Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-04-2023, 19:26   #107
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 26 - 2519.07.11; fst; ranek - przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Portowa; Stare Nabrzeże; koga “Stara Adele”
Czas: 2519.07.10/11; Festag; noc
Warunki: wnętrze ładowni; jasno; gwar rozmów; umiarkowanie ; na zewnątrz: noc, pogodnie, umi.wiatr; zimno (-5)



Wszyscy



Zanim pojedynczo i grupkami otukane w płaszcze postacie zaczęły wychodzić na mokry po ulewie pokład starej kogi by odkryć, że jest już chyba po północy, ciemo i zimno a potem zejść po drabinie zestawionej na dół przez Normę to jeszcze mieli na koniec parę spraw do omówienia.

Merga uznała, że jak ma przygotować to wybuchowe urządzenie sprowadzone z Eteru to nie da rady wyrobić się w jeden dzień. Dwa dni to przynajmniej. Więc niejako odpadł termin aby “zrobić domek” jak to mówiły łotrzyce w świątyni kolejnej nocy. Ale, ta ostatnia noc przed pełnią jaka miała być z Wellentag na Aubentag to już roboczo była przeznaczona na ten skok. Poza obiema łotrzycami zgłosiła się też Soria aby wesprzeć swoje dwórki w tym zaszczytnym zadaniu. Poza tym zwyczajnie w świecie chyba uważała to za ekscytującą przygodę, coś odmiennego od codziennej rutyny. Do tego Thobias potwierdził swój udział chociaż bez większego entuzjazmu. Dało się zauważyć, że raczej widział się w roli wychowawcy i nauczyciela niż jako nocnego rabusia. Ale dla rodziny był gotów się poświęcić. Tylko kompletnie nie miał w tym doświadczenia więc niezbyt wiedział jaką miałby pełnić rolę. Łotrzyce chętnie przyjęły jego pomoc i miał czekać z woźnicą przy wozie. A potem jak dadzą znak, że droga wolna to podjechać. Na razie miał pełnić rolę czujki a potem gdy będzie trzeba ładować skarby na wóz to właśnie ładowacza i tragarza. Woźnicą zaś miał być albo Sigismundus albo Strupas. Ich rola miała właśnie na tym polegać. Który z nich by miał wziąć udział to jeszcze nie do końca było pewne. Zgłosili się też Silny i Rune jako pomoc w zlikwidowaniu strażników. A potem w noszeniu tych skrzyń i worków jakie spodziewano się znaleźć za zamkniętymi i pilnowanymi w dzień drzwiami. Sama Merga i ci co mieli z nią odpłynąć do Norski miała czekać od zmroku na łodzi. Po przeładowaniu zrabowanych fantów mieli czym prędzej odpłynąć. No chyba, że do tej noc w Wellentag stałoby się coś co pokrzyżowało plany kultystów. Ale na koniec zboru tak mniej więcej rysował się plan. Łasica chciała to mieć dopięte na ostatni guzik więc między innymi wiedzieć na kogo może liczyć w tym nocnym skoku.

Thobias podzielił się swoim pomysłem, że Hertz jak każdy stróż prawa, także łowcy nagród, szeryfowie, i inni tacy, działali na podstawie systemu prawnego. W tym wypadku licencji na konkretny typ działalności lub nawet zlecenie. Te licencje wydawały władze. Ot, jakiś hrabia zatrudniał szeryfa aby pilnował porządku, jakiś baron wyznaczał nagrodę za rozbicie jakiejś szajki, któraś ze świątyń czy ratusz dawał komuś licencje na działalność jako łowca heretyków tak ogólnie albo w sprawie jakiegoś śledztwa. Podobnie musiało być z Olegiem Hertzem. Zresztą akurat Heinrich znał ze swojej praktyki, że tak to właśnie działało. Pomysł Thobiasa polegał na tym aby skłonić jakoś odpowiednie czynniki do cofnięcia tej licencji dla Hertza i jego ludzi. Wówczas straciliby swoje wyjątkowe uprawnienia i staliby się zwykłymi obywatelami. Co najwyżej mogliby szukać nowego pracodawcy czy dobrodzieja co ich przyjmie na swoją służbę albo działać jako zwykli łowcy nagród. Jednak nauczyciel przyznawał, że rozważał to czysto teoretycznie i nie miał za bardzo pomysłu jak tą teorię przelać w praktykę. Ale chciał braciom i siostrom zwrócić uwagę na taką możliwość.

A potem członkowie tej tajnej sekty poświęconej spiskowaniu przeciwko zastanemu porządkowi zaczęli się żegnać i rozchodzić. Wychodzili w całkiem zimną noc. Wracali po ciemku przez kolejne ulice i kwartały gdzie nogi łatwo grzęzły w błocie i gnoju jaki zalegał na ulicach. Na dnie tych ulicznych kanionów było jeszcze ciemniej. Cało miasto wydawało sie ciche, ciemne i wyludnione. Okna i mijane ulice straszyły pustymi dziurami czerni. Łatwo było potknąć się o jakiś grat niewidoczny w ciemności albo wleźć w jakąś dziurę. Albo coś jeszcze mniej przyjemnego. Dawało to przedsmak w jakich okolicznościach będzie przebiegać akcja skoku na świątynię. I właściwie każda inna nocna akcja. W końcu jednak po tym pacierzu, dwóch czy trzech udało im się wrócić do swoich domów bez żadnych napaści i innych poważniejszych przygód.

---



Otto



Już na sam koniec zboru do jednookiego mnicha podeszedł aptekarz prosząc go o rozmowę. Rozmawiał z Mergą o tej hodowli, krwi i tak dalej. Wyrocznia nie do końca była pewna jak interpretować słowa Vigo. Bo “królewska krew” jej też kojarzyła się z kimś z królewskiego rodu. Jako Norsmenka zwróciła uwagę, że to, że dosłownie to niezbyt to pasuje do Imperium. Bo Imperium miało imperatora. W Kislevie rządził car lub caryca. Na południu dominowały drobne księstwa czy wręcz państwa-miasta. Właściwie tylko w Bretonii był król. Ale to raczej potraktowała jako ciekawostkę. Zapewne chodziło o coś bardziej symbolicznego lub szerszym zakresie albo jakąś alegorię. Być może o kobietę z jakiegoś arystokratycznego rodu. Nie była pewna.

Ale zwróciła uwagę, że jaja są raczej takie same. Przez milenia jedna napęczniały trochę bardziej lub mniej więc wielkości i barwy różniły się na pierwszy rzut oka. Ale ogólnie były podobne. A mimo to nawet w opisach Oster mioty z poszczególnych okazów były różnej wielkości. Więc uważała, że wielkość, ilość, czas miotu raczej powinna zależeć od nosicielek. Od ich żyzności i płodności. Niestety chyba nawet sama Oster póki którejś nie zasiała to nie była w stanie oszacować jaki miot może wydać.

Potem Sigismundus otworzył torbę i wyjął z niej strzykwę i pokazał następne w torbie. Zaproponował aby Otto wziął jedną czy dwie. Tak na wszelki wypadek. A może trafi się jakaś okazja aby ich użyć? Może jutro na tej planowanej orgii u Pirory? Albo za parę dni podczas tej orgii ze zwierzoludźmi? Albo jeszcze gdzieś i kiedy indziej. Którakolwiek co by dawała nadzieję, że da się zasiać to lepiej mieć pod ręką takie strzykwy niż dopiero umawiać się na ich użycie prawda?



Joachim



Po zborze do Joachima podeszła Norma. Toporniczka przyznała, że sama nigdy nie była na Diabelskich Bagnach. Ale zdarzało jej się przepływać statkiem obok wybrzeża. I od kolegów słyszała, że ich granica od strony morza jest na tyle płynna, że da się tam wpłynąć łodzią. Oczywiście nie miała pojęcia czy to prawda i jak daleko by się dało wpłynąć łodzią i czy gdzieś na przykład nie trzeba by jej zacumować i dalej iść pieszo gdyby tej wody okazało się za mało do pływania. Ale jednak mogła to być jakaś alternatywa dla marszu na przełaj przez las.

Także Merga z nim chciała chwilę porozmawiać. Podziękowała mu za okazane wsparcie z tymi projektami głównie do skoku na Akademię ale prosiła aby nie dał się ponieść entuzjazmowi z tym przyzywaniem demonów. Początkujący demonolog zaczyna od przyzywania pomniejszych istot Eteru. Nad takimi łatwiej jest zapanować. Zaś w rozważanym wypadku chodziłoby o coś wielkości dorosłego człowieka a więc mogłoby to być mocno ryzykowne dla kogoś kto pierwszy raz by miał z czymś takim kontakt. Zwłaszcza jakby mistrzyni miało nie być w pobliżu. Na początek poradziła mu aby poćwiczył z tymi zwojami z przyzwaniami tych impów i chochlików jakie mu zostawiła. I tak wolałaby aby to robił pod jej okiem no ale skoro lada dzień miała odpłynąć a jego tak zjadała niecierpliwość no to mógł spróbować samemu. O tej Akademii i tak ostatecznie zrezygnowała z usług niezrodzonych na rzecz kształtowania surowej esencji Eteru w pożądany kształt i właściwości.


Heinrich



Gdy się już zbierał do wyjścia w tą ciemna noc Silny dał mu znak, że jak umówi się z tym swoim szewcem to da mu znać. W ciągu paru dni to pewnie powinno się udać. Po spotkaniu, gdy już się wszyscy rozchodzili to do kuśtykającego po nabrzeżu byłego łowcy czarownic podeszła jakaś postać. Dopiero jak się odezwała zorientował się, że to Thobias co zrównał się z nim ale nie wyprzedzał tylko zaproponował, że dla bezpieczeństwa mogą przejść kawałek razem. Nocne ulice rzeczywiście nie budziły zaufania. Wymarzone miejsce aby kogoś napaść.

Thobias jednak miał do omówienia pewien temat. Bolał nad sukcesem jaki ostatnio odnosiły dziewczęta Sorii. A zanosiło się na kolejne. Jeszcze z Sorią w szeregach to będą skazane na sukces. Ale zdaniem nauczyciela to nie musiało oznaczać klęski pozostałych. Wręcz przeciwnie. Niech one tam robią swoje. W gruncie rzeczy przecież zgarniają na siebie większość brudnej roboty. Tylko zdaniem Thobiasa bardziej by się przysłużyły ich sprawie gdyby kierować je w odpowiednim kierunku. Wtedy właściwie mogłyby spełniać wolę mądrzejszych i dostojniejszych od siebie. A właśnie w Heinrichu Thobias dostrzegł kogoś o światłym umyśle i śmiałości działania. Więc mu tego pogratulował. Ale i zapraszał do współpracy aby nakierować te wężowe pionki we właściwym kierunku. Na początek może w sprawie szukania nosicielek albo i którąś z nich do tego namówić. Ale ta sprawa z Akademią czy bagnami także. Dobrze też byłoby umniejszać ich dokonania za to uwypuklać potknięcia. A jakby jeszcze udało się zdetronizować Łasicę jako prawą rękę Mergi i Starszego to już w ogóle by było cudownie. Starszy na pewno potrzebował kogoś bardziej oczytanego, doświadczonego i wykształconego niż jakaś rozwydrzona młódka co tylko myśli przed kim znów rozłożyć nogi. I tak sobie dwóch już nie młodych panów dyskutowało idąc dniem ciemnych kanionów ulic póki się nie rozstali i każdy poszedł w swoją stronę.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Świątynna, świątynia Mananna
Czas: 2519.07.11; Festag; po północy
Warunki: wnętrze i podwórze świątyni; jasno; gwar rozmów; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, umi.wiatr; ziąb (0)



Wszyscy



Poranna msza w Festag jak co Festag zebrała mnóstwo wiernych z całego miasta. Kto tylko mógł ubierał się odświętnie chociaż i żałobnie. Nadal więc dominowała wszędzie żałobna czerń lub ciemne barwy ubrań. Oczywiście kubrak byle rybaka nie mógł się równać z kontuszem wspaniałego rycerza a zwykła ciemna suknia jakiejś szwaczki z elegancką, czernią jakiejś szlachcianki. Ale poza tymi oczywistymi różnicami w pochodzeniu to jednak powszechnie szanowano te obowiązujące normy obyczajowe nakazujące uczcić śmierć kogoś ważnego. I jak zwykle msza była okazją aby pokazać się innym od najlepszej strony a poza tym była to też oznaka bogobojności i okazania szacunku bogom aby ubrać się w co ma się najlepszego a nie w jakieś znoszone i na co dzień używane ciuchy.

Wciąż dało się zauważyć sporo nowych dostojników. Co prawda w mieście portowym zawsze przebywały załogi statków jakie akurat przypłynęły do miasta ale tym razem było ich więcej. Podobnie jak od dwóch czy trzech tygodni więc zapewne wciąż w mieście byli ci co przybyli tu na turniej i na razie w nim zostali. Chociaż było ich jakby mniej niż w zeszłym tygodniu. Albo tak się tylko wydawało. Dało się rozpoznać znakomitości tego miasta jak choćby burmistrza, rodzinę van Hansen, kapitana portu van Zee ze swoją piękną, dorosłą córką jaką zapewne zamierzał wydać za odpowiedniego kandydata, małżeństwo von Richter i wielu, wielu innych.

Mszę prowadził ojciec Absalon. Słynący ze swojej stanowczości i siły charakteru. Ale też i całkiem postawnej sylwetki zawodowego marynarza i wojownika. Nie trudno było go sobie wyobrazić jako zbrojnego na pokładzie jakiegoś statku.

Oprócz standardowego odśpiewania psalmów i modłów do Mananna, boskiego patrona i dobrodzieja tego miasta na kazaniu ojciec wzywał do zachowania czystości moralnej i poszanowania praw boskich i ludzkich. Do tego aby mieć baczenie na poczynania swoje i sąsiadów. Przypomniał, że zimą podczas ucieczki więźniów z kazamat to była kompromitacja całego miasta a nie tylko władz. I, że tamtych sprawców nigdy nie schwytano. A nie jest powiedziane, że opuścili miasto. I niejako polecił ich znamienitego gościa z Saltburga czyli dostojną Matkę Somnium. Ta wtedy wstała z ławki dla kapłanów, podeszła do niego i stanęła obok aby wszyscy mogli ją zobaczyć. Kontrast między tą dwójką kapłanów wydawał się uderzający. Kapłan Mananna był ogorzały od wiatru i słońca, brodaty, szorstki nawet z wyglądu i odziany w błękity ze złotymi trójzębami poświęcone jego patronowi. Kapłanka Morra wydawała się o połowę młodsza, właściwie jej młody wiek nadal chyba wszystkim rzucał sie w oczy bo sprawiała wrażenie jakby dopiero co skończyła nowicjat. Do tego była odziana w czerń tak, że tylko szyja, twarz i dłonie wystawały z jej szaty wiecznej żałoby. A te były dla odmiany tak blade jakby je pudrowała. Jej twarz emanowała enigmatycznym milczeniem jakie roztaczało wokół niej poważną, chłodną aurę. Ale głos miała równie młody jak wygląd i już nie był taki oschły.

Matka Somnium zaznaczyła, że dziękuję ojcu Absalonowi za gościnę i zaproszenie tak samo jak obywatelom tego miasta. Na co dzień oczywiście urzędowała w świątyni swojego patrona. A była z zakonu Czarnowidzów więc gdyby ktoś miał jakieś nietypowe sny to zaprasza do świątyni Morra na rozmowę. A potem odprawiła tą część psalmów żałobnych poświęconych zmarłej księżnej aby ofiarować jej duszę Ogrodom Morra na wieczny spoczynek. Ojciec Absalon zaś w czasie ogłoszeń parafialnych przypomniał, że od jutra jest zbiórka do milicji na ćwiczenia z walki zasięgowej i bezpośredniej. Uważał, że dobrze jest trzymać dobrą formę więc popołudniu gdy większość robotników, rzemieślników i sprzedawców jacy byli członkami tych milicji będą spotykać się w porcie na te ćwiczenia.

---


Po mszy jak zwykle wierni wysypali się po mszy na dziedziniec jaki otaczał świątynię. I była tradycyjna okazja do wymiany uprzejmości i plotek jakie miały miejsce od zeszłego tygodnia. Dla wielu osób to często była jedyna wygodna okazja aby spotkać kogoś z kim nie było im łatwo na co dzień. Albo okazja aby kupić jakiś medalik czy pieczęć ze świętymi modlitwami od sprzedawców. Podyskutować o właśnie zakończonej mszy czy też na całkiem inne tematy. Także kultyści ze zboru Starszego mogli się rozpoznać ale zwykle widzieli się pojedynczo i w rozproszeniu a nie tak na raz jak ostatniego wieczoru na “Starej Adele”.

---


- Udało się! Mówię ci udało się! Radujmy się! To się stało tej nocy, akurat jak wróciłem do apteki! 11 okazów! Wszystkie żywe i zdrowe a jakie żwawe! - Sigismundus jak na swoją tuszę to poruszał się dzisiaj całkiem zwinnie. I kogo tylko z braci i sióstr mógł odnaleźć to natychmiast podzielił się z nimi radosną nowiną. A mianowicie udało mu się być wczoraj świadkiem przyjścia na świat pierwszego miotu Oster z łona tej porwanej z traktu pielgrzymki. I pomimo pewnych strat to większość dwustrzykwowego miotu jednak wyszła na świat. Tak jak pisała błogosławiona Oster! A jakie wielkie! Te zwykłe czerwie od zwykłych much to się nie umywały do tych dorodnych okazów. Były wedle relacji aptekarza jak dorodne turkucie. Tylko kształtem przypominały takie zwykłe czerwie. No ale mieli je! Obietnica Oster przyjęła namacalne, fizyczne ciało a dokładnie cały miot na prawie tuzin okazów. Więc radosny aptekarz aż zacierał z uciechy ręcę na myśl, że Loszka powinna wydać na świat jeszcze dorodniejsze okazy chociaż zapewne mniej. I prawie przy okazji dorzucił, że tej Pielgrzymce to chyba nic nie jest. Znaczy znów musieli ją ze Strupasem skneblować i związać bo się rzucała no i jeszcze podac jej ziółka na uspokojenie to teraz pewnie śpi. Ale poza tym raczej nic jej nie było. Tą ostatnią uwagę zapewne dodał z myślą o koleżankach albo o szukaniu potencjalnych kadnydatek na nosicielki.

---


- Jeśli coś łaska piękna pani. - obie łotrzyce przebrane w swoje białe czepki i żałobne, ciemne suknie do samej ziemi, z makijażem na twarzy jaki sprawiał, że wydawały się być kimś podobnym niż same sobą podeszły do Pirory z wyciągniętą puszką na datki. Dalej odgrywały swoją rolę skruszonych grzesznic i dzisiaj też zjawiły się na mszy. A po niej chodziły z puszką zbierając na datki. Więc nie było takie dziwne, że podeszły i do nieco piegowatej blondynki w eleganckiej, czarnej sukni.

- A na co zbieracie? - zapytała Pirora udając, że ich nie rozpoznaje. - Powiedziałam Kerstin, że będziemy mieć gości. Wpuści was. - rzuciła do nich ciszej gdy sięgała po swoją sakiewkę aby coś rzucić na jałmużnę. W końcu w towarzystwie w dobrym tonie było okazać jałmużnę tym pośledniejszym.

- Dziękujemy piękna dobrodziejko! Niech ci nasi bogowie obrodzą łaską! - Łasica i Burgund dygnęły przed nią grzecznie i ruszyły dalej ze swoją puszką na datki.


---



- Pochwalony Sorio. Miło cię znów widzieć. - ciemnoskóra piękność o dość egzotycznej urodzie na chwilę oderwała się od opiekuńczego ramienia ojca jaki na nią poczekał i podeszła do odzianej w czarną suknię i narzucone futro. Futro było jednak rozpięte i ukazywało całkiem atrakcyjny dekolt córki Soren.

- Witaj Kamilo. Ja również się cieszę, że cię znów widzę. Nawet nie wiesz jak bardzo. I strasznie żałuję, że nie mogę cię ugoscić i zająć się tobą jak należy się tak pięknej damie oraz miłośniczce i mecenasowi sztuki. Ale może dasz się zaprosić do nas na jutro? Fabi przyjeżdża do nas na lekcję kultury i języków obcych. Mówię ci, jest bardzo utalentowana w poznawaniu nowych języków i zwyczajów. Bardzo miła dziewczyna, nie wywyższa się i z pokorą uczy się nowych rzeczy. - Soria gładko roztaczała swój słodki, wężowy jad wabiąc do siebie młodą szlachciankę samym spojrzeniem w jej ciemne oczy i głosem jaki zdawał się wypełniać niczym miód wszelkie wstydliwe zakamarki duszy.

- Oczywiście! Bardzo chętnie! Będę zaszczycona! To naprawdę niesamowite, że można mieć tyle przygód w tak dalekich krainach! A Fabienne znam bardzo dobrze, odwiedza mnie podczas wieczorków poetyckich no i bardzo mi pomaga w teatrze. I dużo tłumaczy na reikspiel sztuk i ballad bo większość tych najsławniejszych jest napisana po bretońsku. - Kamila van Zee wydawała się z trudem panować nad nadmiarem swoich ekscytacji na myśl, że dzisiaj może nie ale już jutro będą mogły się spotkać w swoim błękintokrwistym gronie dam i wreszcie będzie mogła porozmawiać z tą niesamowitą szlachcianką z dalekich stron co opowiadała takie zdumiewające przygody.

- No to jesteśmy umówione. - odparła milady w grubymi, licznymi warkoczami co zdawały się co jakiś czas poruszać nawet jak wiatr już znacznie zelżał. - Bardzo piękne kolczyki moja droga. - Soria delikatnie dotknęła dyndających przy uszach kryształków oprawionych w misternie rzeźbione złoto. Przy okazji pieszcząc palcami ucho i szyję córki kapitana portu. Co ta przyjęła wstrzymując oddech i nieco zagryzając wargi.

- Bardzo dziękuję. Twoje też są bardzo finezyjne. A jutro to oczywiście przyjadę. Aha i dostałam list z Saltburga. Ktoś przyjedzie ich impresario aby rozejrzeć się za kwaterami i warunkami. I w ogóle jak tu możemy przyjąć tych wspaniałych aktorów. Ale jeszcze nie wiadomo czy na pewno przyjadą więc chciałam omówić jak najlepiej przyjąć tą milady aby zrobić na niej dobre wrażenie aby nas poleciła i zaprosiła resztę trupy. - panna van Zee sprawiała wrażenie, że bardzo niechętnie była skłonna opuścić towarzystwo egzotycznej szlachcianki i każdy pretekst aby przedłużyć to spotkanie wydawał się dobry.

- Naprawdę? Oh to rzeczywiście musimy się postarać i zadbać o naszego gościa. Ale to już nie bedę cię zatrzymywać kochanie. Jutro o tym porozmawiamy. Na spokojnie i bez zbędnych świadków. W naszym zaufanym gronie. - Soria uniosła brwi jakby była trochę zdziwiona tymi wieściami w sprawie teatru ale raczej pozytywnie. Gładko jednak rozbudzała młodą szlachciankę kusząc ją obietnicą jutrzejszego spotkania. I chyba skutecznie bo panna van Zee dość niechętnie opuszczała jej towarzystwo.


---



- Dobrze, że ojca widzę. Chciałabym ojcu komuś przedstawić. To Thobias Bert, mój przyjaciel. A także szanowany wykładowca w Akademii i wychowawca młodzieży i ich korepetytor. - Pirora przedstawiła dobrze ubranego mężczyznę ze starannie przyciętym zarostem. Oczywiście był ubrany w ciemne barwy zgodne z obowiązującą żałobą. Obaj mężczyźni przywitali się ze sobą wymieniając uściski dłoni i ukłony. Żaden z nich nie był szlachcicem więc nie obowiązywała ich tak ścisła etykieta jak błękintnokrwistych.

- Opowiedziałam mu o waszych kłopotach w hospicjum. O tym biednym Georgu. Zrobił na mnie duże wrażenie, sama bym się nim zaopiekowała ale ten Thorne to już kres moich możliwości. A rozmawiałam z Fabienne i jej też nie byłoby łatwo wziąć jeszcze kogoś. Ale Thobias ma warunki i chęci. No i doświadczenie z pracą z młodzieżą. - Pirora wyjaśniła przeorowi dlaczego przedstawia mu swojego znajomego nauczyciela. Ten pokiwał swoją łysawą głową na znak, że teraz rozumie o co chodzi.

- To bardzo zaszczytne. Ale jednak George… Jest dość specyficzny. Fizycznie ma gdzieś około czwartego krzyżyka ale umysł… No umysł pobłądził mu strasznie. Mam wrażenie, że zatrzymał się na etapie małego chłopca. Lub wrócił. Przyjmuje tylko proste polecenia jak mały chłopiec właśnie. - przeor uprzedził guwernanta jak to jest z tym akurat pacjentem. Na co ten pokiwał głową dając znak, że koleżanka mu już to wstępnie wyjaśniła ale chętnie by zobaczył go osobiście aby sprawdzić jak się sprawy mają.


---



Heinrich


- I spójrz Heinrichu. To jest właśnie Petra von Schneider. Córka szanowanego profesora artylerii w naszej znamienitej Akademii. - Heinrich akurat złapał się na moment rozmowy z Pirorą gdy ta wyłuskała gdzieś w tłumie jedną ze swoich koleżanek. I wskazała ją koledze.




https://i.imgur.com/DpAlG1s.jpg



Młoda dama co szła z rodzicami rzeczywiście wyglądała w sam raz na dorosłą córkę jakiegoś możnego. Poza ciemnymi barwami jakie obowiązywały w czasie żałoby. Jak na kobietę to w miarę wysoka, szczupła, oszczędnie pomalowana i naturalna blondynka o starannie ufryzowanych włosach. Wydawała się kompletnie niepasować do tych wyuzdanych opowieści jakie parę dni temu opowiadała mu panna z Averlandu.

- Mogę was sobie przedstawić. Tylko lepiej nie mów kim byłeś. Ale jak nie chcesz korzystać a wolałbyś pooglądać młodą Petrę w akcji z kimś znacznie starszym to też powinno być do zrobienia chociaż przygotowania by nieco zajęły nam czasu. - Pirora uśmiechnęła się wesoło pod nosem gdy przedstawiała starszemu koledze różne warianty zawarcia znajomości z córką profesora żeglarskiej akademii.

---



Joachim



Joachim zaś natknął się na rodzinę van Hansenów. Mikael i Martina stali z trzecim mężczyzną. Zaś ze dwa kroki obok ich córka, Froya, rozmawiała o czymś zawzięcie z blondwłosą Katherine von Siert oraz swoją przyjaciółką Madeleine von Richter oraz jej mężem Thomasem. Kapłanka Ulryka niezmiennie przykuwała uwagę młodej von Hansen. Ale to właśnie baron von Wirsberg jaki rozmawiał z jej rodzicami zwrócił uwagę na młodego astromantę.

- O, Herr magister! A prosimy do nas, prosimy! - baron zawołał do niego zapraszająco wspomagając słowa także gestem. Wcześniej co prawda powoływał się na znajomość z von Hansenami ale dopiero teraz po raz pierwszy Joachim spotkał ich razem. Wiekowo rzeczywiście cała trójka była z tej samej generacji. W przeciwieństwie do Joachima jaki wiekiem bardziej pasował do sąsiedniej grupki.

- Witaj Joachimie. - Frau von Hansen wyciągnęła swoją dostojną dłoń ozdobioną gustownyi pierścienami aby młody człowiek mógł ją elegancko ucałować. Gdy się przywitali mogli rozmawiać dalej. - Heidrich opowiadał nam właśnie o twojej wizycie. Cieszę się, że doszliście do porozumienia. I jeszcze nasza szanowna Matka Somnium tam była. Aż zdumiewające, że ona jest taka młoda jak na swoje stanowisko nieprawdaż? - baronowa zagaiła rozmowę na jeden ze swoich ulubionych tematów czyli astrologii i metafizyki. Wydawała się być niezmiernie zainteresowana tym, że młody astromanta oraz wieszczka Morra razem badają sny jej przyjaciela.

- Czyli na pewno jest bardzo uzdolniona kochanie. Inaczej pewnie byłaby zwykłą kapłanką w jakimś podrzędnej świątyni i nie przysyłaliby aby odprawiła mszę żałobną na cześć naszej księżnej matki. - Mikael starał się jakoś ostudzić entuzjazm żony dorzucając całkiem rozsądne wyjaśnienie.

- A ja postanowiłem chwycić byka za rogi. I pojadę tam jeszcze raz. Tym razem będę przygotowany! Wezmę pachołków i ogary. I rozprawię się z tym potworem co mnie tak prześladuje w snach! A na jawie ubił i ukradł mojego jelenia! - za to baron von Wirsberg zdradzał entuzjazm co do swojego nowego pomysłu.

- Lepiej postaraj się o dyspensę od ojca Absalona. Albo Matki Somnium. Bo jeszcze wyjdzie, że robisz jakieś polowanie dla zabawy i rozrywki. - poprosiła baronowa z troską w głosie nie chcąc aby jej kolega napytał sobie biedy za złamanie nakazów żałoby po księżnej.

- Polowanie? To wujaszek organizuje jakieś polowanie? - wydawało się, że Froya prawie w nadnaturalny sposób wyłapała interesującą ją frazę. Ale chyba nie usłyszała zbyt wiele aby zorientować się o co dokładnie chodzi więc wolała się dopytać. A może to był jakiś młodzieńczy wybryk dla żartu.

- Zajmij się proszę swoimi gośćmi kochanie. Wujaszek Heidrich na razie rozważa wyprawę poszukiwawczą na bagna i jeszcze nic nie jest postanowione. - zwrócił się do niej ojciec jakby z miejsca chciał ukrócić zapał tym razem córki.

- Ona tak zawsze jak tylko gdzieś ktoś mówi o polowaniu. Albo turniejów. Albo balach. - dodała przepraszająco baronowa jakby chciała przeprosić za zachowanie córki.


---



Otto


- O, Otto, dobrze, że cię widzę. - jednooki mnich spotkał swojego przełożonego na dziedzińcu przed świątynią. - Jedna z naszych dobrodziejek, ta Pirora z Averlandu, przedstawiła mi profesora naszej Akademii. Jest zainteresowany Georgiem. Widocznie zrobił dobre wrażenie na szlachciankach i opowiedziały o nim temu Thobiasowi. Umówiłem spotkanie na jutro. Więc rano jak przyjdziesz zadbaj o Georga aby się dobrze prezentował. - polecił mu tonem wyjaśnienia oraz instrukcji na jutrzejszy dzień. I wzniósł ręcę ku górze aby znów nie wybuchły jakieś zamieszki jak ostatnio to się zdarzało. Poza tym powiedział, że rozmawiał też z Matką Somnium o tym, że jej przepowiadnia się ostatnio sprawdziła więc zaprosił ją ponownie. Obiecała przyjść tak szybko jak to możliwe czyli pewnie jutro albo na dniach. Miała sprawdzić aurę i czy coś jej się nie rzuci w oczy po tym ostatnim wybuchu szaleństwa.

- Aha i ta von Mannlieb wysłała cię po jakieś ciuchy dla Anniki? Co ona sobie wyobraża? Ci szlachcice to sobie wyobrażają, że im wszystko wolno. No ale to nasza dobrodziejka to musimy być dla niej grzeczni. Dobrze, że się sprawiłeś i była z ciebie zadowolona. Aha mówiła, że może znów po ciebie posłać bo skoro już raz z nią byłeś to już wiesz co i jak. No to jak kogoś przyśle to idź. Może znów da nam jakiś datek albo przyśle jakiegoś innego sponsora. - przy okazji Otto dowiedział się, że widocznie przeor rozmawiał już z bretońską szlachcianką i ta całkiem zgrabnie załatwiła mu wyjaśnienie czemu wczoraj nie było go przez większość dnia w hospicjum. Oraz przygotowała grunt pod planowane zakupy dla Anniki. Chociaż broń i pancerz to raczej niekoniecznie były ubrania jak to powiedziała przeorowi. Ten zapewne nie byłby zadowolony z takiego wykorzystywania swojego personelu ale skoro Frau von Mannlieb dała ostatnio tak solidny datek i przyjęła pod swój dach dwie pacjentki to był skłonny przymknąć na to oko i pójść jej na rekę.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory
Czas: 2519.07.11; Festag; przedpołudnie
Warunki: salon; jasno; gwar rozmów; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, umi.wiatr; ziąb (0)



Goście Pirory



Podobnie jak to ze zborami i innymi spotkaniami z większa ilością osób to i do kamienicy na Bursztynowej 17 zanim goście gospodyni przyszli na piechotę lub powozami to trochę to trwało zanim zebrał się komplet. Ale jak już się stopniowo zbierał to robiło się całkie rodzinnie. Bo skład był dość podobny do tego co mieli wczoraj na zborze. Tylko atmosfera była przyjemniejsza, bardziej zrelaksowana gdy wszyscy wiedzieli, że spotkanie zapewne szybko przeniesie się do piwnicy i urządzonego tam prywatnego loszku gospodyni gdzie gościła zaufanych gości i kochanków.

- O dobrze, że już jesteście. Fabi właśnie nas zapoznawała z bretońską kulturą i tradycją. I opowiadała legendę o Adelajdzie. - z pozoru nie było się do czego przyczepić. Zapewne tak właśnie powinino wyglądać spotkanie śmietaknki towarzyskiej po mszy. Eleganckie panie i panny siedzące na ozdobnych krzesłach, pośród dzieł sztuki jakie udało się zgroamdzić gospodyni i trzymając w swoich wypielęgnowanych dłoniach kryształowe kieliszki z winem lub barwnie malowane filiżanki z czymś gorącym. Wciąż wszystkie były ubrane na czarno tak jak to było na mszy. Tylko bez płaszczy, futer i wierzchnich okryć a więc w całej, swojej dostojnej krasie.

- O tak, bardzo lubię tą legendę. Adelajda była bogobojną i zacną szlachcianką mieszkającej na południu, przy granicy z Estalią. Tam zresztą gdzie i ja bo ja jestem z Brionne. I ta piękna i nadobna dama została porwana przez barbarzyńców. Ci sprzedali ją na południe. Tam została wystawiona na aukcji niewolników. Aby ją poniżyć i obnażyć zerwano z niej ubranie. Ale wszyscy ci barbarzyńcy zamiast się śmiać i szydzić to pojęli jej wyjątkowość i prawdziwe piękno. Każdy chciał ją mieć dla siebie. Więc ceny poszybowały w górę. W końcu kupił ją jakiś arabski kupiec i uczynił swoją nałożnicą. Jedną z wielu w haremie. Aby wszyscy wiedzieli, że należy do niego kazał jej zrobić niewolniczy tatuaż. A potem uczynił najpodlejszą z podłych i najnędzniejsza z nędznych w swoim haremie. Musiała usługiwać także jego licznym żonom i nałożnicom. W końcu jednak jej hańba skończyła się i odnalazł ją jej narzeczony, sir Justin. Zabił złego kupca i wszystkich jego strażników. A potem ją uwolnił i zabrał do siebie. I żyli długo i szczęśliwie. Zawsze urzekała mnie ta ballada. Ależ ta lady Adelajda miała wspaniałe przygody! - Fabienne na użytek tych co dopiero weszli streściła im to co zdążyła już opowiedzieć reszcie. Większość zebranych roześmiała się z rozbawienia. Właściwie mogło dziwić dlaczego w salonie obok Fabienne siedzi Annika. W końcu spotkania szlachty nie były przeznaczone dla służby. A już na pewno nie po to aby razem z nimi siedzieć i mieszać się z pospólstwem. Na czarnowłosą służkę jednak jakoś nikt nie zwracał uwagi, że robi coś niestosownego. Makijaż jaki miała na sobie dość dobrze maskował efekty wczorajszej bijatyki. Chociaż opuchlizny po lewej stronie twarzy jaka częściowo weszła już na oko nie dało się przypudrować. Z bliska było widać też wczorajsze rozcięcie na ustach Fabienne. Ale też dobrze aźnięte pomadą, że wydawało się, że to jakaś opryszczka czy drobne skaleczenie a nie efekt ciosu.

- Chyba mogę zrozumieć Fabi, dlaczego podobają ci się historie z pięknymi niewolnicami w roli głównej. - powiedziała siedząca na najlepszym krześle Soria. Co znów wywołało falę wesołości bo Bretonka bynajmniej nie zaprzeczała. Na innych krzesłach siedziały obie łotrzyce. Przyszły tu wcześniej bo za bardzo nie chciały się rzucać w oczy po mszy w świątyni jaką zamierzały jutro w nocy obrobić. Też były w tych szaroburych, prostych spódnicach ale już zdjęły białe czepki i kończyły zmywać makijaż przez co ich twarze zrobiły się bardziej znajome.

- A w ogóle to właśnie rozmawiałyśmy, że trzeba chyba założyć klub niewiernych żon. - Fabienne oznajmiła nowym gościom co jeszcze rozmawiały zanim ci nie przyszli. Ciekawe spoglądała na Lilly i Dornę. Lilly cieszyła się u niej szczególnymi względami jako ta która cieszy się łaska ich patrona objawiającym się choćby w jej mutacjach czy znamieniu. A oprócz tego była całkiem zgrabną, wesołą, młodą kobietą. Dorna zaś była dla niej nowa. Jak zresztą jeszcze wczoraj wieczorem dla wszystkich w zborze. Bretonka mogła ją spotkać dzisiaj po raz pierwszy. Okazało się, że Lilly przyszła zaproszona przez gospodynię to i zabrała ze sobą koleżankę z Jaskini. Aby mogli się lepiej nawzajem poznać no i zabawić. I być może koleżanki mimo wszystko liczyły, że zmienią jej zdanie co do zasiania.

- Tak. Bo właśnie tak sobie rozmawiałyśmy, że większość naszych rówieśniczek jest już mężata, dzieciata albo chociaż zaręczona. Tak jak nasza Fabi. Takie samotne panny jak ja to raczej wyjątek. Więc jak chcemy rozszerzyć działalność to musimy zacząć się rozglądać za paniami z obrączkami i pannami z pierścionkami na rękach. I tak obgadujemy sobie które by były najbardziej obiecujące. - Pirora dopowiedziała resztę skąd im się wziął taki temat do omawiania. Na co Fabienne chętnie przytaknęła. Pula niezamężnych i nie zaręczonych koleżanek była ich zdaniem mocno ograniczona więc zaczęły się zastanawiać nad tym kogo obiecującego można by próbować wyłuskać i pozyskać dla własnej uciechy a może i pożytku. W końcu każda z nich jeśli sama nie zajmowała jakiegoś stołka to miała jakiegoś męża, narzeczonego, pracowników, służbę czy inne wpływy i zasoby jakich mogłaby użyć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem