Komandor Diaz, jako kolejna osoba w przeciągu ostatnich kilku nocy, wspomniała o aktywności Mitry w minionych tygodniach. Poprzednie takie relacje Navaho w domyśle odrzucał, jako pomyłkę. Akcje kogoś z kultu, lub też ich własne, były omyłkowo brane za osobiste działania Mitry. Teraz nie był już tego taki pewien.
- Jestem w Londynie dopiero od kilku nocy, nie mogę tego potwierdzić. Jeżeli Bóg Słońce naprawdę w jakiś sposób jest już w stanie bezpośrednio ingerować w mieście, to nie miałem... - Navaho urwał. Jak na zawołanie, właśnie w tym momencie, usłyszał wezwanie Wodza.
Niektóre wampiry posiadają szczególny, nadprzyrodzony dar dominacji nad innymi. Siła ich krwi pozwala im naginać wolę innych do swoich własnych zachcianek. Wielu o słabszym umyśle łatwo ulega takiej mocy, ale nie Klejnot Wielkiej Rzeki. Długoletni trening, silna wola, ale przede wszystkim pozostawanie szczerym ze samym sobą i ludzkim ze wszystkimi dookoła - te czynnika pozwalają zachować kontrolę nad swoim umysłem, nawet w obliczu takiej mocy. I chociaż był to głos samego Mitry, silny jaki żaden inny, to nawet on nie odbierze Utamukeeusowi jego wolności podejmowania własnych wyborów.
- Mitra powrócił. Jest w Londynie, wiem gdzie można go znaleźć. Nie mogę tego racjonalnie wytłumaczyć, ale właśnie poczułem jego wezwanie. - traper patrzył wyczekująco po Komandor Diaz. Szukał, sprawdzał, czy ma w niej sojusznika. To była jej decyzja, co chce z tym zrobić.
- Mogę was tam zaprowadzić, ale nie wiem czy jest to dobra decyzja. Mówimy o istocie pół-boskiej, która przetrwała tysiąclecia, która zapewne będzie miała na miejscu sojuszników. Wielu ludzi może stamtąd nie wrócić, a ich śmierć pójść nadaremno. Z drugiej strony, jeśli Bóg Słońce przetrwa... Jaki jest Twój rozkaz?