Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2023, 20:54   #75
Alex Tyler
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Quezane prychnęła pogardliwie, gdy ludzie zwrócili większą uwagę na Donovana zamiast na nią. Publika składała się niewątpliwie z istot o wybrakowanym rozumie. Takich, które cieszą się, gdy uzyskają pozytywny wynik badania na syfilis. Hipotetycznie, bo większość z nich poza rodzicielskim, nie mogła nawet liczyć na dotyk płci przeciwnej, czy tej samej. Nie można więc było mówić o nawet najmniejszej szansie na zakażenie.

Wyścig żab okazał się zwykłą farsą. Nawet magia nie mogła pomóc złotoskórej zwyciężyć w pojedynku głupich zwierząt. A najsłabszy żart w tym wszystkim stanowił fakt, że wygrał „Roztropek”. Bogowie nie mieli poczucia humoru za grosz. Albo w danym momencie siedzieli akurat obróceni do Strixhaven rzyciami. Przynajmniej ostatnia lokata Aurory stanowiła drobną osłodę dla sfrustrowanej Lairequende. Nie mogła sobie podarować, że wzięła udział w czymś tak dziecinnym. Chodziło jej tylko o pieniądze. Właśnie, pieniądze. Nic jeszcze straconego... Póki sakiewka nie została przekazana, fey eladrinka miała szansę na prawdziwą wygraną. Obrobienie Graysona nie wydawało jej się trudne, w końcu typ należał do gatunku niezbyt spostrzegawczych i ociężałych umysłowo.

Zamieszanie wynikłe z powiększenia zwierzaków jakby spadło jej z nieba. Zanim jednak zdążyła zabrać się do niecnego dzieła, okazało się, że ktoś ją uprzedził. A to już stanowiło prawdziwe upokorzenie, znacznie większe niż przegrana w infantylnym wyścigu płazów z Donovanem. Elficka awatarka lata zawrzała prawdziwie Flamerule'skim gniewem i pognała natychmiast na zewnątrz w poszukiwaniu winowajcy, po drodze przebijając się bezceremonialnie przez spanikowany tłum.


Torując sobie drogę przez zbieraninę wystraszonych i zdezorientowanych studenciaków, dotarła na zewnątrz. Jednak przez ten cały czas nie mogła wypatrzeć nikogo, kto przywodziłby jej na myśl potencjalnego złodzieja. A dobrze przyglądała się Wildemere'owi, odkąd tylko pomyślała o zawinięciu mu sakiewki.

Po dłuższych poszukiwaniach czarodziejka zauroczeń znalazła sakiewkę. Była pusta, a jej troczek przecięty. Złotowłosa dziewczyna dokładnie obejrzała przedmiot, po czym użyła zaklęcia Kuglarstwa, by oczyścić go ze swoich śladów (a przy okazji winowajcy, ale to niewiele ją troskało). Na szczęście chwilę później zdołała dostrzec, jak w dole ulicy mignęła krawędź zielonoczarnej szaty, należącej niewątpliwie do kogoś, kto najwyraźniej bardzo się spieszył...

Wiedząc, że ma sporo straty, Quezane natychmiast ruszyła biegiem za uciekającym złodziejem. Determinacja, by dorwać osobę, która ją uprzedziła, musiała być niesłychana, bo eladrinka lata zdołała wyraźnie skrócić dzielący je dystans. Pozwoliło jej to stwierdzić, że uciekinier był najprawdopodobniej wysoką kobietą. Odzianą w uniform Witherbloom.

Po niecałym kwadransie pościgu złodziejka zniknęła złotym oczom gdzieś za rogiem. Jeśli chodziło o sprawność fizyczną, to mieszkanka Feywild nie mogła się niczym pochwalić. I tak ledwie zipała po biegu, który poważnie nadwyrężył jej nienawykłe do wysiłku ciało. Czarodziejka się nie poddawała. I po dłuższych poszukiwaniach zdołała znaleźć w jednej z uliczek widać zgubiony szalik. Dziewczyna podążyła zgodnie z jej kierunkiem, uznając, że cel musiał udać się właśnie w tę stronę. Po wielu minutach jednak nabrała poważnych wątpliwości, ponieważ wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. I wtedy nagle za plecami usłyszała znajomy głos. Jednak choć skądś go kojarzyła, nie mogła w żaden sposób przypisać go do konkretnej osoby. Taki był urok obracania się pośród zastępów osób, nie trudząc się nawet zapamiętywaniem kogokolwiek.
— Szukałaś mnie? — zapytała kobieta.
Stała naprzeciwko. Władcza. Dominująca. Sprawiała wrażenie silniejszej fizycznie i najpewniej bardziej doświadczonej. Miała rapier przy pasie. Eladrinka lata jednak nie straciła rezonu.
— Oczekiwałam kobiety, która miała mi przekazać w tym miejscu pieniądze. Powiadasz, że to Ty? — skłamała bezczelnie, uśmiechając się szelmowsko.
— Może... — rzucona przezeń rękawica została podjęta z ponurą powagą przystającą interesom załatwianym w wąskich alejach, z dala od kręgów świateł latarni. — Nie widzę towaru, który miał mi zostać dostarczony. Czyżby Urzmaktok'a, twoją mięsistą prawą rękę, przytrzasnęła okiennica? — rzuciła z cieniem kpiny odnośnie doboru współpracowników.
— Towar oczekuje w bezpiecznym miejscu. Najpierw chciałabym zobaczyć złoto — wyjaśniła Quezane. — A o Urzmaktoka się nie martw, jeszcze trochę zabawi w wychodku. Efekt nieumiarkowanej konsumpcji miętnojagód.
— Me serce nie niesie nic ponad troski — łotrzyca potrząsnęła głową na słowa, które usłyszała, chcąc się wydostać spod lawiny złych wiadomości. — Znając gibkość twego języka, przez bezpieczne miejsce rozumiesz *wciąż* Magiczne Laboratorium lub gorzej, Grojsh, który miał wynieść stamtąd nasiona Górskiego Lotosu, sam spróbował przerobić je na dekokt. Miętnojagody zaiste. Złoto zobaczysz, gdy zaraz obok Włosów Losu, pięknie rozkwitną w donicach.
Kobieta odgarnęła w twarzy kosmyk włosów, krnąbrnie drażniący czubek nosa, dłonią odzianą w skórzaną rękawicę.
— Przypomnij zatem, zapłata miała być za samo wyprowadzenie towaru, czy wybór padł na procent w zyskach przy udziale w uprawie i dystrybucji?
— Pytasz, jakbyś nie wiedziała. A może próbujesz właśnie renegocjować naszą umowę? — złotowłosa podchwytliwie odpowiedziała pytaniem. Nie zamierzała złapać się w ewentualną pułapkę.
— Próbuje ją zawrzeć, Quezane Lairequende... — wiedźma postąpiła kilka kroków naprzód wyraźnie zniecierpliwiona, ucinając tym samym spektakl. Następnie nachyliła się do ucha eladrinki, przynosząc nutę korzenno-ziołowego aromatu na tle mokrej ziemi. — Wchodzisz lub wysiadasz? Wybór należy do ciebie — wyszeptała śpiewnie. — Nim karoca zaprzęgnięta w koszmary, odleci w krainę snów.
— Ugh, skąd w ogóle wytrzasnęłaś ten tekst? Nieco pretensjonalny, nie uważasz? — oceniła z teatralnym zniesmaczeniem czarodziejka zauroczeń. Zaraz jednak zmieniła temat. — W każdym razie jeśli można dobrze zarobić, to wiesz, że można na mnie liczyć.
— Otoczona przez materialistów niedoceniających liryki — westchnęła kobieta spod ciemnej gwiazdy. — Przemówię twoim językiem. Można. Gdy wprowadzić w ruch ziele przed zaliczeniami, więcej. Uczniowie łapią się, czego tam mogą, by pokonać bezwładność ociężałych czerepów.
Węszyła, wciągając powietrze tuż przy szyi mieszkanki Feywild.
— Ocenimy, z ilu karatów wytopione jest złoto, które cię zdobi — pretensjonalność była jej niezbywalną częścią.
Odsunęła się. Między zwinnymi palcami zabłysła moneta. Podrzucona kilkukrotnie, mieniła się żółtym blaskiem podczas wirowania w powietrzu, nim wylądowała na nadgarstku, przykryta rękawicą. Tlące się zielenią oczy spojrzały pod spód, ciekawe orła lub reszki. Rozważały wewnętrzny zakład. W końcu pokiwała głową w zrozumieniu, że z fortuną nie należy się kłócić. Łukiem posłała pieniądz w stronę Quezane.
— Na działania operacyjne lub... zakup czegoś przyjemnego. Znasz morał? Nad wspólnikiem tylko matka, Wielka Matka — złożyła dłonie w prześmiewczej modlitwie. — Nie próbuj robić na boku, nie w tym projekcie — spoważniała. — Dowiem się, przekreślisz wszystkie pozostałe, zaczniemy sabotować twoje — ostrzegła.
Złote oczy eladrinki lata wirowały jak szalone gdy cierpiała patetyczne wypowiedzi rozmówczyni. Poetyckość tamta przejęła niewątpliwie od tego samego typa, który uczył Percivala płynnej mowy. Po złapaniu monety przyjrzała się z pożałowaniem ofiarowanej jej przez kontrahentkę „fortunie”.
— Wielkie dzięki — „za nic”. — Jeśli jesteś równie słowna, co wysłowiona, to nie masz się czego obawiać z mej strony — uśmiechnęła się niejednoznacznie.
Po tej sardonicznej deklaracji na moment zapadła niezręczna cisza.
— Wkrótce zgłosi się do ciebie łącznik — nieznajoma kobieta przeszła do konkretów, widocznie niewzruszona krytyką. Najpewniej przyzwyczajona do przyziemnego środowiska łotrów i cwaniaków, wśród których zwykła latami się obracać.
— Pomożesz Grojsh'owi wynieść co należy z Laboratorium. Jeżeli będzie trzeba w rozsianiu i przygotowaniu darów młodzierzy. Pchnij mieszańca na właściwe tory i przygotuj miejsce pod uprawę. Zaopatrywaniem rynku zajmiecie się wspólnie. Każde w swoich kręgach. Spodziewany zysk w gorącym okresie... — szacowała, spoglądając w pnące się wysoko ściany budynków. — z cztery krążki złota tygodniowo. Jeden dla mnie, resztę dzielicie między siebie. W jakiej proporcji? To już mnie nie obchodzi. Wypracujecie nadwyżkę? Lepiej dla was. Nie jestem chciwym rządem, by kłaść łapę na krwawicy zdolnych przedsiębiorców.
Zastanawiała się, czy coś jeszcze należy dodać. Może by sentencję „Witamy u wrót podziemnego świata”?
— Szkoda cię na Silverquill. Tak rozkosznie się denerwują, gdy spostrzegą, że pasek przestał podtrzymywać im portki — podsumowała, zmierzając do końca nużąco przedłużającego się spotkania.
Quezane niechętnie słuchając pozerki o silnych skłonnościach do grafomańskich wypowiedzi, zastanawiała się, do czego w ogóle jest potrzebna, skoro całą robotę muszą wykonywać inni. Mimo to zgodziła się na układ. Głównie po to, by rozpracować ten cały interes. Kierowana zamiarem jego przejęcia, gdy już się we wszystkim dobrze zorientuje.
— Szkoda mnie na Strixhaven — poprawiła rozmówczynię. — Ale z braku lepszych perspektyw... dobre i to.
 
Alex Tyler jest offline