Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2023, 23:01   #381
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 93 - 2526.I.20; bkt; popołudnie - wieczór

Czas: 2526.I.20; bkt; popołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, skwar (-10)



Wszyscy



- Brzmi jak katastrofa. - ocenił siedzący na środku składanego stołu mężczyzna z nieco rozczochraną brodą. Obok niego siedział nieduży za to pulchniutki, czarnoskóry niziołek przystrojony w barwne pióra, kości i inne tutejsze ozdoby. Obok zaś najważniejsy dowódcy i doradcy naczelnego wodza. Zaś przy drugim podobnym stole dominowało kobiece towarzystwo. Wszystkie co do jednej niezwykle urodziwe, dostojne i bradziej rozerbane niż ubrane zgodnie z tutejszą modą. Ale do tego już chyba wszyscy zdążyli chociaż trochę przywyknąć.

- Mój kapitanie. Nie ma co się dziwić. Armia jest szkolona do walki i działań w dzień a nie w nocy. Do tego działają na komendę jakie wydaje się piszczałkami, trąbkami albo chociaż gwizdkami. Maszerują w rytm bębnów wybijanych przez doboszy. I po raczej równym terenie a nie jak co krok jest jakaś liana, wykrot czy korzeń jak tutaj. I to wszystko jeszcze po ciemku. - major de Silva jaki po śmierci pułkownika de Guerry stał się najbliższym współpracownikiem kapitana i jego ekspertem od działań armii lądowych pierwszy odważył się powiedzieć czemu te manewry z ostatniej nocy zakończyły się tak kiepskimi wynikami. Estalijski wilk morski cmoknął z niezadowolenia jakby wolał usłyszeć coś innego. Ale postukał palcami po stole i dał znać aby major mówił dalej. Bo widać było, że to nie koniec. A brzmiało dośc racjonalnie.

- Moim zdaniem wyznaczone punkty do osiągnięcia były zbyt daleko. Po ciemku oddziały straciły orientację. Przydzielone Amazonki, nie znają naszego języka a my ich więc właściwie zostaje tylko machać do siebie i coś pokazywać. W nocy to się kiepsko sprawdza. Tak to jakby każda przewodniczka miała parę osób jakim może pokazać czy popchnąć gdzie trzeba iść tak jak to było podczas wyprawy nocnych śmiałków to może to by i zadziałało. Ale jak jest jedna czy dwie na cały oddział to nawet jak tam kogoś skieruje gdzie trzeba to reszta jej nie widzi. Albo czoło pójdzie gdzieś dalej albo i tak zatrzyma się czekając na nią jak wróci. To mało praktyczne. Jeśli można to postulowałbym o zwiększenie ich liczby na każdy z naszych oddziałów. - major de Silva raportował dalej całkiem sumiennym, stonowanym głosem. Wydawał się nie mieć takiej charyzmy jak zmarły podczas bitwy z jaszczurami jakie zaatakowały ich obóz pułkownik de Guerra ale widocznie wiedzy i doświadczenia wojskowego mu nie brakowało.

- Zwiększyć ilość przewodniczek. Co na to wasza wysoka mość? - kapitan nadal nie był zadowolony z takiego raportu no ale dość spokojnie przyjął to do wiadomości. Nocne manewry poszły tak źle, że chyba dla wszystkich były mocno rozczarowujące. Przede wszystkim orientacja. Bez komend, po ciemku, na przełaj przez tą cholerną dżunglę, gdy jedne oddziały wpadały na inne to było proszenie się o kłopoty. Co prawda właśnie tak poruszali się nocni harcownicy jacy zrobili wypad do piramidy parę nocy temu. Ale u nich jak to słusznie zauważył major stosunek przyjezdnych do gospodyń wynosił prawie 1 do 1. Więc na brak przewodniczek nie narzekali. Ponadto wszystkie wyznaczone oddziały miały doświadczenie w nocnych atakach, podkradaniu się i innych mniej szablonowych działaniach co major też uznał za jedną z głównych różnic w porównaniu do bardziej regularnych oddziałów. Jeden z tercios tak bardzo pobłądził, że do obozu wrócił wykończony gdzieś w połowie czasu między śniadaniem a obiadem. Inne miały trudności z osiągnięciem wyznaczonych celów albo przybywały mocno spóźnione. Do tego “straty marszowe” jak to profesjonalnie nazwał major były duże. Znacznie większe niż podczas dziennych przemarszów przez tą dżunglę. Ten nocny tor przeszkód spowodował całą masę mniejszych i większych kontuzji jakie główny medyk czyli szarobrody Cesar meldował już rano na świeżo po manewrach. Ale teraz przytoczył całą listę tych kontuzji jaką właśnie skończył czytać. Najczęściej ktoś się po ciemku potknął o jakiś korzeń czy kamień i upadał. W większości wypadków nieszkodliwie i zaraz złorzeząc wstawał. Ale przy takiej masie pętających się po ciemnościach dżungli żołnierzy skala była większa więc niektóre upadki, smagnięcia lianą, puszczoną gałęzią, ukąszenia stworzeń kończyły się na tyle poważnie, że trzeba było pechowców nieść do lazaretu. Większość z nich zapewne w ciągu najbliższych dni wróci do swoich oddziałów ale nie wszyscy. Całościowo wyszło więc to znacznie gorzej niż chyba ktokolwiek planował. I chyba wszyscy teraz zastanawiali się czy ta nocna akcja ma sens. Bo jak to rano kwaśno skomentował de Rivera “Dobrze, że dziś nie ruszaliśmy do tej bitwy bo byśmy ją przegrali zanim się w ogóle zaczęła.” Może jedna piąta oddziałów osiągnęła wyznaczone cele w jako takim stanie i czasie. Z pewnym przymrużeniem oka i tolerancją może z połowa z nich. Ale rano to dla wszystkich była gorzka gula do przełknięcia więc kapitan odłożył decyzję do poobiedniej narady. Czyli teraz. Ale teraz jak usłyszeli raport Cesara to miny i humory raczej się nie poprawiły. W tymczasie Majo przetłumaczyła pytanie kapitana i przez chwilę królowa konferowała ze swoimi doradcami nim ciemnoskóra, egzotyczna piękność przetłumaczyła jej odpowiedź.

- Możemy dać wam więcej przewodniczek. Ale musiałybyśmy rozwiązać jeden lub dwa nasze oddziały. Zależy ile byście ich potrzebowały. Te oddziały nie mogłyby wziąć udziału w bitwie o piramidy. Znaczy nie z nami, nie jako całość. Nasze siostry walczyłyby w waszych oddziałach jako goście. - tłumaczka dała odpowiedź swojej włądczyni. Kapitan podziękował i zastanowił się. To było jakieś rozwiązanie ale za pewną cenę. Osłabiłoby siłę uderzeniową Amazonek jakie miały atakować na skrzydłach armii sprzymierzonych i flankować broniące się jaszczury. A kto wie czy to nie byłby ten oddział czy dwa jakiego by mogło zabraknąć w decydującym momencie. I tak obie armie wydzielaly swoje elitarne siły do akcji dywersyjnej wewnątrz piramidy a część oddziałów wypadało zatrzymać w odwodzie. Więc tych pierwszorzutowych robiło się z każdym, takim sitem mniej.

Więc zaczęła się dyskusja jak można by poprawić tą nocną orientację i koordynację przemarszu. Okazało się, że oddziały marines były w czołówce jeśli chodziło o zajęcie wyznaczonych miejsc we wczorajszych manewrach. Po części zapewne dzięki Amazonkom jako przewodniczkom. Ale też i kompasom. Wedle słów poruczników Casaresa, Alonzo i Abreu jacy nimi dowodzili kompasy sporo pomagały. Pokazywały północ nawet na mrocznym, dnie dżungli. Chociaż strzałki nie zawsze były widoczne w takich ciemnościach. Jak się wiedziało gdzie jest północ i w którym kierunku należy maszerować to sporo pomagało w orientacji kierunkowej. Pomysł był zacny ale okazało się, że są nikłe szanse aby uzbierać tyle kompasów aby do każdego oddziału przydzielić kogoś kto go ma i się na nim zna. Mieli je głównie oficerowie z morskim doświadczeniem i było wątpliwe aby się ich uzbierało więcej niż kilka.

Odpadała też nawigacja dzięki gwiazdom. Spora część marynarzy znała ją chociaż na tyle aby wyznaczyć północ. A dalej była szansa podobnie jak z kompasami. Niestety na dnie tej niebotycznej dżungli zwykle nie było widać nieba. Co najwyżej jakieś prześwity. Ale jak się nie trafiło na jakąś większą polanę czy inną wolną przestrzeń to było tego za mało aby korzystać z gwiezdnej nawigacji więc i ten pomysł musiano odrzucić.

- Ale ja nie chcę aby oni łazili i po tej dżungli w tę i nazad. Chcę aby doszli w zwartych formacjach i wzglednie w jednym czasie na skraj dżungli przy piramidach. Przecież to nie jest jakoś strasznie daleko. - zrzymał się kapitan na te niespodziewane trudności. A z obozu do skraju dżungli przy piramidach rzeczywiście nie było tak daleko. W dzień jak nikt nie przeszkadzał to był może pacierz marszu w najwęższym miejscu. Może dwa jakby liczyć, że oddziały zwykle zajmowały więcej miejsca niż pojedynczy piechur no i organizacja oraz przemarsz zajmowały więcej czasu. Mimo wszystko kapitan i większość oficerów oceniała, że i tak w dzień to by im zajęło od wymarszu pierwszych oddziałów do dotarcia na skraj dżungli może trzy, cztery pacierze. Taki czas był do przyjęcia. Ale nocne ciemności zapowiadały, że to wszystko nie pójdzie tak łatwo i gładko. Wczoraj wyznaczono inne kierunki nie chcąc alarmować czy prowokować jaszczurów nagłym pojawieniem się armii na skraju miasta piramid. Liczono się też, że nocne pikiety skinków mogły zaatakować takie oddziały wprowadzając dodatkowe zamieszanie i straty. A jak pokazywał nocny powrót harcowników w takich warunkach ich partyzanckie metody były szczególnie niebezpieczne. Niemniej od obozu do skraju piramid nie było tak daleko. Właśnie dlatego tutaj założono ten obóz bo dawał dobrą podstawę wyjściową do ataku na kamienne miasto.

- No nic. W jedną noc nie zrobi się ze szczura lądowego starego wilka morskiego. Dziś spróbujemy jeszcze raz. Tym razem z pochodniami i gwizdkami. - kapitan jakoś przełknął niepowodzenie pierwszych nocnych manewrów i mimo wszystko był skłonny spróbować jeszcze raz. Tym razem ze zmodyfikowanymi zasadami aby zmniejszyć chaos i straty w oddziałach. Wyznaczył też znacznie bliższe miejsca docelowe niż wczoraj. Wczoraj jak się okazało za bardzo sugerował się nocną wycieczką harcowników jaka dotarła do samej piramidy a przecież na skraj miasta było znacznie bliżej. Czas jednak było wydać te dyspozycje aby dowódcy mogli się z nimi zapoznać i przygotować na nie swoje oddziały.

- Można by zamiast pochodni użyć latarnii sztormowych. Tych zakrytych. One oświetlają tylko jedną stronę więc nie oświetlają tego kto je trzyma. - zaproponowała Zoja. Kapitan roześmiał się wesoło i przytaknął jej pomysłowi.

- O właśnie, o to chodzi, o to chodzi! Jak ktoś ma jeszcze jakieś pomysły aby znów nie wyszła nam taka nocna katastrofa to śmiało! Śmiało panie i panowie! - zawołał de Riera przesuwając się zachęcającym spojrzeniem po różnych twarzach zebranych w namiocie narad.

---


W te wilgotne, duszące popołudnie namiot opustoszał gdy większość dowódców i doradców opuściła go dołączając do swoich oddziałów. Musieli przygotować się do kolejnej nocy manewrów i mieć nadzieję, że ze zmodyfikowanymi zasadami pójdzie im lepiej niż wczoraj. W rozgrzanym od tropikalnego żaru namiocie było duszno. I te Amazonki z wielkimi wahlarzami zrobionymi z barwnych piór wydawały się równie cenne jak musujące, owocowe wino zwilżające gardło czy wazy z czystą wodą w jakiej można było zamoczyć chusteczki i nimi chłodzić rozgrzane od gorąca ciało.

Gdy zostali w znacznie mniejszym gronie zaczynał się już zmierzch. I mogli porozmawiać o tej akcji wewnątrz piramidy o jakiej zaczęli rozmawiać wczoraj. Kilka wniosków wykrystalizowało się dość szybko.

Zgodnie uznano, że niezbyt jest teraz sens posyłać kogoś do Portu po posiłki. Zajęłoby to czas liczony zapewne w tygodniach. Wątpliwe było aby wcześniej niż za półtorej miesiąca miał szanse ktoś przybyć. W obecnej sytuacji wydawało się to zbyt długim czasem aby zwlekać z wydaniem bitwy jaszczuroludziom.

Zrezygnowano też z posłania o pomoc do Norsmenów. Co prawda byli znacznie bliżej ale Amazonki zdawały się ich traktować wyłącznie jako zadawnionych wrogów. Co prawda doceniano ich bitność, waleczność i hardość ale nawet spora część cywilizowanych oficerów nie była pewna ich lojalności i stanowili w ich oczach element zbyt niepewny oraz nieobliczalny. To przesądziło sprawę zaś królowa i Amazonki przyjęły tą wiadomość z ulgą i uśmiechami zadowolenia. Niejako w rewanżu królowa zgodziła się przeprowadzić oddziały kapitana z powrotem na oceaniczne wybrzeże omijając osadę Leifsgard. Albo nawet pod same mury Portu Wyrzutków chociaż to była ze dwa razy dłuższa droga na przełaj przez dżunglę a więc i ze dwa razy trudniejsza. To sobie kapitan jeszcze zostawił na później ale ogólnie przychylił się do takiego pomysłu.

Obie strony potwierdziły też udział wspomnianych wczoraj oddziałów w akcji dywersyjnej wewnątrz piramidy. No ale tu sprawy przestały iść tak gładko. Amazonki ostrożnie zgodziły się spróbować zamknąć portal na stałe. Ale nie same. Niejako żądały potwierdzenia, że staroświatowcy ich wspomogą w tym trudnym zadaniu. Same nie zamierzały się za to zabierać.

- A co za to dostaniemy? - zapytała pancerna kapitan dość obcesowym i obojętnym tonem. Do tej pory raczej się nie odzywała to nawet kapitan spojrzał na nią nieco zaskoczony. Widząc te spojrzenia imperialna oficer wyjaśniła swój punkt widzenia.

- Tak czy siak idziemy do piramidy. Jest taki rozkaz to pójdę. Ale jak dla mnie to pakować się w jakieś demoniczne portale to zbędne ryzyko. Po co mamy to robić? Może ktoś tu jest z jakiś szlachetnych pobudek ale ja i moi ludzie jesteśmy tu dla złota. Miało być złoto i skarby. Tu, w piramidzie. Dlatego się zaciągnęliśmy. Dlatego nie mamy żołdu. Już drugi miesiąc idzie a my nie dostajemy żołdu. Oczywiście zgodziliśmy się na to jeszcze w Porcie. Maszerować i walczyć za wikt i opierunek. I nie powiem, jak na ten syf co tu mamy w tej dzikiej krainie to wikt i opierunek są całkiem niezłe. Ale zgodziliśmy się na to za skarby i złoto. A ta robótka w piramidzie wygląda mi na coś ekstra. Zwłaszcza z tym portalem. A moja sakiewka jak była pusta w Porcie to teraz jest jeszcze bardziej pusta. Chcemy skarbów i złota. Inaczej wracamy do Portu. - kapitan przedstawiła jak widzi sprawę. Jako oficer elitarnego oddziału ciężkiej piechoty wyznaczonego do szczególnego zadania a jaki już wsławił się podczas noworocznej bitwy przy Wężowej Rzece jej słów nie można było lekceważyć. Co więcej chyba wszyscy sobie zdawali, że jej punkt widzenia zapewne podziela większość armii kapitana bo prawie wszyscy zaciągnęli się dla złota i skarbów jakie mieli zdobyć w piramidzie. Na razie mieli co jeść i dość znośne warunki bytowe no i tak nie było za bardzo gdzie wydawać pieniędzy i złota. Może na gry w karty czy markietanki jakie zabrali ze sobą. Dopiero po powrocie do miasta i cywilizacji pieniądze i skarby zyskałyby na prawdziwej wartości. Więc póki byli tutaj to ich jeszcze tak nie bolało. Ale jednak wciąż żądza szybkiego wzbogacenia się była najczęstszym motywatorem. Po słowach kapitan Koenig zapadła więc niezręczna cisza gdy wszyscy zastanawiali się nad jej słowami i odpowiedzią. Tylko Majo cicho mówiła coś do swojej królowej i jej doradczyń tłumacząc jej to wszystko. Coś zaczęły ze sobą szybko mówić ale chyba zapomniały o Togo.

- Haha! Królowa mądra, bardzo! Mówi, że jesteśmy tacy jak wszyscy poprzedni! Tylko po złoto i rabunek! Tak, tak! Chociaż Togo nie! Togo jest tu po głowy! Musi uzbierać totem z wielu głów aby któryś z wodzów oddał mu swoją córkę za żonę! - zaśmiał się chrapliwie niski Pigmej jakby go ta cała scena bardzo rozmawiła. Kapitana niekoniecznie. Skrzywił się ale niezbyt mógł zaprzeczyć ani słowom pancernej kapitan ani ciemnoskórego niziołka. Królowa też zorientowała się, że ten mały dzikus przetłumaczył ich rozmowę bo zamilkła nieco zakłopotana.

- Jesteście tu po nasze dziedzictwo. - przetłumaczyła w końcu Majo słowa królowej Aldery. Estalijski kapitan wziął głębszy oddech, wstał i zaczął przechodzić za plecami swoich towarzyszy aby wyjść na środek namiotu.

- Dobra miejmy to już za sobą. - powiedział po drodze i zatrzymał się na środku spoglądając na siedzącą przy drugim stole swoje sojuszniczki. - Tak moja pani. Kapitan Koenig ma rację. Jesteśmu to po skarby i złoto. - powiedział otwartym tekstem.

- Po nasze skarby i nasze złoto! Chcecie nas okraść! - rzuciła zapalczywie Majo chyba tym razem sama z siebie bo królowa nie zdążyła nawet nic powiedzieć.

- Tak. Chyba można to tak nazwać. Obiecałem moim ludziom skarby i złoto piramidy. Nie miałem wtedy pojęcia, że jest wasza. Ani, że będą tu jakieś jaszczurki. Niemniej umowa jest umowa. Obiecałem moim ludziom złoto i skarby. Dlatego zgodzili się tu przybyć mimo, że nie zapłaciłem im ani grosza żołdu. - przyznał naczelny dowódca wyprawy zaś ciemnoskóra tłumaczka szybko zaczęła tłumaczyć jego słowa królowej Alderze. Zanim ta coś powiedziała kapitan ciągnął dalej.

- Nie mamy się co oszukiwać królowo. Potrzebujemy się nawzajem. Jeśli przyznam moim ludziom, że skarbów nie będzie wybuchnie bunt. Jeśli po wygranej bitwie zabronię im rabować miasto być może posłuchają ale tylko przy nadziei na bogate łupy. Jeśli stąd odejdziemy my wrócimy biedni tak jak byliśmy. Wy zostaniecie same z jaczurami z jakim same nie możecie dać sobie rady i z Norsmenami za plecami. Nikt nie będzie z nas usatysfakcjonowany. Dlatego ja mam propozycję moja królowo. Niech wspaniała i szczodra królowa Amazonek wynagrodzi swoich zamorskich przyjaciół złotem i skarbami po jakie tu przyszli. Wam zostawimy odzyskane i nie splądrowane piramidy. Bo nam są do niczego nie potrzebne. A sami zabierzemy złoto i skarby po jakie przybyliśmy. Prawdziwe złoto i skarby a nie te ochłapy jakie zostaną po jaszczurach. I w takim wariancie wszyscy rozstajemy się w przyjaźni i odchodzimy zadowoleni. - kapitan de Riera przedstawił królowej swoją ofertę. Majo ją tłumaczyła dłuższy czas a potem nastąpiła pauza gdy królowa konferowała ze swoimi doradcami. Estalijczyk więc podszedł do swojego stołu i nalał sobie wina aby przepłukać gardło. Gdy niespodziewanie odezwała się Vivian. Tylko w jezyku Amazonek co przerwało ich rozmowy za to uważnie słuchały słów czarno czerwonej milady. Togo znów się zaśmiał charpliwie.

- Ona mówi, że zrobi to samo ale za darmo! Nie chce żadnego złota. Tylko czegoś z piramidy! Nawet może pomóc z tym portalem i pieczęciami. - przetłumaczył im na estalijski osobisty tłumacz kapitana. Ten zaś spojrzał w zdumieniu na imperialną uczoną.

- Ty dwukolorowa żmijo! Ja tu załatwiam dla nas interesy! Walczę dla nas o chleb! - zawołał z wyrzutem patrząc na nią oskarżycielsko. Odwazjemniła mu się nienagannym uśmiechem godnym wielkiej arystokratki.

- Jak my wszyscy kapitanie. Życzę ci i wam powodzenia. Ale w porównaniu do mnie to wpadliście tu z dobrosiąsiedzką wizytą na parę dni. A ja tu jestem od dawna i mam już dość usługiwania i czekania. Chcę wreszcie osiągnąć to na czym mi zależy. Skoro bycie miłą nie wystarcza to tak jak ty mój kapitanie mogę ubić z nimi interes. - przyznała szlachcianka bez żenady gdy rzuciła swoje karty do puli na tym królewskim stole przetargowym. Królowa znów zaczęła naradzać się z Lalande i resztą swojego sztabu. Rozmawiały szybko i przyciszonymi głosami i zajęło to całkiem sporo czasu. Kapitan i uczona czekali jak na szpilkach na to co z tego wyjdzie. I znów ich wybawił z kłopotu Pigmej. Przynajmniej tych co nie znali języka Amazonek.

- Aaa! Ładna pani nie jest tak lubiana na dworze jakby chciała! Nie jest takie pewne czy królowa się zgodzi na jej ofertę! - zaśmiał się rozbawiony na całego niziołek. Sądząc po zawziętej i niezbyt zadowolonej minie milady on Schwarz pewnie ona odniosła podobne wrażenie. Kapitan zaś zwietrzył okazję dla siebie.

- W takim razie milady może przejdziemy się na wieczorny spacer? Pogoda taka piękna. - niespodziewanie z galanterią ukłonił się bladolicej lady i wyciągnął zapraszająco dłoń w jej kierunku. Ta spojrzała ostatni raz na królową i jej dwór które nagle zamarły gdy Majo szybko tłumaczyła im słowa kapitana. Po czym milady uśmiechnęła się wyniośle i elegancko jak na arystokratkę przystało.

- Bardzo dobrze kapitanie. Dobrze będzie przewietrzyć głowę aby odzyskać czystość myśli i spojrzenia. - dostojnie podała mu swoją dłoń i oboje wyszli z namiotu. Było właściwie pewne, że nie w celach towarzyskich tylko jak dwóch wodzów albo władców jacy mają ze sobą więcej wspólnego niż mogło się to do tej pory wydawać. Królowa Aldera potrzebowała dość krótkiej chwili narady z Lalande i towarzyszkami nim posłała Majo za namiot. I po niezbyt krótkiej chwili do środka wróciła ona oraz dwójka jaka wyszła nieco wcześniej.

- Czy mamy wreszcie jakąś wspólną nić porozumienia? - zapytał kapitan wręcz demonstracyjnie całując dłoń czarno czerwonej milady nim ta spoczęła z powrotem na składanym taborecie jaki zajmowała wcześniej. Chociaż z bliska wydawał się nieco bledszy i jakiś nieswój.

- Królowa zgadza się wydać wam skarby i złoto. Po skończonej bitwie. Jak pokonamy jaszczuroludzi. Wynagrodzi was. Ale piramidy są nasze. Żadnego plądrowania miasta. Same damy wam złoto ale żadnego rabowania. Możecie też zabrać to co zostanie po jaszczurach. Ale piramidy są nasze. Zabraniamy wam do nich wchodzić. Po bitwie odejdziecie stąd. Możecie zabrać swoje złoto, rannych i zabitych. Kobiety, zwłaszcza wojowniczki, mogą u nas zostać jako goście. Będą mile widziane. Mężczyźni lepiej, żeby odeszli. Jeśli zaczniecie plądrować będziemy się bronić. Zabijemy każdego kogo złapiemy w piramidach albo na plądrowaniu, braniu naszych sióstr w niewolę czy gwałtach. Zabijemy na miejscu. - Majo przedstawiła twardym i zdecydowanym głosem stanowisko swojej królowej. Kapitan jak to usłyszał zastanawiał się chwilę. Popatrzył na swoich doradców.

- Myślę, że jeśli królowa publicznie obieca swoim autorytetem skarby i złoto w zamian za zakaz plądrowania to to by mogło przejść. Chociaż moment na krótko po zakończeniu zwycięskiej bitwy często płynnie przychodzi w rabunek łupów. To niejako tradycujna nagroda dla zdobywców złupienie zdobytego miasta. Ale możemy spróbować to powstrzymać zwłaszcza jeśli zasady będą klarownie i publicznie przedstawione przez kapitana i królową. - oznajmił major da Silva po tej chwili zastanowienia. Chyba nie był do końca pewny czy uda się zapanować nad zwycięskim, żołnierskim żywiołem tuż po bitwie ale chyba był gotów spróbować. Majo zaczęła tłumaczyć jego słowa swojej władczyni zaś kapitan skinął głową.

- Myślę, że to ma szansę powodzenia. Jeśli zawczasu się przygotuje grunt. A dowódcy dopilnują swoich oddziałów. - de Rivera też chyba nie był tak do końca pewien co się może wydarzyć tuż po walce, zwłaszcza zwycięskiej ale liczył, że jest szansa aby zapanować nad większością wypadków.

- Królowa to rozumie. I cieszą ją wasze słowa. Ale uprzedza, że wszelcy rabusie i intruzi w piramidzie będą zabijani na miejscu. - Majo przetłumaczyła wolę Aldery. Wyglądało, że taki kompromis jest do pogodzenia dla obu stron.

- A co ze mną? Mnie interesuje coś innego niż złoto i inne błyskotki. - zapytała Vivian jaka nie odzywała się przez dłuższą chwilę za to obserwowała i przysłuchiwała się bardzo uważnie. Znów nastąpiła wymiana zdań między Amazonkami nim tłumaczka dała odpowiedź.

- Królowa oferuje ci swoją przyjaźń i gościnę. Teraz i po bitwie. Pozwoli ci poznać sekrety na jakich ci zależy jeśli pomożesz nam zamknąć portal. Najpierw portal potem sekrety. - ciemnoskóra i ciemnowłosa tłumaczka przedstawiła czerwonoczarnej milady warunki swojej władczyni. Ta zastanawiała się chwilę po czym prychnęła rozbawiona.

- Czyli lepiej mi nie zginąć podczas wycieczki do piramidy jeśli chcę dostać to czego szukam od tak dawna? - zapytała z niezbyt wesołym uśmiechem i chyba nie oczekiwała odpowiedzi. Zastanawiała się chwilę przesuwając się spojrzeniem to po twarzach za królewskim stołem to za tymi za kapitańskim.

- No dobrze. Nie mam właściwie wyjścia. Zgadzam się. Pomogę wam z tym portalem. Ale jeśli mamy być w przyjaźni nie chcę potem słuchać jakichś wykrętów i wymówek jak do tej pory. - powiedziała swoje zdanie a Majo znów je przetłumaczyła. I wreszcie wydawało się, że obie strony doszły w tym punkcie do porozumienia.

- A co z nami? Z tymi co w piramidzie będą najbardziej nadstawiać karku? - znów odezwała się brunetka w barwnym, bufiastym kapeluszu wskazując na ochotników jacy od wczoraj byli przeznaczeni do tego zadania specjalnego wewnątrz tajemniczej piramidy.

- Królowa obiecuje was wynagrodzić dodatkowo. Po królewsku. - odparła krótko tłumaczka. Panzerkapitan miała minę jakby wolała bardziej dokładną odpowiedź ale ostatecznie spasowała zadowalając się i taką. Rozmowy jeszcze trochę trwały. Zrobiły się luźniejsze i bardziej przyjacielskie gdy te nagłe wolty w negocjacjach raczej były zakończone. W końcu jak już na zewnątrz było ciemno i umilkły odgłosy maszerujących wgłąb dżungli oddziałów cichnąc do odległych dźwięków gwizdków narada zmierzała ku końcowi.

- No to chyba na dziś to tyle. Wszyscy pewnie jesteśmy zmęczeni i czas udać się na spoczynek. I trzymajmy kciuki za naszych dzielnych wojaków aby im poszło lepiej niż ostatniej nocy! - kapitan wstał i jako gospodarz dał znak na zakończenie tej narady. Królowa też wstała i przez Majo nastąpiła pora zwyczajowych pożegnań. Z pewnym jednak wyjątkiem bo zwykle Vivian von Schwarz udawała się na spoczynek razem z królewskim orszakiem zaś tym razem została jeszcze w namiocie. Major da Silva, Panzerkapitan i Olmedo też się pożegnali i wyszli po czym namiot dość szybko zaczął pustoszeć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline