Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-03-2023, 23:01   #381
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 93 - 2526.I.20; bkt; popołudnie - wieczór

Czas: 2526.I.20; bkt; popołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, umi.wiatr, skwar (-10)



Wszyscy



- Brzmi jak katastrofa. - ocenił siedzący na środku składanego stołu mężczyzna z nieco rozczochraną brodą. Obok niego siedział nieduży za to pulchniutki, czarnoskóry niziołek przystrojony w barwne pióra, kości i inne tutejsze ozdoby. Obok zaś najważniejsy dowódcy i doradcy naczelnego wodza. Zaś przy drugim podobnym stole dominowało kobiece towarzystwo. Wszystkie co do jednej niezwykle urodziwe, dostojne i bradziej rozerbane niż ubrane zgodnie z tutejszą modą. Ale do tego już chyba wszyscy zdążyli chociaż trochę przywyknąć.

- Mój kapitanie. Nie ma co się dziwić. Armia jest szkolona do walki i działań w dzień a nie w nocy. Do tego działają na komendę jakie wydaje się piszczałkami, trąbkami albo chociaż gwizdkami. Maszerują w rytm bębnów wybijanych przez doboszy. I po raczej równym terenie a nie jak co krok jest jakaś liana, wykrot czy korzeń jak tutaj. I to wszystko jeszcze po ciemku. - major de Silva jaki po śmierci pułkownika de Guerry stał się najbliższym współpracownikiem kapitana i jego ekspertem od działań armii lądowych pierwszy odważył się powiedzieć czemu te manewry z ostatniej nocy zakończyły się tak kiepskimi wynikami. Estalijski wilk morski cmoknął z niezadowolenia jakby wolał usłyszeć coś innego. Ale postukał palcami po stole i dał znać aby major mówił dalej. Bo widać było, że to nie koniec. A brzmiało dośc racjonalnie.

- Moim zdaniem wyznaczone punkty do osiągnięcia były zbyt daleko. Po ciemku oddziały straciły orientację. Przydzielone Amazonki, nie znają naszego języka a my ich więc właściwie zostaje tylko machać do siebie i coś pokazywać. W nocy to się kiepsko sprawdza. Tak to jakby każda przewodniczka miała parę osób jakim może pokazać czy popchnąć gdzie trzeba iść tak jak to było podczas wyprawy nocnych śmiałków to może to by i zadziałało. Ale jak jest jedna czy dwie na cały oddział to nawet jak tam kogoś skieruje gdzie trzeba to reszta jej nie widzi. Albo czoło pójdzie gdzieś dalej albo i tak zatrzyma się czekając na nią jak wróci. To mało praktyczne. Jeśli można to postulowałbym o zwiększenie ich liczby na każdy z naszych oddziałów. - major de Silva raportował dalej całkiem sumiennym, stonowanym głosem. Wydawał się nie mieć takiej charyzmy jak zmarły podczas bitwy z jaszczurami jakie zaatakowały ich obóz pułkownik de Guerra ale widocznie wiedzy i doświadczenia wojskowego mu nie brakowało.

- Zwiększyć ilość przewodniczek. Co na to wasza wysoka mość? - kapitan nadal nie był zadowolony z takiego raportu no ale dość spokojnie przyjął to do wiadomości. Nocne manewry poszły tak źle, że chyba dla wszystkich były mocno rozczarowujące. Przede wszystkim orientacja. Bez komend, po ciemku, na przełaj przez tą cholerną dżunglę, gdy jedne oddziały wpadały na inne to było proszenie się o kłopoty. Co prawda właśnie tak poruszali się nocni harcownicy jacy zrobili wypad do piramidy parę nocy temu. Ale u nich jak to słusznie zauważył major stosunek przyjezdnych do gospodyń wynosił prawie 1 do 1. Więc na brak przewodniczek nie narzekali. Ponadto wszystkie wyznaczone oddziały miały doświadczenie w nocnych atakach, podkradaniu się i innych mniej szablonowych działaniach co major też uznał za jedną z głównych różnic w porównaniu do bardziej regularnych oddziałów. Jeden z tercios tak bardzo pobłądził, że do obozu wrócił wykończony gdzieś w połowie czasu między śniadaniem a obiadem. Inne miały trudności z osiągnięciem wyznaczonych celów albo przybywały mocno spóźnione. Do tego “straty marszowe” jak to profesjonalnie nazwał major były duże. Znacznie większe niż podczas dziennych przemarszów przez tą dżunglę. Ten nocny tor przeszkód spowodował całą masę mniejszych i większych kontuzji jakie główny medyk czyli szarobrody Cesar meldował już rano na świeżo po manewrach. Ale teraz przytoczył całą listę tych kontuzji jaką właśnie skończył czytać. Najczęściej ktoś się po ciemku potknął o jakiś korzeń czy kamień i upadał. W większości wypadków nieszkodliwie i zaraz złorzeząc wstawał. Ale przy takiej masie pętających się po ciemnościach dżungli żołnierzy skala była większa więc niektóre upadki, smagnięcia lianą, puszczoną gałęzią, ukąszenia stworzeń kończyły się na tyle poważnie, że trzeba było pechowców nieść do lazaretu. Większość z nich zapewne w ciągu najbliższych dni wróci do swoich oddziałów ale nie wszyscy. Całościowo wyszło więc to znacznie gorzej niż chyba ktokolwiek planował. I chyba wszyscy teraz zastanawiali się czy ta nocna akcja ma sens. Bo jak to rano kwaśno skomentował de Rivera “Dobrze, że dziś nie ruszaliśmy do tej bitwy bo byśmy ją przegrali zanim się w ogóle zaczęła.” Może jedna piąta oddziałów osiągnęła wyznaczone cele w jako takim stanie i czasie. Z pewnym przymrużeniem oka i tolerancją może z połowa z nich. Ale rano to dla wszystkich była gorzka gula do przełknięcia więc kapitan odłożył decyzję do poobiedniej narady. Czyli teraz. Ale teraz jak usłyszeli raport Cesara to miny i humory raczej się nie poprawiły. W tymczasie Majo przetłumaczyła pytanie kapitana i przez chwilę królowa konferowała ze swoimi doradcami nim ciemnoskóra, egzotyczna piękność przetłumaczyła jej odpowiedź.

- Możemy dać wam więcej przewodniczek. Ale musiałybyśmy rozwiązać jeden lub dwa nasze oddziały. Zależy ile byście ich potrzebowały. Te oddziały nie mogłyby wziąć udziału w bitwie o piramidy. Znaczy nie z nami, nie jako całość. Nasze siostry walczyłyby w waszych oddziałach jako goście. - tłumaczka dała odpowiedź swojej włądczyni. Kapitan podziękował i zastanowił się. To było jakieś rozwiązanie ale za pewną cenę. Osłabiłoby siłę uderzeniową Amazonek jakie miały atakować na skrzydłach armii sprzymierzonych i flankować broniące się jaszczury. A kto wie czy to nie byłby ten oddział czy dwa jakiego by mogło zabraknąć w decydującym momencie. I tak obie armie wydzielaly swoje elitarne siły do akcji dywersyjnej wewnątrz piramidy a część oddziałów wypadało zatrzymać w odwodzie. Więc tych pierwszorzutowych robiło się z każdym, takim sitem mniej.

Więc zaczęła się dyskusja jak można by poprawić tą nocną orientację i koordynację przemarszu. Okazało się, że oddziały marines były w czołówce jeśli chodziło o zajęcie wyznaczonych miejsc we wczorajszych manewrach. Po części zapewne dzięki Amazonkom jako przewodniczkom. Ale też i kompasom. Wedle słów poruczników Casaresa, Alonzo i Abreu jacy nimi dowodzili kompasy sporo pomagały. Pokazywały północ nawet na mrocznym, dnie dżungli. Chociaż strzałki nie zawsze były widoczne w takich ciemnościach. Jak się wiedziało gdzie jest północ i w którym kierunku należy maszerować to sporo pomagało w orientacji kierunkowej. Pomysł był zacny ale okazało się, że są nikłe szanse aby uzbierać tyle kompasów aby do każdego oddziału przydzielić kogoś kto go ma i się na nim zna. Mieli je głównie oficerowie z morskim doświadczeniem i było wątpliwe aby się ich uzbierało więcej niż kilka.

Odpadała też nawigacja dzięki gwiazdom. Spora część marynarzy znała ją chociaż na tyle aby wyznaczyć północ. A dalej była szansa podobnie jak z kompasami. Niestety na dnie tej niebotycznej dżungli zwykle nie było widać nieba. Co najwyżej jakieś prześwity. Ale jak się nie trafiło na jakąś większą polanę czy inną wolną przestrzeń to było tego za mało aby korzystać z gwiezdnej nawigacji więc i ten pomysł musiano odrzucić.

- Ale ja nie chcę aby oni łazili i po tej dżungli w tę i nazad. Chcę aby doszli w zwartych formacjach i wzglednie w jednym czasie na skraj dżungli przy piramidach. Przecież to nie jest jakoś strasznie daleko. - zrzymał się kapitan na te niespodziewane trudności. A z obozu do skraju dżungli przy piramidach rzeczywiście nie było tak daleko. W dzień jak nikt nie przeszkadzał to był może pacierz marszu w najwęższym miejscu. Może dwa jakby liczyć, że oddziały zwykle zajmowały więcej miejsca niż pojedynczy piechur no i organizacja oraz przemarsz zajmowały więcej czasu. Mimo wszystko kapitan i większość oficerów oceniała, że i tak w dzień to by im zajęło od wymarszu pierwszych oddziałów do dotarcia na skraj dżungli może trzy, cztery pacierze. Taki czas był do przyjęcia. Ale nocne ciemności zapowiadały, że to wszystko nie pójdzie tak łatwo i gładko. Wczoraj wyznaczono inne kierunki nie chcąc alarmować czy prowokować jaszczurów nagłym pojawieniem się armii na skraju miasta piramid. Liczono się też, że nocne pikiety skinków mogły zaatakować takie oddziały wprowadzając dodatkowe zamieszanie i straty. A jak pokazywał nocny powrót harcowników w takich warunkach ich partyzanckie metody były szczególnie niebezpieczne. Niemniej od obozu do skraju piramid nie było tak daleko. Właśnie dlatego tutaj założono ten obóz bo dawał dobrą podstawę wyjściową do ataku na kamienne miasto.

- No nic. W jedną noc nie zrobi się ze szczura lądowego starego wilka morskiego. Dziś spróbujemy jeszcze raz. Tym razem z pochodniami i gwizdkami. - kapitan jakoś przełknął niepowodzenie pierwszych nocnych manewrów i mimo wszystko był skłonny spróbować jeszcze raz. Tym razem ze zmodyfikowanymi zasadami aby zmniejszyć chaos i straty w oddziałach. Wyznaczył też znacznie bliższe miejsca docelowe niż wczoraj. Wczoraj jak się okazało za bardzo sugerował się nocną wycieczką harcowników jaka dotarła do samej piramidy a przecież na skraj miasta było znacznie bliżej. Czas jednak było wydać te dyspozycje aby dowódcy mogli się z nimi zapoznać i przygotować na nie swoje oddziały.

- Można by zamiast pochodni użyć latarnii sztormowych. Tych zakrytych. One oświetlają tylko jedną stronę więc nie oświetlają tego kto je trzyma. - zaproponowała Zoja. Kapitan roześmiał się wesoło i przytaknął jej pomysłowi.

- O właśnie, o to chodzi, o to chodzi! Jak ktoś ma jeszcze jakieś pomysły aby znów nie wyszła nam taka nocna katastrofa to śmiało! Śmiało panie i panowie! - zawołał de Riera przesuwając się zachęcającym spojrzeniem po różnych twarzach zebranych w namiocie narad.

---


W te wilgotne, duszące popołudnie namiot opustoszał gdy większość dowódców i doradców opuściła go dołączając do swoich oddziałów. Musieli przygotować się do kolejnej nocy manewrów i mieć nadzieję, że ze zmodyfikowanymi zasadami pójdzie im lepiej niż wczoraj. W rozgrzanym od tropikalnego żaru namiocie było duszno. I te Amazonki z wielkimi wahlarzami zrobionymi z barwnych piór wydawały się równie cenne jak musujące, owocowe wino zwilżające gardło czy wazy z czystą wodą w jakiej można było zamoczyć chusteczki i nimi chłodzić rozgrzane od gorąca ciało.

Gdy zostali w znacznie mniejszym gronie zaczynał się już zmierzch. I mogli porozmawiać o tej akcji wewnątrz piramidy o jakiej zaczęli rozmawiać wczoraj. Kilka wniosków wykrystalizowało się dość szybko.

Zgodnie uznano, że niezbyt jest teraz sens posyłać kogoś do Portu po posiłki. Zajęłoby to czas liczony zapewne w tygodniach. Wątpliwe było aby wcześniej niż za półtorej miesiąca miał szanse ktoś przybyć. W obecnej sytuacji wydawało się to zbyt długim czasem aby zwlekać z wydaniem bitwy jaszczuroludziom.

Zrezygnowano też z posłania o pomoc do Norsmenów. Co prawda byli znacznie bliżej ale Amazonki zdawały się ich traktować wyłącznie jako zadawnionych wrogów. Co prawda doceniano ich bitność, waleczność i hardość ale nawet spora część cywilizowanych oficerów nie była pewna ich lojalności i stanowili w ich oczach element zbyt niepewny oraz nieobliczalny. To przesądziło sprawę zaś królowa i Amazonki przyjęły tą wiadomość z ulgą i uśmiechami zadowolenia. Niejako w rewanżu królowa zgodziła się przeprowadzić oddziały kapitana z powrotem na oceaniczne wybrzeże omijając osadę Leifsgard. Albo nawet pod same mury Portu Wyrzutków chociaż to była ze dwa razy dłuższa droga na przełaj przez dżunglę a więc i ze dwa razy trudniejsza. To sobie kapitan jeszcze zostawił na później ale ogólnie przychylił się do takiego pomysłu.

Obie strony potwierdziły też udział wspomnianych wczoraj oddziałów w akcji dywersyjnej wewnątrz piramidy. No ale tu sprawy przestały iść tak gładko. Amazonki ostrożnie zgodziły się spróbować zamknąć portal na stałe. Ale nie same. Niejako żądały potwierdzenia, że staroświatowcy ich wspomogą w tym trudnym zadaniu. Same nie zamierzały się za to zabierać.

- A co za to dostaniemy? - zapytała pancerna kapitan dość obcesowym i obojętnym tonem. Do tej pory raczej się nie odzywała to nawet kapitan spojrzał na nią nieco zaskoczony. Widząc te spojrzenia imperialna oficer wyjaśniła swój punkt widzenia.

- Tak czy siak idziemy do piramidy. Jest taki rozkaz to pójdę. Ale jak dla mnie to pakować się w jakieś demoniczne portale to zbędne ryzyko. Po co mamy to robić? Może ktoś tu jest z jakiś szlachetnych pobudek ale ja i moi ludzie jesteśmy tu dla złota. Miało być złoto i skarby. Tu, w piramidzie. Dlatego się zaciągnęliśmy. Dlatego nie mamy żołdu. Już drugi miesiąc idzie a my nie dostajemy żołdu. Oczywiście zgodziliśmy się na to jeszcze w Porcie. Maszerować i walczyć za wikt i opierunek. I nie powiem, jak na ten syf co tu mamy w tej dzikiej krainie to wikt i opierunek są całkiem niezłe. Ale zgodziliśmy się na to za skarby i złoto. A ta robótka w piramidzie wygląda mi na coś ekstra. Zwłaszcza z tym portalem. A moja sakiewka jak była pusta w Porcie to teraz jest jeszcze bardziej pusta. Chcemy skarbów i złota. Inaczej wracamy do Portu. - kapitan przedstawiła jak widzi sprawę. Jako oficer elitarnego oddziału ciężkiej piechoty wyznaczonego do szczególnego zadania a jaki już wsławił się podczas noworocznej bitwy przy Wężowej Rzece jej słów nie można było lekceważyć. Co więcej chyba wszyscy sobie zdawali, że jej punkt widzenia zapewne podziela większość armii kapitana bo prawie wszyscy zaciągnęli się dla złota i skarbów jakie mieli zdobyć w piramidzie. Na razie mieli co jeść i dość znośne warunki bytowe no i tak nie było za bardzo gdzie wydawać pieniędzy i złota. Może na gry w karty czy markietanki jakie zabrali ze sobą. Dopiero po powrocie do miasta i cywilizacji pieniądze i skarby zyskałyby na prawdziwej wartości. Więc póki byli tutaj to ich jeszcze tak nie bolało. Ale jednak wciąż żądza szybkiego wzbogacenia się była najczęstszym motywatorem. Po słowach kapitan Koenig zapadła więc niezręczna cisza gdy wszyscy zastanawiali się nad jej słowami i odpowiedzią. Tylko Majo cicho mówiła coś do swojej królowej i jej doradczyń tłumacząc jej to wszystko. Coś zaczęły ze sobą szybko mówić ale chyba zapomniały o Togo.

- Haha! Królowa mądra, bardzo! Mówi, że jesteśmy tacy jak wszyscy poprzedni! Tylko po złoto i rabunek! Tak, tak! Chociaż Togo nie! Togo jest tu po głowy! Musi uzbierać totem z wielu głów aby któryś z wodzów oddał mu swoją córkę za żonę! - zaśmiał się chrapliwie niski Pigmej jakby go ta cała scena bardzo rozmawiła. Kapitana niekoniecznie. Skrzywił się ale niezbyt mógł zaprzeczyć ani słowom pancernej kapitan ani ciemnoskórego niziołka. Królowa też zorientowała się, że ten mały dzikus przetłumaczył ich rozmowę bo zamilkła nieco zakłopotana.

- Jesteście tu po nasze dziedzictwo. - przetłumaczyła w końcu Majo słowa królowej Aldery. Estalijski kapitan wziął głębszy oddech, wstał i zaczął przechodzić za plecami swoich towarzyszy aby wyjść na środek namiotu.

- Dobra miejmy to już za sobą. - powiedział po drodze i zatrzymał się na środku spoglądając na siedzącą przy drugim stole swoje sojuszniczki. - Tak moja pani. Kapitan Koenig ma rację. Jesteśmu to po skarby i złoto. - powiedział otwartym tekstem.

- Po nasze skarby i nasze złoto! Chcecie nas okraść! - rzuciła zapalczywie Majo chyba tym razem sama z siebie bo królowa nie zdążyła nawet nic powiedzieć.

- Tak. Chyba można to tak nazwać. Obiecałem moim ludziom skarby i złoto piramidy. Nie miałem wtedy pojęcia, że jest wasza. Ani, że będą tu jakieś jaszczurki. Niemniej umowa jest umowa. Obiecałem moim ludziom złoto i skarby. Dlatego zgodzili się tu przybyć mimo, że nie zapłaciłem im ani grosza żołdu. - przyznał naczelny dowódca wyprawy zaś ciemnoskóra tłumaczka szybko zaczęła tłumaczyć jego słowa królowej Alderze. Zanim ta coś powiedziała kapitan ciągnął dalej.

- Nie mamy się co oszukiwać królowo. Potrzebujemy się nawzajem. Jeśli przyznam moim ludziom, że skarbów nie będzie wybuchnie bunt. Jeśli po wygranej bitwie zabronię im rabować miasto być może posłuchają ale tylko przy nadziei na bogate łupy. Jeśli stąd odejdziemy my wrócimy biedni tak jak byliśmy. Wy zostaniecie same z jaczurami z jakim same nie możecie dać sobie rady i z Norsmenami za plecami. Nikt nie będzie z nas usatysfakcjonowany. Dlatego ja mam propozycję moja królowo. Niech wspaniała i szczodra królowa Amazonek wynagrodzi swoich zamorskich przyjaciół złotem i skarbami po jakie tu przyszli. Wam zostawimy odzyskane i nie splądrowane piramidy. Bo nam są do niczego nie potrzebne. A sami zabierzemy złoto i skarby po jakie przybyliśmy. Prawdziwe złoto i skarby a nie te ochłapy jakie zostaną po jaszczurach. I w takim wariancie wszyscy rozstajemy się w przyjaźni i odchodzimy zadowoleni. - kapitan de Riera przedstawił królowej swoją ofertę. Majo ją tłumaczyła dłuższy czas a potem nastąpiła pauza gdy królowa konferowała ze swoimi doradcami. Estalijczyk więc podszedł do swojego stołu i nalał sobie wina aby przepłukać gardło. Gdy niespodziewanie odezwała się Vivian. Tylko w jezyku Amazonek co przerwało ich rozmowy za to uważnie słuchały słów czarno czerwonej milady. Togo znów się zaśmiał charpliwie.

- Ona mówi, że zrobi to samo ale za darmo! Nie chce żadnego złota. Tylko czegoś z piramidy! Nawet może pomóc z tym portalem i pieczęciami. - przetłumaczył im na estalijski osobisty tłumacz kapitana. Ten zaś spojrzał w zdumieniu na imperialną uczoną.

- Ty dwukolorowa żmijo! Ja tu załatwiam dla nas interesy! Walczę dla nas o chleb! - zawołał z wyrzutem patrząc na nią oskarżycielsko. Odwazjemniła mu się nienagannym uśmiechem godnym wielkiej arystokratki.

- Jak my wszyscy kapitanie. Życzę ci i wam powodzenia. Ale w porównaniu do mnie to wpadliście tu z dobrosiąsiedzką wizytą na parę dni. A ja tu jestem od dawna i mam już dość usługiwania i czekania. Chcę wreszcie osiągnąć to na czym mi zależy. Skoro bycie miłą nie wystarcza to tak jak ty mój kapitanie mogę ubić z nimi interes. - przyznała szlachcianka bez żenady gdy rzuciła swoje karty do puli na tym królewskim stole przetargowym. Królowa znów zaczęła naradzać się z Lalande i resztą swojego sztabu. Rozmawiały szybko i przyciszonymi głosami i zajęło to całkiem sporo czasu. Kapitan i uczona czekali jak na szpilkach na to co z tego wyjdzie. I znów ich wybawił z kłopotu Pigmej. Przynajmniej tych co nie znali języka Amazonek.

- Aaa! Ładna pani nie jest tak lubiana na dworze jakby chciała! Nie jest takie pewne czy królowa się zgodzi na jej ofertę! - zaśmiał się rozbawiony na całego niziołek. Sądząc po zawziętej i niezbyt zadowolonej minie milady on Schwarz pewnie ona odniosła podobne wrażenie. Kapitan zaś zwietrzył okazję dla siebie.

- W takim razie milady może przejdziemy się na wieczorny spacer? Pogoda taka piękna. - niespodziewanie z galanterią ukłonił się bladolicej lady i wyciągnął zapraszająco dłoń w jej kierunku. Ta spojrzała ostatni raz na królową i jej dwór które nagle zamarły gdy Majo szybko tłumaczyła im słowa kapitana. Po czym milady uśmiechnęła się wyniośle i elegancko jak na arystokratkę przystało.

- Bardzo dobrze kapitanie. Dobrze będzie przewietrzyć głowę aby odzyskać czystość myśli i spojrzenia. - dostojnie podała mu swoją dłoń i oboje wyszli z namiotu. Było właściwie pewne, że nie w celach towarzyskich tylko jak dwóch wodzów albo władców jacy mają ze sobą więcej wspólnego niż mogło się to do tej pory wydawać. Królowa Aldera potrzebowała dość krótkiej chwili narady z Lalande i towarzyszkami nim posłała Majo za namiot. I po niezbyt krótkiej chwili do środka wróciła ona oraz dwójka jaka wyszła nieco wcześniej.

- Czy mamy wreszcie jakąś wspólną nić porozumienia? - zapytał kapitan wręcz demonstracyjnie całując dłoń czarno czerwonej milady nim ta spoczęła z powrotem na składanym taborecie jaki zajmowała wcześniej. Chociaż z bliska wydawał się nieco bledszy i jakiś nieswój.

- Królowa zgadza się wydać wam skarby i złoto. Po skończonej bitwie. Jak pokonamy jaszczuroludzi. Wynagrodzi was. Ale piramidy są nasze. Żadnego plądrowania miasta. Same damy wam złoto ale żadnego rabowania. Możecie też zabrać to co zostanie po jaszczurach. Ale piramidy są nasze. Zabraniamy wam do nich wchodzić. Po bitwie odejdziecie stąd. Możecie zabrać swoje złoto, rannych i zabitych. Kobiety, zwłaszcza wojowniczki, mogą u nas zostać jako goście. Będą mile widziane. Mężczyźni lepiej, żeby odeszli. Jeśli zaczniecie plądrować będziemy się bronić. Zabijemy każdego kogo złapiemy w piramidach albo na plądrowaniu, braniu naszych sióstr w niewolę czy gwałtach. Zabijemy na miejscu. - Majo przedstawiła twardym i zdecydowanym głosem stanowisko swojej królowej. Kapitan jak to usłyszał zastanawiał się chwilę. Popatrzył na swoich doradców.

- Myślę, że jeśli królowa publicznie obieca swoim autorytetem skarby i złoto w zamian za zakaz plądrowania to to by mogło przejść. Chociaż moment na krótko po zakończeniu zwycięskiej bitwy często płynnie przychodzi w rabunek łupów. To niejako tradycujna nagroda dla zdobywców złupienie zdobytego miasta. Ale możemy spróbować to powstrzymać zwłaszcza jeśli zasady będą klarownie i publicznie przedstawione przez kapitana i królową. - oznajmił major da Silva po tej chwili zastanowienia. Chyba nie był do końca pewny czy uda się zapanować nad zwycięskim, żołnierskim żywiołem tuż po bitwie ale chyba był gotów spróbować. Majo zaczęła tłumaczyć jego słowa swojej władczyni zaś kapitan skinął głową.

- Myślę, że to ma szansę powodzenia. Jeśli zawczasu się przygotuje grunt. A dowódcy dopilnują swoich oddziałów. - de Rivera też chyba nie był tak do końca pewien co się może wydarzyć tuż po walce, zwłaszcza zwycięskiej ale liczył, że jest szansa aby zapanować nad większością wypadków.

- Królowa to rozumie. I cieszą ją wasze słowa. Ale uprzedza, że wszelcy rabusie i intruzi w piramidzie będą zabijani na miejscu. - Majo przetłumaczyła wolę Aldery. Wyglądało, że taki kompromis jest do pogodzenia dla obu stron.

- A co ze mną? Mnie interesuje coś innego niż złoto i inne błyskotki. - zapytała Vivian jaka nie odzywała się przez dłuższą chwilę za to obserwowała i przysłuchiwała się bardzo uważnie. Znów nastąpiła wymiana zdań między Amazonkami nim tłumaczka dała odpowiedź.

- Królowa oferuje ci swoją przyjaźń i gościnę. Teraz i po bitwie. Pozwoli ci poznać sekrety na jakich ci zależy jeśli pomożesz nam zamknąć portal. Najpierw portal potem sekrety. - ciemnoskóra i ciemnowłosa tłumaczka przedstawiła czerwonoczarnej milady warunki swojej władczyni. Ta zastanawiała się chwilę po czym prychnęła rozbawiona.

- Czyli lepiej mi nie zginąć podczas wycieczki do piramidy jeśli chcę dostać to czego szukam od tak dawna? - zapytała z niezbyt wesołym uśmiechem i chyba nie oczekiwała odpowiedzi. Zastanawiała się chwilę przesuwając się spojrzeniem to po twarzach za królewskim stołem to za tymi za kapitańskim.

- No dobrze. Nie mam właściwie wyjścia. Zgadzam się. Pomogę wam z tym portalem. Ale jeśli mamy być w przyjaźni nie chcę potem słuchać jakichś wykrętów i wymówek jak do tej pory. - powiedziała swoje zdanie a Majo znów je przetłumaczyła. I wreszcie wydawało się, że obie strony doszły w tym punkcie do porozumienia.

- A co z nami? Z tymi co w piramidzie będą najbardziej nadstawiać karku? - znów odezwała się brunetka w barwnym, bufiastym kapeluszu wskazując na ochotników jacy od wczoraj byli przeznaczeni do tego zadania specjalnego wewnątrz tajemniczej piramidy.

- Królowa obiecuje was wynagrodzić dodatkowo. Po królewsku. - odparła krótko tłumaczka. Panzerkapitan miała minę jakby wolała bardziej dokładną odpowiedź ale ostatecznie spasowała zadowalając się i taką. Rozmowy jeszcze trochę trwały. Zrobiły się luźniejsze i bardziej przyjacielskie gdy te nagłe wolty w negocjacjach raczej były zakończone. W końcu jak już na zewnątrz było ciemno i umilkły odgłosy maszerujących wgłąb dżungli oddziałów cichnąc do odległych dźwięków gwizdków narada zmierzała ku końcowi.

- No to chyba na dziś to tyle. Wszyscy pewnie jesteśmy zmęczeni i czas udać się na spoczynek. I trzymajmy kciuki za naszych dzielnych wojaków aby im poszło lepiej niż ostatniej nocy! - kapitan wstał i jako gospodarz dał znak na zakończenie tej narady. Królowa też wstała i przez Majo nastąpiła pora zwyczajowych pożegnań. Z pewnym jednak wyjątkiem bo zwykle Vivian von Schwarz udawała się na spoczynek razem z królewskim orszakiem zaś tym razem została jeszcze w namiocie. Major da Silva, Panzerkapitan i Olmedo też się pożegnali i wyszli po czym namiot dość szybko zaczął pustoszeć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 31-03-2023, 18:05   #382
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Carsten przysłuchiwał się Riverze i zgadzał z przedstawioną sytuacją. Sam też wziął udział w nocnych manewrach i nie wspominał tego z lubością. Nadal dokuczały mu pamiątki po pogryzieniu przez moskity. Prawie też zwichnął kostkę w tych nocnych harcach między drzewami, pośród mnogości konarów, gęstwiny i dołów. Sama wymiana komend i obecność Amazonek nie wystarczyły, aby bezpiecznie przebyć wyznaczoną trasę. Spostrzeżenia kapitana były cenne, jego przywilejem było to, iż sam nie musiał na własnej skórze odczuć niedogodności nocnej przeprawy. W przeciwieństwie do większej części oficerów.

Mieli jeszcze podjąć kolejną próbę, już lepiej przygotowani, lecz zapowiedź kolejnej nocy budziła kolejne wątpliwości i obawy czy nie będą musieli zmienić bitewnych planów. Wydawało się jednak, że wydanie nocnej bitwy sprawi jaszczurom więcej niedogodności, niż otwarta walka za dnia. Nawet kosztem pewnego chaosu warto było zaryzykować. Nie musieli oblegać i zdobywać miasta tylko przepędzić jaszczury z dziedziny Amazonek. Zmuszało to do innego typu działań, niż te znane ze Starego Świata. Sama dżungla i jej warunki ograniczała użycie falkonetów oraz katapult. W bitwie musieli udowodnić swoje przewagi ścierając się przede wszystkim w walce piechoty, gdyż nie dysponowali znacznymi siłami jazdy. Ale od tego byli stratedzy kapitana, by wyważyć ryzyko i umiejętnie rozłożyć siły. Dobrze też byłoby zachować kogoś w odwodzie na wypadek jakichś niespodzianek. Ochroniarz starał się mentalnie przygotować do bitwy i misji w piramidzie. Wydał też ostatnie polecenia swoim poplecznikom, aby w razie jego śmierci dotychczasowy trud nie poszedł na marne.

- Zebrane rośliny zabezpieczcie i przekażcie Lotharowi. Mam też pewne fundusze, które może wykorzystać, by zapłacić magom z wieży, za eliksir. Niech Lothar wróci do Imperium i odszuka mego syna, którego zostawiłem pod opieką siostry. Wy trzymajcie się taboru i unikajcie kłopotów. Przed, w trakcie i nawet po bitwie, bo rozochoceni wojacy mogą być skorzy do nadużyć. Jeśli spotkacie Agnes rzeknijcie jej, że albatros zawsze niesie nadzieję i pociechę. Oddajcie jej ten medalion, gdybym legł podczas bitwy.

Niemal po ojcowsku wyściskał Estebana, pożegnał się z Barbette. Nieodłączny psi towarzysz miał mu towarzyszyć w nocnej wyprawie i przyszłej bitwie.

Naostrzył miecz, przejrzał ekwipunek i kiedy tylko miał możliwość korzystał z dobrodziejstw wypoczynku i snu. Choć momentami prześladowały go koszmarne wizje, wspomnienia pomieszane z teraźniejszością. Amazonki, demony, nieumarli i uśmiechnięta, zimna twarz Vivian. Nikt nie wiedział czy będzie im pisany tryumf, czy klęska, która też zapisze się wstydliwą kartą w burzliwej historii Portu Wyrzutków. Jedyne na czym mógł polegać to spryt, biegłość oręża i umiejętność rozeznania sytuacji, tak by powziąć właściwe decyzje, co do wyboru stronników. Niektórzy z nich bowiem mogli okazać się wrogami, zaś inni niespodziewanymi sojusznikami…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 31-03-2023 o 18:59.
Deszatie jest offline  
Stary 01-04-2023, 23:30   #383
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



Bertrand podzielał ogólne rozczarowanie wynikami nocnych manewrów. Ale w sumie było to do przewidzenia, żołnierze ze Starego Świata nie byli przyzwyczajeni do działania nocą w dżungli. Miał nadzieję, że kilka nocy praktyki poprawi sytuację. Ewentualnie mogli zaatakować o świcie, co też pozwalało na element zaskoczenia, a nieco ułatwiało widoczność. I taki pomysł też przedstawił sztabowi.

Negocjacje były trudne, Bretoński kawaler przysłuchiwał się im uważnie, próbując ocenić delikatny układ sił pomiędzy ekspedycją, Amazonkami i Vivian jako trzecią stroną. Pomysł z Norsemanami upadł, może i dobrze, 4 strona oznaczałaby jeszcze więcej chaosu, a sytuacja i tak była napięta.

Ale upór Rivery w końcu doprowadził do jakiegoś kompromisu i Królowa musiała obiecać szczodrą nagrodę dla konkwistadorów. Miał nadzieję, że okaże się to prawdą i rozstaną się z nimi w pokoju, jeśli miałby jednak zostać w Lustrii to dobre relacje z Amazonkami mogłyby się mu przydać w przyszłości.

Sam oczywiście zgłosił się do grupy mającej podjąć się najbardziej niebezpiecznego zadania, czyli wejścia do piramidy. Jak już tyle osiągnął to trochę chwały mu nie zaszkodzi, a i dodatkowe złoto ułatwiłoby mu życie. Kilku ludzi z jego oddziału też się zgłosiło, najwyraźniej zainspirowanych przykładem dowódcy. Był pośród nich śmiały Emilio, który ze śmiechem stwierdził, że nie pozwoli by szef całą chwałę zgarniał dla siebie a on nie miał żadnych historii do opowiadania wnukom. Drugiego z braci, jednookiego Guido, poprosił by ten został z Isabellą i trzymał się z dala od frontu bitwy.

Zdecydował, że jak znajdzie trochę czasu, to porozmawia jeszcze z dowódcami poszczególnych oddziałów i zwróci im uwagę, jak ważne jest zachowanie dyscypliny po zwycięskiej bitwie by nie doszło do walk z Amazonkami. Pancernym Koenig ufał, ale już ludzi Rojo nie był taki pewny....

No i planował jeszcze zamienić słowo z Vivian, co do tego co może czekać ich w piramidzie i jak mogą sobie tam pomóc.



 
Lord Melkor jest offline  
Stary 03-04-2023, 21:47   #384
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 94 - 2526.I.24; fst; popołudnie - zmierzch

Czas: 2526.I.24; fst; popołudnie - zmierzch
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar (-10)



Wszyscy






https://i.imgur.com/Gx0jFdY.jpg



Zbliżała się bitwa. Chyba wszyscy w obozie to czuli. Co prawda odkąd pzybyli w tą dżunglę już od paru tygodni zanosiło się na to, że stoczą tą bitwę aby płacąc krwią, życiem i śmiercią zdobyć te skarby. Ale co innego oczekiwać, domyślać się, gdybać a co innego zdawać sobie sprawę, że to już. Już dzisiaj. Tej nocy. Za kilka dzwonów. Zaraz. Atmosfera była specyficzna. Jedynie weterani co mieli za sobą przeszłość wojskową mogli ją rozpoznać. Z jednej strony podniosła, z drugiej niepewna. Większość jakby się wyciszyła, spoważniała zdając sobie sprawę, że to mogą być ich ostatnie godziny na tym ziemskim padole. Sporo osób się modlił do swoich boskich patronów. Bretończycy do swojej Pani z Jeziora, Koenig i jej gwardziści do Sigmara, większość Estalijczyków do Myrmydii, a morska brać do Mananna chociaż żadnego oceanu nie było w zasięgu wzroku. Prawie każdy chciał uregulować swoje sprawy z Morrem prosząc go o łagodną podróż do Jego Ogrodów gdyby przyszło paść dziś w boju. Bardzo żałowano, że nie było żadnych kapłanów którzy mogliby odprawić porządną mszę. Z tego powodu popularnością cieszyły się uduchowione osoby jakie mogły nieść pociechę i otuchę.

Ale z tym nerwowym napięciem radzono sobie też i w przeciwny sposób. Wcale nie mało wojaków korzystało z usług markietanek na wypadek gdyby już później nie mieli okazji. Niektórzy zbierali się w grupach przy ogniskach i śpiewali. Stąd w popołudniowe niebo wznosiły się przeważnie męskie głosy w najróżniejszych staroświatowych językach. Estalijskie marynarskie piosenki, bretońskie pieśni rycerskie, tradycyjne wojskowe utwory w reikspiel czy tileańskie rymowanki. Śpiewano na poważnie, ku dumnej pamięci przodków lub chwalebnych czynów jakie mogło się poszczycić dane miasto, państwo czy tradycja. Ku czci bogów i zaszczytnych ideałów. Ale i plebiejskie piosenki, nie zawsze radosne. Marynarze potrafili zadziwić skalą tematów, od sprośnych piosenek o portowych burdelach i tawernach po prawie żałobne gdy opłakiwali śmierć towarzyszy i dawnych bohaterów.

Przy okazji ostrzono miecze, wymieniano cięciwy łuków i sprawdzano orzechy kusz. Odlewano nowe groty do strzał i bełtów osadzając je na wcześniej przygotowanych pociskach lub robiono na zapas jakby jednak miały być potrzebne. Służba czyściła i oliwiła zbroje swoich szlachetnych panów. Ci mnie zamożni i dostojni sami robili ostatnie poprawki. Tam się zerwała pętelka, tu się zgubił guzik, tam szef poszedł a tu się coś rozpruło. Podczas nocnych manewrów jakie zarządził kapitan zawsze coś takiego się przydarzało. Tak upływał ostatni dzień przez bitwą, każdy kolejny dzwon. Dziś już nic nie ćwiczono ani nie wymagano zbyt wiele. Wszyscy sobie zdawali sprawę, że walka zapowiadała się na ciężką a od zimnokrwistych gadzich bestii ani nie spodziewano się brania jeńców ani im raczej mało kto planował dawać pardonu. W końcu w powszechnym mniemaniu to nie była jakaś cywilizowana rasa jak ludzie, elfy czy krasnoludy tylko jakieś obce, dwunożne potwory o odrażającym wyglądzie. Ale właśnie te potwory blokowały im drogę do piramid i złota. A panowała powszechna determinacja aby je pokonać i wrócić do Portu Wyrzutków a może i dalej jako bogacze. Tak to zwykle wyglądało na poziomie zwykłych żołnierzy bo jak to trafnie parę dni temu zauważyła Panzerkapitan większość z nich zaciągnęła się dla łupów jakie mieli zdobyć w piramidzie. Jeśli na ich straży stały jakieś jaszczury to gorącokrwiści byli gotowi z nimi walczyć aby je zdobyć. Chęć wzbogacenia się by nie rzec chciwość i gorączka złota okazała się całkiem dobrym motywatorem zagrzewającym do walki. Tak bardzo, że nawet dzisiaj, ostatniego dnia prze bitwą panowało niepisana zgoda i przyzwolenie żołnierzy na wzięcie udziału w bitwie o te skarby.

Tak obóz staroświatowców spędzał swoje ostatnie godziny do obiadu. Obiad był obfity. Co powitano z radością. Wzniesiono liczne okrzyki i wiwaty na cześć głównego wodza który rano zapowiedział, że się najedzą do syta i rzeczywiście tak było. Kucharze wydawali jadło w obfitych ilościach. Z licznymi dodatkami egzotycznych owoców co z kolei było udziałem sojuszniczek. Jak się wiedziało jakie owoce i runo zebrać to się okazało, że potrafią być bardzo słodkie, soczyste i nie mieć swoich odpowiedników po znajomej części oceanu. A całkiem potrafiły zmienić smak potraw. Nawet jeśli w namiocie narad podczas sztabowych narad albo podczas wizyt w na wyspie Amazonek dało się ich już nieco skosztować to jednak dla żołnierskiej braci nadal to była nowość. Ten obfity posiłek jednak bardzo poprawił humory i ożywił atmosferę. Tam i tu ktoś krzyczał, że teraz dadzą radę każdemu wrogowi!

Po obiedzie była tradycjna sjesta jaką znali Estalijczycy i Tileańczycy. Powszechnie odpoczywano. Aż wezwano dowódców na ostatnią naradę przed bitwą. Ostatnie noce bardzo pomogły w organizacji tych nocnych przemarszów. Okazało się, że pochodnie i gwizdki oraz skrócenie trasy znacznie pomogły. Potem jeszcze któryś z morskich oficerów wpadł na pomysł aby zrobić relingi. Znaczy powiązać liny do drzew czy czego się tam dało i w ten sposób powstawało coś w rodzaju poręczy jaką można było się posuwać w wyznaczonym kierunku. Amazonki okazały się właściwymi ludźmi aby wykonać to zadanie. A z takimi linowymi poręczami sprawa przemieszczania się została znacznie uproszczona. Wczoraj poszło tak dobrze, że zrezygnowano z wiekszości lamp i tylko na czele, w środku i końcu kolumny ktoś je niósł. W połączeniu z nocnymi przewodniczkami Aldery i tymi linowymi poręczami sprawa zrobiła się znacznie prostsza. Dalej oczywiście zdarzały się “straty marszowe” od tych nocnych marszów na przełaj po dnie zielonego oceanu ale były już na akceptowalnym dla sztabu poziomie. To nie była taka katastrofa jak ta z pierwszej nocy która kazała wątpić czy w ogóle ta cała nocna bitwa ma sens.

Dzisiaj na naradzie była obecna jak zwykle królowa Aldera i jej przyboczne. Za pomocą kubków i noża rysującego po klepisku schemat piramid przydzielano zadania poszczególnym oddziałom. Zasadniczy plan nie uległ zmianie. Przybysze zza oceanu mieli stanowić centrum ataku i kierować się bezpośrednio na główny plac miasta a potem ku piramidzie. Obawiano się, że po sforsowaniu oporu obrońców mogą zostać oflankowani na tym placu bo jaszczury mogły ich atakować z przerw między piramidami jakie okalały ten plac albo i z samych piramid. Ale liczono, że oddziały Amazonek jakie miały uderzyć od flank dadzą im zajęcie. A te które by się przebiły do placu lub wielkiej piramidy wesprą swoich sojuszników. Nie było za bardzo co planować dalszych etapów skoro nie wiadomo było jak się rozwinie ta batalia dlatego tylko je zarysowano w ogólnych zarysach. Armia kapitana de Rivery miała uderzać przez plac kierując się ku wielkiej piramidzie. Zaś Armia królowej Aldery miała obejść miasto i uderzać od skrzydeł w kierunku wielkiej piramidy. Liczono, że każda z tych trzech części zwiążę przeciwnika walką nie pozwalając im przerzucać sił z miejsca na miejsce. A w końcu któraś uzyska przewagę. Domyślano się, że jaszczury zapewne też postanowią bronić przede wszystkim najważniejszego miejsca w mieście czyli wielkiej piramidy. Więc to zapewne będzie ich serce oporu. Z tego samego powodu napastnicy właśnie tam się chcieli dostać i zniszczyć to serce.

Pod tym względem zdawać by się mogło, że kapitan i królowa wydzielonej grupie jaka miała uderzyć na wielką piramidę od środka poświęcili niewiele uwagi. Liczebnie jednak to była skromna część obu armii. Nie mieli do ustalenia chronologii uderzeń ani wiedzieć gdzie i kiedy mają ruszać wzdłuż których poręczy i gdzie zająć miejsce w szyku. Mieli ruszyć o zmroku. Z jeden dzwon po armii tubylczych wojowniczek. Te miały do pokonania dłuższą drogę niż ich staroświatowi partnerzy więc miały wyruszyć wcześniej. Zapewne też ich przemarsz zaalarmuje skinki na czatach wokół miasta ale dla zwiadoców to powinno działać na plus. Te o wiele większe siły powinny skupić na sobie uwagę dzięki czemu oni sami mieli większe szanse przemknąć się do wyjścia owej jaskini jaką ostatnio wydstali się z piramidy na powierzchnię. Na sygnał z głębi dżungli jakim miało być wezwanie rogów Amazonek kapitan miał ruszyć ze swoją armią w kierunku piramid. Oni mieli najbliżej do obrzeży dżungli na skraju miasta obcych piramid więc ruszać mieli najpóźniej. Niemniej gdy już narada dowódców dobiegała końca i większość z nich wyszła aby wrócić do swoich oddziałów kapitan, królowa i wyrocznia podeszli do tej garstki dowódców jacy mieli poprowadzić grupę wypadową.

- A więc to dziś. - powiedział kapitan de Rivera kiwając głową. Jeszcze było widno, właściwie to było jeszcze sporo do zmierzchu. Ale to oczekiwanie i dziwna, elektryzująca atmosfera przed bitwą udzielała się wszystkim. Od zwykłych ciur obozowych, przez szeregowych żołnierzy aż po najwyższych dowódców.

- Dziś, dziś Herr Kapitan. Nie obawiaj się, że nie będziesz miał nas przy swoim boku. Zrobimy swoją robotę i uratujemy wam tyłki. - pancerna kapitan jak się okazało potrafiła mieć poczucie humoru całkiem rubaszne gdy tak pocieszająco klepnęła go w ramię. Jeszcze nie miała na sobie pełnego pancerza ale już przyszła na naradę w bufiastych spodniach i butach. Przed bitwą musiała jeszcze założyć przeszywalnicę jaka miała chronić przed tępymi uderzniami i odkształceniami solidnego, imperialnego pancerza. Ale do zmroku jeszcze było kilka dzwonów więc jeszcze był na to czas.

- Bardzo miło mi to słyszeć milady. - skłonił jej się szarmancko i ujął jej dłoń całując ją jakby była jakąś wielką damą na balu dla znamienitych gości. Cała scenka wywołała uśmiechy albo nawet śmiechy rozbawienia i podziałała jak moment odprężenia.

- Cóż wam mam powiedzieć moi drodzy. Zobaczymy wkrótce kogo bardziej kocha wojenna fortuna i bogowie. Wiecie co macie robić. Zdąbądżcie dla mnie tą piramidę. Nie pozwólcie jej zniszczyć jaszczurom. Ani nikomu innemu. Wszyscy potrzebujemy tej piramidy. Bez niej to wszystko traci sens. Mam do was zaufanie i wierzę, że spełnicie swój obowiązek. - po chwili namysłu kapitan Carlos de Rivera życzył im powodzenia. W sprawie ich wyprawy trudno było coś planować i ustalać poza samym momentem zaczęcia akcji. Właściwie po wyjściu z obozu tak naprawdę tracili ze sobą kontakt. Grupa wypadowa zapewne nie będzie zorientowana jak toczy się nocna bitwa. A główne siły nie będą wiedzieć co się z nimi dzieje do momentu aż znów się spotkają. Kiedy, jak i gdzie to nastąpi tego tak naprawdę nikt nie wiedział. A to była być może ostatnia w miarę spokojna chwila aby się pożegnać, życzyć sobie powodzenia czy zamienić parę słów.

- Oj kapitanie! Nie takie statki i porty już zdobywaliśmy! Nie jedną świątynie i skarbiec żeśmy splądrowali! Nie jednego morskiego potwora czy lądową poczwarę żeśmy ubili! Bogowoe kochają takich śmiałków! Wszystko będzie dobrze! Od rana zamierzam pływać w złotych górach i upijać się do nieprzyzwoitości! - zawołała wesoło białowłosa Kislevitka jakby chodziło o jakaś kolejną morską przygode jaką ze swoimi dowódcą przeżyli wcześniej.

- To ja się do ciebie przyłączę jeśli pozwolisz. - porucznik Lana Solano od początku narady wyglądała na nieco spiętą. Ale wybuch rubasznej beztroski Glebowej widocznie jej się udzielił bo się uśmiechnęła półgębkiem. Chociaż dość melancholijnie.

- Pewnie! Chodź ze mną! Zresztą wszystkich was zapraszam! Tylko nie wynoście ukadkiem złota po kieszeniach! To nieładnie i niegrzecznie! Poza tym to mój pomysł! - zawołała Zoja najpierw łapiąc za łokieć porucznik i przyciągając ją do siebie jakby była jej najlepszą przyjaciółką a potem nie mniej zabawnie pogroziła pozostałym palcem znów wywołując falę radości.

- Panie kapitanie. - Miguel Olmedo, herszt górali, zwykle nie pytany niewiele się odzywał. Zwłaszcza wśród tak zacnego towarzystwa zdominowanego przez szlachetnie urodzonych dowódców jacy zwykle byli na kapitańsko - królewskich naradach. Teraz kapitan zwrócił na niego zachęcające spojrzenie. - Tu mam list. Jakby… Jakby coś się stało. To mógłby kapitan wysłać do domu? - powiedział nieco sztucznym i sztywnym głosem. Z tym listem przyszedł do Carstena. Sam był niepiśmienny więc nie mógł go napisać. W te ostatnie dni przed bitwą to była całkiem częsta prośba wśród zwykłych żołnierzy. Wielu z nich miało nadzieję, że gdyby skończyli tragicznie tą walkę to chociaż ich rodziny w Porcie albo nawet za oceanem miały chociaż cień szansy dowiedzieć się o ich losie. I o tym, że w tych ostatnich swoich godzinach, mimo dzielących ich czasu i przestrzeni, myślami byli właśnie z nimi.

- Oczywiście poruczniku Olmedo. Osobiście tego dopilnuję. Ale nie jak znam życie to pewnie sami wyślecie ten list do Estalii. A może sami sobie kupicie własny statek? W końcu będzie was stać! - powiedział kapitan gładko przyjmując jego list. Okazało się, że zgodnie z wojenną tradycją, tuż przed spodziewaną, ważną bitwą naczelny wódz aby zmotywować swoją armię promował co niektórych z nich. I tak docenił herszta górskich bandytów co tak skutecznie uczestniczyli w większości różnorakich wypadów i wycieczek promując go na porucznika wczoraj po obiedzie. Tego twardego zbója kompletnie to zaskoczyło, że aż mu łzy stanęły w oczach. Potem przy ognisku nie mógł ukryć wzruszenia. Oficer! Prawdziwy oficer! I to taki z papierami! W całej jego górskiej dolinie nikt, nigdy nie dochrapał się oficerskiego patentu od czasów jego, jego ojca i dziadka! A teraz wróci do swojej wioski jako prawdziwy oficer! No więc miał się czym chwalić i co przeżywać. I dlatego w końcu poszedł do swojego czarnowłosego druha aby ten mu napisał list jaki teraz wręczył kapitanowi.

- No cóż kapitanie. Nie wiem jeszcze co przyniesie dzisiejsza noc. Ale jestem zaszczycona, że mogłam pana poznać. Oraz was moi towarzysze. Widzę, że zebrało nam się bardzo nietuzinkowe i elitarne towarzystwo. To będzie zaszczyt przelewać krew u waszego boku. - milady Vivian von Schwarz była bladolica jak zwykle. I tak samo dostojna i elegancka. W swojej czarno - czerwonej sukni znów wyglądała jakby za chwilę miała wsiąść do powozu jaki zabierze ją na bal u gubernatora a nie przedzierać się przez nocną dżunglę aby stoczyć walkę o tajemniczą piramidę. Mimo gładkich słów wydawało się poważna i zamyślona. Podjęła się zadania jakie chyba nawet jej czy Amazonkom wydawało się bardzo trudne.

- Milady spotkać tak wyjątkową kobietę jak ty, w każdych okolicznościach to jest niezapomniane przeżycie. A moi elitarni oficerowie na pewno zrobią co w swojej mocy abyśmy wszyscy wyszli z tego bez szwanku. - powiedział estalijski oficer równie elegancko całując ją w bladą i zadbaną dłoń. Miało to swoje drugie dno bo milady dawała do zrozumienia, że obawia się czy Amazonki nie będą chciały jej się pozbyć po bitwie lub w jej końcowej fazie gdy sprawa z demonicznym portalem będzie załatwiona w ten czy inny sposób. Kapitan zaś widocznie zaczął ją traktować jak sojuszniczkę i ten języczek u szali który może przechylić się na korzyść jego lub Amazonek gdyby doszło między nimi do jakichś nieporozumień. Imperialna uczona ze swoją wiedzą, doświadczeniem, znajomością tutejszej krainy i samych Amazonek mogła okazać się kluczowa. Rozmawiali tak jeszcze chwilę gdy przyszedł któryś z adiutantów kapitana dając znać, że czas zacząć ostatni apel przed bitwą. Potem już wszyscy mieli się rozejść do rejonów oczekiwania aby być w pogotowiu na zmierzch, noc i sygnał rogów królowej Aldery jakie dadzą znać, że ostateczne starcie zaraz się zacznie.

- Dobrze. Chodźmy więc przyjaciele. Czas się wziąć za naszą robotę. - powiedział kapitan rozkładając ramiona w ojcowskim geście i dając znać, że czas zacząć ten ostatni apel.




https://i.imgur.com/S1CPyAI.jpg


Na zewnątrz już dzień zaczął się kończyć. Ale tutaj, na dnie dżungli, wśród prastarych kolumn niebotycznych drzew zmrok zapadał szybciej. Poza tym właściwie to mieli raczej kalendarzową zimę tylko w tej tropikalnej krainie w dzień panowała nieznośna, błotnista duchota. I dopiero po zmroku robiło się znośniej. Czasem nawet nieprzyjemnie chłodno. Przynajmniej jak się było w samej koszuli. Na zewnątrz, wsród namiotów, korzeni drzew i błota ustawiły się różne oddziały. Teren nie pozwalał na tradycyjne ustawienie się w porządny czworobok wokół placu jak nie było placu, polanu ani nawet większego kawałka wolnej przestrzeni nie zarośniętej przez dżunglę. Jednak do tego już się wszyscy przyzwyczaili. Na środek wyjechał de Rivera który dla lepszego efektu i kontaktu dosiadł swojego karego ogiera. Tym razem był w pełnej, ozdobnej zbroi i hełmie.

- Żołnierze! Towarzysze! Bracia i siostry! Gwardziści! Konkwiskadorzy! Tercios! Moje wilki morskie! I wy, górscy piraci! Oraz moi znamienici goście! Dzisiaj jest ten dzień! Ta noc! Ta w jakiej wszystko się rozstrzygnie! Ta w jakiej pokonamy plugawego wroga! Rozbijemy go! Zniszczymy go! Przepędzimy! A potem nasze dzielne sojuszniczki obsypią nas złotem i skarbami! I będziemy świętować! Nie damy się tym gadzim kłom i pazurom! Nie ustępujcie! Napierajcie! Śmiało! Krew za złoto! Nie wrócimy do domów jako rozbitkowie i żebracy! Wrócimy jako bogacze! Złoto będzie nam się wysypywać z sakiewek i kieszeni! Ludzie będą oczy wybałuszać na skarby jakie przywieziemy! Wszystkie kobiety będą nas kochać! Wszystkie drzwi będą przed nami otwarte! Wrócimy jako bohaterowie! Niczym herosi z legend! Wrócimy jako ci którzy pierwsi odnaleźli, zdobyli tą mityczną piramidę! I przywieźli z niej złoto i skarby! Niesamowite opowieści! I przyjaźń naszych barwnych sojuszniczek! Sami pomyślcie! Kto wcześniej tego dokonał?! Nikt! Będziemy pierwsi! I dlatego przejdziemy do legendy! Dzieciom i wnukom będziecie opowiadać jak to dołączyliście do tego starego pirata de Rivery! Jak znosiliście te cholerne robactwo, dżunglę, błoto i choroby! Jak traciliśmy t zdrowie i towarzyszy! Jak nasz nieodżałowanej pamięci pułkownik de Guerra! To nasz wzór do naśladowania! Stał razem z nami na pierwszej linii i nie ustąpił! Ani on ani jego żołnierze! Nie zawahał się! Wytrwał! Tak i my wytrwamy! Wytrwamy, zdobędziemy złoto i będą o nas mówić po wsze czasy! Piękne damy i panny będą patrzeć na nas z zachwytem! Kawalerowie z zazdrością! Dzieci będą słuchać a potem marzyć aby też przeżyć takie przygody! To wszystko stanie się już dziś! Tej nocy! Tylko jak jakiś jaszczur urwie głowę waszemu sąsiadowi! Gdy towarzysz padnie z pianą na ustach od tych przeklętych strzałek skinków! Wy trwajcie! Nie zawahajcie się! To będzie długa, ciężka i krwawa bitwa! Ale żadne skarby nie są za darmi! Trzeba zapłacić krwią! Zapłacimy! A potem chwała, sława i złoto! - kapitan jeździł to tu to tam aby chociaż na chwilę być przy kazdym z najbliższych oddziałów. I krzyczał swoją przemowę. W ciągu tych dwóch miesięcy zdążył się poznać ze swoimi żołnierzami. Nawet jeśli każdego z nich nie znał po imieniu to wiedział już na co ich stać. Co do nich przemawia. Motywuje. I okazał się charyzmatycznym mówcą. Nie obiecywał, że dostaną coś za darmo. Ale wizja powrotu zwycięzców jaki kreował raczej musiała trafić do przekonania wojaków. Przecież większość z nich przybyła tu po złoto i skarby. Jeśli trzeba było o nie walczyć z tutejszymi potworami to byli skłonni zaryzykować. Dlatego po jego przemowie podniosła się wrzawa. Wszyscy wiwatowali na cześć tego zwycięstwa i świetlanej przyszłości. Albo tak chcieli wspólnie zakryć swoje obawy jakie mieli przed tą bezpośrednią konfrotnacją. Kapitan dał im się wykrzyczeć śmiejąc się łobuzersko razem z nimi. Ale uwagę wszystkich przykuły nowe dźwięki. Stopniowo wszyscy odwrócili się w stronę obozu Amazonek. No tak. Zmierzchało a miały najdalej i wyruszyć pierwsze. Na samym czele jechała ich królowa. Na wielkim, zębatym jaszczurze jaki budził respekt swoimi rozmiarami, ledwo tłumioną dzikością drapieżnika no i tymi wszystkimi kłami i pazurami.




https://i.imgur.com/6SBDksr.jpg


- Spójrzcie! Spójrzcie chłopcy! Jakie mamy potężne sojuszniczki! Razem zwyciężymy! - zawołał kapitan wskazując na tą barwną paradę egzotycznej armii jakiej nie widział świat. Przynajmniej ten z zza oceanu z jakiego pochodzili. Bo tam nie zdarzały się armie złorzone wyłącznie z kobiet. Do tego tak obco odzianych czy momentami wręcz rozdzianych. Z barwnymi piórami, naszyjnikami ze złota, obsynitu, kłów, kości i kamieni szlachetnych. Z licznymi tatuażami i barwami wojennymi. Z włóczniami, łukami, tarczami i brońmi jakie nie miały swoich odpowiedników zza oceanem. Albo jazda na tych pierzastych, dziobatych culhanach. Wszyscy chyba widzieli już pojedyncze oddziały Amazonek czy nawet kilka na raz. Ale pierwszy raz prezentowały się w pełnej, wojennej krasie. Szły w pewnym rozproszeniu ale w dżungli nie było miejsca dla zwartych szeregów wojska jakie było podstawowym typem na polu bitwy. Co zresztą ostatnie nocne manewry naocznie uświadomiły Staroświatowcom. Szły w zaskakująco zdyscyplinowanym milczeniu. Dziarsko, raźno, śmiało. Każda grupa niosła coś co nazywały “totemem” i było odpowiednikiem bander, chorągwi i sztandarów znanych w Starym Świecie. Ponieważ przchodziły obok ich obozu to nie dało się ich złapać wzrokiem wszystkich na raz. Więc wydawało się, że to barwny potok albo jakaś parada egzotycznych, zgrabnych tancerek. Tylko powaga i śmiałość na twarzach oraz pełen wojenny rynsztunek potwierdzały, że to wojowniczki jakie ruszają na bitwę.

Królowa jechała na czele ale wraz z Majo i kilkoma towarzyszkami zjechały w stronę obozu i stanęła obok kapitana jakby też chciała popatrzeć na to nietuzinkowe widowisko. Wkrótce do obozju wjechała też ich wyrocznia, Lalande na czele tych oddziałów jakie miały wziać udział w nocnej eskapadzie do wnętrza piramidy. I wtedy chyba ku zaskoczeniu wszystkich Vivian zaczęła śpiewać. To była znana ballada jaką często śpiewali wojacy wszelkich nacji. A czarno - czerwona milady zaśpiewała ją najpierw w reikspiel. Potem po bretońsku i wreszcie po estalijsku. Okazało się, że ma całkiem mocny, kobiecy głos. W trakcie ktoś jej zaczął akompaniować na mandolinie, ktoś inny na flecie a wszyscy słuchali tej pieśni.


https://www.youtube.com/watch?v=FaOciDvVgUs

https://www.youtube.com/watch?v=FaOciDvVgUs


To była stara pieśń. Pieśń wojowników jacy szukują się do bitwy. Ostrzą miecze i topory. Czyszczą zbroje. Piją wino przy ognisku i rozmawiają ze sobą. A tam, na zewnątrz, poza obozem, skryty w ciemności jest wróg. Dziś jeszcze nie. Dziś jeszcze wszyscy żyją i siedzą przy ognisku, pijąc, śmiejąc się i rozmawiając. Ale jutro. Jutro czeka ich bitwa. Czeka ich walka. Czeka ich krew i śmierć. Ale wojownicy się nie lękają. Zabijać i ginąć to rzemiosło wojowników. Więc jutro czeka ich walka. Czeka ich bitwa. Czeka ich krew i śmierć. Czeka ich wróg skryty dzisiaj w ciemnościach lasu. Ale dziś jeszcze siedzą przy ognisku, jedzą, piją i rozmawiają. I nie lękają się.

W końcu ostatni oddział maszerujących Amazonek zniknął w coraz bardziej mrocznej dżungli. Królowa zamieniła jeszcze ostatnie słowa z kapitanem. Krzyknęła coś do staroświatowców co Majo przetłumaczyła, że życzy im powodzenia i wierzy we wspólne zwycięstwo. Po czym sprawnie skierowała swoją zębatą bestię i odjechała w ślad za swoją armią. Na miejcu zostały tylko te wojowniczki jakie miały być przewodniczkami dla poszczególnych oddziałów. Oraz te co pod przewodem Lalande miały razem z grupą zwiadowców ruszyć ku trzewiom piramidy. Zmierzch się kończył. Zaczynała się noc. I czekanie na to co przyniesie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-04-2023, 07:35   #385
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Nieuchronność losu… dopiero teraz w pełni dotarło do Carstena, że wszystkie szlaki prowadziły go do tego miejsca… Miejsca, w którym ostatecznie zadecyduje przeznaczenie. Uświadomił sobie to w pełni realizując prośbę Olmedo. Pisząc ten list, sam czuł się, jakby kreślił słowa do swego syna. Malo brakowało, aby Sylvańczyk prawież uronił łzę, czując podobne emocje, co doświadczony góral. Bliskość decydującej bitwy skłaniała ku przemyśleniom dotyczącym bliskich, bilansu żywota, miłości i śmierci… Był jednak wdzięczny twardemu Góralowi za to, że natchnął go do pewnej decyzji. Kiedy pożegnał kamrata sam sięgnął po pergamin, chcąc przelać nań ogrom uczuć i tkliwości, która go ogarnęła.

Cytat:
Drogi Johanie!

Piszę do Ciebie z krańca świata, dokąd przygnała mnie ojcowska troska i pragnienie byś został wyleczony z tajemniczej choroby, która spadła na Ciebie w niegościnnej, ponurej Sylvanii. Mam nadzieję odnaleźć tu lek na chorobę, która nie pozwala mi cieszyć się twoją obecnością, sączy truciznę i trzyma cię w niewoli letargu. Wiedz, że nie ma godziny, w której nie myślałbym o twym ocaleniu i naszym ponownym spotkaniu. Wierzę, że czarna mara, która sępi młody żywot i przysłania ci słońce, więżąc w krainie ciemności, rozwiana zostanie i pokonana ostatecznie wyzwalając cię dla stęsknionego ojca, dla rodziny oraz dla świata, który będziesz mógł na nowo odkrywać. Marzyłeś przecie o tym, by być podróżnikiem-odkrywcą i zrobię wszystko, aby te marzenia się ziściły. Pierwszym krokiem będzie twe ozdrowienie dla którego gotów żem poświęcić wszystko, łącznie z mym życiem, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jutro czeka mnie bitwa z przeciwnikiem, stojącym na drodze do spełnienia mego życzenia o rychłym powrocie do Ciebie. Jesteś jednak pod dobrą opieką i czułą troską. Uczynię wszystko byśmy mogli obaj odnaleźć się na nowo i wybudzić cię z koszmarnego snu, którym jesteś zniewolony od roku.

Twój zawsze oddany, stroskany i kochający ojciec Carsten Eisen, porucznik w służbie kapitana Carlosa de Rivery
Pewien ciężar spadł z serca ochroniarza i dzięki niemu, wiedział iż będzie mógł bardziej skupić się na czekającym go zadaniu podczas ostatecznej potyczki. Mimowolnie odczuwał też więź z innymi żołnierzami. Dzielili trudy już przez kilka tygodni, część z nich przestała być dla niego anonimowa. Niemal wszystkich łączył podobny nastrój. Pomieszanie obaw z majaczącą obietnicą zwycięstwa i chwały.

Ojcowskie spojrzenie Rivery, przypomniało mu jak szanował dowódcę.

- Cóż, pozostaje, jak zwykle nie zawieść cię, kapitanie! – odrzekł skromnie, kiedy miał chwilę, by zamienić słowo z mężnym Estalijczykiem. – Jeśli każdy z nas zrobi, to do czego jest powołany, dodając trochę poświęcenia, to kolejny dzień zapisze się chwalebnie w księdze naszego żywota. Wielkim honorem było mi pełnić służbę pod twoją komendą.

Carsten znalazł też czas dla Zoji, Bertranda i Vivian. Kislevitka imponowała swoją zadzierżystością i chwacką postawą. Bertrand spokojem i szlachecką ogładą, zaś Vivian nieprzeniknionym zimnym uśmiechem na bladym obliczu. Wspomnienia o jej tajemniczej armii wzbudziły w Sylvańczyku dreszcze niepokoju. Czy to naprawdę będzie ich sojusznik? Co jeśli obróci się przeciw zdobywcom z Portu Wyrzutków? I jaką cenę przyjdzie im wszystkim zapłacić za sojusz z tajemniczą Milady? Na te i wiele innych pytań odpowiedź miała przynieść najbliższa noc i nieodgadniony świt....
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 08-04-2023 o 08:05.
Deszatie jest offline  
Stary 11-04-2023, 22:00   #386
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand nigdy nie był przesadnie religijny ale wieczorem przed bitwą znalazł chwilę na modlitwę, zarówno do Pani Jeziora, jak i wojennej Pani Myrmidii, której kult był również rozpowszechniony na bretońsko-estalijskim pograniczu, gdzie się wychował. Do tej pory bogowie mu najwyraźniej podczas tej wyprawy sprzyjali, liczył że i tym razem, w tej godzinie największej próby, nie będzie inaczej.

No ale trochę czasu na rozrywkę też znalazł. Posiedział chwilę ze swoimi żołnierzami, którzy spędzali czas na rubasznych żartach i pogawędkach. Emilio zastanawiał się chyba bardziej żartem niż serio, czy te pyszne owoce, którymi dzisiaj poczęstowały ich Amazonki, przypadkiem nie zmienią dzielnych konkwistadorów w kobiety. Co by tłumaczyło, dlaczego pośród tego plemienia nie ma mężczyzn.... Bertrand nie skomentował tego, nie chcąc poruszać wiedzy, którą nie mógł się powszechnie dzielić.

Poprosił Guido żeby pod jego nieobecność trzymał się z dala od głównej linii frontu i pilnował Isabelli. Podczas narad dowództwa też upewnił się, że ci z jego ludzi którzy nie zdecydowali się tak jak Emilio podążyć za nim do piramidy, nie będą przydzieleni do najbardziej niebezpiecznego odcinka. Postanowił zapytać się też Vivian czy nie zna jakiś zaklęć ani metod, dzięki którym jego rapier mógłby stać się skuteczniejszym orężem do walki z demonami, na których podobno mieli się natknąć przy tym tajemniczym portalu.

Podobnie jak dowódca górali i Cartsten, który podczas tej wyprawy zaprawdę okazał się godnym towarzyszem broni, napisał list do rodziny w Bretonii. Przeprosił w nim za to, że to jego dawna zapalczywość doprowadziła do ich kłopotów, po tym jak okaleczył w pojedynku syna diuka Carcasonne i w ten sposób wykreował swojemu rodowi groźnego wroga. No, ale dzięki swojej odwadze i talentowi miał nadzieję odwrócić złowrogi los i przynieść chwałę oraz lepszą przyszłość rodowi de Truville.

A potem wraz z innymi obserwował defiladę oraz wysłuchał godnej przemowy de Rivery. I podobnie jak większość wiwatował, a wypolerowane dzień wcześniej ostrze jego rapiera uniosło się do góry w salucie, by odbić promienie słońca, innego niż na jego rodzinnej ziemi. Ten rozbłysk był dla niego symbolem nadziei na zwycięstwo i dobrą przyszłość...





 
Lord Melkor jest offline  
Stary 16-04-2023, 23:22   #387
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 95 - 2526.I.24; fst; wieczór

Czas: 2526.I.24; fst; wieczór
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: na zewnątrz: noc, pogodnie, umi.wiatr, umiarkowanie (0)



Wszyscy




- Rogi. - rzuciła cicho Zoja. Nie tylko ona je usłyszała. Wytłumiony przez przestrzeń i kurtynę mrocznej dżungli wciąż jednak były słyszalne. Wiedzieli co to oznacza. Amazonki królowej Aldery dotarły na wyznaczone miejsce i tak dawały znak, że wzywają swoich zamorskich sojuszników do bitwy. Chyba wszystkie głowy w obozie Staroświatowców skierowały się w stronę dżungli skąd docierał ten zew. Przez ten moment zrobiło się dziwnie cicho. A ludzie jakby znieruchomieli. Ale na chwilę.

- No to obawiam się, że wystarczy tego leniuchowania i czas się zabrać do roboty! Nie możemy pozwolić aby tutejsze piękne damy zgarnęły całą chwałę i złoto dla siebie! - zawołał głośno kapitan. Wstał ze swojego składanego krzesełka na jakim siedział przed swoim namiotem i zaczął zakładać hełm. Skinął na swoich dowódców i ci rozeszli się do swoich oddziałów. W obozie dały się słyszeć gwizdki sierżantów i tumult czyniony przez wielu przemieszczających się na raz ludzi. Stukot broni, tarcz, zgrzyt pancerzy, gwar rozmów. Tak wielka ciżba to nie był jakiś patrol czy drużyna zwiadowców aby mieć nadzieję na zachowanie dyskrecji. Chociaż wciąż była nadzieja, że uda się uzyskać zaskoczenie w skali całej bitwy. Oddziały już wcześniej odpoczywały na wyznaczonych pozycjach więc teraz tylko wstawano, przeliczano ostatni raz czy kogoś nie brakuje i kolejne komendy gwizdkami zgłaszały pełną gotowość bojową. Armia ruszała w bój. Podobnie jak wcześniej Amazonki teraz przybysze zza oceanu po kolei znikali w mrocznych czeluściach dżungli. Aż zniknął ostatni z nich. Jeszcze chwilę było słychać ich klekot i stukoty jakie czynili, albo widać małe świetlne kulki latarni sztormowych które z tej odległości wydawały się błąkać niczym jakieś błędne ogniki na bagnach. Aż w końcu dżungla pochłonęła i stłamsiła także te oznaki obecności. Zupełnie jakby była w stanie połknąć całe armie i cywilizacje bez żadnych trudności. Obóz zrobił się nagle jakiś cichy i pusty. A wokół była tylko noc, mgła i dżungla.




https://i.imgur.com/jFfpHPc.jpg


Grupa śmiałków co miała udeżyć na piramidę od środka musiała odczekać jeszcze trochę. Aby zwiększyć szanse, że siły główne skoncentrują na sobie uwagę potencjalnych skinkowych harcowników i czujek. Ale w końcu Zoja uznała, że już czas ruszać. Wstała, zaczęła poprawiać pasek i kubrak jaki mimo tropikalnego zaduchu założyła. Podobnie jak okrągłą tarczę na lewe ramię. Tym razem prawie na pewno szli do walki i zadania rozpoznawcze miały mniejszy priorytet.

- Oh, braciszku pilnuj się! Nie daj się tam zabić! Cóż ja pocznę sama na tym świecie? Bardzo cię proszę wróć do mnie. Jestem strasznie dumna z ciebie, że się zgłosiłeś do tak niebezpiecznego zadania. Nasi rodzice na pewno też by byli. Ale uważaj na siebie i wróć. - Izabella bardzo się starała trzymać fason jak na damę z dobrego domu wypadało. Jednak nawet w świetle ogniska przy jakim siedzieli dało się wyczuć, że jest bliska płaczu z troski i wzruszenia. Uściskała mocno starszego brata i długo go tak trzymała w siostrzanym uścisku. Potem się oderwała i podeszła do Carstena, Zoji i Vivian też im życząc powodzenia i aby wszyscy się spotkali ponownie po bitwie. A jeszcze potem stała wraz z Guido mahając im na pożegnanie.

- To powodzenia szefie. Wróć do nas. Najlepiej w jednym kawałku. - Esteban i Barbette trzymając na smyczy Bastarda też do końca towarzyszyli Carstenowi. Życzyli mu powodzenia i mieli nieco niewyraźne miny. Ale starali się zachować jak należy. Psisko ostatni raz obwąchało nogi i dłoń swojego pana, ten jeszcze raz mógł go pogłaskać a potem trzeba było ruszać w noc.

Szli mniej więcej gęsiego. Stąd widać było ledwo kilku sąsiadów przed sobą i jak się człowiek odwrócił to może drugie tyle za plecami. Ale mieli liczny kontyngent tubylczych wojowniczek jako przewodniczki. One dość gęsto przetykały ten wężowy szereg a zdawało się, że widzą dokąd iść. Jak się orientowały w tych ciemnościach i mgle gdzie jeden kawałek beziminenej dżungli wydawał się podobny do poprzedniego dla Staroświatowców było to trudne do odgadnienia. Grunt, że działało. Szli w ciszy i bez świateł aby nie zwracać na siebie uwagi. Więc dość dobrze słyszeli i te bliższe i dalsze dźwięki.

- No to się zaczęło. - powiedziała cicho Glebowa na chwilę się zatrzymując. Wraz z nią stopniowo cały wężowy szereg wyhamował. Chyba wszyscy poświęcili chociaż chwilę aby próbować łowić uchem te całkiem znajome dźwięki. Rogi Amazonek, trąby Staroświatowców wzywające do bitwy. Prawie wytłumiony, przenikliwy okrzyk wojowniczek Aldery jakim zaczynały każdą walkę. Niosące się echem odgłosy jaszczurzych tamtamów. Tak, regularna bitwa musiała się właśnie zacząć. Dwie armie starły się ze sobą. Co wyszło z planów zaskoczenia jaszczurów nocnym atakiem nie szło zgadnąć. Ani jak się toczy ta bitwa. Czy któraś ze stron zyskała przewagę czy jeszcze nie. Chyba w niejednej głowie harcowników mogła zawitać myśl, że jak ciepłokrwiści przegrają bitwę to los śmiałków buszujących po piramidzie może stać się trochę niewesoły.

- Chodźmy, mamy robotę do zrobienia. - Zoja dała znak aby wznowić marsz. Więc chociaż od strony skrytego za ścianami nocnej dżungli miasta wciąż dobiegały odgłosy bitwy to harcownicy maszerowali dalej. Ze dwa czy trzy pacierze później dotarli do ukrytego przejścia jakie prowadziło do jaskiń i podziemnej rzeki. Dopiero tutaj zapalano lampy i pochodnie bo nawet tutejsze wojowniczki nie czuły się na siłach maszerować przez te jaskinie całkiem po ciemku.

- Oby to nie był ostatni raz co oddychamy świeżym powietrzem i widzimy niebo. - powiedział nie do końca żartem porucznik Olmedo. Paru jego kamratów zaśmiało się cicho a Zoja trzepnęła go żartobliwie w ramię.

- Przypomnę ci to jutro w południe jak znów tu będzie kocioł nie do wytrzymania i jak będziesz skamlał aby znaleźć jakieś zacienione miejsce! - fuknęła na niego udając, że się gniewa. I ta mała scenka pozwoliła nieco rozładować napięcie chociaż na chwilę. Po czym po kolei włazili do środka. I dość luźną formacją szli tymi korytarzami mając grupę Amazonek za przewodniczki. Kolejny postój zrobili w tym samym miejscu co wtedy gdy wracali za pierwszym razem z akcji w piramidzie. Amazonki podczas postoju wsadzały sobie do ust jakieś liście które potem długo żuły. Nawet proponowały to swoim kolegom zza oceanu. Vivian nazywała te liście “koka” i w jej opinii przeciwdziałały zmęczeniu. Dlatego wojowniczki używały ich podczas długich wart albo przemarszów gdzie długotrwała monotonia nie sprzyjała zachowaniu czujności. Ceną za to było lekkie zobojętnienie, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Liście koki były u Amazonek w dość powszechnym użyciu. Oprócz tego wytwarzano z nich wywar jaki już był mniej powszechny i używały go tylko Koka-Kalim. Wojowniczki jakie dzięki temu wywarowi wprowadzały się w agresywny szał podobny do norsmeńskich berserkerów. Wtedy jednak nie dało się ich kontrolować, nawet one same niezbyt nad sobą panowały więc używano tego zwykle tuż przed bitwą.

W międzyczasie ci co byli tu wtedy z pewnym sentymentem odkrywali swoje własne ślady ognisk czy posiłków. Wszystko wyglądało tak jak wtedy gdy to zostawiali. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Prawie. Pierwsza przeszkoda chyba nie powinna aż tak dziwić a jednak nieco zaskoczyła obie sojusznicze grupy.

- Ah no tak… Ten głaz… - Omledo sobie przypomniał, że ostatnio grupka wojowniczek zablokowała przejście do górnych poziomów aby zmniejszyć szanse na kolejną zasadzkę skinków. I widocznie nikt tego głazu od tamtej pory nie ruszał. Bo właśnie tak to opisała Majo jaka rozmawiała ze swoimi zwiadowcami. Ale było coś jeszcze.

- Założyły glif ochronny. Zapewne alarm. Jak odsuniemy głaz to może tam kogoś ostrzec. - ciemnoskóra tłumaczka królowej o gracni i urodzie zawodowej tancerki przetłumaczyła im słowa Lalande. Skoro była w to zamieszana magia to ona oraz lady Vivian poszły do tego głazu aby sprawdzić co jest grane. Ostatecznie uznały, że może udałoby im się rozproszyć glif bez alarmowania tego kto go założył ale gdyby były z tamtej strony. Bez tego nie dało rady tego zrobić. A ponieważ alternatywą było powrót na powierzchnię i być może szukanie innego wejścia co nie wiadomo było ile by zajęło czasu i co by tam zastali zdecydowano się zaryzykowac i po prostu odwalić ten głaz. Na tyle osób co mieli i bez obsynitowych ostrzy skinków na karku to było dość proste zajęcie. Za głazem ukazał się dalszy fragment nieco szerszej jaskini. I te prastare, nieco niedbale wykute kamienne schody. Z pewnym zdziwieniem odkryto ponownie ciało tego pechowego górala co tutaj spadł i rozbił sobie głowę o kamień zabijając się na miejscu. Widocznie ciało w ogóle nie interesowało gadzich zdobywców bo wyglądało na nieruszone. Chociaż widok i zapach po paru dniach w tych piwnicznych warunkach był dość przykry. Czym prędzej więc pokonano ten kawałek i powyżej zaczynały się już trzewia piramidy. Tu bloki tworzące ściany, podłogi i sufit były już starannie wykonane i dopasowane do siebie. A przejścia były ukształtowane w charakterystyczne trapezy.

W pewnym momencie szpica Amazonek wróciła z niepokojącymi wieściami. Dalsza droga była zablokowana przez straż saurusów. I to zapewne nie przypadek bo za nimi dopiero były krzyżówki jakimi można było rozdzielić się i iść w różnych kierunkach. A tak trzeba było jakoś pozbyć się tego korka jaki blokował dalszą drogę w głąb piramidy.

- Myślicie, że to przez ten alarm przy głazie? - zapytała Zoja gdy się zebrali na naradę. Amazonki nie były pewne. Mogło być, że przez alarm. A równie dobrze gady mogły zostawić tam straż od ostatniej wycieczki do piramidy i dalej tu stały. Ostatecznie jednak białowłosa uznała, że to nie ma większego znaczenia tylko i tak jakoś trzeba się pozbyć tych saurusów aby wedrzeć się dalej. Wydawało się, że ciepłokrwiści mają znaczną przewagę liczebną nad grupą zimnokrwistych ale niezbyt szeroki korytarz ograniczał starcie do dwóch, góra trzech walczących obok siebie. Korytarz był też bez żadnych przeszkód i kryjówek a saurusy stały frontem do nadchodzących z dołu przeciwników więc jakieś podchody raczej odpadały. Można było próbować je ostrzelać z łuków ale były dość odporne i wiele strzał mógł przyjąć taki saurus zanim padł. A był nie jeden tylko z pół tuzina. Tyle przynajmniej udało się dojrzeć i zliczyć zwiadowcom Amazonek. W pierwszym szeregu trzech i w kolejnym też. Co było za nimi nie wiadomo. I saurusy nie miały broni zasięgowej ale gdyby walka trwała za długo to może zleciałyby się inne albo co. W końcu więc rozważano użycie ciężkich argumentów czyli gwardzistów kapitan Koenig. Wydawało się, że ta pancerna piechota byłaby najodporniejsza z posiadanych oddziałów do bezpośredniej walki z saurusami. Zwłaszcza, że na raz też by mogło walczyć po trzech ludzi na raz. Ale jeszcze Zoja się wahała czy użyć tego pancernego atutu już teraz, przy pierwszej przeszkodzie.

Lalande za pośrednictwem Majo, przyznała, że ma nieco możliwości wzmocnić własnych walczących ale spora jej część sztuk tajemnych opiera się na siłach natury i istotach żywych. Tutaj głęboko w podziemiach byłoby to mniej efektywne i trudniejsze do wykonania. Lady Vivian uznała, że mogłaby zaatakować te gruboskórne jaszczury magią osłabiającą. Ale musiałaby ich widzieć czyli wyjść chociaż na koniec tego samego korytarza a efekt nie byłby natychmiastowy. Co dawałoby zimnokrwistym możliwość jakiejś reakcji. No i mogła jeszcze przenieść siebie i jeszcze kogoś niczym wiatr poza ten gadzi korek no ale nie było wiadomo co tam jest dalej no i co w góra dwie osoby mieliby zdziałać tam w dalszych korytarzach. Wcześniej, jeszcze w obozie przed wyruszeniem w dżunglę odpowiedziała Bertrandowi, że ma pewne możliwości wzmocnienia kogoś w walce z demonami ale to raczej na krótko przed walką, wcześniej niezbyt to miało sens.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-04-2023, 23:24   #388
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację



Bertrand żegnając się z siostrą oczywiście obiecał że wróci, nie mógłby postąpić inaczej. Ale poprosił też wicehrabinę i Riverę by zajęli się nią gdyby jednak bogowie w końcu odwrócili się od niego i nie wróciłby z wyprawy.

Słyszał dźwięki zwiastujące rozpoczęcie bitwy, ale nie miał już na nią wpływu. Starał się zachowywać czujność kiedy schodzili w trzewia ziemi, dlatego odmówił kiedy Amazonki oferowały liście "koki". Nie chciał by jego zmysły były osłabione.

Nie do końca rozumiał te wszystkie rozmowy o magii, ale cieszył się, że mieli po swojej stronie dwie czarodziejki, Lelande i Vivian. W końcu jednak natknęli się na pierwszych przeciwników co zakończyło nerwowe wyczekiwanie. Nadszedł czas na szybkie decyzje i krwawy taniec jego ostrza.

- Moim zdaniem wziąć te jaszczury w dwa ognie to dobra taktyka. Vivian, jak jesteś w stanie to przenieś kilka osób na ich tyły, zaatakujemy z dwóch stron. Ja sam też mogę się przenieść - zaproponował.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 22-04-2023, 17:26   #389
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wreszcie… minuty wlekły się niemiłosiernie kiedy czekali na swą kolej. Carsten spoglądał po twarzach najemników, jakby chciał je zapamiętać. Nie wiedział komu będzie dane przeżyć bitwę. Do kogo tym razem uśmiechnie się wojenna fortuna, lecz czuł, że obecnie także jego los związany jest z grupą udającą się do piramidy. Nie wątpił w ich odwagę i zdolności bojowe, jednakże nie wiedzieli tego, co on. Nie zaznali piekielnego wyziewu, furii demonicznych przeciwników, z którymi Sylvańczyk musiał się mierzyć w świątyni Amazonek. Nie odnieśli ran, których wspomnienie było żywe i bolesne, jak palący dotyk broni odmieńców. Zło przenikało to miejsce, jakaś ohydna spaczona geometria kazała mrocznym Bogom interesować się tym osobliwym sacrum. Możliwe, że dawna spuścizna drzemała w trzewiach i podziemiach budowli, pulsując i czekając na dogodną chwilę, by wybuchnąć jak wulkan zła. Ochroniarz modlił się bezgłośnie, by nie nastąpiło to podczas dzisiejszej nocy…

Do pewnego momentu wszystko szło dość gładko, oczywiście jak na warunki dżungli. Zdziwiło go jednak, że jaszczury nie zabezpieczyły piramidy po poprzedniej wizycie żołnierzy. Praktycznie wszystko wyglądało tak, jak to zapamiętał. Miał przedziwne wrażenie, iż nadal przeżywa to samo, goszcząc w ciemnościach i znajomych korytarzach.

Uczucie rozwiało się dopiero, kiedy na ich drodze objawili się groźni przeciwnicy – Saurusy. Zdawało się, że samą swą wielkością zdolni są tamować drogę najemnikom. Umięśnione korpusy przydawały im wielkości bestii i wzbudzały niemy szacunek. Wiedział, że są niezwykle żywotne, a jak na swoją budowę dość zwinne i mogą sprawić nie lada problem, zwłaszcza ludziom pozbawionym solidniejszej zbroi. Pomyślał, że to oddział Koenig winien zająć się tymi jaszczurowatymi pomiotami, ponieważ bestie gotowe nielicho poranić tych lżej opancerzonych. A ranni w obecnej sytuacji byliby większym ciężarem dla reszty ich komanda. Dobył broni i chociaż był gotowy do starcia, rozsądek podpowiadał, aby maksymalnie wykorzystać atuty innych. Byli przecież dopiero na początku zuchwałej drogi do środka piramidy.

- Będę cię osłaniał, pani. – rzekł do Viivian, bo w tej chwili najbardziej odpowiadała mu rola ochroniarza Stirlandki, której magia mogła być decydująca w dalszej części misji i należało uchronić ją przed nawet przypadkową raną…
 
Deszatie jest offline  
Stary 23-04-2023, 15:49   #390
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 96 - 2526.I.24; fst/wlt; ??

Czas: 2526.I.24; fst; wieczór
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, wnętrze wielkiej piramidy
Warunki: korytarze, sucho, umiarkowanie, smród nieczystości; na zewnątrz: ??


Przebicie



Narady dowódców jeszcze trochę trwały nim zdecydowano się na ostateczną wersję planu. Panowała raczej zgoda, że gwardziści Pnzerkapitan są najodpowiedniejsi do wyrąbania sobie drogi przez blokadę saurusów. I jak za bardzo innych ochotników do tego zadania nie było imperialna oficer bez skrupułów przyjęła to zadanie. Zgodziła się na to aby wyrocznia Amazonek, Lalande, użyła swoich talentów aby wzmocnić ich siły pierwotnymi mocami żywej dżungli. Lady von Schwarz także miała coś do powiedzenia.

- Obawiam się Bertrandzie, że nie dam rady tak śmigać jak dorożka w jedną i drugą stronę. Trochę mnie to wysiłku kosztuje a czeka nas jeszcze główne zadanie. Jedną osobę mogę ze sobą zabrać. I łatwiej mi się dopasować w tym zaklęciu do kogoś z kim już robiłam takie skoki. Łatwiej wtedy znaleźć rezonans. - odparła czarno - czerwona milady, godnie jak zwykle gdy musiała skorygować pierwotny pomysł bretońskiego kawalera. Po czym skinęła głową czarnowłosemu Sylvańczykowi.

- Cieszy mnie kawalerzy, że mogę liczyć na twoje dzielne ramię. Będę zaszczycona jeśli będę mogła na ciebie liczyć. - dodała z dostojnym tonem godnym królowej rozmawiającej ze swoim rycerzem.

Potem trwały jeszcze ostatnie ustalenia co i jak. Gwardziści kapitan Koenig zgrzytając blachami pncerzy przesunęli się na czoło kolumny przeciskając sie przez pozostałe grupki. Trzymali w dłoniach swoje wielkie, imperialne miecze i wydawali się być pewni siebie. Lalande, Vivian i Carsten stanęli tuż za nimi. Plan był taki, że Vivian zmieni siebie i Carstena w dymną postać i spróbują czmychnąć za tą gadzią blokadę. Co dalej będzie trudno było powiedzieć bo nikt nie wiedział co i kto za nią może być. Dlatego czarna milady wolała mieć u swego boku kogoś sprawdzonego. Zamierzała rzucić czar jeśli uda się im wylądować gdzieś w miarę blisko po drugiej stronie. A zadanie Carstena miało polegać na zapewnieniu jej bezpieczeństwa aby mogła wykonać ten czar. W tymczasie kapitan Koenig miała uderzyć od frontu na blokujących drogę w głąb piramidy saurusy.

Akcję zaczęła Lalandę. Wzniosła dłonie do góry i zaczęła śpiewać. Miała mocny, kobiecy głos ale ta krótka pieśń brzmiała jak wezwanie. Powietrze naelektryzowało się, włoski na ramionach i karkach zaczęły stawać dęba. W powietrzu dało się wyczuć dziwny zapach podobny do… Właściwie nie było wiadomo do czego ale gwardziści zaczęli z fascynacją oglądać swoje dłonie i ramiona jakby odkrywali je na nowo. Któryś się zaśmiał czy na próbe uderzył w ścianę. Koenig także się zaśmiała i krzyknęła coś wesoło. Po czym ujęła swój miecz w obie dłonie przyjmując już postawę do szarży. Zaś jej gwardziści ochoczo postąpili podobnie.

- Podwójny żołd, potrójna śmierć! Pierwsi w walkę! Pierwsi w śmierć! Za mną! - krzyknęła gromko i wybiegła za kamienny narożnik za jakim się szykowali. Cały oddział bez wahania pobiegł za swoją kapitan. Przez moment było słychać tupot ich ciężkich butów i zgrzyt ruchomych pancerzy. Zawtórował im gadzi syk jaszczurów. Świsnęły zza ich pleców strzałki z dmuchawek zdradzając pierwszy raz obecność skinków. I zaraz potem poszło echo zgrzyt blach i metaliczny szczęk broni.

- Na nasz też już czas kawalerze. - rzuciła łagodnie imperialna uczona. Podobnie jak wcześniej stanęła przed Carstenem jakby zaraz mieli zacząć jakiś taniec. Położyła sobie jego dłonie na swoich biodrach a sama złapała go za ramiona. Znów poczuł z bliska zapach jej wyrafinowanych perfum i ciepło bijące z jej ciała. Ona jednak coś zaczęła cicho mówić, pewnie formułę zaklęcia. I już. Dla reszty wyglądało jakby po tym gdy oboje tak chwilę stali nieruchomo objeci i gdy Vivian skończyła mówić w dziwnym języku to oboje rozpadli się w pył. W czarny pył. Ale pył zamiast upaść na posadzkę uniósł się. Zmienił się w czarny dym jakby wybuchł tu jakiś pocisk z takim czarnym dymem. Po czym ta czarna chmura jak żywa istota wyleciała za ten sam narożnik co właśnie wybiegli gwardziści. Przeleciała nad nimi, nad głowami walczących z ludźmi gwardzistów, nad mniejszymi skinkami jakie widocznie były tuż za nimi i jeszcze kawałek pustego korytarza aż za to skrzyżowanie o jakim mówiły Amazonki. Przelecieli w bok i kilka kroków dalej wylądowali. Znów skończyli tak jak zaczęli. Stojąc naprzeciwko siebie i się obejmując.

- Kiedyś rzeczywiście będziemy musieli zatańczyć kawalerze. - uśmiechnęła się do Carstena z dozą rozbawienia. Ale puściła go i ruszyła w stronę krzyżówek. Wyjrzała za róg. - Będę musiała stanąć tu, na środku aby ich widzieć. Na ciebie kawalerze stoi zadanie zablokowania tym gadom drogi do mnie. Jak skończę dołączę do ciebie. - oznajmiła mu krótko co mniej więcej zgadzało się z wcześniejszymi ustaleniami nawet jeśli nikt nie wspomniał o gromadzie skinków czekających za plecami pół tuzina saurusów.

Czarodziejka wyszła na środek skrzyżowania i zaczęła krzyczeć jakieś zajlęcie czym zwróciła na siebie uwagę skinków. Te momentalnie odwróciły się ku niej, i zaczęły szyć ze swoich dmuchawek. Na Carstena spadło aby w pojedynkę na nich zaszarżować. Kilka z nich schowało dmuchawki i ujęło pałki, ostrza i maczugi z kawałkami czarnego szkła zwanego tutaj obsynitem. Małe gady były mniejsze od swoich gdzich kuzynów jakich teraz wspierały, były nawet mniejsze od ludzi. Ale dzięki temu w szeregu mogło ich się znaleźć więcej na tej samej przestrzeni niż większych przeciwników. Carsten skrzyżował z nimi oręż ale szybko odczuł tą przewagę liczebną. W pojedynku zapewne pokonywałby te skinki całymi tuzinami. Jednak gdy one z małpią zwinnością atakowały go masowo to robił się z tego grad ciosów jakie trudno było mu sparować. Do tego niektóre wciąż używały dmuchawek strzelając strzałkami albo w niego albo w krzyczącą zaklęcie czarodziejkę. Wciąż słyszał jej potężny głos za swoimi plecami. Przed nim ponad skaczacymi głowami skinków widział plecy i ogodny drugiego szeregu saurusów jakie przyjmowały to wszystko z gadzią obojętnością. Pierwszy szereg zaś walczył z gwardzistami Koenig. Zaś Carsten cofał się krok po kroku pod naporem tej lawiny ciosów. Te skinki okazywały nadzwyczajną zażartość w walce lub były pewne szybkiego zwycięstwa nad samotnym ciepłokrwistym. Może i słusznie bo gdyby się nie cofał to by go minęły, obeszły od flanki, wskoczyły na plecy i pewnie powaliły samą swoją liczbą. Co więcej chociaż trafienie jego ostrza poważnie raniło gadzich przeciwników a drugie czy trzecie wyłączało je z walki ostatecznie to i przy takiej nawale ciosów i jego sięgały te pałki i obsynitowe ostrza. Część ledwo go drasnęła rozcinając ubranie i skórę ale nie czyniąc poważnej szkody. Jednak niektóre trafiły go już poważniej. Im dłużej trwała ta nierówna walka tym zaczynało wyglądać to gorzej dla niego. Zabijał te skinki zbyt wolno aby go w końcu nie oblazły.

Jednak w sukurs mu przyszła czarno czerwona milady ze swoim rapierem. Wtedy uzmysłowił sobie, że przestał słyszeć jej głos. I drugi szermierz dość mocno ograniczył skinkom możliwość ich obejścia. I stosunek przewagi liczebnej od razu zrobił się mniej niekorzystny. Właściwie we dwoje zdawali się górować pod względem szermierczych zdolności nad swoimi przeciwnikami. Więc gdy ci stracili nad Carstenem tak przygniatającą przewagę liczebną walka zrobiła sie o wiele bardziej wyrównana.

W tym czasie gwardziści toczyli bój z większymi przeciwnikami. Właściwie to trójka z ich tuzina. Nawet dla wszystkich imperialnych nie starczyło miejsca aby się zmieścić w szeregu do walki. Więc Bertrand, Olmedo, Lalande, Majo i reszta mogli tylko wyjść zza róg i obserwować ich plecy. W sporej mierze zasłaniali oni widok jak się toczy walka. Ale okazało się, że te wielkie miecze nie są zbyt wygodne do operowania w tych dość ciasnych przestrzeniach. Co mocno utrudniało robotę kapitan Koenig i jej towarzyszom. Jednak pancerze z imperialnej stali sprawdzały sie wybornie. Bo przy tych utrudnieniach gwardzistom było trudniej wyprowadzić skuteczny cios zaś uzbrojeni w kolczaste maczugi saurusy pracowały swoim orężem całkiem sprawnie. Do tego mieli tarcze jakie dodatkowo zapewniały im osłonę. W efekcie częściej trafiali ciepłokrwistych przeciwników niż oni ich. Ale nie każde trafienie obsynitową maczugą było w stanie przebić się przez imperialny pancerz z pełnej płyty.

Pierwsza faza walki należała zdeycowanie do saurusów. Koenig i dwójka jej gwardzistów nie mogli sobie poradzić z umiejętna zasłoną z gadzich tarcz. I co chwila byli przez nich trafiani maczugami. Te jednak wytrzymywały i imperialni żołnierze nie doznali większego uszczerbku. Wkróce jednak obie strony okazały większą skuteczność. Środkowy saurus z ktorym walczyła Koenig trafił ją potężnym zamachem. Oficer krzyknęła z bólu. Była tam jedyną kobietą więc wiadomo było, że to ona. Zachwiała się i przez gwardzistów i widzów przebiegł dreszcz niepokoju. Jednak doświadczona wojowniczka wyprostowała się i zrobiła wymach uderzając swoim długim mieczem jak włócznią. Rozpędzone, masywne ostrze bez trudu przebiło się przez pancerne mięśnie saurusa wbijając mu się głęboko w trzewia. Gad zaryczał jakby został śmiertelnie ranny. Ale też nie ustąpił. Walczył dalej wciąż próbując zabić swojego ciepłkokrwistego przeciwnika. Podobnie ten gwardzista co był po lewej otrzymał trafienie od swojego przeciwnika ale nie aż tak potężne jak ich dowódca.

W końcu środkowy saurus i jeden z bocznych padły pod ciosami gwardzistów. Ale od razu zostały zastąpione przez dwa kolejne z drugiego szeregu więc walka trwała dalej. Ostatecznie jednak to gwardziści triumfowali. Ostatni z pół tuzina saurusów padł pod ich mieczami. Koenig uniosła miecz do góry krzycząc triumfalnie a jej ludzie zawtórowali. Po czym poprowadziła ich do kolejnej szarży na o wiele mniejsze skinki. Mniejsze gady wzięte w dwa ognie już wcześniej uszczknięcie przez Carstena i Vivian pod takim zmasowanym naporem stali szybko zostały zmasakrowane. I droga w głąb piramidy była wolna.

Ale nie obeszło się bez strat. Koenig i dwójka jej towarzyszy zostali ranni maczugami saurusów. Najpoważniej sama oficer ale i jej sąsiedzi także. Oberwał też Carsten chociaż też niezbyt poważnie. Skinki nie miały takiej mocy uderzeniowej jak ich więksi kuzyni więc większość jego ran okazała się dość powierzchowna. Lalande ruszyła do przodu ale zatrzymała się na chwilę aby popatrzeć na zabite saurusy. Oprócz ran od imperialnych mieczy wydawało się, że powoli się rozpadają na kawałki. Coś tu odpadło, coś tam, jakby trawił ich jakiś niewidizalny ogień albo powietrze tak na nich działało niszcząco. Chociaż póki stali jako blokada to wydawali się cali.

Wyrocznia Amazonek jednak przeszła nad tymi zabitymi gadami i zbliżyła się do rannych w walce. Popatrzyła na ich rany i powiedziała coś do ciemnoskórej Majo. - Czcigodna mówi, że jeśli chcecie może złagodzić wasz ból i uleczyć rany. - przetłumaczyła na reikspiel. Imperialna oficer zastanawiała się chwilę mierząc zamaskowaną wyrocznię wzrokiem ale skinęła głową. Ta więc przyłożyła dłonie do zranionych miejsc, przymknęła oczy i coś zaśpiewała. Tym razem proszaco, łagodnie i krótko, coś jak jakaś strofa kołysanki. Rany gwardzistów przestały tak krwawić i nawet częściowo zabliźniły się przez co wyglądały jakby były sprzed dwóch czy trzech dni a nie z teraz.

- Dobrze, chodźmy dalej zanim zlecą się inne. - Zoja widząc, że pobojowisko jest już w ich rękach to dała znać, że wolałaby nie mitrężyć więcej czasu. Nie było wiadomo ile jeszcze w tych trzewiach piramidy może byc tych gadzich przeciwników.

---



Marsz w głąb piramidy



Gdy zagłębili się w obce przybyszom zza oceanu korytarze piramidy więcej nie natrafili na poważny opór. Chociaż podobnie jak podczas wcześniejszego odwrotu z tej pradawnej budowli byli dość często ostrzeliwani ze strzałek i oszczepów przez małe grupki skinków. Ciężko było przeciwko temu przeciwdziałać gdy z ciemności nadlatywała seria kilku takich pocisków. Większość z nich nie raniła zbyt poważnie lub po prostu chybiała. Jednak pojawiali się kolejni ranni w sojuszniczej grupie. I taka taktyka mocno szarpała nerwy. Nawet Amazonki nie mogły w pełni wykazać się swoimi zwiadowczymi umiejętnościami z jakich zdążyły już zasłynąć podczas wspólnych patroli czy operacji w dżungli gdzie zwykle to one pierwsze były w stanie wypatrzyć skradajacego się przeciwnika. Ale nie widziały w ciemnościach jakie panowały w trzewiach piramidy gdy się pogasiło lampy i pochodnie. A to właśnie czyniły skinki. Im widocznie ciemność nie przeszkadzała w poruszaniu się po tych korytarzach. A gdy Staroświatowcy i Amazonki nie mogli zawczasu zabezpieczyć tych korytarzy to właśnie tak to wyglądało. Przechodzącą w poprzek jakiegoś korytarza kolumnę atakowała mała grupka skinków rzucając w nich włócznie i plując strzałkami. Ostatecznie jednak chociaż była to dość bezpieczna dla skinków taktyka nie mogła zatrzymać tak licznej i silnej grupy wypadowej.

W końcu na znak wyroczni się zatrzymali. Ona sama zabrała głos. Stanęli w jakiejś małej sali co pozwalała zgromadzić większa liczbę ludzi niż zwykły korytarz. Na ścianach były wymalowane sceny rodzajowe. W tym dziwnym, tubylczym stylu. Dało się rozpoznać piramidy i chyba ludzkie postacie z pióropuszami i licznymi ozdobami. Sądząc po dość symbolicznie zarysowanych piersiach to pewnie były kobiety. A przez podobieństwo strojów i ozdób szło się domyślić, że to pewnie Amazonki. Sceny przedstawiały chyba codzienne życie. Bo widać było jak postacie łową ryby, zbierają owoce z drzew, polują na zwierzęta. Chociaż jedna grupka postaci wyraźnie zmagała się z o wiele większym potworem za pomocą maczug i włóczni. I jeszcze końcowa scena gdzie składały te wszystkie zdobycze w ofierze jakimś dziwnym obiektom jakie zdawały się unosić nad piramidami.

- Fascynujące. - lady von Schwarz nie mogła się powstrzymać aby im się nie przyjrzeć. Na twarzy malował się głód wiedzy i bezbrzeżna ciekawość. Zapytała o coś Lalande w tubylczym języku. Ta chętnie do nich podeszła i coś zaczęła tłumaczyć pokazując na poszczególne elementy tych scen. Siłą rzeczy więc spora część obecnych też śledziła tą dyskusję nawet jeśli przybysze zza oceanu jej nie rozumieli.

- Te malowidła są tak stare jak ta piramida. W czasach gdy Pradawni chodzili po tej ziemi. Dawniej niż wspaniałe imperium krasnoludów po jakim do dzisiaj tak płaczą. Dawniej niż Pradawni stworzyli Ulthuan dla elfów. Tak wyglądało życie Amazonek pod okiem Pradawnych. Tą piramidę stworzyli specjalnie dla nich. Większość piramid zrobili dla jaszczurów ale ta jest dla ich ukochanych córek. - wyjaśniła milady czego się dowiedziała od zamaskowanej wyroczni. Brzmiało to niesamowicie ale chyba nie wszystkim na tym zależało tak samo jak zamorskiej uczonej. Zresztą były w tej sali też inne ślady jakie trudno było przegapić.

- A to? - zapytała Zoja wskazując dłonią na rozmazany ślad na ścianie. Trochę jakby ludzki. A trochę zwierzęcy. Przez co wyglądał niepokojąco. Do tego był trochę brązowy jakby był owa łapa była umoczona w jakimś błocie czy innym paskudztwie. A trochę czerwona jakby była ochlapana krwią. Co więcej na ścianach i podłogach było więcej takich rozbryzgów. A na podłodze ślady chyba łap. Ale takich zwierzęcych i szponiastych, na pewno nie ludzkich. Ale dwunożnych.

- To nie od nas. To to co musimy odnaleźć i zabić. - odparła lakonicznie Majo. Zrobili więc krótki odpoczynek na to aby napić się wina z bukłaków, porozmawiać przyciszonymi głosami, czy po prostu usiąść i odpocząć. Wkrotce trzeba było ruszać dalej.

---



Ostatnie krzyżówki



Ruszyli dalej. Niżej, po kamiennych schodach. Tych niepokojących śladów dziwnych łap było więcej. I chyba coraz więcej. W powietrzu coraz wyraźniej było czuć dziwny, nieprzyjemny, zwierzęcy zapach zmieszany z moczem. Zeszli na niższy poziom. Tu podłoga była zapaćkana jakimś błotnistym syfem. Im dalej szli tym tego śmierdzącego błota było na tyle dużo, że kamienna posadzka była coraz mniej widoczna. Nieco mniej zapaćkane były ściany. Natknęli się nawet na ciała skinków i sarusów. W sporej mierze były ogołocone z mięsa więc były to głównie szkielety. Z widocznymi nacięciami jakby od ostrzy, pazurów czy zębów. Jednak rozbite czaszki czy rozłupane żebra sugerowały, że gady zginęły w walce a dopiero potem posłużyły komuś za posiłek. Czołówka pochodu dotarła w końcu do krzyżówek. Na nich Lalande kazała się zatrzymać. Wskazała na jeden z kierunków.

- To tam. Tam jest portal. - przetłumaczyła Majo. W świetle pochodni widać było tylko kolejny korytarz stopniowo pożerany przez mrok tam gdzie światło już nie sięgało. Jednak wyglądał na splugawiony. Widać było na ścianach krwawe rozbryzgi. Chyba jakieś kolejne truchło widoczne na pograniczu światła i ciemności. Tym razem nie obrane z mięsa do kości i może dlatego tak zalatywało zgnilizną padliny. No i chociaż to Zoja wskazała to szablą to pewnie inni też to zauważyli.

- Chaos. - powiedziała krótko białowłosa szablistka pokazując swoim ostrzem na symbol gwiazdy Chaosu wymazane chyba krwią na ścianie. Ten złowrogi symbol był rozpoznawalny wszędzie jako znamię odwiecznego wroga. Osiem odchodzących od siebie strzałek obrysowanych okręgiem.

- Znak Boga Krwi. - kolejny symbol nie był już taki popularny to mało kto go rozpoznał. Ale lady von Schwarz jako uczona potrafiła mu przypisać właściwe znaczenie. Kolejne parę osób co to usłyszało splunęło gdzieś w bok aby odczynić zły urok albo się przeżegnało.

- Słyszycie? To chyba stamtąd. - Zoja okazała się także mieć dobry słuch. Ale jak się inni uciszyli aby posłuchać to i paru innym osobom wydawało się, że coś słyszą. Jakby odległe, zniekształcone echo nie wiadomo czego. Jakiś niski pomruk, ledwo uchwytny ludzkim uchem.

- Na pewno. Wyczuwam plugastwo. To pewnie źródło tego spaczenia jakie wyczuwałam tu wcześniej. Ale właśnie tam musimy się udać aby je zniszczyć. - Vivian pokiwała głową i chyba zbierała się w sobie aby tam wkroczyć. Teraz gdy zagrożenie o jakim mówili w namiocie narad zaczęło się stopniowo materializować chyba w niejednej głowie pojawiły się wątpliwości.

- Ten korytarz ma około dziesięciu kroków a potem skręca raz i drugi. - Majo odezwała się aby uprzedzić ich co tam się dalej znajduje. Najpierw ten korytarz. Powinien być zamknięty kamiennymi, zapieczętowanymi drzwiami ale skoro to wszystko wygląda jak widać to pewnie to przejście stoi otworem. Potem podłużna, większa sala, w niej pewnie by się zmieściła większa część grupy. Potem wejście do mniejszej sali. Też powinno być zamknięte i zapieczętowane. Za nim jest mniejsza sala i w niej właśnie powinien być portal.

- Aby zniszczyć ten portal musimy dotrzeć do tej mniejszej sali. I ja oraz Lalande musimy mieć czas aby wykonać odpowiednie rytuały aby go zniszczyć. Wy musicie nam zapewnić bezpieczeństwo abyśmy mogły to wykonać. - czerwono - czarna milady wyjaśniła jakie ma zamiary względem wykonania ich zadania.

- Jednak musimy się liczyć z tym, że ta większa sala co jest wcześniej nie będzie pusta. Bardzo możliwe, że trzeba będzie sobie wyrąbać drogę do tej mniejszej sali. Jeśli nam się nie uda to spróbujemy zapieczętować tą mniejszą salę. Ale lepiej byłoby abyśmy przebili się do tej mniejszej i zniszczyli samo serce tego plugastwa jakie się tutaj sączy. - Majo przetłumaczyła słowa Lalande. Obie zerkały na tych co się tłoczyli w korytarzu przed krzyżówkami.

- Damy radę złotko! A potem będzie sława, wino, złoto, kobiety i śpiew! - zawołała buńczucznie kislevska piratka. Wyciągnęła z torby butelkę wina, odkorkowała ją i łyknęła zmaszczyście. A potem jakby byli w jakiejś tawernie na zabawie puściła butelke w obieg. Część osób, zwłaszcza wilków morskich, roześmiała się. Ale chyba nawet im ciążyła odpowiedzialność i ryzyko tego następnego kroku jaki zamierzali uczynić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172