Pablo zaklął szpetnie. Wiedział, że powinien w takiej sytuacji chronić władzę. Tylko że jakoś nie mógł sobie przypomnieć, by jakikolwiek kodeks pozwalał władzy na karanie poprzez, jak to ujął jakiś zrozpaczony ojciec, pohańbienie. Gdyby chodziło o kogoś innego, Pablo albo starałby się utrzymać przestępcę przy życiu i go aresztować, albo zgodnie z instynktem samozachowawczym dyskretnie się wycofać, tak by nikt się nie dowiedział, że choć przez chwilę był świadkiem samosądu. Jednak gdy domniemanym przestępcą okazał się sam tutejszy władyka - najwyraźniej winny nie tylko surowych kar, o ile można to stwierdzić na podstawie jednego okrzyku z tłumu - jakoś żadne z tych rozwiązań nie wydawało się realne.
Najszybciej jak umiał przygotował sieć do rzucenia sam nie wiedział w kogo, i skupił się na bezpieczeństwie inkwizytora. I swoim.