Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2023, 15:37   #1
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Wiedźmia Pieśń




22 Brauzeit 2519 KI
Eilhart, Reikland.


Jeśli ktokolwiek w Reiklandzie miałby wskazać miasto idealne dla podróżnych chcących sypnąć złotem, nie martwiąc się przy tym, że zostaną gdzieś napadnięci, ograbieni czy zabici (lub wszystko naraz), było to zdecydowanie Eilhart. Graf Johann von Hardenburg rządził tutaj twardą ręką i nie tolerował żadnych przejawów jakiejkolwiek przestępczości, przez co Eilhart uchodziło za jedno z bezpieczniejszych i najbogatszych aglomeracji miejskich po tej stronie Reiku. Miejsce słynęło jeszcze z innej rzeczy - winnice wokół miasteczka produkowały wspaniałe winogrona, z których wytwarzane było soczyste ale wyważone wino, Eilwein, powszechnie uważane za jedno z najlepszych trunków w całym Reiklandzie i okolicach. Cenione było nie tylko ze względu na swój rześki, lekki smak, ale także ze względu na słynnego “łagodnego kaca”, który nie eskalował bez względu na to, ile wina zostało wypite poprzedniej nocy.

Szlak wodny biegnący od Marienburga aż do samego Altdorfu sprawiał, że wyroby z Eilhart posiadały łatwą drogę eksportu a ponad dwutysięczne miasto co chwilę odwiedzane było przez kupców, podróżnych i innych wagabundów chcących przekonać się na własnym podniebieniu o walorach smakowych wina, lokalnie warzonego piwa i potraw, jakich nie można było spróbować w innej części Reiklandu. W waszym przypadku było jednak inaczej, gdyż przybyliście do Eilhart w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego zajęcia. Ogłoszeń o pracę nie było jednak wiele - szukano głównie tragarzy i pracowników fizycznych w dokach czy w browarze a na oferowaną stawkę godzinową mógłby zgodzić się jedynie desperat z nożem na gardle. Zbrojnej ochrony też nikt nie potrzebował, bo ulice miasteczka potwierdzały jego reputację, gdyż dosłownie co chwilę mijaliście patrole dobrze uzbrojonej straży.

W końcu jednak pojawiła się perspektywa zarobku. Trzeciego dnia poszukiwań pracy doszły was słuchy, że jeden z lokalnych poborców podatkowych, Gustav Haschke, miał zamiar zatrudnić odważnych ludzi do eskorty jego osoby do i z wioski Volkendorp leżącej cztery dni drogi od miasteczka Eilhart. Powód podróży związany był z zawodem wykonywanym przez Gustava - niedawne badanie ksiąg podatkowych Eilhart wykazało, że niejaka rodzina von Stauffer zarządzająca Volkendorp uchylała się od płacenia dziesięciny przez sześć ostatnich lat, a przecież nikt będzie okradać samego cesarza. Płacił hojnie, bo aż koronę dziennie i nie był wybredny co do kandydatów. W ten sposób spośród chętnych (a wielu ich nie było) wyklarowała się piątka mająca towarzyszyć poborcy: krasnolud znający się na leczeniu, kobieta z samopałem przy boku, dobrze zbudowany młodzian w kaftanie kolczym, mężczyzna podobny z twarzy zupełnie do nikogo oraz brodaty jegomość wyglądający na takiego, co całe życie pracował fizycznie.

Haschke przedstawił umowę, którą pozostałym jako jedyny piśmienny w drużynie przeczytał Garran i parafowaliście dokument (wszyscy prócz krasnoluda krzyżykiem, choć obrotny poborca zapisał przy każdym z nich imiona i nazwiska niepiśmiennych), zgadzając się na uzgodnione wcześniej warunki. Następnego dnia o świcie mieliście stawić się wszyscy w dokach i barką wyruszyć stamtąd do Volkendorpu, pilnując, by podczas tej wyprawy poborcy podatkowemu włos z głowy nie spadł, w zamian otrzymując koronę dziennie.


Gustav był na tyle miły (czy raczej zapobiegliwy), że wynajął wam jeszcze na noc pokoje w znajdującej się rzut beretem od doków gospodzie “Ostatnia Przygoda”. Jako, że zbliżał się wieczór, zamówił kolację, na którą składał się jeden z lokalnych przysmaków znanych jako kartoffelkase, czyli mieszankę doprawionych ziołami pieczonych ziemniaków z ostrym, stopionym serem oraz dwie butelki czerwonego wina.

- Wszystko od was mam już na papierze, więc nic tu po mnie - powiedział Haschke, gdy młoda służka doniosła jedzenie i napitek do zajmowanego przez was stolika. - Tylko mi się nie schlajcie dzisiaj jak knury. Chcę was mieć na jutro z rana trzeźwych i w gotowości, bo nie wiadomo, czy na jakich piratów rzecznych albo inne tałatajstwo po drodze do tej wiochy otoczonej bagnami nie trafimy. Ciężkie pieniądze płacę, to i wymagam. - Pukał palcem wskazującym w blat stołu po każdym ważniejszym dla niego słowie. - O świcie w dokach, pamiętajcie. I nawet nie ważcie się nie pojawić, bo będziecie ścigani za niedotrzymanie umowy. Ja nie wybaczam i nie zapominam a ręce mam długie. - Zmarszczył brwi i ściągnął wargi w kreskę. Aluzja była dla was aż nadto zrozumiała. - Jakieś ostatnie pytania, zanim się jutro z rana spotkamy? Jak nie, to dobranoc. Przynajmniej dla mnie. I pamiętajcie, nie urżnijcie się, bo potrącę z wypłaty. Z rana, przed wejściem na barkę będziecie mi chuchać, żebym miał pewność, żeście nie przesadzili. Porządek być musi!

 

Ostatnio edytowane przez Bellatrix : 02-04-2023 o 15:39.
Bellatrix jest offline  
Stary 02-04-2023, 19:09   #2
 
Szelma's Avatar
 
Reputacja: 1 Szelma nie jest za bardzo znany
Do Eilhart dotarła bardziej z potrzeby chwili, niż zasłyszanych wcześniej plotek na temat kupieckiego miasta, które niespecjalnie ją interesowały. Musiała po prostu znaleźć się jak najdalej od rodzinnego Middenlandu, zostawiając przeszłość za sobą, choć wiedziała, że pewnego dnia tam wróci, by zrobić, co trzeba. Miasto było głośne i tłoczne, co Anike jak najbardziej pasowało, bo czuła się tutaj w pełni anonimowa. Pieniądze z ostatniego wiktu, jaki pobrała jeszcze w Jagerhausen szybko się jednak rozchodziły i musiała rozejrzeć się za jakąś robotą. Pewnie gdyby poszła do siedziby straży to przyjęliby ją z miejsca, ale nie chciała ryzykować pewnych rzeczy, dlatego trzeba było zahaczyć się gdzie indziej. I to raczej na chwilę, bo Eilhart było jedynie przystankiem w jej dalszej podróży. Plan był prosty: zarobić jakiś dobry pieniądz i wyjechać, być może nawet do Bretonii.

Pierwsze dni nie przyniosły pożądanych rezultatów, ale w końcu trafiło się ogłoszenie od jakiegoś lokalnego poborcy podatkowego, który szukał ochrony w związku z podróżą do jakiejś wioski, o której Anike pierwszy raz w życiu słyszała. To było odpowiednie zajęcie dla kobiety z jej umiejętnościami, dlatego też udała się na spotkanie z mężczyzną a to przebiegło szybko i sprawnie, z pozytywnym zakończeniem. Nie miała problemu z wywyższającą się postawą jej nowego pracodawcy, w straży pracowała z gorszymi skurwielami.

No i korona dziennie to był świetny pieniądz, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że przez kolejne cztery dni mieli płynąć Reikiem, który roił się od strażników rzecznych. Oczywiście pewne problemy mogły się przydarzyć, ale Anike była przekonana, że większość tego czasu będą się po prostu nudzić a kasa będzie wpadać do sakiewki. Na miejscu, w tym całym Volkendorp mogło być inaczej, ale na razie się tym nie przejmowała. W swojej robocie nauczyła się, żeby nie wybiegać zbytnio myślami w przyszłość, bo mogło się okazać, że tej przyszłości o której się tak myślało się nie dożyje.

Miała współpracować z czterema chłopami, z czego jeden był krasnoludem i to w dodatku konowałem. Ciekawe. Haschke zaprowadził ich do karczmy o dosadnej nazwie, posadził przy jednym stole i zamówił żarcie z alkoholem. Tego wieczora Anika miała na sobie to, co zwykle miała, gdy załatwiała sprawy na mieście - kaftan kolczy ukryty pod ciepłym płaszczem z kapturem, do tego luźne, materiałowe spodnie i buty na płaskiej podeszwie pod kolano. Przy pasie wisiał miecz, sztylet i pistolet skałkowy w olstrze. Obok jej nogi leżał wypchany plecak, z czego pozostali mogli ujrzeć przytroczoną do niego linę i latarnię sztormową. Była średniego wzrostu, nie wyróżniała się też zbytnio urodą, gdyż podbródek i nos odziedziczyła po ojcu. I dobrze, że tylko tyle. Czarne włosy zwisały teraz luźno, ale w czasie podróży wiązała je w warkocz, by nie przeszkadzały, gdyby doszło do walki, a ciemne oczy lustrowały otoczenie.

- Spokojnie, Herr Haschke, nie przesadzimy - odparła na wywód poborcy, gdy ten skończył. Miała już dosyć jego gadaniny i chciała, żeby się po prostu zamknął i sobie poszedł. Jedno jednak chodziło jej po głowie. - Wiemy, na co się piszemy. O świcie będziem w dokach, tak, jak umówione było. Nie ma co się zawczasu denerwować. Co do pytań, to są jakieś szanse, że ci von Staufferowie stawiać się będą? Jakieś wieści z tej wioski docierały ostatnio tutaj? Lepiej być zawczasu przygotowanym na różne ewentualności.

Czekając na odpowiedź poborcy wcinała pieczone ziemniaki z serem, celebrując każdy kęs i popijając winem. To naprawdę było świetne żarcie!
 
Szelma jest offline  
Stary 02-04-2023, 21:49   #3
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Karl Anton Gustav prostym człekiem był, zarówno jeśli chodzi o wygląd jak i podejście do życia. Odziany w proste robocze szmaty, ze spracowanymi rękoma oraz wyrazem twarzy nie zdradzającym wyższej inteligencji , kombinatorstwa czy szachrajstwa, od razu mógł być zaszufladkowany jako chłop z dziada pradziada. Jednakże uważniejszy obserwator mógł dostrzec bystre spojrzenie, metalowe ćwieki skórzanego kaftana wystające spod narzuty, oraz sporych rozmiarów, dwuręczny topór. Oręż niezbyt wyszukany, aczkolwiek solidny i utrzymany w stanie gotowym do rąbania drwa lub … łba.
Drwal zdawał się być łagodny w obyciu i zaskoczony ogromem miasta do którego trafił – czego nie musiał udawać, gdyż faktycznie był pod wrażeniem gęstości zabudowania i zaludnienia. Do swego pracodawcy pytań nie miał, gdyż zadowolony był z roboty innej aniżeli wcześniejsza. Nie chciał palnąć czego i jednocześnie zdradzić swej niefachowości. Zmęczony którymś z kolei dniem pracy polegającym jeno na przenoszeniu gratów z jednego miejsca w drugie i to za głodową stawkę, powiedział sobie: „Dość!” i tak trafił na ogłoszenie, do którego ochoczo się zgłosił.
Na kolejne kwestie pracodawcy odpowiadał milcząco, skinieniem głowy, potwierdzając jednocześnie że rozumie i się dostosuje. Wiedział od tatka, że z wyżej urodzonymi się zbytnio nie gada, bo potrzeby nie ma, ugrać nic nie idzie, a tylko biedy sobie można napytać, ot co!

 
__________________
ORDNUNG MUSS SEIN
Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103)
Dekline jest offline  
Stary 03-04-2023, 08:30   #4
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
-Grott!
-Heh…?
- otworzył jedno oko, ale słońce ukłuło go prosto w mózg, więc czym prędzej je zamknął by nie umrzeć tu i teraz. Lekko uchylił drugą powiekę, by skupić się na ciemnym kształcie, który zaczynał przesłaniać blask. - Ech?
-Grott, kurwa twoja mać!
-Słyszę, do diaska!
- próbował wstać, ale świat się kołysał jak okręt w trakcie sztormu. W końcu zwlekł się z hamaka przyjmując postawę siedzącą. - Pierwszy mat Gruber. Co za radość. Która godzina?
-Czas do pracy Grott. Skąd masz te buty?

Zdziwiony Wilhelm opuścił wzrok. Miał na nogach idealnie wypolerowane buty kawaleryjskie.
-Ach, to... - uśmiechnął się mimochodem, pomimo bólu rozsadzającego czaszkę. - ...Wygrałem je… od oficera… nazwiskiem… zapomniałem.
Gruber pokręcił ze zdumieniem głową.
-W tym porcie wciąż jest ktoś na tyle głupi, żeby z tobą grać?
-Cóż, to jedna z nielicznych zalet służby w morskim garnizonie, sierżancie. Wciąż ktoś wyjeżdża a potem zaraz przyjeżdża ktoś nowy. Mnóstwo nowych graczy, no nie?
-Tak Grott, masz rację. I dla tego…
- twarz Grubera rozciągnął złośliwy uśmieszek.
-O nie. - jęknął Grott.
-O tak.
-Nie, nie, nie.
-Tak! Chłopcy, chodźcie no tu!

I rzeczywiście przyszli. Czterech. Nowi rekruci, którzy wyglądali jakby dopiero zostali zwerbowani i wciśnięci w nowiutkie mundury. Mamusie pewnie dopiero co ich ucałowały na pożegnanie. Nowe pancerze, nowe mundury, nie znające śladu ostrza pachnących oliwą noży. Gruber niczym sztukmistrz wskazał na Grotta, jakby wskazywał cyrkowego dziwoląga, po czym wygłosił swoje rytualne przemówienie.
-Chłopcy, oto sławny kapral Grott, jeden z najdłużej służących w naszym garnizonie podoficerów. Weteran walk w czasie zadań zbrojnych i różnych działań w czasie pokoju, które zanudziły by bystrzejszego człowieka na śmierć a stróżom prawa dostarczyłyby pracy na lata. Przetrwał biegunki, zgniliznę, grypę, jesienne deszcze, pieszczoty północnych mórz, agresję kobiet, tysiące mil żeglugi, wiele lat spożywania racji żywnościowych Jego Książęcej Mości, a nawet odrobinę walki i teraz stoi… a raczej siedzi przed wami. Czterokrotnie był nominowany na stopień mata, ale zawsze wraca do obecnego stopnia, niczym gołąb do klatki. Teraz pełni dostojną funkcję pomocnika intendenta. Jest odpowiedzialny za… - Grott jęknął gdy usłyszał słowa sierżanta. - zapasy, które dostarczane są na nasz okręt. Wasza czwórka będzie uczyła się służby pod jego rozkazami, więc tu zaczyna się wasza rola.
-Psiakrew, Gruber!
-Psiakrew , Grott! Przedstawcie się kapralowi.

Czwórka młokosów z nowego zaciągu słabym głosem wymemłała swoje imiona. Tkacz, szewc, złodziej i poganiacz bydła. Elita elit morskiego garnizonu.
-Trzymajcie się blisko kaprala Grotta. On was ochroni przed niebezpieczeństwem. - Na twarzy Grubera gościł trudny do odcyfrowania uśmiech. - Nie ma żołnierza okrętowego, który by lepiej od niego unikał jakichkolwiek zagrożeń o walce nawet nie wspominając. Podobnie ma się z wszelką pracą i obowiązkami. On nauczy was wszystkiego o służbie. Tylko na Sigmara nie grajcie z nim w karty, kości czy cokolwiek innego! - zawołał przez ramię, znikając w kubryku.
Grott zwlókł się z hamaka a rekruci natychmiast wyprostowali się w postawie zasadniczej. Kazał im spocząć.
-Nie salutujcie mi, bo się na was wyrzygam.
-Przepraszamy panie kapralu.
-Nie jestem żadnym panem kapralem, mówcie mi kapralu Grott.
-Przepraszamy kapralu Grott.
-Wszyscy wiemy, że was tu nie chcę i wy także nie chcecie tu być…
-Ja chcę.
- odezwał się jeden z młodzianów śmiało spoglądając na Grotta z uśmiechem na twarzy.
-Naprawdę?
-Zgłosiłem się na ochotnika! -
w głosie rekruta brzmiała duma.
-O…cho…tnika? - Grott zmagał się z tym słowem, jakby pochodziło z obcego języka. - A więc oni rzeczywiście istnieją. Tylko żeby ci nie przyszło do głowy mnie zgłosić do czegokolwiek! No dobra chłopcy. - Grott omiótł czwórkę taksującym wzrokiem. - Jesteście tu i nic już tego nie zmieni. To wyjątkowo… przyjemny okręt. Ja zaś zostałem waszym dowódcą, ale chciałbym żebyście traktowali mnie jak dobrego wujka. Jeśli będziecie czegoś potrzebować. Czegoś specjalnego. Czegoś co umili wam służbę albo pomoże w uniknięciu problemów. Czegokolwiek. Możecie do mnie przyjść. Tak?
Czwórka rekrutów pokiwała ze zrozumieniem głowami, choć Grott założyłby się o to, że nie rozumieją niczego. Ale z czasem się nauczą, tego był pewien.
-No dobra. Pokażcie mi teraz w co też teraz wyposaża się rekrutów wysyłając ich, by służyli na okręcie wojennym. Założę się, że jest tam mnóstwo dupereli, które nijak wam się nie przydadzą i tylko będą tworzyły kłopot. Ale ja pomogę wam się uwolnić od tego problemu. A wy mi się za to jakoś odwdzięczycie…


***

-Grott! Grott, kurwa twoja mać!! - głos drugiego oficera nie pozostawiał Wilhelmowi wątpliwości, że chodzi o niego. Na okręcie było dwóch Grotów, ale ten drugi był kapitanem, więc istniały nikłe szanse na to, by Drugiemu chodziło o niego. Chcąc nie chcąc Wilhelm wstał od kart ze smutkiem ważąc ilość stawek leżący na wieku. Wiedział, że nie da rady dokończyć rozdania.
-Odłożymy to na później. - powiedział zgarniając swoje drobniaki do kieszeni. Nie zaprotestował żaden z grających. Cóż, był starszy stopniem. Wyprostował dłońmi mundur i wyskoczył z kubryku jakby pędził przez cały okręt i stanął przed oficerem wyprężony w postawie zasadniczej.
-Taaaaak! Przykład dla wszystkich marynarzy Jej Książęcej Mości kapral Grott w całej krasie - głos Drugiego ociekał sarkazmem. Wilhelm nie przejmował się tym zbytnio. Wygrał od niego niedawno pół żołdu, więc rozumiał żal tamtego. - Masz natychmiast stawić się w dowództwie garnizonu u kapitana Schecke. Jest jakaś dezercja i podobno jesteś jedynym kandydatem, którego dowództwo gotowe jest się pozbyć z garnizonu celem odnalezienia i sprowadzenia uciekinierów do jednostki. Ciekawe czemu, prawda?
-To jawna niesprawiedliwość Drugi. Jestem…
-Wytłumaczysz to kapitanowi Schacke. Ja zaś, między nami mówiąc, podzielam pogląd dowództwa na twą przydatność na okręcie. Ale to tak między nami.
- Drugi puścił do niego oko i wyszczerzył się doń. Wilhelm wzruszył ramionami ze zbolałą miną urażonej niewinności. - Odmaszerować!
Wilhelm Grott zasalutował przepisowo, po czym zrobił regulaminowe „w tył zwrot” i ruszył w kierunku trapu. Idąc do dowództwa portowego garnizonu próbował przypomnieć sobie, czy aby nie ograł w ostatnim czasie tego Schecke?


***

Jedno trzeba było przyznać Wilhelmowi Grott, rozkazy potrafił wypełniać z twórczą interpretacją. Skoro dostał polecenie „Odnaleźć zbiegłych rekrutów Johana Wulfa, Thomasa Brock i Ademara Klose i sprowadzić do garnizonu” to też podjął szeroko zakrojone działania zmierzające do wykonania rozkazu co do joty. Czyli ruszył powłóczyć się po karczmach, oberżach i zamtuzach wszędzie rozpytując o uciekinierów. Od wioski do wioski. Od miasteczka do miasteczka. Wszędzie meldował się przepisowo w stanicach i garnizonach, aby nie było cienia wątpliwości, że wypełnia powierzone mu zadanie. I tak oddalał się od swej jednostki w niestudzonym poszukiwaniu dezerterów. Aż w końcu dotarł do Eilhart. Tu zaś spędził aż siedem dni sumiennie rozpytując o swoich „pupili” a przy okazji ogrywając kogo się dało w kości i karty. Nie przysporzyło mu to wielu przyjaciół, ale też nie przyjaźni szukał. Jednak, kiedy zaczęło robić się „ciepło”, bo nie wszyscy ograni byli gotowi pogodzić się z porażką, trafił na poborcę Gustava Haschke. To był strzał w dziesiątkę i Grott postanowił dołączyć do wyprawy, bo wszak dezerterzy mogli skryć się w Volkendorp pod ochroną von Staufferów. Sam nie postawił by na to złamanego grosza, ale jednak nie wykluczało to poszukiwań tychże w tamtych rejonach. Zadowolony z takiego obrotu spraw Grott podpisał stosowny dokument, na który tylko rzucił okiem. Nie przyznawał się do znajomości czytania, bo i po co komu ta wiedza? Sam miał w plecaku plik dokumentów wraz z rozkazem garnizonowym delegującym go do poszukiwań zbiegów, ale i o tym nikt nie musiał wiedzieć. Siedział więc przy stole z zadowoleniem jedząc i pijąc za cudze.

Był szczupłym, wręcz żylastym mężczyzną przed czterdziestką. Odziany był w regulaminową skocznię i mundur, ale luz z jakim je nosił wskazywał na lata służby i stosowny dystans do tegoż regulaminu. Plecak z przepisowo zwiniętą derką złożył obok nogi stołu. Tam też leżała jego kusza, i reszta dupereli. Sam siedział rozparty przy stole i słuchał wyrywkowo tyrady Haschke myśląc jedynie o płatnym, dodatkowym żołdzie. Dodatkowym, bo swój comiesięczny odbierał w poszczególnych garnizonach miejskich powołując się na rozkaz, który otrzymał w dowództwie. Cóż, „poszukiwanie zbiegów” nie było takie złe, gdy człowiek wiedział jak twórczo interpretować rozkazy. Przyglądał się swoim nowym towarzyszom bawiąc się kubkiem z kośćmi, którym operował bardzo niezręcznie. Wiedział z doświadczenia, że taka nieudolność potrafi zachęcić „graczy”. Słysząc słowa dziewki skierowane do Haschke skrzywił się w duchu. Pytania, pytania, pytania. Wszystko to odwlekało szansę na rozgrywkę a noc już nie była młoda.
-Nie spijemy się Herr Haschke. W sumie, nie ma czym. - skwitował spoglądając smętnym wzrokiem na poły opróżnioną już butelkę czerwonego wina. Druga co prawda jeszcze stała na stole, ale czym jest flaszka czy tam dwie na pięciu? Zachętą co najwyżej. Czekał aż ich nowy dowódca się zmyje, by poznać swoich towarzyszy. Leniwym wzrokiem wodził po innych stolikach szukając potencjalnych graczy. Nie, żeby planował rzucić się w wir gry, ale "darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda"


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 03-04-2023 o 08:32.
Bielon jest offline  
Stary 03-04-2023, 12:34   #5
 
Morfik's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputacjęMorfik ma wspaniałą reputację
Nie można powiedzieć, że nie lubił alkoholu, ale niestety nigdy nie mógł pozwolić na stan zbyt dużego upojenia alkoholowego. Nigdy nie wiedział, czy w karczmie, w której akurat pił nie znajdzie się ktoś, komu zalazł za skórę i tylko czekał, aż Ruben nie będzie w stanie się w żaden sposób bronić. Poza tym jego ojciec, którego z resztą własnoręcznie zabił, praktycznie codziennie wracał do domu nawalony jak świnia i tłukł go do nieprzytomności. Ruben cieszył się, że nie odziedziczył po ojcu miłości do mocnych trunków.

Powiedzieć, że bardzo potrzebował pieniędzy, to jakby nic nie powiedzieć. Gardził biedotą, więc łapał się każdej możliwej roboty, niezależnie od tego czy było to morderstwo, kradzież czy też, jak w tym przypadku, niańczenie jakiegoś poborcy podatkowego. Robota wydawała się dziecinnie prosta, można by rzec nudna wręcz. Łatwy pieniądz, może dzięki temu będzie mógł zainwestować w coś poważniejszego i zarobić jeszcze więcej.

Z pogardą patrzył na część jego nowych kompanów, którzy rzucili się na jedzenie, jakby nie jedli od tygodni… No cóż, są jacy są, będzie musiał jakoś wytrzymać ich towarzystwo. Podrapał się po zaroście i przeczesał dłonią swoje jak zwykle niechlujnie ułożone, długie brązowe włosy. Wpatrywał się w ogień, który żywo palił się w kominku. Mogłoby się wydawać, że kompletnie nie słuchał tego, co mówił do nich Gustav, ale on notował w pamięci każde jego słowo.

Wziął kielich i upił łyk wina, rzeczywiście dobre, chociaż nie był to jego ulubiony trunek. Gdy odstawiał naczynie na stolik, mocno zadrżała mu ręka. Bał się, że upuści kielich i rozleje wszystko na stół, ale tak się na szczęście nie stało. Możliwe, że za mocno sprał po mordzie wczoraj jednego jegomościa, który stawiał się przy pobieraniu haraczu dla jednego z wyżej postawionych mieszkańców tego miasta. Krew zmył, ale widocznie musiał uszkodzić coś w środku.

- Niech się szanowny Herr Haschke tak nie gorączkuje, stawimy się jutro zgodnie z umową. Mam nadzieję, że zapłata również będzie zgodnie z umową… - spojrzał na poborcę, a jego twarz, oświetlona przez stojącą na stole świecę, nie zdradzała żadnych emocji. – A niech stawiają opór ci cali Staufferowie, szybko się ich skapituluje – uśmiechnął się szeroko i rozsunął płaszcz, tak żeby było widać sztylet schowany za paskiem. – Czy są jakieś wieści o tym, jak wygląda droga do Volkendorp? Czekają nas po drodze jakieś trudności?
 
__________________
Tell Me Something, My Friend, Have You Ever Danced With the Devil in the Pale Moonlight?
Morfik jest offline  
Stary 03-04-2023, 14:30   #6
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
Eilhart mogło robić wrażenie na kimś, kto nie był nigdy w takim Altdorfie czy choćby Talabheimie. Garran był w obu tych miejscach, to i miasteczko było dla niego jedynie przystankiem w drodze do Marienburga, gdzie – jak mawiano z niewielką jeno przesadą – leżały na ulicach wszystkie pieniądze świata. Słynne w całej okolicy prawo i porządek w Eilharcie krasnoluda nie ruszało, bo akurat miał pecha zostać tu okradzionym. Szczęście w nieszczęściu, Garran schował parę monet w miejscu, do którego żaden złodziej nie odważył się sięgnąć. Wino zaś… Cóż, wystarczy powiedzieć, że wina nie pijał.

***


Choć Garran Borakson nie dawał się łatwo wpasować w stereotypowy obraz krasnoluda, jaki wyrobiła sobie większość ludzi, ci i tak próbowali to robić. Dla chcącego nic trudnego, mawiają na wschodnich krańcach Imperium. Mógł być wysoki i szczupły, jak na krasnoluda rzecz jasna, dla ludzi i tak był kanciastym kurduplem. Mógł być młody, jak na krasnoluda, i tak brązowe włosy, długa broda zapleciona warkocze i gęste brwi sprawiały, że traktowano go często jak starca. Mógł być jednym z najlepszych studentów Collegium Medicum w Talabheimie i Altdorfie, i tak ludzie dziwili się, że nie nosi na sobie pełnego pancerza, topora bojowego i katapulty. Mógł po wypiciu piwa uprzejmie zasłaniać usta przy bekaniu, i tak był niewychowanym prymitywem, a wrodzona i starannie potem wypielęgnowana krasnoludzka bezpośredniość i złośliwość nie pomagała w zmianie wizerunku.

***


Garran, tak jak i jego nowy pracodawca, umiał liczyć pieniądze, szczególnie swoje. Korona na głowę za dzień. Pięć głów. Cztery dni podróży. Na miejscu dzień, a pewnikiem i dłużej. Powrót. Opłacony wikt dla pięciu gąb i dach nad pięcioma głowami. Tak, Gustav Haschke i jego sakiewka zdecydowanie potrzebowały ochrony. Krasnolud wydłubał sobie z ucha irytujący go kawałek woskowiny i pstryknął nim gdzieś w bok, bez żadnego skrępowania nałożył sobie dokładkę ziemniaków, po czym jeszcze raz przyjrzał się swoim nowym towarzyszom. Zastanawiał się, którzy z nich również policzyli monety w kieszeni poborcy, i których mogły już świerzbieć palce na samą myśl o takiej kwocie. Miał swoich kandydatów, ale postanowił na razie zostawić swoje przemyślenia dla siebie.

Borakson miał nadzieję, że jego umiejętności nie będą do niczego potrzebne w trakcie tego zlecenia. Stracił ją, gdy usłyszał, jak dwoje spośród wynajętych przez Haschkego osób od razu wspomina o możliwości konfrontacji z jakimiś szlachetnie urodzonymi vonami. Westchnął tylko, uniósł w stronę karczmarza swój pusty kufel i poczekał w milczeniu, aż poborca zostawił ich samych.

- Jak chcesz, to ci rano chuchnę, psi zadzie ciasno zaciśnięty…
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.
Phil jest offline  
Stary 03-04-2023, 17:31   #7
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
- Słyszeć nic nie słyszałem, ale jak się stawiać będą, to spotkają się z odpowiednim responsem. Reakcją znaczy. - Wyjaśnił wam, bo mogliście nie znać tak egzotycznego słowa. - Widzę, żeście z niejednego pieca chleb jedli, to sobie poradzicie z każdym, kto odważy się przeciwstawić imperialnemu poborcy podatkowemu. Atak na mnie będzie jak atak na samego Imperatora. - Zauważyliście, jakby Haschke wypiął mocniej pierś. - Ale nie wybiegajmy tak daleko do przodu. Droga Reikiem nie powinna być trudna, ale jakieś zagrożenia mogą się trafić, mówiłem o piratach i innych takich. Dłużej, niż cztery dni płynąć nie powinniśmy. Robota też trudna raczej nie będzie, ale trzeba brać pod uwagę wszelkie okoliczności. W najlepszym wypadku to będą najłatwiej zarobione przez was pieniądze. Wszystko? No, to do jutra o świcie.

Po tych słowach ruszył do wyjścia z karczmy i szybko zniknął za drzwiami. Gdy szarówka dnia przeszła w mrok wieczoru, główna sala pękała niemal w szwach, wypełniona kupcami, podróżnymi i lokalnymi, którzy po dniu ciężkiej pracy przyszli zrelaksować się przy winie lub czymś mocniejszym. Panował przyjemny gwar rozmów przeplatany salwami zaraźliwego śmiechu i uderzanych o siebie w toastach naczyń.

Po skończonej wieczerzy rozmawialiście jeszcze jakiś czas, poznając się nieco, by mieć jakiekolwiek pojęcie o tym, z kim przyjdzie wam pracować, gdy nagle przy waszym stoliku pojawił się wysoki, szczupły mężczyzna o zmęczonej twarzy. Mógł mieć nie więcej, niż pięćdziesiąt lat, nosił kapłańskie szaty, a wiszący na jego szyi łańcuch zakończony symbolem młota zdradzał z miejsca, któremu z bóstw służy. Przysiadł się do was i patrzył po waszych twarzach, jakby was znał. Wy jednak widzieliście go pierwszy raz w życiu.

- Przepraszam, że niepokoję, ale sam Sigmar wskazał mi was podczas snu, bracia i siostro - powiedział energicznym głosem, uśmiechając się lekko. - Pokazał mi was dokładnie tak, jak tu siedzicie. Kobieta z bronią palną, krasnolud, przystojny młodzian, brodaty, silny jegomość i mężczyzna o wyłupiastych oczach. Przepraszam, nie chciałem urazić. - Spojrzał na Wilhelma przepraszająco. - Sigmar powiedział mi, że mam poprosić was o pomoc, a na pewno się zgodzicie. Czy dwie butelki dobrego wina osłodzą wam te kilka chwil, gdy będę opowiadał, co za sprawę mam? Nazywam się ojciec Anders i jestem kapłanem z wioski Volkendorp na misji do Altdorfu.

Darmowy alkohol zawsze był w cenie, a posłuchać kapłana przecież mogliście. Ojciec Anders zawołał służkę do waszego stolika, a ta po dłuższej chwili przyniosła dwie ciemne butelki czerwonego wina, tym razem z winnic Parravonu. Kapłan rozlał wam szkarłatny płyn do kubków i zaczął mówić.

- Już wyjaśniam, dlaczego was nachodzę. Jestem duchownym z Volkendorpu i muszę wam powiedzieć, że źle się tam dzieje od pewnego czasu. Ostatnio było jednak najgorzej... Pojawiło się cielesne objawienie zła. Przez palisadę przeszło, a psy to tak ujadały, że wszystkich pobudziły. Ludzie zabrali, co mieli pod ręką i wyszli na zewnątrz, żeby sprawdzić, co się stało i kto wioskę atakuje. A to był on we własnej osobie! Wiedźmiarz. - Wypowiadając to słowo Anders ściszył głos, by nikt postronny go nie słyszał. - Nim się kto zdążył zorientować, on już czarować zaczął. Głos miał taki, że nie można było się oderwać... Czary, moi drodzy, plugawe czary jak nic...

Rozejrzał się, czy nikt nie podsłuchuje i kontynuował.

- Potem wokół jego dłoni pojawiły się fale ognia, a jedna z nich wystrzeliła w najbliższy dom. Wtedy dopiero ludziska się ocknęli, jeden z wieśniaków cisnął w jego kierunku włócznią, jednak on po prostu spopielił ją w locie. Ot tak, na zawołanie. - Sigmaryta pstryknął palcami. - Ludzie zaczęli krzyczeć, a on po prostu uciekł, ale kto wie, czy nie wróci lepiej przygotowany do wioski? Jadę do Altdorfu o pomoc prosić, ale i o to samo chciałbym was zapytać. Sigmar mi was we śnie pokazał, więc to nie mógł być przypadek. Pomożecie zatem? Volkendorp naprawdę was potrzebuje. - Zakończył z przekonaniem w głosie, oczekując waszej reakcji.

 

Ostatnio edytowane przez Bellatrix : 03-04-2023 o 17:38.
Bellatrix jest offline  
Stary 03-04-2023, 19:21   #8
 
Szelma's Avatar
 
Reputacja: 1 Szelma nie jest za bardzo znany
Haschke wpisywał się idealnie w typowy obraz wykonywanego przez siebie zawodu - miał kija w dupie i uważał się za lepszego od innych. Na porównanie do Imperatora Anike tylko przewróciła oczyma i cieszyła się, że w końcu sobie poszedł, bo i tak nic ciekawego nie powiedział. Smutne musiało być życie takich ludzi, ale pewnie on takie lubił.

- No, to skoro tego nudziarza Haschke mamy już z głowy, to może powiecie mi coś o sobie, towarzysze? - Uśmiechnęła się półgębkiem. - Ja jestem strażniczką dróg z Bögenhafen, obecnie na urlopie w związku z pewnymi wydarzeniami, o których nie chce mi się mówić. A skoro mam wolny czas, to próbuję sobie dorobić do tych ochłapów, co nam rzucają w jednostce co miesiąc. - Skłamała bez mrugnięcia okiem, ale nowi kompani i tak nie mieli jak tego zweryfikować. Zresztą, tę historyjkę miała już przećwiczoną od dawna. - Umiem tropić, nieźle strzelam z pistoletu a i mieczem coś tam robię. Teraz wasza kolej. - Upiła łyk wina z kubka.

Przyjemnie im się rozmawiało do momentu, gdy przy ich stoliku pojawił się kapłan Sigmara twierdzący, że sam Młotodzierżca zesłał mu wizję, gdzie cała ich piątka zgadza się mu pomóc. Anike nie znała się na tych wszystkich klerykalnych rzeczach i czy rzeczywiście ten mężczyzna mógł mieć jakieś wizje, bo równie dobrze mógł ich obserwować od dłuższej chwili i po prostu sprzedać im historyjkę o wiedźmiarzu strzelającym z dłoni ogniem, ale z drugiej strony nie wierzyła w przypadki. Mimo wszystko postanowiła zachować dystans. Choć sama wyznawała Sigmara, nie ufała temu mężczyźnie.

- Ma ojciec szczęście, bo jutro z rana wyruszamy do Volkendorp we własnych sprawach - odparła, obserwując go wnikliwie. - Nie chcę się wypowiadać za wszystkich, ale sama zobaczę, co da się zrobić na miejscu. Czy jest jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć odnośnie tego… wiedźmiarza? Zabił kogoś z wioski? Jak wyglądał? Miał jakieś znamiona Chaosu? Widziałam w swoim życiu kilku mutantów i każdy był poznaczony tym plugastwem.

Nie była łatwowierna, ale przedstawiona przez Andersa sprawa wyglądała intrygująco i zdecydowanie ciekawiej, niż ochrona Haschkego. Dlatego postanowiła wysłuchać, co ma do powiedzenia Sigmaryta. Bo kłamstwo, niczym gówno, zawsze wypływało na wierzch.
 
Szelma jest offline  
Stary 03-04-2023, 21:55   #9
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
„No pięknie!” pomyślał Wilhelm, kiedy poborcy Haschke zupełnie poplątały się hierarchie i wymyślił sobie, by porównać atak na niego do ataku na Imperatora. Choć drugiej strony oba te ataki Grott miał w równie głębokim poważaniu. Wiedział z doświadczenia, że najlepiej jest unikać wszelkich ataków. Ataki bowiem mają to do siebie, że zwykle towarzyszą im ostre narzędzia, którymi jedni ludzie próbują penetrować ciała innych ludzi. To zaś z kolei zwykle kończy się dla jednych bądź drugich nie do końca dobrze. Nie miał zamiaru dać sobie zrobić drugiego pępka dla satysfakcji kogokolwiek. Co to, to nie. Nie wtrącał się jednak do słów chwilowego pryncypała, bo nie zwykł polemizować z szarżą. A, jakby nie patrzeć na zawartą umowę, Haschke chwilowo był jego pryncypałem. Choć zważywszy na skąpstwo w przestrzeni napitku, raczej nie nazbyt wylewnym. „Ale wszystko przychodzi z czasem.”- kontynuował w myślach. „Pożyjemy, zobaczymy”

Poczekawszy aż sknera zniknie z przestrzeni publicznej Wilhelm wyciągnął się na ławie, kładąc stopy w wojskowych oficerkach na stojącym przy ich stole karle. Słuchając słów Anike przymrużył lekko oczy i pokiwał głową z uznaniem. Jakby podzielając jej potrzebę poznania. Ale zapamiętał tę część o „ochłapach płaconych strażnikom dróg”. Cóż, ogrywał już mężnych przedstawicieli tej formacji i nie przypominał sobie, by narzekali na żołd. W przeciwieństwie od jego kompanów.

-Teraz wasza kolej. - skończyła strażniczka dróg. Grott odchrząknął lekko dając znać, że chce zabrać głos.

-Wilhelm Grott, kapral Wilhelm Grott z morskiego garnizonu, w delegacji. Mam szczęście służyć na „Szybkim Płomieniu”, który obecnie … jest zupełnie gdzie indziej niż ja. Ale dobrze nam z tą rozłąką. Szukam pewnych towarzyszy, którzy również zakosztowali w tej rozłące, tyle że oni bez zgody dowództwa. - przerwał na chwilę, po czym widząc, że nikt mu się nie wtrąca pociągnął łyczek czerwonego i kontynuował - Potrafię zadbać o siebie. I o tych, którzy służą ze mną. Dość powiedzieć, że mam za sobą ponad dwie dziesiątki lat służby i chyba nie pamiętam życia poza wojaczką. Jednak wojaczka ma tę wadę, że polega na zabijaniu się nawzajem a jedno, czego naprawdę nie lubię, to myśli że mógłbym zostać zabitym. Potrafię więc o siebie zadbać. I trzymać się z dala od walki. Tu też bym wolał jej uniknąć. - Znów przerwał na chwilkę bo kątem oka złowił rozpoczynającą się przy jednym z sąsiednich stolików rozgrywkę. Kubek z kośćmi w jego rękach zatrzymał się w miejscu. - Pragnę jednak zwrócić waszą uwagę na to, że ten pyszałkowaty dureń płaci nam za ochronę jego wielmożnej dupy w drodze do i z Volkendorp. I ja zamierzam wypełnić tę umowę co do joty. Nie interesuje mnie jednak co stanie się w Volkendorp, bo za to mi nie płaci. Oczywiście mogę zmienić zdanie, jeśli będzie nam dane przenegocjować warunki umowy, ale na to potrzeba czasu. Ahhhh, zapomniał bym, czas. O ile dobrze zrozumiałem, nasz dumny pryncypał zdecydował się nam płacić za każdy dzień drogi do i z tego zadupia. Nie widzę powodu, byśmy tam mieli gnać na złamanie karku. Jak to mówią „Co nagle, to po diable”.

-Czyli co? Nie będziesz walczył jak nas ktoś zaatakuje? - zapytała Anike. Czy chciała do końca zrozumieć jego intencje, czy krytykowała, jemu było to obojętne. Ze stoickim spokojem wytrzymał spojrzenia innych, po czym odparł.

-Będę przede wszystkim starał się przeżyć. Co i wam doradzam. Zaś przeżycie w sytuacji nagłej napaści wymaga czasem uczestnictwa w walce, choć muszę przyznać, że wybrał bym tę ewentualność w ostateczności. Podróż jest wystarczająco trudna bez ludzi, którzy w samym jej środku starają się toczyć walki. Zapamiętajcie to, to o wiele ważniejsze od tych bzdur dotyczących broni, strategii i innych dupereli. Ot choćby zdradliwe prądy, choroba która wywraca wszystkim nienawykłym do pływania żołądek na drugą stronę, tu pamiętajcie by rzygać tylko na zawietrzną. Z oddawaniem innych wydzielin ma się podobnie. Nie ma nic gorszego na łajbie niż obszczane gacie. No, może poza sraczką. Ale nic to, mówię wam. Cieszmy się podróżą, która oby trwała jak najdłużej, póki nic nie stoi nam na przeszkodzie. Odwagi, przyjaciele.

Skończył swą przydługą tyradę czując się już od dłuższego czasu jak wujek opowiadający dzieciom opowieści z dzieciństwa. Nie chciał ich zanudzać. Chciał też poznać pozostałych, by stosownie ich sobie uporządkować.

Powoli każdy mówił co mu leżało na sercu i co tam mógł zaofiarować ich wspólnemu przedsięwzięciu. Aż do chwili, kiedy na widnokręgu nie pojawił się smętny dziadyga. Grott nie miał dla duchownych większego szacunku uznając ich za takich samych wydrwigroszy jak cyrkowców. I modlił się, by któryś z druhów nie wyrwał się…

-Ma ojciec szczęście, bo jutro z rana wyruszamy do Volkendorp we własnych sprawach - odparła Anike zawsze wyrywna by być pierwszą. Grott powoli dochodził do wniosku, że jej nie lubi. - Nie chcę się wypowiadać za wszystkich, ale… „ale się wypowiem” dokończył kwaśno w myślach Grott i przepłukał usta winem, by pozbyć się kwaśnych myśli.


.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 04-04-2023, 08:21   #10
Opiekun działu Warhammer
 
Dekline's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputacjęDekline ma wspaniałą reputację
Karl nie reagował na doniosły ton jego pryncypała, z tego samego powodu jak wcześniej, to jest: bo i po co? Przytakiwał z grzeczności i odprowadził mężczyznę wzrokiem, gdy ten wychodził.

Wino rozwiązało języki, więc i Gustav coś tam rzekł, choć miał tego niewiele:

- Jestem Karl, Anton, Gustav, możecie wołać jak wola. Jestem ... znaczy byłem drwalem. Rąbałem ja drwa od kiedy pamiętam, z krótką przerwą na wojaczkę. Kiedyś trza było to skończyć i to było właśnie jakoś tak ... kilka dzieni temu. Wraz z Kryspinem poszedlismy za smrodem, bo w miastach zawsze śmierdzi i takoż trafiliśmy tu. Ciekawej historii nie mam, u mnie we wsi to same kozojedy albo i co więcej z tymi kozami, ale to nie przy stawie... No, może jedna historia się trafi. A to było tak że jeno raz się zdało konnego zdjąć, tak żem łupnął że przez łeb koński poszło aż po jeźdźca i obu padło zanim padło. Kuń bezgłowy a wojak udusił się, płyta się wygła i flaki pommiażdzyła.


Na widok kolejnego ważniaka zbliżającego się do ich stołu, przewrócił tylko skrycie oczami. Po pierwszych słowach miał już wyrobione o nim zdanie. W magię może i wierzył, w bóstwa tym bardziej, jak i w kapłanów, lecz wiedział również iż ci ostatni to nie zawsze tacy świeci. Jak trza datek zebrać to pierwsi, ale do pomocy już nie tacy skorzy. Anton na własnej skórze poznał co to znaczy bezmyślnie wierzyć. Swe wątpliwości jął układać w słowa, zważając jeno aby nie urazić rozmówcy ... za nadto:

- Skoròż bestyja magiom się para, to kim my jesteśmy by go poskramiać? Toć my normalne ludy jesteśmy. A ja to już w ogóle; cóż miałbym uczynić jak i mój topór spopieli, czy tam inszą magia oplecie? Czyż nie kapłony, magi winni się w tej sprawie udzielić, hm? Mnie ojciec własnie z lekka zniechęcił, ot.
 
__________________
ORDNUNG MUSS SEIN
Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103)
Dekline jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172