Ulice Perpignanu, popołudnie 24 sierpnia 2595
Ryczące silnikami niczym piekielne bestie, afrykańskie pojazdy przejechały gwarnymi ulicami miasta budząc niebywałe poruszenie wśród mieszkańców. Perpignan wciąż pękał w szwach pod naporem gości przybyłych w nadziei na ujrzenie
Mufasy i chociaż niektórzy przybysze umknęli z Perpignanu przestraszeni niepokojącymi wydarzeniami minionej nocy, setki wciąż tłoczyły się w obrębie miasta.
Egzotycznie przystrojone i jaskrawo pomalowane komy Neolibijczyków nie były w Perpignanie czymś niespotykanym, ale bardzo rzadka zdarzało się widzieć na ulicy kolumnę złożoną z aż sześciu większych wozów konsulatu. Napięcie i podniecenie gapiów tylko rosło podsycane plotkami, że to już drugi taki wyjazd Afrykanów w przeciągu doby i że w nocy w skład konwoju ponownie wchodził ciężki sześciokołowy kom z naczepą przebudowaną na wielką klatkę dla hien. Ogromne cętkowane bestie czyniły zgiełk i harmider równie głośny, co silniki pojazdów, chwilami wręcz dominując przerażającym chichotem nad całym pozostałym hałasem.
Uprzedzeni o wyjeździe konwoju żołnierze klanowi Bordenoir dokładali wszelkich starań, aby prowadząca poza miasto trasa wolna była od konnych zaprzęgów i ręcznych wózków. Zapobiegliwość ta była z wszech stron wskazana, ponieważ plemienni wojownicy siedzący za kierownicami komów nie mieli nawet cienia wyrozumiałości dla tarasujących drogę pechowców biorąc ich często na zderzaki wozów.
Odprowadzani spojrzeniami pełnymi podziwu, szacunku i zalęknienia, Afrykanie wyjechali na szeroki podmiejski trakt i natychmiast przyśpieszyli. Wypuszczone spod hełmów włosy furkotały na wietrze podobnie jak barwne proporce, wstążki i szarfy przywiązane do kratownic komów. Ziemia pryskała spod szerokich opon, w powietrze wzbijała się kurzawa wisząca ponad gościńcem przez dłuższą chwilę i oślepiająca perpignańskich jeźdźców należących do drugiej części obławy, podążających w ślad za Afrykanami bez najmniejszych szans na ich dogonienie.