|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
23-04-2023, 12:19 | #111 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 23-04-2023 o 12:28. |
24-04-2023, 03:25 | #112 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 27 - 2519.07.12; wlt; ranek Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory Czas: 2519.07.11; Festag; południe Warunki: jasno; gwar rozmów; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0) Goście Pirory Zabawa w loszku pod patronatem grupki wyznawczyń Księcia Przyjemności była zdecydowanie udana. W końcu po całym, zabieganym tygodniu można było się bez skrupułów oddać żądzom i przyjemnością bez skrępowania i zahamowań jakie trzeba było okazywać poza murami loszku. Co więcej z kimś kto też po to zszedł do piwnicy. Brakowało jedynie Joachima który widząc, że zabawa zamierza przenieść się do piwnicy wstał i pożegnał się ze wszystkimi. Gospodyni wydawała się nieco zaskoczona i zasmucona, że nie zostanie na dłużej no ale skoro taka była jego wola to go nie zatrzymywała. Po pożegnaniu się z magistrem reszta towarzystwa stopniowo zeszła na dół. A tam czerwona milady zaczęła tą zabawę w aukcję pokornej Adelajdy. Zaś Fabienne jaka wcieliła się w rolę sprzedawanej, roznegliżowanej niewolnicy o ponętnych kształtach i uległym usposobieniu była bardzo ucieszona z tej zabawy. - Skoro wygrałeś tą akcję to oznacz swoją niewolnicę. Mam nadzieję, że Adelajda wybaczy nam, że to nie jest prawdziwy niewolniczy tatuaż. - powiedziała uroczyście milady wręczając Otto pędzel i słoiczek z farbą, zapewne z pracowni gospodyni. Mógł dzięki temu oznaczyć swoją własność a ta własność aż promieniała z uciechy i ekscytacji na taki pikantny dodatek do tej zabawy. Potem Otto miał okazję wypróbować swoją nową niewolnicę jak mu przyszła ochota. Zresztą sama czarnowłosa też zdradzała, że ma bardzo wielką ochotę na takie próby i zabawy. Więc czy ją brał od tyłu czy też ona podskakiwała mu na biodrach to wyglądała na bardzo chętną i namiętną. Tak dla radości ucha, oka czy dłoni. Heinrich odkrył, że Łascia chyba nie kłamała mu gdy tak kokietowała go na to surowe traktowanie. I chociaż podczas zborów czy innych spotkań zachowywała się bardzo swobodnie to nie dała innym zapomnieć, że jest wychowanką ulicy z jaką lepiej nie zadzierać i nie da sobie w kaszę dmuchać. Nawet jeśli nie rozwiązywała sporów w pierwszej kolejności za pomocą pięści jak Silny. To jednak podczas takich zabaw potrafiła być bardzo uległa i posłuszna. Z ochotą spełniała wszelkie życzenia i polecenia o oddanie komuś kontroli nad sobą widocznie sprawiało jej przyjemność. Sama też bardzo dbała o swoich partnerów i ich potrzeby. Więc gdy chciał znów poczuć jak to jest mieć nad kimś władzę i jak wykonuje jego polecenia to Łasica okazała się w sam raz. Odkrył też, że podczas tych zabaw znamię z jednym z symboli Węża na jej tyłku zaczyna jakby promienieć przez co było wyraźniejsze. Bo na początku to tylko coś tam błyszczało jakby się wysypało trochę brokatu bez wyraźnego kształtu. Onyx właściwie też chętnie słuchała jego poleceń. Chociaż jako zawodowa ladacznica potrafiła się dostosować do wymagań klienta jakie by one nie były. Też potrafiła klęknąć czy służyć na czworakach. Chociaż podczas zabaw nie była aż tak uległa jak jej niebieskowłosa partnerka. I potrafiła nawet razem z Heinrichem wziąć ją w obroty. Lilly zaś początkowo zajmowała się Dorną. Kolczastka mutantka początkowo wydawała się zadowalać rolą obserwatora i widza. Ale stopniowo koleżanka z jaskini rozgrzała ją do tego stopnia, że się zaczęły zabawiać we dwie na całego. A potem to już trudno było się połapać kto, z kim i jak. Annika początkowo też zadowalała się rolą widza. Ale Pirora do niej podeszła i chyba o czymś rozmawiały. Potem jak obie łotrzyce już były na etapie wymiany partnerów wreszcie mogły zaspokoić swoją ciekawość nowej koleżanki i z lubością zaczęły jej usługiwać. Co wojowniczka Norry przyjmowała z pewną fascynacją i upodobaniem. Fabienne też była ciekawa nowej koleżanki i bardzo chętnie wylądowała między udami Dorny. Co ją niezmiernie ucieszyło bo nie spodziewała się, że jakaś bogata pani będzie chciała mieć z nią przyjemność. Ale widocznie Fabienne była chętna na nowe smaki i doznania. A gdy jeszcze dołączyła do nich sama Soria to już w ogóle podkręciło atmosferę. Z początku bowiem czerwona milady siedziała na swoim tronie chłonąc wszystkimi zmysłami tą wyuzdaną orgię. Nim się zdecydowała aby samej wziąć w niej udział ku niekłamanej radości jej dwórek i gości. A w międzyczasie częstowano się winem, przekąskami i owocami jakie stały na jednym ze stołów. Jednak prawdziwy obiad był w jadalni na piętrze. Już po zabawach w loszku. Pirora zaprosiła wszystkich swoich gości i mogli złapać oddech, odpocząć, nasycić inne potrzeby ciała i cieszyć się wzajemną bliskością i rozmową. Chociaż już pierwsi goście zaczynali się rozchodzić. Po Joachimie pierwsza musiała towarzystwo opuścić lady Fabienne a więc i Annika. Chociaż bretońska szlachcianka dała jej zezwolenie, że jak chce to może zostać a Pirora ją chętnie zapraszała do pozostania. Ale widocznie czarnowłosa służka miała swoje powody aby pozostać przy swojej pani. Towarzystwo rozwalone wygodnie przy złączonych stołach, jeszcze niekoniecznie w kompletnych strojach musiało się z nimi pożegnać. Na szczególne pożegnanie zasłużył sobie Otto. - Oh, mój ty władco i zdobywco! - zaćwierkała już ponownie ubrana, wyperfumowana i elegancka milady w obowiązkowej żałobnej czerni do samej ziemi. Pogłaskała pieszczotliwie policzek jednookiego mnicha jawnie go kokietując póki jeszcze mogli sobie na to pozwolić. Widocznie tego brutalnego traktowania w loszku nie miała mu za złe. - To mówisz, że jutro na którą sobie życzysz dostać zaproszenie do mnie? I wpadaj częściej w sprawach hospicjum czy którejś z dziewcząt. No byłeś u mnie, widziałeś, że mam dość ograniczone możliwości aby cię ugościć jak by należało. Ale obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy abyś odszedł jak najbardziej usatysfakcjonowany. Uwielbiam poznawać nowe smaki i doznania. - powiedziała mu na pożegnanie słodkim głosem z tym charakterystycznym, bretońskim akcentem. I pocałowała go w usta na ten ostatni dzisiaj raz. Z bardziej przyziemnych spraw szlachcianka okazała pełną wolę współpracy w sprawie swoich dziewcząt. Były co prawa jej służkami ale dzięki temu, że mieszkały u niej, nie miały mężów, narzeczonych ani rodziny miały o wiele większą swobodę w poruszaniu się po mieście. A Frau von Schwarz chociaż właściwie była ich panią i właścicielką nie zamierzała ich chciwie trzymać w klatce u siebie w rezydencji. Więc dała znak, że gdyby dziewczęta były do czegoś potrzebne to aby ją zawiadomić i ona w miarę swoich mocy postara się je zwolnić ze służby aby mogły się zająć odpowiednimi zadaniami. Więc choćby tak to miało być jutro z tym braniem miary na pancerze dla Anniki. Heinrich też niejako był oblegany przez trójkę o wiele młodszych i jędrniejszych ladacznic. Co prawda zaczął zabawę w lozku od Łasicy i Onyx ale i Burgund nie była mu niechętna. Jak tak siedzieli sobie już przy obiedzie to cała trójka dziewcząt chętnie weszła w rolę ponętnie roznegliżowanych służek jakie usługiwały im przy stole. Zwłaszcza jeśli to usługiwanie polegało na czymś ciekawszym niż dolewanie wina czy nakładanie na talerz. - To tak mówisz, traktujesz grzeszne ladacznice? Jej to nie wiedziałam, że masz takie ciekawe doświadczenia i umiejętności. Od czasów moich romansów z Kruger to nie miałam tak ciekawych kontaktów z łowcami. Koniecznie, ale to koniecznie musisz z nami jechać na te zabawy przy kamieniach. Albo jakieś inne. Jestem pewna, że jeszcze nie pokazałeś wszystkich swoich atutów i możesz nas sporo nauczyć. Zwłaszcza moresu. - Łasica i koleżanki bardzo chętnie flirtowały ze starym łowcą czarownic. Też jakoś nie wyglądały aby któraś miała mu za złe nadużywanie władzy i wydawanie poleceń jakie miały spełniać. Ani tam wcześniej, na dole w loszku ani teraz, na piętrze, przy obiedzie w jadalni. A koleżanki ze zboru, te ladacznice którymi tak gardził Thobias uważając je za niewykształcone ulicznice jak chciały to potrafiły być całkiem miłe i życzliwe. I sprawić, że mężczyzna mógł się w ich słodkim otoczeniu poczuć jak król i władca jakiemu usługują chętnie i piękne służki gotowe spełnić każde jego życzenie. - Dziękujemy za zaproszenie. I zabawę. Było cudownie! Jak zawsze zresztą. I obiad też waspaniały, bardzo dziękujemy. Ale my musimy już iść. Obiecałam Sigismundusowi, że jeszcze dzisiaj go odwiedzimy. - po obiedzie Lilly i Dorna wstały. Też zaczęły się żegnać z resztą gości i gospodyniami. Obie wydawały się być bardzo życzliwie nastawione do koleżanek i kolegów. Więc te wspólne zabawy i posiłki, takie swobodne i towarzyskie jednak pomagały we wzajemnej integracji. - Ja też będę już lecieć. Muszę się przygotować do pracy. I jak pójdę wcześniej to może spotkam Laurę zanim ktoś ją zamówi. - Onyx skorzystała z okazji i też wstała od stołu robiąc rundkę wokół pozostałych gości. Dała znać, że pamięta co wczoraj obiecała, że porozmawia z koleżanką jaka lubiła robale i inne takie raczej mało przyjemne stworki. A póki co pożegnała się z innymi i we trzy wyszły na zewnątrz. Pozostałe towarzystwo też stopniowo zaczynało się rozchodzić do siebie. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum Czas: 2519.07.12; Wellentag; ranek Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, sil.wiatr; nieprzyjemnie (0) Otto, Joachim i Heinrich Otto wstał rano bez większych problemów. Czuł, że ciało zdradza oznaki wczorajszego wytężonego wysiłku. Ale był to bardzo przyjemny wysiłek jaki nawet dzisiaj o poranku dawał sporo satysfakcji. Co by nie mówić o koleżankach ze zboru to potrafiły zadbać o potrzeby mężczyzny tak aby nie odchodził w gniewie czy rozterce. No i nawet rano pamiętał te wesołe ale i nieco zazdrosne spojrzenia gdy wygrał aukcję i Słodka Adele znalazła się w jego mocy. Poranek jednak okazał się mniej przyjemny. Zwłaszcza na zewnątrz. Wiał silny, chłodny wiatr jaki przenikał przez habit aż do żywego ciała. Jednak pokonał poranną drogę bez przygód większych niż przeskakiwanie nad dużą plamą błota czy mijaniem błotnistych kałuż jakie zalegały na ulicach. A nie wszystkie były wybrukowane. W hospicjum przywitał go brat siedzący na recepcji. A potem zaczęła się codzienna rutyna. Od skromnego śniadania jakie obsługa spożywała razem ze swoimi pacjentami. Zauważył, że wiele spojrzeń przykuwała Marissa. Za ten wybryk w bibliotece sprzed dwóch dni dostała kolejną turę chodzenia w karnej włosiennicy jakiej tak nie lubiła. Ale maskowała to całkiem udanie. Nie wyglądem się jednak wyróżniała a kanapkami z wędzonym łososiem jaką się zajadała. Ale jak się okazało nie była samolubna bo część tej wałówy jaką dostała od Fabienne oddała do kuchni. I tak każdy dostał po jednej dodatkowej kanapce z dobrą, suszoną kiełbasą co na pewno nie było standardem na stołówce. Dzisiaj zresztą też Marissa nie zdradzała się żadnym niestosownym zachowaniem. Nawet włosy upięła w surowy kok z tyłu głowy. Przeor zaś gdy odmawiał modlitwę przy śniadaniu podziękował jej za hojność. Oraz obu dobrodziejom, czcigodnej milady van Dake i von Mannlieb dzięki którym dzisiaj jedni nie tak cienkie jak zwykle śniadanie. Po śniadaniu zaczęły się dość standardowe obowiązki. Dla Otto tak samo. Idź tam zamieć, tu posprzątaj, pomóż zmywać gary w kuchni. Ale jeden z kolegów przyszedł z wiadomością, że przeor go wzywa. Gdy tam poszedł do gabinetu miał dla niego dwie wiadomości. - Nasza dobrodziejka Frau von Mannlieb przysłała bilecik. Chodzi o jakieś nowe ubrania dla Anniki. Podobno już wiesz o co chodzi. To potem pójdziesz do nich i postaraj się aby była zadowolona i nie narzekała na nas. Ona może nam przysłać kolejnego sposnora albo datek. - pomachał jakimś karteluszkiem który pewnie był owym listem od bretońskiej milady. I nadal podkreślał, że potrzebują takich bogatych sponsorów jak obie szlachcianki więc dobrze było im schlebiać i sprzyjać aby przedstawiły ich w towarzystwie w dobrym świetle. - Ale najpierw jak sie umówiłeś z tym magistrem to idź do niego. Już przyszedł. Czeka w recepcji. Zaprowadź go do Georga. Daj mu z nim porozmawiać, obejrzeć, zbadać czy co aby potem nie mówił, że coś mu zabranialiśmy czy co. Ale jak wiesz, ten nauczyciel zrobił na mnie lepsze wrażenie. No i mówił, że ma wolny pokój aby go przyjąć pod swój dach. - okazało się, że Joachim też przyszedł dziś do hospicjum tak jak to się wczoraj umawiali. Ale przeor nadal był wyraźnie niechętny magowi. Chociaż zapewne chodziło o jakąś niechęć i nieufność do wszystkich magów a nie tego jednego w szczególności. - Aha a jak tam wczorajsze spotkanie u tej blondynki? - już chyba miał zamiar puścić mnicha dalej ale w ostatniej chwili jakby przypomniał sobie rozmowę z poprzedniego poranka z dziedzińca świątynnego. Po chwili tej rozmowy jednooki mnich opuścił gabinet przeora i przeszedł korytarzami na front budynku do recepcji. Gdzie rzeczywiście zastał Joachima. I Heinricha. - O brat Otto już jest. To was zaprowadzi. - powiedział brat recepcjonista do dwójki gości. A trójka kultystów chociaż widziała się choćby wczoraj po mszy u Pirory i łączyły ich wspólne spiski to jednak musieli zachować pozory, że nie łączy ich nic więcej niż powierzchowna znajomość. Obaj goście więc ruszyli za młodym, jednookim mnichem jakiego wskazał im recepcjonista. Joachim wstał dzisiaj bez większych przygód. Nie został wczoraj na zabawie w loszku averlandzkiej koleżanki więc jego ciało nie odczuwało dzisiaj skutków takich intensywnych zabaw. Ale jednak głowy i swojej pracowni to po powrocie do domu używał całkiem mocno. Już południe było gdy wrócił do siebie. I mógł wreszcie na spokojnie obejrzeć te zwoje jakie dostał poprzedniego wieczoru od swojej mistrzyni. Miał w ręku kartki papieru, dość zwyczajne. Zapisane nieco niestarannym pismem. Jak ostatnio widział na zapleczu apteki Sigismundusa to choćby Thobias miał znacznie ładniejsze i staranniejsze pismo. Jednak nie samo pismo było ważne. A treść. Wreszcie mógł się zagłębić w ekscytacji i ciekawości godnej prawdziwego uczonego jaki odkrywa nowet zakamarki ukochanej dziedziny wiedzy. Jednak po pierwszej euforii przyszła refleksja. Sprawa nie była taka prosta i oczywista jak to mu się w pierwszej chwili na zborze wydawało. Tekst był napisany w dwóch językach. Sam rytuał był napiany w tajemnym demonicznym. Ale opisy i wyjaśnienia były w reikspiel. To bardzo pomagało zrozumieć o co tu właściwie chodzi. Został tu zapisany cały rytuał przywołania demonów. W tym wypadku tych mniejszych i słabszych nad którymi łatwiej było zapanować. Więc chodziło o istoty zwane wedle sztuki tajemnej chochlikami lub impami. Takie małe, najprostsze byty Eteru jakie czasem demonolodzy mieli jako chowańce. Albo używali ich jako posłańców lub do najprostszych zadań. Albo właśnie jako element treningu do opanowania sztuki przywołań przed spróbowaniem czegoś większego. Z tego co napiała Merga wynikało, że zasady są dość zbliżone. W większych potrzeba było więcej mocy, uwagi, składników, wymagań no i doświadczenia w takich sprawach. Ale podstawowy schemat się nie różnił. Więc takie pomniejsze przywołania powinny być w sam raz na początek. Merga była na tyle troskliwa i miła dla swojego ucznia, że wpisała mu imiona trzech różnych impów. A jak wiedział, z Kolegium to gdy znało się imię demona to znacznie ułatwiało zapanowanie nad nim i spętanie go. Wyrocznia sama używała tych właśnie trzech impów więc tym razem niejako Joachim miał wejść w jej kapcie i przywać któregoś z nich zamiast niej. Ale nawet takie drobne chochliki nie były głupie i od razu poznają, że to nie ona je wezwała. Tylko ktoś o wiele słabszy i mniej doświadczony. Więc mogą próbować coś kombinować.Właściwie to na pewno będą bo nawet tak słabe istoty w hierarchii niezrodzonych były złośliwe, krnąbrne i jak tylko wyczuły okazję do psoty, do okazania nieposłuszeństwa to korzystały z okazji aby zaszkodzić śmiertelnikowi. Z opisów i schematycznych rysunków dało się wyczytać, że powinny to być dość niewielkie istoty, może jak dwie pięści, może jak kot domowy czy średni pies. W każdym razie sporo mniejsze od człowieka. No i każde, nawet najdrobniejsze przywanie na moment tworzyło więź tego świata z domeną Chaosu. Więc była szansa, że nie tylko wzywana istota może przeskoczyć z tamtego do tego wymiaru. Odkrył też, że nie wszystkich liter i znaków mowy demonów jest pewien jak je wymówić. Poza tym z tego co nauczała go Merga i wcześniej w mowie i teraz w piśmie to samo paktowanie z demonem też trzeba było mówić w ich języku. A jak się potoczy rozmowa tego żadne zapiski nie były w stanie przewidzieć. To już trzeba było improwizować i kombinować na bieżąco. Zaś on sam chociaż przez te pół roku nauczył się podstaw tego języka to jednak ani nie miał go gdzie i kiedy wypróbować poza spotkaniami ze swoją mistrzynią to i niezbyt zdawał sobie sprawę jak mógłby ocenić siebie samego pod tym względem. Zaś Merga jeśli plany zboru pójdą po ich myśli miała odpłynąć do Norski przyszłej nocy. Właściwie to tej nocy gdy tak szedł korytarzem hospicjum za Otto. Wczoraj ta druga połowa dnia i wieczór zeszły mu na studiowaniu tych zapisków od mistrzyni. Heinrich też szedł za swoim kolegą korytarzami przybytku dla kiepsko rokujących przypadków. Nie sprawiało to radosnego wrażenia ale chyba nie było się co dziwić. Rano wstawało mu się dwojako. Wymęczone wczoraj już nie tak młode ciało domagało się dzisiaj odpoczynku i dalszego snu. Czuł to zmęczenie we wszystkich swoich członkach. Ale jednak też i przyjemność. Bo w końcu już od dawna nie usługiwały mu tak chętnie i tak piękne kobiety. Czy je łapał za włosy, poniewierał, chłostał czy poniżał to aż przyjemnie było posłuchać i popatrzeć jak chętnie się temu oddawały i wracały po jeszcze. No i potem, już na obiedzie w jadalni gdy ta gorączka podniecenia już zapewne w sporej mierze z wszystkich opadła. To też coś nie wyglądały jakby miały mu za złe takie podłe traktowanie. Wręcz przeciwnie, adorowały go jakby był jakimś sławnym aktorem albo najdroższym klientem w najlepszym zamtuzie. A przecież nie zapłacił im ani miedziaka. W tej sztuce uległej miłości chyba wszystkie dziewczęta jakich wczoraj skosztował były prawdziwymi artystkami i to od serca i z zamiłowania a nie z musu czy dla pieniędzy. No ale to jeszcze było wczoraj. Zresztą Pirora nie wyganiała swoich gości a nawet zaproponowała, że jak ktoś chce to ma pokój gościnny. Drugi zajmowała Soria. I była jeszcze jej włana sypialnia a to i tak tak dla formalności. Bo przecież gdyby ktoś z gości miał ochotę na więcej zabawy wieczorem czy nocą to przecież też koleżanka raczej by go chyba nie przegnała. Albo jej. Ale chociaz obie łotrzyce zastanawiały się chyba na poważnie czy nie zostać na noc to ostatecznie jednao obściskały i wycałowały wszystkich na pożegnanie, koniecznie chciały się umówić na następny raz, niekoniecznie tylko przy kamieniach za dwa dni ale i kiedy indziej bo jak już zrobią robotę w świątyni to będą miały więcej czasu na prywatne sprawy. No ale ostatecznie poszły w swoją stronę. Ale na razie on i jego dwaj koledzy szli korytarzami. Aż doszli do stołówki. Tutaj George robił swoje tradycjne zajęcie czyli pomagał jak mógł. Czyli zamiatał stołówkę po śniadaniu. Podniósł głowę znad swojej miotły aby spojrzeć kto przyszedł. I obdarzył ich dziecieco poważnym spojrzeniem. - Pochwalony. - przywitał się grzecznie. Jednak dziwnie to wyglądało w ciele dorosłego mężczyzny. I to już nie takiego młodego. Sprawiał wrażenie, że fizycznie mógł być bardziej rówieśnikiem Heinricha niż Otto albo Joachima. Przez okna do wydawania posiłków widać czasem było kogoś z obsługi ale stołówka właściwie była pusta.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
24-04-2023, 03:28 | #113 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 27 - 2519.07.11-12 Bonus Festag; południe; las Froya i Norma Wilk biegł szybko. Ale spowalniał go jeździec, uprząż i siodło jakie miał na grzbiecie. Mimo to nie można było odmówić mu wilczej gracji. Wilk i jeździec pędzili co sił. Jeździec bez skrupułów poganiał swojego wilczego wierzchowca a i ten biegł jakby od tego zależało jego życie. Właściwie mogło tak być. Gdy goblin z przerażeniem spojrzał w bok gdzie właśnie nieduży toporek z impetem wbił się w pień drzewa obok jakiego przejeżdżał. Goblin pisnął z przerażenia i dżgnął dosiadanego wilka jeszcze raz. Nie odwracał się ale nie musiał. Słyszał odgłos rozpędzonych, końskich kopyt pościgu. Nie mógł ich zgubić! Wiedział, że gdyby urwał się chociaż na chwilę to była szansa, że im zniknie w leśnych ostępach ale te dwie wiedźmy trzymały się go jak rzep psiego ogona. A w takim szaleńczym tempie to jego wilk zapewne osłabnie prędzej niż konie. I to samice! Ludzkie samice! To go zdumiało po raz kolejny ale już jak rozwaliły głowę Bakowi i ucieły Zgniłka to pojęli, że nie ma co wybrzydzać i trzeba zwiewać. Ale Klanga i Brzdęka dorwały już podczas pościgu. I nie zwalniały! Dlaczego nie chciału mu odpuścić?! Co za uparte… Blondynka z furkoczącym za nią ogonem długiego warkocza krzyknęła triumfalnie gdy kolejna ciśnięta włócznia trafiła w plecy goblina. Ten zachwiał się w siodle ale nie stracił równowagi. Brak kierowniczej ręki sprawiło, że wilk który go wiózł nieco jakby stracił rezon i trochę zwolnił albo nie był do końca pewien w którą stronę biec. To wystarczyło Froyi van Hansen aby pogoniła swojego wierzchowca i dogoniła zbiegów. Wtedy sięgnęła po ozdobną szablę i sieknęła raz. Głowa goblina spadła z barków w krwawym rozbryzgu a wilk ponownie wystrzelił do przodu. Łowczyni zaś zawyła z radości zwycięskich łowów pozwalając już odjechać spłoszonemu wilkowo. Zwolniła bieg bo koń już się nieźle zgrzał tą pogonią. A i niebezpiecznie było tak gnać przez dzikie ostępy. W końcu wyhamowała i poczekała na towarzyszkę. Ta też się śmiała i wydawała się zadowolona z takiego wyniku. - To jak tego pierwszego nie liczymy bo na pół to wygrałam! 3 do 2 dla mnie! - zawołała wesoło do partnerki o myszatych włosach związanych w drobne, warkoczyki ułożone wzdłuż czaszki. - To prawda. Wygrałaś. Twój norsmeński jest coraz lepszy. - Norma zatrzymała konia obok partnerki i z siodła oglądała bezgłowe ciało goblina. - Twoja szabla też. - dodała z uznaniem. Jechała tuż za tutejszą szlachcianką bo w tym gęstym lesie nie było na tyle miejsca aby jechać tuż obok siebie. A jakby rozdzielały ich drzewa to tylko jedna z nich mogłaby ścigać ofiary. - No niech będzie remis. W końcu to ty ich wytropiłaś. Bez ciebie żadnego polowania by nie było. - Froya poczuła dumę z komplementu tak doświadczonej wojowniczki. Ale nie chciała aby ta poczuła się gorsza albo, że ta co ją zaprosiła na polowanie się wywyższa. - Mówiłam ci, że ich znajdę. Umiem ich znaleźć. - powiedziała toporniczka tak samo rozgrzana i podekscytowana wspólnym polowaniem jak i jej partnerka. - Szkoda, że musisz wyjechać. Będzie mi tu smutno bez ciebie. Jesteś mi jak siostra. Tylko ty mnie rozumiesz. Wszyscy inni mi tylko ciąglę powtarzają, że młoda dama w moim wieku to nie powinna brać się za to czy za tamto. I jeszcze ta głupia żałoba. Nie można organizować polowań. Nawet wujaszek Heidrich chce jechać na jakieś na bagna ale nie chce mnie zabrać. Bo tam potwór, bagna, bo niebezpieczne. Przecież od tego są polowania! Jakbym chciała aby było bezpiecznie to bym po parku chodziła! - z blondwłosej szlachcianki co uchodziła za jedną z najlepszych partii do wzięcia w całym mieście i okolicy wylała się złość, skarga i irytacja. Norma to Axe pokiwała w zrozumieniu głową. - Odpływam wkrótce. Ale jak bogowie pozwolą to wrócę. Do ciebie też wrócę. Będziesz kiedyś wielkim wojownikiem. Albo zginiesz próbując. Szkoda, że nie jesteś od nas. U nas to nie takie częste, że kobieta jest wojownikiem. Ale zdarza się częściej niż u was. Zwłaszcza jak naszych mężczyzn nie ma albo zginął. - toporniczka odparła w swoim rodzimym języku. I dała znak, że czas wracać w stronę miasta. Jechały jakiś czas obok siebie w milczeniu. Norsmenka zdając sobie sprawę, że jutro w nocy zapewne będzie odpływać do ojczyzny skorzystała z ostatniej okazji aby się pożegnać z tutejszą szlachcianką. Z którą czuła zaskakujące pokrewieństwo dusz. Nawet przez moment przeszło jej do głowy aby jej zaproponować podróż do Norski. Ale szybko uznała, że to durny pomysł. Musiałaby uzyskać zgodę Mergi i Starszego. Poza tym z tym wyjazdem były związane różne sprawy zboru jakie lepiej aby nie wyszły poza ich krąg. - Szkoda, że turniej też odwołali. Cały rok na niego czekałam. - powiedziała w końcu lady van Hansen zsiadając z konia aby zabrać jedną z ciśniętych wcześniej włóczni. - Tak. Też miałam na niego ochotę. Nie wiem czy by mnie dopuścili ale jak tak to bym wystartowała. Lubię walczyć. - Norma pokiwała głową i obserwowała jak towarzyszka z powrotem wsiada na siodło chowając włócznię do olstra przy siodle. - Zrobiłabym co w mojej mocy aby ci to umożliwić. Ja sama to myślałam aby… o… zobacz jednak mnie sieknął. A coś mi się wydawało, że mnie szczypie. Rozdarł mi koszulę! I jej krew jest. Będę musiała jakoś to zakryć bo znów się zacznie gderanie. - Froya uśmiechnęła się do sąsiadki ale przerwała gdy prawie niechcący odkryła, że któryś z tych pierwszych goblinów to jednak ją trafił. Niezbyt poważnie. Niewiele bolało a sama rana była płytka i mało krwawiła. Ale rozdarcie i krew to rzucały się w oczy na jasnym materiale i to ją tak naprawdę martwiło. - Zdejmij koszulę. Zaszyję ci to. - zaproponowała toporniczka widząc, że straty nie są zbyt poważne. Raczej symboliczne. - Chcesz mnie wyłuskać z koszuli? - szlachcianka uśmiechnęła się pod nosem i obdarzyła ją ironicznym uśmiechem. Norma też się uśmiechnęła. - Dobra to chodź pojedziemy nad strumień. Znam jedno ładne miejsce. - powiedziała spinając konia ostrogami aby nadać mu właściwy kierunek. I obie ruszyły w tamtą stronę. Festag; popołudnie; kryjówka przemytników Silny, Rune i Egon - Twoje zdrowie Egon! - pierwszy kufel wzniósł się do góry ale zaraz dołączyły się kolejne. Stukając się ze sobą i rozlewając gęstę, ciemne i spienione piwo. Po chwili trunek jednak lunął w głąb gardeł siedzących przy stole mężczyzn. Atmosera była radosna. Pomimo, że to było pożegnanie. - Szkoda, że nie zostajesz z nami. Przydałby nam się taki krzepki chłop jak ty. - łysy klepnął włochatego w krzepkie ramię. Z ich trzech właśnie były gladiator był najroślejszy. - Też bym został. Ale wciąż mnie szukają. A sami widzicie, że dość wyróżniam się z tłumu. A tam i tu nadal wiszą moje facjaty na listach gończych. Tylko czekać aż ktoś mnie rozpozna. - pokiwał właściciel bardzo imponującej brody i grzywy przez co jeden z jego przydomków to właśnie “lwia grzywa”. - Duży jesteś to i wpadasz w oko. I ta twoja grzywa. Rzuca się w oczy. Ciężko ukryć w tłumie kogoś tak rosłego. - uznał w końcu Silny oceniając siedzącego obok kolegę. Właśnie dlatego oblewali to pożegnanie tutaj a nie gdzieś w karczmie albo tawernie. Bo charakterystyczne rozmiary i aparycja byłego gladiatora działały przeciwko niemu gdy chodziło o identyfikację. A zimą, poza Mergą, to był najbardziej poszukiwanym zbiegiem. Przynajmniej tych jakich władze miały dokładniejszy rysopis. - Mogłeś coś zrobić z tą brodą i grzywą jak tam jeździłeś do tych kazamat. Albo po. Jak Łasica. Widziałem te listy gończe z Katją za jaką się podszywała. Wcale nie podobna. Jakbym nie wiedział, że to ona to mogła by usiąść obok mnie i bym jej nie poznał. - Rune przyszedł do zboru już po zimowych akcjach więc niejako był zmuszony znać je z relacji innych. Ale, że jego władze nie szukały to mógł swobodnie chodzić po mieście. Bo łysego mięśniaka jak Silny to też wtedy szukali. Właściwie tylko Łasicy dzięki temu, że od początku zmieniała wygląd i fatałaszki to tej Katji co szukali na listach gończych chyba mało kto by się dopatrzył rezolutnej włamywaczki z ferajny. - Nie przypominaj mi o niej. - porosił Silny obdarzając kolegę ciężkim spojrzeniem. W jakim zawarto jednak nieme ostrzeżenie, że poruszanie tematu jego “wroga rasowego” ze zboru to nie jest najlepszy pomysł. Zwłaszcza jak wszyscy byli już po paru kuflach. Rune uniósł dłonie w pokojowym geście na znak, że nie szuka z nim zwady. - Jutro też akcja. Szkoda, że ja muszę czekać na łodzi. Poszedłbym z wami. No ale gadałem wczoraj o tym ze Starszym i się nie zgodził. Bo jakby coś się stało to musimy być w komplecie, gotowi w każdej chwili do odpłynięcia. - brodacz westchnął bo przez to ukrywanie się w różnych podejrzanych zakamarkach miasta to nie miał zbyt wielu rozrywek. Zwłaszcza takich gwałtownych jakie lubił najbardziej. I jako gladiator nie mógł już występować a tak dobrze mu szło, nawet się dogadał z Theo o zgodę na otwarcie własnych walk w mieście. - Trudno, co zrobisz? Nic nie zrobisz. Trzeba to trzeba. Ale jak tam będziesz w Norsce to pewnie będziesz miał swoje rozrywki. Pewnie bitkę tam lubią, w końcu to Norsmeni. I jakieś polowania może. I dziewoje też pewnie ogniste mają. - herszt krwawych ogarów dał sójkę w bok większemu koledze chcąc go jakoś pocieszyć i rozweselić. - Bo ja wiem czy takie ogniste? Widzieliście Normę. Jakoś nie wygląda na zbyt ognistą. Taka cicha raczej. Powiedziałbym szara myszka nawet gdyby nie te jej topory. To już te nasze dziewczyny są bardziej ogniste. Burgund i Łasica choćby. Aż miło na nie popatrzeć jak tak się tulą do siebie na tych zborach. Chociaż Pirora i Soria to też niezły towar. - były żołnierz i najemnik zakwestionował zdanie kolegi. Czym znów zarobił jego ciężkie spojrzenie. - Jeszcze raz wspomnisz tą dziwkę z tawerny to będziesz zbierał zęby z podłogi. Nie psuj mi humoru. - Silny powiedział to spokojnie ale na tyle stanowczo, że Rune znów powtórzył dłońmi pokojowy gest. - A Pirorę to miałem. Wtedy jak uwolniliśmy Mergę. I ta zabawa była. Tak, ona jest ognista. I ma styl i klasę. Nie to co reszta tych ladacznic. A Soria to daj spokój. To całkiem inna bajka. Ona nawet nie jest człowiekiem. Znaczy nie tak jak my. - herszt ich małej grupki wrócił do omawiania przyjemniejszych tematów. Koledzy zerknęli z uznaniem na wieść, z kim miewał przyjemność. - A ta ich Bretonka? Ta od Huberta? Ją też miałeś? - zaciekawił się się Rune którego nie było gdy pod koniec zimy oba zboru miały pierwszy etap integracji i fraternizacji gdy świętowali uwolnienie wyroczni a na ulicach wciąż szalały grupy pościgowe szukajace zbiegów i ich pomocników. - Nie. Jej nie. Ale nie podobała mi się. Taka wiotka i cherlawa. Pewnie bym się na nią walnął to bym ją połamał a jakbym ją zaczął pruć to rozprułbym ją na wylot! - przyznał Silny i zarechotał obleśnie ale szczerze. Kufle znów powędrowały w górę i się stuknęły wesoło. - Ale Ł… Znaczy te ladacznice, mówią, że ona jest oh i ah. Nawet jak Sigismundus szukał nosicielek to jej nie wydały. A nawet broniły. To chyba ją lubią. - Rune zaczał ale z początku się zajkąknął. Nie chciał zbierać swoich zębów z podłogi a nie był pewny ile jeszcze starczy cierpliwości Silnemu. Wolał nie ryzykować. Koledzy jednak skrzywili się i wzruszyli ramionami. - Ja to pewnie jutro i tak odpływam to mnie już to nie dotyczy. - oznajmił Egon obojętnym tonem i czknął wesoło. - Nie daj im ię nabrać młody. One to zawsze coś chachmęcą. I gadają, z kogo to nie zaciągnęły do łóżka i jak było fantastycznie. Wiadomo. Aby porządnych ludzi wkurzyć i smaka narobić. Ale nie daj się nabrać. Potem ci naplują w twarz i będa rechotać. Im to nie wiara. Ja to żałuję, że Starszy się z nimi tak patyczkuję. Właściwie to cała sprawa z tymi nosicielkami to głupota. Ja to bym się nie szczypał. Przeszedłbym się koło północy po knajpach i zawsze jakąś ululaną bym znalazł. Potem do wora, na ramię i do lochu. Żadna filozofia. - Silny wzruszył ramionami na znak, że nie popiera ugodowej polityki lidera względem ich dziewcząt. Jak i całą sprawę z nosicielkami uważał za zbyt rozmemłaną. - Ale Sigismundus mówił, że najlepsze by były ochotniczki. Bo tam u siebie to już ma mało miejsca na nowe. - przypomniał mu Rune dlaczego na razie zrezygnowano z siłowego wariantu. - Akurat jakaś się zgodzi! Daj spokój. Ty byś się zgodził? Albo, żeby twoja panna czy matka dała sobie wsadzić takie coś? Nie wierzę, że znajdą jakąś ochotniczkę. Strata czasu. Ale poczekam do następnego zboru. I zobaczycie, że będę im się śmiał w twarz jak się okaże, że żadnej nie znaleźli. Jak wtedy Starszy też mnie spławi z tym spacerkiem po wieczornych tawernach to już nie wiem. Niech sami wtedy kombinują. - Silny skrzywił się brzydko kręcąc swoją łysą głową. To też mu się nie podobało no ale skoro Starszy poparł ten “ochotniczy” wariant to nie chciał mu jawnie stawać okoniem. - Mnie to ciekawi ten czarny rycerz. I ten głaz. Też mi się śnił. To pewnie coś od Norry. Norra jest nasza. A oni ją na razie zostawili. Bo Oster i jaskinia, bo jej jaja, bo Soria i jej posąg. Zawsze jakieś wymówki. A póki byłem z wami to mogłem iść w las. Na mieście to nadal dla mnie duże ryzyko ale w las to tak, w las mógłbym pójść. No teraz to już za późno. Jutro odpływam. - Egon wrócił do dyskusji dzieląc się swoimi przemyśleniami. Koledzy pokiwali łysą i zarośniętą głową. - Nie bój się. Jak tak dalej pójdzie to pewnie wrócisz z Norski i będziesz szukał tego głazu razem z nami. Zresztą Otto coś mówił, że u tej ich bladolicej Bretonki jest ta co zna drogę do głazu. Czy jakoś tak. Jutro mam się z nią spotkać. Zobaczymy co to za jedna. - Silny poklepał kolegę po ramieniu aby go pocieszyć. Sam zaś dał znać, że ma pewne nadzieje związane z byłą pacjentką hospicjum. - No zobaczymy. Dobra to dawajcie, zagrajmy jeszcze partyjkę. Może Egon jak wszystko przegra i popłynie do Norski golutki to mu zrobimy większą przysługę niż można sądzić nie? - zaproponował Rune biorąc mocno zużyte i wytłuszczone karty w dłoń i zaczynając je tasować. Kamraci zaśmiali się z tego rubasznego żartu i chwycili za kufle. Po czym każdy zaczął oglądać karty jakie tym razem trafiły w jego ręce. Festag; zmierzch; kryjówka pod zwaloną wieżą Starszy i Merga - Dziękuję złotko. - Merga uśmiechnęła się ciepło do Myszki jaka zwykle pełniła rolę gospodyni w tej kryjówce. Teraz podała jej prosty, gliniany kubek z zaparzonym naparem. Uśmiechnęła się cicho i niczym prawdziwa mysz zniknęła wyroczni z pola widzenia wracając do pieca i stołów pod ścianą gdzie zwykle rządziła. Za to jej miejsce zają mężczyzna w wysokiej masce. - Gdybym mógł to bym powiedział, że za dużo pracujesz i należy ci się odpoczynek. - powiedział z uśmiechem siadając obok rogatej wiedźmy. - A nie powiesz tak? - zapytała go złotooka obdarzając tym niesamowitym, złotym spojrzeniem. Wydawała się być zaciekawiona takim zagajeniem rozmowy. - Nie. Bo przykro na ciebie patrzeć jak jesteś zmęczona. Ale właściwie nie mamy wyboru. Nie ma cię kto zastąpić. Ani przy tłumaczeniu zwojów Oster ani teraz w tym szykowaniu bomb z immaterium. Możemy ci najwyżej próbować nie przeszkadzać. - lider zboru uniósł dłonie do góry i bezradnie je opuścił aż klasnęły o jego uda. Kobieta prychnęła jakby ją nieco rozbawiła ta uwaga. Pokiwała swoimi rogami i dmuchnęła w kubek. Otuliła go dłońmi jakby chciała je ogrzać od jego ciepła. - To prawda. U nas jest więcej specjalistów w takich sprawach. Jestem przy nadziei, że kogoś mi się uda nakłonić do współpracy i przyjazdu tutaj. Mój autorytet może nie wystarczyć. Ale dobrze, że znaleźliście te dwa ołtarze Sióstr. To na pewno podniesie wartość naszej oferty w oczach moich pobratymców. Ale ten skarb ze świątyni też by się przydał. Zwłaszcza, że to świątynne wota. Takie zbezczeszczenie świątyni południowych bogów na pewno będzie miłe sercu mego ludu. - Merga zamyśliła się nad rokowaniami jakie dawała samej sobie w planowanych negocjacjach. - Kto wie? Może do twojego powrotu znajdziemy jeszcze coś? W końcu z tego co mówił Otto wynika, że jeden z heroldów, ta Annika, jest już właściwie w naszych rękach. A pozostała dwójka bardzo obiecujących ludzi jest wciąż w hospicjum ale prace aby ich wydostać już trwają. Właściwie dziewczyny już postarały się o tą Marissę od Soren i teraz czekają na odpowiedź. - Starszy też się ożywił. Gdy miał okazję przemyśleć i podsumować co się wczoraj dowiedział od swoich podopiecznych to ogólnie większość spraw wydawała się zmierzać w dobrym kierunku. - Oby. Życzę wam powodzenia z całego serca. Ale miej na uwadze, specyfikę relacji naszych ludów. My tu przypływamy jako piraci, rabusie i dobywcy. W spokojniejszych czasach jako kupcy i najemnicy. Ale nie ma u nas tradycji aby to południowcy nami rządzili i wydawali rozkazy. Więc współpraca może być trudna. Im więcej ochotników ze mną wróci tym będą stanowić większą siłę ale też aby was szanować też musieliby widzieć w was przynajmniej porównywalną siłę. Inaczej będziecie zepchnięci do roli ponicniczej i usługowej. Zapewnić wikt, opierunek, rozrywkę i wykonywać polecenia. No chyba, że będziecie mieli siłę z jaką trzeba się liczyć. Wielkiego wodza, wielką armię, wielkie pieniądze, zasoby coś co zrobi na nich wrażenie. Jak będziecie mieć to co teraz no to cóż… Jak wrócę z paroma wojakami na krzyż to raczej wiele się nie zmieni. Ale jak przypłynie łódź z pół setką wojowników to chyba rozumiesz, że ciężko im będzie respektować jakiegoś dziadka w masce, parę ladacznic, miejskich rozbójników czy pojedynczego maga. Tylko silnych się traktuje po partnersku. - wyrocznia podzieliła się z liderem zboru ze swoimi obawami. Widocznie przybycie sojuszników z północy mogło nieść ze sobą nie tylko same plusy. Ale gdyby południowi sojusznicy okazali się słabi to mogli zostać zepchnięci do usługowej roli. Starszy zamyślił się nad tym na dłuższą chwilę. Odruchowo bębnił palcami w stół. Po czym podniósł swoją maskę i spojrzał na rozmówczynię. - A ty? - zapytał tej jaka wydawała się mieć największy autorytet tutaj a i chyba za morzem też jakiś miała. - Ja zapewne będę się miotała aby jakoś was wszystkich pogodzić byście się nawzajem nie pozabijali przy pierwszej okazji. No i będę szukać dziedzictwa Sióstr i wsłuchiwać się w ich szepty. - wiedźma odparła całkiem wesoło aż mężczyzna skryty z maską też się roześmiał. - Brzmi dziwnie znajomo z tym pilnowaniem aby to wszystko nie rozpadło się w szwach. - pokręcił głową uśmiechając się blado na myśl jak choćby wczoraj wieczorem wszystko trzeszczało przy tak wielu różnych, charakterach. - Ale teraz część odpłynie z tobą. A i widzę, że sporo z moich dzieci znalazło sobie produktywne zajęcie. Cieszy mnie, że mimo wszystko jakoś potrafią ze sobą współpracować. Wiem, że każda frakcja ciągnie w swoją stronę i ogromną rolę grają sympatie, antypatie, dawne zaszłości. Przecież gdybym ich nie pilnował to Łasica z Silnym już dawno by się pewnie pozabijali. Albo teraz z tymi nosicielkami Oster. Praktycznie za każdym razem jest o to jakaś kłótnia. Rozumiem jedną i drugą stronę ale jakoś pogozić ich trzeba. - Starszy zwierzył się tej jaka od śmierci Karlika była jego główną partnerką w prowadzeniu spraw zboru. Nawet jeśli zwykle nie zajmowała się poszczególnymi członkami zboru a dziedzictwem Sióstr. - Świetnie ci idzie. Nie poradziłabym tu sobie bez ciebie. I gdybyś ty nie usłyszał mojego wezwania o pomoc i nie zorganizował tej ucieczki z kazamat to by mnie wtedy na wiosnę spalili na stosie. A tak, wciąż jestem z wami. - uśmiechnęła się i pokrzepiająco poklepała go po dłoni. On też się uśmiechnął. Ale oboje podnieśli wzrok bo usłyszeli, że ktoś stuka sygnał z góry. A potem Myszka poszła otworzyć drzwi. I wróciła z Normą jakiej nie było od rana. - Wróciłam. Udało nam się ubić parę goblinów. Ona jest dobrą wojowniczką. I mam trochę jej krwi. - oznajmiła wojowniczka podchodząc do ich stołu. Po czym sięgnęła do torby i wyjęła z niej jakieś zawiniątko. Okazało się, że to kawałek jasnego materiału z nieco ciemnymi już śladami krwi. - Oh wybornie Normo! Świetnie się spisałaś! To póki jeszcze jestem to sprawdzę jej krew. Przyda mi się jakaś odmiana od tego ślęczenia nad tymi bombami. - ucieszyła się wyrocznia biorąc we fioletową dłoń ten kawałek materiału. Po czym jeszcze chwilę rozmawiali ze sobą przy stole aż wstali i każde wróciło do swoich zajęć.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
24-04-2023, 03:33 | #114 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 27 - 2519.07.11-12 Bonus Festag; wieczór; kamienica Pirory Pirora i Soria Dwie szlachcianki siedziały przy ozdobnym stole i jadły kolację w równie ozdobnych naczyniach. Były tylko we dwie więc zrezygnowały z jadalni na rzecz zwykłego stołu w kuchni. Co nieco dziwiło Pirorę no ale skoro herold Soren miała taką zachciankę to oczywiście nie protestowała. - Cudownie się dzisiaj u ciebie bawiłam moja droga. Widzę, że nasza rodzinka ma sporo utalentowanych i ciekawych osób. Nie tylko nasze dziewczynki. - oznajmiła dostojnie czerwona milady o czarnych, grubych warkoczach o granatowym połysku. Które jakby nieco się poruszały chociaż wewnątrz kuchni nie było żadnego wiatru. - Dziękuję za uznanie, z ust tak dostojnej osoby to prawdziwy komplement. - gospodyni z dumą przyjęła tą pochwałę ciesząc się, że nie rozczarowała swojej mistrzyni. - Ale zastanawiam się nad następnymi krokami. - rzuciła płynnie dama z egzotycznych krain jaka wystudiowanym ruchem wybrała srebrnym widelcem kawałek potrawy. - Nad kolejnymi krokami? - zdziwiła się młoda szlachcianka z Averlandu. - Tak. Na początek jutro. Z Fabi i tą słodką, obiecującą panną van Zee. Po tym co widziałam dzisiaj po mszy i wcześniej jestem dobrej myśli. Dobrze. Chcę mieć to co najlepsze i najpiękniejsze. Niech mnie czczą. I mdleją na mój widok. Pojedynkują się o mnie. Piszą romantyczne wiersze. Rzucają się w przepaść lub robią inne tak wspaniale szalone i nonsensowne rzeczy aby zwrócić moją uwagę. Na początek może być ta słodka Kamilka. Prześliczna dziewczyna i przypomina mi te bardziej znajome strony jakie dla was są tak egzotyczne i obce. Nie wiem czy na następny zbór ją przyprowadzę na smyczy ale na takie zabawy jak dzisiaj u ciebie to bym nie wykluczała. Widziałam jak pożera mnie wzrokiem. Uwielbiam to. Więc jutro mam na nią ochotę i skonsumować tą znajomość. Oczywiście razem z tobą i Fabi bo w końcu to mają być te lekcje językowe i kulturowe u ciebie. - Soria dalej mówiła tym elganckim i wystudiowanym tonem jakby to chodziło o jutrzejszą pogodę, relację z jakiejś oglądanej sztuki lub inne zwyczajowe plotki między damami z wyższych sfer. Ale mimo wszystko Pirora tonęła z zachwytu i podziwu dla jej pewności siebie jakby jutro ze zdobyciem jednej z najpiękniejszych panien w mieście to była tylko formalność. Z drugiej strony nie bezpodstawna bo sama była świadkiem w jaką radość wpadła Kamila gdy je sobie przedstawiła pierwszy raz w zeszłym tygodniu. I od tamtej pory córka kapitana portu zdawała się korzystać z każdej okazji aby zamienić chociaż parę słów z czarującą milady z egzotycznych stron. Ostatni raz jak ją Pirora taką widziała to gdy tak szalała za estalijksą kapitan. Ale ta odpłynęła z miasta wczesną wiosną gdy szlaki morskie znów stały się żeglowne. Zostawiła swoje służki i rezydencję kupioną za miastem. Właściwie to tą jaka miała się za parę dni stać przykrywką dla spotkania z Gnakiem i jego stadem przy starych kamieniach. - Jestem pewna, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Mam wrażenie, że Kamila cię uwielbia. Ma słabość do egzotycznych, pięknych, awanturniczek. - przyznała blond gospodyni sięgając po kielich z deserem. - A potem jakoś nas umów z baronem Wirsbergiem. Tym o jakim mówił Joachim. - rzuciła krótko czerwona milady z godnością przyjmując uwagę gospodyni. Ale powiedziała to jakby kończyła jakąś wcześniejszą myśl. - Z baronem Wirsbergiem? Ale po co? - tym razem Pirora wydawała się autentycznie zaskoczona. Pogrzebała w deserze biorąc na czubek ozdobnej łyżeczki wisienkę. - A chciałabym go poznać. Wydaje się być interesującym mężczyzną. A poza tym może słyszeć szept którejś z Sióstr. Zapewne Vesty z tego co mówił Joachim. Może tak. Może nie. Jestem tego ciekawa. - wyjaśniła jej była syrena jaka przez parę tygodni terroryzowała okoliczne wody wciągając rybaków w morskie, lodowate odmęty. - Słabo go znam. Zostałam mu przedstawiona na jakimś przyjęciu u van Hansenów. Nie wydał mi się ani ciekawy ani pociągający. Raczej z pokolenia rodziców Froyi. Ona nazywa go “wujaszkiem Heidrichem” i widocznie żyją ze sobą w dobrej komitywie. - gospodyni streściła to co najważniejsze o baronie jakiego jednak nie znała zbyt dobrze. I jakoś nigdy nie wydał jej się na tyle ciekawy aby go miała ochotę lepiej poznać. - Swietnie. Umów mi z nim spotkanie. Zobaczymy co to za jeden. No i jak już o tym rozmwiamy. Kiedy mnie poznasz z samą Froyą? Tyle o niej słyszałam. Nawet ją rano widziałam na mszy. Bardzo atrakcyjna kobieta. Rozumiem czemu jest tak rozchwytywana. Pasowałaby mi do kompletu do Kamili. Sama zobacz. Z tej strony Froya a z tej Kamila? Czy na odwrót? - czerwona milady zręcznie przeskoczyła na temat rodziny van Hansenów. A dokładniej ich najmłodszej latorośli co miała opinię jednej z najpiękniejszych a do tego najbogatszych panien w okolicy. Na koniec jednak uniosła wysoko swoją zgrabną nogę aż się rąbek czerwonej spódnicy osunął aż do połowy uda. Ukazały się pończochy oraz trzewiki. Właśnie o tych trzewikach Soria dumała z której strony by która szlachcianka lepiej pasowała aby jej usługiwać i czcić. - Poślę bilecik do Froyi jutro. Jutro mamy dość zajęty dzień. A pojutrze już jedziemy w plener. W Marktag to zapewne nie będziemy się do niczego nadawać. To najprędzej potem. Ale zrobię co się da aby umożliwić wam spotkanie. Tylko… Tylko Froya to nie jest Kamila. Ona ma bardzo silny, niezależny charakter. Robi polowania, kolekcjonuje broń, trenuje szermierkę. Właściwie gdyby urodziła się chłopcem to by to jej lepiej pasowało do zainteresowań. Tylko ona całe życie to słyszy to nie przepada jak ktoś to znów jej powtarza. - Pirora wcale nie była taka pewna czy nawet Sorii pójdzie z dumną panną van Hansen tak gładko jak z Kamilą jaka już prawie wpadła w jej sidła. Z nią to była prawie pewna, że jutro się uda. A całkiem możliwe, że nie tylko raz o ile Soria miałaby zastąpić pannie van Zee Rose. No ale Froya była całkiem inna. I słynęła z silnego charakteru i dużej niezależności. - Wybornie, moja droga, wprost wybornie. Uwielbiam takie owoce co pozornie są nie do zdobycia. Zresztą zostaw to mnie. Po prostu mnie z nią umów. Zobaczymy jakie żądzę skrywa w sobie ta niepokorna i niezdobyta dama. - czerwona milady bynajmniej nie czuła się przejeta takimi ostrzeżeniami a nawet jakby wyostrzyły jej apetyt na długonogą blondynkę z nazwiskiem i majątkiem z pierwszej półki co zdradzała tak niecodzienne zainteresowania jak na młodą damę. - Aha. I te koleżanki jakie mówiłaś z Fabi. Zdaję się na ciebie. Umów mnie z tą którą uznasz, albo obie uznacie, za najbadziej obiecującą. Właściwie umów mnie z jakąkolwiek. Musimy zacząć pleść naszą sieć powiązań i zależności. Słodkiego grzechu deprawacji i wyuzdania. Każdy taki cukiereczek zwiększa nasze możliwości. Widzisz kochanie, wielu wtajemniczonych w nasze sprawy uważa nas za pustych, durnych sodomitów i dewiantów. Co tylko zastanawiają się z kim pójść dzisiaj do łóżka. To dobrze. Bardzo dobrze. To działa na naszą korzyść. Uwierz mi potem są bardzo zdziwieni gdy odkrywają, że parę słówek tu czy tam i nagle wszyscy są na naszych usługach. Więc jak usłyszysz, że my jesteśmy puste ladacznice to się tym nie przejmuj i róbmy swoje. I proszę przekaż to Łasicy bo ona mi się wydaje strasznie impulsywna. Chociaż to niesamowicie dodaje jej smaku. - herold Soren zdradziła swojej podopiecznej i gospodyni jakie ma plany i zamiary co do tego miasta. A ta pokiwała głową z uznaniem bo brzmiało jakby Soria bez względu na resztę zamierzała podbić to miasto. Nie siłą czy orężem ale jedwabiście słodką nutką dekadencji i grzesznych przyjemności. - No, no… - mruknęła Pirora gdy układała sobie te wszystkie plany i schematy w głowie. I niezbyt wiedziała co powiedzieć. - Najadłam się. Dziękuję było przepyszne. Podziękuj kuchni, świetnie się spisali. A teraz mam ochotę na kąpiel. I mam nadzieję, że nie będę tam sama. - oznajmiła czerwona milady na koniec wieńcząc powłóczyste spojrzenie na siedzącej niedaleko gospodyni. - Oczywiście milady, będę zaszczycona! - odparła radośnie ciesząc się, że to właśnie z jej gościny skorzystała ta wężowa syrena w ludzkiej skórze. Festag/Wellentag; noc; rezydencja von Mannlieb - hospicjum Fabienne, Łasica i Burgund Obudził ją nacisk na ustach. Gwałtownie otworzyła oczy i ujrzała kogoś nad sobą. W swojej sypialni! Przy swoim łóżu! W środku nocy! - Ciiii. Nie panikuj Fabi. To my. - usłyszała cichy szept pochylającej się nad nią postaci. I rozpzoznała głos Łasicy. I zapach jej niezbyt wyrafinowanych chociaż całkiem przyjemnych perfum. No cóż, nie była szlachcianką aby stać ją było na kosmetyki z wyższej półki. Dłoń włamywaczki odblokowała usta Bretonki a w zamian przysunęła swoją twarz. I pocałowała te usta. Najpierw deliikatniej, potem śmielej, wreszcie całkiem gwałtownie. Dłoń zaś sięgnęła pod kołdrę i zaczęła ściskać jej niezbyt obfite chociaż jędrne piersi. A po chwili zsunęła się niżej podwijając nocną koszulę. - Zdejmuj to. - szepnęła cicho włamywaczka do gospodyni ciągnąc ją za kawałek nocnej koszuli aby dać znać o co chodzi. - Dobrze! Ale to ekscytujące! Jak tu weszłyście? Będziemy się teraz kochać? Tylko cicho aby nie pobudzić reszty. Ale mam gdzieś tu knebel. Możemy go użyć. - po pierwszym zaskoczeniu szlachcianka rozbudziła się na dobre. A nawet pobudziła. I zdradzała pełną radość i chęć do współpracy z dwiema nocnymi włamywaczkami. - Nie. Nie będziemy się kochać. Wstawaj i ubieraj się. - chociaż Łasica jeszcze dzisiaj w loszku zachowywała się równie ulegle jak Fabienne to teraz zdradzała zaskakująco dominującą i stanowczą postawę. Zrzuciła z gospodyni kołdrę i wstała od łóżka aby ta mogła wstać. - Jak to? Nie będziemy się kochać? To po co przyszłyście? Stało się coś? - czarnowłosa gospodyni w nocnych ciemnościach wyglądała jak jakaś nocna zjawa. Bo luźne, długie, czarne włosy dawały mocny kontrast na tle jej zgrabnej, alabastrowej sylwetki. W głosie jednak słychać było mieszaninę obrażonego focha i niepokoju. Wstała jednak z łóżka i zdjęła z siebie nocną koszulę. - Będziemy się kochać. Ale nie tutaj. Masz, ubierz się w to. Chyba, że masz jakieś nocne ciuchy. Takie co by można łazić przez płot. Chyba dasz radę? Gruba nie jesteś. - Burgund co dała zacząć akcję swojej partnerce teraz przejęła pałeczkę rozmowy jakby uznała, że koleżanka trochę za ostro podeszła do rozbudzonej w środku nocy szlachcianki. Podała jej zawiniątko jakie w dotyku było miękkie. Jakby w środku były ubrania. - Mam się w to ubrać? I jakie płoty? Gdzie wy chcecie iść? - gospodyni odruchowo zaczęła rozwiązywać supełek ale, że było dość ciemno to podeszła do okna aby cokolwiek widzieć. Nie mogła jednak nadążyć za pomysłami swoich koleżanek. - Do hospicjum. Kochać się z Marisską. - odparła krótko Łasica i mimo ciemności w jej głosie dał się słyszeć radośnie, złośliwy uśmieszek. - Poszłybyśmy same. Ale nie wiemy w jakim jest skrzydle i celi. Poza tym do końca nie mogłyśmy się zdecydować czy włamać się do ciebie czy do niej. Więc uznałyśmy, że załatwimy was obie w ciągu jednej nocy. - oznajmiła jej Burgund teraz równie uradowana z ich pomysłu jak ich liderka. To dodało energii gospodyni bo już bez skrupułów zaczęła się przebierać chociaż na dotyk to zwykle ubierała się w coś znacznie lepszego i bardziej eleganckiego. Ale skoro chodziło o tak romantyczną i ekscytującą przygodę to nie wahała się ani chwili. --- - To tam. Tamte drzwi. To do niej. - szepnęła cicho Fabienne pokazując kóteś z kolei drziw w głębi korytarza. To było niesamowite! Jeszcze nigdy nie uczestniczyła w tak ryzykownej przygodzie! Ale to dodawało tylko pikanterii do jej smaku. To było jak jakiś pokaz nieznanej jej wiedzy tajemnej gdy mogła obserwować koleżanki przy pracy. Od tej pory ich nie znała. Nawet jeśli mniej więcej wiedziała czym się zajmują to jakoś zwykle spotykały się w loszku Pirory albo na przyjęciach gdy robiły jako kelnerki czy inna obsługa. A czasem nawet była okazja na jakiś szybki numerek gdzieś na zapleczu albo chociaż na jakiś klaps w tyłek bo przecież szlachcie nie wypadało się nawzajem klepać po tyłkach na oficjalnych przyjęciach. - Dobra, to chodź. Złap mnie za ramię. A ty porwadz ją ruda małpo od tyłu. - szepnęła cicho Łasica do swoich towarzyszek. Bo jak to odkryły to jakoś wielkiego zdziwienia nie było. Ale jednak było nieco irytujące jak się okazało, że szlachcianka nie jest tak dobra we włamaniach jak zawodowe włamywaczki. Dla nich była niezdarną amatorką. Ale właściwie była amatorką! Sama im się przyznała, że to jej pierwszy raz. No ale traktowały ją jak kamratkę a nie młodą na szkoleniu. Poza tym łączył jej wspólny i zaszczytny cel. A zostawić jej nie mogły bo same niezbyt wiedziały gdzie w hospicjum przebywa Marissa a szukanie jej po ciemku w tak dużym budynku było proszeniem się o kłopoty. I nawet własne chucie nie były na tyle silne aby je do tego nakłonić. Dopiero z Fabi co już tu wcześniej była miało to sens. - W końcu dostaniesz po uszach za tą rudą małpę! - syknęła do niej Burgund ale położyła dłoń na plecach szlachcianki aby pomóc jej nawigować po ciemku. Zaś od przodu Łasica ciągnęła ją za rękę we właściwym kierunku. Tak jak to sobie jeszcze dzisiaj po obiedzie u Pirory umyśliły włamanie się do hospicjum okazało się fraszką. Przynajmniej dla zawodowych włamywaczek. Zapewne dlatego, że nie było tu nic cennego ani ciekawego aby się włamywać. Pewnie już prędzej aby ktoś nie uciekł z celi. Ale te cele to się zamykało od strony korytarza. - To tu. - zepnęła bretońska szlachcianka przebrana w zwykłe spodnie i ciemny kubrak przez co w ogóle nie wyglądała na osobę szlachetnie urodzoną. Łasica posłuchała chwilę pod drziwami. Nachyliła się aby spojrzeć przez szparę pod nimi. I w końcu odblokowała zasuwę i otworzyła drzwi. W środku ujrzała zarys pryczy i owal twarzy na niej. Owal nieco się uniósł pewnie obudzony zgrzytaniem zasuwy i drzwi. - Wchodzisz. - rzuciła cicho Burgund i trzepnęła w zgrabny, szlachecki tyłek koleżanki. Ta weszła do środka i podeszła do pryczy. Nie miała takiej wprawy w łażeniu po ciemku jak one więc czuła się nieco nieporadnie. Ale zapału i dobrych chęci jej nie brakowało. - Marisko? To ja. Lady Fabienne. Poznajesz mnie? - zapytała cicho próbując zogniskować spojrzenie na jasnym owalu twarzy widocznym przed sobą. - To pani? Tak, poznaję. Co się stało? - zapytała zaskoczona pacjentka hospicjum. - To są moje koleżanki. Bardzo chciały cię poznać. - Bretonka wskazała na dwie, ciemne, bezpłiciowe sylwetki jakie starannie zamknęły drzwi i teraz stały obok pryczy. - Właściwie to przyszłyśmy się z tobą kochać. Bo mamy trochę roboty, nie wiemy jak wyjdzie a ciebie nie wiadomo kiedy wypuszczą… No to nie wiadomo kiedy będzie następna okazja. A Fabi i Pirora nam strasznie ciekawe rzeczy o tobie opowiadały więc jesteśmy. I chcemy się z tobą kochać. Jeśli chcesz. Jak nie to trudno, spadamy stąd. I będziemy się kochać z Fabi u niej w sypialni. - zamaskowana na ciemno postać bez większej żenady i w prostych słowach wyjaśniła pacjentce po co tutaj przyszły w środku nocy. Po kolei wskazała na stojącą obok “rudą małpę” a gdy mówiła o alternatywnej opcji trzepnęła Bretonkę w tyłek aż ta syknęła i stłumiła uśmiech zadowolenia. - Chcę! Odkąd Annika odeszła to prawie nikogo nie mam tu do zabawy! I jakie to romantyczne! A jak się nazywacie? - wydawało się, że spełniają mokre sny gospodyni bo ta równie ochoczo zgodziła się na taką, niemoralną propozycję. Ochoczo odrzuciła koc ukazując jasną plamę kobiecych kształtów. Tylko na biodrach był ciemny, filigranowy kształt zdradzjący bieliznę. - No! I o to chodziło! Tylko cicho aby nie obudzć reszty. - Łasica ucieszyła się na taką dobrą wolę współpracy na jaką miały nadzieję już u Pirory. A po chwili one same też zaczęły się szybko rozbierać aby móc się nacieszyć nową koleżanką. Ona zresztą też przyjęła je w swoje ramiona, usta i uda bardzo chętnie. Zabaw była ciemna, chaotyczna, pośpieszna i nieco nerwowa. Czasem musiały przerwać gdy zdawało im się, że coś słyszą. Ale w końcu zdyszane i usatysfakcjonowane skończyły. Zaczęły się po ciemku ubierać ale, że trudno było się było połapać co jest co to włamywaczki zaryzykowały zapalenie małego ogarka jaki położyły na podłodze. I w jego wątpłym świetle zaczęły się ubierać. Przy okazji pierwszy raz mogły się sobie nawzajem przyjrzeć. - Ale z ciebie śliczna dziewczyna! Jak stąd wyjdziesz to zapraszamy do siebie! Zabawimy się na całego i nie tak po złodziejsku jak teraz! - szepnęła wesoło Łasica gdy jako tako mogła się wreszcie przyjrzeć swojej nowej kochance. Zrobiło się całkiem miło i sympatycznie a naga lokatorka odprowadziła ich do drzwi. Tam jeszcze ostatnie całusy na pożegnanie i włamywaczki znów musiały zasunąć zasuwę. A potem we trzy wrócić korytarzami, do otwartych drzwi, zamknąć je i przeskoczyć przez mur. I pomóc Fabienne przez niego się przedostać. A potem ciemnymi kanionami miasta na północ, ku rezydencji von Manliebów. - A nie będzie miała przez nas kłopotów? Nie poznają się, że tam byłyśmy? Ależ to było ekscytujące! Musimy to powtórzyć! - Fabienne chyba najbardziej przeżywała właśnie zakończone spotkanie. Chociaż u koleżanek raczej inaczej się ono objawiało ale wszystkie trzy były zadowolone z siebie i wykonanego skoku. A i Marisska żegnała ich tak czule, że dobrze to rokowało przy następnym spotkaniu. - Dziewczyno, gadasz z profesjonalistkami. My jesteśmy dziewczyny z ferajny. Włamujemy się gdzie chcemy, bierzemy co chcemy, i nie zostawiamy śladów. Jeszcze jakby ktoś jutro z rana od razu zaczął szukać czegoś w zamku od kuchni i wiedział czego i miał bystre oko i wprawę no to może by dostrzegł jakąś nową rysę czy dwie. Ale jak zacznie dzień jak co dzień to się nie kapnął. Dlatego musiałyśmy zdjąć buty po wejściu. Aby nie zostawić śladów błota. Bo to każdy by się poznał, że ktoś tu był. - Łasica była pewna siebie i nie obawiała się konsekwencji. Ani dla siebie ani dla koleżanek. W tak radosnym nastroju dotarły do rezydencji gdzie znów pomogły przejść gospodyni przez jej własne ogrodzenie a potem poczekały aż wejdzie po podstawionej drabinie na górę. Ta dostała jeszcze pożegnalnego klapsa gdy wchodziła, pomachała im z góry na pożegnanie i obserwowała jeszcze z okna jak odstawiają drabinę na ziemię, czmychają przez ogród a potem zwinnie wspinają się po ogrodzeniu. Na koniec jeszcze też jej pomachały i zniknęły z ciemnościach nocy. - Ależ to była przygoda… Jak z jakiegoś romansu! - westchnęła rozmarzona szlachcianka odchodząc wreszcie od okna. I zaczynając zdejmować z siebie to niegodne błękitnokrwistej ubranie. Zdejmowała je byle jak rzucając je za łóżko. Nie kłopotała się już aby szukać po ciemku i zakładać nocną koszulę tylko władowała się do swojego łóżka i z lubością ułożyła do snu. Ale ten nie przychodził. Zamiast tego pod powiekami chaotycznie przeskakiwały kolejne sceny z tego intensywnego dnia. A jutro znów ją czekała wizyta u Pirory! Więc na pewno też nie będzie się nudzić. Wellentag; świt; zatoka portowa Kurt i Vasilij Już świtało. Z wód zatoki podniosła się tradycyjna, poranna mgła. Ale miasto i zatoka były jeszcze uśpione. Właściwie dopiero nocne niebo jaśniało a tutaj, na ziemskim padole, panował jeszcze półmrok. Już jednak widzieli wąskie łodzie rybaków jacy ich pozdrawiali gestem Mananna i wypływali na połów. Ich łódź była większa. Zdecydowanie nie rybacka. Podobna kształtem do długich łodzi z północy. Tu, na południowym wybrzeżu Morza Szponów były już mniej popularne. Wyparły je nowocześniejsze kogi i karaki. Ale to były drogie statki. Więc ci mniej zasobni wciąż używali tych długich łodzi lub konstrukcji im bardzo podobnych. Akurat taką łódź miał Vasilij. Tylko, że zwykle używał jej ze swoimi ludźmi do skrytego przewozu towarów po zatoce albo przed. Taka łódź była w sam raz do takiego szmuglu. Ale praktycznie nie używali jej do wypływania na szerokie morze nie mówiąc już o dalszych rejsach. Teraz on i nieco niższy mężczyzna stali na dziobie tej jednostki. - I co? Jak wyszło? - zapytał herszt bandy przemytników. Stary bosman z namaszczeniem miętosił fajkowe ziele do swojej fajki i obojętnie wzruszył ramionami. Vasilij już sądził, że na tym się skończy ale Kuternoga jednak przemówił. - Może być. Nie najgorzej. Jak sztormu nie będzie a morze spokojne to tak. Może być. - odparł w końcu jedyny wilk morski jakiego mieli w zborze. - Nie brzmisz zbyt pewnie. To jest aż tak źle? - herszt przemytników wolał wiedzieć jakie jest zdanie byłego żeglarza aby wiedzieć na co się szykować. Dlatego poprosił go na rozmowę na osobności jaką zapewniał dziób jednostki. - Cudów nie ma. Nie nauczę was w parę rejsów tego co ja się uczyłem przez całe życie. Ale podstawy znacie. Jakoś tam się zgraliście przez te parę rejsów. Jakoś się ciebie i mnie słuchają. No to jest nadzieja, że może być. Jak morze będzie spokojne to damy radę. To nie tak daleko. Dzień, może dwa, góra trzy dni rejsu. Zależy od stanu morza i rytmu wioślarzy jaki się da utrzymać. - bosman wyraził swoją opinię na temat trenowanej od jakiegoś czasu załogi. Owszem, podstawi mieli. Ale jego zdaniem nadal byli bardziej szczurami lądowymi niż żeglarzami. A do wilków morskich jak on nie było co ich porównywać. - Aha. No to… Chyba dobrze. I tak nie mamy wyjścia. Jutro… Właściwie to dziś. Dziś w nocy wypływamy. Jak wszystko dobrze pójdzie z tą świątynią. Byłeś już tam? Tam gdzie Merga mówiła? - Vasilija podniosła na duchu ta ekspertyza. Co prawda nie brzmiała zbyt radośnie ale chyba jakieś minimum zdaniem Kurta spełniali. Co uznał za zaletę. - Tak u nich to nie. Ale wiele razy tamtędy przepływałem. Tylko pewnie rozumiesz, że imperialne jednostki to zwykle mogą żywić pewne obawy przed lądowaniem w Norsce. - odparł mu z lekkim przekąsem stary bosman. Sam nie wiedział czego się spodziewać po tej wyprawie. Od strony żeglarskiej to jeszcze jako taki. Tak jak to powiedział koledzę. Jak morski żywioł nie będzie kapryśni to oceniał, że mają spore szanse, że się uda. Chociaż właśnie to by się przydało dwa albo trzy dni dobrej pogody. Ale co ich czeka na miejscu? Nie miał pojęcia. Chyba tylko Merga i może Norma mogły coś rokować. W końcu były stamtąd. Wierzył, że skoro one były gotowe podjąć się tej misji i chyba miały zamiar tu wrócić to chyba nie zaczną tam od składania durnych południowców w ofierze. - Dobra. Dokujemy. Daj znak ludziom. I daj im wolne. Niech odpoczną. Niech się najedzą. Wyśpią. Przed zmierzchem trzeba załadować zapasy. O zmierzchu łódź ma być gotowa do drogi. Potem jak nam dadzą znać to podpłyniemy tam gdzie jesteśmy umówienil. - Kurt pyknął z fajki i wskazał nią w kierunku gdzie zwykle dokowali. Nie zawsze w tym samym miejscu ale dzisiaj było wolne. Przy okazji wydał dyspozycję na ten dzień co miał być ich ostatnim w rodzimym porcie. Spojrzał w coraz jaśniejsze niebo. Wszystko co mógł zrobić ze swojej strony to zrobił. Teraz zostało zdać się na pozostałych członków ich niecodziennej rodziny i na bogów.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
29-04-2023, 08:25 | #115 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
29-04-2023, 20:28 | #116 |
Reputacja: 1 |
|
29-04-2023, 20:30 | #117 |
Reputacja: 1 | *** |
29-04-2023, 20:53 | #118 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
29-04-2023, 21:27 | #119 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
30-04-2023, 09:12 | #120 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 28 - 2519.07.12; wlt; popołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0) Otto Otto czuł, że będzie czuł ten dzień w nogach. Właściwie odkąd rano wstał w tak przyjemnym po wczorajszych zabawach nastroju to cały czas był na nogach. Najpierw rano, do hospicjum. Potem w samym hospicjum. Potem co prawda trochę posiedział jak Joachim i o dziwo Heinrich przyszli poznać Georga. Ale potem znów trzeba było zasuwać do północnych dzielnic miasta do lady Fabienne po Annikę. A z nią na przeciwny, południowy kraniec miasta bo tam Silny miał swoich znajomków co robili pancerze albo można było kupić inne narzędzia mordu. Tam wszędzie trzeba było wziąć miary, przymierzać, rozbierać się, ubierać a potem znów iść do następnego punktu i cała procedura zaczynała się od nowa. Annika wyręczyła go o tyle, że jak doszli do centrum do powiedziała, że dalej do swojej pani sama trafi więc chociaż tam zyskał okazję aby chociaż trochę oszczędzić sobie własnych nóg gdyby skorzystał z tej ofery. A ledwo wrócił do hospicjum to już w recepcji brat powiedział mu, żeby udał się do przeora. Ale nie powiedział po co. - O. Dobrze, że jesteś Otto. I jak poszło u lady von Mannlieb? - przywitał go przeor z ciepłym uśmiechem i pozwolił mu spocząć na krześle dla gości. Co nie zdarzało się zbyt często bo szef hospicjum uważał, że podwładni powinni mieć co do roboty aby nie zgnuśnieli i głupoty im w głowie nie hulały. I między innymi nie rozsiadać się podczas rozmowy w jego gabinecie tylko stać pokornie. Więc chyba jednak jednooki podwładny zdobył w jego oczach jakieś uznanie skoro pozwolił mu usiąść na miejscu dla gości. I z zainteresowaniem czekał na relację z tej wycieczki do miasta. - I właśnie bo już nie chciałem ci głowy zawracać jak wychodziłeś. Ale co powiedział ten magister o naszym Georgu? - zagaił do porannej rozmowy na temat wizyty magistra sztuk mistycznych co miał zbadać ich zdziecinniałego pacjenta i wydać o nim swoją ekspertyzę. - I naprawdę przyszedł z jakimś podstarzałym ochroniarzem? Dziwne. Bał się, że George mu zrobi krzywdę? Czy my? Dziwacy ci magowie, mówiłem ci. - widocznie do przeora coś dotarło co do porannej wizyty jak choćby to, że magister nie przybył sam. I to go i zdziwiło i zaciekawiło jednocześnie. Ale chyba tylko potwierdziło jego niezbyt pochlebną opinię o użytkownikach magii. - Ale mam też dla ciebie i dobrą wiadomość. - oznajmił znów się uśmiechając. Sięgnął gdzieś do szuflady i wyjął coś co wyglądało na otwarty list. - Dzisiaj to może już nie. Ale jutro przejdziesz się do tej drugiej szlachcianki. Panny van Dyke. Napiszę ci list do niej. Ale przyszła wiadomość, że może zabrać Thorna o ile nie zmieniła zdania. Nie naciskaj na nią jeśli zmieniła. Wcale bym się nie zdziwił gdyby to jednak przemyślała. Przecież to nicpoń i chuligan. No ale jak go nadal chce to może po niego przyjechać kiedy jej wygodnie. - chyba podobnie jak i właściwie do obu wybranek do adopcji ze strony szlachcianek tak i w tym wypadku przeor nie mógł się nadziwić nad ich wyborem. Tak bardzo, że gdyby zmieniły zdanie to okazałby pełne zrozumienie i wcale nie robił im wyrzutów. Ale skoro przyszła zgoda to czuł się w obowiązku je o tym powiadomić. W sprawie Marissy na razie odpowiedzi nie było. No ale ze stolicy prowincji to jednak dalej niż gdzieś z okolicy. --- Po wyjściu z gabinetu przeora miał nieco czasu dla siebie. I był głodny. Co prawda lady Fabienne zadbała o jego żołądek gdy był u niej i nawet jak nie zjadł na miejscu to dała mu gościńca na drogę. No ale do był lekki posiłek, raczej lekka, smaczna i słodka przekąska ale nic czym można by się najeść na dłużej. Potem co prawda nikt mu nie bronił jeść ale cały czas łazili po tych kuśnierzach, krawcach i sklepach aby coś przymierzać czy kupić. A jak skończyli musiał się spieszyć aby zdążyć na wizytę Thobiasa. Gdy wrócił do hospicjum to już było po obiedzie. A kolacja miała być dopiero za kilka dzwonów a kiszki już mu marsza grały. - Pochwalony Otto. - przywitała się z nim ta która uchodziła ponoć za najładniejszą pacjentkę hospicjum. Przywitała się ciepłym, oszczędnie filuternym uśmieszkiem. - Jak jesteś głodny to zostawiłam ci porcję. Bo pomagałam dzisiaj w kuchni. I jak moja pani i Annika? Widziałeś się z nimi? - zaświergotała radośnie gdy tak się spotkali na korytarzu. I wskazała w tą stronę gdzie się szło do stołówki i kuchni. Teraz między posiłkami pewnie powinny być puste albo prawie. --- Trochę odpoczął po tych miejskich wojażach. Miał okazję przemyśleć choćby te zakupy dla Anniki i dla siebie. Sporo rzeczy robiło się na zamówienie. Zwłaszcza ubrania i pancerze. Najdroższa ze wszystkiego co kupili dzisiaj to była skórzana kamizela dla Anniki. Na szczęście jak na kobietę to nie była taka niska i cherlawa więc gabarytami mieściła się jeszcze w rozmiarach drobniejszych mężczyzn. Ale przy Silnym czy Rune nie mówiąc o Egonie to faktycznie wyglądała dość mizernie. Chociaż przy nich to i on nie sprawiał wrażenie osiłka a przecież słabeuszem nie był. Jednak z tą barwioną kamizelą to już wyszła dłuższa i droższa sprawa. Niklas umiał swoje rzemiosło i mógł się dostosować do życzeń klienta. O ile tego było na to stać. Barwiona skórznia kosztowała dwa razy więcej niż taka zwykła no i samo barwienie zajmowało tydzień. Więc gotowa by była gdzieś za dwa tygodnie. Mógł też ją odpowiednio wzmocnić. Wtedy na oko wyglądałaby jak podobna jej kamizela ale dodatkowa warstwa skóry czyniłaby ją odporniejszą na ciosy. Zaręczał, że miałaby właściwości ochronne podobne do solidnej brygantyny albo nawet przeciętnej kolczugi. Rune który z trójki kultystów najlepiej się znał na tych tematach ze względu na swoja wojskową przeszłość byl zdania, że to powinno być wykonalne o ile kuśnierz by umiał i zrobił to jak należy. Za tego z kolei ręczył Silny. Przynajmniej na tyle, że rzemieślnik raczej nie odważyłby się odstawić fuszerki jemu. Przecież wtedy by do niego poszedł i się rozmówił. Ale nie tak przyjaźnie jak dzisiaj. Czyli wychodziło, że to powinno być do zrobienia. No ale i jakość kosztowała. Tyle co 10 standardowych skórzni. Zaś w sakiewce od Fabienne było 50 monet. Chyba więc i ona nie była przygotowana na takie duże wydatki. Bo na większość zakupów jakie dzisiaj miarkowali to ta jej sakiewka by pewnie wystarczyła. Ale na ile byłaby hojna dla swojej nowej służącej to już pewnie trzeba by zapytać ją samą. Silny co prawda “wyprosił” u Niklasa 20% zniżkę. Z finezją typową dla chłopaka z ferajny ale chyba rzemieślnik był do tego przyzwyczajony. Albo nie chciał się narazić osiłkowi. Ale to nadal była spora sumka za taka barwioną i wzmocnioną skórznię. W sklepie z żelastwem wiele rzeczy było do kupienia od razu. I tu też widocznie Silny miał znajomości. Rzeczywiście jak komuś nie zależało na ekwipunku godnym szlachcica to było tu całkiem sporo. Topory, ciupagi, miecze, trochę szabli, kiścienie, pałki, maczugi, sztylety, noże myśliwskie i takie małe do rękawa albo składane scyzoryki. Tarcz było dużo mniej ale też coś znalazł. Annice spodobały się kastety a Silny jako ulicznik z urodzenia i wyboru bardzo pochwalił ten wybór. Nawet jakby trochę zmiękł co do swojego pierwszego niezbyt przychylnego wrażenia jakie na nim wywołała czarnowłosa gdy zobaczył, że faktycznie zdradza zainteresowanie bronią i narzędziami mordu. Chociaż z kastetami nie poszło tak łatwo bo nowa służka Fabienne miała typowo, kobiece dłonie. A nie takie graby jak Silny czy większość mężczyzn. Więc nie było tak łatwo znaleźć takie mniejsze aby wygodnie się jej trzymało. Ale w końcu jakież znaleźli. Jak je założyła i kilka razy trzepnęła powietrze a raz w słup to wydawała się strasznie podekscytowana. A i w oczach coś jej zabłyszczało. Jakby już się widziała jak rozwala komuś tym ciosem szczękę. - Dobra to jak sobie obwiążesz ten uchwyt materiałem to będzie ci się lepiej trzymało. - poradził jej uliczny zabijaka tonem wujka dobrej rady. Czarnowłosa pokiwała głową, zdjęła te kastety i rzuciła na ladę mówiąc, że właśnie te by chciała. Wybrała też toporek. Był tak pospolity, że wydawał się aż nudny. - Dobry wybór. To topór norsmeńskich piratów. Wiele krwi nam upuścili ale w końcu ich zatopiliśmy. - pochwalił sprzedawca ten wybór. A, że Silnego jak i samą Annikę zainteresowała ta historia to opowiedział im to dla urozmaicenia zakupów. Otóż parę lat temu jak w mieście to pewnie z nich wszystkich to był tylko on i Silny to okoliczne wybrzeża pustoszyła zuchwała banda norsmeńskich piratów. Bezczelnie grasowali od Erengardu po Marienburg. Łupili statki i przybrzeżne osady. Często podczas mgły lub nocy ale i biały dzień był im niestraszny. Rabowali towary, brali jeńców w niewolę a kto stawiał opór szedł na topory. A, że byli w nich sprawni to rzadko ktoś się mógł obronić. W końcu jednak Manann ich pokarał bo wpadli w pułapkę. Zwykła koga przewoziła zamiast towaru oddział Czerwonego Legionu. Więc zamiast przestraszonych marynarzy i paru pasażerów Norsmeni nadziali się na weteranów morskich starć. I ci w końcu położyli krwawy kres ich poczynaniom. Niejaki kapitan Lange tym się właśnie wsławił. A ten topór znaleziono potem po walce i że był całkiem dobry to go zabrano jako trofeum i pamiątkę. Tylko stylisko miał ułamane to trzeba było sprawić nowe. No i teraz właśnie był na sprzedaż. Słysząc taką rewelacyjną historię Annika oczywiście już nawet nie oglądała innych broni tylko od razu chciała właśnie ten topór. No może jeszcze miecz. Bo co to za wojownik bez miecza? No tak, to trochę zeszło na tych zakupach. Właściwie z pół dnia. I monet też to sporo kosztowało. A jeśli by chcieć postawić na jakość to jeszcze więcej. Sakiewka młodego mnicha nie była aż tak zasobna aby pozwolić sobie na to wszystko. A jak hojna by była sakiewka bretońskiej pani Anniki to by trzeba dopiero z nią o tym porozmawiać. Jutro w każdym razie miała być na tej wieczorno - nocnej orgii u zachodnich głazów nawet jeśli nie ruszałaby razem z większością grupy z “Mewy”. W końcu te rozmyślania przerwał mu jeden z braci który go powiadomił, że przybył ten nauczyciel co miał obejrzeć Georga. --- Podobnie jak późnym rankiem kolegę ze zboru zastał czekającego na recepcji. Wyglądał bardzo dostojnie i godnie. Bez trudny można było uwierzyć, że jest belfrem z jakiejś uczelni albo prywatnym korepetytorem dla dobrze urodzonych latorośli których stać było na takie edukacyjne usługi. Chociaż jak na szacownego profesora to był jeszcze dość młody. W wieku pośrednim między żakami a szacownym, gronem naukowym. Do tego jeszcze elegancka, skórzana torba podobna do tych jakie nosili cyrulicy. Zapewne na materiały naukowe czy jakieś notatki. - A to jest brat Otto. On pana zaprowadzi do pacjenta. - podobnie jak rano brat recepcjonista niejako przekazał gościa pod opiekę innego. - Dziękuję. - nauczyciel podziękował recepcjoniście i spojrzał na przybysza jakby nic ich nie łączyło i widzieli się po raz pierwszy. - Pochwalony bracie Otto. Miło mi cię poznać. Wczoraj wasz przeor sporo mi mówił o tym wyjątkowym pacjencie. Z przyjemnością go poznam. - przywitał się z delikatnym ukłonem dopełniając grzecznościowej formuły powitania kogoś kto odebrał odpowiednie wykształcenie. Poczekał aż mnich też się przywita po czym odezwał się dopiero gdy szli razem korytarzami hospicjum. - Joachim był już u was? - zagaił cicho jakby ciekaw co wyszło z wcześniej omawianych planów wizyty w tym dobroczynnym przybytku. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0) Joachim Młodego magistra rozsadzała ekscytacja. Pierwszy raz miał samodzielnie przyzwać istotę z innego wymiaru! Ale mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że sporo się przy tym nachodził. Właściwie to gdy tylko pożegnał się z kolegami w hospicjum to cały czas gdzieś chodził. Co okazało się nieco zaskakujące ale kultyści Chaosu mieli trudności z posadaniem symboli Chaosu. A to nie był bibelot jaki można było kupić na jarmarku, odpuście czy co tydzień po mszy na świątynnym dziedzińcu na straganach ze świętymi obrazkami i medalikami. To był bibelot za jaki można było trafić na stos. Najpierw odwiedził Thobiasa. I po części było mu po drodze bo nauczyciel mieszkał gdzieś w zachodnich granicach centrum. Lub wschodnich granicach zachodniej dzielnicy. Taka całkiem przyzwoita okolica, w sam raz dla aspirujących do wyższych sfer i elity społeczeństwa ale jacy jeszcze się do nich nie zaliczali. Ale go nie zastał. Otworzył mu jakiś służący i przekazał, że pana nie ma. Jest na zajęciach. I wróci dopiero pod koniec dnia. No tak, bo Thobias jak nie brał udziału w sekciarskich zebraniach i ich spiskach to zarabiał jako nauczyciel i korepetytor. Dlatego w dzień trudno było go zastać w domu. A magister przyszedł z dzwon czy dwa za wcześnie aby liczyć, że spotka go podczas przerwy obiadowej jak to jakiś czas temu spotkali się na niziołkowych naleśnikach i placuszkach. Służący zapytał czy ma coś przekazać i od kogo. Ale samego gospodarza w domu nie było. --- Potem zaszedł do Aarona. Musiał długo walić w drzwi zanim usłyszał z wnętrza jakąś reakcję. Ale gospodarz w końcu doczłapał się do drzwi i je otworzył. - A to ty. Dobrze, że nie straż. Wejdź. - powiedział mocno zaspanym głosem. Potem też potrzebował nieco czasu aby przez kacowe opary przebiło się o co kolega pyta. - Aa… Talizman z Gwiazdą Chaosu… No tak, tak to nasz symbol tak… I co? Aaa… Chcesz… A czekaj chyba gdzieś tu jakiś miałem… A po co ci? - w końcu wstał z flegmatyzmem dokładnie odwrotnym do ekscytacji kolegi. Zaczął przewalać jakieś pudła, worki, zajrzał pod łóżko, odsunął je. Przy okazji robiąc jeszcze większy bałagan a raz to bosą stopą kopnął jakiś szklany odłamek, zaklął i musiał poszukać jakiejś szmaty do obwiązania skaleczenia. Ostatecznie jednak się poddał i nie znalazł tego symbolu. - A nie wystarczy ci taki narysowany? Mogę ci narysować. Albo zrobić z patyczków. Już takie robiłem. Tylko strzałki się trudno robi. A do czego ci ten talizman? Do tej pory jakoś go nie potrzebowałeś. - zapytał i zaproponował gdy już skapitulował, że znajdzie ten talizman u siebie. W końcu nawet nie do końca był pewny czy go miał czy go jednak nie podarował na drogę Sebastianowi jak ten w zimie opuszczał miasto. A może tylko miał taki zamiar? Już sam nie był pewny. Więc pozostało udać się do apteki Sigismundusa. Z Aaronem lub bez. --- - Witaj chłopcze! - dzwonej zapowiedział klienta. Ale ten przez chwilę nie doczekał się nikogo za ladą. Dopiero szybkie, ciężkie kroki z zaplecza zapowiedziały gospodarza. Jeszcze skrzypnięcie drzwi i do środka wszedł znajomy grubas. Który rozpromienił się niczym dobry wujaszek na widok ulubionego siostrzeńca. - Cóż cię do mnie sprowadza? - zapytał troskliwie bo na razie w aptece poza nimi nikogo nie było. - Aa… Takie rzeczy… Tak, mam coś takiego. Kiedyś poprosiłem Starszego i mi dał. Poczekaj tu… Albo nie, chodź na zaplecze. Szkoda aby ktoś to przypadkiem zobaczył prawda? - pokiwał swoją byczą głową gdy usłyszał po co młody magister przyszedł. Przeszli na zaplecze apteki i tu gospodarz poprosił aby gość poczekał. A potem gdzieś poszedł. Nie było go dość długo ale w końcu wrócił. Przyniósł mu dość prosty medalion zrobiony z metalowych blaszek znitowanych na środku. Ale symbol się zgadzał. Osiem strzałek odchodzących od siebie. Każda liczebnie odpowiadała jednemu z podstawowych wiatrów magii. Spięte w okrąg. Tak to była właśnie Gwiazda Chaosu. Lub jak nauczał Starszy oraz jego dawny mistrz w Kolegium, Gwiazda Chaosu Niepodzielonego. Ogólny i najbardziej rozpoznawalny symbol jaki był ojcem i matką wielu innych. - A chcesz zobaczyć postęp moich prac? Czy może się spieszysz? I właściwie po co ci ten talizman? - zapytał jowialnie tonem dobrodusznego wujaszka. --- Potem jeszcze musiał kupić tą biżuterię. Z opisu czaru wynikało, że nie musi być jakaś z górnej półki. Altzh nie był pod tym względem jakoś bardzo wybredny. Raczej miał manierę sroki co zbiera co to błyszczące. Ale też zdawał się mieć jakiś instynkt wyczuwający co jest dla śmiertelników cenne. Zwłaszcza w sprawie biżuterii. Więc Merga zwyczajowo zwabiała go jakąś błyskotką. Koralik, łańcuszek, medalik, nawet moneta czy kolczyk. Ale na pierwszy raz to dobrze aby z tego była jakaś kupka. Tak na taki półmisek. Co oznaczało z kilkanaście sztuk niezbyt wygórowanej biżuterii. Ale jednak trochę to jego sakiewka odczuła. I sprzedawca trochę dziwnie na niego patrzył. Proponując mu jeden czy dwa jakieś droższe cacka jakie by kosztowały podobnie no ale Joachim raczej nie mógł mu powiedzieć, że to brzmi rozsądnie ale dla demonicznego impa jakiego miał zamiar przyzwać to taka sztuka czy dwa, nawet jeśli w podobnej cenie to by mogła wyglądać podejrzanie skromnie i biednie. Jak już wreszcie wrócił do domu to nieźle schodził własne nogi. Ale udało mu się zebrać komplet! Była już pora obiadowa. Może nawet trochę po. Ale ekscytacja pchała go do swojej pracowni. Jeszcze raz musiał przeczytać ten opis czaru jaki dostał od mistrzyni aby czegoś nie przegapić czy nie pokręcić. Oczywiście było tam więcej składników niż jeden talizman i kupka biżuterii. Ale większość była w miarę typowa dla odprawiania czarów. Więc świece, poświęconą kredę czy naczynia to miał już u siebie. Z opisu wynikało, że jak się nabierze wprawy to wystarczy ten talizman i jakaś błyskotka aby przyzwać Altzha. Ale na początek to jednak Merga zalecała ostrożność. Tak aby to potraktować poważnie, tak jakby chodziło o przyzwanie potężniejszych istot Eteru jakie były bardziej wymagajace. Ale wiele schematów powtarzało się więc ten prostszy czar był w jej zdaniem w sam raz do trenowania potrzebnych nawyków i procedur. Zalecała zacząć od rysowania dwóch pentagramów. Jeden wewnętrzny powinien stanowić miejsce uwięzienia demona. Im potężniejszy tym trudniej było go w niej utrzymać a i składniki oraz moc potrzebna do tego były potężniejsze. Drugi pentagram był kręgiem ochronnym dla czarnoksiężnika. Powinien mu pomóc w obronie gdyby ten pierwszy został przełamany. Precyzyjne ich wyrysowanie jednak zajęłoby sporo czasu. Nie byłoby to przeszkodą gdyby Joachim nie miał innych planów na dzisiaj. No ale miał. A dwa to nie miał pojęcia jak mu pójdzie sam rytuał ani ile czasu mu zajmie. Sam rytuał powinien trwać może pacierz. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Ale jak się nie uda? Miał szansę go powtórzyć. I nie był pewny co się stanie gdyby mu sie udało sprowadzić tą istotę. I czy właśnie tą? Jeszcze w Kolegium uczył się, że każde takie przejście do Eteru może sprowadzić coś innego niż planuje czarownik. Ponoć takie rzeczy się zdarzały. Było to udokumentowane w księgach. Jacyś hedoniści chcieli sobie sprowadzić ponętną demonetkę na orgię a zamiast niej wpadło jakieś krwiożercze obrzydlistwo co ich wszystkich zerżnęło. Oczywiście gdy się było bogobojnym obywatelem Imperium i pilnym uczniem Kolegium to można było z nich szydzić i mówić, że dobrze im tak. Ale gdy się samemu zaczynało takie zabawy to już nie musiało być tak lekko i do śmiechu. Ale na wypadek gdyby tak profesorowie z Kolegium tak straszyli tylko swoich żaków i młodszych kolegów to jednak Merga też mówiła podczas nauk coś podobnego. Że magia to bardzo nieobliczalna i płynna nauka. I rzeczywiście można przyzwać coś innego niż się miało zamiar. A w końcu ona była praktykującą wiedźmą i doświadczonym demonologiem. W końcu te impy jakie mu oddała traktowała właśnie jako ćwiczebne modele dla swoich uczniów. Niemniej sądząc z zapisków była dobrej myśli, że jej najnowszy uczeń powinien sobie poradzić nawet gdyby jej nie było podczas tego rytuału. Pewną trudność dostrzegała w tym, że jego znajomość języka demonów była dość pobieżna. Ale między innymi dlatego z jednej strony nauczała go najpowszechniejszych zwrotów z drugiej właśnie takie były zawarte w formule zaklęcia. Jednak to samo co przy standardowej magii ważne było aby idealnie wymówić wszystkie wersy. To jeszcze wydawało mu się do zrobienia. Zwłaszcza, że na razie mógł się posiłkować czytając z kartki. Jednak gdyby do przywania doszło wówczas musiałby w tym języku pertraktować z ta obcą istotą. A jak się potoczy rozmowa to trudno było przewidzieć. Wedle opisu wiedźmy impy to były najprostsze i najsłabsze stworzenia Eteru. Tak bardzo rozrzedzone, że tam, w Eterze, często nie miały nawet spercyzowanej formy. Przynajmniej tak na stałe. Ale też zwykle nie służyły żadnej z Czterech Potęg. Więc z całej menażerii niezrodoznych nad nimi było najłatwiej zapanować śmiertelnikowi. Tu w jej ocenie dawała spore szanse Joachimowi. No i gdyby coś szło nie tak to zawsze mógł odesłać chochlika z powrotem do Eteru. O ile nie stałoby się coś naprawde nieprzewidzianego. Pod względem potrzebnej mocy to nie był jakiś wymagający czar. Nawet dla czarodzieja u początków swojej kariery zawodowej jak Joachim. Zapewne nawet by się nie zbliżył do górnych limitów swojej mocy. W przeciwieństwie do wzywania potężniejszych istot co już byłoby bardziej wymagające. Zwłaszcza jak ktoś to robił bez swojego patrona i pierwszy raz. W końcu uznał, że chyba ma wszystko gotowe. Przynajmniej wedle tej listy jaką zrobiła mu mistrzyni. Na środku podłogi stał stosik taniej biżuterii, na stole obok niego leżał talizman Gwiazdy Chaosu. Za oknami było jeszcze widno i do zmroku gdy było umówione spotkanie w “Mewie” dla tych co mają robić nocny skok było jeszcze ze 3, może 4 dzwony. Ale jeszcze by musiał tam dojść od siebie co by mu z pół dzownu zeszło i pewnie trochę czasu tak na wszelki wypadek. Poza tym została mu decyzja czy zaczynać teraz czy odłożyć to na później. Ostatecznie uznał, że warto spróbować. Sam czar zawierał kilka wersów. Zupełnie jak jakaś jedna zwrotka poematu. Chociaż jak znał mowę demonów to przypominało to dość zabawną rymowankę dla dzieci na temat ptasiego, sprytnego posłańca godnego złota. Co chyba miało pochlebić tej istocie i było nawiązaniem do nagrody jaka go zwabiała. Zawsze zabierał ją tam do siebie do innego wymiaru. Więc za każdym razem trzeba było mu złożyć w ofierze coś nowego. Ale z opisu zaklęcia wynikało, że później to wystarczy mu zwykła błyskotka albo nawet kilka monet. W miarę jak mówił czuł, jak włosy mu stają na karku. Powietrze kilka kroków przed nim zaczynało jakoś gęstnieć i elektryzować. Chociaż swoimi zwykłymi oczami nic tam nie dostrzegał. Ale to trzecie, wyczulone na moc napradę dostrzegało, że coś tam zaczyna gęstnieć. Ale póki nie skończył to tylko rosło i pęczniało. Dopiero gdy skończył przez moment nic się nie działo. A potem trzasnęło suchym dźwiękiem podobnym do pękającej, pustej butelki. Ale to nie szkło a ten fragment rzeczywistości pękł na moment łącząc się z piekielnym wymiarem. Ten wypluł z siebie gęstą, kolorową chmurę. A gdy ta się rozwiała razem z ostrym, zapachem siarki kilka kroków przed nim na podłodze stał stwór. Taki mniej więcej ptak. Tylko to co go okrywało to chyba nie do końca były pióra. Łuski? Sierść? Właściwie może wszystko po trochu. A może coś jeszcze innego. Stworzenie było znacznie mniejsze od niego. Czubek głowy sięgał mu może do połowy ud. Miało długą szyję podobną do gęsi albo łabędzia. Tylko łeb całkiem inny. Z dużymi, okrągłymi oczami. I coś podobne do dzioba. Ale czy to był pysk czy dziób nie był pewny. W każdym razie wystające, igłowate zęby nadawały mu nieco drapieżnego wyglądu. Stwór przyglądał mu się naprawdę jak ptak. Zwłaszcza, jak przekrzywił głowę w bok. A potem ją odwrócił jakby chciał się przyjrzeć lepiej jednym ze swoich oczu. Bo okazało się, że zamiast jednej pary ma ich ze dwa czy trzy. Albo jedno ale jakoś podzielone na kilka mniejszych. Imp wyglądał obco. Nawet jego pióra czy co on tam miał opalizowały metalicznie. Tylko z daleka albo przy słabym oświetleniu mógłby być wzięty za ptaka z tego świata. To było na tyle obce, że mag poczuł suchość w ustach. Jednak świadomość przewagi jaką powinien mieć jako wzywający no i to, że się tego spodziewał pomogły mu zapędzić niskie, ostrzegawcze instynkty w głąb jaźni i zapanować nad nimi. Zaś stworzenie z innego wymiaru zaskrzeczało głośno i jeszcze dziwniej niż wyglądało. Zamachało skrzydłami i wzbiło się w powietrze. Na tyle na ile pozwalała pracownia magistra. Musiał działać szybko. Z tego co go zdążyła nauczyć mistrzyni wynikało, że nawet tak słabe chochliki są z natury złośliwe i niechętne do współpracy ze śmiertelnikami. Trzeba było je nakłonić obietnicą czegoś im przydatnego, miłego czy potrzebnego, zastraszyć do posłuszeństwa przerażający swoją potęgą lub brutalnie łamiąc ich wolę albo wynegocjować coś podobnie jak transakcję handlową. Jak powinien zadziałać w tym wypadku już musiał zdecydować sam. Była szansa, że którąkolwiek z metod obierze powinien mimo wszystko móc zapanować nad impem. --- Mecha 28 Użycie czaru: przyzwanie impa: Altzh (Magia; 5 PM) Joachim: Magia 2 składnik czaru: +1 wynik rzutu brak doświadczenia: -3 wynik rzutu Joachim: Magia 2; rzut: https://orokos.com/roll/976773 6,8 = 14; 14+1=15-3-12; 12-5=+7 > suk = czar się udał Test strachu: imp Joachim SW 60 kontrolowane warunki SW +10 Joachim 60+10=70; rzut: https://orokos.com/roll/976774 46; 70-46=+24 > ma.suk = wzięcie się w garść 0 (norma) --- Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0) Heinrich I znów był w kamienicy przy Bursztynowej 17. Tak samo jak wczoraj. Tylko wczoraj to chyba gdzieś o tej porze dopiero ją opuszczał. A może nawet jeszcze trochę później? Właściwie to nie było aż takie istotne. W każdym razie dzisiaj też drzwi otworzyła mu ta urocza, młoda brunetka co wczoraj. Kerstin poprosiła aby poczekał a ona poszła sprawdzić jakie jej pani ma plany. Przez chwilę więc starszy już mężczyzna został pozostawiony sam sobie. Ale młoda służka szybko wróciła oświadczając, że milady go przyjmie. Po czym zaprowadziła go do salonu artystycznego. Tego samego co wczoraj się stopniowo zbierali po mszy i rozmawiali na różne tajne, spiskowe i przyjemne tematy aż nie zaczeli schodzić się w loszku. Dzisiaj też zastał obie gospodynie w środku. Pirora podziękowała pokojówce i po chwili zostali w swoją kultystyczną trójkę. - Witaj Heinrichu. Czyżbyś zasmakował w moich skromnych progach? Wczoraj i dziś. Jestem zaszczycona. - oznajmiła mu blondwłosa Aerlandka jawnie go kokietując gdy nieco poufale nadstawiła mu policzek do eleganckiego pocałunku tak modnego w wyższych sferach. Soria też chyba była w dobrym humorze bo postąpiła podobnie. A wczoraj to jak widział niczym wielka dama iście królewskim gestem podawała swoją dłoń do pocałowania. Jednak siedziała na tym wspaniale zdobionym krześle w roku salonu między oknem a ścianą z licznymi obrazami. Z dobrym widokiem na przeciwną ścianę. Też z obrazami. Tam był też pierwszy obraz namalowany w zimie przez Pirorę. Jak jeszcze mieszkała w tawernie. Przedstawiał pociągającą i nieco mroczną syrenę. W tle widać było pływające w zimnym, ponurym morzu ciała marynarzy. Sugerujące, że to właśnie główna postać zwodniczej, pięknej syreny jest za to odpowiedzialna. A sama postać pół kobiety pół ryby bardzo wpadała w oko. Zwłaszcza przez swoją śmiałość w postaci wyeksponowanej nagości. Zwłaszcza ponętnych, jędrnych piersi. Z tego co wiedział modelką do tych piersi i całego zgrabnego torsu była Burgund. Zaś twarzy użyczyła Kerstin. Nawet było widać pewne podobieństwo między obrazem a obiema modelkami. Teraz ten obraz wisiał na honorowym miejscu w kolekcji gospodyni. Ale przez pół roku uzbierała kolejne. Jedne były jej autorstwa, inne Kamili van Zee co w towarzystwie szlachetnie urodoznych koleżanek była najzdolniejszą malarką. Inne jeszcze od innych artystów jacy chcieli tutaj przedstawić swoje dzieła, lub gospodyni je od nich kupiła, oni jej ofiarowali w podziekowaniu za mecenas czy też goście ze znamienitych rodów podarowali lub pożyczyli jej swoje obrazy aby dorzucić swoją cegiełkę do tej domorosłej galerii malarskiej jaką cieszyła oko i estetykę ich wszystkich. - Troszkę się spóźniłeś mój drogi. Właśnie pożegnałyśmy Fabienne i Kamilę. Przyjechały na lekcję. Językowe. I kulturowe. Wymiana doświadczeń z różnych epok, krajów, kultur. I języków. - powiedziała lady Soria rozkosznie się przeciągając. I od niechcenia rzuciła mu na kolana coś ciemnego. Jak to mu tam to wylądowało to przez chwilę wyglądało na ozdobną, koronkową chustkę albo podobny kawałek materiału. Dopiero jak go wziął w dłonie przekonał się, że to właśnie podobny kawałek materiału a nie chustka. Dokładniej to kobiece, eleganckie majtki. Takie z górnej półki na jakie takie ulicznice jak Łasica czy Burgund to pewnie nie mogły sobie pozwolić. I świadczyły o tym wyszyte, ozdobne inicjały “KvZ”. - Oj tak! Obie były bardzo chętne do nauki! Zwłaszcza jak tych nauk udzielała im milady. A jak chodzi o tą część językową to obie okazały pełną żarliwość i zaanażowanie! - roześmiała się wesoło Pirora w pełni popierając słowa swojej milady. - O tak. Naszą Fabi to miałeś okazję poznać od prywatnej strony wczoraj. A dzisiaj Kamilka okazała się tak wspaniale słodka jak wczoraj miałam nadzieję. - czerwona milady też wydawała się być w świetnym humorze tą zdobyczą. I na dowód tego podwinęła trochę swoją czerwoną suknię. Może nawet więcej niż trochę bo materiał podwinął się aż za kolano. Sama w kuszącym geście zaprezentowała swoją gładką łydkę i stopę. A na nich widać było liczne odciski kobiecych ust. - Te bordowe to od Kamili. A te fioletowe od Fabi. Miała dziś nową pomadę, bardzo ładną. A te czerwone to moje! - Pirora wytłumaczyła Heinrichowi czego dowodem są te pocałunki. I wyglądało na to, że córka Soren zebrała dzisiaj należną jej porcję hołdu od swoich dwórek. W tym jednej nowej. - Może zabierzemy ją ze sobą jutro? I tak z nami jedzie do Rose. - zapytała Pirora podekscytowana na myśl, że miałyby nową koleżankę do zabawy na jutrzejszej orgii. Soria odetchnęła pełną piersią. A miała czym oddychać. I sięgnęła po kieliszek wina rozkoszując się nim i tą myślą. - Kusząca myśl. Ale obawiam się, że jest na to za wcześnie. Numerek z koleżankami - szlachciankami w luksusowych i bezpiecznych warunkach to jednak nie to samo co jakaś orgia z pospólstwem i ladacznicami jacy parzą się jak popadnie ze zwierzoludźmi. Może później. Myślę, że jest na dobrej drodze aby do nas dołączyć na pełny etat. - stwierdziła w końcu czerwona milady sącząc bez pośpiechu wino ze swojego kieliszka. Stanowiła specyficzną mieszankę elegancji i wyuzdania. Z jednej strony była ubrana i zachowywała się jak wielka dama z najlepszych salonów i pałaców. Z drugiej ta odrobina perwersji w jej spojrzeniu, uśmiechu, obietnica zawarta w rozleniwionym tonie sprawiała, że z miejsca przychodziło na myśl coś niestosownego co przyjemnie jeżyło włosy na karku. Nawet gdy nie robiła nic szczególnego. - No tak, to jednak nie to samo. Pewnie ją więc zobaczymy dopiero w Bezahltag na wieczorku poetyckim. - Pirora nie oponowała i zgodziła się, ze zdaniem swojej milady. - W sam raz aby nabrać sił po jutrzejszej nocy. I ochoty. - odparła herold Soren rozleniwionym tonem. Jakby już smakowała zniecierpliwienie i ekscytację ciemnoskórej piękności uchodzącej za jedną z najpiękniejszych i najbogatszych panien w okolicy. Albo i mówiła o sobie. - A co do jutrzejszej nocy mam ochotę wynagrodzić Fabi jej talenty oraz wierną służbę. W końcu takie spotkanie jak jutro nie zdarza się codziennie. Nie zawsze jest okazja aby cię sponiewierało stado zwierzoludzi prawda? No ale wszystkie się na to cieszymy i czekamy z niecierpliwością ale mam ochotę ją jakoś wynagrodzić skoro tak radośnie została naszą najpodlejszą z podłych i najnędzniejsza z nędznych. Tylko jeszcze nic nie wymyśliłam. Samo prowadzanie nago na smyczy to i miała choćby wczoraj u nas. Jak myślisz Heinrichu? Może ty masz jakiś interesujący pomysł jak by dodatkowo sponiewierać naszą kochaną Fabi tak aby zapamiętała tą noc na długo? W końcu to jej pierwszy raz ze zwierzoludźmi. No i z nami w tak wyjątkowej scenerii. - Soria zaczęła mówić jakby w dwuosobowy tłum gdy tak mówiła na głos swoje myśli, początkowo raczej do swojej gospodyni ale na koniec zwróciła się bezpośrednio do byłego łowcy czarownic jakby pytała go o zdanie. - Ah! Wybaczcie ale potem mogę zapomnieć. - Pirora wtrąciła się jakby coś jej sie przypomniało. Milady dała jej znać, że może to powiedzieć. - Kamila jak u nas była to mówiła, że dostała list z Saltburga. Z ich teatru. Wyślą do nas swoje przedstawicielstwo aby rozeznali się w warunkach i w ogóle co my tu mamy. Pewnie chcą sprawdzić czy ten teatr to nie jakaś pomalowana stodoła czy inna tancbuda. No jak na to liczą to się trochę przeliczą bo trochę ten nasz teatr odstawiliśmy. Może nie jest taki wielki i wspaniały jak te w wielkich miastach co widziałam bo w końcu to kiedyś była tawerna. Ale niczego jej nie brakuje. A samych aktorów to możemy rozparcelować po naszych rezydencjach. A obsługę to już się jakoś gdzieś pomieści. Tej Violette von Spee to nie znam. Kamila też nie. To ich impresario. Ale do Odette von Treskow to się od zimy od niej nasłuchałam i to ponoć jedna z najwspanialszych div tutaj na północy. Podobno “oh i ah” wedle naszej Kamilki. No i mają do niej przyjechać za parę dni więc pewnie w tym tygodniu już będą tutaj. - Pirora przekazała najświeższe ploteczki z dzisiaj jakie się obie a pewnie i Fabienne, dowiedziały dzisiaj od głównej mecenas teatru i sztuki w tym mieście. I nie ukrywała, że jest tym bardzo podekscytowana, że takie sławy ze stolicy wreszcie przyjadą do ich dość prowincjonalnego miasteczka. Mieli przybyć wcześniej no ale przez ten pogrzeb i żałoba wszystko stanęło pod znakiem zapytania i nie było pewne kiedy ani czy w ogóle przyjadą. A wreszcie mieli przełom i to całkiem pozytywny. Była nadzieja, że jak nad wysłanniczkami ze stolicy tutejsi mecenasi sztuki i notable zrobią dobre wrażenie to ściągnął oni resztę swojej trupy. Na to przynajmniej liczyła młodziutka Averlandka. - Oh wybacz nam nasze maniery Heinrichu. Bo my tu cały czas o sobie pytlujemy a ciebie zapewne coś sprowadza do nas i masz do nas jakąś sprawę. - milady pokiwała głową do słów von Dake ale ponownie zwróciła się do gościa. Tym razem w eleganckim, przepraszającym tonie. Teraz obie umilkły i czekały co się wypowie wreszcie ich gość.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |