24-04-2023, 16:49
|
#117 |
|
Droga męczyła Zoda. Ciężki pancerz pogarszał tylko gorąco które i tak źle znosił. Do tego jego rozmiar utrudniał marsz gdzie innym było ciut łatwiej a przerośnięty topór podkreślał tę słabość. Miał dość od kilku godzin, ale parł naprzód. Wola ponad ciałem, czy jakoś tak.
Krok, krok, krok za krokiem. Wzrok wbity w ziemię, obnażone sześć rzędów ostrych i cienkich jak igły zębów. Pot spływający z czoła, po nosie, po oczodole. Sięgnął dłonią pod maskę by przetrzeć twarz.
- Cholera… - zaklął pod nosem, ale kontynuował marsz, mimo swędzenia pod pancerzem i nieprzyjemnej wilgoci wszędzie, a szczególnie między pośladkami. Próbował jakieś ćwiczenia mentalne prowadzić… tłumaczyć sobie, że to jest trening woli by to ignorować, ale pomagało to tylko na kilka następnych kroków.
- Ślady są świeże? - zapytał, bo sam się na tym nie znał - jeśli nie stracimy na tym więcej niż trzech godzin to sprawdźmy to - zaproponował.
|
| |