Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2023, 09:12   #120
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 28 - 2519.07.12; wlt; popołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum
Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0)



Otto



Otto czuł, że będzie czuł ten dzień w nogach. Właściwie odkąd rano wstał w tak przyjemnym po wczorajszych zabawach nastroju to cały czas był na nogach. Najpierw rano, do hospicjum. Potem w samym hospicjum. Potem co prawda trochę posiedział jak Joachim i o dziwo Heinrich przyszli poznać Georga. Ale potem znów trzeba było zasuwać do północnych dzielnic miasta do lady Fabienne po Annikę. A z nią na przeciwny, południowy kraniec miasta bo tam Silny miał swoich znajomków co robili pancerze albo można było kupić inne narzędzia mordu. Tam wszędzie trzeba było wziąć miary, przymierzać, rozbierać się, ubierać a potem znów iść do następnego punktu i cała procedura zaczynała się od nowa. Annika wyręczyła go o tyle, że jak doszli do centrum do powiedziała, że dalej do swojej pani sama trafi więc chociaż tam zyskał okazję aby chociaż trochę oszczędzić sobie własnych nóg gdyby skorzystał z tej ofery. A ledwo wrócił do hospicjum to już w recepcji brat powiedział mu, żeby udał się do przeora. Ale nie powiedział po co.

- O. Dobrze, że jesteś Otto. I jak poszło u lady von Mannlieb? - przywitał go przeor z ciepłym uśmiechem i pozwolił mu spocząć na krześle dla gości. Co nie zdarzało się zbyt często bo szef hospicjum uważał, że podwładni powinni mieć co do roboty aby nie zgnuśnieli i głupoty im w głowie nie hulały. I między innymi nie rozsiadać się podczas rozmowy w jego gabinecie tylko stać pokornie. Więc chyba jednak jednooki podwładny zdobył w jego oczach jakieś uznanie skoro pozwolił mu usiąść na miejscu dla gości. I z zainteresowaniem czekał na relację z tej wycieczki do miasta.

- I właśnie bo już nie chciałem ci głowy zawracać jak wychodziłeś. Ale co powiedział ten magister o naszym Georgu? - zagaił do porannej rozmowy na temat wizyty magistra sztuk mistycznych co miał zbadać ich zdziecinniałego pacjenta i wydać o nim swoją ekspertyzę. - I naprawdę przyszedł z jakimś podstarzałym ochroniarzem? Dziwne. Bał się, że George mu zrobi krzywdę? Czy my? Dziwacy ci magowie, mówiłem ci. - widocznie do przeora coś dotarło co do porannej wizyty jak choćby to, że magister nie przybył sam. I to go i zdziwiło i zaciekawiło jednocześnie. Ale chyba tylko potwierdziło jego niezbyt pochlebną opinię o użytkownikach magii.

- Ale mam też dla ciebie i dobrą wiadomość. - oznajmił znów się uśmiechając. Sięgnął gdzieś do szuflady i wyjął coś co wyglądało na otwarty list. - Dzisiaj to może już nie. Ale jutro przejdziesz się do tej drugiej szlachcianki. Panny van Dyke. Napiszę ci list do niej. Ale przyszła wiadomość, że może zabrać Thorna o ile nie zmieniła zdania. Nie naciskaj na nią jeśli zmieniła. Wcale bym się nie zdziwił gdyby to jednak przemyślała. Przecież to nicpoń i chuligan. No ale jak go nadal chce to może po niego przyjechać kiedy jej wygodnie. - chyba podobnie jak i właściwie do obu wybranek do adopcji ze strony szlachcianek tak i w tym wypadku przeor nie mógł się nadziwić nad ich wyborem. Tak bardzo, że gdyby zmieniły zdanie to okazałby pełne zrozumienie i wcale nie robił im wyrzutów. Ale skoro przyszła zgoda to czuł się w obowiązku je o tym powiadomić. W sprawie Marissy na razie odpowiedzi nie było. No ale ze stolicy prowincji to jednak dalej niż gdzieś z okolicy.

---


Po wyjściu z gabinetu przeora miał nieco czasu dla siebie. I był głodny. Co prawda lady Fabienne zadbała o jego żołądek gdy był u niej i nawet jak nie zjadł na miejscu to dała mu gościńca na drogę. No ale do był lekki posiłek, raczej lekka, smaczna i słodka przekąska ale nic czym można by się najeść na dłużej. Potem co prawda nikt mu nie bronił jeść ale cały czas łazili po tych kuśnierzach, krawcach i sklepach aby coś przymierzać czy kupić. A jak skończyli musiał się spieszyć aby zdążyć na wizytę Thobiasa. Gdy wrócił do hospicjum to już było po obiedzie. A kolacja miała być dopiero za kilka dzwonów a kiszki już mu marsza grały.

- Pochwalony Otto. - przywitała się z nim ta która uchodziła ponoć za najładniejszą pacjentkę hospicjum. Przywitała się ciepłym, oszczędnie filuternym uśmieszkiem. - Jak jesteś głodny to zostawiłam ci porcję. Bo pomagałam dzisiaj w kuchni. I jak moja pani i Annika? Widziałeś się z nimi? - zaświergotała radośnie gdy tak się spotkali na korytarzu. I wskazała w tą stronę gdzie się szło do stołówki i kuchni. Teraz między posiłkami pewnie powinny być puste albo prawie.

---


Trochę odpoczął po tych miejskich wojażach. Miał okazję przemyśleć choćby te zakupy dla Anniki i dla siebie. Sporo rzeczy robiło się na zamówienie. Zwłaszcza ubrania i pancerze. Najdroższa ze wszystkiego co kupili dzisiaj to była skórzana kamizela dla Anniki. Na szczęście jak na kobietę to nie była taka niska i cherlawa więc gabarytami mieściła się jeszcze w rozmiarach drobniejszych mężczyzn. Ale przy Silnym czy Rune nie mówiąc o Egonie to faktycznie wyglądała dość mizernie. Chociaż przy nich to i on nie sprawiał wrażenie osiłka a przecież słabeuszem nie był. Jednak z tą barwioną kamizelą to już wyszła dłuższa i droższa sprawa. Niklas umiał swoje rzemiosło i mógł się dostosować do życzeń klienta. O ile tego było na to stać. Barwiona skórznia kosztowała dwa razy więcej niż taka zwykła no i samo barwienie zajmowało tydzień. Więc gotowa by była gdzieś za dwa tygodnie. Mógł też ją odpowiednio wzmocnić. Wtedy na oko wyglądałaby jak podobna jej kamizela ale dodatkowa warstwa skóry czyniłaby ją odporniejszą na ciosy. Zaręczał, że miałaby właściwości ochronne podobne do solidnej brygantyny albo nawet przeciętnej kolczugi. Rune który z trójki kultystów najlepiej się znał na tych tematach ze względu na swoja wojskową przeszłość byl zdania, że to powinno być wykonalne o ile kuśnierz by umiał i zrobił to jak należy. Za tego z kolei ręczył Silny. Przynajmniej na tyle, że rzemieślnik raczej nie odważyłby się odstawić fuszerki jemu. Przecież wtedy by do niego poszedł i się rozmówił. Ale nie tak przyjaźnie jak dzisiaj. Czyli wychodziło, że to powinno być do zrobienia. No ale i jakość kosztowała. Tyle co 10 standardowych skórzni. Zaś w sakiewce od Fabienne było 50 monet. Chyba więc i ona nie była przygotowana na takie duże wydatki. Bo na większość zakupów jakie dzisiaj miarkowali to ta jej sakiewka by pewnie wystarczyła. Ale na ile byłaby hojna dla swojej nowej służącej to już pewnie trzeba by zapytać ją samą. Silny co prawda “wyprosił” u Niklasa 20% zniżkę. Z finezją typową dla chłopaka z ferajny ale chyba rzemieślnik był do tego przyzwyczajony. Albo nie chciał się narazić osiłkowi. Ale to nadal była spora sumka za taka barwioną i wzmocnioną skórznię.

W sklepie z żelastwem wiele rzeczy było do kupienia od razu. I tu też widocznie Silny miał znajomości. Rzeczywiście jak komuś nie zależało na ekwipunku godnym szlachcica to było tu całkiem sporo. Topory, ciupagi, miecze, trochę szabli, kiścienie, pałki, maczugi, sztylety, noże myśliwskie i takie małe do rękawa albo składane scyzoryki. Tarcz było dużo mniej ale też coś znalazł. Annice spodobały się kastety a Silny jako ulicznik z urodzenia i wyboru bardzo pochwalił ten wybór. Nawet jakby trochę zmiękł co do swojego pierwszego niezbyt przychylnego wrażenia jakie na nim wywołała czarnowłosa gdy zobaczył, że faktycznie zdradza zainteresowanie bronią i narzędziami mordu. Chociaż z kastetami nie poszło tak łatwo bo nowa służka Fabienne miała typowo, kobiece dłonie. A nie takie graby jak Silny czy większość mężczyzn. Więc nie było tak łatwo znaleźć takie mniejsze aby wygodnie się jej trzymało. Ale w końcu jakież znaleźli. Jak je założyła i kilka razy trzepnęła powietrze a raz w słup to wydawała się strasznie podekscytowana. A i w oczach coś jej zabłyszczało. Jakby już się widziała jak rozwala komuś tym ciosem szczękę.

- Dobra to jak sobie obwiążesz ten uchwyt materiałem to będzie ci się lepiej trzymało. - poradził jej uliczny zabijaka tonem wujka dobrej rady. Czarnowłosa pokiwała głową, zdjęła te kastety i rzuciła na ladę mówiąc, że właśnie te by chciała. Wybrała też toporek. Był tak pospolity, że wydawał się aż nudny.

- Dobry wybór. To topór norsmeńskich piratów. Wiele krwi nam upuścili ale w końcu ich zatopiliśmy. - pochwalił sprzedawca ten wybór. A, że Silnego jak i samą Annikę zainteresowała ta historia to opowiedział im to dla urozmaicenia zakupów. Otóż parę lat temu jak w mieście to pewnie z nich wszystkich to był tylko on i Silny to okoliczne wybrzeża pustoszyła zuchwała banda norsmeńskich piratów. Bezczelnie grasowali od Erengardu po Marienburg. Łupili statki i przybrzeżne osady. Często podczas mgły lub nocy ale i biały dzień był im niestraszny. Rabowali towary, brali jeńców w niewolę a kto stawiał opór szedł na topory. A, że byli w nich sprawni to rzadko ktoś się mógł obronić. W końcu jednak Manann ich pokarał bo wpadli w pułapkę. Zwykła koga przewoziła zamiast towaru oddział Czerwonego Legionu. Więc zamiast przestraszonych marynarzy i paru pasażerów Norsmeni nadziali się na weteranów morskich starć. I ci w końcu położyli krwawy kres ich poczynaniom. Niejaki kapitan Lange tym się właśnie wsławił. A ten topór znaleziono potem po walce i że był całkiem dobry to go zabrano jako trofeum i pamiątkę. Tylko stylisko miał ułamane to trzeba było sprawić nowe. No i teraz właśnie był na sprzedaż. Słysząc taką rewelacyjną historię Annika oczywiście już nawet nie oglądała innych broni tylko od razu chciała właśnie ten topór. No może jeszcze miecz. Bo co to za wojownik bez miecza?

No tak, to trochę zeszło na tych zakupach. Właściwie z pół dnia. I monet też to sporo kosztowało. A jeśli by chcieć postawić na jakość to jeszcze więcej. Sakiewka młodego mnicha nie była aż tak zasobna aby pozwolić sobie na to wszystko. A jak hojna by była sakiewka bretońskiej pani Anniki to by trzeba dopiero z nią o tym porozmawiać. Jutro w każdym razie miała być na tej wieczorno - nocnej orgii u zachodnich głazów nawet jeśli nie ruszałaby razem z większością grupy z “Mewy”. W końcu te rozmyślania przerwał mu jeden z braci który go powiadomił, że przybył ten nauczyciel co miał obejrzeć Georga.

---


Podobnie jak późnym rankiem kolegę ze zboru zastał czekającego na recepcji. Wyglądał bardzo dostojnie i godnie. Bez trudny można było uwierzyć, że jest belfrem z jakiejś uczelni albo prywatnym korepetytorem dla dobrze urodzonych latorośli których stać było na takie edukacyjne usługi. Chociaż jak na szacownego profesora to był jeszcze dość młody. W wieku pośrednim między żakami a szacownym, gronem naukowym. Do tego jeszcze elegancka, skórzana torba podobna do tych jakie nosili cyrulicy. Zapewne na materiały naukowe czy jakieś notatki.

- A to jest brat Otto. On pana zaprowadzi do pacjenta. - podobnie jak rano brat recepcjonista niejako przekazał gościa pod opiekę innego.

- Dziękuję. - nauczyciel podziękował recepcjoniście i spojrzał na przybysza jakby nic ich nie łączyło i widzieli się po raz pierwszy. - Pochwalony bracie Otto. Miło mi cię poznać. Wczoraj wasz przeor sporo mi mówił o tym wyjątkowym pacjencie. Z przyjemnością go poznam. - przywitał się z delikatnym ukłonem dopełniając grzecznościowej formuły powitania kogoś kto odebrał odpowiednie wykształcenie. Poczekał aż mnich też się przywita po czym odezwał się dopiero gdy szli razem korytarzami hospicjum.

- Joachim był już u was? - zagaił cicho jakby ciekaw co wyszło z wcześniej omawianych planów wizyty w tym dobroczynnym przybytku.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0)



Joachim



Młodego magistra rozsadzała ekscytacja. Pierwszy raz miał samodzielnie przyzwać istotę z innego wymiaru! Ale mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że sporo się przy tym nachodził. Właściwie to gdy tylko pożegnał się z kolegami w hospicjum to cały czas gdzieś chodził. Co okazało się nieco zaskakujące ale kultyści Chaosu mieli trudności z posadaniem symboli Chaosu. A to nie był bibelot jaki można było kupić na jarmarku, odpuście czy co tydzień po mszy na świątynnym dziedzińcu na straganach ze świętymi obrazkami i medalikami. To był bibelot za jaki można było trafić na stos.

Najpierw odwiedził Thobiasa. I po części było mu po drodze bo nauczyciel mieszkał gdzieś w zachodnich granicach centrum. Lub wschodnich granicach zachodniej dzielnicy. Taka całkiem przyzwoita okolica, w sam raz dla aspirujących do wyższych sfer i elity społeczeństwa ale jacy jeszcze się do nich nie zaliczali. Ale go nie zastał. Otworzył mu jakiś służący i przekazał, że pana nie ma. Jest na zajęciach. I wróci dopiero pod koniec dnia. No tak, bo Thobias jak nie brał udziału w sekciarskich zebraniach i ich spiskach to zarabiał jako nauczyciel i korepetytor. Dlatego w dzień trudno było go zastać w domu. A magister przyszedł z dzwon czy dwa za wcześnie aby liczyć, że spotka go podczas przerwy obiadowej jak to jakiś czas temu spotkali się na niziołkowych naleśnikach i placuszkach. Służący zapytał czy ma coś przekazać i od kogo. Ale samego gospodarza w domu nie było.

---


Potem zaszedł do Aarona. Musiał długo walić w drzwi zanim usłyszał z wnętrza jakąś reakcję. Ale gospodarz w końcu doczłapał się do drzwi i je otworzył. - A to ty. Dobrze, że nie straż. Wejdź. - powiedział mocno zaspanym głosem. Potem też potrzebował nieco czasu aby przez kacowe opary przebiło się o co kolega pyta.

- Aa… Talizman z Gwiazdą Chaosu… No tak, tak to nasz symbol tak… I co? Aaa… Chcesz… A czekaj chyba gdzieś tu jakiś miałem… A po co ci? - w końcu wstał z flegmatyzmem dokładnie odwrotnym do ekscytacji kolegi. Zaczął przewalać jakieś pudła, worki, zajrzał pod łóżko, odsunął je. Przy okazji robiąc jeszcze większy bałagan a raz to bosą stopą kopnął jakiś szklany odłamek, zaklął i musiał poszukać jakiejś szmaty do obwiązania skaleczenia. Ostatecznie jednak się poddał i nie znalazł tego symbolu. - A nie wystarczy ci taki narysowany? Mogę ci narysować. Albo zrobić z patyczków. Już takie robiłem. Tylko strzałki się trudno robi. A do czego ci ten talizman? Do tej pory jakoś go nie potrzebowałeś. - zapytał i zaproponował gdy już skapitulował, że znajdzie ten talizman u siebie. W końcu nawet nie do końca był pewny czy go miał czy go jednak nie podarował na drogę Sebastianowi jak ten w zimie opuszczał miasto. A może tylko miał taki zamiar? Już sam nie był pewny. Więc pozostało udać się do apteki Sigismundusa. Z Aaronem lub bez.

---


- Witaj chłopcze! - dzwonej zapowiedział klienta. Ale ten przez chwilę nie doczekał się nikogo za ladą. Dopiero szybkie, ciężkie kroki z zaplecza zapowiedziały gospodarza. Jeszcze skrzypnięcie drzwi i do środka wszedł znajomy grubas. Który rozpromienił się niczym dobry wujaszek na widok ulubionego siostrzeńca.

- Cóż cię do mnie sprowadza? - zapytał troskliwie bo na razie w aptece poza nimi nikogo nie było. - Aa… Takie rzeczy… Tak, mam coś takiego. Kiedyś poprosiłem Starszego i mi dał. Poczekaj tu… Albo nie, chodź na zaplecze. Szkoda aby ktoś to przypadkiem zobaczył prawda? - pokiwał swoją byczą głową gdy usłyszał po co młody magister przyszedł. Przeszli na zaplecze apteki i tu gospodarz poprosił aby gość poczekał. A potem gdzieś poszedł. Nie było go dość długo ale w końcu wrócił. Przyniósł mu dość prosty medalion zrobiony z metalowych blaszek znitowanych na środku. Ale symbol się zgadzał. Osiem strzałek odchodzących od siebie. Każda liczebnie odpowiadała jednemu z podstawowych wiatrów magii. Spięte w okrąg. Tak to była właśnie Gwiazda Chaosu. Lub jak nauczał Starszy oraz jego dawny mistrz w Kolegium, Gwiazda Chaosu Niepodzielonego. Ogólny i najbardziej rozpoznawalny symbol jaki był ojcem i matką wielu innych.

- A chcesz zobaczyć postęp moich prac? Czy może się spieszysz? I właściwie po co ci ten talizman? - zapytał jowialnie tonem dobrodusznego wujaszka.

---


Potem jeszcze musiał kupić tą biżuterię. Z opisu czaru wynikało, że nie musi być jakaś z górnej półki. Altzh nie był pod tym względem jakoś bardzo wybredny. Raczej miał manierę sroki co zbiera co to błyszczące. Ale też zdawał się mieć jakiś instynkt wyczuwający co jest dla śmiertelników cenne. Zwłaszcza w sprawie biżuterii. Więc Merga zwyczajowo zwabiała go jakąś błyskotką. Koralik, łańcuszek, medalik, nawet moneta czy kolczyk. Ale na pierwszy raz to dobrze aby z tego była jakaś kupka. Tak na taki półmisek. Co oznaczało z kilkanaście sztuk niezbyt wygórowanej biżuterii. Ale jednak trochę to jego sakiewka odczuła. I sprzedawca trochę dziwnie na niego patrzył. Proponując mu jeden czy dwa jakieś droższe cacka jakie by kosztowały podobnie no ale Joachim raczej nie mógł mu powiedzieć, że to brzmi rozsądnie ale dla demonicznego impa jakiego miał zamiar przyzwać to taka sztuka czy dwa, nawet jeśli w podobnej cenie to by mogła wyglądać podejrzanie skromnie i biednie.

Jak już wreszcie wrócił do domu to nieźle schodził własne nogi. Ale udało mu się zebrać komplet! Była już pora obiadowa. Może nawet trochę po. Ale ekscytacja pchała go do swojej pracowni. Jeszcze raz musiał przeczytać ten opis czaru jaki dostał od mistrzyni aby czegoś nie przegapić czy nie pokręcić. Oczywiście było tam więcej składników niż jeden talizman i kupka biżuterii. Ale większość była w miarę typowa dla odprawiania czarów. Więc świece, poświęconą kredę czy naczynia to miał już u siebie. Z opisu wynikało, że jak się nabierze wprawy to wystarczy ten talizman i jakaś błyskotka aby przyzwać Altzha. Ale na początek to jednak Merga zalecała ostrożność. Tak aby to potraktować poważnie, tak jakby chodziło o przyzwanie potężniejszych istot Eteru jakie były bardziej wymagajace. Ale wiele schematów powtarzało się więc ten prostszy czar był w jej zdaniem w sam raz do trenowania potrzebnych nawyków i procedur.

Zalecała zacząć od rysowania dwóch pentagramów. Jeden wewnętrzny powinien stanowić miejsce uwięzienia demona. Im potężniejszy tym trudniej było go w niej utrzymać a i składniki oraz moc potrzebna do tego były potężniejsze. Drugi pentagram był kręgiem ochronnym dla czarnoksiężnika. Powinien mu pomóc w obronie gdyby ten pierwszy został przełamany. Precyzyjne ich wyrysowanie jednak zajęłoby sporo czasu. Nie byłoby to przeszkodą gdyby Joachim nie miał innych planów na dzisiaj. No ale miał. A dwa to nie miał pojęcia jak mu pójdzie sam rytuał ani ile czasu mu zajmie. Sam rytuał powinien trwać może pacierz. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Ale jak się nie uda? Miał szansę go powtórzyć. I nie był pewny co się stanie gdyby mu sie udało sprowadzić tą istotę. I czy właśnie tą? Jeszcze w Kolegium uczył się, że każde takie przejście do Eteru może sprowadzić coś innego niż planuje czarownik. Ponoć takie rzeczy się zdarzały. Było to udokumentowane w księgach. Jacyś hedoniści chcieli sobie sprowadzić ponętną demonetkę na orgię a zamiast niej wpadło jakieś krwiożercze obrzydlistwo co ich wszystkich zerżnęło. Oczywiście gdy się było bogobojnym obywatelem Imperium i pilnym uczniem Kolegium to można było z nich szydzić i mówić, że dobrze im tak. Ale gdy się samemu zaczynało takie zabawy to już nie musiało być tak lekko i do śmiechu.

Ale na wypadek gdyby tak profesorowie z Kolegium tak straszyli tylko swoich żaków i młodszych kolegów to jednak Merga też mówiła podczas nauk coś podobnego. Że magia to bardzo nieobliczalna i płynna nauka. I rzeczywiście można przyzwać coś innego niż się miało zamiar. A w końcu ona była praktykującą wiedźmą i doświadczonym demonologiem. W końcu te impy jakie mu oddała traktowała właśnie jako ćwiczebne modele dla swoich uczniów.

Niemniej sądząc z zapisków była dobrej myśli, że jej najnowszy uczeń powinien sobie poradzić nawet gdyby jej nie było podczas tego rytuału. Pewną trudność dostrzegała w tym, że jego znajomość języka demonów była dość pobieżna. Ale między innymi dlatego z jednej strony nauczała go najpowszechniejszych zwrotów z drugiej właśnie takie były zawarte w formule zaklęcia. Jednak to samo co przy standardowej magii ważne było aby idealnie wymówić wszystkie wersy. To jeszcze wydawało mu się do zrobienia. Zwłaszcza, że na razie mógł się posiłkować czytając z kartki. Jednak gdyby do przywania doszło wówczas musiałby w tym języku pertraktować z ta obcą istotą. A jak się potoczy rozmowa to trudno było przewidzieć.

Wedle opisu wiedźmy impy to były najprostsze i najsłabsze stworzenia Eteru. Tak bardzo rozrzedzone, że tam, w Eterze, często nie miały nawet spercyzowanej formy. Przynajmniej tak na stałe. Ale też zwykle nie służyły żadnej z Czterech Potęg. Więc z całej menażerii niezrodoznych nad nimi było najłatwiej zapanować śmiertelnikowi. Tu w jej ocenie dawała spore szanse Joachimowi. No i gdyby coś szło nie tak to zawsze mógł odesłać chochlika z powrotem do Eteru. O ile nie stałoby się coś naprawde nieprzewidzianego.

Pod względem potrzebnej mocy to nie był jakiś wymagający czar. Nawet dla czarodzieja u początków swojej kariery zawodowej jak Joachim. Zapewne nawet by się nie zbliżył do górnych limitów swojej mocy. W przeciwieństwie do wzywania potężniejszych istot co już byłoby bardziej wymagające. Zwłaszcza jak ktoś to robił bez swojego patrona i pierwszy raz.

W końcu uznał, że chyba ma wszystko gotowe. Przynajmniej wedle tej listy jaką zrobiła mu mistrzyni. Na środku podłogi stał stosik taniej biżuterii, na stole obok niego leżał talizman Gwiazdy Chaosu. Za oknami było jeszcze widno i do zmroku gdy było umówione spotkanie w “Mewie” dla tych co mają robić nocny skok było jeszcze ze 3, może 4 dzwony. Ale jeszcze by musiał tam dojść od siebie co by mu z pół dzownu zeszło i pewnie trochę czasu tak na wszelki wypadek. Poza tym została mu decyzja czy zaczynać teraz czy odłożyć to na później. Ostatecznie uznał, że warto spróbować.

Sam czar zawierał kilka wersów. Zupełnie jak jakaś jedna zwrotka poematu. Chociaż jak znał mowę demonów to przypominało to dość zabawną rymowankę dla dzieci na temat ptasiego, sprytnego posłańca godnego złota. Co chyba miało pochlebić tej istocie i było nawiązaniem do nagrody jaka go zwabiała. Zawsze zabierał ją tam do siebie do innego wymiaru. Więc za każdym razem trzeba było mu złożyć w ofierze coś nowego. Ale z opisu zaklęcia wynikało, że później to wystarczy mu zwykła błyskotka albo nawet kilka monet.

W miarę jak mówił czuł, jak włosy mu stają na karku. Powietrze kilka kroków przed nim zaczynało jakoś gęstnieć i elektryzować. Chociaż swoimi zwykłymi oczami nic tam nie dostrzegał. Ale to trzecie, wyczulone na moc napradę dostrzegało, że coś tam zaczyna gęstnieć. Ale póki nie skończył to tylko rosło i pęczniało. Dopiero gdy skończył przez moment nic się nie działo. A potem trzasnęło suchym dźwiękiem podobnym do pękającej, pustej butelki. Ale to nie szkło a ten fragment rzeczywistości pękł na moment łącząc się z piekielnym wymiarem. Ten wypluł z siebie gęstą, kolorową chmurę. A gdy ta się rozwiała razem z ostrym, zapachem siarki kilka kroków przed nim na podłodze stał stwór.

Taki mniej więcej ptak. Tylko to co go okrywało to chyba nie do końca były pióra. Łuski? Sierść? Właściwie może wszystko po trochu. A może coś jeszcze innego. Stworzenie było znacznie mniejsze od niego. Czubek głowy sięgał mu może do połowy ud. Miało długą szyję podobną do gęsi albo łabędzia. Tylko łeb całkiem inny. Z dużymi, okrągłymi oczami. I coś podobne do dzioba. Ale czy to był pysk czy dziób nie był pewny. W każdym razie wystające, igłowate zęby nadawały mu nieco drapieżnego wyglądu. Stwór przyglądał mu się naprawdę jak ptak. Zwłaszcza, jak przekrzywił głowę w bok. A potem ją odwrócił jakby chciał się przyjrzeć lepiej jednym ze swoich oczu. Bo okazało się, że zamiast jednej pary ma ich ze dwa czy trzy. Albo jedno ale jakoś podzielone na kilka mniejszych. Imp wyglądał obco. Nawet jego pióra czy co on tam miał opalizowały metalicznie. Tylko z daleka albo przy słabym oświetleniu mógłby być wzięty za ptaka z tego świata. To było na tyle obce, że mag poczuł suchość w ustach. Jednak świadomość przewagi jaką powinien mieć jako wzywający no i to, że się tego spodziewał pomogły mu zapędzić niskie, ostrzegawcze instynkty w głąb jaźni i zapanować nad nimi. Zaś stworzenie z innego wymiaru zaskrzeczało głośno i jeszcze dziwniej niż wyglądało. Zamachało skrzydłami i wzbiło się w powietrze. Na tyle na ile pozwalała pracownia magistra.

Musiał działać szybko. Z tego co go zdążyła nauczyć mistrzyni wynikało, że nawet tak słabe chochliki są z natury złośliwe i niechętne do współpracy ze śmiertelnikami. Trzeba było je nakłonić obietnicą czegoś im przydatnego, miłego czy potrzebnego, zastraszyć do posłuszeństwa przerażający swoją potęgą lub brutalnie łamiąc ich wolę albo wynegocjować coś podobnie jak transakcję handlową. Jak powinien zadziałać w tym wypadku już musiał zdecydować sam. Była szansa, że którąkolwiek z metod obierze powinien mimo wszystko móc zapanować nad impem.

---


Mecha 28


Użycie czaru: przyzwanie impa: Altzh (Magia; 5 PM)

Joachim: Magia 2
składnik czaru: +1 wynik rzutu
brak doświadczenia: -3 wynik rzutu


Joachim: Magia 2; rzut: https://orokos.com/roll/976773 6,8 = 14; 14+1=15-3-12; 12-5=+7 > suk = czar się udał


Test strachu: imp


Joachim SW 60

kontrolowane warunki SW +10


Joachim 60+10=70; rzut: https://orokos.com/roll/976774 46; 70-46=+24 > ma.suk = wzięcie się w garść 0 (norma)


---




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory
Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0)



Heinrich



I znów był w kamienicy przy Bursztynowej 17. Tak samo jak wczoraj. Tylko wczoraj to chyba gdzieś o tej porze dopiero ją opuszczał. A może nawet jeszcze trochę później? Właściwie to nie było aż takie istotne. W każdym razie dzisiaj też drzwi otworzyła mu ta urocza, młoda brunetka co wczoraj. Kerstin poprosiła aby poczekał a ona poszła sprawdzić jakie jej pani ma plany. Przez chwilę więc starszy już mężczyzna został pozostawiony sam sobie. Ale młoda służka szybko wróciła oświadczając, że milady go przyjmie. Po czym zaprowadziła go do salonu artystycznego. Tego samego co wczoraj się stopniowo zbierali po mszy i rozmawiali na różne tajne, spiskowe i przyjemne tematy aż nie zaczeli schodzić się w loszku. Dzisiaj też zastał obie gospodynie w środku. Pirora podziękowała pokojówce i po chwili zostali w swoją kultystyczną trójkę.

- Witaj Heinrichu. Czyżbyś zasmakował w moich skromnych progach? Wczoraj i dziś. Jestem zaszczycona. - oznajmiła mu blondwłosa Aerlandka jawnie go kokietując gdy nieco poufale nadstawiła mu policzek do eleganckiego pocałunku tak modnego w wyższych sferach. Soria też chyba była w dobrym humorze bo postąpiła podobnie. A wczoraj to jak widział niczym wielka dama iście królewskim gestem podawała swoją dłoń do pocałowania. Jednak siedziała na tym wspaniale zdobionym krześle w roku salonu między oknem a ścianą z licznymi obrazami. Z dobrym widokiem na przeciwną ścianę. Też z obrazami. Tam był też pierwszy obraz namalowany w zimie przez Pirorę. Jak jeszcze mieszkała w tawernie. Przedstawiał pociągającą i nieco mroczną syrenę. W tle widać było pływające w zimnym, ponurym morzu ciała marynarzy. Sugerujące, że to właśnie główna postać zwodniczej, pięknej syreny jest za to odpowiedzialna. A sama postać pół kobiety pół ryby bardzo wpadała w oko. Zwłaszcza przez swoją śmiałość w postaci wyeksponowanej nagości. Zwłaszcza ponętnych, jędrnych piersi. Z tego co wiedział modelką do tych piersi i całego zgrabnego torsu była Burgund. Zaś twarzy użyczyła Kerstin. Nawet było widać pewne podobieństwo między obrazem a obiema modelkami. Teraz ten obraz wisiał na honorowym miejscu w kolekcji gospodyni. Ale przez pół roku uzbierała kolejne. Jedne były jej autorstwa, inne Kamili van Zee co w towarzystwie szlachetnie urodoznych koleżanek była najzdolniejszą malarką. Inne jeszcze od innych artystów jacy chcieli tutaj przedstawić swoje dzieła, lub gospodyni je od nich kupiła, oni jej ofiarowali w podziekowaniu za mecenas czy też goście ze znamienitych rodów podarowali lub pożyczyli jej swoje obrazy aby dorzucić swoją cegiełkę do tej domorosłej galerii malarskiej jaką cieszyła oko i estetykę ich wszystkich.

- Troszkę się spóźniłeś mój drogi. Właśnie pożegnałyśmy Fabienne i Kamilę. Przyjechały na lekcję. Językowe. I kulturowe. Wymiana doświadczeń z różnych epok, krajów, kultur. I języków. - powiedziała lady Soria rozkosznie się przeciągając. I od niechcenia rzuciła mu na kolana coś ciemnego. Jak to mu tam to wylądowało to przez chwilę wyglądało na ozdobną, koronkową chustkę albo podobny kawałek materiału. Dopiero jak go wziął w dłonie przekonał się, że to właśnie podobny kawałek materiału a nie chustka. Dokładniej to kobiece, eleganckie majtki. Takie z górnej półki na jakie takie ulicznice jak Łasica czy Burgund to pewnie nie mogły sobie pozwolić. I świadczyły o tym wyszyte, ozdobne inicjały “KvZ”.

- Oj tak! Obie były bardzo chętne do nauki! Zwłaszcza jak tych nauk udzielała im milady. A jak chodzi o tą część językową to obie okazały pełną żarliwość i zaanażowanie! - roześmiała się wesoło Pirora w pełni popierając słowa swojej milady.

- O tak. Naszą Fabi to miałeś okazję poznać od prywatnej strony wczoraj. A dzisiaj Kamilka okazała się tak wspaniale słodka jak wczoraj miałam nadzieję. - czerwona milady też wydawała się być w świetnym humorze tą zdobyczą. I na dowód tego podwinęła trochę swoją czerwoną suknię. Może nawet więcej niż trochę bo materiał podwinął się aż za kolano. Sama w kuszącym geście zaprezentowała swoją gładką łydkę i stopę. A na nich widać było liczne odciski kobiecych ust.

- Te bordowe to od Kamili. A te fioletowe od Fabi. Miała dziś nową pomadę, bardzo ładną. A te czerwone to moje! - Pirora wytłumaczyła Heinrichowi czego dowodem są te pocałunki. I wyglądało na to, że córka Soren zebrała dzisiaj należną jej porcję hołdu od swoich dwórek. W tym jednej nowej.

- Może zabierzemy ją ze sobą jutro? I tak z nami jedzie do Rose. - zapytała Pirora podekscytowana na myśl, że miałyby nową koleżankę do zabawy na jutrzejszej orgii. Soria odetchnęła pełną piersią. A miała czym oddychać. I sięgnęła po kieliszek wina rozkoszując się nim i tą myślą.

- Kusząca myśl. Ale obawiam się, że jest na to za wcześnie. Numerek z koleżankami - szlachciankami w luksusowych i bezpiecznych warunkach to jednak nie to samo co jakaś orgia z pospólstwem i ladacznicami jacy parzą się jak popadnie ze zwierzoludźmi. Może później. Myślę, że jest na dobrej drodze aby do nas dołączyć na pełny etat. - stwierdziła w końcu czerwona milady sącząc bez pośpiechu wino ze swojego kieliszka. Stanowiła specyficzną mieszankę elegancji i wyuzdania. Z jednej strony była ubrana i zachowywała się jak wielka dama z najlepszych salonów i pałaców. Z drugiej ta odrobina perwersji w jej spojrzeniu, uśmiechu, obietnica zawarta w rozleniwionym tonie sprawiała, że z miejsca przychodziło na myśl coś niestosownego co przyjemnie jeżyło włosy na karku. Nawet gdy nie robiła nic szczególnego.

- No tak, to jednak nie to samo. Pewnie ją więc zobaczymy dopiero w Bezahltag na wieczorku poetyckim. - Pirora nie oponowała i zgodziła się, ze zdaniem swojej milady.

- W sam raz aby nabrać sił po jutrzejszej nocy. I ochoty. - odparła herold Soren rozleniwionym tonem. Jakby już smakowała zniecierpliwienie i ekscytację ciemnoskórej piękności uchodzącej za jedną z najpiękniejszych i najbogatszych panien w okolicy. Albo i mówiła o sobie.

- A co do jutrzejszej nocy mam ochotę wynagrodzić Fabi jej talenty oraz wierną służbę. W końcu takie spotkanie jak jutro nie zdarza się codziennie. Nie zawsze jest okazja aby cię sponiewierało stado zwierzoludzi prawda? No ale wszystkie się na to cieszymy i czekamy z niecierpliwością ale mam ochotę ją jakoś wynagrodzić skoro tak radośnie została naszą najpodlejszą z podłych i najnędzniejsza z nędznych. Tylko jeszcze nic nie wymyśliłam. Samo prowadzanie nago na smyczy to i miała choćby wczoraj u nas. Jak myślisz Heinrichu? Może ty masz jakiś interesujący pomysł jak by dodatkowo sponiewierać naszą kochaną Fabi tak aby zapamiętała tą noc na długo? W końcu to jej pierwszy raz ze zwierzoludźmi. No i z nami w tak wyjątkowej scenerii. - Soria zaczęła mówić jakby w dwuosobowy tłum gdy tak mówiła na głos swoje myśli, początkowo raczej do swojej gospodyni ale na koniec zwróciła się bezpośrednio do byłego łowcy czarownic jakby pytała go o zdanie.

- Ah! Wybaczcie ale potem mogę zapomnieć. - Pirora wtrąciła się jakby coś jej sie przypomniało. Milady dała jej znać, że może to powiedzieć. - Kamila jak u nas była to mówiła, że dostała list z Saltburga. Z ich teatru. Wyślą do nas swoje przedstawicielstwo aby rozeznali się w warunkach i w ogóle co my tu mamy. Pewnie chcą sprawdzić czy ten teatr to nie jakaś pomalowana stodoła czy inna tancbuda. No jak na to liczą to się trochę przeliczą bo trochę ten nasz teatr odstawiliśmy. Może nie jest taki wielki i wspaniały jak te w wielkich miastach co widziałam bo w końcu to kiedyś była tawerna. Ale niczego jej nie brakuje. A samych aktorów to możemy rozparcelować po naszych rezydencjach. A obsługę to już się jakoś gdzieś pomieści. Tej Violette von Spee to nie znam. Kamila też nie. To ich impresario. Ale do Odette von Treskow to się od zimy od niej nasłuchałam i to ponoć jedna z najwspanialszych div tutaj na północy. Podobno “oh i ah” wedle naszej Kamilki. No i mają do niej przyjechać za parę dni więc pewnie w tym tygodniu już będą tutaj. - Pirora przekazała najświeższe ploteczki z dzisiaj jakie się obie a pewnie i Fabienne, dowiedziały dzisiaj od głównej mecenas teatru i sztuki w tym mieście. I nie ukrywała, że jest tym bardzo podekscytowana, że takie sławy ze stolicy wreszcie przyjadą do ich dość prowincjonalnego miasteczka. Mieli przybyć wcześniej no ale przez ten pogrzeb i żałoba wszystko stanęło pod znakiem zapytania i nie było pewne kiedy ani czy w ogóle przyjadą. A wreszcie mieli przełom i to całkiem pozytywny. Była nadzieja, że jak nad wysłanniczkami ze stolicy tutejsi mecenasi sztuki i notable zrobią dobre wrażenie to ściągnął oni resztę swojej trupy. Na to przynajmniej liczyła młodziutka Averlandka.

- Oh wybacz nam nasze maniery Heinrichu. Bo my tu cały czas o sobie pytlujemy a ciebie zapewne coś sprowadza do nas i masz do nas jakąś sprawę. - milady pokiwała głową do słów von Dake ale ponownie zwróciła się do gościa. Tym razem w eleganckim, przepraszającym tonie. Teraz obie umilkły i czekały co się wypowie wreszcie ich gość.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem