Na lombardzkich bezdrożach następnego dnia
Chociaż skupieni wokół kopcącego niemiłosiernie ogniska ludzie aż do brzasku nadstawiali uszu, nie usłyszeli już żadnych innych dźwięków mogących zdradzać obecność Wynaturzenia. Wszyscy pozostawali niezwykle spięci i nie wypuszczali z rąk broni, wszyscy nawet nie pomyśleli o zmrużeniu oka. Nerwowe konie prychały przez cały czas, tłukły kopytami w rozmiękłą ziemię podsycając swoim zachowaniem zdenerwowanie u ludzi. W ostatniej godzinie przed brzaskiem mżawka jeszcze przybrała na sile przesiąkając na wskroś przez ubrania wędrowców.
Angeline Lea z trudem powstrzymywała się przed wyrzuceniem z ust potoku przekleństw. W delcie Rhone ludzie również bywali przemoczeni, ale duszne wilgotne ciepło zadomowione pod gęstwą splecionych ze sobą koron drzew przynajmniej nie pozwalało zmarznąć. Na pogórzu Alp, w iglastych lasach Purgarii, panował przenikliwy ziąb, pod wpływem którego Sanglierka nie mogła powstrzymać szczękania zębów.
Ponowna wizyta przy pełnym trupiego odoru zapadlisku odsłoniła w świetle poranka całą potworność tego miejsca: zbieraninę martwych zwierząt bądź wręcz ich nierozpoznawalnych części, mrowie tłustych larw i błoto poruszające się do wtóru przebijających się od spodu pęcherzy gnilnych gazów.
Oraz dziwaczne nienaturalne ukształtowanie gałęzi drzew i krzewów, które wbrew zdrowemu rozsądkowi i rozumowi wydawało się naśladować wygnieciony w wilgotnej glebie monstrualny ślad czakry.
Na uświęconej ziemi Purgarii, opodal cieszącego się zasłużoną sławą Lucatore, zalęgło się zło przepowiedziane przez szalonego przywódcę grześcijan - zło mnożące się bez opamiętania w cieniu wilgotnych bezdroży poprzez cząsteczki plugawej białej pleśni.
Dwaj polańscy tropiciele odnaleźli w końcu trop Fernexa. Ślady były głębokie, uzupełnione połamanymi gałązkami i zdeptaną trawą. Myśliwy poruszał się z dużą szybkością, nie dbając o maskowanie swojej obecności - jakby wiodła go niezbita pewność co do obranej drogi.
Kawalkada ludzi ruszyła tym tropem poruszając się tam szybko jak to tylko było możliwe w towarzystwie kluczących w gęstym poszyciu koni. Na poły zdenerwowana, na poły targana rosnącą irytacją, Angeline Lea zaczęła odczuwać nadzieję na zakończenie coraz bardziej męczącego pościgu.
I żywiła ją do chwili, w której idący przodem Polanie natrafili na truchło jelenia.