Bayard poczuł, że coś w nim wzbiera. Wstał i obszedł babę tak, że teraz stał koło kończącego przydługą wypowiedź grajka. Ten zaś kończył już, przygaszonym głosem. - Oczywiście jest też możliwe, że jednak jesteś Mabel z Lasu. Wtedy pewnie słono zapłacę za te słowa. Ale to moje słowa, więc mam nadzieję, że kiedy będziesz mnie przeklinać, to przeklniesz jedynie mnie. Nikogo innego. - Nie, mój przyjacielu. - ku własnemu zaskoczeniu odezwał się świniopas - Nikt w nic Cię już nie zamieni. Ani ta... - szukał przez chwilę właściwego określenia, ale z braku dość dosadnego, a jeszcze nie obraźliwego, powiedział po prostu - Mabel, ani żaden inny mag, czarodziej, wróżka i bogowie wiedzą co jeszcze. Dość już Wam wszystkim robiliśmy za posługiwaczy. Ja, dzielny rycerz - na wszystkich przodków, co ona gada?! - i ten oto uzdolniony minstrel odmawiamy dalszej służby za złe słowo i ochłap rzucony jak jakiejś świni. Mamy swoje sprawy, dla nas ważniejsze, niż zaklęte księżniczki. Albo nas szanujcie i - tu już język odmawiał posłuszeństwa. Ile sekund trzeba, aby wymienić zaklęcie zamieniajace dwóch chłopców w żaby? Zaraz chyba się obaj dowiedzą - przeproście, albo szukajcie innych wybawców. Ha!
Zapadła cisza. Jakaś złowroga, spotęgowana lodowato niebieskim blaskiem jaskini. Och, dlaczego on to wszystko powiedział?! No dlaczego?! |