Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-04-2023, 17:54   #109
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Zbór przebiegł zaskakująco po myśli. Heinrich nie oczekiwał, że w drodze powrotnej przyłączy się do niego Thobias, ale dość szybko w rozmowie zrozumiał co gryzie drugiego wyznawcę Tzeentcha. Nie była to obawa pozbawiona sensu, jednak także pozbawiona wyjścia. To, co były Łowca Czarownic widział, to pogardę, jaką guwernant czuł do Slaaneshytek - złodziejek szczególnie. Prawda była taka, że ich umiejętności nie można było lekceważyć, a wykorzystywać we własnych celach. Większość osób, z którymi Łowca Czarownic się spotykał i wykorzystywał ich usługi nie przypadłoby do gustu Thobiasowi i jego odsuwanie się widział jako słabość. Chcesz dopiąć celu, czasem trzeba zagryźć zęby.

Nie odrzucał słów mężczyzny. Wziął pod uwagę jego irytację i obawy, jednocześnie z zadowoleniem przyjmując jego "poświęcenie" w kwestii Georga. Sam Heinrich miał już zaczątki planu... trzeba było trochę dobrej woli okazać by okręcić się wokół kultystek Węża.

***************************************

Festag; przedpołudnie; dziedziniec świątyni; Rozmowa z Pirorą


Heinrich z zaciekawieniem obserwował dziewczynę, a owo zaciekawienie wzrosło, gdy usłyszał kto jest jej ojcem.
- Chętnie ją poznam. - stwierdził, chyba bardziej głodny na cokolwiek, co może otrzymać ze znajomości niż na fizyczne uciechy, nawet jeżeli to się łączyło - Co możesz mi jeszcze o niej jako o osobie powiedzieć? - zapytał Pirory.

- Hmm… - szlachcianka z dalekiego południa Imperium była tak młoda, że dopiero stała u progu swojej dorosłości. Panienki w jej wieku to najczęściej jeszcze były pod opieką swoich rodziców i zwłaszcza wśród błękitnokrwistych były już zaręczone. Pod tym względem panna van Dyke była raczej wyjątkiem. Bo choćby jej rówieśniczka jak było widać jest tutaj z rodzicami. A o niej właśnie zastanawiała się Pirora jakby ją tu na szybko podsumować.

- Porządnie wychowana i wykształcona młoda dama. Na pewno nie wstyd się z nią pokazać w towarzystwie. Jeszcze nie jest zaręczona to na przyjęciach i balach sporo kawalerów prosi ją do tańca i w ogóle smali cholewki. Ona i jej rodzice są z Nuln więc bliżej im do mojego Averlandu niż tutaj to mamy ze sobą nieco wspólnych tematów. Ma po swoim ojcu zacięcie do broni palnej i umie liczyć te różne dziwne rachunki z prochu i balistyki. Chociaż ona sama to raczej się tym nie interesuje ale pewnie wiesz jak to jest jak rodzice chcą aby pójść w ich ślady albo, że coś tam się ci w życiu przyda wiedzieć czy umieć. Przebieranki lubi. W sensie często jak się ze mną umawia to aby nie wydało się kim jest to się przebiera za jakąś zwykłą dziewkę. I chyba jak na razie nikt się nie poznał, że to szlachcianka na gościnnym występie. I właściwie to zaczęła swoje przygody od spotkań z Oksaną a pewnie słyszałeś jakie ona ma preferencje. No ale jednak to raczej nie jest Fabi, że to jej główny nurt zainteresowań. Chociaż oczywiście tego to raczej się nie chwal, że ci mówiłam, zwłaszcza przy jej rodzicach. No to chodź bo zaraz się pewnie z kimś zagadają to będzie trzeba rozmawiać w większym gronie. - Pirora mówiła szybko i cicho starając się scharakteryzować w paru słowach swoją koleżankę jaką poznawała od zeszłej zimy. Ale teraz jak był ten moment tradycyjnych wymiany uprzejmości i plotek po mszy to trudno było kogoś złapać kto akurat z kimś nie rozmawiał.

- Więc poznajmy dziewczynę. - Heinrich spokojnie zawyrokował - Nie wiem czy wspominanie mojego nazwiska to dobry pomysł, a nie kuszenie losu.

- Będzie lepiej wyglądało jak cię przedstawię z nazwiskiem. Ale jak chcesz to mogę i bez. - Pirora spojrzała na niego pytająco póki jeszcze mieli okazję coś ustalić przed planowanym spotkaniem z von Schneiderami. Każdy szlachcic był dumny ze swojego nazwiska i rodu więc raczej tego nie ukrywał. W przypadku plebsu to rzadko mieli nazwiska chociaż często posługiwali się przydomkami jakie ich pomagały dodatkowo scharakterysować oprócz imienia. No i była jeszcze ta warstwa pośrednia. Ale w towarzystwie to zwykle posługiwano się nazwiskami. Rzucało się w oczy gdy trafił się ktoś kto go nie miał czy nie podawał.

Chwilę Heinrich się zastanawiał, nim odpowiedział bardzo powoli.
- Przedstaw z nazwiskiem.

- Dobrze. To chodźmy. - Pirora nie przedłużała tych ustaleń i skinęła swoją blond ufryzowaną głową w stronę rodziny profesora artylerii. I zaczęli iść w ich stronę. Mało kto się spieszył w tych okolicznościach więc dość szybko do nich dotarli. Profesor okazał się być łysiejącym i korpulentnym wujaszkiem za to córka chyba pod względem urody raczej poszła w matkę bo Frau von Schneider okazała się dla odmiany szczupła i drobna w porównaniu do barczystego męża. Petra już dorównywała jej wzrostem, może nawet odrobinę przewyższała ale to mogły robić wrażenie jej ułożone wysoko jasne, blond włosy. Cała trójka przywitała się z Pirorą i w naturalny sposób posłali zaciekawione spojrzenia ku jej towarzyszowi. Więc Averlandka przedstawiła ich sobie.

- Miło mi cię poznać Heinrichu. - powiedział na przywitanie Gunther von Schneider. Uścisk miał całkiem krzepki a i pomimo sporej tuszy zachował całkiem sprężyste ruchy. Zaś nad jowialnym uśmiechem dało się dostrzec inteligentne, bystre oczy. Jego żona, Johana, dała się ucałować w dłoń podobnie jak ich dorodna córka. Obie na razie jednak przybrały postawę zaciekawionego, uprzejmego wyczekiwania pozwalając zacząć rozmowę głowie rodziny.

- Rzeczywiście chyba nie mieliśmy się okazji spotkać wcześniej. A coś nie wyglądasz mi na jednego z moich żaków. - powiedział Gunther jakby chciał zacząć rozmowę od czegoś żartobliwego na pozytywny początek rozmowy.

- Niestety spóźniłem się na proces rekrutacji. - westchnął teatralnie i uśmiechnął się - Przybyłem do Neues Emskrank niedawno.

- Doprawdy? A skąd jeśli możesz wybaczyć mi moje wścibstwo? - zapytał grzecznie profesor obdarzając rozmówcę łagodnym, uprzejmym uśmiechem. Pirora niejako była tu jako bufor i element łagodzący obyczaje sprzyjające przyjacielskiej atmosferze. Zaś żona i córka profesora na razie z zainteresowaniem przysłuchiwały się rozmowie nie wtrącając się.

- Z okolic Middenheim, a do Neus Emskrank skierowałem się w poszukiwaniu miejsca by osiąść w spokoju na stare lata. - wyjaśnił - Wystarczy mi już emocji traktu.

- Ah, z Miasta Białego Wilka. No tak, tu jest dosyć spokojnie. Dla mnie jest w sam raz. Z jednej strony miasto ale niezbyt duże no i trochę to jak na prowincji. W Nuln miałem już nieco dość zgiełku wielkiego miasta. Bo my stamtąd właśnie pochodzimy. Tam też byłem wykładowcą artylerii i balistyki ale tu mi zaproponowano lepsze warunki. Własną katedrę, porządne mieszkanie i parę innych drobiazgów. Szkoda było odmówić, myślałem, że parę lat się dorobię i wrócimy a tu już prawie dekada. Po nas nie czuć ale nasza Petra jak to przyjechaliśmy to jeszcze taki mały szkrab była a teraz proszę jaka pannica. Narzeczonego już trzeba jej szukać. Byle nie kogoś z moich żaków albo marynarzy bo to same nicponie. - głowa rodziny widocznie miał wprawę w prowadzeniu rozmowy bo nie czuł się skrępowany. Ze swadą wprowadził nowego znajomego w skróconą historię swojej rodziny i jej dumne pochodzenie. Jego blond córka nieco się skrzywiła jak zwykle gdy rodzice przedstawiali młodsze pokolenie nowym znajomym w sposób w jaki rzadko spotykał się z aprobatą młodych. Żarcik na koniec sprawił, że wszyscy się roześmiali.

- A czym się zajmowałeś w tym Middenland Heinrichu? - zapytała Frau von Schneider włączając się do rozmowy.

- Służba wojskowa, która zakończyła się nie mieczem przy boku a laską. - uśmiechnął się lekko. - Temu i tu jestem, by zwolnić już.

- Był pan oficerem? - zapytała Petra pierwszy raz się odzywając. Ale stopień zaciekawienia w jej spojrzeniu nowym znajomym jakby wzrósł.

- Kochanie, nie zamęczaj pana. - poprosiła matka lekko biorąc ją za ramię jakby chciała uspokoić wyrywność córki.

- To już przeszłość, teraz Heinrich woli odpoczywać a tutaj, nad morzem, mamy malownicze i spokojne okolice aby ukoić skołatane nerwy i zapomnieć o przeszłości. Albo przyjść do naszego teatru lub galerii. - Pirora jaka nie odzywała się od przedstawienia sobie obu stron tym razem wtrąciła się aby przedstawić kolegę w pozytywnym świetle.

- Naprawdę? To bywa pan w takich miejscach? Lubi pan sztukę? - zapytała żwawo córka von Schneiderów zdradzając nie słabnące zainteresowanie nowym znajomym koleżanki.

- Oczywiście. - spojrzał delikatnie na dziewczynę - Możliwość, że przybędą aktorzy z Salzburga dodała radości nawet mojemu staremu życiu. - dodał swoim zachrypniętym głosem.

- Ja też na nich czekam. Mam ochotę ich zobaczyć na żywo, Kamila mi opowiadała, że już ich widziała podczas wizyt w Salzburgu i są wspaniali. My niestety nie możemy tak często tam jeźdźcić ale skoro oni przyjadą do nas jak mamy teraz nasz własny teatr to na pewno pójdę na ich występy. I byłoby miło spotkać kogoś znajomego. Bo na razie to nie mam z kim iść. - blond szlachcianka zdawała się z każdą chwilą rozmowy bardziej śmiała i rezolutna. Uśmiechała się ciepło do Heinricha obdarzając go nie mniej ciepłym spojrzeniem.

- Kochanie wiesz przecież, że teraz mamy żałobę po śmierci naszej księżnej i nie jest pora na jakies wybryki. - matka postanowiła upomnieć córkę chcąc ją zapewne sprowadzić na właściwe tory.

- Oh przepraszam za nią, czasem jest taka narwana. I matka ma rację Petro, nie zamęczaj pana swoimi głupstwami. - ojciec dołączył do swojej szacownej małżonki w sprowadzeniu córki do odpowiedniego poziomu. I zapewne nie chcąc aby nowy znajomy odebrał ich maniery jako niewłaściwe.

- Nic się nie stało. Ale zgodzą się państwo aby Petra mogła pojechać z nami na ten plener malarski? To przecież nic zdrożnego tylko tak edukacyjnie. Tutaj w mieście trudno złapać właściwą perspektywę do malowania natury. A już chyba wszystkie koleżanki z kółka Kamili mi potwierdziły zaproszenie. - Pirora znów się odezwała zmieniając nieco temat na mniej kłopotliwy dla rodziców ale też dając Heinrichowi znać, że są szanse, że za kilka dni ta druga młoda blondynka będzie w jej świcie podczas wypadu malarskiego za miasto.

- No cóż, tak, chyba tak. Niech się dziecko rozwija i zdobywa nowe umiejętności. Zresztą rozmawiałem z Gertem i Kamila też go bardzo zamęcza tym plenerem. O ile pogoda wam dopisze to jedźcie. Bo jak będzie szaruga to nie ma chyba po co jechać w ten las. - profesor Akademii wyraził zgodę czy też raczej ją potwierdził i brzmiało jakby było to jakieś nawiązanie do wcześniejszych rozmów i ustaleń na ten temat. Petra z radości uściskała jego a potem matkę aby im podziękować za to zezwolenie.


************************************************** **************


Festag; przedpołudnie; dziedziniec świątyni; Rozmowa z Thobiasem


Rozradowany Nurglita był iście uroczym obrazkiem. Można było za niego podstawić zwykłego obywatela Imperium, któremu urodziły się wnuki i obrazek byłby ten sam. Heinrich nie bronił się przed radością Sigismundusa, a wręcz pogratulował mu, sam już myśląc czy mógłby jakoś wspomóc proces zgarniania kandydatek...
I wtedy Thobias pojawił się na widoku.

- Jesteś podekscytowany na młodego. - odezwał się Heinrich, gdy podszedł do guwernanta po jego zakończonej rozmowie z Przeorem - Zaplanowałeś mu już pokój? - zapytał, stając obok mężczyzny oparty o swoją laskę ozdobioną metalowymi wijącymi się kształtami.

- Powiedzmy, że podekscytowany. - różnica wieku między obydwoma mężczyznami była mniejsza niż pomiędzy większością młodszych członków zboru. I nauczyciel chociaż wydawał się być młodszy od Heinricha czy Sigismundusa to jednak też był starszy niż Silny czy Łasica. Spojrzał gdzieś w ten hałaśliwy, ubrany w żałobne barwy tłum jaki rozmawiał ze sobą na dziedzińcu świątyni albo kupował odpusty od tutejszych straganiarzy. Chwilę się chyba zastanawiał nad czymś nim się znów odezwał.

- Nie zwykłem z kimś mieszkać. Nowa osoba to tylko element chaosu i wnosi ze sobą zamieszanie. Ja wolę mieć wszystko poukładane i na swoim miejscu. A tak z opisu to ten George nie wydaje się kimś o zbyt lotnym umyśle aby rozmowa z nim była interesująca. Ale służba to służba. Może skoro jest tym kim nasi koledzy podejrzewają to coś jednak ciekawego i pozytywnego z tego wyjdzie. - nauczyciel o zadbanym i wręcz starannym wyglądzie nie wydawał się aż tak podekscytowany na myśl o przyjęciu kogoś nowego pod swój dach. Chyba to raczej traktował jak powinność wobec swojej spaczonej rodziny i ruch jaki zgadzał się do pewnego stopnia z jego wewnętrzną logiką. Ale robił to bez większego przekonania.

- A ty Heinrichu? Kiedy kogoś przygarniesz pod swój dach? Albo kogoś przygruchać? Nasze koleżanki jeszcze ci się nie naprzykrzały? - odbił pytanie nieco żartobliwym i ironicznym tonem. Bo za żeńską częścią ich zboru zdawał się za bardzo nie przepadać.

- Och, nie bądź zbyt surowy dla nich. - po tych słowach zniżył głos uśmiechając się krzywo - Pamiętaj, że i one mogą okazać się użyteczne. - wzruszył ramionami - A młodego nie skreślaj póki sam go nie ocenisz. Słyszałem, że niektóre podobne przypadki po prostu są zafiksowane na własnych czynnościach, nie na rozrzucaniu ubrań po mieszkaniu. Może taki jest Georg? Kto wie. A sam... bym musiał stanąć przed odpowiednią okazją, która by wymagała mieszkania z kimś.

- No właśnie kolego. Spróbuj najpierw dania które tak polecasz innym. - Thobias uśmiechnął się z pobłażliwym rozbawieniem gdy rozmówca przyznał się, że też nie dzieli swojego mieszkania z kimś i na razie nie ma takich planów. A sam to właśnie polecał koledze.

- A młodego nie skreślam. Zobaczymy jaki on jest. Na razie mamy tylko relację Otto. Domyślam się, że George nie zrobił na naszych koleżankach zbyt wielkiego wrażenia jako kandydat na ogiera rozpłodowego to i stąd ich znikome nim zainteresowanie. Dlatego wybacz, ale nie biorę ich opinii w tej materii zbyt poważnie. - guwernant przyjął dość nonszalancki ton i wypowiadał się o koleżankach ze zboru z wyraźną wyższością.

- I proszę cię Heinrichu chociaż ty zachowaj trzeźwy umysł i nie daj się złapać na ten ich słodki lep. Mam wrażenie, że z połowa naszej rodziny już się na to złapała. Co gorsza robi się ich coraz więcej. Skoro zyskały kogoś tak potężnego jak lady Soria to nie sądzę aby zbyt długo trwało nim pozyskają kogoś jeszcze. Słyszałeś co ona mówiła o tej Bretonce? No kolejna uzdolniona. A to w końcu szlachcianka, żona kapitana i kobieta z towarzystwa a nie takie byle kto jak te nasze latawice z tawerny. I jeszcze Kamila van Zee. Właściwie powinienem się cieszyć. W końcu to wpływowa młódka. Córka samego kapitana portu i jedna z dwóch najlepszych panien do wzięcia w tym mieście. Więc właściwie to dobrze. Dla nas. Ale znów ich wpływy wzrosną. A nasze niekoniecznie. - Thobias musiał mieć całkiem analityczny umysł zawodowego uczonego bo chociaż mówił lekko jakby się wymieniali jakimiś ploteczkami o znajomych to nawet jak nie używał nazewnictwa ze zboru póki rozmawiali w bardzo publicznym miejscu to jednak wiadomo było o kim mówił. I zdradzał obawy przed rosnącym wpływem wyznawczyń Węża.

- Oczywiście to nie jest jakieś straszne samo w sobie. Ale irytuje mnie, że takie płytkie osoby które się koncentrują głównie na tym co ma kto między nogami mają u nas taki wielkie wpływy i poważanie. Ja to bym je oddał wszystkie Sigismundusowi do zasiania. Nie dlatego, że jakoś na tym jego projekcie mi zależy, jak wiesz mam inne preferencje. Ale tak, to przyszłościowy projekt. Tak w dalszej perspektywie chociaż w najbliższych tygodniach trudno będzie o to aby pokazał lwi pazur. No chyba, że byśmy mieli całą masę ochotniczek. Przeprowadziłem obliczenia i Sigismundus dość dobrze to policzył. Mnie wychodzą podobne wyniki. O ile termin z pogranicza początku przyszłego miesiąca nie ulegnie zmianie to obawiam się, że mamy może przyszły tydzień na takie aktywne wsparcie tego projektu. Może nieco więcej ale niezbyt. Dlatego ja bym je oddał Sigismundusowi. Między innymi dla tego projektu. A dwa aby pokazać im gdzie jest ich miejsce i aby wiedziały kto tu rządzi. Tak jak ci to wczoraj mówiłem. One się za bardzo szarogęszą. Wszyscy im ustępują. Dobrze, że chociaż wczoraj nasz zwierzchnik wymusił na nich tą obietnicę, że poszukają zastępstwa. Może to da im do myślenia i sprowadzi do parteru. - nauczyciel rozgadał się zerkając często dookoła jakby sprawdzał czy ktoś nie jest za bardzo zajęty podsłuchiwaniem ich rozmowy. A i tak starał się używać ogólników w rozmowie. Dopiero jak się znało detale spraw związanych z ich spaczoną rodziną dało się domyślić o czym mówi. Nadal jednak nie ukrywał, że sukcesy i poważanie slaaneshytek mocno go irytują.

- Może Otto czy i nasz magiczny kolega są chętni zasmakować w ich czarze bez myśli o konsekwencjach, ale szczerze nie czuję się chętny skakać bez celu w lepkie bagienko. - odparł lekko - Może się nauczą, może utoną. Co do zasiania... Pomyślę nad sposobem przekonania ładniejszego lub mniej. Nie ma mowy by przepadło przez ich niechęć. Wiesz... działania takich osób... przyciągają najwięcej uwagi. Niekoniecznie czyny naszych chłopców. - uśmiechnął się - Poślizgnięcia się zdarzają.

- Ah, te bagna, no tak… - uczony z modnie przystrzyżonym zarostem pokiwał głową jakby rozmówca przypomniał mu kolejny wątek o jakim rozprawiali wczoraj na “Starej Adele”. - Też mi się to nie uśmiecha. Nie powiem abym grzeszył doświadczeniem w takich sprawach. Obawiam się, że mógłbym być bardziej zawadą niż pomocą. Ale jednak wiesz po co tam trzeba iść. Dobrze aby poszedł tam ktoś z głową na karku. A nie tylko do rozkładania nóg przy każdej okazji. Może ktoś z nas? Albo Otto. Nieźle mu poszło tam w jaskini. Wiesz której. Tak, to by się przydał tam ktoś odpowiedzialny. Właściwie te nasze znajome też by mogły iść. Po co my mamy się topić i dać ciąć komarom? Właśnie o tym mówię Heinrichu. Trzeba to tak sprytnie zrobić aby one wykonywały nasze polecenia nawet jeśli nie były tego świadome i myślały, że same to robią bo same tak chcą. I potem niech się puszą. Każda kózka musi mieć swój wybieg do skakania aby nie myślała o dzwonku na szyi i ogrodzeniu dookoła. Trochę swobody, nawet sporo, trzeba im zostawić bo inaczej będą się buntować. Ale też trzeba je tak nakierować aby robiły co trzeba. - nauczyciel mówił wpatrzony gdzies w dal nieco niewidzącym wzrokiem gdy tak dzielił się przemyśleniami jak należałoby postępować z tymi których uważał za szeregowych członków kultu. Nawet jeśli co niektórzy byli w nim dłużej od niego.

- A z zasianiem to myślisz, że dałbyś radę? Ja odniosłem wrażenie, że one dość zgodnie są “na nie”. A nasze zwierzchnictwo widocznie nie chce na nie naciskać. Szkoda. Dlatego są takie rozwydrzone. Nie znają swojego miejsca w szeregu. A przecież wystarczyłoby to im dobrze sprzedać. Aptekarz to wtedy źle rozegrał. Wywalił wszystko na raz bez żadnej finezji no i mleko się wylało. Szkoda. Teraz już za późno. Ale gra toczy się dalej. Szefostwo miało się skontaktować z tą drugą gildią. Wiesz, tą co wczoraj mówili. No zobaczymy. Ale i tak irytuje mnie, że te niewychowane pannice tak się szarogęszą. Chociaż mają potencjał. Trzeba im to przyznać. Tylko trzeba je tak nakierować aby działały na naszą korzyść. - westchnął jakby żałował, że nie ma tak dominującej pozycji w zborze aby narzucić innym swoją wolę i wizję. Ale ostatecznie był gotów coś ugrać nawet jeśli nie miał w ręku wymarzonych kart. Spryt i analityczny umysł, pewna doza finezji, pomagały mu zapanować nad własną niechęcią i dostosować się do sytuacji. Nawet jeśli nie była taka jaką by sobie wymarzył.

- Poszedłbym na te bagna z Georgiem. One i tak nie będą chciały do bagien, a do tego... Wolę mieć lepsze spojrzenie na wszystko. - odparł Heinrich - Nie mam całkowitej pewności, że się uda przekonać, ale jest możliwe. W ostateczności spróbuję z szefostwem.

- Z Georgiem… No tak to może mieć sens jeśli on taki wyjątkowy. Chociaż jakby był pod moją opieką to i mnie by wypadało… - zastanawial się nad tym rozwiązaniem jakie proponował starszy od niego rozmówca.

- No może… Zobaczymy. Jaki gagatek z tego Georga. Ale to i tak jak już będzie u mnie. Zapewne jutro lub na dniach zawitam do hospicjum aby się z nim zobaczyc. Pirora przedstawiła mnie dzisiaj po mszy przeorowi i jestem dobrej myśli. Zrobił na mnie dobre wrażenie i chyba z wzajemnością. - poinformował kolegę o nowych faktach dotyczących sprawy wydostania Georga z hospicjum.

- A z tym projektem naszego uzdolnionego aptekarza to powodzenia. Gdybym mógł jakiś pomoc to daj znać. Naprawdę przydałoby się tym ślicznotkom utrzeć nosa i pokazać gdzie ich miejsce w szeregu. Chociaż moim zdaniem nasz zwierzchnik jest dla nich zbyt ugodowy. Dał im wolną rękę, że jak chcą to cudownie jak się zgłoszą a jak nie to też dobrze. Naprawdę dziwne, że żadna się nie zgłosiła? Chociaż z drugiej strony to jednak jest pole manewru bo jakby któraś przekonać to po sprawie. Jak się sama zgodzi to ani ona ani reszta nie może mieć pretensji. Może jest w tym jakąś mądrość. Ale dobrze, że wczoraj nasz szef gildii chociaż daj im do zrozumienia, że dobrze aby jakieś zastępstwo znalazły jak same nie chcą. To już coś. Krok w dobrą stronę. Chociaż nie wiem czy nie spóźniony. Czasu aby zebrać dojrzały plon w wyznaczonym czasie jest dość mało. Rozumiem frustracje naszego kolegi z apteki. No więc jakby ci się udało jakąś przekonać to czapki z głów jak mawiają Bretończycy. A w ogóle o której myślałeś zacząć? - nauczyciel mówił cicho ale miał świetną dykcję i wprawę. Więc byli to wyraźne i czytelne zaś poglądy m wypowiadał zdecydowanym i stanowczym głosem. Bez zaangażowania Sigismundusa jaki podchodził do sprawy hodowli bardzo emocjonalnie i osobiście przy czym paradoksalnie wcale źle nie życzył ani koleżankom ani innym kobietom traktując je jak cenne, hodowlane sztuki. Zaś i Thobias zdawał się tą sprawę traktować jako walkę o wpływy w ich zborze i ograniczenie dominacji Slaaneshytek. A przynajmniej tak to zdawał się przedstawiać.

- Zacznę od góry. - stwierdził enigmatycznie - Ale nie dziś. Ja postaram się opór przebić, ty przetrwaj chłopaka. I nie zatrzymuj go tylko dla siebie. - uśmiechnął się do guwernanta.

- Niańką jeszcze nie byłem. Ale jestem dobrej myśli. Ostatecznie najwyżej kogoś wynajmę do pomocy przy zajmowaniu się tym dorosłym dzieckiem. - guwernant nieco pokwaśniał jakby myśl o nieco wymuszonej na nim opiecę nad Georgiem jaki wciąż na chwilę obecną był pacjentem hospicjum nie wprawiała go w entuzjazm. Ale podchodził do sprawy metodycznie i mimo wszystko nie robił z tego tragedii.

- I od samej góry mówisz? No dobrze. To próbuj. Będę trzymał za ciebie kciuki. W razie potrzeby daj znać jak poszło albo wpadnij do mnie. W południe jadam obiady w “Pod pieczonym jabłkiem”. Niziołki prowadzą tą karczmę więc kuchnia jest przednia. I wieczorami zwykle wracam do domu. Ale przez większość dnia to albo mam jakieś zajęcia albo korepetycje to mi ciężko się gdzieś z tego wyrwać. A z tymi naszymi koleżankami tak, dobrze by było coś zrobić aby im pokazać gdzie ich miejsce. Zwłaszcza jak same są temu czemuś niechętne. To powinno dać im do myślenia jaką pełnią u nas rolę. - nauczyciel podał mniej więcej pory i miejsca gdzie powinno się go łatwiej spotkać. I w pełni pochwalił zamiary kolegi aby utrzeć nosa ich koleżankom ze zboru. Myśl o tym chyba nawet sprawiała mu pewną, złośliwą satysfakcję.

*******************************************

Festag; popołudnie; kamienica Pirory; spotkanie u Pirory

- Nie angażujmy magii, czarnoksięskiej szczególnie, do tego napadu. - wtrącił słuchający do tej pory Heinrich - Niech później nie mają pomysłu szukać magów lub Chaosu. Grupa złodziei by większych magicznych sztuczek nie robiła, nie pozostawiała śladów Eteru. - dodał - Co zaś do potwora... - westchnął - Możliwie jest strażnikiem dziedzictwa, a jeżeli poginą ważne osoby i rozniesie się nie taka wersja jak chcemy... Możemy na miejsce ściągnąć więcej osób niż trzeba. - zwrócił się do Joachima - Tego nie można samemu sobie zostawić. Jeszcze ratusz się dołączy i nagrodę za potwora wystawi.
- A w świątyni to mogę i do środka wejść, jeżeli trzeba jeszcze do walki, aby upewnić się, że nikt nie zdoła uciec. - zaproponował Łasicy.

- W środku też może być. Jak was wpuścimy to no cóż, nie wiadomo gdzie będą te ponuraki ale chyba powinni być na zapleczu za ołtarzem. To byście musieli przejść przez całą świątynię aby was nie usłyszeli. No a potem wpaść do środka i ich uciszyć. Lady Soria, Silny i Rune. No i aby nikt nie uciekł to można stanąć przy drzwiach. My tak planowałyśmy stanąć ale możesz być z nami albo tam z nimi w środku. - Łasica chętnie przyjęła taką ofertę pomocy ze strony byłego łowcy czarownic próbując jakoś go umieścić w zarysowanym wcześniej planie nocnego napadu. Sporo już było ustalone i podział ról tych co się zgłosili do tej pory także.

- A z tą magia to właśnie. Lepiej chyba nie. Magowie to jednak nie są powszechni w różnych szajkach. To nie wiem czy to potem jakoś można rozpoznać ale jakby wiedzieli, że mają szukać jakiegoś maga z pomocnikami to już by było niezłe coś do szukania na początek. - włamywaczka ucieszyła się, że Heinrich ją poparł z tym nie używaniem magii nawet jeśli sama na niej się nie znała to jednak miała nieźle rozeznanie jak powszechni są magowie w polswiadku i wyglądało na to, że w ogóle.

- Poza tym Joachimie zgadnij od kogo zaczęliby szukać podejrzanego maga skoro jesteś chyba jedynym jaki jest w mieście. Przynajmniej ja nie słyszałam o innym. - dorzuciła Burgund przypominając wszystkim, że magowie to nawet w skali całego miasta to rzadkość.

- No właśnie. Na razie nikt cie chyba o nic nie podejrzewa to działasz z zaskoczenia. Ale jak cię taki Hertz czy Hertwig wezmą na widelec i zaczną oglądać? Umiesz wykrywać ogony? Albo gubić gdyby była taka potrzeba? Z psami to tak jest, że póki śpią koło budy to się wydają głupie i leniwe. Ale jak coś ich ruszy i zaczną węszyć to nie wiadomo co wywęszą. A po tym numerze w świątyni to na pewno wszystkie łapsy w mieście będą chcieli się wykazać. - Łasica gładko przejęła od kamratki pałeczkę rozmowy i próbowała przekonać kolegów, że lepiej załatwić ten skok standardowymi metodami półświatka nie przywołując na pomoc sił nadnaturalnych.

- To jeden z powodów potrzeby wybuchu w akcji w Akademii. - Heinrich odezwał się do Joachima - Stworzyć zamaskowanie dla magii, jaka tam byłaby używana. W Świątyni będziesz widoczny jak na dłoni, a magia swoje ślady zostawi i nie potrzeba innego maga by je zobaczył. Jak mówi Łasica: będą węszyć, a jak magię znajdą to do ciebie pójdą najpierw. Wystarczy już, że będziesz obserwowany po Akademii.

Joachim z nieco niechętnym szacunkiem skinął głową Heinrichowi. Widać było, że były łowca czarownic przewyższa go doświadczeniem w tych sprawach.

- Może i masz rację z tym unikaniem magii w akcji w światyni skoro ma wyglądać na kradzież, chociaż z wielką chęcią użyję mojej mocy dla dobra zboru.
Zaś co do wyprawy na bagna, Baron oczekuje jutro dyspensy od przełożonego świątyni Manannna. Na razie zaproponowałem mój udział w wyprawie, ponieważ dzięki moim wróżbom wiem że coś się tam na bagnach śwìęci… rekomendowałem też ciebie Heinrichu.
Z jednej strony oczywiście nie chcemy by Wirsberg odkrył coś co byłoby dla nas niekorzystne. Z drugiej jednak pracuje nad zdobyciem coraz większego zaufania miejskiej elity, co jest chyba wartością samą w sobie, prawda? Mając wpływy będziemy mogli coraz więcej osiągnąć nie pozostając w kręgu podejrzeń.

- Rekomendowałeś mnie? - Heinrich spojrzał z zaciekawieniem i trochę z ostrożnością - Jak mnie przedstawiłeś?

- Jako łowcę czarownic - odparł czarodziej.

Heinrich patrzył dłużej na Joachima dość pustym spojrzeniem jakby nie mógł złapać myśli. Bez słowa dolał sobie do kielicha alkoholu i nim odpowiedział upił solidny łyk.
- Sam chciałeś, Heinrichu... - mruknął do siebie i spojrzał na młodego maga - Ogarnę to, ale pojaw się u mnie dziś jakoś wieczorem. Pooglądamy dziś gwiazdy.

- Tylko nie zrób mu permanentnej krzywdy… - rzucił mnich.

- Ty to się lepiej nie rozpowiadaj, żeś jest łowca czarownic. Jeszcze cię Oleg zaprosi do spółki albo weźmie na jakieś romantyczne rozmowy o starych, dobrych czasach z palenia czarownic albo takie tam. - odezwała się Łasica mówiąc nieco żartobliwie ale tonem dobrej rady.

- A ty Joachimie zawsze możesz powiedzieć, że coś pomyliłeś z tym łowcą czarownic, że się przejęzyczyłeś, źle zrozumiałeś czyjąć wypowiedź albo pomyliłeś ludzi. - podpowiedziała Burgund przychodząc im z pomocą jak wybrnąć z zamaskowania przeszłości byłego łowcy heretyków.

- Z tymi bagnami i Akademią to na razie i tak dalsze plany skoro najpierw zajmujemy się świątynią. Poczekajmy na to co wyniknie ze świątyni. Jak reszta miasta na to zareaguje. Zabawmy się przy kamieniach podczas pełni. I jak wrócimy do miasta to się zaczniemy zastanawiać co dalej. - zaroponowała Pirora swoje polubowne rozwiązanie patrząc po swoich gościach ze zboru.

- A ten baron to może też słyszy zew sióstr skoro ma takie ciekawe sny. Zwłaszcza jak ma podobne do tych co ktoś z nas ma. Zapewne to nie musi być przypadek. - odparła lady Soria siedząc na swoim ozdobnym krześle w rogu salonu skąd miała okna na ulicę w swoim zasięgu i dobry widok na resztę pomieszczenia.



Festag; południe; loszek Pirory

Goście Pirory



Na tych różnych rozmowach w salonie gospodyni zeszło całkiem długo. Aż ona sama się w końcu zorientowała jak jest późno gdy za oknami dało się słyszeć dwunastokrotne bicie dzwonów oznaczających samo południe.

- Ojej, jak późno! A przecież jeszcze mieliśmy się troszkę pobawić. To zapraszam na dół. Tylko schodźcie po góra dwie osoby i co jakiś czas. Aby nie wyszła z tego jakaś podejrzana migracja do piwnicy.- oznajmiła młodziutka, blondwłosa szlachcianka z Averlandu dając od siebie zaproszenie na tą część wybitnie towarzyską spotkania jaka miała się odbyć w piwnicy gdzie miała urządzony prywatny loszek z udogodnieniami do śmiałych i wyuzdanych zabaw. A nawet tajny, krótki korytarz do kanałów jaki zimą wykopali koledzy z kultu. Na początek z salonu wyszły Soria i Fabienne bo jak same wspomniały potrzebowały się przebrać przed tymi zabawami. Ale w ciągu dwóch pacierzy to wesołe towarzystwo stopniowo przelało się z piętra do piwnicy aby tam celebrować to spotkanie. Jak to bywało było zdominowane liczebnie przez młode i podekscytowane kobiety wśród których męska część była w zdecydowanej mniejszości.

- Bardzo was proszę o uwagę. Chciałam dzisiaj szczególnie podziękowac i wynagrodzić Fabienne. Za zdobycie klucza do skarbca świątyni i parę innych rzeczy. Dlatego postanowiłam, że Lady Butterfly będzie dziś odgrywać naszą wersję legendy o jej ulubionej bohaterce z bretońskich legend czyli Adelajdzie. I dziś myślę, dobrze będzie zacząć od aktu wystawienia na aukcji niewolników Adelajdy. Więc proszę was o aktywny udział. I mam nadzieję, że nasza najpodlejsza z podłych i najnędzniejsza z nędznych postara się aby zapewnić nam nieco wyuzdanej rozrywki. - lady Soria zdążyła się przebrać w dumny czerwono - złoty gorset jaki wyróżniał ją z publiczności. Jak i aksamitny płaszcz, też w purpurze. W pełni więc pasowała do roli władczyni tego lochu. Oraz wodzireja jaki zaprasza widownię do wspólnej zabawy. Potem wezwała do siebie gestem bretońską szlachciankę jaka wyszła zza kontuaru gdzie zwykle się przebierano czy ubierano na początku spotkania. Dla odmiany bladolica czarnulka była prawie naga. Nie licząc kostiumu który był zrobiony z czarnych, skórzanych pasków spiętych metalowymi obręczami i właściwie niewiele zakrywał. Za to ładnie kontrastował z jej alabastrową karnacją podkreślając jej kobiece atuty. Do kompletu miała na sobie skórzane obręcze przy kostkach i nadgarstkach oraz dopasowaną obrożę. I bardzo chętnie dała się wziąć swojej pani na smycz i prezentowała swoje wdzięki.

- Oksanka mi uszyła ten kostium. Jest niesamowity! Bardzo mi się podoba. Szkoda, że jej dzisiaj tu nie ma. - Fabienne nie mogła się powstrzymać aby się nie pochwalić skąd ma ten ciekawy kostium i przy okazji wyrazić swój zachwyt. Ale szybko czerwona milady ukróciła jej tą swobodę łapiąc ją brutalnie za włosy i zmuszając do wystąpienia przed publicznością. I zaczęła się ta zabawa w aukcję. Jaka okazała się być wstępem do reszty spotkania bo mimo wszystkich chęci i talentów to zniewolona Adelajda nie była w stanie obsłużyć wszystkich gości na raz. Ci musieli więc zając się sobą nawzajem co zresztą chyba nikomu nie przeszkadzało.


************************************************** *************

Ku uspokojeniu myśli po słowach maga wypił trochę wina, ale to także pozwoliło byłemu Łowcy Czarownic wprowadzić się w lepszy nastrój. Nie przejmował się atmosferą, wszechobecnym spaczeniem, za które kierował na stos. Na orgii zaspokajał swoje potrzeby ciała, korzystając z Łasicy i Burgund jak tylko mu przyszła ochota. Mógł pozbyć się ograniczeń, nic nie pętało jego najgłębszych fantazji... a one dodatkowo tego chciały.
W tej chwili czuł się panem. Znowu miał władzę. Choćby i na ten moment, choćby i zaspokajając tak prymitywne żądze. Dziewczyny widziały, że były wróg Chaosu oddał się przyjemności i tym samym też im ją sprawiał. I nie był w tym zbyt łagodny.

Przenigdy nie widziałby się na chaosyckiej orgii i to biorącego w niej czynny udział. Z drugiej strony nie widziałby się w niczym, co ostatnio się działo wokół niego. Nie powinno go tu być, ale w tym momencie... już go nie obchodziły niedogodności, czy wręcz zagrożenia dla duszy.

Jeszcze przebywając w uwięzieniu zaczął zdawać sobie sprawę, iż został zdradzony, pozostawiony przez bogów, którzy nie mieli choć tyle chęci by pozwolić mu po prostu umrzeć, oszczędzić cierpienia, ochronić przed splugawieniem. Zabijał ich wrogów, jednak oni porzucili go, gdy nie było w tym nic dla nich.

Heinrich skrywał pod ubraniem mozaikę blizn na ciele. Starsze z nich wyraźnie powstały podczas walk, ale tych tak wiele nie było. To relatywnie świeże głównie zajmowały skórę i one... wyglądały jak pozostale po zadaniu przemyślanych i metodycznych ran niezbyt dawno temu. Nie tworzono sztuki wizualnie. Wyliczano każde cięcie, każdą kroplę kwasu czy siłę ognia. Jeżeliby to miała być sztuka okrucieństwa... to była matematycznie okrutna.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 01-05-2023 o 22:44.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem