Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2023, 08:30   #39
Bellatrix
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
Saskia jedynie skrzywiła się na słowa Grotta, jednak najwyraźniej nie miała zamiaru ich komentować, gdyż przeszła od razu do sedna.
- Nie wiem w zasadzie nic odnośnie tego wiedźmiarza. Moja chata z dala od głównego placu się znajduje, więc jak usłyszałam krzyki i dobiegłam na miejsce, to widziałam już tylko jak przeskakiwał przez palisadę i że chałupa Heinza płonęła. I tyle.

- Zioła biorę z najbliższej okolicy wioski, na Przeklęte Bagna się nie zapuszczam, bo tam niebezpiecznie jest i życie można stracić. Mówi się, że tam potwory żyją i coś w tym może być. Jedynie Stefan Visser i Piet van Paling tam pływają, żeby na ośmiornice polować, bo ryb u nas nie ma, ale na ląd też nie schodzą.

- Baron teraz czym innym zajęty
- odpowiedziała na słowa Garrana. - Wczoraj do wsi elfia kobieta zjechała, ponoć z samego Ulthuanu. Jakiegoś wraku chce na bagnach szukać. Ludziska mówią, że w zamian za pomoc obiecała baronowi część skarbu, który ponoć tam jest zatopiony. Jak więc widzicie, nie ma komu zająć się sprawą tego wiedźmiarza.

- Jeśli będziecie mnie kiedy potrzebowali, to moja chata leży w południowej części wioski, pod palisadą. Na ganku zioła w pękach wiszą, nie pomylicie z żadną inną chałupą. Dobrego wieczoru, niech Mannan nad wami czuwa
- rzuciła na koniec i oddaliła się w stronę kontuaru, by rozmówić się z Hendrikiem.


O wyznaczonej godzinie ruszyliście w stronę największego budynku w wiosce, by spotkać się z baronem na kolacji. Posiadłość von Staufferów wyróżniała się na tle innych wioskowych chat, ale daleko jej było do przepychu dworków szlacheckich, które można było zobaczyć nawet w mniejszych miastach.

Całość wykonana była z grubych bali a dach o niebieskich dachówkach opadał pod różnymi kątami. Siedzącym na szczycie kilkunastu gołębiom chyba to jednak nie przeszkadzało. Tak samo jak i grupka wychudzonych dzieciaków, ciskających kamieniami w ich stronę, których minęliście po drodze. Widząc was po prostu uciekły, chowając się za stojącą nieopodal stodołą. Na miejsce dotarliście, gdy już się ściemniło, a ganek oświetlała jedynie spora latarnia, powieszona na metalowym pałąku tuż nad wejściem.

Ledwo Anike zapukała do drzwi, a te otworzyły się, ukazując szczupłego, starszego mężczyznę w czarnej liberii, którego odzienie poplamione było w kilku miejscach ptasimi odchodami.
- Jego lordowska mość oczekuje was w jadalni.

Poprowadził was szerokim, wykończonym w drewnie korytarzem i choć na każdym kroku widać było kunszt i smak, to i również brak pieniędzy. Dywany leżące na podłodze były już stare, tak samo jak meble stojące pod ścianami. Obrazy wiszące w miedzianych ramach pokryte były kurzem, a kandelabry nad waszymi głowami pajęczynami. W powietrzu unosił się odór gołębich odchodów, a i gdzieniegdzie można je było nawet dostrzec, tak samo jak ptasie pióra na podłodze. Minęliście ponury, główny hol, z którego schodami można było udać się na piętro i przeszliście do dwuskrzydłowych, drewnianych drzwi, na których widniały dwa spore, wykute wprawną ręką gołębie. Lokaj wpuścił was do środka i znaleźliście się w przestronnej, dość ładnie urządzonej jadalni z długim stołem, mogącym spokojnie pomieścić z dziesięć osób.


W kominku pod ścianą wesoło strzelał ogień, nad stołem wisiał bogato zdobiony kandelabr i wszystko wyglądałoby na bardzo przyjemne i klimatyczne, gdyby nie latające pod sufitem gołębie, które co chwilę siadały na drewnianych wspornikach pod sufitem, gruchając głośno. A i czasami coś im skapnęło spod ogona, tworząc charakterystyczne kleksy na drewnianej podłodze.

- Witajcie, moi drodzy, cieszę się, że jesteście. - Eldred wstał z miejsca i wskazał energicznie dłonią na wolne miejsca. - Siadajcie, proszę, za chwilę moi służący podadzą kolację.

Ubrany był już luźniej, niż wtedy na nabrzeżu. Miał na sobie czarne bryczesy, białą koszulę z szerokim kołnierzem opadającym na dopasowaną, ciemną kamizelkę zapiętą na wszystkie guziki. Siadając przy stole przyjrzeliście się pozostałym trzem osobom. ​​Pierwszą z nich był Haschke, siedzący z nosem w jakiejś księdze. Skinął wam jedynie głową, nie odrywając się zbytnio od czytania. Miejsce po prawicy Eldreda zajmowała wyniosła, starsza kobieta obwieszona symbolami Sigmara, która przyglądała wam się z wyraźnym chłodem i zaciśniętymi ustami - jak szybko się dowiedzieliście, była to Frau Theodora, matka Eldreda. Po lewej stronie siedziała szczupła, ciemnowłosa kobieta w pięknej, ale już znoszonej, ciemnej sukni, którą baron przedstawił krótko jako swoją żonę Wandelinę. Wyglądała na strapioną czymś i tylko raz spojrzała w waszym kierunku.

- Jest jeszcze elfia panienka Voluria, która przybyła do Volkendorpu z samego Ulthuanu, ale gdy powiedziałem jej, że jeden z was jest krasnoludem, wolała zjeść w swojej sypialni, żeby konfliktu nie wywołać. Opowiedziała mi co nieco o tym, że wasze rasy niezbyt się lubią, mówiąc delikatnie - Wyjaśnił Eldred, patrząc na Garrana. - Jeśli jednak szanowny krasnolud nie będzie jej robił afrontu, poproszę, żeby do nas dołączyła.

Chwilę później doniesiono jedzenie, które dwaj służący ukryli na tacach przykrytych pokrywami, co by gołębie kleksy nie “urozmaiciły” posiłku. Na talerzach wylądowało upieczone i przyprawione ziołami mięso ośmiornicy wraz z ziemniakami i jakąś zieleniną. Do tego baron odkorkował butelkę dobrego, bretońskiego wina i polał skromnie do wysokich szklanic. Na dolewkę szans nie było, dlatego ci, którym trunek się skończył mogli częstować się zimną wodą - szlachta piwa nie uznawała, a to była kolacja powitalna a nie pijacka biesiada.

- Temat tego… wiedźmiarza zostawmy na później, żeby nie denerwować drogich niewiast. - Eldred spojrzał najpierw na swoją matkę, a potem na żonę. - Po kolacji o tym pomówimy.

- I jak wam się podoba w naszym nudnym Volkendorpie?
- Nagle matrona barona przemówiła. Głos miała niski i władczy, pasujący do jej wyglądu. - Skąd właściwie pochodzicie? Wzrok już mam nie ten, co kiedyś, ale widzę, że nikogo wysoko urodzonego mój syn na tę wieczerzę nie zaprosił. - Skrzywiła się mocniej, gdy przejechała spojrzeniem zwłaszcza po twarzach Wilhelma i Karla.

Dostrzegliście, że siedzący wciąż nad księgą Haschke uśmiechnął się tylko półgębkiem na jej ostatnie słowa, nie komentując.

 

Ostatnio edytowane przez Bellatrix : 22-04-2023 o 08:35.
Bellatrix jest offline