpół legendarnych czasów.

- O a tutaj jest gobliński kopiec. Znaczy kiedyś był. Tu zwożono truchła goblinów co wdarły się do miasta przez podziemia. To była wielka armia Grubego Groma, ich herszta. Niby goblin a podobno był wielki i gruby jak pół ogra tak się spasł. I podszedł pod miasto i rabował i te tunele zają i wychodziło potem to plugastwo na miasto całymi bandami. Zwłaszcza nocami. Miasta może nie zdobyli ale krwi napsuli i wszyscy w strachu byli, że kolejny atak, kolejna noc, może być ich ostatnią. W końcu jednak siekliśmy ich i siekli aż chyba usiekliśmy na tyle aby mieli dość bo zwinęli armię i poszli gdzieś dalej. To ze sto lat temu było. No i z potem ściągano z miasta te goblińskie ścierwo tutaj i palono w wielkich stosach. Kości zostawały a ze spalonych czaszek usypano wielki kopiec. Niechcący. Trzeba było coś zrobić z tymi kośćmi nie? No i usypano je na kupę i całkiem spora ta kupa wyszła. Ale a to się rozpadły z czasem, a to ludzie rozkradli, a to ktoś je wywalał gdzieś indziej no i w końcu została tylko ta końcówka. Elektor, ojciec obecnego, wydał rozkaz aby ich już nie ruszać i aby zostały na pamiątkę naszego zwycięstwa. - Artur mówił pokazując na skromny kopiec kilkunastu goblińskich czaszek. Ale kiedyś, tuż po usypaniu, to szczyt ponoć sięgał do okien pierwszego piętra.

Wędrowali tak ulicami ogólnie kierując się ku centrum. I w miejsce najbardziej znane i święte w całym Imperium. Do Wysokiej Świątyni Ulryka w Middenheim. Gdy wyszli zza roku na plac na jakim stała ta budowla obramowana okolicznymi kamienicami rzeczywiście okazała się “wysoka” w jak najbardziej dosłowym znaczeniu. Wydawała się wznosić do samego nieba. Artur zaprowadził ich do głównych odrzwi i weszli nimi do środka.

- Słyszycie jaka akustyka? Jak każdy dźwięk się niesie? A jak jest msza, pieśni, psalmy to dopiero robi wrażenie! - zapowiedział cichym głosem, prawie szepcząc ale miał rację. Wydawało się, że wysoka nawa główna bardzo skutecznie wzmacnia wszelkie dżwięki. Nawet teraz jak w środku tygodnia i drugiej połowie dnia nie było żadnej mszy i wiernych oraz pielgrzymów było dość niewielu. Przynajmniej patrząc po większości pustych ławek. A przewodnik z szacunku do tego miejsca dalej opowiadał o wiele ciszej niż jak byli na zewnątrz.

- Widzicie o tam? Ten ogień? To właśnie to. Święty Wieczny Ogień Ulryka. - powiedział z nabożną czcią pokazując na coś co wyglądało jak wielkie ognisko. Wielkie jak na kilku stojących na sobie mężów. I o nietypowej, bladej, jakby jasno błękitnej, zimnej barwie.





https://i.imgur.com/4Avrr0x.jpg


Większość górali przeżegnała się znakiem Ulryka zdając sobie sprawę jak blisko są tego świętego miejsca. Nawet ze środka świątyni ogień wydawał się być wielki i jakiś taki jak z innego świata. Artur dał im czas na ochłonięcie, zmówienie modlitwy czy konteplację nim kontynuował swoje opowieści.

- To święty ogień. Tylko ktoś czystej wiary w Ulryka może przez niego przejść nieskalany. Do tej pory udało się to niewielu. Ja wiem tylko o dwóch przypadkach. Pierwszym był sam Sigmar. Drugim Magnus Pobożny, zwany u nas też Magnusem Czystym. - zaczął opowiadać przybyszom kolejne historie.

Pierwszym jaki przeszedł czysty przez ten płomień był sam Sigmar, założyciel i patron Imperium. A było to tak, że gdy tworzył on swoją konfederację ludzkich plemion jakie potem dały początek większości imperialnych prowincji, Artur, wielki wódz dumnych i wojowniczych Teutogenów odmówił mu podporządkowania się i przyłączenia do niego. Właśnie na jego cześć rodzice nazwali tak obecnego przewodnika przybyszy ze wschodu. Wedle jego słów to było nadal całkiem popularne imię w tym mieście. Bo tutaj pamiętano nie tylko jego niezbyt chlubny koniec ale też to jak sprawnie utrzymał swoje plemię w roli lokalnej potęgi jeszcze przed przybyciem Sigmara.

- A kto wie? A może wypełniał jedynie wolę bożą? Przecież gdyby zgodził się dołączyć do Sigmara wcześniej to by nie było tej całej historii z wiecznym ogniem przez jaki przeszedł. Tylko jakaś inna. A było to tak… - imiennik ostatniego przedimperialnego wodza Teutogenów wznowił swoją opowieść. Opowiadał jak to Sigmar na czele swojej armii stanął u podnóża góry wzywając Artura do dołączenia. Ale ten pewny swoich niezdobytych murów wyśmiał go. Sigmar się jednak nie zraził i sam, w ciągu jednej nocy, wspiął się na szczyt tej góry. Co do dziś nikomu się nie udało a wielu próbowało. Wspiął się i stanął przez wodzem Teutegonów prosząc go aby do niego dołączył w walce z niezmierzoną hordą zielonoskórych jaka zmierzała do nich od południa. Ale Artur znów go wyśmiał będąc pewny swoich nigdy nie zdobytych murów. Zresztą i do dzisiaj nigdy, nikomu nie udało się ich zdobyć a większość armii widząc trudność zadania próbowała wziąć je głodem lub od razu rezygnowała z oblężenia. Ale w boju nigdy złowrogi sztandar nie powiewał na murach Middenheim co mieszkańcy z lubością lubili podkreślać.

Widząc to Sigmar uznał, że nie ma wyboru i wyzwał Artura na pojedynek. Właśnie tutaj. Przed boskim wiecznym, ogniem Ulryka. Obaj zaczęli walczyć ale Sigmar jako młodszy zaczynał zdobywać przewagę coraz bardziej. Artur widząc to w desperacji wrzucił go w ten ogień sądząc, że ten go spali. Ale tak się nie stało. Sigmar wstał i wyszedł z tego świętego ognia jeszcze wspanialszy niż wcześniej. Lud Teutogenów widząc to padł przed nim na kolana uznając go za pomazańca bożego i wybrańca samego Ulryka. Zaś Artur z rozpaczy sam rzucił się w ogień i w nim zginął.

Druga historia była o milenia młodsza. Miała jakieś dwieście lat chociaż do pewnego stopnia była podobna. Tym razem to święty, pobożny młodzieniec Magnus zwany obecnie Pobożnym a przez Artura także Magnusem Czystym, wzywał wszystkich do obrony Imperium tyle, że tym razem przeg grozą ze wschodu płynącą od odwiecznego wroga. Tym razem to nie świecki elektor miasta i prowincji był przeciwko niemu szydząc z pomazańca sigmarytów ale sam Al-Ulryk, główny kapłan Ulryka na całe Imperium.

Nie wiedział, że Magnus potajemnie przybył do miasta i przyszedł na jedno z jego kazań. Siedział o tam, gdzie potem zamocowano tabliczkę pamiątkową i do dziś nikt nie śmie zająć tego miejsca. A te sąsiednie uważane są za jedne z najlepszych bo wierzono, że do dziś emanuje z niego świątobliwa moc tego zacnego męża jaki okazał się zbawcą Imperium swojej ery. I właśnie siedział tam jako kolejny młodzieniec ale i wtedy mnóstwo ludzi przybywało w różnych sprawach do miasta tak jak i dziś wysłannicy górskiego margrabiego albo z pielgrzymką do tego świętego miejsca. Więc nikt za bardzo nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy słuchali słów Al-Urlyka i wielu śmiało się z jego kpin razem z nim i szydzono z sigmaryckiego herosa. Aż ten niespodziewanie wstał, zdjął płaszcz i okrzyknął się gromko kim jest. To zaskoczyło wszystkich. Nawet najwyższego kapłana. Ale ten szybko zaczął z niego kpić w żywe oczy nie spodziewając się po gorącym wyznawcy Sigmara czegoś wielkiego. Obaj zaczęli się przerzucać argumentami, Magnus w końcu wyszedł na środek aby łatwiej mu było dyskutować z kapłanem ale żaden nie chciał uznać wyższości racji tego drugiego.

- I wtedy nasz błogosławiony Magnus powiedzial, że niech sam Ulryk to rozsądzi. I wszedł w ten wieczny plomien. I ku zdumieniu wszystkich tak samo jak dwa milenia temu Sigmar tak i on wyszedł z nich nietknięty. Lud wiedział co to znaczy i okrzyknął go zbawcą i wybrańcem Ulryka z miejsca mu się podporządkowując. Nikt już nie zwracał uwagi na Al-Ulryka wierząc, że to sam bóg wyznaczył tego oto śmiertelnika na naczynie swojej woli. I tak Magnus przekonał naszych przodków aby ruszyli z nim do Kisleva na wielką wojnę z Chaosem. - Artur zakończył swoją opowieść o tych legendarnych wydarzeniach jakie w jakiejś formie zapewne słyszał każdy mieszkaniec Imperium. Ale i tak miło się słuchało tego gawędziaża no i co innego było o tym słuchać gdzieś tam, w jakichs odległych zakątkach wielkiego Imperium a co innego tutaj, właśnie w tej świątyni i przy tym wiecznym ogniu gdzie to wszystko się wydarzyło.

Pożegnali się z ich przewodnikiem o zmierzchu. Inez, Petra i ich podwładni ruszyli kanionami mrocznych, stromych ulic do karczmy gdzie się zatrzymali w ostatni Festag. A jak tam dotarli okazało się, że czeka na nich list. Inez jako jedyna piśmienna przejęła go, otworzyła i przeczytała.

- To od władz miasta. Zgodzili się na audiencję. W Konistag po obiedzie. - powiedziała pokazując reszcie list z bogatymi pieczęciami z wilczą głową odciśniętą w wosku. Co prawda miały iść tylko Petra i Inez ale i tak była to doniosła wiadomość. Nie do końca było pewne z kim będą rozmawiać ale kto wie? Może nawet z samym elektorem? A nawet jak nie to też pewnie z jakimiś ważnymi dostojnikami więc obie wysłanniczki górskiego władcy były bardzo podekscytowane no i też spinały się na myśl o rozmowach na tak wysokim szczeblu.

- No to mamy parę dni wolnego. Dobrze, że tak szybko nam dali termin bo wkrótce przyjdzie słota i trudno by się wracało do domu przez te nasze góry. - Petra znalazła jakiś pozytyw w tym wszystkim i uśmiechnęła się do koleżanki i pozostałych.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-04-2023, 14:55   #176
Dział Postapokalipsa
 
Ketharian's Avatar
 
Reputacja: 1 Ketharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputacjęKetharian ma wspaniałą reputację
Wieża strażnicza na Vogelsingu, dolina Bastionu, pogodny jesienny dzień

Wydarzenia ostatnich miesięcy tworzyły we wspomnieniach Grety Herschel ciąg niezwykłych barwnych obrazów, które swoją mnogością i złożonością chwilami wydawały się nie tyle rzeczywistymi wspomnieniami, co sennymi fantazjami. Wyprawa do druidycznego kręgu w Eichenwaldchen, później do Mosiężnej Twierdzy oraz samego Middenheimu ukazały wychowanej w głuszy Walbecku młodej kobiecie świat wręcz niewyobrażalnie wielki, pełen cudów nie tylko naturalnych, ale i tych stworzonych rękami ludzi. Imperium zaprawdę było ogromne i pełne dumnego majestatu, a podróże w służbie grafa dały prostej łuczniczce z Walbecku możliwość ujrzenia czegoś, o czym chłopi z jej rodzimej wioski mogli tylko sporadycznie słyszeć.

Zaprzysiężenie rosnącego powoli w siłę regimentu górskiej straży dało Grecie jeszcze silniejsze poczucie przynależności do grupy prawdziwych wybrańców, wolnych ludzi z prawem noszenia oręża, od których pracy zależało życie i dostatek wielu istnień na ziemiach von Falkenhorsta.

Dwa okazałe widłorogi czyniły wielki rwetes w czerwieniących się gronami owoców jarzębinach, walcząc o miejsce do żerowania ze stadkiem mniejszych, pięknie upierzonych karmazynów. Stojąca przy parapecie drewnianej obserwacyjnej wieży Greta wsłuchała się z lubością w zgiełk ptasiej zwady, jakże kojącej zmysły po dniach spędzonych w wielkich miastach, gdzie nieprzeliczalne masy mieszkańców czyniły hałas wręcz nie do wytrzymania dla nienawykłej do niego kobiety.

Wieża, niedawno wzniesiona na grzbiecie porośniętego mieszaniną iglaków Vogelsingu, ciągle jeszcze pachniała świeżo piłowanym drewnem, żywicą i smołą. Platforma na jej szczycie oferowała doskonały wgląd na trakt łączący Bastion z coraz ludniejszym zamkiem w Liedergard oraz okoliczne pastwiska, na których coraz częściej bieliło się owcze runo. Ogromna dolina coraz bardziej zauważalnie tętniła cywilizowanym życiem, które ochoczo powracało w opustoszałe niegdyś dominium von Falkenhorstów.

Greta nałożyła na dłonie miękkie rękawiczki z krecich futerek i zerknęła ponad poręczą platformy w dół, w porośnięte jarzębinami i leszczyną zagłębienie terenu u podstawy wieży. Lothar, Otton i Dietleif kończyli troczyć sakwy so grzbietów kosmatych kuców, co chwila zerkając w górę w stronę łuczniczki.

- Dojrzałaś tam cokolwiek, co nie pozwala ci zejść na dół?! - rzucił udawanie surowym tonem Lothar, kładąc ręce na biodrach i zadzierając głowę.

- Lisa, niechybnie rozjuszonego - odpowiedziała śmiertelnie poważnym tonem Greta - Pakujcie się w siodła. Dam znać, jeśli ku wam ruszy, wtedy gnajcie na złamanie karku do twierdzy. Ja tu poczekam na odsiecz.

- Jeszcze chwila i naprawdę cię ostawimy, dziewko - zagroził słynący z braku poczucia humoru Dietleif - Złaź, bo tak. I już.

Wkładając palce za rzemień przewieszonego przez plecy sajdaku łuczniczka zaczęła schodzić w dół topornie ociosanych schodowych belek wieży, wzrokiem szacując położenie słońca na niebie.

Było wciąż dość wysoko, by konny patrol zdążył przed zmierzchem powrócić do zamku zahaczając po drodze o szałasy pasterzy na zboczach Mniejszej Sowy.
 
__________________
Królestwo i pół księżniczki za MG gotowego poprowadzić Degenesis!
Ketharian jest offline  
Stary 16-04-2023, 14:36   #177
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - 2521. wiosna - KONIEC (1/2)

Miejsce: Kislev; pn. Kislev; Północny Lynsk; bród na Krasicyno
Czas: 2521.03.01 Aubentagl; południe
Warunki: - na zewnątrz: jasno, łag.wiatr, pogodnie, ciepło



Krzepka, szosrstka dłoń w pośpiechu dobiła wyciorem pocisk po raz ostatni. Pomimo pośpiechu ruchy obu dłoni nie wahały się co świadczyło o sporej wprawie w tej czynności. Następnie ramię okryte grubą, ochronną warstwą przeszywalnicy i płytkami solidnej, imperialnej stali uniosło się w górę. ~ To już ostatnia. Oby się udało! Sigmarze dopomóż! ~ w głowie mężczyzny przemknęła krótka prośba do boskiego patrona. Po czym palec pociągnął za spust i pistolet lekko szarpnął, huknął a w powietrze trysnął kłąb gryzącego dymu. Mężczyzna z uwagą obserwował pocisk ale ten był niewielki, szybki i w ogólnym dymie i kurzawie jaka tu panowała szybko mu zniknął w oczu. Poprzednia nie wypaliła ale wcześniej te kilka wyjątkowych strzałów zadziałało. Ivan mu wcisnął ten pistolet na początku walki i “prikazem” a trochę prośbą aby strzelał w niebo. To miał być sygnał dla innych, że tu toczy się walka i potrzebują pomocy. Wcześniej Friedrich von Keyserling, ostlandzki baron i imperialny poseł z misją dyplomatyczną w Kislevie wystrzelił pozostałe zmodyfikowane naboje. Iwan wiedział, że umie się posługiwać bronią palną to pewnie dlatego mu wręczył ten pistolet. Poza tym Friedrich jako imperialny gość, poseł i herold, był niejako poza kislevską hierarchią i jurysdykcją. Ani to mu nie wypadało ingerować w poczynania gospodarzy ani im nie wypadało wydawać poleceń. Ale teraz, dzisiaj, już któryś tak przeklęto długi dzwon wszystko się zmieniło gdy zostali zajadle zaatakowani, przez zaskakującą duże siły wroga.

- Jest! Dzięki ci Sigmarze! - nie mógł powstrzymać się od krótkiego uśmiechu radości gdy raca na niebie wybuchła czerwonym dymem i była widoczna nawet przez ten prochowy dym i kurzawę czynioną przez walczących na ziemi. To był kolejny kłopotliwy dylemat tej sytuacji. Wiedział, że Kislevici celowo trzymali go z tyłu nie chcąc dopuścić aby coś stało się ich gościowi a do tego posłowi. On też miał do dyspozycji tylko swoją skromną eskortę jaka w tej chwili coraz bardziej przypominała ostatnią garstkę obrońców. Zadarli głowy gdy dojrzeli czerwoną, dymną gwiazdę pod całkiem pogodnym dzisiaj niebem.

- Wytrwamy! Pomoc wkrótce nadejdzie! - krzyknął do nich w reikspiel a ci pokiwali głowami ale miny były dostosowane do sytuacji. Czyli poważne. Zaraz krzyknął to samo po kislevsku aby dodać otuchy swoim towarzyszom. On sam nie miał już więcej rac więc zaczął przeładowywać pistolet zwykłą kulą. I starał się wyglądać, że wszystko jest w porządku i pod kontrolą. I zastanawiać się jak do tego doszło?

Wracał właśnie z misji dyplomatycznej delikatnej natury więc potrzeba było wysłać kogoś doświadczonego. A któż by mógł być bardziej doświadczony niż Ostlandczyk o silnej domieszce kislevskiej krwi płynnie mówiący w tym języku? Więc wysłano właśnie jego, barona Friedricha von Keyserlinga.




https://i.imgur.com/cKonIeY.jpg


Jechał w górę Północnego Lynsku gdy spotkał tych właśnie Kislevitów. Co go zaskoczyło to na wyprawie wojennej. Postanowił do nich dołączyć bo i tak było mu po drodze. A z tak dużym oddziałem powinno być bezpieczniej. Dowiedział się od nich, że kierują się ku brodowi na rzecze jaki przekroczyła jakaś banda grabieżców z północy. Szli sprawdzić co się dzieje przy tym brodzie i go zablokować. Ale spodziewali się jeszcze przybycia kawalerii. Ta powinna odnaleźć i rozbić tych rabusiów o ile już przeszli na południe albo rozbić ich gdy przybędą nad bród. Większość oddziałów to była kozacka piechota i wozy jakie potrafili ustawić “w kosz” czyli tworzyć coś w rodzaju przenośnego fortu z jakich mogli skutecznie się bronić nawet przeciwko znacznie liczniejszemu przeciwnikowi. Humory nieco im psuła świadomość, że musieli ruszać gdy akurat trwał wiosenny festyn podczas równonocy gdy świętowano pożegnanie czasu Ulryka i oczekiwano początku tego lżejszego i łagodniejszego sezonu. A tu padł alarm i trzeba było ruszać do tego brodu. Wczoraj nie zdążyli tam dotrzeć. Więc dzisiaj zwinęli oboz w zimnym, prawie zimowym poranku i wznowili przerwany marsz. A niedługo potem czujki doniosły, że widać grupę jeźdźców. Jeszcze przez chwilę nie było wiadomo czy to ci rabusie czy to kawaleria jaka miała do nich dołączyć. Ale szybko przekonali się, że to ci pierwsi. I było ich dużo więcej niż się spodziewali! Co więcej tamci też ich dostrzegli i skierowali konie ku nim najwyraźniej nie mając zamiaru kryć się czy uciekać. Kislevici szybko rozbiegli się ustawiając w pośpiechu wozy, aby się zebrać do kupy w oddziały ale widać było, że jeśli przeciwnik uderzy od razu to będzie kiepsko. A w razie jak ten się zbliżał słychać było coraz wyraźniejszy, złowróżbny tętent koni i widać było coraz więcej szczegółów.




https://i.imgur.com/FSDA7Ai.jpg


Konni grabieżcy z północy zasypali ich strzałami ze swoich łuków. Padli pierwsi ranni i zabici ludzie oraz konie. Ale nie aż tak wielu. Wozy dawały przyzwoitą osłonę nawet jeśli nieco improwizowaną. Wąsaci żołnierze przypadli do wozów i odpowiedzieli ogniem ze swoich flint, arkebuzów i łuków. Teraz pierwsi jeźdźcy spadli z siodeł lub krzyknęli z bólu. Ale walka trwała dalej. Konni utworzyli ruchomy krąg z jakiego ostrzeliwali te dość przypadkowo pogrupowane oddziały. Kislevitom nie udało się zrobić to co zwykle robili podczas defensywy czyli wyprząc wszystkie konie, spiąć ze sobą wszystkie wozy linami i łańcuchami i obsadzić wozy piechotą jaka mogła się ostrzeliwać a na bliski dystans walczyć rohatynami, szablami i toporami. Taktyka najeźdźców też jednak miała swoje mocne strony. Zwłaszcza jak im się udało przyłapać piechotę na odkrytym terenie ledwo co kryjącą się za przypadkowo rozstawionymi wozami. Jeździli dookoła nich zasypując ich strzałami. Co więcej strzelali w przeciwną stronę, w plecy tych co się kryli po przeciwnej stronie wozów a nie tych co byli bliżej nich twarzami zwróceni do nich i częściowo skryci za wozami. Od początku na oko Friedricha nie wyglądało to dobrze bo przeciwników było zaskakująco wielu. To nie była jakaś przypadkowa banda rabusiów tylko całkiem spory najazd. A z każdym kolejnym pacierzem zdawali się zyskiwać coraz większą przewagę. Kislevitów od początku było mniej. A i ubywało ich prędzej niż konnych grabieżców. Co nie wróżyło zbyt dobrze imperialnym wysłannikom i ich wschodnim towarzyszom.

W końcu przeciwnik rozzuchwalił się albo uznał, że zmiękczył obrońców na tyle, że zaatakował bezpośrednio. Jeźdźcy na jedną komendę zrobili zwrot ku obrońcom i runęli na nich z wszystkich stron. Wyjąc jak zwierzęta, dmąc w wojenne rogi jakie nie były w stanie zagłuszyć tętentu tabuna koni jaki z impetem pędził na obrońców. Dowódca Kislevitów, Iwan Dirko, pokrzywkiwał na swoich aby w tym ostatnim momencie zewrzeć obronę i dodać otuchy.

- Wytrwajcie! To tchórze! Wyczują opór, twardej kislevskiej ręki to się cofnął! Wytrwajcie! - krzyczał do swoich po kislevicku. Ale wtedy jakby dostrzegł imperialnego posła jaki gotował swoje pistolety do boju bo zapowiadało się na to, że walka zaraz przeniesie się na bezpośredni dystans i będzie okazja ich użyć. Wtedy rzucił mu ten dziwny pistolet i kazał strzelać w niebo.

To strzelał. Tamten atak odparli. Z trudem, walka już trwała między wozami. Te rozproszyły piechurów i kawalerzystów na mniejsze grupki a nawet pojedynczych walczących. Obrońcy strzelali i dźgali a jak się dało to strzelali z bliska stojąc na wozach. Konni odpowiadali im tym samym tylko szyjąc z bliska z łuków. Ostatecznie jednak to Kislevici okazali te przysłowiowe parę chwil determinacji więcej i zostali na placu boju. Zaś jeźdźcy odjechali aby się pozbierać. Ale czuli w powietrzu krew i zwycięstwo. Obrońcy dostali wyraźne cięgi. Najeźdźców też sporo trupów i dogorywających leżało między wozami ale w skali do całości jeźdźców to było to nie tak dużo. Dysproporcja sił zrobiła się jeszcze bardziej niekorzystna niż na początku walki. A Friedrich co jakiś czas unosił pękaty pistolet i posyłał w niebo czerwoną racę. To miało być wezwanie do pomocy dla kawaleryjskiej odsieczy. Ta wiara oraz upór godny Ostlandczyków napędzał obrońców. Liczyli, że jeśli wytrwają dostatecznie długo to doczekają tej odsieczy. Ale być może mogli mieć kłopot z ich zlokalizowaniem lub nie zdawali sobie sprawy w jak poważnych są tarapatach. To miała im rozjaśnić ta czerwona raca na niebie. Friedrich więc strzelał gdy sam nie był zajęty użyciem własnych pistoletów do wroga. Jego chłopcy zaś jego dragoni dzielnie stali przy nim siejąc słuszny pogrom gdzie sięgnęły ich bandolety albo rapiery. Jednak w skali całej bitwy nie mogło to zmienić jej niekorzystnych dla nich proporcji. Potem nastąpił kolejna fala pierzastego gradu o stalowych ostrzach. I znów bezpośredni atak. A on wystrzelił swój ostatni kolorowy nabój. Obserwował z zadartą głową jak przez kurzawę i chmury prochowego dymu rozbłyska krwiście, czerwony obłok. Ostatni rozpaczliwy krzyk dogorywającego właśnie oddziału. Oddziału w jakim był i on. Jako gość i herold z zaprzyjaźnionego państwa i sojusznika. Ale nie sądził aby najeźdźcom robiło to jakąś różnicę. Opuścił głowę, wyjął własne pistolety, chwilę celował i strzelił.

- Dalej chłopcy! Niech nasi bracia Kislevici nie umierają dziś samotnie! Pokażmy im jak walczy Imperium! Jak walczy Ostland! Na koń! - poderwał swoich ludzi do ostatniego wysiłku. Stracił nadzieję, że wyjdą z tego żywi. Więc cisnął ją precz. Jak miał ginąć to z honorem! Z podniesionym czołem aby mógł stanąc dumnie przed swoimi przodkami w Ogrodzie Morra z których tak wielu też padło w bitwach. W walce, z podniesionym czołem. Widać dziś nadszedł jego dzień. Wsiadł na konia i spojrzał na garstkę swoich dragonów. Wszyscy mieli żółto - czerwone tuniki na pancerzach oznaczające, że są heroldami i posłami. Ale pod spodem mieli pancerze i ryngraf albo metalową pieczęć z dumną, upartą byczą głową, symbolem ich rodzinnego Ostlandu. Teraz zakrzyknęgli gromki licząc, że dowódca poprowadzi ich do ostatniej szarży na wroga.

- Panie baronie! Słyszy pan?! - krzyknął nagle jeden z nich i uniósł się w strzemionach. Niektórzy dragoni także. Z początku nic nie było słychać. Poza kotłowaniną bitwy oczywiście. Krzyki ludzi. Te wojenne i te rannych i właśnie trafianych. Rżenie koni. Takie bolesne od kopnięć w boki, ciężki oddech po długim wysiłku, i żałosne skomlenie gdy któryś z wierzchowców został właśnie ugodzony. Do tego świsty cięciw, szczęk broni, głuche uderzenia o drewniane tarcze czy burty wozów. Ale ponad tym wszystkim…

- Trąby! Trąby! To nasi! To nasi! Jesteśmy uratowani! - krzyknął któryś z dragonów. Friedrich musiał przyznać mu rację. Też wyłapał ten przenikliwy dźwięk piszczałek jakie były w stanie przebić się przez kotłowaninę bitwy w jakiej grzęzły ludzkie głosy czy rżenie koni zlewając się w jeden, wielki tumult. Odgłos instrumentów był jeszcze daleki ale nie ustawał. To musiała być ta kislevska kawaleria jaka miała do nich dołączyć przy brodzie! Zresztą i reszta bitwy też na to w końcu dostrzegła. Walki zaczęły się rwać ale gdy Kislevici zaczynali krzyczeć z radości i wiwatować to jeźdźcy stopniowo urywali się od nich wydając się zaniepokojeni. Wreszcie uszli zostawiając zdziesiątkowanych obrońców pośród przewróconych wozów, zabitych koni i ludzi. Odpłynęli poza zasięg skutecznego strzału z łuku i większość z nich zaczęła się formować w większe oddziały. Tyłem do obrońców. Teraz już wszyscy musieli słyszeć odgłosy wojennych trąb. Zbliżały się. Teraz sytuacja się odwróciła. To najeźdźcy ze wschodu nerwowo ustawiali swoje szyki przed przeciwnikiem jaki zbliżał się szybko a jakiego się tu nie spodziewali.

- Mówiłem wam! Mówiłem! Wystarczy wytrwać odpowiednio długo a kawaleria przybędzie! - krzyczał triumfalnie pułkownik Dirko do swoich ludzi. Krew mu się lała z rozciętego łba więc wyglądał dość makabrycznie. I nieco się chwiał ale próbował to zamaskować trzymając się burty wozu. Kislevici wznieśli okrzyki szczerej radości.

- Sztandar w górę! Sztandar w górę! Pokażcie naszym, że my tu wciąż trwamy i walczymy! Pokażcie im wszystkim! Sztandar w górę! - krzyknął kislevski pułkownik i któryś z jego ludzi podbiegł do zawieszonego przy jego wozie sztandaru, ujął go i zaczął nim wymachiwać.




https://i.imgur.com/VD51wic.png


W świetle chłodnego ale słonecznego dnia ten żółto - błękitny sztandar był dobrze widoczny. Friedrich nie widział zbyt wielu detali gdy ten przypadkowy chorąży tak nim energicznie machał ale wczoraj podczas jazdy miał okazję mu sie przyjrzeć w ciągu dnia wspólnej podróży. Przedstawiał Kislevitę w tym ich charakterystycznym kontuszu i szarawarach. Czerwonej czapce, szablą u boku i flintą na ramieniu. Z wolnym ramieniem dumnie wspartym na biodrze. I obramowanego licznymi sztandarami, armatami i buławami. Sztandar wojenny chorągwi Kozaków Leńskich. Teraz powiewał na przekór krytycznej sytuacji jaką tu przed chwilą mieli, czekając na odsiecz kawalerii. Tą jednak na razie nie widzieli bo co było dość nietypowe ale przesłaniała im wroga kawaleria jaka szykowała się do starcia dwóch konnych armii.

- Ruszyli! - rozeszło się przez kislevskie oddziały na i wokół wozów. Słychać było jak trąby grają krótki, przenikliwy sygnał. A potem tętent. Tenten wielu setek koni jakie ruszyły zgranym rytmem. Tenten ciężkiej kawalerii stworzonej do przełamujących uderzeń. Wschodni najeźdźcy też ruszyli. Friedrich widział ich plecy. Ruszyli na spotkanie tej szarży. Korzystając z tego, że był w siodle i chyba te wozy były na jakimś lekki wzniesieniu imperialny poseł uniósł sie w strzemionach to coś widział sponad tych rozpędzonych głów szarżujących grabieżców.

- Co? Nie, co oni… Co oni robią? Nie, to nie tak! Są za rzadko, nie będzie efektu… Są zbyt rozproszeni… - udało mu się dojrzeć tą linię rozpędzonej kawalerii jaka pędziła ku nim. Tylko z tą ławą kawalerii przeciwnika po drodze. Zdumiało go jednak to, że ładnie szli, równo, jako doświadczony kawalerzysta od razu rozpoznał zdyscyplinowanych jeźdźców jacy potrafią manewrować jak jeden oddział. Już pędzili swoje konie ale dopiero zbierając się do galopu. Ale pędzili bardzo rozproszeni. Przerwy między jeźdźcami były zbyt duże. Mógł się między nimi zmieścić ze dwa, może nawet trzy konie jeśli wziąć poprawkę na odległość z jakiej ich obserwował. A przecież kawaleria miała wtedy największy impet uderzenia gdy uderzała klinem, jak młot rozgniewanego Sigmara, wtedy najlepsze oddziały trafione takim uderzeniem szły w drzazgi. A ci… Jechali tak rozproszeni! Źle! Nie tak! Przecież nie będzie efektu uderzenia pancernej pięści!

W tym czasie oba wrogie oddziały skróciły do siebie dystans na tyle, że konni łucznicy unieśli swoje łuki i wypuścili swoje strzały. I od razu zaczęli napinać łuki do kolejnej porcji pierzastego deszczu jaki wznosił się pod niebo a potem zwalniał i znów przyspieszał spadając z coraz większym impetem na rozpędzonych lansjerów. Jednak ku pewnemu zaskoczeniu Friedricha mało która strzała trafiła któregoś Kislevitę. Przerwy między nimi były zbyt duże. Co więcej znów odezwały się zuchwałe trąby. I druga linia jeźdźców uniosła w odpowiedzi kusze. W niebo poszybowała teraz fala bełtów. Te miały o wiele bardziej płaską trajektorię lotu więc leciały niżej. Za to były szybsze i mocniejsze. Wschodni jeźdźcy nie jechali strzemię w strzemię ale i tak było ich na tyle wielu, że byli dość mocno zagęszczeni. Więc i bełty miały w czym wybierać. Przez najeźdźców uderzających pod znakiem ośmioramiennej gwiazdy Chaosu przeszedł jęk gdy co niektórzy krzyknęli z bólu albo zwalali się z siodła gdy trafienia były poważniejsze. Ta rozpędzona ława zachwiała się od tego zamieszania ale pędziła dalej. Zaś kislevscy trębacze znów dali jakiś sygnał. I wtedy Friedrich ujrzał coś co nie spodziewał się, że jest możliwe. Może gdzieś w cyrku, na występach jakiejś grupy woltyżerów. Ale nie na rozpędzonej, żołnierskiej masie w trakcie bitwy. A jednak. A jednak widział jak niespodziewanie, z każdym kolejnym końskim susem ta rozpędzona kawaleria zaczęła równać do chorągwi jaka była w centrum szyku. Z każdym krokiem te szerokie odstępy jakie tak zaskoczyły i zirytowały imperialnego obserwatora skracały się. Na jego oczach ta rozpędzona, pancerna masa zaciskała się w pancerną pięść. Tuż przed zderzeniem się obu kawaleryjskich armii to już był zwarty, kawaleryjski oddział prowadzony biało - czerwonymi proporcami na szczycie lanc.




https://i.imgur.com/mRkGlPr.jpeg


- Niemożliwe… To niemożliwe… Jak oni to robią? - Friedrich nie mógł wyjść z podziwu u zdumienia nad tym popisem wyszkolenia i dyscypliny o jakiej co prawda słyszał już nie raz ale pierwszy raz widział ją na własne oczy podczas prawdziwego starcia. A to właśnie nastąpiło. Ta pancerna pięść trzasnęła w rozpędzoną kawaleryjską masę wroga. I ta poszła w drzazgi. Tak jak oczekiwał ostlandzki baron niewiele rzeczy na polu bitwy potrafiło przetrwać impet rozpędzonej ciężkiej kawalerii. Ci najeźdźcy ze wschodu widocznie do nich nie należeli. Ale było ich sporo. A lansjerom po pierwszym uderzeniu pękły drzewka. Więc sięgnęli po pistolety, szable, nadziaki, koncerze. Oraz własny pęd, dumę, odwagę i niezachwianą pewność siebie. Tego też zabrakło ich przeciwnikowi któremu pierwsze, miażdżące uderzenie przetrąciło kark. I mało który śmiał przeciwstawić się kislevskiej zemście. Najeźdźcy szybko poszli w rozsypkę ratując się ucieczką. Zaś kisleviccy piechociarze Dirko zaczęli wiwatować na ich cześć. Rzucali czapki do góry, wyrzucali ręce do góry i krzyczeli. Friedrich starał się zapanować nad swoimi emocjami ale też się do nich w końcu przyłączył. Już się szykował, że jeszcze dziś spotka się w Ogrodach Morra ze swoimi przodkami a tu jednak jeszcze nie. Jeszcze nie dziś. Na razie to było po bitwie. Imperialny poseł nie mógł się powstrzymać aby nie spiąć konia ostrogami i nie ruszyć przywitać się na czele swojej skromnej eskorty dragonów z dowódcą kislevskich kawalerzystów jacy właśnie podjechali do piechociarzy i częściowo rozbitych wozów. Pułkownik Iwan Dirko już z nim się witał i rozmawiał nie kryjąc radości.

- A to panie bracie są nasi goście z Imperium. To właśnie pan baron tak umnie was tu wezwał tymi racami. - widocznie obaj kislevscy oficerowie mówili właśnie o nim bo spojrzeli w jego stronę gdy nadjeżdżał.

- To jest pan baron Friedrich von Keyserling z Ostlandu. Niby imperialny ale gada i walczy jak nasz. - Iwan musiał mieć świetny humor i dość rubasznie przedstawił imperialnego posła jakiego pierwszy raz spotkał wczoraj. Ostlandczyk skłonił się podzielając ten entuzjazm z powodu zwycięstwa ale czekał na dalszy ciąg prezentacji.

- A to jest pan pułkownik Piotr Wolski, chorągwi pskowskich lansjerów. To właśnie z nim mieliśmy się spotkać przy brodzie. Spotkalśmy się może nieco przed ale nie narzekam. - Iwan gładko kontynuował to przedstawianie sobie obu szlachciców, rycerzy i kawalerzystów. Teraz i kislevski pułkownik skłonił się swojemu imperialnemu koledze. Uśmiechał się spod wąsa przyjemnie ale dość oszczędnie.

- Wspaniała szarża panie pułkowniku! Wspaniała! Jak żyję czegoś takiego nie widziałem! I te kusze, i ta synchroniczność! Jak woltyżerka w najlepszym cyrku! I jeszcze ten manewr scalający tuż przed uderzeniem! Wspaniałe, po prostu wspaniałe! - imperialny baron podjechał bliżej aby złożyć gratulacje kislevskiemu oficerowi. Ten przyjął to spokojnie i pokiwał głową. Ale jakoś nie tryskał entuzjazmem tak jak on albo Dirko.

- Strzelanie nawiją. Tak na to mówimy. Takie strzelanie ponad głowami lansjerów. A to scalenie tak. Póki chorągiew jest rozproszona to wszelkie strzelanie mniej na nią działa. A my to sporo mamy zabaw z różnymi strzelcami. Tylko myk polega na tym aby się zebrać do kupy w odpowiednim momencie. To tak, długo to ćwiczymy aby działało to jak należy. - odparł pułkownik Wolski kiwając głową i uśmiechając się tym łagodnym spojrzeniem orzechowych oczu.

- Hej ale pułkowniku! Jak rozbiliśmy tych gamoni to może już nie trzeba iść nad ten bród? Przecież ich pobiliśmy! Niech psie syny wracają do suki i kobyły jakie ich wydały na świat! - zawołał wesoło Iwan zadzierając nieco swoją wygoloną głowę aby spojrzeć to na jednego to na drugiego kawalerzystę.

- Trzeba tam jechać. To tylko jedna z band. Jest ich więcej. Dużo więcej. Trzeba nam tam jechać i zablokować bród póki nie przybędą posiłki. - pułkownik Wolski pokiwał w zadumie głową patrząc gdzieś daleko w step albo potężną rzekę jaka przepływała w pobliżu. Ale zdradził w końcu te wieści jakie miał. I raczej nie należały do pozytywnych. Miny obu rozmówcom zrzedły.

- A więc to prawda? Pogłoski były prawdziwe? Tym razem to coś większego? - zapytał von Keyserling. To była właśnie ta delikatna misja z jaką go tu przysłano. Zwiadowcy, maruderzy, szpiedzy, uciekinierzy jacy przybywali z Krainy Trolli mówili, że na północy zbiera się armia. Wielka armia. Tak wielka jaką od dawna tam nie widziano. Z początku nie dawano temu wiary ale jak się powtarzały i powtarzały to w końcu wysłano kislevskich konnych zwiadowców a z Wolfenburga przysłano właśnie jego aby na miejscu zbadał sprawę czy to jakieś niedorzeczne plotki czy wręcz przeciwnie. Coś jednak może być na rzeczy. I okazało się jednak, że jednak jest. I na południe ruszyło coś większego niż zwykły najazd rabunkowej bandy jaką właśnie rozbili. Ale wszystko wskazywało, że ma być ich więcej. Dużo więcej cytując Wolskiego.

- Tak. Chyba tak. Iwan posprzątaj tu. Zbierz swoje wozy i ludzi i ruszaj za nami tak szybko jak dacie rady. My jedziemy na bród. - hetman pokiwał głową po raz ostatni i przygotował dyspozycje na drugą połowę dnia. Nie miał zamiaru tu zostawiać ze swoją chorągwią tylko ruszać w górę rzeki aby zablokować bród tak długo jak się da. Pułkownik Dirko widząc jak się sprawy mają splunął w świeżą, wiosenną trawę i spojrzał w zadumie na północ.

- A ja? - zapytał Keyserling. Z jednej strony miał ochotę dalej podążać za tymi dzielnymi Kislevitami. Z drugiej jednak jego misja ciążyła mu na sercu i wiedział, że powinien jak najszybciej wrócić do Wolfenburga i tam zdać raport z powagi sytuacji.

- A ty heroldzie? Ty jedź. Wracaj do domu. Wracaj do Imperium. I powiedz tam. Powiedz tam, że Kislev tu jest, trwa i walczy. Powiedz im, że przelewamy tu naszą krew za wolność waszą i naszą. Z odwiecznym wrogiem, z tyranią pełną strachu, cierpienia, z narodami niewolników co mają dla innych tylko niewolę bo nie znają wolności. Powiedz im, że czekamy na dopełnienie pradawnych sojuszy i przysiąg. Czekamy na imperialne złoto, ołów i stal. Na krew i wiarę. Aby tak jak za czasów. Magnusa Wspaniałego stanąć razem ramię w ramię. I dać odpór odwiecznemu wrogowi. Powiedzieć “Nie” niewoli, strachowi i tyrani! My, wolni ludzie Kisleva, będziemy walczyć o naszą wolność. Być może zginiemy, być może przetrwamy, to już wola bogów. Ale nie damy się zniewolić. Nie damy się ujarzmić. Będziemy walczyć o każdą piędź ziemi. I do naszego ostatniego tchu. Jedź heroldzie, wracaj do domu i powiedz tam wszystkim o tym wszystkim. Powiedz im a my tu będziemy trwać i walczyć czekając na pomoc naszych imperialnych sióstr i braci. - z początku pułkownik Wolski mówił głównie do imperialnego oficera oraz do stojącego obok regimentarza piechociarzy. Ale w miarę jak mówił to i konnych i pieszych gromadziło się wokół dowódców coraz więcej. W ich oczach na nowo rozpalał się ogień dumy i patriotyzmu. Kiwali głowami, wznosili okrzyki a gdy oficer lansjerów skończył wybuchła wielka wrzawa. Sam Friedrich też wyczuwał powagę chwili a nawet nutkę wzruszenia.

- Dobrze! Będę jechał tak szybko jak się da! I będę świadczył wasze czyny i słowa! Że najdzielniejszy i najszlachetniejszy z narodów wzywa swych braci i siostry do walki z odwiecznym wrogiem! - herold złożył tą obietnicę i też przemówił gromkim głosem aby nie tylko obaj oficerowie go mogli usłyszeć. Taka obietnica spotkała się z gromkim aplauzem ze strony konnych i pieszych żołnierzy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-04-2023, 14:40   #178
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 50 - 2521. wiosna - K O N I E C (2/2)

Wojenne wici




Przez kolejne dnie ostlandzki baron wraz ze swoją skromną eskortą dragonów jechał na zachód. Najpierw wzdłuż południowego brzegu Lynks ku zachodnim granicom Kisleva. Aż do Leszken gdzie odbili na południe podążając beznadziejnymi, kislevskimi drogami jakie wołały o pomstę do nieba. Skierowali się ku Petragradowi i jeszcze dalej na południe aż w Gunzburgu wrócili do Imperium a nawet rodzimego Ostlandu. Ale jechali dalej poganiając konie aż w połowie drugiego tygodnia Pflugzeit dojechali do stolicy tej najbardziej na wschód wysuniętej prowincji. Tam wreszcie na elektorskim dworze mógł przedstawić raport jaki wywołał wstrząsające wrażenie. Może nawet za bardzo. Co niektórym doradcom księcia elektora trudno było uwierzyć, że z północy miałaby najechać jakaś większa armia. Przecież nie na darmo wojnę z Chaosem z czasów Magnusa Pobożnego nazywano Wielką bo wierzono, że Chaos poniósł tak wielkie straty, że już nigdy nie podniesie swojego plugawego łba. Tamta wojna miała być ostatnią. A tu przyjeżdża von Keyserling i wygaduje takie dziwne i niewiarygodne rzeczy. Zwłaszcza, że jak sam przyznawał, był świadkiem rozbicia przez Kislevitów tylko jednej, trochę większej bandy. Ale na pewno nie była w stanie zagrozić carstwu nie mówiąc już o sąsiednim Imperium jakie uważano za najpotężniejsze królestwo ludzi. Cóż to dla nich była jakaś tam jedna banda łupieżców z północy? Żart i śmiech na sali!

Obradowali tak kilka dni. Ale elektor ostatecznie zdecydował posłać wieści dalej. Ryzyko uznał za zbyt duże aby je zbagatelizować. Zwłaszcza, że sam wysłał przecież swojego herolda na wschód aby zbadał te niepokojące plotki jakie docierały już wcześniej. Pora była bardzo wczesna jak na prowadzenie wojny. Najwygodniej było prowadzić kampanię w lecie, albo wczesną jesienią jak już było po żniwach a jeszcze nie zaczęła się jesienna szaruga. A wiosna, zwłaszcza tak wczesna nie wydawała się najszczęśliwszym rozwiązaniem. Ale kto wie co tam siedzi w spaczonych głowach wodzów armii ciemności? O ile taka rzeczywiście istniała. Tego nawet sam baron von Keysering nie mógł potwierdzić bo jedna większa banda konnych grabieżców to jeszcze nie armia. Jednak w ciągu kolejnych dni ze wschodu napływały coraz dramatyczniejsze wieści. Kislevskie regimenty wysłane na północne skraje zostały rozbite i na południe wróciły ich resztki przynosząc wieści o ogromnej armii jakiej nigdy wcześniej nie widzieli. Caryca Katarina ogłosiła pełną mobilizację i słała emisariuszy z prośbami o pomoc do swoich sojuszników. Wszystko wskazywało na to, że baron von Keyserling się nie mylił chociaż wyprzedził te dramatyczne wieści ledwo o kilka dni. To przesądziło sprawę i książę elektor Valmir von Raukov wysłał kurierów po swoim księstwie. Każdy miał w ręku wieniec z ciernistych witek co symbolizowało wojenne wici. Zbliżał się czas wojny. Zaś innych posłał dalej. Na południe, w stronę Ostermarku, Talabheim i południowych prowincji albo na zachód, do Middelheim i dalej, do samego cesarza w Altdorfie. Trzeba było ostrzec wszystkich, że zagrożenie jakiego nie widziano od dwustu lat, od czasu Magnusa Pobożnego, znów zagraża ich ojczyźnie. Plugawa bestia z północy znów podniosła swój rogaty łeb i ruszyła niszczyć i wypaczać wszystkie cywilizowane kraje i narody jakie jej ulegną.

Kurierzy ruszyli. A wraz z nimi wieści o wojnie. Część z nich jechała na zachód. Ostatnim pogranicznym punktem na rodzimej ziemi był zamek Lenkster. Był początek trzeciego tygodnia Pflugzeit. I większość z nich po noclegu w ostlandzkim zamku, ruszyła dalej na zachód, przekraczając graniczną rzekę Wolf i jadąc przez sąsiedni Hochland a potem jeszcze dalej. Ale i z Lenkster ruszył jeden kurier kierując się na północ. W kierunku gór u stóp których wzniesiono ponury i nigdy niezdobyty zamek.

Kurierem który ruszył w trzewia gór był Kurt. Jechał uzbrojony w żółto - czerwoną szarfę z byczą głową Ostlandu oznaczajacą, że jest elektorskim kurierem i heroldem. Szarfa powinna mu zapewnić nietykalność podobną do tych jaką mieli zagwarantowane posłowie i ambasadorzy z innych krajów. A także wszelką pomoc i gościnę. W końcu kurier wypełniał wolę samego elektora. Ale różnie na tym świecie bywało i kurierzy nie byli nieśmiertelni. A jakieś poczwary jak orki czy zwierzoludzie to zapewne niezbyt się przejmowały taką heraldyką. Kurt pierwszy raz jechał tą górską trasą bo koledzy jakim zdarzało się tędy jeźdżcić wcześniej pojechali w inne strony i jemu przypadł ten górski kierunek.

Z tymi górami to była nawet ciekawa sprawa. Jeszcze z rok temu to chyba nikomu z grupy kurierów w Lenkster nie przyszło do głowy, że przyjdzie im podróżować w to górskie pustkowie. Przecież wszyscy wiedzieli, że tam nic nie było! Sama dzicz, śnieg i wiatr. Nawet krasnoludy tam nie mieszkały a one przecież lubowały się w górach. Ale właśnie w ciągu zeszłego roku się to zmieniło. Zjawił się jakiś górski margrabia, zaczął ściągać ludzi, spraszać gości, po żniwach to ponoć nawet turniej zorganizował. Kurt nie dał rady się wyrwać na te kilka tygodni ale dwóch kolegów co pojechało mówiło… No z jednej strony to podobno same ruiny. Właściwie to się nie było co dziwić jak tam od od dawna nikt nie mieszkał. W każdym razie nikt cywilizowany. No więc biedny był ten festyn. Z tym co mieli tutaj w Lenskter albo nawet za rzeką w Hochlandzie nie mówiąc już o tych wspaniałościach Wolfenburga to ten w górach się nie umywał do nich. Ale z drugiej strony chłopaki mówili, że jak przymknąć na to oko i okazać wyrozumiałość bo w końcu tam dopiero ruszyły te budowy i odbudowy to całkiem przyjemnie. Ludzie mili i gościnni, dużo dobrego i taniego piwa i wina. Ten ich margrabia wszystko fundował. No i turniej co się potykali rycerze i nie tylko, też zacny. No wiadomo, uczestników a i widowni było o wiele mniej niż na nizinach ale i tak było całkiem ciekawie. No i góry. Same góry. Góry były piękne. I darmowe! Bo ten ich margrabia to aby zachęcić do kolonizacji to dawał pierwsze 10 lat bez podatków. Tylko jeden dzień w tygodniu trzeba było odpracować społecznie. Ale to chodziło głównie o remontu murów, bram, dróg, mostów, coś co wszyscy używali a na razie było ich za mało aby się zorganizować grupę co by się tylko tym zajmowała. To Kurt nawet rozważał czy samemu się nie skusić na służbę u tak hojnego pana. Bo i stołków do obsadzenia było tam wciąż całkiem sporo. Zresztą chłopaki jak wrócili jesienią z tego festynu to też nad tym główkowali. Ale potem zrobiła się zima, teraz jak wiosną zima zeszła to te cholerne wieści o wojnie ze wschodu przyszły. Więc jechał.

Po trzech dniach dojechał do Zelbad. Dawniej… Znaczy właściwie dawniej niż rok temu… To była zagubiona w górach osada. Ostatni okruch ludzkiej cywilizacji w tej górskiej krainie. Teraz to był pierwszy punkt przystankowy w drodze do Falkenhorst. Ale nie zrobiło na Kurcie zbyt wielkiego wrażenia. Ot parę chałup ze spiczastymi dachami typowymi dla pogórza. I obejścia. Nawet nie zasługiwało to na miano wioski, zwykłe sioło. Ale przygotował swój ciernisty wieniec i gdy wjeżdżał uniósł go w górę. Krąg cierni w połączeniu z jeźdźcem odzianym w szarfy posła wywołał odpowiednie wrażenie. Ludzie przystawali i cichli. Zupełnie jakby wraz z Kurtem na okolicę zapadła jakaś magiczna cisza. Widział jak matki przytulały mocniej swoje dzieci, jak te wyczuwały, że coś się dzieje bo też cichły ale nie aż tak jak te starsze i dorośli. Zerkały więc z beztroską i zaciekawieniem na przejeżdżającego kawalerzystę. Tylko psy ujadały na obcego jak zwykle.

Kurt przenocował w jednej z chałup. Właściciel oddał mu swoje własne łóżko. Kurier uznał, że to lepsza oferta niż przejechać jeszcze trochę i nocować na derce i pod chmurką. Pogoda w tych górach nie rozpieszczała, zwłaszcza wczesną wiosną. Rano ruszył dalej. Drogi właściwie nie było. Ale widocznie wcześniejsi podróżni swoimi butami, nogami, kołami i kopytami wycisnęli w ziemi na tyle trwały i widoczny ślad kolein, że łatwo było domyśleć się którędy jechać nawet jak się pierwszy raz jechało. Zwłaszcza jak wszystkie inne kierunki były właściwie dziewicze.

Kolejne trzy dni jechał doliną śladami swoich poprzedników. Aż pod koniec trzeciego dnia dotarł do jasnych ścian jakiegoś fortu na szczycie jednej z okolicznych gór jaka rozdzielała dolinę na dwie części. Jak się okazało to było Steinwald. Tutaj też zawczasu wyjął cierniowy wieniec i pokazał go strażnikom przy bramie. Ci otworzyli mu więc wjechał do środka. Okazało się, że zebrał się spory tłumek gapiów na dziedzińcu. A na jego czele stały dwie młode kobiety. Wyglądały jakby przewodziły pozostałym. W milczeniu wpatrywały się w wieniec jaki był nośnikiem złowróżbnych wieści.

- Dobrze. Witaj gościu. Chodź, ugościmy cię. A my będziemy dziś ostrzyć nasze włócznie. - odparła jedna z nich zapraszając go do środka. Ale atmosfera była poważna. Wcale im się nie dziwił. Wszyscy w Ostlandzie jakich widział w ciągu ostatniego tygodnia przed ruszeniem tutaj wydawali się być przejęci grozą sytuacji. Wojna i to na taką skalę nie zdarzała się od pokoleń. A czasy Magnusa przeszły już do legendy.

Spore wrażenie zrobiła na nim wieczorna msza. Co prawda nie było tu żadnego kapłana ale te dwie Porzucone, Ilsa i Gretchen wydawały się być naturalnymi przywódczyniami tej niewielkiej społeczności. Jeszcze większe wrażenie zrobiła na nim informacja, że spędziły tu same we dwie poprzednią zimę i przetrwały dzięki ostlandzkiemu uporowi, wierze w Sigmara i łasce Ulryka. I to one zapoczątkowały renowację świątyni swojego patrona. Dość niewielkiej bo musiała się zmieścić wewnątrz niezbyt dużego fortu. Ale było coś surowego i pierwotnego w rysach założyciela Imperium czego nie widział w świątyniach na nizinach. Modlił się więc żarliwie razem z nimi. Ale rano pokrzepiony tym odpoczynkiem i strawą duchową ruszył dalej, w głąb tej dzikiej górskiej krainy.

Po drodze zatrzymał się w Liedergarten. To już był niczego sobie zamek. Też położony niczym strażnik gór mający baczenie na doliny przebiegające u jego stóp. Ale mury były stare chociaż nosiły ślady nowych napraw. Brama też była nowa. A nad nimi powiewał sztandar Falkenhorstów z górą u dołu i sokołem z rozpostartymi skrzydłami na górze. Tam wieniec też otworzył mu drogę. I czekano na niego. Czekał na niego zaniepokojony tłumek jakby przeczuwając, że nie przywozi im dobrych wieści. A gdy uniósł w górę cierniowe witki też zrobiło się jakoś ciszę. Ale podobnie jak w Zelbad i Steinwald udzielono mu gościny. Ludzie pytali co się dzieje, skąd ta wojna, z kim, o co chodzi. Był pierwszym przybyszem z nizin jaki dotarł tak daleko więc nic jeszcze nie wiedzieli. Wyjaśnił im co mógł a rano znów ruszył dalej. To miała być ostatnia dolina przed samym Falkenhorst.

Same miasto ujrzał po kolejnych trzech dniach jazdy po tych górskich bezdrożach. I to było pierwsze miasto jakie spotkał w tych górach odkąd w nie wjechał. Z daleka w południowym słońcu nie wyglądało tak źle. Ale w miarę jak się zbliżał dostrzegał podobne ślady upływu czasu i niepogody jak w Leidergart i Steinwald. Tutaj wjechał przez otwartą bramę pozdrawiając strażników na niej a oni jego. Pokazał im uniesiony wieniec a oni obserwowali go w milczeniu. Dopiero gdy przejechał przez bramę zorientował się dlaczego koledzy co byli tu jesienią mówili, że jest dziwne i przyprawia o gęsią skórkę. Jechał główną drogą przed siebie. To nawet jakoś uprzątnięta była ta droga i przejezdna chociaż z licznymi dziurami w bruku czasem łatanych prowizorycznie przez zasypanie ziemią czy jakimiś kładkami. Ale miasto było zaniedbane, zapuszczone i bezludne. Całe kwartały mijał i czasem widując jakąś sylwetkę w oddali albo i nie. Dopiero jak ulica skierowała go na główny plac to chyba wokół niego się koncentrowało życie i cywilizacja. Bo tu dla odmiany ludzi było sporo. Fasady budynków wydawały się nowe a tam i tu widać było rusztowania i prace świadczące o renowacji albo budowie nowych budynków. Gwar głosów przyjemnie wabił ucho. Trafił na jakiś targ, że wszyscy byli na placu? Zrobiło się cicho gdy uniósł kolczasty wieniec oznaczający wojenne wici. Jakaś matka przytuliła swoje dziecko, któraś z kobiet przysłoniła usta dłonią, jakiś sąsiad obok splunął w błoto, ktoś inny zaczął się modlić. Ale naprzód wyszedł jakiś zarośnięty mężczyzna o wyglądzie górskiego zbira. Zwłaszcza, że miał czekan u pasa. Jednak nosił też podwójną szarfę jaką zwykle używano do oznaczania oficerów. To miał być oficer? Ten zarośnięty obwieś? Jednak Kurt rozpoznał godło Gebirgsjager na czapce. Niedawno je musieli dodać do tych jakie kurierzy musieli umieć rozpoznawać jako sojusznicze. Więc to chyba był ich oficer. Chociaż Kurt kompletnie inaczej wyobrażał sobie oficerów. Niemniej właśnie ten zbir z szarfą oficera odezwał się pierwszy.

- Witaj heroldzie. Pochwalony. Nasz pan cię oczekuje. Chodź ze mną. - odezwał się chropowatym głosem i dał ręką znać aby konny podążał za nim. Oprócz niego jeszcze dwóch czy trzech ludzi ruszyło razem z nimi robiąc przejście przez ten zmarkotniały tłum. Gdy zjechali z placu i wjechali w kanion zdezelowanych ulic Kurt go zagadnął.

- Oczekuje mnie? To wiedzieliście, że przybędę? Dotarł już jakiś inny kurier? - zagaił z siodła idącego przed nim przewodnika. To nie było niemożliwe. Jeszcze w Lenkster rozważali czy nie byłoby bliżej aby ruszył na zachód, do Hochlandu a dopiero tam odbił na północ do samego Lenkster. Ostatecznie wybrał tą wschodnią trase bo tutaj to chociaż ktoś z nich już tędy jesienią podróżował to przynajmniej z ich relacji wiedział czego się spodziewać a tej południowej trasy nie znał nikt z nich. Niemniej nie było niemożliwe, że na przykład władze Hochlandu nie wysłały do górskich sąsiadów swojego kuriera.

- Nie. Jesteś pierwszy. Ale palimy ogniska sygnałowe na wieżach. Tylko nie mieliśmy kodu na kuriera. Więc nadawali nam “Walka, Jeździec, Jeden, Inne”. To trochę nie wiedzieliśmy czego powinniśmy się spodziewać. Ale pewnie niczego dobrego. Nasz pan kazał być nam w pogotowiu. Od Liedergart wiedzieliśmy kiedy od nich ruszyłeś. Więc spodziewaliśmy się ciebie wczoraj, dziś lub jutro. A od rana widzieliśmy cię z Wielkiej Sowy. Dali nam znak, że nadjeżdżasz. No i wreszcie jesteś. Ty i wojna. - ten zarośnięty oficer Gebirgsjager mówił przez drogę w opustoszałym mieście. Jednak mijali jakichś ludzi. W końcu dotarli do samej twierdzy. Też nosiła ślady wielowiekowego zniszczenia przez czas i surowy, górski klimat. I niedawnych remontów. Kurt musiał przyznać, że nie spodziewał się takiego poziomu organizacji. Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka to wszystko tu się sypało a ten oficer i jego ludzie bardziej mu pasowali na jakichś górskich rozbójników a nie regularne wojsko. Ale już byli na miejscu. Zaprowadzili go do czegoś co nazywali domem gościnnym. Rozejrzał się po tej sporej izbie a oficer gdzieś wyszedł. Zostawił swoich ludzi a ci wydawali się być poważni. Albo przybici takimi wojennymi wieściami. Nie czekali długo. Drzwi otworzyły się i ku zaskoczeniu Kurta do środka weszły dwie młode damy. Z czego jedna chyba się potknęła o swoją suknię i syknęła coś co chyba nie przystało damie. Ale szybko odzyskała równowagę i obie podeszły do niego.

- Jestem Inez von Muller a to jest Petra von Falkenhorst. Jesteśmy przedstawicielkami naszego pana. Masz dla niego jakąś wiadomość? - przedstawiła siebie i koleżankę ta ciemnowłosa co się nie potknęła. Mówiła pewnym, dostojnym i zdecydowanym głosem. Na co jej niebieskowłosa koleżanka pokiwała twierdząco głową.

- Jestem Kurt Bergen. Jestem elektorskim kurierem z Lenkster. Mam ważne wiadomości od lorda von Imhoff. Mam ją dostarczyć do rąk własnych margrabiego. - odparł Kurt tak dostojnie jak tylko umiał. Właściwie to widok dwóch młodych i całkiem ładnych szlachcianek to był tym czego się najmniej tu spodziewał. Wziął się jednak w garść aby wypełnić swoją misję do końca. One zaś spojrzały po sobie jakby się naradzały spojrzeniem. W końcu odezwała się potykająca się milady.

- Naszego pana nie ma teraz w zamku. Będzie wieczorem. Więc albo oddasz nam te listy albo poczekaj do wieczora. - powiedziała krótko i treściwie. Nawet się nie zastanawiał.

- Przykro mi milady ale mam wyraźne polecenia aby oddać listy do rąk własnych margrabiego. Więc poczekam. - odparł jej równie szybko. Ona zaś przyjęła to gładko i nawet się uśmiechnęła.

- Dobrze to chodź z nami. Kazałam ci przygotować kąpiel. Odpoczniesz po drodze. - powiedziała wesoło jakby ta część oficjalna się skończyła i mogli rozmawiać swobodniej.




Miejsce: Górska Marchia; sektor centralny; Falkenhorst; zamek Falkenhorst
Czas: 2521.03.29 Konistag; wieczór
Warunki: sala tronowa, gwar głosów, ciepło; na zewnątrz: noc, łag.wiatr, pogodnie, ciepło



W sali tronowej panowała cisza. Chociaż zebrało się tu całkiem sporo osób. Chyba od czasu jesiennego turnieju nie było tu tak tłoczno. Pod jedną ze ścian stał tron. Tron był nowy. Zrobiono go też na potrzeby tamtego jesiennego turnieju. Obleczono w nowe pokrycia więc prezentował się całkiem ładnie. Na tronie siedział władca. Wciąż miał tą dziwną manierę przesłaniania twarzy szalem lub chustą. Chociaż głos nabrał ostrości i już nie robił tak długich przerw w mówieniu jak dawniej. Ale i tak margrabia zwykle używał krótkich, wyraźnie oddzielonych od siebie zdań. Dzisiaj też czekano na to co powie. Co ogłosi.

Od wczoraj wszyscy już wiedzieli, że wybuchła wojna. Trudno było przegapić kuriera z wieńcem cierniowym jaki przejechał przez całe miasto. Zresztą oczekiwano go prawie od tygodnia gdy przesłano z wieży Steinwald pierwsze sygnały do Liedergart a stamtąd tutaj. Tylko kod był w trakcie opracowywania i do tej pory nie było kodu na “wojna” czy “wici wojenne”. Więc chociaż przesłano te sygnały to nie do końca wiedziano czego się spodziewać. Bo jaką wojnę może stanowić pojedynczy jeździec? Ale zgadywano, że może chodzić o kuriera z jakimiś wiadomościami. Zaś sygnał “wojna” czytany też jako “walka, napaść, zbrojne niebezpieczeństwo” zwykle wysyłano gdy chodziło o jakieś zbrojne bandy bandytów, zwierzoludzi czy orków jakie dostrzeżono tu czy tam. Niezbyt to pasowało do pojedynczego jeźdźca. Na wszelki wypadek margrabia kazał postawić milicje oraz Gebirgsjager w stan gotowości chociaż wciąż nie do końca wiedziano na co mają być gotowi. Ale wczoraj wszystko stało się jasno gdy do miasta wjechał kurier z wojennym wieńcem. Gdy wieczorem margrabia go przyjął, wysłuchał, przeczytał listy dał mu odpowiedź od razu.

- Powiedz swojemu lordowi, że my, von Falkenhorstowie, dotrzymujemy swoich przysiąg. I spełnimy nasz obowiązek. Ruszymy do walki razem z naszymi imperialnymi i kislevskimi braćmi! - potem rozmawiali jeszcze dość długo ale tego zasadniczego punktu już nic nie zmieniło. Narada zakończyła się trochę po północy. Dziś kurier jeszcze odpoczywał po tej trudnej trasie. Ale już jutro miał ruszać dalej. Tym razem na południe, do Hochlandu. Margrabia przydzielił mu dwóch konnych Gebirgsjager jako przewodników i strażników co mieli dopilnować aby elektorskiemu herodlowi na terenie górskiej marchii nic się nie stało.

- Inaczej to sobie wyobrażałem. - w końcu milczący lord odezwał się ze swojego tronu. Wszystkie głowy zwróciły się ku niemu. Po jego prawicy jak zwykle siedziała Hela, ta czarno - biała, tajemnicza magister i mistrzyni Inez. Po drugiej stary Thomas co był jego majordomem i najczęściej ogłaszał jego wolę oraz przyjmował petentów i go reprezentował w kontaktach na co dzień. Poza nimi w sali zebrała się większość dowódców i najważniejszych doradców skromnych liczebnie sił zbrojnych jakimi dysponował margrabia.

- Inaczej to sobie wyobrażałem! - władca gór wstał i podniósł głos aby wszyscy go słyszeli. Odkąd zaopatrzenie z nizinami się poprawiło to stać go było aby się bardziej ubierać jak na jego godność przystało a nie tak raczej skromnie jakby hołdował echom minionej świetności zamku i rodu. Teraz wyglądał o wiele dostojniej w ciemnych, atłasowych barwach i z mieczem u pasa.

- Oj bardzo inaczej! Miałem wielkie plany! Bardzo wielkie! Przywrócić świetność tej krainie! Przypomnieć na nizinach dobre imię moich wielkich przodków! Odbudować to miasto, osiedlić je aby było piękne i wspaniałe jak niegdyś! Aby nasze góry przyćmiewały splendorem okoliczne prowincje tak jak to niegdyś było! Tak! Takie miałem plany! - mówił gromkim głosem jaki odbijał się od wysokich, pustych ścian. Inni kiwali głowami. Chyba wszyscy mieli podobne plany. Nawet jeśli na co dzień zajmowali się swoją częścią zadań. To odbudowa i rozmach były motywem przewodnim. Cały czas trwał napływ osadników. Urwał się na zimę ale wraz z jej końcem znów zaczynali przybywać kolejni. Brak podatków, miejsce do osiedlenia, brak pańszczyzny, liczne stołki do obsadzenie, możliwość zrobienia kariery, wyrobienia sobie nazwiska czy marki, to wszystko zwabiało tutaj ludzi z okolicznych krain. Miasto się powoli zapełniało. Wciąż oczywiście straszyło całymi kwartałami bezludnych ulic. Ale zwłaszcza jak ktoś był tutaj od początku, od zeszłej wiosny, to widział ten postęp. W końcu rok temu to było ich ledwie na pół tuzina wozów. A teraz już niewiele wolnych budynków zostało przy głównym placu w mieście. A i w głębi miasta coraz więcej okien miało szyby i świeciło się ciepłym blaskiem zamieszkałego wnętrza. A te pierwsze sukcesy ściągały kolejnych osiedleńców. Aż do wczoraj. Wczoraj chyba w niejednej głowie powstała myśl, że stanęli nad przepaścią i spojrzeli w mroczną czeluść.

- Ale wróg, odwieczny wróg, znów zagraża naszym ziemiom. Nie mamy wyjścia. Musimy znów stanąć z nim do walki. - przez chwilę tak stał wpatrzony w wąskie okno na zamkowy dziedziniec. Potem mroczne nocą blanki twierdzy. I w dalszej perspektywie miasto jakie od roku starali się zasiedlić i odbudować. W końcu rozłożył ramiona jakby po kolejnej analizie sytuacji znów doszedł do tego samego wniosku - nie ma innego wyjścia. Odwrócił się więc od okna i wspaniałych planów na przyszłość i ruszył ku zebranym oddziałom. A potem zaczął wydawać rozkazy.

- Gebirgsjäger! Weźmiecie konie i pojedziecie przodem. Do Lenkster. Utorujecie nam drogę. Będziecie mnie reprezentować. Napiszę wam listy i resztę. - właściwie chyba nikt się za bardzo nie dziwił, że akurat lekka, górska piechota do jakiej margrabia żywił taki sentyment a i zwykle odwzajemniony, miała ruszyć jako pierwsza. Zwłaszcza konni. Bo koni nie starczało dla wszystkich górali. Ale przy patrolach czy zwiadowczych zadaniach zwykle nie trzeba było ściągać wszystkich to najczęściej tych koni wystarczało. Teraz jednak trzeba było zmobilizować wszystkich. A dla wszystkich koni nie było. Ta konna część pod wodzą Inez, Petry i Eryka miała ruszyć jak najprędzej. Czyli jutro. Miała się zjawić w Lenkster i tam przekazać listy od margrabiego. Spotkać się z Olegiem Finklem który w ciągu roku właściwie został oficjalnym ambasadorem margrabiego w Lenkster. I miał najlepsze rozeznanie co tam się dzieje. Reszta miała dołączyć do nich później. Piechota siłą rzeczy potrzebowała więcej czasu na pokonanie tej samej drogi. A i margrabia nie chciał całkiem ogałacać swojej rodzimej domeny z zaufanych zbrojnych i milicjantów. Zaś jeźdźców rycerzy i najemników jacy zgłosili się na jego służbę, najczęściej po jesiennym festynie nadal było bardzo skromnie. Nie miał co się równać pod względem siły zbrojnej z innymi arystokratami o podobnych tytułach. Ale i na to miał rozwiązanie.

- Będziecie werbować ludzi. Do mnie na służbę. Tym razem nie aby się osiedlać ale aby walczyć. Walczyć z odwiecznym wrogiem. Jak ja tu wszystko przygotuję to dołącze do was. Poprowadzę was do walki. Ale do tego czasu musicie działać sami. W moim imieniu. Pamiętajcie aby nie splamić naszego honoru. Dla tych z nizin jesteśmy nowi. Nie znają nas i nie wiedzą czego się spodziewać. Dlatego będą nas obserwować i poddawać różnym próbom. Jesteśmy dla nich nową kartą i od nas zależy jak ją zapiszemy. Uczulam was na to. Chciałbym być z was dumny a nie się wstydzić gdy się znów spotkamy. Znacie mnie. Potrafię być hojny. Ale potrafię być i surowy. - poinstruował ich wszystkich. Ale najbardziej mówił do tych co już jutro mieli ruszyć na wschodni szlak i jechać do ponurego zamku na pograniczu z Hochlandem aby reprezentować swojego górskiego pana i walczyć z Chaosem. No i werbować nowych ochotników do hufców margrabiego.




Miejsce: Ostland; sektor pd-zach; Lenkster; karczma “Pod skocznym zającem”
Czas: 2521.04.10 Backertag; popołudnie
Warunki: główna izba, jasno, ciepło, gwar głosów; na zewnątrz: dzień, łag.wiatr, pogodnie, chłodno



- No i znów tu zaczynamy. Jej. A pamiętacie jak to było rok temu? Też tu siedzieliśmy. Tylko przy tamtym stole. No i wtedy to wy się do nas zgłaszaliście, że chciecie na tą nasza górską wycieczkę. - Petrę widocznie wzięło na sentymentalne wspomnienia gdy siedzieli już jakiś czas przy stole. Co prawda innym niż rok temu gdzie zwykle siadywała trójka wysłanników mitycznego jeszcze wówczas margrabiego z gór ale wiele się tu nie zmieniło. Ale wówczas Greta musiała się oglądać przez ramię czy ją ostatni z braci Lomów nie ściga. A teraz była jedną z Gebirgsjager na służbie u górskiego lorda. Miała odznakę w czapce i czekan u boku jaki to potwierdzała. No i siedziała między nimi. Właściwie to nawet została kapralem dla tych młodszych i głównym szkoleniowcem w strzelaniu z łuku. Eryk czy Lothar co też z nią siedzieli przy tym stole rok temu byli zwykłymi górskimi zbójami bez zajęcia. Co nie udało im się dostać do rejestru więc szukali jakiejś alternatywy. Wtedy ta wyprawa w głąb gór po prostu była im na rękę. A teraz znów tu siedzieli. Ale Eryk był przepasany podwójną szarfą oznaczającą oficera no i został dowódcą odtwarzanego regimentu lekkiej, górskiej piechoty. Z początku to wydawało się żartem. Bo ten “regiment” to było te pół tuzina jego własnej bandy z jaką doszedł aż do samego Falkenhorst. No i Greta jaka właściwie była ich pierwszą ochotniczką. Ale traktowali ją jak swoją siostrę. Tą co przebyła z nimi cały szlak od Lenkster po Falkenhorst. Nawet jeśli jeszcze nie była w ich bandzie. Czy oddziale. Reszta powoli dołączała potem, w kolejnych tygodniach i miesiącach już w Falkenhorst albo podczas którejś z wypraw do sąsiednich prowincji. Ale to było później. Na samym początku była ich siódemka.

Nawet obie szefowe jakie znów wzięły na siebie rolę przedstawicielek margrabiego też mogły odczuć zmianę w porównaniu do zeszłego roku. Wtedy musiały przebyć tą trasę na piechotę. Jak jeszcze końcówka zimy i śniegi stały w górskich dolinach. Przyszły nie wiedząc czego się spodziewać i czy w ogóle ktoś odpowie na ich zawołanie. A teraz? Przyjechały konno, na czele małego ale własnego oddziału wiernych, sprawdzonych towarzyszy. Obie z pierścieniami szlacheckimi na palcach i “von” przed nazwiskiem. Ubrane też były w ciuchy znacznie lepszej jakości niż te jakimi dysponowały rok temu. Chociaż Petrze pozostał zwyczaj chodzenia w skórzanych spodniach zawsze gdy sytuacja nie wymagała od niej włożenia sukni i zachowywania się jak na szlachciankę przystało. Nadal jednak ją chyba takie sytuacje nieco tremowało i jak tylko mogła to dawała się wykazać Inez. Sama swobodniej czuła się w takich miejscach i towarzystwie jak to tutaj. Przez chwilę chyba wszyscy przybysze z gór pogrążyli się w zadumie nad tym co się wydarzyło w ich życiu od zeszłej wiosny. Ale sytuacja niezbyt sprzyjała zadumie.

- No to zaczynamy. Rano byłyśmy na zamku i mamy zgodę aby werbować ochotników na własne potrzeby pod warunkiem, że będą użyci do walki z armią Lenka. - Inez westchnęła i rozejrzała się po wnętrzu głównej izby. Nie było tu tak wesoło jak rok temu czy choćby zeszłego lata gdy byli tu ostatni raz. Dało się wyczuć wojenną atmosferę. Wojna była już blisko. Armie najeźdźców nadeszły z północy i przewaliły się przez Kislev. Jak ktoś miał nadzieje, że tam zostaną, będą oblegać Praag, Erengard czy sam Ksilev jak to bywało podczas wcześniejszych wojen to te nadzieje okazały się płonne. Inwazja Chaosu przetoczyła się przez krainę carów i gdy konni wysłannicy margrabiego zaczynali podróż do Lenkster to armia Wielkiego Cara jak się tytułował wódz złowrogiej armii wbiła się we wschodnie kresy Ostlandu. Imperium zostało bezpośrednio zaatakowane. I to ponoć przez armię tak wielką jakiej nie widziano od czasów Magnusa Pobożnego. Obecnie cały Ostland prężył się i trzeszczał pod naporem chaosytów. A ci napierali coraz bardziej z każdym dniem posuwali się coraz głębiej w głąb prowincji niszcząc i plugawiąc kolejne wsie i miasteczka. Wyglądało na to, że kierują się na stolicę na Wolfenburg. Wielki Książe von Raukov mobilizował wszelkie wojska i rezerwy aby odeprzeć ten atak. Lub go chociaż spowolnić. Na tyle aby wytrwać do pomocy oczekiwanej z innych prowincji. Jak choćby od górskiego lorda.

Sytuacja w Lenkster nie była wesoła. Widać było prace remontowe na zamku jaki przygotowywano do obrony. Obie wysłanniczki mówiły, że widziały jak jeden z magazynów przerabia się na szpital. Na Podzamczu i wokół, także w okolicznych wioskach organizowano nowe oddziały. Te rozbite się reorganizowały rekrutując nowych członków. Werbownicy stali na głównym placu zachęcając aby wstępować w szeregi obrońców. Co jakiś czas straż prowadziła na powrozie jakiegoś dezertera albo szabrownika. Ponoć większość z nich dostawała wyroki skazujące jakie wykonywano co Festag. Dlatego na tym samym placu stała zbiorowa, belkowa szubienica na jakiej spokojnie mogło wisieć z pół tuzina skazańców. Jeden tam wisiał nawet teraz. Do tego różni wieszcze zagłady i końca świata wieścili potrzebę oczyszczenia, pokuty i żalu za grzechy. Podążania za naukami dobrych bogów. Obok markietanki oferowały swoje wdzięki i usługi. Kowale przeżywali oblężenie z wykonywaniem podków i różnych detali na potrzeby armii. Często jakiś ojciec, mąż czy syn żegnał się w dramatycznych okolicznościach z rodziną gdy szedł się zaciągnąć do któregoś z oddziałów. Co jakiś czas jeździli kurierzy próbujący się dostać lub wydostać z zamku aby przepchać się, przez tą ludzką ciżbę. Albo dumni, rycerze w stalowych zbrojach też przejeżdżali wraz ze swoimi pocztami kierując się do zamku albo na wschód. Dało się nawet słyszeć zagraniczne dialekty zawodowych najemników jacy jak sezonowe ptaki przenosili się od jednej do kolejnej wojny nie znając innego życia. Tam jakaś oszalała z rozpaczy matka pytała wszystkich czy widzieli jej małego synka Stana. Tu kapłanka Shallyi razem z kapłanem Morra dawali ostatnie namaszczenie wojakowi co już dogorywał od ran i zakażenia krwi będąc już duchem bardziej na tamtym świecie niż na tym. Obok zrobiło się zamieszanie gdy z na wozie przewożącym beczki coś pękło i kilka z nich spadło tocząc się po błotnistej ulicy potrącając i przewracając jakiegoś przechodnia. Ale już ktoś zwęszył okazję i capnął pełną beczką zaczynając uchodzić między chatami ścigany krzykami woźnicy jaki jednak wolał nie opuszczać wozu i reszty ładunku.

Tak, zdecydowanie w Lenkster nie było tak lekko jak to było podczas poprzednich wizyt mieszkańców gór w zeszłym roku. Wojna dotarła nawet tutaj. Nawet jeśli było to tylko jej odległe echo i walki toczyły się w mrocznych kniejach wschodnich rejonów prowincji. Nad Ostlandem zawisły czerwone, wojenne chmury a przyszłość rysowała się w ponurych barwach. Pojawiły się głosy, że to kolejna Inwazja Chaosu, podobna do tej z czasów błogosławionego Magnusa Pobożnego. Jej gwałtowność i szybkość tak bardzo zaskakiwała, że coraz częściej porównywano ją do burzy i zaczęto nazywać Burzą Chaosu. Jednak Ostlandczycy z tym swoim charakterystycznym uporem i wiarą w Sigmara, nie poddawali się. Skoro odwieczny wróg najechał ich domy to stawiali mu opór zgodnie z naukami Sigmara. Zaś jednym z tego objawów było Lenkster gdzie na zachodniej granicy wielkiego księstwa zbierały się siły do kontruderzenia, pod różnymi hasłami, sztandarami i motywacjami. W tym także pod znakiem Sokoła von Falkenhorstów.



K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172