Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2023, 19:29   #20
Bellatrix
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
- Dziękuję wam, dobrzy ludzie. - Kapłan skinął głową Garranowi, Anike i Wilhelmowi, jednocześnie wręczając po koronie Rubenowi i Karlowi. - O barona Eldreda von Stauffera na miejscu pytajcie. Jak powiecie mu, po co was ojciec Anders przysłał, to nie będzie wam żadnych problemów robił, a pewnie jeszcze pomoże.

- Mówi się, że Volkendorp leży na skraju samego Imperium, dwa dni drogi od Marienburga i otoczony jest Przeklętymi Bagnami. Sioło całkiem spore, ale biedne, tak jak i von Staufferowie, co trzymają tam władzę. Ale ludziom spokojnie i sprawiedliwie się tam żyje, żadnych problemów nie było, póki się ten wiedźmiarz nie pojawił. Eldred na swych włościach z baronową i własną matką mieszka. Jak już mówiłem, biedni są jak mysz świątynna, odkąd się interes rybny w siole skończył, ale wsiowym krzywdy zrobić nie dadzą. O wszystkich ważnych sprawach z Eldredem mówcie, on tam głównym zarządcą po ojcu swoim jest.

- Czas mnie nagli, muszę w dalszą drogę się udać. Dziękuję za wszelką pomoc, niech Sigmar was prowadzi.
- Pobłogosławił was i zniknął szybko za drzwiami gospody.

Zostaliście przy stoliku sami ze swoimi myślami, debatując nad tym, czy wiedźmiarz naprawdę nęka Volkendorp i czy ojciec Anders mówił prawdę. W związku z tym, że z samego rana mieliście spotkać się na nabrzeżu z poborcą podatkowym, nie siedzieliście jednak długo w noc, kierując się dość wcześnie do opłaconych pokoi na piętrze. W głowach też wam zbytnio nie szumiało, co Haschke z pewnością przyjmie z zadowoleniem.


23 Brauzeit 2519 KI
Eilhart, godziny poranne


Kolejny dzień przywitał was ponurą szarówką i deszczem chłoszczącym szyby okien w zajmowanych przez was pokojach. Jednostajny, usypiający szum sprawiał, że ciężko było się wam wygrzebać z łóżek, ale w końcu udało się to zrobić. W pełnym rynsztunku opuściliście karczmę, zmierzając niczym zjawy w kierunku doków przez pogrążone jeszcze we śnie miasteczko. Na miejscu spotkania kilku parobków uwijało się z tobołkami ładowanymi na sporą barkę a ich pracę nadzorował dumny i wyprostowany Gustav Haschke. Miał na sobie zwykłe ubranie podróżne, nie zdradzające piastowanego urzędu, a przy pasie wisiał mu miecz, choć raczej od parady, niż rzeczywistego użytku. Co chwilę poprawiał kaptur swego płaszcza, zasłaniając się przed ulewą. Widząc was, nawet się nie przywitał, a wyraz jego twarzy pozostawał tak samo skwaszony, jak poprzedniego dnia, gdy was zatrudniał.

- No, jesteście. Dobrze, dobrze. Przynajmniej nie będę musiał nikogo po was wysyłać - rzucił przez deszcz wyraźnie ironicznym tonem. - Ładować się na barkę, zaraz wypływamy.

Gdy każde z was przechodziło obok poborcy, ten ostentacyjnie wąchał powietrze, ale przez chłód i lejący deszcz nie wyczułby nawet, gdyby któreś z was było nawalone jak stodoła. Bardziej chodziło tu o pokazanie swojej wyższości i trzymania ordnungu. Niedługo później wynajęta przez Haschke barka odbiła od brzegu i opuściliście pogrążone wciąż we śnie Eilhart. Kajuty, które zajęliście były niewielkie i skromne, ale przynajmniej posłania były w miarę wygodne. Poborca nie rozmawiał z wami zbytnio przez całą podróż, spędzając czas raczej w towarzystwie przewoźnika i wynajętych przez siebie ludzi. Cztery dni spływu w dół Reiku wlokły się nieco, zwłaszcza, że nic się nie działo - jedyne, co mijaliście po drodze, to inne barki kupieckie i dobrze uzbrojone patrole straży rzecznej, której w tych okolicach było aż nadto.


27 Brauzeit 2519 KI,
Volkendorp, obrzeża Imperium.



W końcu, czwartego dnia spływu, barka odbiła z Reiku w wąski dopływ, który nazywano rzeką Bach i popłynęła dalej, aż do leżącego nad nią Volkendorpu. Przed południem znaleźliście się na wąskim nabrzeżu, gdzie przewoźnik wysadził was wraz z Gustavem, obiecując, że wróci tutaj w przyszłym tygodniu. Pieniądze, jakie otrzymał od poborcy miały mu pomóc dotrzymać słowa. Was jednak już to nie interesowało, gdyż pierwsze, czym przywitał was Volkendorp i okolice, to smród.

Przeraźliwy smród zepsutych ryb unosił się dosłownie wszędzie. Tak paskudnego odoru nigdy wcześniej nie czuliście i w pierwszej chwili część z was odruchowo zasłoniła usta i nosy. Fetorowi towarzyszyła lekka mgła odsłaniająca powyginane w dziwnych kierunkach gałęzie drzew na mokradłach nieopodal. Otoczona Przeklętymi Bagnami okolica była nienaturalnie cicha i ponura a mgła zdawała się przerzedzać akurat w miejscu, gdzie znajdowała się wioska. Barka, którą tutaj przypłynęliście odbiła niemal natychmiast, gdy ostatnie z was postawiło stopę na grząskim nabrzeżu, jakby przewoźnik chciał najszybciej jak się da znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.

- Nie ma co tak stać, jak te kołki - mruknął Gustav. - Idziemy do wiochy. Trzeba znaleźć kogoś, kto nas pokieruje do von Staufferów. Ruszajcie się!

Wioska otoczona była wysoką palisadą, kończącą się z obu stron przy nabrzeżu. Niebo zaciągnięte ciężkimi, grafitowymi chmurami, zwiastowało deszcz. Było zimno i ponuro a miejsce sprawiało wrażenie nieprzyjaznego. Brnąc przez wszechobecne błoto weszliście między stojące wokół siebie chatynki. Większość z nich ustawiona była na palach ze względu na podmokły grunt, wszystkie zbito z drewna, a każda z nich posiadała jakieś większe lub mniejsze uszkodzenia. Przechodząc do centrum wioski, w oczy rzuciła wam się kuźnia, gospoda, niewielki pomnik i wrak jakiegoś galeonu, przerobiony na niewielką świątynię Mannana, co zdradzał wam symbol korony zwieńczonej pięcioma zębami umieszczony nad wejściem. Grunt tutaj był solidniejszy, przez co nie trzeba było taplać się w błocie, które zalegało niemal wszędzie w Volkendorpie.

Wasze pojawienie się nie umknęło uwadze lokalnych. Wychodzili z domów, przyglądając się wam tajemniczo. Byli wychudzeni i strapieni życiem, ale ubrani prosto i czysto. Zatrzymaliście się mniej więcej w centrum wioski, a Gustav przetoczył ponurym spojrzeniem po zebranej tłuszczy.

- Słuchajcie, ludzie! - Zakrzyknął. - Szukamy pana na tych włościach, Eldreda von Stauffera! Gdzie możemy go znaleźć?!
- Szukać nie musicie, mości panie. Jam jest Eldred von Stauffer, baron Volkendorp
- rozległ się gdzieś z boku głęboki, męski głos.
Z niewielkiego, rozstępującego się tłumu zebranego przy gospodzie wyszedł wysoki i szczupły mężczyzna wyróżniający się strojem i sposobem bycia.


Miał na sobie szkarłatny, rozpięty do połowy korpusu kaftan ze zdobieniami, a pod nim białą koszulę ze stójką. Przy szerokim pasie wisiał rapier a na nogach nosił czarne bryczesy i wysokie, skórzane buty. Dłonie ukrywały czerwone, skórzane rękawiczki współgrające z resztą kostiumu. Miał idealnie przystrzyżoną brodę i włosy a jego jasnoniebieskie oczy z przenikliwością i pewnością lustrowały otoczenie. Roztaczanej wokół siebie szlacheckiej aury nie zaburzał nawet pulchny, osobliwie wyglądający gołąb siedzący na jego prawym ramieniu.

Gdy podszedł bliżej, w wasze nozdrza uderzył przyjemny zapach perfum.
- A więc jednak ojciec Anders dotrzymał słowa - powiedział z delikatnym uśmiechem szlachcic. - Sprowadził do wsi pomoc, o której mówił. Bardzo…
- Nie wiem nic o żadnym Andersie.
- W słowo wszedł mu wyraźnie zniecierpliwiony Haschke. - Wiem za to, że przez ostatnie sześć lat rodzina von Staufferów nie płaciła należnych podatków. Gustav Haschke, poborca podatkowy, ratusz altdorfski.

Wyciągnął z torby złożony na cztery pergamin i podał go Eldredowi. Szlachcic przeczytał szybko dokument i skrzywił się.
- No tak, podatki... - rzucił, wzdychając ciężko. - Pokażę ci wszystkie księgi, poborco. Sam zobaczysz, że nie mam nic. Zupełnie nic. Posłałem nawet gońca do Altdorfu, by wyjaśnić tę sprawę, ale wygląda na to, że nie dostaliście mojego listu.
- Na to wygląda, w przeciwnym razie nie tłukłbym się do tej zapomnianej przez bogów wioski na końcu świata. Jednak podatki to rzecz święta. A my bardzo nie lubimy, gdy ktoś oszukuje skarbiec imperialny
- burknął Haschke, wpatrując się ponurym wzrokiem w Eldreda.

Wśród zebranych wokół ludzi podniosła się wrzawa. Niektórzy gestykulowali energicznie, inni patrzyli po was złowieszczo. Wyglądało na to, że niezbyt miło witano tutaj wszelkich komorników i ich pomocników a od zachwytu do nienawiści wiodła naprawdę krótka droga. Zwłaszcza, że niewyparzony język Haschke raczej nie pomagał.

 
Bellatrix jest offline