Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2023, 10:06   #112
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Załatwiwszy swoje sprawunki, bohaterowie spotkali się wieczorem w tawernie, by podzielić się odkryciami i przedyskutować dalsze plany. Lokal był cichy i niemal opustoszały, jeśli nie liczyć kilku kolonistów pochylonych smętnie nad kuflami. Cała kolonia sprawiała podobne wrażenie, mimo przetrwania burzy mieszkańcy byli zbyt zmęczeni naprawianiem wyrządzonych przez nią szkód, by myśleć o świętowaniu. Dlatego też nawet z wnętrza tawerny dało się dosłyszeć szum fal rozbijających się o brzeg – może wciąż pozostawało wzburzone, a widoczne na horyzoncie ciemne chmury nie ustępowały nawet na moment.
Drużyna szybko dogadała następne działania, i ku wielkiej uciesze Muhduziego, awanturnicy zdecydowali się w pierwszej kolejności odprowadzić go do jego wioski, by następnie zbadać doniesienia o Smołowych Polach. Uradowany niziołek kilkukrotnie zapewnił Edwarda, że czeka ich nagroda za ratunek i pomoc.

***

Poranek przyniósł kolejne opady deszczu, tym razem jednak zaledwie przelotne. Kolonia dopiero budziła się do życia, gdy prowadzeni przez Muhduziego bohaterowie opuścili jej bezpieczne (a przynajmniej tak się póki co wydawało) mury i zagłębili się w dżunglę.
Początkowo droga prowadziła ich przez jej wykarczowaną część, mającą zapewne zmienić się kiedyś w zabudowane przedmieścia powiększającej się kolonii. Teraz zalegała na niej warstwa zerwanych przez burzę gałęzi, konarów i ogromnych liści. Sztorm ogołocił zewnętrzną część lasu, powalając co słabsze drzewa, jednak większość roślinności wydawała się przystosowana do takich naturalnych katastrof – wystarczyło kilka minut marszu, by drużynę ponownie otoczyła gęsta ściana zieleni podobna do tej, którą mogli obserwować zaraz po przybyciu do Pridon’s Hearth i wyruszeniu do fortu Przełomu. Trakt, którym maszerowali, był z trudem wyrwaną dżungli ścieżką, szeroką akurat na tyle, by zmieściła się na niej dwukółka, ale nic ponadto. Rozwidlał się kilkukrotnie – na każdym z takich skrzyżowań znajdował się znak, lub jego resztki, informujący, że zmierza się do kolonii lub którejś z okolicznych farm. Muhduzi zawsze wybierał drogę idącą na wschód, a w pewnym momencie, gdy byli na tyle blisko jednego z gospodarstw, że dobrze widzieli cienką smużkę ciemnego dymu unoszącą się nad drzewami, odbił prosto w zarośla, które na pierwszy rzut oka nie wyróżniały się absolutnie niczym szczególnym.
Bohaterom nie pozostało nic innego, niż podążyć jego śladem i w końcu zrozumieć, na czym polega przedzieranie się przez prawdziwie dzikie ostępy dżungli. Powietrze było nagrzane i wilgotne, a brak ciągłej bryzy znad morza tylko potęgował tą duchotę, przez co czoła szybko pokryły się potem, a zakuty w ciężką zbroję Zod czuł się niczym w łaźni parowej. Gęsta roślinność zdawała się być bardziej gościnna dla niewielkiego Muhduziego niż „dużych ludzi” – tam, gdzie niziołek bez trudu przemykał między krzakami, konarami i nisko zwisającymi liśćmi czy pnączami, pozostali musieli wręcz wycinać sobie drogę, odnosząc jednocześnie wrażenie, że puszcza niemal natychmiast zamyka się za nimi. Eksploracja tych terenów miała też jaśniejszą stronę – dżungla była po prostu piękna. Nie przypominała żadnego lasu, jaki mieli okazję widzieć w innych częściach Golarionu: wręcz tętniła życiem, oszałamiając jednocześnie różnorodnością kolorów i kształtów. Kwiaty, który Jin i Edward nie widzieli nigdy w żadnej z ksiąg, smakowicie wyglądające owoce na wyciągnięcie ręki, latające tuż nad głowami ptaki, których kolorowe upierzenie wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Muhduzi twierdził, że im głębiej, tym las jest tym pełniejszy życia, ale trzeba być cicho, żeby to zobaczyć, a jego zdaniem cała drużyna potwornie hałasowała. Dziki Song’O okazał się być bardzo dobrym przewodnikiem – prowadząc, ostrzegał bohaterów przed potencjalnymi niebezpieczeństwami w rodzaju grząskich bagien, gniazd jadowitych węży lub terenów żerowych drapieżników, a także wskazywał punkty orientacyjne, by drużyna mogła łatwiej wrócić do kolonii na własną rękę.

Po niecałej godzinie marszu, niziołek nagle zatrzymał się i podniósł ostrzegawczo dłoń.
- Ślady - powiedział niepewnie we wspólnym - Tam - dodał, wskazując przed siebie, po czym przeszedł na poliglot - Tropy kilku dwunogów, z pazurami. Bardzo świeże -
Kilka metrów przed nimi, w wilgotnej ziemi widać było odciśnięty ślad łapy (a może stopy?), zakończonej pazurami. Parę podobnych znajdowało się niedaleko, prowadząc w stronę morza i przecinając ścieżkę, którą dotąd zmierzali.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem