Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2023, 23:27   #53
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Quezane musiała przyznać, że nieco zaskoczyła ją metamorfoza rzekomego kruczego chowańca w drugą driadę, która to ostatecznie okazała się właściwą profesorką Lang. Ten nieoczekiwany pokaz i dalszy bieg wydarzeń pozwoliły eladrince lata dojść do dwóch wniosków. Pierwszy był taki, że z Vereldą lepiej nie zadzierać, a przynajmniej nie zostać przez nią nakrytą na czymś niestosownym. Skoro nie wzbraniała się przed stosowaniem przemocy wobec studentów. Drugie spostrzeżenie Lairequende dotyczyło Viral, a właściwie tego jak przydatna mogłaby się okazać dla jej ambitnych planów. Jako ktoś, kto potrafi modyfikować swój wizerunek podług woli, jawiła się złotoskórej hochsztaplerce jako potencjalnie nieocenione narzędzie...


Arkanobotanika okazała się jedynym przedmiotem, na którym złotoskóra naprawdę słuchała! I to mimo tego, że powolnie artykułowane przez wykładowczynię głoski działały na nią niezwykle usypiająco. Niektórzy mogliby uznać jej zaangażowanie za wielce osobliwe, zaś ci, którzy już nieco ją poznali, nie do końca. Skoro przebiegła eladrinka lata tak czyniła, to zdecydowanie musiała mieć w tym jakiś ukryty interes.

Willowdusk była żeńskim drzewcem, sprawiającym wrażenie ciepłej zgredki. W Feywild, krainie cudów, nie brakowało przedstawicieli jej rodzaju, dlatego arogancka czarodziejka wydawała się najmniej zaskoczona ze wszystkich jej nagłym „ożywieniem”. Tak jak i w najmniejszym stopniu urzeczona jej pogodną naturą. Z jej rodzajem miała nieco doświadczeń, które dotyczyły głównie robienia brzydkich psikusów tym statecznym istotom. Na samo ich wspomnienie złotowłosa dziewczyna uśmiechnęła się paskudnie.

Przy okazji zainteresowanie, jakie profesorka drzewiec okazała „Lalusiowi” stało się dla niej świetną okazją do kolejnych drwin.
— Ooo, ktoś tu chyba może liczyć na „prywatne korepetycje”. No, no, pięknolicy, masz szansę, to sięgaj głęboko do korzeni... wiedzy. Wspaniała okazja, by zyskać pierwsze doświadczenia i to od kogoś w skali makro!

Podstawowe Aury Magiczne miały mieć aż trójkę rotujących prowadzących, na szczęście dla Quezane jednym z nich i to na dodatek pierwszym, okazał się sam Lu Embrose. Młódka zdążyła się o nim co nieco dowiedzieć jeszcze przed pojawieniem w Strixhaven. Przede wszystkim podziwiała Dziekana Cienia za umiejętne operowanie słowem, podzielała też w większości jego egoistyczną filozofię życia. Niestety mężczyzna wydawał się jej, i nie tylko jej, w ogóle nie zauważać. Nie zraziło to przesadnie złotookiej, ponieważ słyszała, że nieznanych lub mało obiecujących uczniów wykładowca miał zwyczaj traktować lekceważąco. Dlatego postanowiła, że jakoś wyróżni się z tłumu i zdobędzie jego uwagę. Głównym i najracjonalniejszym krokiem ku temu wydawało jej się osiągnięcie odpowiednio wysokich wyników na egzaminie semestralnym. Jednak wątpiła, czy dałaby radę zmusić się do zakuwania. Uznawała je bowiem za niezwykle nużące. Mogła też wyjść kilka razy z inicjatywą i pozgrywać podczas zajęć prymuskę. Tylko musiała uczynić to tak, by błyskotliwy wykładowca nie zorientował się, że nie ma bladego pojęcia, o czym mówi.


Koniec tygodnia okazały się zamykać zajęcia z Ikonomancji. Quezane z większą ulgą przyjęłaby nieobecność siłą powiązanych z nią niczym z baśniową księżniczką „krasnodupków”, lub zwyczajnie „rozumogromców”, gdyby nie to, że czaszki innych żaków uważała za w równym stopniu wypełnione woskiem. Na szczęście prowadzący był z Kolegium Silverquill. Do czego przyjemny dodatek stanowił fakt, że był niezwykle przystojny. Jednak najatrakcyjniejsze było w nim to jak łatwo dawał Lairequende się omamiać.


Sam wykład, jak to wykład o czymkolwiek z dziedziny teorii magii, był nudny. W takich chwilach eladrinka lata zazdrościła pozostałym studentom pustki między małymi uszami. Aczkolwiek w tym wypadku możliwość zabawienia się prowadzącym i nabicia u niego pozytywnych punktów odpowiednio to wszystko wynagradzała. Odpowiednio manipulując młodym wykładowcą, już po pierwszych zajęciach zdążyła wyrobić sobie u niego opinię wyróżniającej się studentki. Pozostałe dziewczyny nie miały co startować, bo nie stanowiły nawet konkurencji. W końcu to ona była mistrzynią zauroczeń!


Popołudniowe studiowanie Magicznej Fizjologii w przypadku Quezane skończyło się na jednorazowym otworzeniu podręcznika i niemal natychmiastowym jego zamknięciu. Verelda Lang była porąbana, ale za to ona była sprytna. To, że musiała zaliczyć przedmiot, nie ulegało wątpliwości, ale temat naprawdę niewiele ją interesował. Z zakresu magicznych stworzeń najwięcej do powiedzenia miała o trollach, ograch i troglodytach (i jak się można domyślić, nie tych prawdziwych). Toteż musiała wymyślić sposób, by przechytrzyć drzewolubną sadystkę, zdając bez nauczenia się czegokolwiek. Pierwszym krokiem ku realizacji tego planu mogło być wypytanie drugorocznych i członków Kolegium Witherbloom na jej temat. Musiała mieć jakieś słabe strony, które można było wykorzystać. Warto było też poznać jej sposoby na pilnowanie studentów w trakcie egzaminu. Wszystko byle tylko nie czytać o cyklach rozrodczych slaadów, morfologii mimików i innych bzdurach.

Podczas pobytu w bibliotece miała też okazję usłyszeć plotkę, że niejaki Vince zachwycał się jej tyłkiem. Usłyszawszy to złotowłosa zerknęła przypadkiem na krzątającego się w okolicy Percivala, pod którym to spojrzeniem chłopak struchlał, jakby nagle napotkał wzrok bazyliszka.
— Dlaczego kolesie, których całe życie erotyczne mieści się w dłoni, w ogóle zawracają sobie mną głowę? — westchnęła sarkastycznie Quezane. — W ich wypadku trzeba mieć tyle rozsądku co kapłan Cyrika, by liczyć z mej strony na coś więcej niż spuszczenie pustego łba w wychodku. Choć takich degeneratów mogą nawet kręcić takie rzeczy... Brrr.

Interes eladrinki lata nader szybko zaczął się rozkręcać. Właściwie już wcześniej dziewczyna rozmyślała nad różnymi strategiami reklamy, sprzedaży i dystrybucji. Najczęściej po głowie chodziła jej wielopoziomowa sprzedaż bezpośrednia, oparta o nie tylko o zbywanie towaru, ale i wciąganie kolejnych osób do interesu poprzez opłaty motywacyjne, przekazywane za pomyślne werbowanie do sieci. Przy takiej strategi jednak z czasem problem mógłby stanowić ograniczony rynek zbytu, sprowadzający się wyłącznie do terenu Uniwersytetu Strixhaven. Bez możliwości ekspansji na inne sfery, nie było co zaczynać takiej inicjatywy. Kiedyś jednak mogła takowa zaistnieć... Tak czy inaczej, były to dopiero luźne plany, które stanowiły najwyżej pieśń dalekiej przyszłości. Na razie działała sama. Wpierw musiała wyrobić sobie markę i bazować na szeptanej reklamie. Na swój pierwszy cel obrała „Koniec Łuku”. Tego typu lokale stanowiły idealne miejsce do wysłuchania o problemach innych i ich zapijania. A na czym bazował interes Quezane, jak nie na rozwiązywaniu problemów? Głównie sercowych, ale to już wynikało z natury istot rozumnych. Wszak miłość i pożądanie zajmowały czołowe miejsce w ich alfabecie pragnień. Jednak gdy ktoś miał problem z dostaniem się do zakazanej części biblioteki albo z wymiganiem się od pracy lub nauki, to na to też coś mogła zaradzić. Aczkolwiek jej oferta przede wszystkim opierała na typowo alchemiczych specyfikach o nie do końca określonym składzie. Przynajmniej dla jej klientów. I to wszystko po dość wygórowanej cenie. Ale czy spełnianie marzeń nie było warte każdych pieniędzy?

Przez pierwszy tydzień praca eladrinki układała się naprawdę pomyślnie. Mogła sobie spokojnie pozwolić na jadanie na mieście i odłożenie paru złotych, co niezwykle ją kontentowało. W trakcie którychś z kolei odwiedzin „Końca Łuku” udało jej się nawet zyskać niezwykle cenny z punktu widzenia jej biznesowych zapatrywań kontakt. Poznała Graysona Wildemere. Człowieka, studenta pierwszego roku. On również marzył o Silverquill. Ale to akurat nic nie obchodziło Quezane. Najważniejsze było to, że aspirował do przewodniczenia grupie przyszłych przedsiębiorców w Strixhaven. A przede wszystkim był odpowiedzialny za rubrykę „Plotki” w „Strixhaven Star”. Prawie jak strzał w dziesiątkę. Kiedy tylko o tym się dowiedziała, jej nastawienie przeszło nagle od chłodnej obojętności do pełnej ciepła familiarności. Głupiec nawet się nie zorientował. Dzięki czemu bez większego trudu namówiła go na subtelne zareklamowanie jej asortymentu w lokalnym periodyku.


Już po dwóch dniach Lairequende zniknęła ze wspólnego dormitorium. Zaiste, przy wykazaniu się odpowiednim poziomem determinacji lub sprytu można było oszukać system. A dziewczyna zdecydowanie nie należała do jednostek, które czekają na swoją kolej. Zawsze brała to, co uważała, że jej się należy. Dzięki swym staraniom zdołała odszukać jedno miejsce na lokum i otrzymać kusząca propozycję zamieszkania w drugim, jeśli tylko pozbędzie się stamtąd nieodpowiadającego proponującemu to elfowi współlokatora. Coś takiego przy jej arsenale możliwości było jak najbardziej wykonalne. I bardziej preferowane z racji, że pierwsza miejscówka oferowała o wiele niższy standard, bez dokonania odpowiednio wysokiego nakładu finansowego. Dlatego Quezane postanowiła się pozbyć irytującego współlokatora, jak się okazało kujonowatego półorka, by zająć jego miejsce. Plan wydawał się prosty. Wystarczyło tylko podłożyć gdzie trzeba odpowiednio sfabrykowane papiery, a następnie wmówić pechowemu typowi, że czekają go przymusowe przenosiny z woli administracji samego Uniwersytetu.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 01-04-2023 o 13:53.
Alex Tyler jest offline