Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2023, 21:47   #384
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 94 - 2526.I.24; fst; popołudnie - zmierzch

Czas: 2526.I.24; fst; popołudnie - zmierzch
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, sła.wiatr, skwar (-10)



Wszyscy






https://i.imgur.com/Gx0jFdY.jpg



Zbliżała się bitwa. Chyba wszyscy w obozie to czuli. Co prawda odkąd pzybyli w tą dżunglę już od paru tygodni zanosiło się na to, że stoczą tą bitwę aby płacąc krwią, życiem i śmiercią zdobyć te skarby. Ale co innego oczekiwać, domyślać się, gdybać a co innego zdawać sobie sprawę, że to już. Już dzisiaj. Tej nocy. Za kilka dzwonów. Zaraz. Atmosfera była specyficzna. Jedynie weterani co mieli za sobą przeszłość wojskową mogli ją rozpoznać. Z jednej strony podniosła, z drugiej niepewna. Większość jakby się wyciszyła, spoważniała zdając sobie sprawę, że to mogą być ich ostatnie godziny na tym ziemskim padole. Sporo osób się modlił do swoich boskich patronów. Bretończycy do swojej Pani z Jeziora, Koenig i jej gwardziści do Sigmara, większość Estalijczyków do Myrmydii, a morska brać do Mananna chociaż żadnego oceanu nie było w zasięgu wzroku. Prawie każdy chciał uregulować swoje sprawy z Morrem prosząc go o łagodną podróż do Jego Ogrodów gdyby przyszło paść dziś w boju. Bardzo żałowano, że nie było żadnych kapłanów którzy mogliby odprawić porządną mszę. Z tego powodu popularnością cieszyły się uduchowione osoby jakie mogły nieść pociechę i otuchę.

Ale z tym nerwowym napięciem radzono sobie też i w przeciwny sposób. Wcale nie mało wojaków korzystało z usług markietanek na wypadek gdyby już później nie mieli okazji. Niektórzy zbierali się w grupach przy ogniskach i śpiewali. Stąd w popołudniowe niebo wznosiły się przeważnie męskie głosy w najróżniejszych staroświatowych językach. Estalijskie marynarskie piosenki, bretońskie pieśni rycerskie, tradycyjne wojskowe utwory w reikspiel czy tileańskie rymowanki. Śpiewano na poważnie, ku dumnej pamięci przodków lub chwalebnych czynów jakie mogło się poszczycić dane miasto, państwo czy tradycja. Ku czci bogów i zaszczytnych ideałów. Ale i plebiejskie piosenki, nie zawsze radosne. Marynarze potrafili zadziwić skalą tematów, od sprośnych piosenek o portowych burdelach i tawernach po prawie żałobne gdy opłakiwali śmierć towarzyszy i dawnych bohaterów.

Przy okazji ostrzono miecze, wymieniano cięciwy łuków i sprawdzano orzechy kusz. Odlewano nowe groty do strzał i bełtów osadzając je na wcześniej przygotowanych pociskach lub robiono na zapas jakby jednak miały być potrzebne. Służba czyściła i oliwiła zbroje swoich szlachetnych panów. Ci mnie zamożni i dostojni sami robili ostatnie poprawki. Tam się zerwała pętelka, tu się zgubił guzik, tam szef poszedł a tu się coś rozpruło. Podczas nocnych manewrów jakie zarządził kapitan zawsze coś takiego się przydarzało. Tak upływał ostatni dzień przez bitwą, każdy kolejny dzwon. Dziś już nic nie ćwiczono ani nie wymagano zbyt wiele. Wszyscy sobie zdawali sprawę, że walka zapowiadała się na ciężką a od zimnokrwistych gadzich bestii ani nie spodziewano się brania jeńców ani im raczej mało kto planował dawać pardonu. W końcu w powszechnym mniemaniu to nie była jakaś cywilizowana rasa jak ludzie, elfy czy krasnoludy tylko jakieś obce, dwunożne potwory o odrażającym wyglądzie. Ale właśnie te potwory blokowały im drogę do piramid i złota. A panowała powszechna determinacja aby je pokonać i wrócić do Portu Wyrzutków a może i dalej jako bogacze. Tak to zwykle wyglądało na poziomie zwykłych żołnierzy bo jak to trafnie parę dni temu zauważyła Panzerkapitan większość z nich zaciągnęła się dla łupów jakie mieli zdobyć w piramidzie. Jeśli na ich straży stały jakieś jaszczury to gorącokrwiści byli gotowi z nimi walczyć aby je zdobyć. Chęć wzbogacenia się by nie rzec chciwość i gorączka złota okazała się całkiem dobrym motywatorem zagrzewającym do walki. Tak bardzo, że nawet dzisiaj, ostatniego dnia prze bitwą panowało niepisana zgoda i przyzwolenie żołnierzy na wzięcie udziału w bitwie o te skarby.

Tak obóz staroświatowców spędzał swoje ostatnie godziny do obiadu. Obiad był obfity. Co powitano z radością. Wzniesiono liczne okrzyki i wiwaty na cześć głównego wodza który rano zapowiedział, że się najedzą do syta i rzeczywiście tak było. Kucharze wydawali jadło w obfitych ilościach. Z licznymi dodatkami egzotycznych owoców co z kolei było udziałem sojuszniczek. Jak się wiedziało jakie owoce i runo zebrać to się okazało, że potrafią być bardzo słodkie, soczyste i nie mieć swoich odpowiedników po znajomej części oceanu. A całkiem potrafiły zmienić smak potraw. Nawet jeśli w namiocie narad podczas sztabowych narad albo podczas wizyt w na wyspie Amazonek dało się ich już nieco skosztować to jednak dla żołnierskiej braci nadal to była nowość. Ten obfity posiłek jednak bardzo poprawił humory i ożywił atmosferę. Tam i tu ktoś krzyczał, że teraz dadzą radę każdemu wrogowi!

Po obiedzie była tradycjna sjesta jaką znali Estalijczycy i Tileańczycy. Powszechnie odpoczywano. Aż wezwano dowódców na ostatnią naradę przed bitwą. Ostatnie noce bardzo pomogły w organizacji tych nocnych przemarszów. Okazało się, że pochodnie i gwizdki oraz skrócenie trasy znacznie pomogły. Potem jeszcze któryś z morskich oficerów wpadł na pomysł aby zrobić relingi. Znaczy powiązać liny do drzew czy czego się tam dało i w ten sposób powstawało coś w rodzaju poręczy jaką można było się posuwać w wyznaczonym kierunku. Amazonki okazały się właściwymi ludźmi aby wykonać to zadanie. A z takimi linowymi poręczami sprawa przemieszczania się została znacznie uproszczona. Wczoraj poszło tak dobrze, że zrezygnowano z wiekszości lamp i tylko na czele, w środku i końcu kolumny ktoś je niósł. W połączeniu z nocnymi przewodniczkami Aldery i tymi linowymi poręczami sprawa zrobiła się znacznie prostsza. Dalej oczywiście zdarzały się “straty marszowe” od tych nocnych marszów na przełaj po dnie zielonego oceanu ale były już na akceptowalnym dla sztabu poziomie. To nie była taka katastrofa jak ta z pierwszej nocy która kazała wątpić czy w ogóle ta cała nocna bitwa ma sens.

Dzisiaj na naradzie była obecna jak zwykle królowa Aldera i jej przyboczne. Za pomocą kubków i noża rysującego po klepisku schemat piramid przydzielano zadania poszczególnym oddziałom. Zasadniczy plan nie uległ zmianie. Przybysze zza oceanu mieli stanowić centrum ataku i kierować się bezpośrednio na główny plac miasta a potem ku piramidzie. Obawiano się, że po sforsowaniu oporu obrońców mogą zostać oflankowani na tym placu bo jaszczury mogły ich atakować z przerw między piramidami jakie okalały ten plac albo i z samych piramid. Ale liczono, że oddziały Amazonek jakie miały uderzyć od flank dadzą im zajęcie. A te które by się przebiły do placu lub wielkiej piramidy wesprą swoich sojuszników. Nie było za bardzo co planować dalszych etapów skoro nie wiadomo było jak się rozwinie ta batalia dlatego tylko je zarysowano w ogólnych zarysach. Armia kapitana de Rivery miała uderzać przez plac kierując się ku wielkiej piramidzie. Zaś Armia królowej Aldery miała obejść miasto i uderzać od skrzydeł w kierunku wielkiej piramidy. Liczono, że każda z tych trzech części zwiążę przeciwnika walką nie pozwalając im przerzucać sił z miejsca na miejsce. A w końcu któraś uzyska przewagę. Domyślano się, że jaszczury zapewne też postanowią bronić przede wszystkim najważniejszego miejsca w mieście czyli wielkiej piramidy. Więc to zapewne będzie ich serce oporu. Z tego samego powodu napastnicy właśnie tam się chcieli dostać i zniszczyć to serce.

Pod tym względem zdawać by się mogło, że kapitan i królowa wydzielonej grupie jaka miała uderzyć na wielką piramidę od środka poświęcili niewiele uwagi. Liczebnie jednak to była skromna część obu armii. Nie mieli do ustalenia chronologii uderzeń ani wiedzieć gdzie i kiedy mają ruszać wzdłuż których poręczy i gdzie zająć miejsce w szyku. Mieli ruszyć o zmroku. Z jeden dzwon po armii tubylczych wojowniczek. Te miały do pokonania dłuższą drogę niż ich staroświatowi partnerzy więc miały wyruszyć wcześniej. Zapewne też ich przemarsz zaalarmuje skinki na czatach wokół miasta ale dla zwiadoców to powinno działać na plus. Te o wiele większe siły powinny skupić na sobie uwagę dzięki czemu oni sami mieli większe szanse przemknąć się do wyjścia owej jaskini jaką ostatnio wydstali się z piramidy na powierzchnię. Na sygnał z głębi dżungli jakim miało być wezwanie rogów Amazonek kapitan miał ruszyć ze swoją armią w kierunku piramid. Oni mieli najbliżej do obrzeży dżungli na skraju miasta obcych piramid więc ruszać mieli najpóźniej. Niemniej gdy już narada dowódców dobiegała końca i większość z nich wyszła aby wrócić do swoich oddziałów kapitan, królowa i wyrocznia podeszli do tej garstki dowódców jacy mieli poprowadzić grupę wypadową.

- A więc to dziś. - powiedział kapitan de Rivera kiwając głową. Jeszcze było widno, właściwie to było jeszcze sporo do zmierzchu. Ale to oczekiwanie i dziwna, elektryzująca atmosfera przed bitwą udzielała się wszystkim. Od zwykłych ciur obozowych, przez szeregowych żołnierzy aż po najwyższych dowódców.

- Dziś, dziś Herr Kapitan. Nie obawiaj się, że nie będziesz miał nas przy swoim boku. Zrobimy swoją robotę i uratujemy wam tyłki. - pancerna kapitan jak się okazało potrafiła mieć poczucie humoru całkiem rubaszne gdy tak pocieszająco klepnęła go w ramię. Jeszcze nie miała na sobie pełnego pancerza ale już przyszła na naradę w bufiastych spodniach i butach. Przed bitwą musiała jeszcze założyć przeszywalnicę jaka miała chronić przed tępymi uderzniami i odkształceniami solidnego, imperialnego pancerza. Ale do zmroku jeszcze było kilka dzwonów więc jeszcze był na to czas.

- Bardzo miło mi to słyszeć milady. - skłonił jej się szarmancko i ujął jej dłoń całując ją jakby była jakąś wielką damą na balu dla znamienitych gości. Cała scenka wywołała uśmiechy albo nawet śmiechy rozbawienia i podziałała jak moment odprężenia.

- Cóż wam mam powiedzieć moi drodzy. Zobaczymy wkrótce kogo bardziej kocha wojenna fortuna i bogowie. Wiecie co macie robić. Zdąbądżcie dla mnie tą piramidę. Nie pozwólcie jej zniszczyć jaszczurom. Ani nikomu innemu. Wszyscy potrzebujemy tej piramidy. Bez niej to wszystko traci sens. Mam do was zaufanie i wierzę, że spełnicie swój obowiązek. - po chwili namysłu kapitan Carlos de Rivera życzył im powodzenia. W sprawie ich wyprawy trudno było coś planować i ustalać poza samym momentem zaczęcia akcji. Właściwie po wyjściu z obozu tak naprawdę tracili ze sobą kontakt. Grupa wypadowa zapewne nie będzie zorientowana jak toczy się nocna bitwa. A główne siły nie będą wiedzieć co się z nimi dzieje do momentu aż znów się spotkają. Kiedy, jak i gdzie to nastąpi tego tak naprawdę nikt nie wiedział. A to była być może ostatnia w miarę spokojna chwila aby się pożegnać, życzyć sobie powodzenia czy zamienić parę słów.

- Oj kapitanie! Nie takie statki i porty już zdobywaliśmy! Nie jedną świątynie i skarbiec żeśmy splądrowali! Nie jednego morskiego potwora czy lądową poczwarę żeśmy ubili! Bogowoe kochają takich śmiałków! Wszystko będzie dobrze! Od rana zamierzam pływać w złotych górach i upijać się do nieprzyzwoitości! - zawołała wesoło białowłosa Kislevitka jakby chodziło o jakaś kolejną morską przygode jaką ze swoimi dowódcą przeżyli wcześniej.

- To ja się do ciebie przyłączę jeśli pozwolisz. - porucznik Lana Solano od początku narady wyglądała na nieco spiętą. Ale wybuch rubasznej beztroski Glebowej widocznie jej się udzielił bo się uśmiechnęła półgębkiem. Chociaż dość melancholijnie.

- Pewnie! Chodź ze mną! Zresztą wszystkich was zapraszam! Tylko nie wynoście ukadkiem złota po kieszeniach! To nieładnie i niegrzecznie! Poza tym to mój pomysł! - zawołała Zoja najpierw łapiąc za łokieć porucznik i przyciągając ją do siebie jakby była jej najlepszą przyjaciółką a potem nie mniej zabawnie pogroziła pozostałym palcem znów wywołując falę radości.

- Panie kapitanie. - Miguel Olmedo, herszt górali, zwykle nie pytany niewiele się odzywał. Zwłaszcza wśród tak zacnego towarzystwa zdominowanego przez szlachetnie urodzonych dowódców jacy zwykle byli na kapitańsko - królewskich naradach. Teraz kapitan zwrócił na niego zachęcające spojrzenie. - Tu mam list. Jakby… Jakby coś się stało. To mógłby kapitan wysłać do domu? - powiedział nieco sztucznym i sztywnym głosem. Z tym listem przyszedł do Carstena. Sam był niepiśmienny więc nie mógł go napisać. W te ostatnie dni przed bitwą to była całkiem częsta prośba wśród zwykłych żołnierzy. Wielu z nich miało nadzieję, że gdyby skończyli tragicznie tą walkę to chociaż ich rodziny w Porcie albo nawet za oceanem miały chociaż cień szansy dowiedzieć się o ich losie. I o tym, że w tych ostatnich swoich godzinach, mimo dzielących ich czasu i przestrzeni, myślami byli właśnie z nimi.

- Oczywiście poruczniku Olmedo. Osobiście tego dopilnuję. Ale nie jak znam życie to pewnie sami wyślecie ten list do Estalii. A może sami sobie kupicie własny statek? W końcu będzie was stać! - powiedział kapitan gładko przyjmując jego list. Okazało się, że zgodnie z wojenną tradycją, tuż przed spodziewaną, ważną bitwą naczelny wódz aby zmotywować swoją armię promował co niektórych z nich. I tak docenił herszta górskich bandytów co tak skutecznie uczestniczyli w większości różnorakich wypadów i wycieczek promując go na porucznika wczoraj po obiedzie. Tego twardego zbója kompletnie to zaskoczyło, że aż mu łzy stanęły w oczach. Potem przy ognisku nie mógł ukryć wzruszenia. Oficer! Prawdziwy oficer! I to taki z papierami! W całej jego górskiej dolinie nikt, nigdy nie dochrapał się oficerskiego patentu od czasów jego, jego ojca i dziadka! A teraz wróci do swojej wioski jako prawdziwy oficer! No więc miał się czym chwalić i co przeżywać. I dlatego w końcu poszedł do swojego czarnowłosego druha aby ten mu napisał list jaki teraz wręczył kapitanowi.

- No cóż kapitanie. Nie wiem jeszcze co przyniesie dzisiejsza noc. Ale jestem zaszczycona, że mogłam pana poznać. Oraz was moi towarzysze. Widzę, że zebrało nam się bardzo nietuzinkowe i elitarne towarzystwo. To będzie zaszczyt przelewać krew u waszego boku. - milady Vivian von Schwarz była bladolica jak zwykle. I tak samo dostojna i elegancka. W swojej czarno - czerwonej sukni znów wyglądała jakby za chwilę miała wsiąść do powozu jaki zabierze ją na bal u gubernatora a nie przedzierać się przez nocną dżunglę aby stoczyć walkę o tajemniczą piramidę. Mimo gładkich słów wydawało się poważna i zamyślona. Podjęła się zadania jakie chyba nawet jej czy Amazonkom wydawało się bardzo trudne.

- Milady spotkać tak wyjątkową kobietę jak ty, w każdych okolicznościach to jest niezapomniane przeżycie. A moi elitarni oficerowie na pewno zrobią co w swojej mocy abyśmy wszyscy wyszli z tego bez szwanku. - powiedział estalijski oficer równie elegancko całując ją w bladą i zadbaną dłoń. Miało to swoje drugie dno bo milady dawała do zrozumienia, że obawia się czy Amazonki nie będą chciały jej się pozbyć po bitwie lub w jej końcowej fazie gdy sprawa z demonicznym portalem będzie załatwiona w ten czy inny sposób. Kapitan zaś widocznie zaczął ją traktować jak sojuszniczkę i ten języczek u szali który może przechylić się na korzyść jego lub Amazonek gdyby doszło między nimi do jakichś nieporozumień. Imperialna uczona ze swoją wiedzą, doświadczeniem, znajomością tutejszej krainy i samych Amazonek mogła okazać się kluczowa. Rozmawiali tak jeszcze chwilę gdy przyszedł któryś z adiutantów kapitana dając znać, że czas zacząć ostatni apel przed bitwą. Potem już wszyscy mieli się rozejść do rejonów oczekiwania aby być w pogotowiu na zmierzch, noc i sygnał rogów królowej Aldery jakie dadzą znać, że ostateczne starcie zaraz się zacznie.

- Dobrze. Chodźmy więc przyjaciele. Czas się wziąć za naszą robotę. - powiedział kapitan rozkładając ramiona w ojcowskim geście i dając znać, że czas zacząć ten ostatni apel.




https://i.imgur.com/S1CPyAI.jpg


Na zewnątrz już dzień zaczął się kończyć. Ale tutaj, na dnie dżungli, wśród prastarych kolumn niebotycznych drzew zmrok zapadał szybciej. Poza tym właściwie to mieli raczej kalendarzową zimę tylko w tej tropikalnej krainie w dzień panowała nieznośna, błotnista duchota. I dopiero po zmroku robiło się znośniej. Czasem nawet nieprzyjemnie chłodno. Przynajmniej jak się było w samej koszuli. Na zewnątrz, wsród namiotów, korzeni drzew i błota ustawiły się różne oddziały. Teren nie pozwalał na tradycyjne ustawienie się w porządny czworobok wokół placu jak nie było placu, polanu ani nawet większego kawałka wolnej przestrzeni nie zarośniętej przez dżunglę. Jednak do tego już się wszyscy przyzwyczaili. Na środek wyjechał de Rivera który dla lepszego efektu i kontaktu dosiadł swojego karego ogiera. Tym razem był w pełnej, ozdobnej zbroi i hełmie.

- Żołnierze! Towarzysze! Bracia i siostry! Gwardziści! Konkwiskadorzy! Tercios! Moje wilki morskie! I wy, górscy piraci! Oraz moi znamienici goście! Dzisiaj jest ten dzień! Ta noc! Ta w jakiej wszystko się rozstrzygnie! Ta w jakiej pokonamy plugawego wroga! Rozbijemy go! Zniszczymy go! Przepędzimy! A potem nasze dzielne sojuszniczki obsypią nas złotem i skarbami! I będziemy świętować! Nie damy się tym gadzim kłom i pazurom! Nie ustępujcie! Napierajcie! Śmiało! Krew za złoto! Nie wrócimy do domów jako rozbitkowie i żebracy! Wrócimy jako bogacze! Złoto będzie nam się wysypywać z sakiewek i kieszeni! Ludzie będą oczy wybałuszać na skarby jakie przywieziemy! Wszystkie kobiety będą nas kochać! Wszystkie drzwi będą przed nami otwarte! Wrócimy jako bohaterowie! Niczym herosi z legend! Wrócimy jako ci którzy pierwsi odnaleźli, zdobyli tą mityczną piramidę! I przywieźli z niej złoto i skarby! Niesamowite opowieści! I przyjaźń naszych barwnych sojuszniczek! Sami pomyślcie! Kto wcześniej tego dokonał?! Nikt! Będziemy pierwsi! I dlatego przejdziemy do legendy! Dzieciom i wnukom będziecie opowiadać jak to dołączyliście do tego starego pirata de Rivery! Jak znosiliście te cholerne robactwo, dżunglę, błoto i choroby! Jak traciliśmy t zdrowie i towarzyszy! Jak nasz nieodżałowanej pamięci pułkownik de Guerra! To nasz wzór do naśladowania! Stał razem z nami na pierwszej linii i nie ustąpił! Ani on ani jego żołnierze! Nie zawahał się! Wytrwał! Tak i my wytrwamy! Wytrwamy, zdobędziemy złoto i będą o nas mówić po wsze czasy! Piękne damy i panny będą patrzeć na nas z zachwytem! Kawalerowie z zazdrością! Dzieci będą słuchać a potem marzyć aby też przeżyć takie przygody! To wszystko stanie się już dziś! Tej nocy! Tylko jak jakiś jaszczur urwie głowę waszemu sąsiadowi! Gdy towarzysz padnie z pianą na ustach od tych przeklętych strzałek skinków! Wy trwajcie! Nie zawahajcie się! To będzie długa, ciężka i krwawa bitwa! Ale żadne skarby nie są za darmi! Trzeba zapłacić krwią! Zapłacimy! A potem chwała, sława i złoto! - kapitan jeździł to tu to tam aby chociaż na chwilę być przy kazdym z najbliższych oddziałów. I krzyczał swoją przemowę. W ciągu tych dwóch miesięcy zdążył się poznać ze swoimi żołnierzami. Nawet jeśli każdego z nich nie znał po imieniu to wiedział już na co ich stać. Co do nich przemawia. Motywuje. I okazał się charyzmatycznym mówcą. Nie obiecywał, że dostaną coś za darmo. Ale wizja powrotu zwycięzców jaki kreował raczej musiała trafić do przekonania wojaków. Przecież większość z nich przybyła tu po złoto i skarby. Jeśli trzeba było o nie walczyć z tutejszymi potworami to byli skłonni zaryzykować. Dlatego po jego przemowie podniosła się wrzawa. Wszyscy wiwatowali na cześć tego zwycięstwa i świetlanej przyszłości. Albo tak chcieli wspólnie zakryć swoje obawy jakie mieli przed tą bezpośrednią konfrotnacją. Kapitan dał im się wykrzyczeć śmiejąc się łobuzersko razem z nimi. Ale uwagę wszystkich przykuły nowe dźwięki. Stopniowo wszyscy odwrócili się w stronę obozu Amazonek. No tak. Zmierzchało a miały najdalej i wyruszyć pierwsze. Na samym czele jechała ich królowa. Na wielkim, zębatym jaszczurze jaki budził respekt swoimi rozmiarami, ledwo tłumioną dzikością drapieżnika no i tymi wszystkimi kłami i pazurami.




https://i.imgur.com/6SBDksr.jpg


- Spójrzcie! Spójrzcie chłopcy! Jakie mamy potężne sojuszniczki! Razem zwyciężymy! - zawołał kapitan wskazując na tą barwną paradę egzotycznej armii jakiej nie widział świat. Przynajmniej ten z zza oceanu z jakiego pochodzili. Bo tam nie zdarzały się armie złorzone wyłącznie z kobiet. Do tego tak obco odzianych czy momentami wręcz rozdzianych. Z barwnymi piórami, naszyjnikami ze złota, obsynitu, kłów, kości i kamieni szlachetnych. Z licznymi tatuażami i barwami wojennymi. Z włóczniami, łukami, tarczami i brońmi jakie nie miały swoich odpowiedników zza oceanem. Albo jazda na tych pierzastych, dziobatych culhanach. Wszyscy chyba widzieli już pojedyncze oddziały Amazonek czy nawet kilka na raz. Ale pierwszy raz prezentowały się w pełnej, wojennej krasie. Szły w pewnym rozproszeniu ale w dżungli nie było miejsca dla zwartych szeregów wojska jakie było podstawowym typem na polu bitwy. Co zresztą ostatnie nocne manewry naocznie uświadomiły Staroświatowcom. Szły w zaskakująco zdyscyplinowanym milczeniu. Dziarsko, raźno, śmiało. Każda grupa niosła coś co nazywały “totemem” i było odpowiednikiem bander, chorągwi i sztandarów znanych w Starym Świecie. Ponieważ przchodziły obok ich obozu to nie dało się ich złapać wzrokiem wszystkich na raz. Więc wydawało się, że to barwny potok albo jakaś parada egzotycznych, zgrabnych tancerek. Tylko powaga i śmiałość na twarzach oraz pełen wojenny rynsztunek potwierdzały, że to wojowniczki jakie ruszają na bitwę.

Królowa jechała na czele ale wraz z Majo i kilkoma towarzyszkami zjechały w stronę obozu i stanęła obok kapitana jakby też chciała popatrzeć na to nietuzinkowe widowisko. Wkrótce do obozju wjechała też ich wyrocznia, Lalande na czele tych oddziałów jakie miały wziać udział w nocnej eskapadzie do wnętrza piramidy. I wtedy chyba ku zaskoczeniu wszystkich Vivian zaczęła śpiewać. To była znana ballada jaką często śpiewali wojacy wszelkich nacji. A czarno - czerwona milady zaśpiewała ją najpierw w reikspiel. Potem po bretońsku i wreszcie po estalijsku. Okazało się, że ma całkiem mocny, kobiecy głos. W trakcie ktoś jej zaczął akompaniować na mandolinie, ktoś inny na flecie a wszyscy słuchali tej pieśni.


https://www.youtube.com/watch?v=FaOciDvVgUs

https://www.youtube.com/watch?v=FaOciDvVgUs


To była stara pieśń. Pieśń wojowników jacy szukują się do bitwy. Ostrzą miecze i topory. Czyszczą zbroje. Piją wino przy ognisku i rozmawiają ze sobą. A tam, na zewnątrz, poza obozem, skryty w ciemności jest wróg. Dziś jeszcze nie. Dziś jeszcze wszyscy żyją i siedzą przy ognisku, pijąc, śmiejąc się i rozmawiając. Ale jutro. Jutro czeka ich bitwa. Czeka ich walka. Czeka ich krew i śmierć. Ale wojownicy się nie lękają. Zabijać i ginąć to rzemiosło wojowników. Więc jutro czeka ich walka. Czeka ich bitwa. Czeka ich krew i śmierć. Czeka ich wróg skryty dzisiaj w ciemnościach lasu. Ale dziś jeszcze siedzą przy ognisku, jedzą, piją i rozmawiają. I nie lękają się.

W końcu ostatni oddział maszerujących Amazonek zniknął w coraz bardziej mrocznej dżungli. Królowa zamieniła jeszcze ostatnie słowa z kapitanem. Krzyknęła coś do staroświatowców co Majo przetłumaczyła, że życzy im powodzenia i wierzy we wspólne zwycięstwo. Po czym sprawnie skierowała swoją zębatą bestię i odjechała w ślad za swoją armią. Na miejcu zostały tylko te wojowniczki jakie miały być przewodniczkami dla poszczególnych oddziałów. Oraz te co pod przewodem Lalande miały razem z grupą zwiadowców ruszyć ku trzewiom piramidy. Zmierzch się kończył. Zaczynała się noc. I czekanie na to co przyniesie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline