Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2023, 07:13   #31
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Powrót na “ósme piętro”

Wrócili. Byli. Trafili bezpiecznie na “ósme piętro”... a było tak blisko! Rząd sobie jawnie nie radził. Rozgorączkowana policja co otwiera ogień jak tylko zobaczy ludzi. Najpierw otwiera ogień! Pyotr miał tylko nadzieję, że ich technicy mają tonę roboty, albo i nawet sobie odpuszczają z natłoku zajęć… dlaczego? Bo oberwał, a to oznaczało ryzyko, że jego krew mogła, ale nie musiała, zostać na miejscu…

Może i oberwał, lekko, ale jednak!

Rząd sobie nie radził… a on? Miał więcej szczęścia niż rozumu. Co innego robić włam od początku do końca, a co innego przejmować po kimś. Cholera wie ile tam gościli poprzednicy co zwiali. Cholera wie, no i wpakowali się w kabałę! Oby odpuścili wysyłanie techników…

Teraz jednak wrócili z tarczą. Mieli mleko, mieli leki, mieli skromne zapasy, mieli broń… pożal się Boże broń… ale broń.

~

Felicja jak tylko go zobaczyła od razu go zatrzymała i nie minęła chwila byli u niej. Wiedział, że będą pytania…

Kobieta wyciągnęła profesjonalną apteczkę, po czym zabrała się za ranę Pyotra, nawet dając mu zastrzyk przeciwbólowy ze strzykawki. Coś się polakowi wydawało, że ona miała i sporo rzeczy z roboty w domu.
- No to opowiadaj - Powiedziała.

I jaką tu wersję wydarzeń jej przedstawić? Po sekundzie namysłu, niemalże bez zastanowienia, miał odpowiedź. Na spokojnie ją przekazać…
- By włam do apteki to przegnaliśmy złodziei i weszliśmy do środka szukać personelu, ale nikogo nie było. Tylko co weszliśmy podjechała policja i otworzyła do nas ogień. Jak widzisz udało nam się uciec.
- Powiedzmy, że wierzę… - Felicia spoglądała sceptycznie na Piotra - A teraz tu nie patrz, tylko gdzie indziej, a ja się z tym trochę pobabram…
- A co ja z cukru jestem? - zapytał rozbawiony - Byłem już szyty i opatrywany w życiu. Po oddaniu krwi czuje się lepiej. Nawet patrzę jak ze mnie uchodzi.
Zaśmiał się lekko.
- Jak bardzo chcesz nie będę patrzał. Jeśli tak Tobie łatwiej będzie. - przyznał.
- Niektórzy mdleją, inni rzygają, są zieloni, niebiescy, różnie to bywa… zwyczajne sprawy - Wyjaśniła kobieta - Nie każdy jest na luzie, gdy się grzebie w jego ciele… dobra, to tu tak… a tu tak…

Po kilku dłuższych chwilach było po sprawie. Pyotr nie zemdlał, ani pawia nie puścił, Felicia zajęła się profesjonalnie raną, i ją nawet bardzo prościutko zszyła. Do tego opatrunek, no i gotowe.

Po wszystkim powiedział.
- Dzięki, naprawdę masz fach w dłoni. W pracy widziałem różne… wypadki. - uśmiechnął się nieznacznie, ale nie wesoło - Niektóre paskudne. Naprawdę. Idziemy do reszty? Przyznam, zaskoczyłeście nas tym grillem.
- Trzeba się… "odchamić" - Parsknęła kobieta, sprzątając duperele medyczne, i ściągając lateksowe rękawiczki - A ty… jeszcze raz taki numer… to… - Nie dokończyła, i miękko ucałowała chłopaka w usta.
- Ano - przyznał z uśmiechem - Poza tym mam dobrą i złą wiadomość odnośnie zakupów. Zła jest taka, że wyprzedali wszystkie gumki…
- A ta dobra? - Felicia uniosła brewkę.
- Mam to. - powiedział i wyciągnął blister dwudziestu ośmiu tabletek z kieszeni bluzy. Czemu tylko blister a nie całe opakowanie? To było dobre pytanie!
- Hmmm… - Kobieta zerknęła na tabletki antykoncepcyjne, i na chłopaka - Hmmm - Powtórzyła, z gdzieś tam czającym się w kącikach ust uśmieszkiem.
- Hmmm… hmm? - również zamruczał wręczając jej tabletki.
- Na jeden cykl to się nie opłaca brać? - Powiedziała Felicia z przelotnym uśmiechem.
- A kto powiedział, że jeden? - zapytał lekko zadziornie i poklepał plecak, by wyjąć z niego opakowanie, “...a niech stracę…”… - …tylko trzymaj w plecaku, razem z niezbędnymi rzeczami, gotowa do ewakuacji na wypadek najgorszego. Teraz mamy kwarantannę… ale wciąż nam grozi trzęsienie, powódź, czy pożar, a ciężko w tych czasach cokolwiek zdobyć.
- Ty łobuzie… ale wiesz, że żeby je brać, muszę poczekać do miesiączki, i wtedy, przy niej, od pierwszego dnia je brać? A to by było… za jakieś trzy dni - Wyjaśniła kobieta, podchodząc do niego, i kładąc dłonie na jego torsie - Ale jak chcesz… to nie widzę problemu. Możemy tak…
- Jestem niegrzecznym łobuzem… - mruknął z uśmiechem. A ona go pocałowała, trochę bardziej namiętnie, co odwzajemnił.
- To jak, wracamy na BBQ? - Uśmiechnęła się pielęgniarka.
- Wracamy, ale… - uśmiechnął zadziornie - …jeszcze tu wrócimy. Co powinienem wiedzieć o tym BBQ?
- Jill dała w prezencie Malvinowi jakiegoś świerszczyka, a ten się obraził chyba, i uciekł. Nie mam pojęcia o co w tym chodzi…
- Sprawdzę co u niego. Dziwnie się obrażać o taką pierdołę. Może mieć problemy z sobą o których nie wiemy, a jest w końcu naszym security… i do tego z naszego piętra.
- A co ty jesteś, z… opieki? - Zdziwiła się Felicia - Facet dorosły, czy nie? Więc jego decyzja, proste. Jak ma jakieś fochy, albo inne takie fanaberie, to jego sprawa…
- Masz rację… - przyznał - …ale z drugiej strony jeśli ma coś z głową warto chyba wiedzieć, nie? Chyba, że tak po prostu, ma kija w dupie i tyle.
- A kto w dzisiejszych czasach nie ma fioła? - Parsknęła kobieta - Dobrze… nie wiem jak ty, ale ja idę BBQ, i mam zamiar się tam dobrze bawić - Dodała, i pokazała figlarnie języczek.
- Nie kuś… - mruknął - …nie każmy na siebie czekać.

BBQ na dachu: Eve

- Co tam Eve? - zapytał Pyotr podchodząc do kobiety z piwem w dłoni. Choć przy niej z uporem maniak kręcił się “Ostry” to Polakowi to nie przeszkadzało. Ani trochę… był pewnym siebie skurczybykiem.
- W sumie nic, a co? - Powiedziała z lekkim uśmiechem tatuażystka, również pijąc piwko - Słyszałam, że do ciebie gliniarz strzelił??
- Psy jebane, yo! - Dodał "Ostry".
- Gliny są nerwowe, widać sytuacja jest poważna i nie dają sobie rady. - odpowiedział Pyotr.
- Zawsze fiuty takie były - Mruknął czarnoskóry.
- Ale dobrze, że nic poważniejszego się nie stało - Powiedziała Eve, mrugając do Piotra który się uśmiechnął.
- Tak to jest jak się wychodzi ostatnim po upewnieniu się, że reszta jest bezpieczna.
- Yoooo, jaaassne… - Zarechotał Simon. A Eve pokiwała głową, ale patrząc na polaka.
- W sumie… - spojrzał i zwrócił się do czarnucha białas - dobrze, że jesteś z nami "Ostry"... jest sprawa.
- Nawijaj o co biega - Powiedział niby-gangster. A i Eve się zaciekawiła…
- Ponoć potrafisz wszystko załatwić. Klamka potrzebna i pestki do niej. - odpowiedział Piotr - Taka dobrego kalibru. Popytasz wśród swoich?
"Ostry" spojrzał na niego jakoś tak krzywo…
- Nie słyszałeś co "Tha Nutz" gadał? Taki chuj, nie da się. Kto co już ma, to ma, i chuj!

A Eve parsknęła, po czym napiła się porządnie piwka… a reakcja Pyotra była podobna.
- Kto nie pyta, nie zyskuje, co nie? Zasady… - uśmiechnął się krzywo - …wiesz jak to z nimi.
- Taaaa… taaa… dobra, idę się odlać - Powiedział czarnoskóry, a ruda zamrugała oczami - A ty mi laski nie rwij… - a ruda zamrugała po raz kolejny, teatralnie.

No i "Ostry" gdzieś tam poszedł, opuszczając chwilowo dach…
- Ja pierdzielę, normalnie "Mr Charming" - Roześmiała się Eve.
- Myślisz, że da mi lekcję, czy dwie? Zdaje się znać na rzeczy… taki… bezpośredni. Taki w punkt. - Piotr się szeroko uśmiechnął w zadziornym rozbawieniu. - Nie wiedziałem, że jesteście razem.
- Ja i on razem? Chyba zgłupiałeś… - Powiedziała rudowłosa, i dokończyła piwo - Prędzej mi kaktus wyrośnie…
- Ahhhaaa… - roześmiał się i napił piwa - …ale tak, byłbym zaskoczony. Chłopak zły nie jest. Tylko problematyczny, zbuntowany, trochę narwany. Choć przyznam, przydał się na tym wypadzie na miasto.
- Każdy się do czegoś przydaje? - Eve wzruszyła ramionami, po czym spojrzała na swoją pustą butelkę po piwie…
- Ponoć. - odparł i dodał rozbawiony po opróżnieniu piwa - Zepsuło się? No pacz… mi też… Trzeba naprawić! Do wodopoju!
I ruszył w stronę stołu z piwem, a Eve za nim.
Pochwycili po piwie.
- Zdrówko!

BBQ na dachu: Jeff

Gdzieś w trakcie grilla do Jeffa podszedł Pyotr.
- Mieliśmy farta, co nie?
- Z tą apteką? - upewnił się Jeff. - W pierwszej chwili myślałem, że gliniarze nas dorwą. Ale, teoretycznie, posterunek policji to powinno być najbezpieczniejsze miejsce w mieście. - Uśmiechnął się.
- No nie wiem. Zależy z kim by nas zamknęli, a to mi się nie uśmiecha - odparł Pyotr - Nadal przekonany, że sobie radzą? Czy może 'najpierw strzelaj' to tutaj norma?
- Jeden głupiec nie świadczy o stanie umysłu pozostałych - stwierdził Jeff. - No i raczej nie strzelają do tych, co siedzą w celi... Ale jeśli chodzi o towarzystwo, czy raczej jego brak - spojrzał w stronę Pameli - to faktycznie ma znaczenie.
- Pozwolę sobie być pesymistą. Nie raz mnie to uratowało... - mruknął Pyotr - ...obym się mylił, bo jest gorzej niż za BLM, czy szturmie na Capitol. Nie wysyła się wojska by objąć miasto kwarantanną ot tak.
- Czegoś się boją. - Jeff nie wyglądał na zachwyconego. - Co gorsza, nie chcą nam powiedzieć, o co chodzi. Wygląda to jak w jakimś filmie katastroficznym - dodał.
- Żyjesz tu od dziecka, nie? Ja jestem przyjezdny... coś takiego miało kiedyś miejsce? - zapytał Wodolejski - Wiesz szukam jakiegoś logicznego powiązania, czy odniesienia, ale znaleźć nie mogę.
- Tak na pierwsze i nie na drugie - odparł Jeff. - Nie kojarzę takiej sytuacji. Nie widziałem, nie słyszałem. Najwyżej w filmach.
Nie dodał, że znaczna część z tych filmach źle się kończyła dla większości mieszkańców.
- Może trzeba by dokładniej śledzić internety - dodał.
- Może. - przyznał Piotr - Miejmy oczy i uszy otwarte, a nic nas nie zaskoczy. Teraz? Teraz odpocznijmy od tego wszystkiego...
- Piwo, kiełbaski, panienki...? - Jeff spojrzał w stronę reszty towarzystwa. - A od jutra znów weźmiemy się trzymanie oczu dookoła głowy.
- Brzmi jak plan. - odpowiedział z uśmiechem Pyotr - Carpe Diem póki trwa!

Parter: Malvin

Malvin usłyszał pukanie do drzwi swojej stróżówki gdzieś przed dziewiętnastą. Był to Pyotr... z papierowym talerzykiem i dwoma grilowanymi, gorącymi, kiełbaskami na nim, oraz plastikowym widelcem. Stał tak z tym z lekko uniesioną brwią.

- Wiesz, że jesteś zaproszony na to całe BBQ? - zapytał prosto z mostu.

Ochroniarz ściszył radio, spojrzał najpierw na Polaka a potem kiełbaski, które ten trzymał na tacce. Zastanawiał się czy jest w nich środek na przeczyszczenie, czy tylko jakieś ludzkie wydzieliny. Najwyraźniej wychodząc przedwcześnie z imprezy, popsuł komuś dowcip, więc wysłano ochotnika by zrealizował wcześniej ustalony plan.

- Wiem, no i co w związku z tym? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

Pyotr przyglądał się stróżowi przez chwilę nim odpowiedział.

- Żeby nie było, doceniam, że na poważnie... trochę zbyt poważnie... podchodzisz do swojej roboty jako stróż. Choć po prawdzie wątpię by zaatakowali nas za dnia, ale jak tam chcesz. Krótka piłka. Idziesz się odchamić przy żarełku i piwie jak my wszyscy na górze, czy wygodnie ci tak jak jest tu na dole?

- Mój terapeuta zabronił mi unikać stresowych sytuacji. Czasem mam za krótki lont a wtedy dzieją się złe rzeczy. Inaczej mówiąc bardzo łatwo mnie wkurwić - wyjaśnił Larusso posyłając Wodolejskiemu znaczące spojrzenie. Wbrew temu co właśnie powiedział Malvin wyglądał na spokojnego choć wyraz twarzy jak zawsze przypominał podobiznę wściekłego bulteriera - Baw się dobrze chłopcze. Byle nie za dobrze, żebym nie musiał potem po tobie sprzątać.

Pyotr widać było, że się zastanawiał, aż pokiwał głową i z słabym uśmiechem odpowiedział.
- Spoko, dopilnuję tych na górze. Możemy się nie zgadzać w pewnych kwestiach, ale mój rodzimy kraj nie jest całkowitym bezprawiem... jeszcze. Zobaczy się po wyborach. Więc... Chcesz te kiełbaski, czy przynosiłem na próżno i sam mam je zeżreć? Wybacz, że bez piwa, ale założyłem, że wybrałeś służbę ponad BBQ.

- Ktoś mi nasrał ostatnio na wycieraczkę, więc bez urazy, ale nie wezmę od nikogo żarcia, którego sam nie przygotowałem - odpowiedział ochroniarz, całkowicie poważnie - Ale ty się nie krępuj chłopcze. Smacznego.[/quote]

- Zrozumiałe, choć nie rozumiem, kto ani po co. - stwierdził Wodolejski
- Wracam na górę. Przemyśl, jeszcze, chwile tam będziemy. Służba nie drużba, ale zrobisz jak będziesz uważał za słuszne. - Chwycił w dłoń mięsko i odwracając się wziął gryza by ruszyć w niewdzięczną wyprawę… schodami do góry. No cóż, przynajmniej spali trochę alkoholu…

BBQ na dachu: Anton

Pyotr dopiero co przegryzł piwo kiełbaską… i z nieodłącznym piwem w dłoni, choć wolałby whiskey, przybliżył się do ruska.
- Powiedz mi Anton… służyłeś w Armii Czerwonej?
- Ummm… He? - Starszy facet oderwał wzrok od zgrabnej dupci Pamelki - Cszo? A da… znaczy się tak. Kiejdyś, jak każdyj młody…
- Hmm… - widać było, że Pyotr się namyśla - …wiem czego was tam uczą. Jesteś już tu w Stanach trochę to pewnie myślimy podobnie. Rząd sobie nie radzi… a mi się przyda człowiek co umie zabijać. Wolałbym nie… ale cholera wie co przyniesie życie. Nie wysyła się wojska z powodu głupiego meteorytu. Myślisz, że coś przed nami ukrywają?
- Job twoju… - Powiedział Anton, i się zaśmiał - No a njie? Każdyj coś ukrywa… USA, Rossija, Chińczyki. Tak to jest.
- W rzopa… - stwierdził grobowo Pyotr i się zaśmiał - …Pamelka jest Jeffa. Nie podbieramy sobie, nasze piętro ma się trzymać razem. Wiem i widzę, że jesteś… głodny… ale to są nasi. Kapisz cszo ja mówie?
Anton spojrzał zdziwiony na chłopaka, po czym zmarszczył brwi.
- Pyoter, ty tam chuja wjesz… a ja patrzeć njie mogem? I tak mam ljepsze… - Wyszczerzył zęby.
- To dobrze. - odparł polak z lekkim uśmiechem - Przyznam, że mam zgryza… i chcę się upewnić, że stoimy po tej samej stronie. Sprawdziłeś się na dzisiejszym wypadzie, sam pilnowałeś naszych zdobyczy…
Zamilkł.
- Pamiętasz, tą pożal się bogi pukawkę co nabyliśmy w lombardzie?
- Da, tak, zabaweczka… - Powiedział Anton - Kalasznikov, to jest broń!
- Jest. Dobry, solidny, niezawodny… ale… ta zabaweczka wymaga wprawnego oka i ręki by była zabójcza. Zgodzisz się ze mną?
- Da - Padła krótka odpowiedź, wśród uważnej obserwacji Piotra.
Pyotr sięgnął do kieszeni i wyciągnął broń i pestki do niej.
- Z nas wszystkich myślę nadajesz się najlepiej jako opiekun tej zabaweczki. - stwierdził - Pestek mało, więc jako ostateczność. Ufam ci… mogę ci zaufać, prawda?
- Njie do końca… rozumiem? - Powiedział Anton, rozglądając się, czy nikt się nie gapi, zapewne z powodu wyciągniętego na wierzch pistoletu - Szto ty chcesz Pyoter? - Rusek się minimalnie uśmiechnął.
- Wierzę, w odpowiednie lokowanie zasobów… - odpowiedział Pyotr - …przyjmiesz tą broń i będziesz strzegł ósmego piętra, jego mieszkańców i zasobów, oraz nigdy nie użyjesz jej przeciwko nam?
Starszy facet na słowa chłopaka aż wstał, ale zaraz usiadł… bo chyba mu się jakoś głupio zrobiło.
- Alje ty zapłaciłeś - Powiedział.
- Zapłaciłem i to moja decyzja. Jak słowianin słowianinowi. Jak brat bratu, chcę ci zaufać… - odpowiedział Pyotr - …przyjmujesz tą broń by walczyć o słuszną sprawę i używać jej w obronie niezbędnej kiedy wszystkie inne środki zawiodą?
- Друзья познабтся в беде… znaczy się… przyjaciół poznajie się w biedzjie - Uśmiechnął się Anton, po czym wyciągnął rękę do Piotra, który ją uścisnął - Masz mojie słowo Pyotr! Haraszo!! To co, napijiemy się vodki?
- Napijemy!

Wizyta u Babci Tamez

Babcia… nie było z nią żadnego kontaktu co niepokoiło Pyotra. Nie widział i nie słyszał od niej zdaje się już kilku dni. Po krótkim namyśle zdecydował się sprawdzić co u niej… zabierając ze sobą Felicję jako wsparcie medyczne i Antona jako wsparcie bojowe. Musiał być gotowy na wszystko. Od złego stanu zdrowia, po niechcianego lokatora…

Teraz przechodzili na jej balkon. Najpierw Anton, potem on, a na końcu Felicja.
- Łatwo wejidziemy - Powiedział starszy mężczyzna, wskazując na drzwi balkonowe, pozostawione "na kipę"... a w salonie przebiegły dwa koty.
- Dobra nasza. - stwierdził Pyotr - Anton, pierwszy.
Po wciśnięciu zaś ręki w drzwi balkonowe przez szparę, i ich otwarciu nie całkiem jak należy, weszli do środka…
- Babciu? - zapytał głośno Polak. Gdzieś tam zamiałczały koty. A do nosów trzech osób dotarł fetor ich fekaliów w mieszkaniu, plus jeszcze jeden, dziwnie słodki smród.

Babcię Tamez znaleźli na podłodze łazienki. Leżała tam na wznak na plecach, sina, w koszuli nocnej, i z… odgryzioną połową twarzy. Zeżarły ją już częściowo jej własne kotki??

Antonowi się paskudnie odbiło, po czym pobiegł do kuchni, trzymając dłoń, przy ustach, ale rzygi i tak już tryskały… puszczał wiele solidnych pawi do zlewu. Felicia, nieco blada, ale trzymała się dzielnie, Piotr również jakoś wytrzymywał.
- Jobany wrot… błeeeeeech… szlag by to… błeeech… - Stary rusek wymiotował na całego.
- Ough… ekee… - wydusił z siebie Polak - Felicja… to dzieło kotów?
- Na to wygląda. Słyszałam o czymś takim… i również takie domowe zwierzęta, najpierw zabierają się za miękkie części… - Powiedziała krzywiąc się pielęgniarka.
- Oszczędzisz nam szczegółów?? - Burknął znad zlewu ciężko dyszący Anton.
- Dzisiaj na kolację kocizna… - mruknął Pyotr - …choć naprawdę kocham te kociaki. Wybacz babciu…
Oddychał płytko, by nie wdychać słodkiego zapachu śmierci… wiedząc, że ten zapach zostanie z nim do końca życia.
- Sprawdźmy zapasy. Kocia karma też jedzenie? - zapytał pielęgniarkę niepewny, czy zjadliwe dla ludzi.
- Najzdrowsze to to nie jest, ale z braku laku, owszem, można zjeść - Powiedziała Felicia.
- Dobra, szukaijmy co trzeba, i stąd idziemy…

Przeszukali więc mieszkanie babci Tamez, znajdując nawet sporo zapasów. Było jedzenie, była woda, były nawet słodycze. Wszystkiego razem do kupy jakieś dobre 4 reklamówki.

Pyotr przykrył babcię Tamez obrusem… i spojrzał na zebranych.
- Co zrobimy z kotami? Jak je zostawimy prędzej czy później i tak się wykończą… o biednej babci nie wspominając. Anton… jadłeś kiedyś kociznę?
- Nie, i nie mam zamiaru - Powiedział stanowczym tonem rusek, otwierając już drzwi mieszkania, by z niego wyjść.
- Pyotr, powiedz mi, że żartujesz? - Felicia spojrzała na polaka z niepewnością.
- Czarny humor. - odpowiedział gorzko, po czym dodał już łagodnie - Wypuścimy je na zewnątrz. Koty to zmyślne bestie, w ciągu jednego pokolenia dziczeją. Dadzą sobie radę na wolności…
Zamilkł patrząc na futrzaki z pewną dozą smutku, potem na kobietę.
- Adoptujemy jednego?
- Nieeeeee, dzięki… zwierzęta nie dla mnie, nigdy nie miałam, i nie mam zamiaru - Powiedziała kobieta.
- Nie wiesz co tracisz. - stwierdził z lekkim uśmiechem, kierując się do wyjścia z mieszkania - Anton? Słabo wyglądasz… Jak stoisz z zapasami?
- Jestem o krok od zeżarcija gazety - Burknął rusek.
- Weź dwie. - stwierdził Pyotr kiwając głową na reklamówki - My jakoś damy radę po jednej i dzięki, że zgodziłeś się nam pomóc.
- Njie ma za co… i też dzjięki - Powiedział starszy facet, lekko się uśmiechając.
- Chodźmy stąd… nic tu po nas… - powiedział Wodolejski upewniając się, że zamknęli drzwi na balkon i posyłając ostatnie spojrzenie w kierunku łazienki. Babcia Tamez nie żyła…
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 04-04-2023 o 05:38.
Dhratlach jest offline