Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2023, 17:34   #88
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24 - 2519.07.10; agt; ranek - południe (1/2)

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Garncarzy, mieszkanie Heinricha
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: sypialnia Heinricha; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Heinrich



Tym razem gdy stary inkwizytorski ogar z przetrąconą nogą otworzył oczy okazało się, że jest całkiem wcześnie. Przez szczeliny zamkniętych okiennic widział jasne szpary co oznaczało, że na zewnątrz jest już dzień. Chociaż jeszcze nie zorientował się jak bardzo zaawansowany. Sądząc na słuch to nie działo się na zewnątrz nic wyjątkowego no ale ulica Garncarzy na jakiej zamieszkał kilka tygodni temu nie była najruchliwszą ulicą miasta. Jak się dowiedział od Ilse co przychodziła mu gotować i sprzątać to kiedyś to zapewne był plan aby tutaj skupić cały cech garncarzy z całego miasta i mieli w swoich warsztatach produkować nie tylko na potrzeby mieszkańców ale też na eksport. Na południe do stolicy, do Salzburga no i na statki jakie mogły zawieźć te produkty do Erengardu czy Marienburga a może i jeszcze dalej. Jako przybysz spoza miasta co chwilę mógł natrafić na takie resztki dawnej świetności jaka była w planach a nigdy nie nadeszła. Wyjątkową cechą miasta było to, że porażająca większość warsztatów, tawern, kamienic stała pusta lub prawie pusta podczas gdy w każdym innym mieście do jakiego zawitał miejsce mieszkalne było bardzo cenne i ludzie tłoczyli się w nich jak śledzie w beczce. Zawsze było więcej chętnych do mieszkania niż wolnego miejsca. A ewenementem Neus Emskrank było to, że było tu dokładnie na odwrót. Ale miasto wybudowano niejako sztucznie, mniej niż sto lat temu gdy rządził trend otwarcia się Imperium na morze. I ten port tutaj miał stanowić takie okno na świat. Ale jak to sam miał okazję się przekonać chodząc ulicami tego miasta raczej niewiele z tego projektu wyszło. Choćby na Garncarskiej na jakiej zamieszkał to większość kamienic i warsztatów stała pusta. Stąd nie było kłopotów w tym mieście ze znalezieniem miejsca dla siebie. Chociaż taki pustostan zwykle wymagał remontu. A obecnie słabe odgłosy od ulicy nie dziwiły bo zwykle było tu dość cicho i spokojnie. Trzeba było otworzyć okno aby uslyszeć jak obracają się koła garncarskie podczas nadawania ubłoconymi gliną dłońmi porządanego kształtu. Albo jak czasem przy wypalaniu jakieś naczynie nie wytrzymywało i pękało w piecu czy też ktoś jakieś upuścił. No i raz w tygodniu, rano w Marktag, tych paru rzemieślników obojga płci ładowało swoje wyroby na wózki i jechało z nimi na Plac Targowy do centrum miasta aby próbować coś z nich sprzedać. Wtedy te naczynia stukały o siebie i czyniły pewien hałas no ale to było w poranki dnia handlowego a dziś był Agnestag więc było spokojnie.

W sypialni przy zamkniętych okiennicach panował półmrok i cisza. Co pozwoliło Heinrichowi spróbować złapać resztki snu. Bo tym razem coś mu się śniło. Ale był to dość chaotyczny sen. Mozaika różnych postaci, obrazów i scen porozrzucana bez ładu i składu.

Jak ta scena z widownią. Znów tam ni to stał ni siedział wśród tej widowni, nieco w głębi i z całkiem dobrym widokiem na scenę. Chociaż na tyle daleko, że nie widział wszystkich szczegółów. Tym razem nie był sam. Łasica i Burgund obramowały go chętnie przyklejając się wdzięcznie do jego boków jakby był ich ulubionym aktorem czy diwą. Były w swoich białych czepkach i twarzach pokornych grzesznic. Ale poniżej miały gorsety, bieliznę, pończochy i całą resztę nadającą im wyglądu drapieżnych, wyuzadnych kurtyzan. Ale mimo tak wyzywającego stroju nikt z widowni zdawał się nie zwracać na nich uwagi. Wszyscy byli wpatrzeni w przedstawienie na scenie.

Na scenie zaś ktoś ostro się kotłował na łóżku. Naga kochanka leżała na plecach wysoko unosząc swoje biodra i stając tylko na palcach stóp aby napędzana podnieceniem jakie udzielało się i widowni ułatwić zadanie swojemu kochankowi. A tak jak ona była młoda, piękna i gładka tak on był paskudny. Kobieta zdawała się tego nie zauważać albo było jej wszystko jedno. Wydawał z siebie chrapliwe, zwierzęce odgłosy i właściwie Heinrich nie był pewien czy to przypadkiem nie jest coś innego niż człowiek. Nie był też pewny kim jest ta kobieta bo nie widział jej twarzy zatopionej w obfitych poduszkach albo przysypaną własnymi włosami lub też jej dziki kochanek pochylał się nad nią tak, że ją zasłaniał. Chciał zapytać swoich koleżanek ale zorientował się, że ich nie ma. Nie zauważył gdzie je wywiało chociaż przed chwilą tak czule go obejmowały. Jak o nich pomyślał to nagle wydało mu się, że tam na tej estradzie to może być któraś z nich. Łasica? Burgund? Pirora? Soria? Fabienne? Onyks? Oksana? Właściwie o której z nich nie pomyślał to nie był pewny czy to nie któraś z nich. A może to któraś z tych aktorek co miały przyjechać do miasta? Albo jeszcze ktoś inny? Z daleka nie miał na tyle dobrego miejsca aby dostrzec jakiś szczegół jaki pomógłby ją zidentyfikować. Zresztą jej kochanka też nie. Miał wrażenie, że to mógł być każdy a kontrast między jasnym, gładkim kobiecym ciałem a chropawym, ciemnym i męskim był uderzający. Gwałtowność aktu i ta odmienność pasowała do gwałtu ale przeczyły temu jęki rozkoszy jakie oboje wydawali.

A chociaż nie widział detali to podobnie jak w poprzednim śnie wiedział, że kobieta skrywa w swym brzuchu dar Oster. Nawet jak o tym pomyślał to wydało mu się, że jej brzuch napęczniał jak przy zaawansowanej ciąży. Ale gdy zamrugał oczami to znów wracał do normy. Właściwie to nie była scena tylko trawa. Trawa na jakieś leśnej polanie. I tym razem to już chyba rzeczywiście była któraś z dziewczyn ze zboru jaka jęczała pod atakami któregoś z ungorów i oboje zdawali się nie zwracać uwagi na otoczenie. A jak się rozejrzał to na tej polanie podobnych par i innych konfiguracji było więcej. Odwrócił się gdy usłyszał ostry, alarmujący trzask łamanych gałęzi. Coś tam było! Coś zbliżało się bezpardownowo łamiąc krzaki i pomniejsze gałęzie. Zdecydowane coś potężniejszego i większego od człowieka. Bo to na bagnach było. Stał po kolana w grząskim bagnie przeklinajac swoją metalową nogę jaka jeszcze bardziej utrudniała mu wydostanie się z matni. A tam, we mgle słyszał jak coś pędziło rozchlapując bagno jakie Heinricha tak skutecznie zastopowało. Próbował się czegoś złapać aby się wydostać ale sięgnął tylko do bagiennej trawy. Po chwili trzymał w dłoniach jej wyrwane kępki a bagno sięgało już mu ponad połowy ud. Tonął!

Uwagę zwróciło mu łagodne, ciepłe światło. Gdy podniósł głowę przestając się szamotać ujrzał światło. Jakby gwiazdę z nieba. Albo zapaloną latarnię. Tylko bez latarni. I zawieszoną w powietrzu. Jak jeden z tych bagiennych ogników jakie ponoć mamiły podróżnych na bagnach. Ale miał dziwne wrażenie, że to światło oberwuje go tak samo jak on to światło. Ale to coś co pędziło z taką mocą, tu musiało być coś wielkiego. Widział już zarys tej wielkiej, pokracznej sylwetki we mgle jaka zdawała się pędzić dokładnie tutaj! Bagna zdawały się nie zatrzymywać potwora tak jak jego co już utonął w nich do pasa i nie mógł sie wydostać! W pewnym momencie szamocząc się usłyszał nowy odgłos. Jakby odległa muzyka, świergot ptaków, muzykę fletów czy dzwoneczków, zniekształcony chór śpiewający jakieś pieśni albo psalmy. Ale uwięziony w bagnie nie dał rady się odwrócić aby się rozejrzeć.

- Tak, to wymagało od nas dużo pracy. - powiedziała Oksana nagle podchodząc do niego, biorąc go pod ramię jakby byli gdzieś na ulicy czy karczmie i prowadząc przez te bagna jakby w ogóle ich tu nie było. - To miłe znów zobaczyć takie namiętne spotkanie przy tych kamieniach. - powiedziała wesoło uśmiechając się przyjemnie i wskazując gdzieś w bok. Gdy też tam spojrzał ujrzał polanę, te wielkie, prastare głazy, ognisko i orgię ze zwierzoludźmi jaką chyba przed chwilą obserwował z bliska.

- To było dobre Heinrichu. Z tymi aktorkami. Naprawdę dobrę. Tylko musimy to dobrze rozegrać. Omotać je siecią powiązań, zależności no i żądzy. Cokolwiek co by zadziałało. Ale tak, sam pomysł jest dobry. Trzeba się tylko do niego odpowiednio zabrać a niestety nie mamy zbyt wiele czasu. Czas nie gra na naszą korzyść. Oczywiście na wszystko jest sposób. Na zdobycie większej ilości czasu także. - powiedział Starszy bo nagle okazało się, że lider zboru w swojej todze czy habicie no i tej wysokiej masce idzie obok niego.

- A ja nie jestem zadowolona. Od pół roku pracowałam ciężko na to aby otworzyć i rozpropagować ten nasz nowy teatr. A teraz jak to wyjdzie z tymi muchami to wszystko szlag trafi. - Pirora odezwała się z drugiej strony i szła w swojej kolorowej sukni jakby to bagno jej się nie imało.

- Oh, kochanie, musimy coś poświęcić. Lepiej kogoś obcego niż kogoś z nas. Na pewno będziesz jeszcze miała swój teatr i wielkie, ekscytujące sztuki, wspaniałych aktorów i scenariusze napisane tak, że widownia będzie je oglądać z zapartym tchem. - Merga odezwała się jakby chciała ukoić żal i rozgoryczenie blondwłosej szlachcianki. Pirora pokiwała głową ale raczej tak jak dorastająca panienka co słyszy od rodziców, że dziś to nie ale jutro to na pewno coś tam jej pozwolą, przywiozą czy podarują gdy w gruncie rzeczy nie wierzyła, że tak się stanie.

- No właśnie. Dobra robota. Jakbyś czegoś potrzebował to daj znać. Dobrze, że rozumiesz, że potrzebujemy więcej nosicielek. A nie jak coniektórzy. - aptekarz poklepał go przyjaźnie w ramię i spojrzał na niego z uśmiechem. Za to dwóm mijanym łotrzycom jakie wciąż ubrane w te białe czepki i wyuzdane gorsety patrzyły na nich obrażonym wzrokiem gdy je mijali.

- Tylko nie wiem gdzie idziemy. Loszka coś się zepsuła. - powiedział gdy szli we dwóch ale jakoś okazało się, że trzyma na smyczy jakąs młodą kobietę jaką prowadzi jak psa na smyczy. Czy też raczej ona miała go prowadzić.

- Ona ma inne powołanie. Wyczuwa inne drogi. Potrzebujemy innego przewodnika. Kogoś dotkniętego przez Vestę. Kogoś kto słyszy jej zew wyraźniej od nas. Lub ma w sobie jej nasienie jakie będzie szeptać i prowadzić. - Merga wciąż szła tuż za Heinrichem przez to bagno trzymając dłoń na jego ramieniu. Reszta gdzieś zniknęła. Właściwie to jak to w snach, Heinrich na raz widział jedną, może dwie osoby i jakoś nie rejestrował gdzie one znikają czy się pojawiają. Jakby wszyscy bez trudu mogli go odnaleźć gdziekolwiek akurat nie przebywał. Teraz wyrocznia wskazała na kobietę jaka szła obok. Na jej brzuch. Płaski i zdrowo wyglądający ale matczyny gest dłoni sugerował stan błogosławiony. Kobieta wskazała na kierunek w tych bagnach jaki wydawał się taki sam jak wszystkie inne dookoła.

- Chyba rozumiesz, że tak wyjątkowa istota jak Vesta nie zostawiłaby sobie swojego dziedzictwa bez opieki? Tam się nie trafi ot, tak. Trafią wybrańcy. Ci co mają tam trafić. Ci których da się rozpoznać jako tych wybranych. A inni… No cóż… - głos Mergi dobiegał zza jego pleców a jej dłoń poklepała go po barku. Usłyszał dziki, zwierzęcy ryk. A potem ten zdawałoby się zgubiony wcześniej potwór znów biegł przez te bagna jakby odnalazł intruza i biegł go zniszczyć. I w tym ostatnim momencie Merga klepnęła go jeszcze raz i wskazała na światło. To unoszące się w powietrzu światło rozproszone przez mgłę. Właściwie zorientował się, że chyba przez cały czas je widział. Teraz światło przyśpieszyło i oddalało się w kierunku czegoś co było ledwo widoczne we mgle. Coś większego nieco nad powierzchnią topieliska, co przez moment to lewitujące światło oświetliło i widział jakieś misternej roboty łańcuszki jakie dygotały na wietrze jakiego nie było wydając cichutki, melodyjny dźwięk. Ale zza jego pleców dobiegały te straszne kroki potwora jaki wydawało się, że biegł wprost na niego. Merga i reszta gdzieś znikła. Został sam i znów zaczął tonąć w bagnie. Krzyknął z rozpaczy gdy miał wybór utonąć w bagnie albo zostać rozszarpany przez potwora jaki już zdawał się pokonywać ostatnie krzaki. I ten krzyk go obudził. Leżał w swoim łóżku, w swojej sypialni. Nie w żadnym teatrze, bagnie czy polanie. Tylko u siebie. Było cicho, sucho i wygodnie. A za zamkniętymi okiennicami wstawał chyba nowy dzień.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Dokerów, tawerna “Stary kocioł”
Czas: 2519.07.10; Anistag; południe
Warunki: główna sala; jasno; karczemny gwar; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, mżawka, umi.wiatr; chłodno



Heinrich



Właściwie to nie był wcześniej umówiony z byłym żołnierzem. Ale los mu sprzyjał. Starszy wymagał aby każdy członek zboru zostawiał jakieś adres kontaktowy. Tak aby można było tym piśmiennym zostawić list z wiadomością a pozostałym ustnie wybranym kontaktom albo jakąś paczkę czy też wreszcie spotkać się osobiście. Rune właśnie miał kontakt w “Starym kotle”, portowej tawernie o niezbyt dobrej reputacji. Ale dla kogoś o mocnych pięściach i twardym karku to raczej nie była wada. Dla kogoś kto już nie był taki młody za to wyraźnie kuśtykał i nie wyglądał na sprawnego a do tego był obcy to już było o wiele mniej przyjazne miejsce.

Heinrich odczuł to od razu jak tylko otworzył niezbyt wysokie drzwi i wszedł do środka. Co prawda to było dość normalne, że ci co byli w środku odwracali głowy aby sprawdzić kto akurat wszedł do środka. Wszędzie tak się działo. Jak choćby wczoraj w “Mewie” gdzie część gości też obrzuciła go krótszymi lub dłuższymi spojrzeniami gdy wszedł do środka. Ale “Mewa” przy tym czym spotkał się w “Kotle” to była oaza luksusu, miłości do bliźniego i przyjaźni wszelakiej. Dziś w “Kotle” prawie zderzył się z niewidzialną falą podejrzliwości, niechęci i nieufności. Co gorsza nie trwało to tylko na chwilę jaka potrzebna była aby sprawdzić kto przyszedł. Ale wyczuwał spojrzenia różnej maści zbirów jacy wydawali się szacować nową tuszę na haku u rzeżnika. A Rune wśród nich coś nie było widać.

Podszedł do szynkwasu gdzie powitała go zaskakująco sympatycznie wygladająca kelnerka a obok o wiele bardziej pasujący do tego punurego miejsca karczmarz jaki pewnie mógłby być jej ojcem.

- Coś podać? - uśmiechnęło się do niego dziewczę. Całkiem przyjemnie. Pokazała na tablicę na jakie narysowane były schematy różnych dań i ceny. Zapewne w tym towarzystwie zbyt wielu gości nie było piśmiennych to nie było się co silić na pisane menu.

- Te. Czego tu szukasz? - zagaił do niego jakiś zarośnięty typ co siedział przy sąsiednym stole. Był niższy od Heinricha i chyba drobniejszy. Siedział z dwoma kolegami chyba kończyli obiad. Żaden nie wyglądał na takiego na którego by się chciało spotkać gdzieś w samotnym zaułku.

- Oh, Jean, bądż miły dla moich gości. - poprosiła uroczo ta urocza kelnerka zza szynkwasu. Popatrzyła na obwiesia sympatycznie i prosząco. Ten skrzywił się jakby mu popsuła dobrze zapowiadającą się zabawę.

- Tylko pytam czego tu chce nie? Nic takiego. Nie znam go. Obcy rzadko tu przychodzą. To pytam nie? Na razie grzecznie pytam nie? - Jean mówił z nieco obcym akcentem ale wydawał się być wtopiony w tą tawernę i środowisko, że był jego jednolitą częścią.

- Mówiłam wam, że dzisiaj przyjdzie tu ktoś wyjątkowy. Miałam sen. Poza tym przerywacie w zamówieniu. To na co byś miał ochotę przystojniaku? - kelnerka płynnie przeszła od delikatnej prośby do swoich zawadiaków do prawie jawnego kokietowania nowego gościa. Zajęła mu na tyle dużo czasu i uwagi, że drzwi się znów otworzyły i towarzystwo jak na zamówienie spojrzało w ich stronę aby sprawdzić kto przyszedł. Tym razem straciło zainteresowanie dużo szybciej. Rune zaś pewnie podszedł do szynkwasu i pozdrowił kiwnięciem starszego kolegę ze zboru. Na pierwszy rzut oka różnili się chyba pod każdym względem. Młody i krzepki oraz starszy i kuśtukający. Niemniej Rune stanął obok niego i przywitał się z nim i kelnerką.

- Serwus Yvonne. Daj mi coś dobrego na obiad. Nic nie jadłem od rana to głodny jestem jak wilk. - przywitał się i złożył zamówienie. Kelnerka pokiwała głową i chwilę rozmawiali co mogłaby mu dzisiaj zaserwować. W końcu jak to ustalili to wyszła na zaplecze pewnie aby przekazać zamówienie. Starszy karczmarz pozezował na nich ale nie wtrącał się w rozmowę.

- To domyślam się, że masz do mnie sprawę dziadku. No to chodź do stołu, Yvonne zaraz przyniesie zamówienie. - powiedział młodszy z mężczyzn wskazując na jeden z wolnych stołów. Jak się można było spodziewać po lokalu tej klasy była to dość prosta, wręcz toporna ale solidna konstrukcja z drewna z dostawionymi ławami w podobnej stylistyce.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów; mieszkanie Otto
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: sypialnia Otto; półmrok; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Otto



Jednooki mnich obudził się tam gdzie się spodziewał. W swoim łóżku i w swojej sypialni. W cichym półmroku jaki wpadał przez zamknięte okna i okiennice z zewnątrz. Letni dzień już musiał wstać. Ale w lato to wstawał dość wcześnie. Miał chyba jeszcze trochę czasu zanim go zacznie. Na tyle aby spróbować przypomnieć sobie resztki swojego snu. Tym razem coś mu się śniło. Na tyle wyraziście by nie rzecz intensywnie, że pamiętał to po przebudzeniu.

Śnili mu się “jego” pacjenci z hospicjum. Ci co zdawali się być podatni na zew Sióstr, nawet jeśli każde na jedną z nich. Chyba zaczęło się od dziewczyn. Widział Marissę tak jakby stał w drzwiach jej celi. Ona zaś leżała w wulgarnej pozie z zadartym habitem pod jakim nic nie miała i prezentując bezwstydnie swoje kobiece wdzięki. Zabawiała się sama ze sobą używając jednej ze świec, że aż przyjemnie było popatrzeć i posłuchać. W pewnym momencie roześmiała się radośnie, wzięła coś ze swojej pryczy, coś czarnego i rozwinęła.

- Widzisz jakie śliczne? - zawołała zachwycone prezentując koronkowe, misternej roboty majtki. Te jakie dostała od swojej nowej pani a może jakieś inne. Aż wstała aby się nimi pochwalić.

- Rzeczywiście. Skąd je masz? - zapytała Annika jaka nie wiadomo skąd się wzięła w tej celi. Podeszła do koleżanki i z zachwytem oraz zazdrością oglądała ten kawałek czarnej bielizny z wyszytymi inicjałami poprzedniej właścicielki.

- Nasza zniewolona pani mi podarowała! Obiecała, że jak już będziemy razem to da mi o wiele więcej! A teraz ty! Opowiadaj jak było w kąpieli! - odparła Marissa wesołym tonem i jakby dwie koleżanki zebrały się aby wymienić ze sobą ekscytujące wieści.

- Cudownie! Naprawdę to zrobiła! Do końca nie wierzyłam, myślałam, że to tylko takie gadanie znudzonej paniusi ale naprawdę to zrobiła! - Annika roześmiała się radośnie jakby opowiadała o jakimś przyjemnym wydarzeniu na jakie mimo wszystko do końca nie wierzyła, że się wydarzy. A jednak! I pokazała ręką na jakąś ładną, bogato urządzoną łaźnię, z wielką balią i bąbielkami pod ścianą. I jak ona sama siedzi w królewskiej pozie w tej balii, sądząc z kielicha jakieś wino zaś jej pani sięga po jej stopę i zaczyna ją myć. A potem całować.

- Do kroćset! Jak mogłeś mi to zrobić! Zobaczysz gnoju jak cię tylko dorwę! Myślałem, że jesteś inny ale jesteś takim samym gnojem jak wszyscy inni! - krzyknął rozjuszony Thorne ze złością łapiąc za krawędzie małego okienka w drzwiach swojej celi. A gdy Otto tam zajrzał widział jak stoi nagi na środku celi gromiąc go wzrokiem. Ale przyrodzenie i dół zasłaniała mu czerń sukni bladolicej szlachcianki.

- No ja też miałam na to ochotę. Ale już ja się nim zajmę. - bretońska szlachcianka odwróciła się na chwilę w stronę korytarza aby spojrzeć na niego z lekkim wyrzutem. Ale już przyrodzenie Thorna bardziej ją zajęło więc po chwili było widać jej poruszającą się rytmicznie czarną, elegancko ufryzowaną głowę i mlecznobiały kark oraz rozeszły się charakterystyczne, mlaszczące odgłosy.

- Zawsze musi być w centrum uwagi. - westchnęła Pirora stojąca gdzieś pod ścianą jak wtedy gdy przyszły we trzy do hospicjum spotkać tych obiecujących pensjonariuszy. Soria uśmiechnęła się chyba nieźle rozbawiona.

- No ale przynajmniej jest na co popatrzeć. Przyznasz, że daje niezłe przedstawienie nieprawdaż? - odparła rozbawiona. Właściwie Otto nie był pewien czy mówią do siebie nawzajem czy do niego.

- No ja im mówiłem. Tylko ja wtedy miałem już kłopoty z mówieniem. Teraz to myślę, że mogło to wyjść troszkę niewyraźnie. Ale powiedzieli ci? Tak chyba tak. O tej królewskiej krwi, błogosławionym łonie i reszcie? Sam się zdziwiłem. Bo skąd tu wziąć królewską krew? Ja to myślałem, że chodzi o jakąś szlachciankę. Bo brzmi podobnie jak “błękitna krew” no nie? No ale tak zrozumiałem to tak im mówiłem. Ale ten wyjątkowy owoc brzmiał dobrze. Jestem pewien, że to by było coś wyjątkowego. - Vigo pokiwał głową i ruszył z Otto korytarzami hospicjum. Wyglądał lepiej niż gdy go ostatnio jeszcze za życia widział młody mnich. Ale nadal dość mizernie. Przynajmniej mówił dość wyraźnie. Mówił jakby wcześniej nie mógł z powodu swojej ciężkiej choroby a teraz już wracał do zdrowia to mógł wreszcie mówić swobodniej. Weszli obaj do stołówki gdzie chłopiec w ciele mężczyzny układał swoje klocki. Okazując przy tym typowo, dziecięce skupienie i determinację. Z początku wydawał się nie zauważać swoich gości.

- No tak, tak jak mówiłem. Ta bez majtek jest przeznaczona Pajęczej Królowej. Będzie pierwszą z jej nałożnic i haremu. Wyda na świat jej błogosławiony miot. Ale będzie tylko pierwszą z wielu. Przecież ci mówiłem, że będzie w kokonie. - ze skupieniem układał swoje klocki gdy w końcu się odezwał cichym, nieco zamyślonym głosem. Ale na koniec spojrzał z wyrzutem na młodego mnicha jakby ten nie dowierzał jego słowom. I pokazał na jeden ze swoich klocków. A gdy i Otto tam zajrzał ujrzał Marissę. Nagą i oplecioną pajęczymi nićmi. Jęczącą cicho jakby coś jej się śniło. Z ciężarnym brzuchem w jakim coś się właśnie poruszyło. Chłopiec w ciele mężczyzny zamyślił się i poruszył głową jakby czegoś nasłuchiwał co zwróciło uwagę mnicha na tyle, że spojrzał na niego. A klocki znów stały się zwykłymi, drewnianymi klockami dla dzieci.

- One są połączone. Mogą wrócić do nas tylko razem. Musicie mieć komplet aby wróciły. Uszczknęliście tortu ale większość jest jeszcze nie ruszona. Musicie pracować dalej. Nie da się sprowadzić tylko jednej czy dwóch z nich. Ich przeznaczeniem jest rządzić tym miastem. Tu kiedyś był ich plac zabaw i chcą go dla siebie z powrotem. - dziecięcy prorok dalej siedział w kucki na stole nad swoimi drewnianymi klockami. I mówił z pełnym przekonaniem.

- No ja im mówiłem. Przecież wam mówiłem. Że trzeba odnaleźć i zarobaczyć to błogosławione łono. Wtedy to pójdzie dalej. Do następnego kroku. - Vigo podszedł do stołu i machinalnie zaczął przesuwać klocki na stole. Pod jego wpływem jeden z nich zmienił swoje ścianki na scenę jaką Otto pamiętał sprzed paru dni. Gdy to młode, kobiece łono właśnie wydawało na świat ten błogosławiony miot.

- Nie ruszaj. To moje klocki. - poprosił siedzący na stole mężczyzna o umyśle zdziecinniałego chłopca. Vigo spojrzał na niego i chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia ze stołówki.

- Mnie tu i tak już nie ma. - rzucił przechodząc obok stojącego mnicha. Obserwowali go obaj jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi.

- No właśnie. Nie ma go. Ale ty jeszcze jesteś. Patrz na wskazówki. Siostry przemawiają. Nie tylko do ciebie. Do was. Do wszystkich. Nie tylko w tym mieście. Ich moc jest potężna. I rośnie. One chcą wrócić. I wielce wynagrodzą tych jacy im w tym pomogą. A ukażą nieudaczników i wrogów. To wszystko co tu widzisz należy do nich. Podzielą to między siebie. Zbiorą wierne sługi i zastępy. I będą rządzić. I kto wie co zrobią potem. Ale najpierw muszą wrócić. Najpierw trzeba skompletować ich dziedzictwo. Każdy kawałek prowadzi do następnego. Nie zatrzymujcie się. Nie spoczywajcie na laurach. Odrzućcie hamującą moralność i obyczaje. Aby osiągnąć wielkie i wyjątkowe cele trzeba sięgnąć po wielkie i wyjątkowe środki. Inaczej nie wyjdzie się poza codzienny marazm i miałkość. Tylko wyjątkowi i zdeterminowani osiągnął sukces. I będą wybrańcami Sióstr na tym świecie. Ich osobistymi gwardzistami, sługami, kochankami i wysłannikami. Zaniosą ich wolę dalej. Ale najpierw trzeba skompletować ich dziedzictwo aby je sprowadzić. - chłopiec w ciele mężczyzny tłumaczył kiwając się lekko jakby zapadł w jakiś trans na jawie. Mówił też dość monotonnym, nieco sennym głosem. I machinalnie bawił się swoimi drewnianymi klockami. Zanim Otto zdążył go o coś zapytać czy zrobić rozległ się gong wzywający na posiłek. Tak wyrazisty, że się obudził. We własnym łóżku i sypialni. W półmroku zamkniętych okiennic poranka. Ale rzeczywiście jak chciał coś załatwić przed wizytą w hospicjum to czas było wstawać.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Krucza; świątynia Morra
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: główna nawa; jasno; cicho; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Otto



Gdy wyszedł na zewnątrz okazało się, że jest pochmurnie i dość chłodno. Zwłaszcza dało się to wyczuć na twarzy, szyi czy sandałach. Te ostatnie tym bardziej, że wędrówka przez mokre błocko i gnój jaki tradycyjnie zalegał na ulicach tylko wzmagało uczucie chłodu. Na jego szczęście jednak nic nie padało a świątynia Morra była nie tak daleko i też w centrum miasta.

Sama świątynia nie była tak wielka i bogata jak ta poświęcona Manannowi jaką powszechnie uważano w portowym mieście za najważniejszą, największą, najbogatszą i najpiękniejszą. Ale skoro miasto należało do jego morskiej domeny to dziwne nie było. Morr jednak był dość uniwersalnym bogiem w całym Starym Świecie. I z zajęć teologicznych Otto pamiętał, że jego kult jest stabilnie rozpowszechniony po całym kontynencie. Ponieważ jednak Morr nie zajmował się żywymi i ich sprawami więc raczej nie miał szans na zdobycie takiej popularności jak jego boscy bracia i siostry. Za to każdy żywy w końcu umierał i powszechnie życzono sobie aby trafić do jego opiekuńczych Ogrodów i nie dać pokalać swoich szczątków, zwłąszcza jakimś plugawym nekromantom. Nie było więc dziwne, że tutejsza świątynia boga umarłych nie była tak okazała jak ta jakiej patronował władca mórz i oceanów. Była też surowa, oszczędna w ozdoby i królowała w niej żałobna czerń i ciemne, przytłumione barwy dostosowane do nastroju ostatniego pożegnania. Przed wejściem rosły krzaki charakterystycznych, tak ciemnych róż, że wydawały się czarne. Specjalna, żałobna odmiana kwiatów poświęconych Morrowi i żałobie po zmarłych. Jedyna ozdobna roślina jaka wydawała się odpowiednia do takiego miejsca.

Nie dziwiło też, że tak wczesnym rankiem, tuż przed dniem świątynnym, świątynia właściwie była pusta. Wewnątrz było ledwo parę osób, że pewnie dałoby się to policzyć na palcach jednej ręki i jeszcze by palców zostało. To też nie dziwiło bo zwykle świątynie Morra wypełniały się podczas pogrzebów. A widocznie żadnego teraz nie odprawiano.

Ta grobowa cisza i bezruch bez trudu pozwoliły mu zlokalizować odzianą w czerń młodą kruczycę. Siedziała obok jakiejś starszej pani w ławce i rozmawiały cicho ze sobą. Ponieważ siedziały w jednej z pierwszych ławek Otto nie miał zbyt wygodnego miejsca aby spojrzeć na nie od przodu. Widział jednak spory kontrast między czernią jednej z rozmówczyń a bielą drugiej. Za nimi siedziała jakaś młodsza kobieta, oddziana w biały habit lub togę. Dopiero jak ta starsza pani wstała ukazał się jej habit Białej Gołębicy. Pożegnała się cicho z o wiele młodszą od siebie kapłanką Morra i ta młodsza gołębica podała jej swoje ramię. Obie ruszyły do wyjścia ze świątyni zaś Matka Somnium wróciła na swoje miejsce. I albo zamyśliła się nad czymś albo modliła się. Niestety jej czarny ubiór zakrywał ją w sporej mierze więc nawet gdyby któraś z łotrzyc też tu była z Otto to nadal musiałyby obejść się smakiem na to co ona tam może skrywać pod spodem. Poza bladą twarzą, szyją i dłońmi niewiele było widać.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum
Czas: 2519.07.10; Anistag; ranek
Warunki: wnętrze hospicjum; jasno; głośno; umiarkowanie ; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, powiew; chłodno



Otto


Po wizycie w świątyni Morra musiał się bardzo spieszyć aby przejść z centrum miasta do jej zachodnich sektorów gdzie ulokowano hospicjum. Pogoda wciąż była raczej chłodna, wilgotna i mało przyjemna. Za to w środku atmosfera była o wiele gorętsza. Już na recepcji kolega powitał go i z ulgą i ponagleniem jednocześnie. Zaś harmider z trzewi hospicjum świadczył, że coś tam się dzieje.

- Dobrze, że jesteś! Dawaj do środka! Prędko! Znów dom wariatów, całkiem powariowali! - krzyknął gorączkowo kolega dając gestem znak aby Otto nie zwlekał z niesieniem pomocy. Gdy młody mnich wbiegł do środka dojrzał kolejnego kolegę z obsługi.

- Dawaj do biblioteki! Trzeba ją jakoś ściągnąć! - krzyknął zasapany kolega pokazując ze dwa czy trzy koce jakie trzymał. Częściowo wlokły się po podłodze i tak we dwóch wpadli do biblioteki. Tam już było paru innych mnichów w tym przeor. On właśnie próbował negocjacji z szaloną naguską. Marissa bowiem jakoś wlazła na szczyt regałów i teraz na nich patrzyła z góry. Miała na sobie tylko te koronkowe majtki jakie dostała od Fabienne. A poza tym nic. Co część mnichów zdawało się gorszyć i peszyć a prawie wszyscy się rumienili nie wiedząc czy zerkać na jej nagość czy dostojniej byłoby odwrócić wzrok.

- Marisso. Bardzo cię proszę. Bądź rozsądna. Zejdź na dół. - prosił przeor stojąc na dole i próbując negocjacji z roznegliżowaną wariatką.

- Nie! Nie dostaniecie mnie! Ja czekam na Pajęczą Królową! Ona mnie kocha i pragnie! Wzywa mnie! Będę jej służyć i będziemy razem! Nie będziecie mnie dłużej więzić! - krzyczała w euforii Marissa a gdy jeden z młodszych mnichów próbował wejść na jej poziom regału cisnęła go książką. Mnich krzyknął i odpadł z regału.

- Oszalała, całkiem oszalała… - mamrotał z przejęciem któryś ze stojących obok mnichów.

- Marisso proszę uspokój się. Nie wariuj tak bo zaraz ten regał się przewróci i zrobisz sobie krzywdę. - przeor spróbował innej metody aby nakłonić młodą pacjentkę do współpracy. Regał pod wpływem jej gwałtownych ruchów chybotał się i było całkiem realne, że może się przewrócić.

- Nic mi nie będzie! Ja mam błogosławieństwo pająka i nic mi się nie stanie! - zawołała buńczucznie prawie naga brunetka wyzywająco kładąc dłonie na swoich biodrach i kołysząc się w wyuzdany sposób co wywołało jeszcze większe drżenie mebla ale na razie jeszcze się nie przewrócił.

- Ojcze! Ojcze! Dym! Czuć dym! W zachodnim skrzydle! - do biblioteki wpadł któryś z mnichów ze strasznymi wieściami. Braca aż jęknęli ze zgrozy bo pożar to było realne zagrożenie dla wszystkich.

- Otto uspokój ją! A ty moja panno jak się nie uspkoisz to nie pójdziesz do żadnej bogatej pani na służbę tylko zostaniesz tutaj! - przeor zorganizował się dość szybko. Krzyknął pogróżkę do niesfornej pacjentki po czym oprócz Otto i jednego czy dwóch mnichów porwał ze sobą resztę aby ugasić to zarzewie ognia.

- To ona będzie mi służyć! Tak obiecała! - krzyknęła triumfująco Marissa do ich uciekających pleców. Ale nie było pewne czy już ją usłyszeli mając na uwadze pożar jaki mógł tu wybuchnąć lada chwila. Ten kolega co tu przybiegł z kocami miął je w dłoniach patrząc to na nie to na zbuntowaną pacjentkę to jeszcze na Otto i drugiego mnicha jacy tu zostali.

- Dobrze, że to nie Thorne albo Annika. - powiedział jakby chciał znaleźć coś pozytywnego w tej szalonej sytuacji.

- A tu jesteś! Tak mi się zdawało, że cię tu widziałem! Teraz cię gnoju dorwę! - niespodziewanie do biblioteki przez otwarte drzwi wszedł Thorne. I zignorował dwóch pozostałych mnichów obierając za cel Otto. Szedł powoli w jego kierunku z mściwym wyrazem twarzy i zaciśniętymi pięściami w wyraźnie mało przyjaznych zamiarach.

- Serwus Thorne! Widziałeś jakie mam śliczne majtki!? A u siebie mam wino! Dostałam od mojej pięknej i dobrej pani! - zawołała Marissa ze swoich wysokości radośnie witając się z kolegą jakby w ogóle nie zauważała w jakim jest nastroju. Ten spojrzał w jej stronę jakby dopiero teraz ją dojrzał. I chyba trochę się zdziwił całą tą sceną. Ale jak na razie to nadal dzieliło go ledwo parę kroków od Otto. Dwaj jego koledzy mieli minę jakby najchętniej się stąd zmyli i nie mieli ochoty stawać na drodze rozjuszonego byka jakim teraz jawił się Thorne. Ale też w poczuciu solidarności nie chcieli zostawić Otto samego. Więc na razie stali tak niezdecydowani niezdolni do podjęcia jakiejś akcji czy decyzji.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem