Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2023, 08:30   #4
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
-Grott!
-Heh…?
- otworzył jedno oko, ale słońce ukłuło go prosto w mózg, więc czym prędzej je zamknął by nie umrzeć tu i teraz. Lekko uchylił drugą powiekę, by skupić się na ciemnym kształcie, który zaczynał przesłaniać blask. - Ech?
-Grott, kurwa twoja mać!
-Słyszę, do diaska!
- próbował wstać, ale świat się kołysał jak okręt w trakcie sztormu. W końcu zwlekł się z hamaka przyjmując postawę siedzącą. - Pierwszy mat Gruber. Co za radość. Która godzina?
-Czas do pracy Grott. Skąd masz te buty?

Zdziwiony Wilhelm opuścił wzrok. Miał na nogach idealnie wypolerowane buty kawaleryjskie.
-Ach, to... - uśmiechnął się mimochodem, pomimo bólu rozsadzającego czaszkę. - ...Wygrałem je… od oficera… nazwiskiem… zapomniałem.
Gruber pokręcił ze zdumieniem głową.
-W tym porcie wciąż jest ktoś na tyle głupi, żeby z tobą grać?
-Cóż, to jedna z nielicznych zalet służby w morskim garnizonie, sierżancie. Wciąż ktoś wyjeżdża a potem zaraz przyjeżdża ktoś nowy. Mnóstwo nowych graczy, no nie?
-Tak Grott, masz rację. I dla tego…
- twarz Grubera rozciągnął złośliwy uśmieszek.
-O nie. - jęknął Grott.
-O tak.
-Nie, nie, nie.
-Tak! Chłopcy, chodźcie no tu!

I rzeczywiście przyszli. Czterech. Nowi rekruci, którzy wyglądali jakby dopiero zostali zwerbowani i wciśnięci w nowiutkie mundury. Mamusie pewnie dopiero co ich ucałowały na pożegnanie. Nowe pancerze, nowe mundury, nie znające śladu ostrza pachnących oliwą noży. Gruber niczym sztukmistrz wskazał na Grotta, jakby wskazywał cyrkowego dziwoląga, po czym wygłosił swoje rytualne przemówienie.
-Chłopcy, oto sławny kapral Grott, jeden z najdłużej służących w naszym garnizonie podoficerów. Weteran walk w czasie zadań zbrojnych i różnych działań w czasie pokoju, które zanudziły by bystrzejszego człowieka na śmierć a stróżom prawa dostarczyłyby pracy na lata. Przetrwał biegunki, zgniliznę, grypę, jesienne deszcze, pieszczoty północnych mórz, agresję kobiet, tysiące mil żeglugi, wiele lat spożywania racji żywnościowych Jego Książęcej Mości, a nawet odrobinę walki i teraz stoi… a raczej siedzi przed wami. Czterokrotnie był nominowany na stopień mata, ale zawsze wraca do obecnego stopnia, niczym gołąb do klatki. Teraz pełni dostojną funkcję pomocnika intendenta. Jest odpowiedzialny za… - Grott jęknął gdy usłyszał słowa sierżanta. - zapasy, które dostarczane są na nasz okręt. Wasza czwórka będzie uczyła się służby pod jego rozkazami, więc tu zaczyna się wasza rola.
-Psiakrew, Gruber!
-Psiakrew , Grott! Przedstawcie się kapralowi.

Czwórka młokosów z nowego zaciągu słabym głosem wymemłała swoje imiona. Tkacz, szewc, złodziej i poganiacz bydła. Elita elit morskiego garnizonu.
-Trzymajcie się blisko kaprala Grotta. On was ochroni przed niebezpieczeństwem. - Na twarzy Grubera gościł trudny do odcyfrowania uśmiech. - Nie ma żołnierza okrętowego, który by lepiej od niego unikał jakichkolwiek zagrożeń o walce nawet nie wspominając. Podobnie ma się z wszelką pracą i obowiązkami. On nauczy was wszystkiego o służbie. Tylko na Sigmara nie grajcie z nim w karty, kości czy cokolwiek innego! - zawołał przez ramię, znikając w kubryku.
Grott zwlókł się z hamaka a rekruci natychmiast wyprostowali się w postawie zasadniczej. Kazał im spocząć.
-Nie salutujcie mi, bo się na was wyrzygam.
-Przepraszamy panie kapralu.
-Nie jestem żadnym panem kapralem, mówcie mi kapralu Grott.
-Przepraszamy kapralu Grott.
-Wszyscy wiemy, że was tu nie chcę i wy także nie chcecie tu być…
-Ja chcę.
- odezwał się jeden z młodzianów śmiało spoglądając na Grotta z uśmiechem na twarzy.
-Naprawdę?
-Zgłosiłem się na ochotnika! -
w głosie rekruta brzmiała duma.
-O…cho…tnika? - Grott zmagał się z tym słowem, jakby pochodziło z obcego języka. - A więc oni rzeczywiście istnieją. Tylko żeby ci nie przyszło do głowy mnie zgłosić do czegokolwiek! No dobra chłopcy. - Grott omiótł czwórkę taksującym wzrokiem. - Jesteście tu i nic już tego nie zmieni. To wyjątkowo… przyjemny okręt. Ja zaś zostałem waszym dowódcą, ale chciałbym żebyście traktowali mnie jak dobrego wujka. Jeśli będziecie czegoś potrzebować. Czegoś specjalnego. Czegoś co umili wam służbę albo pomoże w uniknięciu problemów. Czegokolwiek. Możecie do mnie przyjść. Tak?
Czwórka rekrutów pokiwała ze zrozumieniem głowami, choć Grott założyłby się o to, że nie rozumieją niczego. Ale z czasem się nauczą, tego był pewien.
-No dobra. Pokażcie mi teraz w co też teraz wyposaża się rekrutów wysyłając ich, by służyli na okręcie wojennym. Założę się, że jest tam mnóstwo dupereli, które nijak wam się nie przydadzą i tylko będą tworzyły kłopot. Ale ja pomogę wam się uwolnić od tego problemu. A wy mi się za to jakoś odwdzięczycie…


***

-Grott! Grott, kurwa twoja mać!! - głos drugiego oficera nie pozostawiał Wilhelmowi wątpliwości, że chodzi o niego. Na okręcie było dwóch Grotów, ale ten drugi był kapitanem, więc istniały nikłe szanse na to, by Drugiemu chodziło o niego. Chcąc nie chcąc Wilhelm wstał od kart ze smutkiem ważąc ilość stawek leżący na wieku. Wiedział, że nie da rady dokończyć rozdania.
-Odłożymy to na później. - powiedział zgarniając swoje drobniaki do kieszeni. Nie zaprotestował żaden z grających. Cóż, był starszy stopniem. Wyprostował dłońmi mundur i wyskoczył z kubryku jakby pędził przez cały okręt i stanął przed oficerem wyprężony w postawie zasadniczej.
-Taaaaak! Przykład dla wszystkich marynarzy Jej Książęcej Mości kapral Grott w całej krasie - głos Drugiego ociekał sarkazmem. Wilhelm nie przejmował się tym zbytnio. Wygrał od niego niedawno pół żołdu, więc rozumiał żal tamtego. - Masz natychmiast stawić się w dowództwie garnizonu u kapitana Schecke. Jest jakaś dezercja i podobno jesteś jedynym kandydatem, którego dowództwo gotowe jest się pozbyć z garnizonu celem odnalezienia i sprowadzenia uciekinierów do jednostki. Ciekawe czemu, prawda?
-To jawna niesprawiedliwość Drugi. Jestem…
-Wytłumaczysz to kapitanowi Schacke. Ja zaś, między nami mówiąc, podzielam pogląd dowództwa na twą przydatność na okręcie. Ale to tak między nami.
- Drugi puścił do niego oko i wyszczerzył się doń. Wilhelm wzruszył ramionami ze zbolałą miną urażonej niewinności. - Odmaszerować!
Wilhelm Grott zasalutował przepisowo, po czym zrobił regulaminowe „w tył zwrot” i ruszył w kierunku trapu. Idąc do dowództwa portowego garnizonu próbował przypomnieć sobie, czy aby nie ograł w ostatnim czasie tego Schecke?


***

Jedno trzeba było przyznać Wilhelmowi Grott, rozkazy potrafił wypełniać z twórczą interpretacją. Skoro dostał polecenie „Odnaleźć zbiegłych rekrutów Johana Wulfa, Thomasa Brock i Ademara Klose i sprowadzić do garnizonu” to też podjął szeroko zakrojone działania zmierzające do wykonania rozkazu co do joty. Czyli ruszył powłóczyć się po karczmach, oberżach i zamtuzach wszędzie rozpytując o uciekinierów. Od wioski do wioski. Od miasteczka do miasteczka. Wszędzie meldował się przepisowo w stanicach i garnizonach, aby nie było cienia wątpliwości, że wypełnia powierzone mu zadanie. I tak oddalał się od swej jednostki w niestudzonym poszukiwaniu dezerterów. Aż w końcu dotarł do Eilhart. Tu zaś spędził aż siedem dni sumiennie rozpytując o swoich „pupili” a przy okazji ogrywając kogo się dało w kości i karty. Nie przysporzyło mu to wielu przyjaciół, ale też nie przyjaźni szukał. Jednak, kiedy zaczęło robić się „ciepło”, bo nie wszyscy ograni byli gotowi pogodzić się z porażką, trafił na poborcę Gustava Haschke. To był strzał w dziesiątkę i Grott postanowił dołączyć do wyprawy, bo wszak dezerterzy mogli skryć się w Volkendorp pod ochroną von Staufferów. Sam nie postawił by na to złamanego grosza, ale jednak nie wykluczało to poszukiwań tychże w tamtych rejonach. Zadowolony z takiego obrotu spraw Grott podpisał stosowny dokument, na który tylko rzucił okiem. Nie przyznawał się do znajomości czytania, bo i po co komu ta wiedza? Sam miał w plecaku plik dokumentów wraz z rozkazem garnizonowym delegującym go do poszukiwań zbiegów, ale i o tym nikt nie musiał wiedzieć. Siedział więc przy stole z zadowoleniem jedząc i pijąc za cudze.

Był szczupłym, wręcz żylastym mężczyzną przed czterdziestką. Odziany był w regulaminową skocznię i mundur, ale luz z jakim je nosił wskazywał na lata służby i stosowny dystans do tegoż regulaminu. Plecak z przepisowo zwiniętą derką złożył obok nogi stołu. Tam też leżała jego kusza, i reszta dupereli. Sam siedział rozparty przy stole i słuchał wyrywkowo tyrady Haschke myśląc jedynie o płatnym, dodatkowym żołdzie. Dodatkowym, bo swój comiesięczny odbierał w poszczególnych garnizonach miejskich powołując się na rozkaz, który otrzymał w dowództwie. Cóż, „poszukiwanie zbiegów” nie było takie złe, gdy człowiek wiedział jak twórczo interpretować rozkazy. Przyglądał się swoim nowym towarzyszom bawiąc się kubkiem z kośćmi, którym operował bardzo niezręcznie. Wiedział z doświadczenia, że taka nieudolność potrafi zachęcić „graczy”. Słysząc słowa dziewki skierowane do Haschke skrzywił się w duchu. Pytania, pytania, pytania. Wszystko to odwlekało szansę na rozgrywkę a noc już nie była młoda.
-Nie spijemy się Herr Haschke. W sumie, nie ma czym. - skwitował spoglądając smętnym wzrokiem na poły opróżnioną już butelkę czerwonego wina. Druga co prawda jeszcze stała na stole, ale czym jest flaszka czy tam dwie na pięciu? Zachętą co najwyżej. Czekał aż ich nowy dowódca się zmyje, by poznać swoich towarzyszy. Leniwym wzrokiem wodził po innych stolikach szukając potencjalnych graczy. Nie, żeby planował rzucić się w wir gry, ale "darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda"


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 03-04-2023 o 08:32.
Bielon jest offline