Mandy klęła, choć głównie na siebie. Na zbyt dużym entuzjazmie pognała na statek wroga i pokarało ją tym, że została ranna. Postrzeliła niby też jakiegoś Francuzika, ale jednak to, że będzie przez kilka dni kuleć, przeważało w negatywną stronę. Była więc jedną z niewielu osób wśród dwóch pirackich załóg, które były naburmuszone i złe po zwycięstwie.
U Tay usłyszała, że całe szczęście, że to prościutki, żołnierski bagnet, a nie jakaś piracka, zardzewiała szabla. Niby dzięki temu udało się uniknąć większego poszarpania rany i było małe ryzyko zakażenia, ale cholera tam wie. Wiedźma chciała gadać dłużej, ale zniesiono jej do opatrzenia Mamo, Nierudego, a zwłaszcza Szczerbatego, którzy wyglądali nawet znacznie gorzej od czarnoskórej, więc dość szybko się zmyła, gdy tylko ją porządnie opatrzono. Udała się do swojej kajuty przy pomocy Sefu, który i tak kręcił się przy Mamo. Jako że z nią aż trójka ludzi odpowiadających za żagle była ranna, kazała "Dużemu" zadbać o to, by Simon przydzielił im tymczasowo kogoś do pomocy, a czarnoskóry pirat miał przejąć chwilowo jej obowiązki mistrza żagli.
Sama musiała w końcu odpocząć. Dużo skakała po żaglach, później wśród wrogów, aż w końcu doigrała się. Jej nogi i całe ciało zresztą już były tak zmęczone, że nawet bez tej rany nie wiedziała, czy byłaby w stanie sprawnie się poruszać. Pozostało liczyć, że chwilowo poradzą sobie bez niej... |