Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-04-2023, 12:19   #111
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Agnestag; północ; koga “Stara Adele”; rozmowa z Normą

Czarodziej z uwągą słuchał opinii toporniczki na temat wyprawy na bagna, zastanawiając się jak najlepiej wykorzystać te informacje.

- Ciekawy pomysł z tym przedostaniem się tam na łodzi. Mówisz, że to byłoby szybsze rozwiązanie niż podróż przez las? Myślę że twoja pomoc w tym przedsięwzięciu byłaby nieoceniona, ale rozumiem, że planujesz od razu po akcji w świątyni odpłynąć wraz z Mergą?

- No tak. Odpływam razem z nią. - przytaknęła z niezmąconym spokojem. W końcu od zeszłej zimy sama mianowała się ochroniarzem i gwardzistką wyroczni. No i z północnej ojczyzny były tutaj tylko one. - A czy byłoby łatwiej czy szybciej to nie wiem. Nie byłam ani na tych bagnach ani w tym lesie. Ale wy, szczury lądowe, cały czas myślicie jak szczury lądowe więc jak gdzieś się dostać to zaraz lądem. To mówię, że łodzią też można by do tych bagien dopłynąć i przynajmniej z początku na nie wpłynąć tą łodzią. - toporniczka prychnęła nieco rozbawiona pytaniem ale wyjaśniła skąd jej przyszedł do głowy ten pomysł. Powiodła spojrzeniem po ubierających się kultystach jacy szykowali się już do opuszczenia pokładu i zejścia na ląd a potem dalej przez mroczne i ciche ulice do swoich domów. Norma widocznie myślała bardziej kategoriami marynarza niż szczura lądowego.

- To rozważe ten pomysł. Szkoda, że odpływasz, ale mam nadzieję, że nasi Patroni będą wam sprzyjać w Norsce. Byłaś tam kiedyś? - spytał się czarodziej.

- W Norsce? Ja jestem z Norski. Tak samo jak wyrocznia. - brwi wojowniczki z dwoma toporami uniosły się nieco do góry gdy usłyszała pytanie. Ale przypomniała, że razem z resztą swojej załogi przypłynęli tu w zimie aby przyjść Merdze z pomocą.

- A faktycznie… - Joachim zganił się w myślach, coś był chyba roztrzepany ostatnio.
- Czy w takim razie będziecie z Mergą odwiedzać wasze rodzinne strony?

- Tak. Właśnie tam wracamy. Ale może potem pojedziemy gdzieś dalej. Trzeba będzie dużo rozmawiać aby zachęcić do przypłynięcia. tutaj. - wojowniczka z dwoma toporami przytaknęła na takie przypuszczenie rozmówcy. Odsunęła się nieco pod ścianę aby Sigismundus mógł przejść w stronę schodów i żegnając się krótko przy okazji. Wyraźnie się spieszył, reszta jeszcze się ubierała albo rozmawiała ze sobą.

-W takim razie życzę powodzenia i niech nasi Patroni wam sprzyjają! - Joachim pożegnał się z całkiem sympatyczną norsemanśką wojowniczką. Było wiele do zrobienia.


************************************************** ************************************************** **********

Festag; przedpołudnie; dziedziniec świątyni; Rozmowa z Van Hansenami

Czarodziej przywitał się elegancko i zgodnie z wymogami etykiety z zebranym towarzystwem, oczywiście zaczynając od pocałunku w rękę Lady Hansen. Cieszyło go, że zaczyna być dostrzegany przez kolejnych szlachciców, to z pewnością stworzy mu nowe możliwości. Jednak słowa Barona nieco go zmieszały. Zaczął szybko myśleć. Miał chyba dwie możliwości - ukrócić ten pomysł albo też przyłączyć się do wyprawy, by wynieść z tego korzyść dla siebie.

- Ciekawy to i śmiały pomysł baronie…. - odezwał się po chwili zamyślenia - zalecałbym jednak ostrożność. Ostatnie znaki które widziałem, wskazują że nad miastem zbiera się jakieś mroczne zagrożenie i coś niepokojącego może się wydarzyć w ciągu ostatnich kilku dni. Jeśli ta wyprawa miałaby się odbyć, rekomenduje by się do niej dobrze przygotować i wziąć ze sobą odpowiednie wsparcie. Właściwie ja też mógłbym wspomóc barona w tym przedsięwzięciu, ten potwór z bagien może nie być do końca normalnym stworzeniem, więc może się okazać że moje talenty i wiedza będą tutaj przydatne.

- Ależ oczywiście, że to nie jest jakieś zwykłe stworzenie młodzieńcze! Przecież to potwór! Domyślam się, że to jakieś ohydne wynaturzenie. Ale szlachetny i śmiały oręż na pewno pokona tą maszkarę! - baron Wirsberg zawołał dumnie i bojowo dając znak, że jest gotów zmierzyć się z tym czymś na bagnach czymkolwiek by to nie było. Zaś państwo van Hansen przyjęli to z uznaniem chociaż milady wyglądała na nieco zmartwioną.

- A to wujaszek się wybiera na jakieś polowanie? - w przeciwieństwie do matki, na jej piękną córkę słowa o polowaniu zadziałały wręcz przeciwnie. Zostawiła na chwilę swoich rówieśników i podeszła bliżej do barona jaki był raczej w wieku jej rodziców niż jej.

- A tak moja młoda damo. Dokładnie tak. To miasto zobaczy, że stary pies ma jeszcze kły i potrafi mocno ugryźć! - zaśmiał się chrapliwie starszy od niej szlachcic.

- Najpierw ci radzę załatwić dyspensę u naszych ojczulków. Szkoda abyś przez ten zapał wpakował się w jakieś tarapaty. - poradził koledze Mikael przypominając, że wciąż jest zakaz świętowania, w tym także polowań, z powodu żałoby po księżnej-matce. Złamanie tego mogłoby zostać uznane za brak szacunku a nawet obrazę majestatu no a konsekwencje towarzyskie były trudne do przewidzenia.

- Dobrze, pójdę do nich, właściwie zaraz mogę pójść. Wszystko załatwię. Ale jestem dobrej myśli, w końcu chodzi o jakiś zaszczytny cel i ubicie jakiejś plugawej poczwary. - baron Heidrich wydawał się być pełen zapału i dobrej myśli. Froya sprytnie złapała go pod ramię owijając się swoimi wokół niego.

- To ja pójdę z wujaszkiem i pomogę. Ale musi mnie wujaszek ze sobą zabrać. - powiedziała raźno i nieco niewinnie jakby chciała wydać się młodszą niż była w rzeczywistości. Baron zaśmiał się wesoło ale szybko spojrzał na swoich przyjaciół a ci nie mieli zadowolonej miny.

- Kochanie, jestem pewna, że wujaszek na pewno sam sobie poradzi i w świątyni i tam na bagnach. Tylko byś mu przeszkadzała. - matka jak zwykle starała się wyhamować gorący temperament córki i skierować go na mniej ryzykowne tory.

- Właśnie, może ja z tobą pójdę Heidrichu. We dwóch możemy mieć większą siłę perswazji. - zaproponował Herr van Hansen jakby też próbował wymanewrować córkę z tej ryzykownej wyprawy. Ta jednak spojrzała na niego prosząco i coś nie zamierzała puszczać ramienia wujaszka.

- To męska sprawa kochanie. Niech panowie to załatwią po swojemu. Sama zobacz, że musimy się zająć naszymi drogimi gośćmi. - baronowa wskazała córce zarówno na jej rówieśników jak i Joachima chcąc zapewne namówić ją do rozsądnego zachowania.

- Lady Froya świetnie sobie radzi we wszelkich łowach i tego rodzaju przedsięwzięciach, nawet trolle jej niestraszne… choć to faktycznie może być niezwykle niebezpieczne, i to z racji tego potwora który wydaje się być wyjątkowo niebezpieczny, jak i zdradliwego terenu - Joachim postanowił w tej kwestii pozostać neutralnym. Właściwie to z tego co wiedział Froya w niczym nie ustępowała Baronowi w zdolnościach bojowych i łowieckich.

- W każdym razie Panowie, oferuje moje wsparcie… - skłonił się Wirsbergowi i van Hansenowi.

- Myślę, że dobrze będzie panowie jak zabierzecie Joachima ze sobą. W końcu może jego oko i umysł rzucą nieco światła podczas rozmowy z naszym ojcem. - milady zwróciła się do swojego męża oraz przyjaciela rodziny zwracając uwagę na astromantę. Nawet Froya obdarzyła go pełnym wdzięczności uśmiechem za wzmiankę o zimowej walce z potworem. Nawet jeśli on sam nie brał w niej udziału. Uśmiech jednak szybko zgasł gdy rodzicie uparcie starali się ją odciągnąć od tej bagiennej awantury.

- Dobrze, Joachimie, pozwól z nami. - Mikael dał znak aby młody astromanta do nich dołączył.

- O tak, chodź młodzieńcze! Wybacz tą moją gwałtowność to z ekscytacji. - baron Heidrich też jakby zmitygował się, że nieco zapomnieli w rozmowie o jego obecności. Dołączył się do zaproszenia kolegi. Za to milady zgrabnie pociągnęła córke w stronę dotychczasowych rozmówców aby ją odciągnąć od tej rozmowy i skierować uwagę na kogo i co innego. Panna von Hansen wyraźnie miała im to za złe ale dobre wychowanie zwyciężyło i nie chciała robić awantury w miejscu tak publicznym.

- Oh strasznie narwana. Nie wiem po kim ona to ma. Chyba po babce. Też taka była. - baron von Hansen pokręcił głową jakby przepraszał za zachowanie córki. Tak bardzo odmienne od zamiłowań jakim zwykle cieszyły się jej rówieśniczki.

- Jakby chodziło o coś innego to nawet bym ją zabrał. Jakbyście się zgodzili oczywiście. Ale to jednak nie zapowiada się na zabawę. Czy jakieś zwykłe polowanie. No i te Diabelskie Bagna. Sami wiecie jaką mają kiepska reputację. To nie jest miejsce dla dobrze urodzonej damy. - baron mówił jak dobry wujek i przyjaciel rodziny co nawet miałby może ochotę spełnić prośbę przyszywanej bratanicy ale tylko jak się rodzice zgodzą a coś na to nie wyglądało. No i jakby chodziło o coś bardziej zwyczajnego niż takie nietypowe polowanie.

- O tam jest ojciec Absalon. - ojciec Froyi pokiwał ze zrozumieniem głową i korzystając ze swojej wysokiej, szlachetnej sylwetki wypatrzył ich kapłana jaki rozmawiał z innymi wiernymi. Więc skierowali się w jego stronę.

- Myślę, że przekonanie wielebnego że polowanie na groźnego potwora na bagnach to nie zabawa nie będzie problemem - skinął głową Joachim.
- Może nawet jest to misja, którą kościół powinien pobłogosławić…. - dodał, kiedy podchodzili do wielebnego.

- Na pewno. - rzucił krótko baron Heidrich jaki nie tracił animuszu co do swojego pomysłu. Po chwili ojciec Absalon widząc jak dostojni goście do niego podeszli pożegnał się z tymi z jakimi rozmawiał i zbliżył się do ich trójki.

- Witam moi synowie, pochwalony, w czym mogę wam pomóc? - zapytał składając swoje mocarne dłonie przed sobą i patrząc na nich zachęcająco. Baron van Hansen dał znak koledze aby ten jako autor pomysłu i zapewne osoba najbardziej zainteresowana przedstawił sprawę.

- Pochwalony ojcze. Piękne kazanie, bardzo motywujące i ma mądrość w swoich słowach. Jednakże mam pewien skromny a zacny w swych zamiarach pomysł o jaki chciałbym prosić o radę oraz jeśli łaska do o błogosławieństwo wielebnego. - zaczął von Wirsberg zarówno z szacunkiem jak i łagodnością chcąc zapewne zjednać swojej prośbie kapłana morskiego patrona miasta jaki słynął ze swojej surowości czy wręcz srogości. Ten zachęcił go aby kontynuował i wysłuchał o jego pomyśle aby udać się na Diabelskie Bagna, odnaleźć i ubić plugawą poczwarę jaka nawiedzała go ostatnio w snach. A chciał postąpić jak na prawego i honorowego rycerza przystało a nie kryć się przed niebezpieczeństwem. Poza tym rozmawiał już z dwójką ekspertów od snów i przepowiedni czyli obecnym tu astromantą Joachimem jak i czcigodną Matką Somnium. I oboje uważali, że ta poczwara zapewne istnieje nie tylko w jego snach. Ale, że mieli żałobę po ich ukochanej matce - księżnej to nie chciał sobie napytać biedy, że nie okazuje jej należnej czci stąd przyszedł prosić o dyspense na to szlachetne zadanie. Aby nie zostało poczytane jako oznaka próżności czy lekceważenia dobrym zwyczajom i tradycjom.

Kapłan Mananna wysłuchał nie młodego już szlachcica całkiem uważnie. Zamyślił się na dłuższą chwilę. Po czym stwierdził, że on sam raczej nie widzi przeciwwskazań i zapewne po odpowiedniej pokucie i wotach takie przedsięwzięcie zapewne byłoby możliwe. Ale wolał jeszcze uzgodnić to z Matką Somnium bo ona jako najwyższa w mieście kapłanka boga śmierci miała najwyższy autorytet w sprawach żałoby. Prosił więc o czas do namysłu i rozmowę z nią i aby baron Wirsberg odwiedził go jutro. Do tego czasu powinien już mieć gotową odpowiedź.

Joachim potwierdził słowa Barona Wirsberga. Potwierdził że te bestia z bagien również pojawiła się w jego snach. Ponadto znaki które widział w gwiazdach są niepokojące. Nad miastem zbierało się coś niepokojącego, a ta istota na bagnach była z tym powiązana. Poza tym znaki wskazywały też na zagrożenie w Akademii Morskiej, na ten temat odbył już rozmowę z rektorem.

Kiedy skończyli rozmowę z kapłanem spytał się Barona jak dużo osób planowałby wziąć ze sobą na wyprawę. On by wziął przynajmniej swojego inkwizytora natomiast ostatnio poznał pewnego łowcę czarownic oraz łowcę nagród którzy również byliby zainteresowani.

- Akademii? Dziwne. Będę musiał porozmawiać z Matką Somnium w tej sprawie. - kapłan Mananna uniósł swoje surowe brwi i powiązanie z Akademią nieco go chyba zaskoczyło. Zresztą wiadomości o snach astromanty i bagnach także.

- Oh nie róbmy z tego afery. Wezmę paru pachołków i psów i na pewno damy radę. - baron Wirsberg zaś nie miał ochoty robić zbiegowiska na tych bagnach i wolał ograniczyć grono zaintersowanych. Trochę nie było wiadomo czy miał na myśli tak dosłownie parę osób.

Joachim podziękował Baronowi i stwierdził że proponuje wyprawić się na bagna w następnym tygodniu, w ten sposób będą mieli odpowiedni czas na przygotowanie i dogranie szczegółów.


************************************************** **********

Festag; przedpołudnie; dziedziniec świątyni; rozmowa z Łasicą i Burgund



Czarodziej zagadnął łotrzyce kiedy tłum wychodził ze mszy.

- Mam nadzieję, że znalazłyście wystarczające wsparcie dla akcji w świątyni? Ja jak mówiłem mam dużo na głowie, ale jeśli jest potrzeba też mogę w czymś pomóc. To zaklęcie astralnej formy, o którym wspomniałem, idealnie nadaje się do stania na czatach. Oprócz tego, Merga przekazał mi wczoraj zaklęcie pozwalające przywołać chowańca, który planuje wypróbować wieczorem. Taki stwór też by się mógł nadawać do pilnowania albo przekazywania informacji.

- A to szlachetny panie jest na sierociniec, ten prowadzony przez nasze szlachetne Białe Gołębice. - odparła ucharakteryzowana Łasica uśmiechając się łagodnie jakby odpowiadała zacnemu panu na zadane pytanie. Wyciągnęła ku niemu puszkę na datki z jaką chodziły z Burgund po dziedzińcu świątyni pełnym wiernych po właśnie zakończonej mszy.

- Widzę, że wysoko w gwiazdach to ty się może znasz ale tutaj, na ulicach to byś nie przetrwał tygodnia. Będziemy u Pirory to u
niej pogadamy o rodzinnych sprawach. - powiedziała już ciszej i zimniejszym tonem. Burgund zaś w tym czasie uśmiechała się ciepło i rozglądała na boki czy ktoś nie stoi za blisko nich. Widać było jednak, że pod tą maską usłużnych służek jaką przybrały to obie łotrzyce nie mają ochoty ryzykować rozmowy na te zakazane tematy w tak bardzo publicznym miejscu jak to w jakim właśnie się znajdowali.

- A dziękuje, taką szlachetną sprawę jak sierociniec to zawsze z przyjemnością wesprę - astromanta skinał głową i wrzucił parę monet do puszki. Następnie oddalił się, zawstydzony. Musiał na przyszłość bardziej uważać.

************************************************** **

Joachim wyszedł ze spotkania u Pirory jak zakończyła się główna dyskusja. Nie czekał tym razem czy dojdzie do jakiś lubieżnych zabaw w loszku. Ostatnio było to nawet interesujące, ale on przecież nie podążał ścieżką Węża, a czasu wcale nie miał dużo. Czuł ekscytację na myśl o możliwości wypróbowania zaklęcia ze zwoju który dostał od Mergi. I nad tym miał zamiar spędzić wieczór w laboratorium które znajdowało się w podziemiach jego kamienicy.

Następnego dnia miała czekać go wizyta w hospicjum z Ottem no i Henrich chciał się spotkać, wydawał się mieć mieszane uczucia co do ostatnich pomysłów Joachima. Mimo wszystko unikalne doświadczenie tego byłego łowcy czyniło go użytecznym sprzymierzeńcem.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 23-04-2023 o 12:28.
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-04-2023, 03:25   #112
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 2519.07.12; wlt; ranek

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory
Czas: 2519.07.11; Festag; południe
Warunki: jasno; gwar rozmów; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; nieprzyjemnie (0)



Goście Pirory



Zabawa w loszku pod patronatem grupki wyznawczyń Księcia Przyjemności była zdecydowanie udana. W końcu po całym, zabieganym tygodniu można było się bez skrupułów oddać żądzom i przyjemnością bez skrępowania i zahamowań jakie trzeba było okazywać poza murami loszku. Co więcej z kimś kto też po to zszedł do piwnicy. Brakowało jedynie Joachima który widząc, że zabawa zamierza przenieść się do piwnicy wstał i pożegnał się ze wszystkimi. Gospodyni wydawała się nieco zaskoczona i zasmucona, że nie zostanie na dłużej no ale skoro taka była jego wola to go nie zatrzymywała. Po pożegnaniu się z magistrem reszta towarzystwa stopniowo zeszła na dół. A tam czerwona milady zaczęła tą zabawę w aukcję pokornej Adelajdy. Zaś Fabienne jaka wcieliła się w rolę sprzedawanej, roznegliżowanej niewolnicy o ponętnych kształtach i uległym usposobieniu była bardzo ucieszona z tej zabawy.

- Skoro wygrałeś tą akcję to oznacz swoją niewolnicę. Mam nadzieję, że Adelajda wybaczy nam, że to nie jest prawdziwy niewolniczy tatuaż. - powiedziała uroczyście milady wręczając Otto pędzel i słoiczek z farbą, zapewne z pracowni gospodyni. Mógł dzięki temu oznaczyć swoją własność a ta własność aż promieniała z uciechy i ekscytacji na taki pikantny dodatek do tej zabawy.

Potem Otto miał okazję wypróbować swoją nową niewolnicę jak mu przyszła ochota. Zresztą sama czarnowłosa też zdradzała, że ma bardzo wielką ochotę na takie próby i zabawy. Więc czy ją brał od tyłu czy też ona podskakiwała mu na biodrach to wyglądała na bardzo chętną i namiętną. Tak dla radości ucha, oka czy dłoni.

Heinrich odkrył, że Łascia chyba nie kłamała mu gdy tak kokietowała go na to surowe traktowanie. I chociaż podczas zborów czy innych spotkań zachowywała się bardzo swobodnie to nie dała innym zapomnieć, że jest wychowanką ulicy z jaką lepiej nie zadzierać i nie da sobie w kaszę dmuchać. Nawet jeśli nie rozwiązywała sporów w pierwszej kolejności za pomocą pięści jak Silny. To jednak podczas takich zabaw potrafiła być bardzo uległa i posłuszna. Z ochotą spełniała wszelkie życzenia i polecenia o oddanie komuś kontroli nad sobą widocznie sprawiało jej przyjemność. Sama też bardzo dbała o swoich partnerów i ich potrzeby. Więc gdy chciał znów poczuć jak to jest mieć nad kimś władzę i jak wykonuje jego polecenia to Łasica okazała się w sam raz. Odkrył też, że podczas tych zabaw znamię z jednym z symboli Węża na jej tyłku zaczyna jakby promienieć przez co było wyraźniejsze. Bo na początku to tylko coś tam błyszczało jakby się wysypało trochę brokatu bez wyraźnego kształtu. Onyx właściwie też chętnie słuchała jego poleceń. Chociaż jako zawodowa ladacznica potrafiła się dostosować do wymagań klienta jakie by one nie były. Też potrafiła klęknąć czy służyć na czworakach. Chociaż podczas zabaw nie była aż tak uległa jak jej niebieskowłosa partnerka. I potrafiła nawet razem z Heinrichem wziąć ją w obroty.

Lilly zaś początkowo zajmowała się Dorną. Kolczastka mutantka początkowo wydawała się zadowalać rolą obserwatora i widza. Ale stopniowo koleżanka z jaskini rozgrzała ją do tego stopnia, że się zaczęły zabawiać we dwie na całego. A potem to już trudno było się połapać kto, z kim i jak. Annika początkowo też zadowalała się rolą widza. Ale Pirora do niej podeszła i chyba o czymś rozmawiały. Potem jak obie łotrzyce już były na etapie wymiany partnerów wreszcie mogły zaspokoić swoją ciekawość nowej koleżanki i z lubością zaczęły jej usługiwać. Co wojowniczka Norry przyjmowała z pewną fascynacją i upodobaniem. Fabienne też była ciekawa nowej koleżanki i bardzo chętnie wylądowała między udami Dorny. Co ją niezmiernie ucieszyło bo nie spodziewała się, że jakaś bogata pani będzie chciała mieć z nią przyjemność. Ale widocznie Fabienne była chętna na nowe smaki i doznania. A gdy jeszcze dołączyła do nich sama Soria to już w ogóle podkręciło atmosferę. Z początku bowiem czerwona milady siedziała na swoim tronie chłonąc wszystkimi zmysłami tą wyuzdaną orgię. Nim się zdecydowała aby samej wziąć w niej udział ku niekłamanej radości jej dwórek i gości. A w międzyczasie częstowano się winem, przekąskami i owocami jakie stały na jednym ze stołów.

Jednak prawdziwy obiad był w jadalni na piętrze. Już po zabawach w loszku. Pirora zaprosiła wszystkich swoich gości i mogli złapać oddech, odpocząć, nasycić inne potrzeby ciała i cieszyć się wzajemną bliskością i rozmową. Chociaż już pierwsi goście zaczynali się rozchodzić. Po Joachimie pierwsza musiała towarzystwo opuścić lady Fabienne a więc i Annika. Chociaż bretońska szlachcianka dała jej zezwolenie, że jak chce to może zostać a Pirora ją chętnie zapraszała do pozostania. Ale widocznie czarnowłosa służka miała swoje powody aby pozostać przy swojej pani. Towarzystwo rozwalone wygodnie przy złączonych stołach, jeszcze niekoniecznie w kompletnych strojach musiało się z nimi pożegnać. Na szczególne pożegnanie zasłużył sobie Otto.

- Oh, mój ty władco i zdobywco! - zaćwierkała już ponownie ubrana, wyperfumowana i elegancka milady w obowiązkowej żałobnej czerni do samej ziemi. Pogłaskała pieszczotliwie policzek jednookiego mnicha jawnie go kokietując póki jeszcze mogli sobie na to pozwolić. Widocznie tego brutalnego traktowania w loszku nie miała mu za złe.

- To mówisz, że jutro na którą sobie życzysz dostać zaproszenie do mnie? I wpadaj częściej w sprawach hospicjum czy którejś z dziewcząt. No byłeś u mnie, widziałeś, że mam dość ograniczone możliwości aby cię ugościć jak by należało. Ale obiecuję zrobić wszystko co w mojej mocy abyś odszedł jak najbardziej usatysfakcjonowany. Uwielbiam poznawać nowe smaki i doznania. - powiedziała mu na pożegnanie słodkim głosem z tym charakterystycznym, bretońskim akcentem. I pocałowała go w usta na ten ostatni dzisiaj raz. Z bardziej przyziemnych spraw szlachcianka okazała pełną wolę współpracy w sprawie swoich dziewcząt. Były co prawa jej służkami ale dzięki temu, że mieszkały u niej, nie miały mężów, narzeczonych ani rodziny miały o wiele większą swobodę w poruszaniu się po mieście. A Frau von Schwarz chociaż właściwie była ich panią i właścicielką nie zamierzała ich chciwie trzymać w klatce u siebie w rezydencji. Więc dała znak, że gdyby dziewczęta były do czegoś potrzebne to aby ją zawiadomić i ona w miarę swoich mocy postara się je zwolnić ze służby aby mogły się zająć odpowiednimi zadaniami. Więc choćby tak to miało być jutro z tym braniem miary na pancerze dla Anniki.

Heinrich też niejako był oblegany przez trójkę o wiele młodszych i jędrniejszych ladacznic. Co prawda zaczął zabawę w lozku od Łasicy i Onyx ale i Burgund nie była mu niechętna. Jak tak siedzieli sobie już przy obiedzie to cała trójka dziewcząt chętnie weszła w rolę ponętnie roznegliżowanych służek jakie usługiwały im przy stole. Zwłaszcza jeśli to usługiwanie polegało na czymś ciekawszym niż dolewanie wina czy nakładanie na talerz.

- To tak mówisz, traktujesz grzeszne ladacznice? Jej to nie wiedziałam, że masz takie ciekawe doświadczenia i umiejętności. Od czasów moich romansów z Kruger to nie miałam tak ciekawych kontaktów z łowcami. Koniecznie, ale to koniecznie musisz z nami jechać na te zabawy przy kamieniach. Albo jakieś inne. Jestem pewna, że jeszcze nie pokazałeś wszystkich swoich atutów i możesz nas sporo nauczyć. Zwłaszcza moresu. - Łasica i koleżanki bardzo chętnie flirtowały ze starym łowcą czarownic. Też jakoś nie wyglądały aby któraś miała mu za złe nadużywanie władzy i wydawanie poleceń jakie miały spełniać. Ani tam wcześniej, na dole w loszku ani teraz, na piętrze, przy obiedzie w jadalni. A koleżanki ze zboru, te ladacznice którymi tak gardził Thobias uważając je za niewykształcone ulicznice jak chciały to potrafiły być całkiem miłe i życzliwe. I sprawić, że mężczyzna mógł się w ich słodkim otoczeniu poczuć jak król i władca jakiemu usługują chętnie i piękne służki gotowe spełnić każde jego życzenie.

- Dziękujemy za zaproszenie. I zabawę. Było cudownie! Jak zawsze zresztą. I obiad też waspaniały, bardzo dziękujemy. Ale my musimy już iść. Obiecałam Sigismundusowi, że jeszcze dzisiaj go odwiedzimy. - po obiedzie Lilly i Dorna wstały. Też zaczęły się żegnać z resztą gości i gospodyniami. Obie wydawały się być bardzo życzliwie nastawione do koleżanek i kolegów. Więc te wspólne zabawy i posiłki, takie swobodne i towarzyskie jednak pomagały we wzajemnej integracji.

- Ja też będę już lecieć. Muszę się przygotować do pracy. I jak pójdę wcześniej to może spotkam Laurę zanim ktoś ją zamówi. - Onyx skorzystała z okazji i też wstała od stołu robiąc rundkę wokół pozostałych gości. Dała znać, że pamięta co wczoraj obiecała, że porozmawia z koleżanką jaka lubiła robale i inne takie raczej mało przyjemne stworki. A póki co pożegnała się z innymi i we trzy wyszły na zewnątrz. Pozostałe towarzystwo też stopniowo zaczynało się rozchodzić do siebie.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum
Czas: 2519.07.12; Wellentag; ranek
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, sil.wiatr; nieprzyjemnie (0)



Otto, Joachim i Heinrich



Otto wstał rano bez większych problemów. Czuł, że ciało zdradza oznaki wczorajszego wytężonego wysiłku. Ale był to bardzo przyjemny wysiłek jaki nawet dzisiaj o poranku dawał sporo satysfakcji. Co by nie mówić o koleżankach ze zboru to potrafiły zadbać o potrzeby mężczyzny tak aby nie odchodził w gniewie czy rozterce. No i nawet rano pamiętał te wesołe ale i nieco zazdrosne spojrzenia gdy wygrał aukcję i Słodka Adele znalazła się w jego mocy. Poranek jednak okazał się mniej przyjemny. Zwłaszcza na zewnątrz. Wiał silny, chłodny wiatr jaki przenikał przez habit aż do żywego ciała. Jednak pokonał poranną drogę bez przygód większych niż przeskakiwanie nad dużą plamą błota czy mijaniem błotnistych kałuż jakie zalegały na ulicach. A nie wszystkie były wybrukowane.

W hospicjum przywitał go brat siedzący na recepcji. A potem zaczęła się codzienna rutyna. Od skromnego śniadania jakie obsługa spożywała razem ze swoimi pacjentami. Zauważył, że wiele spojrzeń przykuwała Marissa. Za ten wybryk w bibliotece sprzed dwóch dni dostała kolejną turę chodzenia w karnej włosiennicy jakiej tak nie lubiła. Ale maskowała to całkiem udanie. Nie wyglądem się jednak wyróżniała a kanapkami z wędzonym łososiem jaką się zajadała. Ale jak się okazało nie była samolubna bo część tej wałówy jaką dostała od Fabienne oddała do kuchni. I tak każdy dostał po jednej dodatkowej kanapce z dobrą, suszoną kiełbasą co na pewno nie było standardem na stołówce. Dzisiaj zresztą też Marissa nie zdradzała się żadnym niestosownym zachowaniem. Nawet włosy upięła w surowy kok z tyłu głowy. Przeor zaś gdy odmawiał modlitwę przy śniadaniu podziękował jej za hojność. Oraz obu dobrodziejom, czcigodnej milady van Dake i von Mannlieb dzięki którym dzisiaj jedni nie tak cienkie jak zwykle śniadanie.

Po śniadaniu zaczęły się dość standardowe obowiązki. Dla Otto tak samo. Idź tam zamieć, tu posprzątaj, pomóż zmywać gary w kuchni. Ale jeden z kolegów przyszedł z wiadomością, że przeor go wzywa. Gdy tam poszedł do gabinetu miał dla niego dwie wiadomości.

- Nasza dobrodziejka Frau von Mannlieb przysłała bilecik. Chodzi o jakieś nowe ubrania dla Anniki. Podobno już wiesz o co chodzi. To potem pójdziesz do nich i postaraj się aby była zadowolona i nie narzekała na nas. Ona może nam przysłać kolejnego sposnora albo datek. - pomachał jakimś karteluszkiem który pewnie był owym listem od bretońskiej milady. I nadal podkreślał, że potrzebują takich bogatych sponsorów jak obie szlachcianki więc dobrze było im schlebiać i sprzyjać aby przedstawiły ich w towarzystwie w dobrym świetle.

- Ale najpierw jak sie umówiłeś z tym magistrem to idź do niego. Już przyszedł. Czeka w recepcji. Zaprowadź go do Georga. Daj mu z nim porozmawiać, obejrzeć, zbadać czy co aby potem nie mówił, że coś mu zabranialiśmy czy co. Ale jak wiesz, ten nauczyciel zrobił na mnie lepsze wrażenie. No i mówił, że ma wolny pokój aby go przyjąć pod swój dach. - okazało się, że Joachim też przyszedł dziś do hospicjum tak jak to się wczoraj umawiali. Ale przeor nadal był wyraźnie niechętny magowi. Chociaż zapewne chodziło o jakąś niechęć i nieufność do wszystkich magów a nie tego jednego w szczególności.

- Aha a jak tam wczorajsze spotkanie u tej blondynki? - już chyba miał zamiar puścić mnicha dalej ale w ostatniej chwili jakby przypomniał sobie rozmowę z poprzedniego poranka z dziedzińca świątynnego. Po chwili tej rozmowy jednooki mnich opuścił gabinet przeora i przeszedł korytarzami na front budynku do recepcji. Gdzie rzeczywiście zastał Joachima. I Heinricha.

- O brat Otto już jest. To was zaprowadzi. - powiedział brat recepcjonista do dwójki gości. A trójka kultystów chociaż widziała się choćby wczoraj po mszy u Pirory i łączyły ich wspólne spiski to jednak musieli zachować pozory, że nie łączy ich nic więcej niż powierzchowna znajomość.

Obaj goście więc ruszyli za młodym, jednookim mnichem jakiego wskazał im recepcjonista. Joachim wstał dzisiaj bez większych przygód. Nie został wczoraj na zabawie w loszku averlandzkiej koleżanki więc jego ciało nie odczuwało dzisiaj skutków takich intensywnych zabaw. Ale jednak głowy i swojej pracowni to po powrocie do domu używał całkiem mocno. Już południe było gdy wrócił do siebie. I mógł wreszcie na spokojnie obejrzeć te zwoje jakie dostał poprzedniego wieczoru od swojej mistrzyni.

Miał w ręku kartki papieru, dość zwyczajne. Zapisane nieco niestarannym pismem. Jak ostatnio widział na zapleczu apteki Sigismundusa to choćby Thobias miał znacznie ładniejsze i staranniejsze pismo. Jednak nie samo pismo było ważne. A treść. Wreszcie mógł się zagłębić w ekscytacji i ciekawości godnej prawdziwego uczonego jaki odkrywa nowet zakamarki ukochanej dziedziny wiedzy. Jednak po pierwszej euforii przyszła refleksja. Sprawa nie była taka prosta i oczywista jak to mu się w pierwszej chwili na zborze wydawało.

Tekst był napisany w dwóch językach. Sam rytuał był napiany w tajemnym demonicznym. Ale opisy i wyjaśnienia były w reikspiel. To bardzo pomagało zrozumieć o co tu właściwie chodzi. Został tu zapisany cały rytuał przywołania demonów. W tym wypadku tych mniejszych i słabszych nad którymi łatwiej było zapanować. Więc chodziło o istoty zwane wedle sztuki tajemnej chochlikami lub impami. Takie małe, najprostsze byty Eteru jakie czasem demonolodzy mieli jako chowańce. Albo używali ich jako posłańców lub do najprostszych zadań. Albo właśnie jako element treningu do opanowania sztuki przywołań przed spróbowaniem czegoś większego. Z tego co napiała Merga wynikało, że zasady są dość zbliżone. W większych potrzeba było więcej mocy, uwagi, składników, wymagań no i doświadczenia w takich sprawach. Ale podstawowy schemat się nie różnił. Więc takie pomniejsze przywołania powinny być w sam raz na początek.

Merga była na tyle troskliwa i miła dla swojego ucznia, że wpisała mu imiona trzech różnych impów. A jak wiedział, z Kolegium to gdy znało się imię demona to znacznie ułatwiało zapanowanie nad nim i spętanie go. Wyrocznia sama używała tych właśnie trzech impów więc tym razem niejako Joachim miał wejść w jej kapcie i przywać któregoś z nich zamiast niej. Ale nawet takie drobne chochliki nie były głupie i od razu poznają, że to nie ona je wezwała. Tylko ktoś o wiele słabszy i mniej doświadczony. Więc mogą próbować coś kombinować.Właściwie to na pewno będą bo nawet tak słabe istoty w hierarchii niezrodzonych były złośliwe, krnąbrne i jak tylko wyczuły okazję do psoty, do okazania nieposłuszeństwa to korzystały z okazji aby zaszkodzić śmiertelnikowi. Z opisów i schematycznych rysunków dało się wyczytać, że powinny to być dość niewielkie istoty, może jak dwie pięści, może jak kot domowy czy średni pies. W każdym razie sporo mniejsze od człowieka. No i każde, nawet najdrobniejsze przywanie na moment tworzyło więź tego świata z domeną Chaosu. Więc była szansa, że nie tylko wzywana istota może przeskoczyć z tamtego do tego wymiaru.

Odkrył też, że nie wszystkich liter i znaków mowy demonów jest pewien jak je wymówić. Poza tym z tego co nauczała go Merga i wcześniej w mowie i teraz w piśmie to samo paktowanie z demonem też trzeba było mówić w ich języku. A jak się potoczy rozmowa tego żadne zapiski nie były w stanie przewidzieć. To już trzeba było improwizować i kombinować na bieżąco. Zaś on sam chociaż przez te pół roku nauczył się podstaw tego języka to jednak ani nie miał go gdzie i kiedy wypróbować poza spotkaniami ze swoją mistrzynią to i niezbyt zdawał sobie sprawę jak mógłby ocenić siebie samego pod tym względem. Zaś Merga jeśli plany zboru pójdą po ich myśli miała odpłynąć do Norski przyszłej nocy. Właściwie to tej nocy gdy tak szedł korytarzem hospicjum za Otto. Wczoraj ta druga połowa dnia i wieczór zeszły mu na studiowaniu tych zapisków od mistrzyni.

Heinrich też szedł za swoim kolegą korytarzami przybytku dla kiepsko rokujących przypadków. Nie sprawiało to radosnego wrażenia ale chyba nie było się co dziwić. Rano wstawało mu się dwojako. Wymęczone wczoraj już nie tak młode ciało domagało się dzisiaj odpoczynku i dalszego snu. Czuł to zmęczenie we wszystkich swoich członkach. Ale jednak też i przyjemność. Bo w końcu już od dawna nie usługiwały mu tak chętnie i tak piękne kobiety. Czy je łapał za włosy, poniewierał, chłostał czy poniżał to aż przyjemnie było posłuchać i popatrzeć jak chętnie się temu oddawały i wracały po jeszcze. No i potem, już na obiedzie w jadalni gdy ta gorączka podniecenia już zapewne w sporej mierze z wszystkich opadła. To też coś nie wyglądały jakby miały mu za złe takie podłe traktowanie. Wręcz przeciwnie, adorowały go jakby był jakimś sławnym aktorem albo najdroższym klientem w najlepszym zamtuzie. A przecież nie zapłacił im ani miedziaka. W tej sztuce uległej miłości chyba wszystkie dziewczęta jakich wczoraj skosztował były prawdziwymi artystkami i to od serca i z zamiłowania a nie z musu czy dla pieniędzy.

No ale to jeszcze było wczoraj. Zresztą Pirora nie wyganiała swoich gości a nawet zaproponowała, że jak ktoś chce to ma pokój gościnny. Drugi zajmowała Soria. I była jeszcze jej włana sypialnia a to i tak tak dla formalności. Bo przecież gdyby ktoś z gości miał ochotę na więcej zabawy wieczorem czy nocą to przecież też koleżanka raczej by go chyba nie przegnała. Albo jej. Ale chociaz obie łotrzyce zastanawiały się chyba na poważnie czy nie zostać na noc to ostatecznie jednao obściskały i wycałowały wszystkich na pożegnanie, koniecznie chciały się umówić na następny raz, niekoniecznie tylko przy kamieniach za dwa dni ale i kiedy indziej bo jak już zrobią robotę w świątyni to będą miały więcej czasu na prywatne sprawy. No ale ostatecznie poszły w swoją stronę.

Ale na razie on i jego dwaj koledzy szli korytarzami. Aż doszli do stołówki. Tutaj George robił swoje tradycjne zajęcie czyli pomagał jak mógł. Czyli zamiatał stołówkę po śniadaniu. Podniósł głowę znad swojej miotły aby spojrzeć kto przyszedł. I obdarzył ich dziecieco poważnym spojrzeniem.

- Pochwalony. - przywitał się grzecznie. Jednak dziwnie to wyglądało w ciele dorosłego mężczyzny. I to już nie takiego młodego. Sprawiał wrażenie, że fizycznie mógł być bardziej rówieśnikiem Heinricha niż Otto albo Joachima. Przez okna do wydawania posiłków widać czasem było kogoś z obsługi ale stołówka właściwie była pusta.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-04-2023, 03:28   #113
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 2519.07.11-12 Bonus

Festag; południe; las



Froya i Norma



Wilk biegł szybko. Ale spowalniał go jeździec, uprząż i siodło jakie miał na grzbiecie. Mimo to nie można było odmówić mu wilczej gracji. Wilk i jeździec pędzili co sił. Jeździec bez skrupułów poganiał swojego wilczego wierzchowca a i ten biegł jakby od tego zależało jego życie. Właściwie mogło tak być. Gdy goblin z przerażeniem spojrzał w bok gdzie właśnie nieduży toporek z impetem wbił się w pień drzewa obok jakiego przejeżdżał. Goblin pisnął z przerażenia i dżgnął dosiadanego wilka jeszcze raz. Nie odwracał się ale nie musiał. Słyszał odgłos rozpędzonych, końskich kopyt pościgu. Nie mógł ich zgubić! Wiedział, że gdyby urwał się chociaż na chwilę to była szansa, że im zniknie w leśnych ostępach ale te dwie wiedźmy trzymały się go jak rzep psiego ogona. A w takim szaleńczym tempie to jego wilk zapewne osłabnie prędzej niż konie. I to samice! Ludzkie samice! To go zdumiało po raz kolejny ale już jak rozwaliły głowę Bakowi i ucieły Zgniłka to pojęli, że nie ma co wybrzydzać i trzeba zwiewać. Ale Klanga i Brzdęka dorwały już podczas pościgu. I nie zwalniały! Dlaczego nie chciału mu odpuścić?! Co za uparte…

Blondynka z furkoczącym za nią ogonem długiego warkocza krzyknęła triumfalnie gdy kolejna ciśnięta włócznia trafiła w plecy goblina. Ten zachwiał się w siodle ale nie stracił równowagi. Brak kierowniczej ręki sprawiło, że wilk który go wiózł nieco jakby stracił rezon i trochę zwolnił albo nie był do końca pewien w którą stronę biec. To wystarczyło Froyi van Hansen aby pogoniła swojego wierzchowca i dogoniła zbiegów. Wtedy sięgnęła po ozdobną szablę i sieknęła raz. Głowa goblina spadła z barków w krwawym rozbryzgu a wilk ponownie wystrzelił do przodu. Łowczyni zaś zawyła z radości zwycięskich łowów pozwalając już odjechać spłoszonemu wilkowo. Zwolniła bieg bo koń już się nieźle zgrzał tą pogonią. A i niebezpiecznie było tak gnać przez dzikie ostępy. W końcu wyhamowała i poczekała na towarzyszkę. Ta też się śmiała i wydawała się zadowolona z takiego wyniku.

- To jak tego pierwszego nie liczymy bo na pół to wygrałam! 3 do 2 dla mnie! - zawołała wesoło do partnerki o myszatych włosach związanych w drobne, warkoczyki ułożone wzdłuż czaszki.

- To prawda. Wygrałaś. Twój norsmeński jest coraz lepszy. - Norma zatrzymała konia obok partnerki i z siodła oglądała bezgłowe ciało goblina. - Twoja szabla też. - dodała z uznaniem. Jechała tuż za tutejszą szlachcianką bo w tym gęstym lesie nie było na tyle miejsca aby jechać tuż obok siebie. A jakby rozdzielały ich drzewa to tylko jedna z nich mogłaby ścigać ofiary.

- No niech będzie remis. W końcu to ty ich wytropiłaś. Bez ciebie żadnego polowania by nie było. - Froya poczuła dumę z komplementu tak doświadczonej wojowniczki. Ale nie chciała aby ta poczuła się gorsza albo, że ta co ją zaprosiła na polowanie się wywyższa.

- Mówiłam ci, że ich znajdę. Umiem ich znaleźć. - powiedziała toporniczka tak samo rozgrzana i podekscytowana wspólnym polowaniem jak i jej partnerka.

- Szkoda, że musisz wyjechać. Będzie mi tu smutno bez ciebie. Jesteś mi jak siostra. Tylko ty mnie rozumiesz. Wszyscy inni mi tylko ciąglę powtarzają, że młoda dama w moim wieku to nie powinna brać się za to czy za tamto. I jeszcze ta głupia żałoba. Nie można organizować polowań. Nawet wujaszek Heidrich chce jechać na jakieś na bagna ale nie chce mnie zabrać. Bo tam potwór, bagna, bo niebezpieczne. Przecież od tego są polowania! Jakbym chciała aby było bezpiecznie to bym po parku chodziła! - z blondwłosej szlachcianki co uchodziła za jedną z najlepszych partii do wzięcia w całym mieście i okolicy wylała się złość, skarga i irytacja. Norma to Axe pokiwała w zrozumieniu głową.

- Odpływam wkrótce. Ale jak bogowie pozwolą to wrócę. Do ciebie też wrócę. Będziesz kiedyś wielkim wojownikiem. Albo zginiesz próbując. Szkoda, że nie jesteś od nas. U nas to nie takie częste, że kobieta jest wojownikiem. Ale zdarza się częściej niż u was. Zwłaszcza jak naszych mężczyzn nie ma albo zginął. - toporniczka odparła w swoim rodzimym języku. I dała znak, że czas wracać w stronę miasta. Jechały jakiś czas obok siebie w milczeniu. Norsmenka zdając sobie sprawę, że jutro w nocy zapewne będzie odpływać do ojczyzny skorzystała z ostatniej okazji aby się pożegnać z tutejszą szlachcianką. Z którą czuła zaskakujące pokrewieństwo dusz. Nawet przez moment przeszło jej do głowy aby jej zaproponować podróż do Norski. Ale szybko uznała, że to durny pomysł. Musiałaby uzyskać zgodę Mergi i Starszego. Poza tym z tym wyjazdem były związane różne sprawy zboru jakie lepiej aby nie wyszły poza ich krąg.

- Szkoda, że turniej też odwołali. Cały rok na niego czekałam. - powiedziała w końcu lady van Hansen zsiadając z konia aby zabrać jedną z ciśniętych wcześniej włóczni.

- Tak. Też miałam na niego ochotę. Nie wiem czy by mnie dopuścili ale jak tak to bym wystartowała. Lubię walczyć. - Norma pokiwała głową i obserwowała jak towarzyszka z powrotem wsiada na siodło chowając włócznię do olstra przy siodle.

- Zrobiłabym co w mojej mocy aby ci to umożliwić. Ja sama to myślałam aby… o… zobacz jednak mnie sieknął. A coś mi się wydawało, że mnie szczypie. Rozdarł mi koszulę! I jej krew jest. Będę musiała jakoś to zakryć bo znów się zacznie gderanie. - Froya uśmiechnęła się do sąsiadki ale przerwała gdy prawie niechcący odkryła, że któryś z tych pierwszych goblinów to jednak ją trafił. Niezbyt poważnie. Niewiele bolało a sama rana była płytka i mało krwawiła. Ale rozdarcie i krew to rzucały się w oczy na jasnym materiale i to ją tak naprawdę martwiło.

- Zdejmij koszulę. Zaszyję ci to. - zaproponowała toporniczka widząc, że straty nie są zbyt poważne. Raczej symboliczne.

- Chcesz mnie wyłuskać z koszuli? - szlachcianka uśmiechnęła się pod nosem i obdarzyła ją ironicznym uśmiechem. Norma też się uśmiechnęła. - Dobra to chodź pojedziemy nad strumień. Znam jedno ładne miejsce. - powiedziała spinając konia ostrogami aby nadać mu właściwy kierunek. I obie ruszyły w tamtą stronę.




Festag; popołudnie; kryjówka przemytników




Silny, Rune i Egon



- Twoje zdrowie Egon! - pierwszy kufel wzniósł się do góry ale zaraz dołączyły się kolejne. Stukając się ze sobą i rozlewając gęstę, ciemne i spienione piwo. Po chwili trunek jednak lunął w głąb gardeł siedzących przy stole mężczyzn. Atmosera była radosna. Pomimo, że to było pożegnanie.

- Szkoda, że nie zostajesz z nami. Przydałby nam się taki krzepki chłop jak ty. - łysy klepnął włochatego w krzepkie ramię. Z ich trzech właśnie były gladiator był najroślejszy.

- Też bym został. Ale wciąż mnie szukają. A sami widzicie, że dość wyróżniam się z tłumu. A tam i tu nadal wiszą moje facjaty na listach gończych. Tylko czekać aż ktoś mnie rozpozna. - pokiwał właściciel bardzo imponującej brody i grzywy przez co jeden z jego przydomków to właśnie “lwia grzywa”.

- Duży jesteś to i wpadasz w oko. I ta twoja grzywa. Rzuca się w oczy. Ciężko ukryć w tłumie kogoś tak rosłego. - uznał w końcu Silny oceniając siedzącego obok kolegę. Właśnie dlatego oblewali to pożegnanie tutaj a nie gdzieś w karczmie albo tawernie. Bo charakterystyczne rozmiary i aparycja byłego gladiatora działały przeciwko niemu gdy chodziło o identyfikację. A zimą, poza Mergą, to był najbardziej poszukiwanym zbiegiem. Przynajmniej tych jakich władze miały dokładniejszy rysopis.

- Mogłeś coś zrobić z tą brodą i grzywą jak tam jeździłeś do tych kazamat. Albo po. Jak Łasica. Widziałem te listy gończe z Katją za jaką się podszywała. Wcale nie podobna. Jakbym nie wiedział, że to ona to mogła by usiąść obok mnie i bym jej nie poznał. - Rune przyszedł do zboru już po zimowych akcjach więc niejako był zmuszony znać je z relacji innych. Ale, że jego władze nie szukały to mógł swobodnie chodzić po mieście. Bo łysego mięśniaka jak Silny to też wtedy szukali. Właściwie tylko Łasicy dzięki temu, że od początku zmieniała wygląd i fatałaszki to tej Katji co szukali na listach gończych chyba mało kto by się dopatrzył rezolutnej włamywaczki z ferajny.

- Nie przypominaj mi o niej. - porosił Silny obdarzając kolegę ciężkim spojrzeniem. W jakim zawarto jednak nieme ostrzeżenie, że poruszanie tematu jego “wroga rasowego” ze zboru to nie jest najlepszy pomysł. Zwłaszcza jak wszyscy byli już po paru kuflach. Rune uniósł dłonie w pokojowym geście na znak, że nie szuka z nim zwady.

- Jutro też akcja. Szkoda, że ja muszę czekać na łodzi. Poszedłbym z wami. No ale gadałem wczoraj o tym ze Starszym i się nie zgodził. Bo jakby coś się stało to musimy być w komplecie, gotowi w każdej chwili do odpłynięcia. - brodacz westchnął bo przez to ukrywanie się w różnych podejrzanych zakamarkach miasta to nie miał zbyt wielu rozrywek. Zwłaszcza takich gwałtownych jakie lubił najbardziej. I jako gladiator nie mógł już występować a tak dobrze mu szło, nawet się dogadał z Theo o zgodę na otwarcie własnych walk w mieście.

- Trudno, co zrobisz? Nic nie zrobisz. Trzeba to trzeba. Ale jak tam będziesz w Norsce to pewnie będziesz miał swoje rozrywki. Pewnie bitkę tam lubią, w końcu to Norsmeni. I jakieś polowania może. I dziewoje też pewnie ogniste mają. - herszt krwawych ogarów dał sójkę w bok większemu koledze chcąc go jakoś pocieszyć i rozweselić.

- Bo ja wiem czy takie ogniste? Widzieliście Normę. Jakoś nie wygląda na zbyt ognistą. Taka cicha raczej. Powiedziałbym szara myszka nawet gdyby nie te jej topory. To już te nasze dziewczyny są bardziej ogniste. Burgund i Łasica choćby. Aż miło na nie popatrzeć jak tak się tulą do siebie na tych zborach. Chociaż Pirora i Soria to też niezły towar. - były żołnierz i najemnik zakwestionował zdanie kolegi. Czym znów zarobił jego ciężkie spojrzenie.

- Jeszcze raz wspomnisz tą dziwkę z tawerny to będziesz zbierał zęby z podłogi. Nie psuj mi humoru. - Silny powiedział to spokojnie ale na tyle stanowczo, że Rune znów powtórzył dłońmi pokojowy gest. - A Pirorę to miałem. Wtedy jak uwolniliśmy Mergę. I ta zabawa była. Tak, ona jest ognista. I ma styl i klasę. Nie to co reszta tych ladacznic. A Soria to daj spokój. To całkiem inna bajka. Ona nawet nie jest człowiekiem. Znaczy nie tak jak my. - herszt ich małej grupki wrócił do omawiania przyjemniejszych tematów. Koledzy zerknęli z uznaniem na wieść, z kim miewał przyjemność.

- A ta ich Bretonka? Ta od Huberta? Ją też miałeś? - zaciekawił się się Rune którego nie było gdy pod koniec zimy oba zboru miały pierwszy etap integracji i fraternizacji gdy świętowali uwolnienie wyroczni a na ulicach wciąż szalały grupy pościgowe szukajace zbiegów i ich pomocników.

- Nie. Jej nie. Ale nie podobała mi się. Taka wiotka i cherlawa. Pewnie bym się na nią walnął to bym ją połamał a jakbym ją zaczął pruć to rozprułbym ją na wylot! - przyznał Silny i zarechotał obleśnie ale szczerze. Kufle znów powędrowały w górę i się stuknęły wesoło.

- Ale Ł… Znaczy te ladacznice, mówią, że ona jest oh i ah. Nawet jak Sigismundus szukał nosicielek to jej nie wydały. A nawet broniły. To chyba ją lubią. - Rune zaczał ale z początku się zajkąknął. Nie chciał zbierać swoich zębów z podłogi a nie był pewny ile jeszcze starczy cierpliwości Silnemu. Wolał nie ryzykować. Koledzy jednak skrzywili się i wzruszyli ramionami.

- Ja to pewnie jutro i tak odpływam to mnie już to nie dotyczy. - oznajmił Egon obojętnym tonem i czknął wesoło.

- Nie daj im ię nabrać młody. One to zawsze coś chachmęcą. I gadają, z kogo to nie zaciągnęły do łóżka i jak było fantastycznie. Wiadomo. Aby porządnych ludzi wkurzyć i smaka narobić. Ale nie daj się nabrać. Potem ci naplują w twarz i będa rechotać. Im to nie wiara. Ja to żałuję, że Starszy się z nimi tak patyczkuję. Właściwie to cała sprawa z tymi nosicielkami to głupota. Ja to bym się nie szczypał. Przeszedłbym się koło północy po knajpach i zawsze jakąś ululaną bym znalazł. Potem do wora, na ramię i do lochu. Żadna filozofia. - Silny wzruszył ramionami na znak, że nie popiera ugodowej polityki lidera względem ich dziewcząt. Jak i całą sprawę z nosicielkami uważał za zbyt rozmemłaną.

- Ale Sigismundus mówił, że najlepsze by były ochotniczki. Bo tam u siebie to już ma mało miejsca na nowe. - przypomniał mu Rune dlaczego na razie zrezygnowano z siłowego wariantu.

- Akurat jakaś się zgodzi! Daj spokój. Ty byś się zgodził? Albo, żeby twoja panna czy matka dała sobie wsadzić takie coś? Nie wierzę, że znajdą jakąś ochotniczkę. Strata czasu. Ale poczekam do następnego zboru. I zobaczycie, że będę im się śmiał w twarz jak się okaże, że żadnej nie znaleźli. Jak wtedy Starszy też mnie spławi z tym spacerkiem po wieczornych tawernach to już nie wiem. Niech sami wtedy kombinują. - Silny skrzywił się brzydko kręcąc swoją łysą głową. To też mu się nie podobało no ale skoro Starszy poparł ten “ochotniczy” wariant to nie chciał mu jawnie stawać okoniem.

- Mnie to ciekawi ten czarny rycerz. I ten głaz. Też mi się śnił. To pewnie coś od Norry. Norra jest nasza. A oni ją na razie zostawili. Bo Oster i jaskinia, bo jej jaja, bo Soria i jej posąg. Zawsze jakieś wymówki. A póki byłem z wami to mogłem iść w las. Na mieście to nadal dla mnie duże ryzyko ale w las to tak, w las mógłbym pójść. No teraz to już za późno. Jutro odpływam. - Egon wrócił do dyskusji dzieląc się swoimi przemyśleniami. Koledzy pokiwali łysą i zarośniętą głową.

- Nie bój się. Jak tak dalej pójdzie to pewnie wrócisz z Norski i będziesz szukał tego głazu razem z nami. Zresztą Otto coś mówił, że u tej ich bladolicej Bretonki jest ta co zna drogę do głazu. Czy jakoś tak. Jutro mam się z nią spotkać. Zobaczymy co to za jedna. - Silny poklepał kolegę po ramieniu aby go pocieszyć. Sam zaś dał znać, że ma pewne nadzieje związane z byłą pacjentką hospicjum.

- No zobaczymy. Dobra to dawajcie, zagrajmy jeszcze partyjkę. Może Egon jak wszystko przegra i popłynie do Norski golutki to mu zrobimy większą przysługę niż można sądzić nie? - zaproponował Rune biorąc mocno zużyte i wytłuszczone karty w dłoń i zaczynając je tasować. Kamraci zaśmiali się z tego rubasznego żartu i chwycili za kufle. Po czym każdy zaczął oglądać karty jakie tym razem trafiły w jego ręce.




Festag; zmierzch; kryjówka pod zwaloną wieżą




Starszy i Merga



- Dziękuję złotko. - Merga uśmiechnęła się ciepło do Myszki jaka zwykle pełniła rolę gospodyni w tej kryjówce. Teraz podała jej prosty, gliniany kubek z zaparzonym naparem. Uśmiechnęła się cicho i niczym prawdziwa mysz zniknęła wyroczni z pola widzenia wracając do pieca i stołów pod ścianą gdzie zwykle rządziła. Za to jej miejsce zają mężczyzna w wysokiej masce.

- Gdybym mógł to bym powiedział, że za dużo pracujesz i należy ci się odpoczynek. - powiedział z uśmiechem siadając obok rogatej wiedźmy.

- A nie powiesz tak? - zapytała go złotooka obdarzając tym niesamowitym, złotym spojrzeniem. Wydawała się być zaciekawiona takim zagajeniem rozmowy.

- Nie. Bo przykro na ciebie patrzeć jak jesteś zmęczona. Ale właściwie nie mamy wyboru. Nie ma cię kto zastąpić. Ani przy tłumaczeniu zwojów Oster ani teraz w tym szykowaniu bomb z immaterium. Możemy ci najwyżej próbować nie przeszkadzać. - lider zboru uniósł dłonie do góry i bezradnie je opuścił aż klasnęły o jego uda. Kobieta prychnęła jakby ją nieco rozbawiła ta uwaga. Pokiwała swoimi rogami i dmuchnęła w kubek. Otuliła go dłońmi jakby chciała je ogrzać od jego ciepła.

- To prawda. U nas jest więcej specjalistów w takich sprawach. Jestem przy nadziei, że kogoś mi się uda nakłonić do współpracy i przyjazdu tutaj. Mój autorytet może nie wystarczyć. Ale dobrze, że znaleźliście te dwa ołtarze Sióstr. To na pewno podniesie wartość naszej oferty w oczach moich pobratymców. Ale ten skarb ze świątyni też by się przydał. Zwłaszcza, że to świątynne wota. Takie zbezczeszczenie świątyni południowych bogów na pewno będzie miłe sercu mego ludu. - Merga zamyśliła się nad rokowaniami jakie dawała samej sobie w planowanych negocjacjach.

- Kto wie? Może do twojego powrotu znajdziemy jeszcze coś? W końcu z tego co mówił Otto wynika, że jeden z heroldów, ta Annika, jest już właściwie w naszych rękach. A pozostała dwójka bardzo obiecujących ludzi jest wciąż w hospicjum ale prace aby ich wydostać już trwają. Właściwie dziewczyny już postarały się o tą Marissę od Soren i teraz czekają na odpowiedź. - Starszy też się ożywił. Gdy miał okazję przemyśleć i podsumować co się wczoraj dowiedział od swoich podopiecznych to ogólnie większość spraw wydawała się zmierzać w dobrym kierunku.

- Oby. Życzę wam powodzenia z całego serca. Ale miej na uwadze, specyfikę relacji naszych ludów. My tu przypływamy jako piraci, rabusie i dobywcy. W spokojniejszych czasach jako kupcy i najemnicy. Ale nie ma u nas tradycji aby to południowcy nami rządzili i wydawali rozkazy. Więc współpraca może być trudna. Im więcej ochotników ze mną wróci tym będą stanowić większą siłę ale też aby was szanować też musieliby widzieć w was przynajmniej porównywalną siłę. Inaczej będziecie zepchnięci do roli ponicniczej i usługowej. Zapewnić wikt, opierunek, rozrywkę i wykonywać polecenia. No chyba, że będziecie mieli siłę z jaką trzeba się liczyć. Wielkiego wodza, wielką armię, wielkie pieniądze, zasoby coś co zrobi na nich wrażenie. Jak będziecie mieć to co teraz no to cóż… Jak wrócę z paroma wojakami na krzyż to raczej wiele się nie zmieni. Ale jak przypłynie łódź z pół setką wojowników to chyba rozumiesz, że ciężko im będzie respektować jakiegoś dziadka w masce, parę ladacznic, miejskich rozbójników czy pojedynczego maga. Tylko silnych się traktuje po partnersku. - wyrocznia podzieliła się z liderem zboru ze swoimi obawami. Widocznie przybycie sojuszników z północy mogło nieść ze sobą nie tylko same plusy. Ale gdyby południowi sojusznicy okazali się słabi to mogli zostać zepchnięci do usługowej roli. Starszy zamyślił się nad tym na dłuższą chwilę. Odruchowo bębnił palcami w stół. Po czym podniósł swoją maskę i spojrzał na rozmówczynię.

- A ty? - zapytał tej jaka wydawała się mieć największy autorytet tutaj a i chyba za morzem też jakiś miała.

- Ja zapewne będę się miotała aby jakoś was wszystkich pogodzić byście się nawzajem nie pozabijali przy pierwszej okazji. No i będę szukać dziedzictwa Sióstr i wsłuchiwać się w ich szepty. - wiedźma odparła całkiem wesoło aż mężczyzna skryty z maską też się roześmiał.

- Brzmi dziwnie znajomo z tym pilnowaniem aby to wszystko nie rozpadło się w szwach. - pokręcił głową uśmiechając się blado na myśl jak choćby wczoraj wieczorem wszystko trzeszczało przy tak wielu różnych, charakterach. - Ale teraz część odpłynie z tobą. A i widzę, że sporo z moich dzieci znalazło sobie produktywne zajęcie. Cieszy mnie, że mimo wszystko jakoś potrafią ze sobą współpracować. Wiem, że każda frakcja ciągnie w swoją stronę i ogromną rolę grają sympatie, antypatie, dawne zaszłości. Przecież gdybym ich nie pilnował to Łasica z Silnym już dawno by się pewnie pozabijali. Albo teraz z tymi nosicielkami Oster. Praktycznie za każdym razem jest o to jakaś kłótnia. Rozumiem jedną i drugą stronę ale jakoś pogozić ich trzeba. - Starszy zwierzył się tej jaka od śmierci Karlika była jego główną partnerką w prowadzeniu spraw zboru. Nawet jeśli zwykle nie zajmowała się poszczególnymi członkami zboru a dziedzictwem Sióstr.

- Świetnie ci idzie. Nie poradziłabym tu sobie bez ciebie. I gdybyś ty nie usłyszał mojego wezwania o pomoc i nie zorganizował tej ucieczki z kazamat to by mnie wtedy na wiosnę spalili na stosie. A tak, wciąż jestem z wami. - uśmiechnęła się i pokrzepiająco poklepała go po dłoni. On też się uśmiechnął. Ale oboje podnieśli wzrok bo usłyszeli, że ktoś stuka sygnał z góry. A potem Myszka poszła otworzyć drzwi. I wróciła z Normą jakiej nie było od rana.

- Wróciłam. Udało nam się ubić parę goblinów. Ona jest dobrą wojowniczką. I mam trochę jej krwi. - oznajmiła wojowniczka podchodząc do ich stołu. Po czym sięgnęła do torby i wyjęła z niej jakieś zawiniątko. Okazało się, że to kawałek jasnego materiału z nieco ciemnymi już śladami krwi.

- Oh wybornie Normo! Świetnie się spisałaś! To póki jeszcze jestem to sprawdzę jej krew. Przyda mi się jakaś odmiana od tego ślęczenia nad tymi bombami. - ucieszyła się wyrocznia biorąc we fioletową dłoń ten kawałek materiału. Po czym jeszcze chwilę rozmawiali ze sobą przy stole aż wstali i każde wróciło do swoich zajęć.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 24-04-2023, 03:33   #114
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 2519.07.11-12 Bonus

Festag; wieczór; kamienica Pirory




Pirora i Soria



Dwie szlachcianki siedziały przy ozdobnym stole i jadły kolację w równie ozdobnych naczyniach. Były tylko we dwie więc zrezygnowały z jadalni na rzecz zwykłego stołu w kuchni. Co nieco dziwiło Pirorę no ale skoro herold Soren miała taką zachciankę to oczywiście nie protestowała.

- Cudownie się dzisiaj u ciebie bawiłam moja droga. Widzę, że nasza rodzinka ma sporo utalentowanych i ciekawych osób. Nie tylko nasze dziewczynki. - oznajmiła dostojnie czerwona milady o czarnych, grubych warkoczach o granatowym połysku. Które jakby nieco się poruszały chociaż wewnątrz kuchni nie było żadnego wiatru.

- Dziękuję za uznanie, z ust tak dostojnej osoby to prawdziwy komplement. - gospodyni z dumą przyjęła tą pochwałę ciesząc się, że nie rozczarowała swojej mistrzyni.

- Ale zastanawiam się nad następnymi krokami. - rzuciła płynnie dama z egzotycznych krain jaka wystudiowanym ruchem wybrała srebrnym widelcem kawałek potrawy.

- Nad kolejnymi krokami? - zdziwiła się młoda szlachcianka z Averlandu.

- Tak. Na początek jutro. Z Fabi i tą słodką, obiecującą panną van Zee. Po tym co widziałam dzisiaj po mszy i wcześniej jestem dobrej myśli. Dobrze. Chcę mieć to co najlepsze i najpiękniejsze. Niech mnie czczą. I mdleją na mój widok. Pojedynkują się o mnie. Piszą romantyczne wiersze. Rzucają się w przepaść lub robią inne tak wspaniale szalone i nonsensowne rzeczy aby zwrócić moją uwagę. Na początek może być ta słodka Kamilka. Prześliczna dziewczyna i przypomina mi te bardziej znajome strony jakie dla was są tak egzotyczne i obce. Nie wiem czy na następny zbór ją przyprowadzę na smyczy ale na takie zabawy jak dzisiaj u ciebie to bym nie wykluczała. Widziałam jak pożera mnie wzrokiem. Uwielbiam to. Więc jutro mam na nią ochotę i skonsumować tą znajomość. Oczywiście razem z tobą i Fabi bo w końcu to mają być te lekcje językowe i kulturowe u ciebie. - Soria dalej mówiła tym elganckim i wystudiowanym tonem jakby to chodziło o jutrzejszą pogodę, relację z jakiejś oglądanej sztuki lub inne zwyczajowe plotki między damami z wyższych sfer. Ale mimo wszystko Pirora tonęła z zachwytu i podziwu dla jej pewności siebie jakby jutro ze zdobyciem jednej z najpiękniejszych panien w mieście to była tylko formalność. Z drugiej strony nie bezpodstawna bo sama była świadkiem w jaką radość wpadła Kamila gdy je sobie przedstawiła pierwszy raz w zeszłym tygodniu. I od tamtej pory córka kapitana portu zdawała się korzystać z każdej okazji aby zamienić chociaż parę słów z czarującą milady z egzotycznych stron. Ostatni raz jak ją Pirora taką widziała to gdy tak szalała za estalijksą kapitan. Ale ta odpłynęła z miasta wczesną wiosną gdy szlaki morskie znów stały się żeglowne. Zostawiła swoje służki i rezydencję kupioną za miastem. Właściwie to tą jaka miała się za parę dni stać przykrywką dla spotkania z Gnakiem i jego stadem przy starych kamieniach.

- Jestem pewna, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Mam wrażenie, że Kamila cię uwielbia. Ma słabość do egzotycznych, pięknych, awanturniczek. - przyznała blond gospodyni sięgając po kielich z deserem.

- A potem jakoś nas umów z baronem Wirsbergiem. Tym o jakim mówił Joachim. - rzuciła krótko czerwona milady z godnością przyjmując uwagę gospodyni. Ale powiedziała to jakby kończyła jakąś wcześniejszą myśl.

- Z baronem Wirsbergiem? Ale po co? - tym razem Pirora wydawała się autentycznie zaskoczona. Pogrzebała w deserze biorąc na czubek ozdobnej łyżeczki wisienkę.

- A chciałabym go poznać. Wydaje się być interesującym mężczyzną. A poza tym może słyszeć szept którejś z Sióstr. Zapewne Vesty z tego co mówił Joachim. Może tak. Może nie. Jestem tego ciekawa. - wyjaśniła jej była syrena jaka przez parę tygodni terroryzowała okoliczne wody wciągając rybaków w morskie, lodowate odmęty.

- Słabo go znam. Zostałam mu przedstawiona na jakimś przyjęciu u van Hansenów. Nie wydał mi się ani ciekawy ani pociągający. Raczej z pokolenia rodziców Froyi. Ona nazywa go “wujaszkiem Heidrichem” i widocznie żyją ze sobą w dobrej komitywie. - gospodyni streściła to co najważniejsze o baronie jakiego jednak nie znała zbyt dobrze. I jakoś nigdy nie wydał jej się na tyle ciekawy aby go miała ochotę lepiej poznać.

- Swietnie. Umów mi z nim spotkanie. Zobaczymy co to za jeden. No i jak już o tym rozmwiamy. Kiedy mnie poznasz z samą Froyą? Tyle o niej słyszałam. Nawet ją rano widziałam na mszy. Bardzo atrakcyjna kobieta. Rozumiem czemu jest tak rozchwytywana. Pasowałaby mi do kompletu do Kamili. Sama zobacz. Z tej strony Froya a z tej Kamila? Czy na odwrót? - czerwona milady zręcznie przeskoczyła na temat rodziny van Hansenów. A dokładniej ich najmłodszej latorośli co miała opinię jednej z najpiękniejszych a do tego najbogatszych panien w okolicy. Na koniec jednak uniosła wysoko swoją zgrabną nogę aż się rąbek czerwonej spódnicy osunął aż do połowy uda. Ukazały się pończochy oraz trzewiki. Właśnie o tych trzewikach Soria dumała z której strony by która szlachcianka lepiej pasowała aby jej usługiwać i czcić.

- Poślę bilecik do Froyi jutro. Jutro mamy dość zajęty dzień. A pojutrze już jedziemy w plener. W Marktag to zapewne nie będziemy się do niczego nadawać. To najprędzej potem. Ale zrobię co się da aby umożliwić wam spotkanie. Tylko… Tylko Froya to nie jest Kamila. Ona ma bardzo silny, niezależny charakter. Robi polowania, kolekcjonuje broń, trenuje szermierkę. Właściwie gdyby urodziła się chłopcem to by to jej lepiej pasowało do zainteresowań. Tylko ona całe życie to słyszy to nie przepada jak ktoś to znów jej powtarza. - Pirora wcale nie była taka pewna czy nawet Sorii pójdzie z dumną panną van Hansen tak gładko jak z Kamilą jaka już prawie wpadła w jej sidła. Z nią to była prawie pewna, że jutro się uda. A całkiem możliwe, że nie tylko raz o ile Soria miałaby zastąpić pannie van Zee Rose. No ale Froya była całkiem inna. I słynęła z silnego charakteru i dużej niezależności.

- Wybornie, moja droga, wprost wybornie. Uwielbiam takie owoce co pozornie są nie do zdobycia. Zresztą zostaw to mnie. Po prostu mnie z nią umów. Zobaczymy jakie żądzę skrywa w sobie ta niepokorna i niezdobyta dama. - czerwona milady bynajmniej nie czuła się przejeta takimi ostrzeżeniami a nawet jakby wyostrzyły jej apetyt na długonogą blondynkę z nazwiskiem i majątkiem z pierwszej półki co zdradzała tak niecodzienne zainteresowania jak na młodą damę.

- Aha. I te koleżanki jakie mówiłaś z Fabi. Zdaję się na ciebie. Umów mnie z tą którą uznasz, albo obie uznacie, za najbadziej obiecującą. Właściwie umów mnie z jakąkolwiek. Musimy zacząć pleść naszą sieć powiązań i zależności. Słodkiego grzechu deprawacji i wyuzdania. Każdy taki cukiereczek zwiększa nasze możliwości. Widzisz kochanie, wielu wtajemniczonych w nasze sprawy uważa nas za pustych, durnych sodomitów i dewiantów. Co tylko zastanawiają się z kim pójść dzisiaj do łóżka. To dobrze. Bardzo dobrze. To działa na naszą korzyść. Uwierz mi potem są bardzo zdziwieni gdy odkrywają, że parę słówek tu czy tam i nagle wszyscy są na naszych usługach. Więc jak usłyszysz, że my jesteśmy puste ladacznice to się tym nie przejmuj i róbmy swoje. I proszę przekaż to Łasicy bo ona mi się wydaje strasznie impulsywna. Chociaż to niesamowicie dodaje jej smaku. - herold Soren zdradziła swojej podopiecznej i gospodyni jakie ma plany i zamiary co do tego miasta. A ta pokiwała głową z uznaniem bo brzmiało jakby Soria bez względu na resztę zamierzała podbić to miasto. Nie siłą czy orężem ale jedwabiście słodką nutką dekadencji i grzesznych przyjemności.

- No, no… - mruknęła Pirora gdy układała sobie te wszystkie plany i schematy w głowie. I niezbyt wiedziała co powiedzieć.

- Najadłam się. Dziękuję było przepyszne. Podziękuj kuchni, świetnie się spisali. A teraz mam ochotę na kąpiel. I mam nadzieję, że nie będę tam sama. - oznajmiła czerwona milady na koniec wieńcząc powłóczyste spojrzenie na siedzącej niedaleko gospodyni.

- Oczywiście milady, będę zaszczycona! - odparła radośnie ciesząc się, że to właśnie z jej gościny skorzystała ta wężowa syrena w ludzkiej skórze.




Festag/Wellentag; noc; rezydencja von Mannlieb - hospicjum




Fabienne, Łasica i Burgund



Obudził ją nacisk na ustach. Gwałtownie otworzyła oczy i ujrzała kogoś nad sobą. W swojej sypialni! Przy swoim łóżu! W środku nocy!

- Ciiii. Nie panikuj Fabi. To my. - usłyszała cichy szept pochylającej się nad nią postaci. I rozpzoznała głos Łasicy. I zapach jej niezbyt wyrafinowanych chociaż całkiem przyjemnych perfum. No cóż, nie była szlachcianką aby stać ją było na kosmetyki z wyższej półki. Dłoń włamywaczki odblokowała usta Bretonki a w zamian przysunęła swoją twarz. I pocałowała te usta. Najpierw deliikatniej, potem śmielej, wreszcie całkiem gwałtownie. Dłoń zaś sięgnęła pod kołdrę i zaczęła ściskać jej niezbyt obfite chociaż jędrne piersi. A po chwili zsunęła się niżej podwijając nocną koszulę.

- Zdejmuj to. - szepnęła cicho włamywaczka do gospodyni ciągnąc ją za kawałek nocnej koszuli aby dać znać o co chodzi.

- Dobrze! Ale to ekscytujące! Jak tu weszłyście? Będziemy się teraz kochać? Tylko cicho aby nie pobudzić reszty. Ale mam gdzieś tu knebel. Możemy go użyć. - po pierwszym zaskoczeniu szlachcianka rozbudziła się na dobre. A nawet pobudziła. I zdradzała pełną radość i chęć do współpracy z dwiema nocnymi włamywaczkami.

- Nie. Nie będziemy się kochać. Wstawaj i ubieraj się. - chociaż Łasica jeszcze dzisiaj w loszku zachowywała się równie ulegle jak Fabienne to teraz zdradzała zaskakująco dominującą i stanowczą postawę. Zrzuciła z gospodyni kołdrę i wstała od łóżka aby ta mogła wstać.

- Jak to? Nie będziemy się kochać? To po co przyszłyście? Stało się coś? - czarnowłosa gospodyni w nocnych ciemnościach wyglądała jak jakaś nocna zjawa. Bo luźne, długie, czarne włosy dawały mocny kontrast na tle jej zgrabnej, alabastrowej sylwetki. W głosie jednak słychać było mieszaninę obrażonego focha i niepokoju. Wstała jednak z łóżka i zdjęła z siebie nocną koszulę.

- Będziemy się kochać. Ale nie tutaj. Masz, ubierz się w to. Chyba, że masz jakieś nocne ciuchy. Takie co by można łazić przez płot. Chyba dasz radę? Gruba nie jesteś. - Burgund co dała zacząć akcję swojej partnerce teraz przejęła pałeczkę rozmowy jakby uznała, że koleżanka trochę za ostro podeszła do rozbudzonej w środku nocy szlachcianki. Podała jej zawiniątko jakie w dotyku było miękkie. Jakby w środku były ubrania.

- Mam się w to ubrać? I jakie płoty? Gdzie wy chcecie iść? - gospodyni odruchowo zaczęła rozwiązywać supełek ale, że było dość ciemno to podeszła do okna aby cokolwiek widzieć. Nie mogła jednak nadążyć za pomysłami swoich koleżanek.

- Do hospicjum. Kochać się z Marisską. - odparła krótko Łasica i mimo ciemności w jej głosie dał się słyszeć radośnie, złośliwy uśmieszek.

- Poszłybyśmy same. Ale nie wiemy w jakim jest skrzydle i celi. Poza tym do końca nie mogłyśmy się zdecydować czy włamać się do ciebie czy do niej. Więc uznałyśmy, że załatwimy was obie w ciągu jednej nocy. - oznajmiła jej Burgund teraz równie uradowana z ich pomysłu jak ich liderka. To dodało energii gospodyni bo już bez skrupułów zaczęła się przebierać chociaż na dotyk to zwykle ubierała się w coś znacznie lepszego i bardziej eleganckiego. Ale skoro chodziło o tak romantyczną i ekscytującą przygodę to nie wahała się ani chwili.


---



- To tam. Tamte drzwi. To do niej. - szepnęła cicho Fabienne pokazując kóteś z kolei drziw w głębi korytarza. To było niesamowite! Jeszcze nigdy nie uczestniczyła w tak ryzykownej przygodzie! Ale to dodawało tylko pikanterii do jej smaku. To było jak jakiś pokaz nieznanej jej wiedzy tajemnej gdy mogła obserwować koleżanki przy pracy. Od tej pory ich nie znała. Nawet jeśli mniej więcej wiedziała czym się zajmują to jakoś zwykle spotykały się w loszku Pirory albo na przyjęciach gdy robiły jako kelnerki czy inna obsługa. A czasem nawet była okazja na jakiś szybki numerek gdzieś na zapleczu albo chociaż na jakiś klaps w tyłek bo przecież szlachcie nie wypadało się nawzajem klepać po tyłkach na oficjalnych przyjęciach.

- Dobra, to chodź. Złap mnie za ramię. A ty porwadz ją ruda małpo od tyłu. - szepnęła cicho Łasica do swoich towarzyszek. Bo jak to odkryły to jakoś wielkiego zdziwienia nie było. Ale jednak było nieco irytujące jak się okazało, że szlachcianka nie jest tak dobra we włamaniach jak zawodowe włamywaczki. Dla nich była niezdarną amatorką. Ale właściwie była amatorką! Sama im się przyznała, że to jej pierwszy raz. No ale traktowały ją jak kamratkę a nie młodą na szkoleniu. Poza tym łączył jej wspólny i zaszczytny cel. A zostawić jej nie mogły bo same niezbyt wiedziały gdzie w hospicjum przebywa Marissa a szukanie jej po ciemku w tak dużym budynku było proszeniem się o kłopoty. I nawet własne chucie nie były na tyle silne aby je do tego nakłonić. Dopiero z Fabi co już tu wcześniej była miało to sens.

- W końcu dostaniesz po uszach za tą rudą małpę! - syknęła do niej Burgund ale położyła dłoń na plecach szlachcianki aby pomóc jej nawigować po ciemku. Zaś od przodu Łasica ciągnęła ją za rękę we właściwym kierunku. Tak jak to sobie jeszcze dzisiaj po obiedzie u Pirory umyśliły włamanie się do hospicjum okazało się fraszką. Przynajmniej dla zawodowych włamywaczek. Zapewne dlatego, że nie było tu nic cennego ani ciekawego aby się włamywać. Pewnie już prędzej aby ktoś nie uciekł z celi. Ale te cele to się zamykało od strony korytarza.

- To tu. - zepnęła bretońska szlachcianka przebrana w zwykłe spodnie i ciemny kubrak przez co w ogóle nie wyglądała na osobę szlachetnie urodzoną. Łasica posłuchała chwilę pod drziwami. Nachyliła się aby spojrzeć przez szparę pod nimi. I w końcu odblokowała zasuwę i otworzyła drzwi. W środku ujrzała zarys pryczy i owal twarzy na niej. Owal nieco się uniósł pewnie obudzony zgrzytaniem zasuwy i drzwi.

- Wchodzisz. - rzuciła cicho Burgund i trzepnęła w zgrabny, szlachecki tyłek koleżanki. Ta weszła do środka i podeszła do pryczy. Nie miała takiej wprawy w łażeniu po ciemku jak one więc czuła się nieco nieporadnie. Ale zapału i dobrych chęci jej nie brakowało.

- Marisko? To ja. Lady Fabienne. Poznajesz mnie? - zapytała cicho próbując zogniskować spojrzenie na jasnym owalu twarzy widocznym przed sobą.

- To pani? Tak, poznaję. Co się stało? - zapytała zaskoczona pacjentka hospicjum.

- To są moje koleżanki. Bardzo chciały cię poznać. - Bretonka wskazała na dwie, ciemne, bezpłiciowe sylwetki jakie starannie zamknęły drzwi i teraz stały obok pryczy.

- Właściwie to przyszłyśmy się z tobą kochać. Bo mamy trochę roboty, nie wiemy jak wyjdzie a ciebie nie wiadomo kiedy wypuszczą… No to nie wiadomo kiedy będzie następna okazja. A Fabi i Pirora nam strasznie ciekawe rzeczy o tobie opowiadały więc jesteśmy. I chcemy się z tobą kochać. Jeśli chcesz. Jak nie to trudno, spadamy stąd. I będziemy się kochać z Fabi u niej w sypialni. - zamaskowana na ciemno postać bez większej żenady i w prostych słowach wyjaśniła pacjentce po co tutaj przyszły w środku nocy. Po kolei wskazała na stojącą obok “rudą małpę” a gdy mówiła o alternatywnej opcji trzepnęła Bretonkę w tyłek aż ta syknęła i stłumiła uśmiech zadowolenia.

- Chcę! Odkąd Annika odeszła to prawie nikogo nie mam tu do zabawy! I jakie to romantyczne! A jak się nazywacie? - wydawało się, że spełniają mokre sny gospodyni bo ta równie ochoczo zgodziła się na taką, niemoralną propozycję. Ochoczo odrzuciła koc ukazując jasną plamę kobiecych kształtów. Tylko na biodrach był ciemny, filigranowy kształt zdradzjący bieliznę.

- No! I o to chodziło! Tylko cicho aby nie obudzć reszty. - Łasica ucieszyła się na taką dobrą wolę współpracy na jaką miały nadzieję już u Pirory. A po chwili one same też zaczęły się szybko rozbierać aby móc się nacieszyć nową koleżanką. Ona zresztą też przyjęła je w swoje ramiona, usta i uda bardzo chętnie. Zabaw była ciemna, chaotyczna, pośpieszna i nieco nerwowa. Czasem musiały przerwać gdy zdawało im się, że coś słyszą. Ale w końcu zdyszane i usatysfakcjonowane skończyły. Zaczęły się po ciemku ubierać ale, że trudno było się było połapać co jest co to włamywaczki zaryzykowały zapalenie małego ogarka jaki położyły na podłodze. I w jego wątpłym świetle zaczęły się ubierać. Przy okazji pierwszy raz mogły się sobie nawzajem przyjrzeć.

- Ale z ciebie śliczna dziewczyna! Jak stąd wyjdziesz to zapraszamy do siebie! Zabawimy się na całego i nie tak po złodziejsku jak teraz! - szepnęła wesoło Łasica gdy jako tako mogła się wreszcie przyjrzeć swojej nowej kochance. Zrobiło się całkiem miło i sympatycznie a naga lokatorka odprowadziła ich do drzwi. Tam jeszcze ostatnie całusy na pożegnanie i włamywaczki znów musiały zasunąć zasuwę. A potem we trzy wrócić korytarzami, do otwartych drzwi, zamknąć je i przeskoczyć przez mur. I pomóc Fabienne przez niego się przedostać. A potem ciemnymi kanionami miasta na północ, ku rezydencji von Manliebów.

- A nie będzie miała przez nas kłopotów? Nie poznają się, że tam byłyśmy? Ależ to było ekscytujące! Musimy to powtórzyć! - Fabienne chyba najbardziej przeżywała właśnie zakończone spotkanie. Chociaż u koleżanek raczej inaczej się ono objawiało ale wszystkie trzy były zadowolone z siebie i wykonanego skoku. A i Marisska żegnała ich tak czule, że dobrze to rokowało przy następnym spotkaniu.

- Dziewczyno, gadasz z profesjonalistkami. My jesteśmy dziewczyny z ferajny. Włamujemy się gdzie chcemy, bierzemy co chcemy, i nie zostawiamy śladów. Jeszcze jakby ktoś jutro z rana od razu zaczął szukać czegoś w zamku od kuchni i wiedział czego i miał bystre oko i wprawę no to może by dostrzegł jakąś nową rysę czy dwie. Ale jak zacznie dzień jak co dzień to się nie kapnął. Dlatego musiałyśmy zdjąć buty po wejściu. Aby nie zostawić śladów błota. Bo to każdy by się poznał, że ktoś tu był. - Łasica była pewna siebie i nie obawiała się konsekwencji. Ani dla siebie ani dla koleżanek. W tak radosnym nastroju dotarły do rezydencji gdzie znów pomogły przejść gospodyni przez jej własne ogrodzenie a potem poczekały aż wejdzie po podstawionej drabinie na górę. Ta dostała jeszcze pożegnalnego klapsa gdy wchodziła, pomachała im z góry na pożegnanie i obserwowała jeszcze z okna jak odstawiają drabinę na ziemię, czmychają przez ogród a potem zwinnie wspinają się po ogrodzeniu. Na koniec jeszcze też jej pomachały i zniknęły z ciemnościach nocy.

- Ależ to była przygoda… Jak z jakiegoś romansu! - westchnęła rozmarzona szlachcianka odchodząc wreszcie od okna. I zaczynając zdejmować z siebie to niegodne błękitnokrwistej ubranie. Zdejmowała je byle jak rzucając je za łóżko. Nie kłopotała się już aby szukać po ciemku i zakładać nocną koszulę tylko władowała się do swojego łóżka i z lubością ułożyła do snu. Ale ten nie przychodził. Zamiast tego pod powiekami chaotycznie przeskakiwały kolejne sceny z tego intensywnego dnia. A jutro znów ją czekała wizyta u Pirory! Więc na pewno też nie będzie się nudzić.




Wellentag; świt; zatoka portowa




Kurt i Vasilij



Już świtało. Z wód zatoki podniosła się tradycyjna, poranna mgła. Ale miasto i zatoka były jeszcze uśpione. Właściwie dopiero nocne niebo jaśniało a tutaj, na ziemskim padole, panował jeszcze półmrok. Już jednak widzieli wąskie łodzie rybaków jacy ich pozdrawiali gestem Mananna i wypływali na połów. Ich łódź była większa. Zdecydowanie nie rybacka. Podobna kształtem do długich łodzi z północy. Tu, na południowym wybrzeżu Morza Szponów były już mniej popularne. Wyparły je nowocześniejsze kogi i karaki. Ale to były drogie statki. Więc ci mniej zasobni wciąż używali tych długich łodzi lub konstrukcji im bardzo podobnych. Akurat taką łódź miał Vasilij. Tylko, że zwykle używał jej ze swoimi ludźmi do skrytego przewozu towarów po zatoce albo przed. Taka łódź była w sam raz do takiego szmuglu. Ale praktycznie nie używali jej do wypływania na szerokie morze nie mówiąc już o dalszych rejsach. Teraz on i nieco niższy mężczyzna stali na dziobie tej jednostki.

- I co? Jak wyszło? - zapytał herszt bandy przemytników. Stary bosman z namaszczeniem miętosił fajkowe ziele do swojej fajki i obojętnie wzruszył ramionami. Vasilij już sądził, że na tym się skończy ale Kuternoga jednak przemówił.

- Może być. Nie najgorzej. Jak sztormu nie będzie a morze spokojne to tak. Może być. - odparł w końcu jedyny wilk morski jakiego mieli w zborze.

- Nie brzmisz zbyt pewnie. To jest aż tak źle? - herszt przemytników wolał wiedzieć jakie jest zdanie byłego żeglarza aby wiedzieć na co się szykować. Dlatego poprosił go na rozmowę na osobności jaką zapewniał dziób jednostki.

- Cudów nie ma. Nie nauczę was w parę rejsów tego co ja się uczyłem przez całe życie. Ale podstawy znacie. Jakoś tam się zgraliście przez te parę rejsów. Jakoś się ciebie i mnie słuchają. No to jest nadzieja, że może być. Jak morze będzie spokojne to damy radę. To nie tak daleko. Dzień, może dwa, góra trzy dni rejsu. Zależy od stanu morza i rytmu wioślarzy jaki się da utrzymać. - bosman wyraził swoją opinię na temat trenowanej od jakiegoś czasu załogi. Owszem, podstawi mieli. Ale jego zdaniem nadal byli bardziej szczurami lądowymi niż żeglarzami. A do wilków morskich jak on nie było co ich porównywać.

- Aha. No to… Chyba dobrze. I tak nie mamy wyjścia. Jutro… Właściwie to dziś. Dziś w nocy wypływamy. Jak wszystko dobrze pójdzie z tą świątynią. Byłeś już tam? Tam gdzie Merga mówiła? - Vasilija podniosła na duchu ta ekspertyza. Co prawda nie brzmiała zbyt radośnie ale chyba jakieś minimum zdaniem Kurta spełniali. Co uznał za zaletę.

- Tak u nich to nie. Ale wiele razy tamtędy przepływałem. Tylko pewnie rozumiesz, że imperialne jednostki to zwykle mogą żywić pewne obawy przed lądowaniem w Norsce. - odparł mu z lekkim przekąsem stary bosman. Sam nie wiedział czego się spodziewać po tej wyprawie. Od strony żeglarskiej to jeszcze jako taki. Tak jak to powiedział koledzę. Jak morski żywioł nie będzie kapryśni to oceniał, że mają spore szanse, że się uda. Chociaż właśnie to by się przydało dwa albo trzy dni dobrej pogody. Ale co ich czeka na miejscu? Nie miał pojęcia. Chyba tylko Merga i może Norma mogły coś rokować. W końcu były stamtąd. Wierzył, że skoro one były gotowe podjąć się tej misji i chyba miały zamiar tu wrócić to chyba nie zaczną tam od składania durnych południowców w ofierze.

- Dobra. Dokujemy. Daj znak ludziom. I daj im wolne. Niech odpoczną. Niech się najedzą. Wyśpią. Przed zmierzchem trzeba załadować zapasy. O zmierzchu łódź ma być gotowa do drogi. Potem jak nam dadzą znać to podpłyniemy tam gdzie jesteśmy umówienil. - Kurt pyknął z fajki i wskazał nią w kierunku gdzie zwykle dokowali. Nie zawsze w tym samym miejscu ale dzisiaj było wolne. Przy okazji wydał dyspozycję na ten dzień co miał być ich ostatnim w rodzimym porcie. Spojrzał w coraz jaśniejsze niebo. Wszystko co mógł zrobić ze swojej strony to zrobił. Teraz zostało zdać się na pozostałych członków ich niecodziennej rodziny i na bogów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-04-2023, 08:25   #115
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Wellentag; ranek; hospicjum



Mnich przywitał ten dzień w większym uśmiechem niż miał w zwyczaju. Zmęczenie i stres ostatnich dni z niego spłynął po wczorajszym dniu. Przywitał spokojnie brata zajmującego się recepcją i zaczął swój dzień pracy.

Wezwanie od Fabienne dało mnichowi odetchnąć, pora na kolejny krok w odkryciu ołtarza Norry, ale najpierw Joachim. Spojrzał na Przeora kiedy ten zapytał o wczorajszą imprezę.
Och, jak kusiło go, aby mu opowiedzieć prawdę. O tym jak ich dobrodziejka usługiwała mu jak zwykła ladacznica, ale ugryzł się w język. Trzeba nadal trzymać pozory.

- Niestety była to mniejsza impreza niż sądziłem, ale wyszło z niej coś ciekawego. Najwyraźniej nasze trzy dobrodziejki zainspirowały się naszym hospicjum i planują otworzyć gdzieś w okolicy miasta uzdrowisko. - mnich trochę wzruszył ramionami - Gdzieś gdzie możni mogliby zażyć kąpieli w wodzie z leczniczego źródełka, masażu ze smarowaniem jakiś leczniczych specyfików. W sumie lady Pirora chciałby pomocy przy tym przedsięwzięciu. Chciała zapytać, czy znasz jakieś lecznicze źródełka w okolicy? Nawet jeżeli to pic, czasem wiara czyni więcej niż jakaś tam "magia". Do tego, pytała czy ktoś z naszych pacjentów, mógłby znaleźć zatrudnienie w tej lecznicy? Oczywiście Hospicjum będzie wymienione jako współtwórca tego miejsca, a to przyciągnie wzrok możnych. - przynęta zarzucona, teraz zobaczyć czy tłusty sum ugryzie.

- Naprawdę? Ależ to wspaniała wiadomość Otto! - przeor hospicjum prawie się zachłysnął z radości gdy usłyszał takie wieści. - Chwalmy dobrych bogów młodzieńcze! Obdarzyli nas łaską szczodrości w postaci tych cudownych kobiet! - zawołał radośnie wznosząc ręcę pod sufit w pochwalnym geście.

- I spójrz jakie krzywdzące są te stereotypy mój chłopcze. Tak ci starsi lubią gderać na młodzież i młodych… A tu proszę! Wszystkie trzy takie młode a zobacz jakie szlachetne dobrodziejki! I to żadna nie jest od nas. Przecież panna van Dyke to jest z Averlandu a Frau von Mannlieb co prawda ożeniona z naszym kapitanem ale jest z Bretonii. Zresztą nie da się ukryć przez jej akcent. Tej lady Sorii to nie znam ale jak nie znam to pewnie też nie od nas. Zresztą tak mówiły. I zobacz! Wzór do naśladowania! Wielu tych możnych mogłoby się uczyć hojności i dawania jałmużny od tych szlachetnych dziewcząt! - przeor rozpływał się w zachwycie nad trzema, młodymi szlachciankami. A zwłaszcza ich dobrodziejstwem.

- Koniecznie musimy dać na tacę w przyszły Festag aby pomodlić się w ich intencji. A co tam! Przez tydzień będziemy u nas odmawiać psalm dziękczynny za ich zdrowie i powodzenie! - wydawało się, że przeor Bernard nawet się rozczulił nad hojnością trzech błękitnokrwistych młodych kobiet.

- I mówisz uzdrowieńcze źródła? Tak, tak, świetny pomysł. Przydałoby się coś takiego u nas. Cóż za wspaniałe kobiety. - trochę ochłonął i zaczął się zastanawiać nad pytaniem jakie zadał mu młodszy mnich.

- Tu w mieście to nie słyszałem aby coś było. W okolicy też nie. W Kurtwallen jest uzdrowisko no ale to trochę daleko od nas. Już bliżej stamtąd do Salzenmundu niż do nas. No i tam już nie byłoby łatwo uszczknąć tortu. Ale coś mi świta, że coś było jeszcze… Dawniej… - gdy zaczął przeczesywać swoją pamięć powoli coś zaczynało się krystalizować. Ale to chyba nie należało do powszechnej wiedzy jakiej korzystał na codzień więc nie przychodziło mu to zbyt łatwo.

- Chyba coś było… Tam na południu… Może w Stavern? Właśnie niezbyt to pamiętam bo to już dawno nie działa. Chyba jakiś wypadek był czy pożar. Nie jestem pewien… Ale jeśli nawet to budynki mogły się spalić czy zapuścić ale źródełko jak tam było to chyba powinno być nadal. - przeor wyraźnie walczył ze swoją pamięcią chcąc pomóc w tym zaszczytnym dziele wspomożenia ich dobrodziejek a nawet i w jakiejś części ich własnego hospicjum. Ale widać to szło mu bardzo opornie.

- Wiesz co Otto? Idź z tym do Marissy. Ona jest uczona. O ile nie lata jak wariatka na golasa po meblach. I ona brała nauki w Saltmundzie. Jako zielarz i alchemik. I parę razy z nią rozmawiałem na podobne tematy. Dlatego ją przydzielam do herbarium albo biblioteki. Może ona coś wie, pamięta albo zna jakąś księgę co by można było coś znaleźć. No i jak powiesz, że to dla jej nowej pani to pewnie ci nie odmówi pomocy. Możesz jej obiecać skrócenie kary włosiennicy o dzień czy dwa jak się wykaże. Coś tam wymyślisz. Jak nie to po prostu sami będziemy musieli zajrzeć po tych księgach. - w końcu nie będąc pewnym swojej pamięci przeor skierował go ku jednej z bardziej kłopotliwych pacjentek. Przynajmniej ostatnio.

Przynęta, haczyk, spławik i zaczyna chyba wciągać żyłkę. Otto uśmiechnął się na radość przełożonego, czasem miło zobaczyć, że więcej niż chciwość przez niego przemawia.
- Uczona? Doprawdy? No patrzcie. - Mnich się zamyślił, zastanawiało go w takim razie z czyjego rozkazu tu trafiła i cóż też nawywijała. Podejrzewał, że było to przed aktywnością Sióstr, przynajmniej tak silną - Porozmawiam z nią oczywiście, wątpię, abym musiał się zniżać do przekupstwa, ale na pewno się ucieszy z myśli o zmniejszeniu kary. Odwiedzę ją zanim udam się do Frau von Mannlieb, może będę miał jakieś dobre wieści dla niej.

- No tak, tak, jest tu pod ręką to przynajmjniej nie trzeba za nią biegać po mieście. - przeor pokiwał swoją łysiejącą głową na znak, że aprobuje taką decyzję podwładnego i jest mu gotów dać w tej sprawie wolną rekę.

- No uczona może nie jak profesor bo wciąż brała nauki jak ją relegowano tutaj. Ale jednak coś z tych ksiąg musiała się nauczyć. I wcześniej wydawała się jakaś spokojniejsza. Raczej nie sprawiała kłopotów. Nie wiem co ją ostatnio ugryzło aby zachowywać się tak skandalicznie. Naprawdę wciąż mam wątpliwości czy wypuszczanie jej do tej dobrodziejki to dobry pomysł. Może by wzięła kogoś innego? Kto nie lata nago po meblach? Pomyśl co by się działo jakby zrobiła coś takiego naszej szczodrej milady! Skandal na całe miasto! - lider hospicjum nieco skorygował wcześniejsze informacje o jednej ze swoich pacjentek. I wciąż miał obawy co do jej napadów zbyt frywolnego zachowania. Ale na razie jakoś nic nie mówił, że zamierza zmienić swoją decyzję.

Otto westchnął słysząc obawy przełożonego. Miał szczerze dość tego jego gadania o tym jak to Marissa może przysporzyć kłopotów Fabienne, albo hospicjum biegając nago po domu. O ile oczywiście, takie rzeczy byłyby nie na miejscu, podejrzewał, że większość szlachty mogłaby to uważać za "ciekawostkę". Istnieje pewna ilość złota, która odcina cię od rzeczywistości bardziej niż najdalsza podróż na północ. Postarał się jednak zamaskować swe prawdziwe uczucia w fałszywym dzieleniu obaw przeora.
- Wiem, ale rozmawiałem z Frau Fabienne i zapewniła mnie, że nawet w takiej sytuacji postara się wszystko przyklepać. Do tego była pewna, że będzie w stanie uspokoić Marissę. Coś o "Rozumieniu dziewczyny bardziej, niż my chłopcy w habitach". - mnich wzruszył ramionami - Wydaje się naprawdę przekonana, że będzie miała pozytywny wpływ na Marissę.

- Tak nasza dobrodziejka powiedziała? - zapytał przeor i chwilę trawił to w swojej łysiejącej głowie. - No cóż, jak tak powiedziała no to chyba powinna się liczyć z takimi wyskokami Marissy. Nie powinna potem mówić, że jej nie ostrzegaliśmy. I może rzeczywiście zmiana otoczenia jakoś wpłynie na zachowanie naszej pacjentki. Zostaje nam się o to modlić do dobrych bogów. - starszy pan w habicie rozłożył ręcę zapewne uznając, że ze swojej strony hospicjum dopełniło wszelkich starań aby ostrzec szlachciankę przed nietypowymi zachowaniami ich pacjentki. Ostatecznie był chyba mimo własnych wątpliwości gotów dać szansę tej sprawie.

- No dobrze to już nie będę cię zatrzymywał. Leć do tego magistra w recepcji. - dał znak młodszemu mnichowi aby nie kazał czekać gościowi zbyt długo.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-04-2023, 20:28   #116
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Wellentag; przedpołudnie; Otto, Joachim i Heinrich w hospicjum

Otto prowadził swoich dwóch przez hospicjum. Joachima się spodziewał, ale Heinrich był niespodzianką.
- Nie spodziewałem się ciebie, Heinrichu. - powiedział cicho kiedy przechodzili przez kolejne korytarze - Nic nie boli po wczorajszym przyjęciu?

Odziany w lekką zbroję Heinrich, który w tym momencie robił za niańkę maga, spojrzał spod skórzanego kaptura na mnicha.
- Nie jestem tak stary... - mruknął mrużąc oczy.

- Starszy od swoich partnerek. - zauważył Otto - Moje pytanie powodowane jest troską. Już dzwonisz, brakuje żebyś zaczął skrzypieć.

Odpowiedziało mu milczenie, które z jakiegoś powodu było niepokojące. A może chodziło o spojrzenie Heinricha, utkwione w oku Otto, powodujące lodowate dreszcze; spojrzenie, które nie groziło. Tylko obiecywało.

Mnich mimo wszystko zmusił się na, nerwowy, uśmiech.

- No… - Joachim kaszlnął i stuknął swoją laską maga o posadzkę, nie chcać dalej brnać w ten temat.
- Dużo się dzieje, mamy wspólne tematy z Henrichem. Chociażby temat potencjalnej wyprawy na bagna z baronem Wirsbergiem, prawda?


***

W końcu dotarli do jadalni, gdzie Otto dostrzegł Georga.
- Witaj mój drogi. - Otto przywitał się z heroldem Vesty - Tak jak mówiłem, przybył odwiedzić cię magister. To jest Joachim, członek Cechu Niebios i jego… ochroniarz? Heinrich. - rozejrzał się po stołówce - Mógłbyś się z nami przejść? Pójdziemy do ogrodu. Tutaj… trochę za dużo ludzi.

Gorge nie zareagował od razu. Wyglądał jakby miał spowolonione reakcje. Co z jego poważnym wyrazem twarzy i tą trzymaną w dłoniach miotłą nadawało mu niezbyt poważnego wyglądu. Przez chwilę stał jakby czekał na dalszy ciąg słów Otto. Przekrzywił trochę głowę na bok. I odwrócił się za siebie jak ludzie co sprawdzają czy to aby na pewno do nich się mówi czy do kogoś za nimi. Tylko, że na stołówce nikogo więcej tam nie było. A George rozglądał się dobrą chwilę wodząc wzrokiem nie wiadomo po czym. Wreszcie odwrócił się z powrotem do Otto i jego gości.

- Ale po co? Przecież już rozmawialiśmy. Wszystko wam powiedziałem. - powiedział nieco urażonym tonem jakby go nachodzili ponownie w tej samej sprawie. Ale zmarszczył brwi i znów przekrzywił głowę. Jakby czegoś nasłuchiwał. Spojrzał uważnie gdzieś pod sufit i wpatrywał się tam intensywnie. Chociaż nie widać tam było nic nadzwyczajnego godnego takiej uwagi.

- Aaa! Bo to pierwszy raz! Ano tak… Bo to czasem trudno rozpoznać. - uśmiechnął się promiennie jakby jakieś nieporozumienie samo się wyjaśniło. Po czym wziął swoją miotłę i podszedł do trójki swoich gości.

- Bo jak na początek to trzeba się przywitać ładnie. Brat Filomen tak mówi. - powiedział do nich poważnie a Otto kojarzył swojego nieco starszego kolegę co właśnie był nieco ich wychowawcą dla tych łagodniejszych albo młodszych pacjentów co rokowali jakieś nadzieję, że mogliby żyć gdzieś poza hospicjum. Chociaż większość z nich miała na to dość nikłe szanse. Takie adopcje jak to ostatnio zorganizowały ich koleżanki ze zboru należały do rzadkości. Częściej zgłaszała się po kogoś żona, mąż czy rodzina ale też niezbyt często.

- Dzień dobry. Jestem George. - wyciągnął dłoń do Otto jakby się spotykali po raz pierwszy i musieli się sobie przedstawić. Pacjent o ciele dorosłego mężczyzny i to tak gdzieś w połowie stawki wiekowej między Heinrichem a młodszymi kolegami miał minę i maniery małego chłopca. Takiego co to go rodzice nauczyli jakiegoś pożytecznego detalu i jest okazja się tym pochwalić przed resztą rodziny czy gośćmi.

Z początku George uścisnął dłoń mnicha i potrząsnął lekko ale w końcu zamarł. Znów wydawało się, że czegoś nasłuchuje albo szybko czyta oczami niewidoczny dla innych tekst. - O. Byłeś z ładnymi paniami? Tak. Ooo! Naprawdę? Ojej ale heca! - trochę się zdziwił ale szybko jakby usłyszał coś zabawnego i radosnego bo się roześmiał. - Gratuluję! Gratuluję! Też się cieszę! - powiedział i szybko zaczął potrząsać dłonią mnicha właśnie jakby chciał mu złożyć gratulacje. I nagle przestał jakby go coś spłoszyło. Popatrzył z wyrzutem gdzieś w bok, potem znów na Otto. - Nie no nie powiem mu tego… Będzie mu przykro. - powiedział jakby miał opory przed czymś. Znów chwilę się miotał w swoich myślach. W końcu westchnął i nachylił się bliżej do mnicha jakby chciał mu coś powiedzieć w tajemnicy. - Musisz uważać. Nie lubią cię tu. Są zazdrośni. Chodzisz z ładnymi paniami. Goszczą cię. Przeor cię zaczął lubić. Mówią, że jesteś chłoptaś przeora. Nowy chłoptaś przeora. Nie mówią. Nie naprawdę. Ale ja wiem takie rzeczy. - powiedział i znów się cofną patrząc poważnie na jednookiego mnicha jakby chciał się upewnić, że go dobrze zrozumiał. A potem się roześmiał promiennie. - Ale widziałem Thorna. Widzę, że się udało. Widzisz? Mówiłem ci, żebyś coś z nim zrobił. I już tak się na ciebie nie gniewa jak ostatnio. I Marissa też. Też cię lubi. Ale była dzisiaj rano szczęśliwa i radosna. Jeszcze jej takiej nie widziałem. - pokiwał mądrze głową obdarzając go swoim infantylnym spojrzeniem. I cofnął się w bok stając przed Heinrichem.

- Dzień dobry. Nazywam się George. - powiedział równie poważnie i uroczyście jak przed chwilą zaczynał rozmowę z Otto. Też wyciągnął dłoń i zaczął się z nim witać wedle zwyczaju. Ale jak puścił jego dłoń to z fascynacją zaczął oglądać swoją. Jakby tam było jakieś nie wiadomo co. Po czym ostrożnie znów złapał dłoń Heinricha i zaczął ją starannie oglądać jakby się przymierzał do wróżenia.

- Aha. Ty jesteś ogień. Ogień i krew. I popiół. Dużo popiołu. No tak. - pokiwał głową i zadumał się nad czymś z poważną miną. Wydawało się, że już nic więcej nie powie ale znów przekrzywił głowę na bok.

- Aaa… Tak… Przykra sprawa. Ale gdyby nie tamto to by cię teraz tu nie było. Zostaw to. Teraz będziesz z nami. I trzeba cię uściskać. Aa… Ja mam… Aha dobrze… - trochę się pogubił ale w oczach pojawiło się jakieś zrozumienie i współczucie. Po czym objął mocno Heinricha jak swojego brata albo bliskiego przyjaciela. W końcu puścił, obdarzając go ufnym spojrzeniem i poklepał pokrzepiająco w ramię. I przeszedł do Joachima.

- Dzień dobry. Nazywam się George. - powiedział równie radośnie jakby dopiero co zaczynał się z kimś witać. Albo jak mały chłopiec co odkrywa radość z korzystania z nowo nauczonej sztuczki. Potrząsnął dłonią magistra na powitanie ale znów zamarł w pewnym momencie.

- Oj. Ale jesteś splątany. Trudno rozwikłać. - pokręcił głową jakby ujrzał w nim coś zbyt skomplikowanego dla siebie. Wpatrywał się jednak dalej gdzieś w dłoń i machinalnie sunął wzrokiem w górę, po ramieniu aż do barku. Potem nawet odchylił się jakby chciał zobaczyć coś czy kogoś za jego plecami.

- Oj niedobrze. Zaniepokoiłeś drapieżniki. Strzygą uszami i węszą. Uważaj na nie. Teraz są czujne. Lepiej tam nie idź. - powiedział tonem życzliwej porady jakby niepokoił się o los nowo poznanego gościa. A gdy ci się skończyli do witania to znów spojrzał na Otto.

- To ja się przywitałem. Teraz możemy iść do ogrodu. - powiedział mu uroczyście znów wracając do tonu małego chłopca co zbyt poważnie traktuje jakieś dziecięce detale przez co nie zdaje sobie sprawy jak może komicznie i niepoważnie wyglądać w oczach dorosłych.

Gdy George objął Heinricha, ten był szczerze zaskoczony. W pierwszej sekundzie wszystkie mięśnie mężczyzny się spięły, jakby ciało odruchowo zareagowało na zagrożenie. Jakby oczekiwało ciosu czy bólu i chciało być przygotowane zawczasu. Nic takiego nie nadeszło, więc ostrożnie rozluźniło się, aby zaraz przyjmować uczucie bez napięcia. Heinrich niepewnym ruchem uniósł lekko rękę, aby delikatnie nią objąć Georga. Całość wyglądała jak gest uczucia, które lepiej wyrażał ten o umyśle dziecka.
Zaskoczony były Łowca Czarownic puścił Georga, jakby sam nie wiedział co się właśnie stało i był sytuacją skołowany podobnie jak George był skołowany... zbyt często wszystkim. Najwyraźniej jednak zrozumienie i współczucie w oczach drugiego wraz z prostym utuleniem było dla Heinricha tak nieznane i nieoczekiwane, jak i przyjemne. Chociaż mężczyzna nic nie odpowiedział, to spojrzał na swoją dłoń ciągle próbując ułożyć myśli.

Mnich jedynie uniósł brwi na interakcję Georga i Heinricha. Spodziewał się, że pacjent może zachować się… niespodziewanie, ale takiego przebiegu zdarzeń nigdy nie brał pod uwagę. Były Łowca najwyraźniej przyjął oznakę sympatii, zapewne było to absolutnie nowe doznanie dla niego. Postanowił trójce Tzeentchian się zaznajomić ze sobą i nie wtrącać się.

Joachim wpatrywał się z fascynacją w chłopaka. Najwyraźniej miał on jakiś dar i to niemały, dużo widział, z klarownością którą on mógł mu tylko pozazdrościć.
- Mówisz że grożą mi drapieżniki, wiesz o nich coś więcej? I gdzie nie iść, na bagna?...- zadawał szybko pytania.
- Ale może faktycznie kontynujmy w ogrodzie, będziemy mieli gwarancję prywatności - zreflektował się po chwili.



************************************************** ********
 
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-04-2023, 20:30   #117
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
***

Czwórka mężczyzn w końcu dotarła do ogrodu gdzie przysiedli przy jednej ławce.
- Więc, George cóż takiego masz moim przyjaciołom do opowiedzenia?

- Ja? - pacjent tego przybytku trochę się zdziwił takim pytaniem. Zmarszczył brwi jakby próbował sobie coś przypomnieć. Potem spojrzał w bok na sąsiedni stół i ławy. Akurat te gdzie tydzień temu Otto z Anniką i Marissa jedli ostatni wspólny posiłek. Przyglądał się temu chwilę po czym pokręcił głową i wrócił spojrzeniem do trzech rozmówców.

- Nie, nie, to nie tak. To ja tylko mówię co mi mówią. Dużo rzeczy, trudno zapamiętać tyle i czasem trudne. Często. A wy za każdym razem inaczej rozmawiacie. Inaczej pytacie. Więc nie wiem jak będziecie mówić tym razem. Ale tak, możemy porozmawiać na dużo rzeczy. - powiedział jakby chciał im wyjaśnić parę rzeczy jak powinna przebiegać tą rozmowa.

- Ma rację. - odezwał się Heinrich do Otto - I wiesz o tym.

Mnich westchnął.
- Tak, wybacz. Więc, czy pamiętasz jakąś wiadomość od Sióstr, lub coś co uważasz, że powinieneś nam przekazać, George?

- Od sióstr? - pacjent zmrużył oczy i brwi. Zastanawiał się chwilę jakby coś w głowie obliczał czy porównywał. W końcu pokręcił nią i znów się odezwał. - Nie, nie. Nie od sióstr. Od książek. Tych których szukacie. One są bardzo mądrę. I wiedzą różne rzeczy. Wy też ich szukacie. Bo one chcą być znalezione. Bo dawno nikt ich nie czytał ani nie rozmawiał ani nie przynosił nowych. I tęsknią. Ale teraz mają mnie. I dużo rozmawiamy. Mówią mi dużo rzeczy. Powiedziały, że jak już będziemy razem to zostanę ich bibliotekarzem. Będę o nie dbał i się nimi opiekował. I czyścił i sprzątał. No i pilnował aby nikt im nie zrobił krzywdy. A w zamian mi pokażą różne rzeczy. I będę bardzo mądry. Będę wiedział to wszystko co one. Bo kiedyś to bardzo mądra uczona je tu zostawiła. To wszystko co wiedziała, zapomniała i chciała się dowiedzieć. Schowała je tu dla kogoś kto będzie godny je odnaleźć. I wtedy jak już je odnajdzie to będzie zwiastun jej powrotu. Tylko jeszcze światełko trzeba odnaleźć. Bo dawniej światełko i wskazywało drogę tym godnym i przeganiało obcych. Ale je zabrali. Źli ludzie. Zabrali i zamknęli. I strażnik zwariował. Szuka go. Bo też mu go brakuje. Więc szuka i szuka i nie może znaleźć. A światełko też chce być razem więc wzywa pomocy i strażnika. Strażnik coś słyszy ale nie na tyle aby je odnaleźć. Ale szuka. I pilnuje książek. Jest rozdarty. Zagubiony. Miota się. Książki nie są szczęśliwe. Ale światełko się zemściło i wybuchło im głowy. Więc je zamknęli jeszcze bardziej. Przygasili ale nie zgasili. I ono wzywa pomocy. Chce aby je uwolnić i wrócić do książek. Chcą być razem w komplecie. Tylko nie można otworzyć światełka bo wybuchął wam głowy tak jak tamtym. Trzeba znać klucz. Tylko kluczem można. Albo posłańcem. Posłaniec może otworzyć. Każda z sióstr ma swoich. No chyba, że królowa. Królowa działa jak uniwersalny klucz. Ona może otworzyć wszystkie zamki. - George mówił jednym tchem jak mały chłopiec co chce koniecznie opowiedzieć z wielkim przejęciem swoim rodzicom co robił dziś na podwórku. Czy coś podobnego. I ta dziecięca maniera dość słabo pasowała do twarzy i ciała dorosłego mężczyzny i to już niezbyt młodego. Ale mówił z pełnym przekonaniem jakby wierzył w swoją opowieść, że jest prawdziwa.

Gdy Heinrich usłyszał o światełku spojrzał jakoś uważniej na Georga, a w jego umyśle zaczęły się układać kawałki układanki.
- Będziesz musiał odkręcić tą samobójczą wyprawę na potwora. - zwrócił się do Joachima - I nie pójdziesz do Akademii. - powiedział ciszej, chrapliwym głosem, po czym znowu spojrzał na Georga - Może ci przypadnie do gustu nasz uczony kolega. - odparł, wyraźnie nie przejmując się czy George przypadnie Thobiasowi do gustu.

- A właśnie. - mnich pstryknął palcami przypominając sobie sprawę z Thobiasem - George dziś po południu, albo wieczorem będziemy mieli kolejnego gościa dla ciebie. Thobias, jest nauczycielem w mieście i planuje wziąć cię pod swoje skrzydła. Więc, może wkrótce opuścisz hospicjum tak jak Annika.

- Tak, przecież to oczywiste. Tutaj nie mógłbym zostać bibliotekarzem dla moich książek. - George obdarzył go spojrzeniem jakby wcale nie był tym zaskoczony a nawet chciał mu przypomnieć, że to się rozumie samo przez się.

- Czy te dzwoniące łańcuszki... - Heinrich nagle odezwał się lekko przymykając oczy, jakby wyobrażając sobie obrazy ze snu -... przywołują strażnika, jak dzwoneczki przy sidłach alarmują łowczego?

- Dzwoniące łańcuszki? - pacjent zdziwił się ponownie. Przyjrzał się Heinrichowi jakby go sprawdzał albo porównywał z kimś. - Nieee. Tam nie ma żadnych dzwoniących łańcuszków. - pokręcił wolno głową jakby chciał się upewnić czy aby na pewno dobrze mówi. Chyba się zgodził sam ze sobą bo pokiwal głową.

- Aaaa! To znaczy tak. Są. Tylko nie ma. Bo ja na początku to też słyszałem taki szmer. Tak to jak ktoś słyszy to coś zaczyna się dziać. Od książek. Słyszy książki. Tylko niewyraźnie. Słabo. Nie rozumie co to ale czuje ten zew. Zew na bagna. Bo one są na bagnach. Tylko tam jest też i strażnik. Zabija tych co chcą zdobyć książki. One mówią, że niebezpieczne. Ja też mam poczekać. Może mnie nie rozpoznać. Przez to światełko. Co je Zabrali. Dawniej wystarczyło dogadać się ze światełkiem. Jak wpuściło to strażnik nie ruszał. Ale wszystko zepsuli jak je zabrali źli ludzie. Teraz to może królowej z robakami by się mogło udać. Jakby była od Vesty najlepiej. Bo strażnik może je wyczuć. To rozpozna, że ona może przejść. Ale czasami nie i ją też zabija. Ale jak bez światełka to trzeba mieć królowa z robakami. Albo mieć światełko i dogadać się z nim. Ja bym chyba mógł się z nim dogadać. Książki mnie lubią. Powiedzą światełku, że ja jestem od nich. Albo zabić strażnika. Ale on mocny. I przy książkach jeszcze mocniejszy. Będzie trudno. Już wielu zabił. A łańcuchy są przy książkach. One ciągną niewidzialny powóz. Dlatego je słychać. Czasem. Niektórzy. Jak ktoś słyszy łańcuchy to to jest od książek. - George ponownie się ożywił i wylał z siebie potok podekscytowanych zdań jak dziecko co opowiada o swojej ulubionej zabawie. Najpierw zaczął mówić do Heinricha ale szybko i do jego sąsiadów. Jak skończył pokiwał z zadowoleniem głową.

- Widzisz? Mówiłem ci, że książki dużo wiedzą i są bardzo mądre. - powiedział dumnie jakby co najmniej sam napisał te książki.

Były Łowca Czarownic otworzył szerzej oczy i uśmiechnął się krzywo, gdy myśl zaświtała mu w głowie, ale nie powiedział nic na głos. Przynajmniej teraz nie miał zamiaru.

Czarodziej słuchał tego potoku nie w pełni jasnych słów Georga z jak najwyższą uwagą. Próbował sobie to wszystko ułożyć w głowie i dopasować do tego co już wiedział. Natomiast na słowa Henricha zmarszczył brwi i posłał mu zirytowane spojrzenia.

- Szanuje twoje zdanie ale nie rozkazuj mi proszę w ten sposób, gdzie mogę pójść a gdzie nie. Następnie zwrócił się znów do Georga.
- Czyli jeśli dobrze rozumiem ten strażnik na bagnach pilnuje książek i najlepiej do niego mieć światełko? Czy może chodzić o coś co jest ukryte w skrzyni w Akademii?
- I wcześniej mówiłeś że zaalarmowałem jakieś drapieżniki, chodziło ci o Strażnika, czy ludzi w Neues Emskrank? I gdzie mam nie iść, na bagna czy w inne miejsce, jak np. Świątynia Mananna?
- No i nie wiem kim jest to Królowa z Robakami? - spojrzał na Otta i Henricha, ciekaw ich reakcji i spostrzeżeń.

- No królowa z robakami. Ta co miała robaki w środku. Albo będzie miała. Bo to czasem już po wszystkim i zwykle jej się udaje ale czasem strażnik jej zdejmuje głowę i ją zjada. Ale częściej to wyczuwa w niej robaki a i jej będą szeptać głosem swoich patronek. I strażnik może to wyczuć dlatego może ją przepuścić. Robaki już macie to teraz musicie tylko je wsadzić do królowej i dalej ona może was poprowadzić. Ja chyba też. Ale mnie strażnik nie zna. Nie rozpoznaje. Dużo razy mnie nie rozpoznaje to mi też wtedy urywa głowę. Wielu osobom już urwał głowy i rozpruł i zjadł. Bo ja to ze światełkiem to mógłbym się dogadać. Ono jest ładniejsze niż strażnik i z nim można się ładnie pobawić. No ale jest zamknięte i uwięzione i smutne bo je zabrali źli ludzie i zamknęli ale woła o pomoc. Skrzynia wytłumia jego moc ale nie całkiem. Tylko jak się otworzy to światełko wybucha im głowy. Dlatego spanikowali i zamknęli głęboko i ukryli. Ale ja wiem. Ja je czuję i słyszę. No i książki mi powiedziały. Książki są bardzo mądrę. A ja będę w końcu ich bibliotekarzem. - George o ciele i twarzy niemłodego już mężczyzny zaczął od zirytowanego spojrzenia na magistra jakby ten pytał go o coś zbyt oczywistego niegodnego odpowiedzi. Ale jednak odpowiedział a potem z emfazą znów zaczął mówić dalej jakby sam zaraz zapomniał o tej irytacji. Mówił z dziecięcą żarliwością jak chłopiec co z zapałem tłumaczy coś rodzicom albo innym dorosłym ze swojego dziecięcego świata.

- Ale ty to nie, strażnik nie, nie wie o tobie. Chyba nie wie. Bo jeszcze nie poszedłeś tam do książek. Tak, jak poszedłeś to tak, wtedy był zły i urwał ci głowę i zjadł. Tak jak innym. Ale nie wszędzie. Czasem go pokonujecie. Albo uciekacie. Nie zawsze tam zginąłeś. No ale strażnik cię nie zna, strażnik jest prosty. Jak światełko mówi aby puszczać to puszcza. Jak nie mówi a kogoś znajdzie to go zabija i zjada. No chyba, żeby ta królowa z robakami w środku była. Albo z robakami od jego patronki. To wtedy może ją rozpoznać. Nie zawsze ale często. No i taka zwykła z robakami od uczonej to tylko u niej otwiera przejście a u innych to nie. A królowa to może wszędzie. Taki uniwersalny klucz z niej. Ale musi mieć robaki w środku. Tak się kiedyś siostry umówiły i to działa i dzisiaj. Nagroda dla wybrańców co są na tyle pojętni aby odkryć ich wskazówki i usłyszeć oraz zrozumieć zew. Inaczej to też można ale to trudniej i dłużej. To nie strażnik dopiero jak cię zobaczy tam przy książkach to się na ciebie rzuci. Tutaj to nie. No chyba, że go światełko przyzwie. Wtedy może tu przyjść po niego. Ale będzie wtedy rozróba! - zaśmiał się na koniec jak mały chłopiec co widział oczami wyobraźni jakiś pierwszorzędny figiel. Ale poza tym to mówił szybko i zdecydowanie jakby wiedza aż wylewała się jego ustami i ledwo mógł ją kontrolować. Nawet jeśli wychodziło mu to nieco chaotycznie i nieskładnie.

- A świątynia tak, świątynia to bardzo dobrze. Bo wyrocznię będą pytać co ona ma. Bo dali jej jeden statek z załogą i nie wrócił posłali drugi na ratunek i też nie wrócił. To co ona ma pokazać? Po co wysyłać trzeci? Co ma do powiedzenia? Tak, to nie jest jej łatwo o nie. I dobrze jak nie przypłynie tam z pustymi rękoma. Te skarby dobre. Dobre trofea, dobre podarki, na udobruchanie i zachętę. Tak, to trzeba zrobić, tą świątynię. Dobry chaos to potem zrobiło w mieście, będzie niezła heca z tego. Tak, to trzeba zrobić, dobrze, że to zrobiliście tak. - pokiwał głową z przekonaniem i obdarzył każdego z nich zachęcającym uśmiechem jakby ze swojej strony chciał ich dodatkowo namówić na ten skok na największą, najpotężniejszą i najbogatszą świątynię w tym mieście.

Heinrich złapał Joachima za ramię i przekręcił go do siebie, aby patrzył mu w oczy.
- Chyba czegoś nie rozumiesz. - mruknął nisko - Nie mówię tego z troski o twoje aroganckie magiczne dupsko. Moje słowa powodowane są troską o dobro kultu, któremu możesz zaszkodzić. A o kult dbam. - były Łowca Czarownic mówił cichym, twardym głosem - Pamiętaj, że twoje kroki nie tylko na ciebie wpływają, a z płonącym drapieżnikiem nie widzi mi się walczyć. - puścił maga i przybliżył się do Georga uśmiechając się zaskakująco przyjemnie - Zawsze więcej osób się przyda. - zerknął krótko na Otto i Joachima nim kontynuował do Georga - Mergi nie puścimy jako żebraczki.

Spojrzał na wszystkich.
- Mam wrażenie, że dziedzictwa są obok powozów sióstr, na wjazd do miasta.

- Nie jestem twoim podwładnym….-odburknął Joachim, odsuwając od Henricha. Ale nie nie było sensu kłócić się w tym miejscu przy Georgu.
- To chyba już rozumiem o co chodzi z tymi robakami… a mógłbyś powiedzieć kogo miałeś na myśli mówiąc o drapieżnikach? - obrócił się do Georga. Chciał wycisnąć jak najwięcej informacji.
- A czy tego strażnika można pokonać po prostu silną grupą? Bo ludzie z miasta chcą się tam wyprawić.

- I co to ci chodzi z tymi “powozami sióstr”? - spojrzał na Henricha.

- Zakładam, że o Hertza i Hertzwiga. - rzucił Otto - Książki ciągnące niewidzialny powóz… - mnich się zastanowił - Teoria Heinricha ma sens. Siostry nie wkroczyłyby do miasta na własnych nogach, więc całkiem możliwe, że częścią rytuału byłoby zebrać dla nich odpowiedni transport. Do tego… kojarzę, z raportów jakie czytałem lata temu, że potężne sługi Tzeentcha posiadały rydwan ciągnięty, przez pomniejsze bestie. Jeżeli te książki są świadome, to na bank mają w sobie zaklęte demony. - Otto podrapał się po głowie - Ewentualnie zaklęcia z taką potencją, że wytworzyły własną świadomość. Będzie trzeba odwiedzić jaskinie Oster ponownie, być może pozostał tam jakiś rydwan, na którego nie zwróciliśmy uwagi.

- Mówiliście o koniopodobnym stworzeniu, więc się łączy skojarzenie. - zerknął kątem oka na maga - A potwór to raczej nie zmęczy się polującą gromadką szlachciurków. I też sądzę, że o Hertza i Hertzwiga chodzi. - mruknął.

- Tylko z twarzy. - zauważył Otto - Zwierzoludzie mają przeważnie mordki kóz czy innych kopytnych, a raczej takiego nie wydoisz.. no chyba, że jesteś naszymi slaaneshytkami. Wolałbym uniknąć zabijania strażnika Vesty, zważając, że mamy już plan pozyskania światełka, co nie? - Otto spojrzał na Heinricha - To najpewniej, jest artefakt w akademii? - mnich chciał mieć pewność, że dobrze rozumuje sytuację.

- Tak zakładam. - odparł Heinrich.

- Nie wiem, czy dam radę z świątynią dziś. - zaczął Otto - Jak załatwię sprawę z Anniką, muszę poczekać tu na Thobiasa, a wiadomo, nauczyciel nie kończy pracy, kiedy skończą się lekcje. Jeżeli się wyrobię przed skokiem, to postaram się jakoś pomóc. Chociażby pomogę nosić.

- No tak, bo ty to jeszcze dzisiaj miałeś spotkanie z ładnymi paniami co przyszły w sprawie tych robaków. Ale nie bój się jej spodobały się te robaki. Tylko nie wszędzie będzie chciała je sobie wsadzić ich nasienie. Robaki tak ale nasienie nie wygląda jak robaki. To trzeba dobrze mówić aby ją jakoś przekonać. I gruby nie, on za bardzo podchodzi. To trzeba tak dobrze powiedzieć a on za gwałtowny i płoszy. - pacjent spojrzał na mnicha jakby chciał mu przypomnieć o umówionym spotkaniu. Albo nawet przypomnieć jak się ono odbyło. Po czym mądrze pokiwał głową. A gdy mówił oczy znów się przesuwały gdzieś nad głowami siedzących mężczyzn jakby coś tam szybko czytał.

- A dojenie tak! One to bardzo lubią to dojenie i kopytni też! Lubią niszczyć ludzi i ich zabijać i gwałcić samice. A jak one same tak chcą to dobrze, oni tak lubią. Takie dojenie i resztę. - zachichotał i nawet się nieco zaczerwienił jak mały chłopiec co już zaczyna się interesować “tymi rzeczami” ale jeszcze nie orientuje się za bardzo co i jak. Dziwnie to wyglądało na twarzy i ciele dorosłego mężczyzny jaki siedział naprzeciwko nich.

- I dobrze. Dlatego będą się schodzić. I tak to pomyślane. Ładne panie zwabią ich. Coraz więcej. I będzie można z nimi paktować. Tak to pomyślane. Bo potrzebujecie armii. A swojej nie macie. A jak przypłynęli ci z północy zobaczyli, że was mało i słabi to tylko na służbę. A oni do rządzenia i ważnych rzeczy. Ale jak będziecie mieli dużo. Armię, złoto, potęgę, skarby albo bestie to tak, będą się z wami liczyć. No i generała. Wielkiego. Wodza. Ale to nie teraz. On to będzie na turnieju. Wcześniej to nie. Turniej go stworzy. - mówił dalej George szybko przeskakując z tamatu na temat. Mówił dość chaotycznie i urywkowo jakby jedno skojarzenie przypadkowo wywoływało kolejne a te jeszcze inne przez co w tym pośpiechu na żadnym się nie zatrzymywał dłużej.

- A ładne panie tak, były wtedy brzemienne. I urodzą owoce swoich żądz. Bo ona wtedy miała płodne dni. Będzie. Chyba, że się zabezpieczy. To wtedy nie. Ale jak nie to będzie śmiesznie jak jej brzuch będzie rosnąć. I będzie tylu ojców. Znaczy nie będzie wiedzieć kto dokładnie bo taka gościnna przecież. - zachichotał ponownie jakby mu się przypomniała jakaś zabawna historyjka związana z ładnymi paniami.

- Ale strażnika książek to nie. Zabić szkoda. On robi swoją robotę. A jak zginie to kto będzie woził światełko? Trzeba będzie znaleźć nowego. A zdarza się, że go zabijają. Zależy kto tam pójdzie. Bo to wiele zmiennych ścieżek. Jak pójdą z nim silni i krzepcy, sprytni to tak, mogą dotrzeć do książek. Tak jak będą silni i sprytni mogą pokonać albo oszukać strażnika. Zwłaszcza jak będą podatni na szept książek i książki im pomogą. Ale nie zawsze. Bo strażnik też często ich zabija i zjada jak są słabi i głupi. Niegodni. Ale strażnik to jest od światełka. Dlatego tak rozpacza jak mu je zabrali. I je szuka. - szybko zmienił temat na kolejny wracając do tego co jeszcze go pytali. Poważnie pokręcił głową i pomachał przy tym rękami jakby chciał zaznaczyć, że wynik starcia ze strażnikiem wcale nie jest jednoznaczny i przesądzony. Istniała szansa, że zostanie on pokonany lub wywiedziony w pole.

- I tam przy skrzyni to tak, drapieżniki już czekają. Jak się zrobiła hryja to ta ładna pani w spodniach ona potem wam krzyczała, że tak się nie robi włamów jak oni czekają. Była bardzo zła na was, że ją namówiliscie. Krzyczała, że to się inaczej robi. Bo on im powiedział. Że jak coś się będzie dziać to zacznął od psów. Bo trzeba pozbyć się psów aby wejść do środka. Inaczej psy szczekają i hałas robią. Więc jak przypłynął do brzegu to pewnie zacznął od psów. Trzeba uważać na psy. Jak psy zniknął to znaczy, że coś się dzieje. Ale nie zawsze. Bo wiele razy oni szukają wtedy skarbu. I złych śmiałków. Aby ich związać i przesłuchać. Bardzo brzydko. Złe rzeczy. Dużo krwi i ognia. - pokręcił głową ponownie. Znów opowiadał jakby to już się wydarzyło i teraz tylko im to relacjonował. Trudno było się w tym połapać o jakim czasie mówi.

- A chora siostra to nie. Ona tak, tam jaskinia tak. Ale ona zostawiła swoje dziedzictwo pod ziemią. Na wschodzie. Jej dziedzictwo zwabiło podziemne istoty i teraz one to mają. I wiele razy z nimi paktowaliście. Czasem się udaje. A czasem nie. To różnie. Bo to trochę z tą drugą jaskinią. Ta od Chutliwej. Ona też ma swoją. I ta Chora jej zazdrościła. Ale nie chciała się przyznać. Bo Chutliwej siostry powiedziały, że ona to może i może z każdym i wszędzie i z tego wyjdzie nowy owoc. Ale że jej uczniowie i dzieci to nie. I to trudne było. Bo śmiertelnicy to nie mogą tylu rzeczy co tak boskie istoty. Ale się udało. Siostry się zdziwiły bardzo bo myślały, że Pajęcza Królowa to tylko nogi rozkładać umie. I doić! Ale nie. Zrobiła to. Zostawiła strażnika. Każda ze sióstr zostawiła swojego. Oczywiście ta od Pajęczej Królowej jest najładniejsza. Ale inna. No i ona tam pilnuje. Ale nie da nic póki herold nie przyzwie ich królowej. Tak jak ci mówiłem. Będzie z pająkami i w kokonie i pajęczynie. Ale dostanie dar. Te pająki co z niej wyjdą będą jej służyć. I to będzie znak, że jest heroldem. Otworzy przejście. Ale dopiero wtedy. A Krwawa siostra to ona prosta była. To ma prosty totem. W lesie. Tylko gdzie indziej. Na północy. Bo tak dziwnie, trzeba iść najpierw do lasu na południe a potem hyc na północ. Oj zła, zła była! Ganiała naszą siostrę za ten psikus! Bo ona nie lubiła mocy i mówiła, że to oszustwo ale Uczona siostra od mądrych książek chciała jej dać nauczkę i zrobiła hyc hyc z tym kamieniem. - George zaśmiał się radośnie jak dziecko gdy tak bez większego ładu i składu opowiadał strzępki jakichś historii, legend, przepowiedni i kto wie czego jeszcze.

Mnich kiwał głową słuchając każdego nowego słowa, jakie opuszczało usta Georga. Starając się przesiać mniej istotne informacje od czegoś co może naprawdę zmienić los kultu. Pierwsze to oczywiście spotkanie z znajomą Onyx, w sumie trochę zapomniał o nim, tyle się działo. Później spotkanie ze zwierzoludźmi. Później najwyraźniej kolejny krok w hodowli Sigismundusa. Strażnik Vesty. Włam do akademii i…
- To Soria, nie jest strażnikiem Soren? - Otto zamrugał - Ta ładna pani, którą ostatnio widziałeś. Nie ciemno włosa, nie blondynka, tylko ta od pająków. Ona nie jest strażnikiem Chutliwej Siostry?

- Ta od pająków? - brwi pacjenta zmarszczyły się a oczy zmrużyły. Przekrzywił głowę w bok jakby czegoś nasłuchiwał. W końcu twarz mu pojaśniała. - Aaa! Wężowa Księżniczka! A to tak. Tak, ona jest strażnikiem ale ołtarza. Tego co już macie. On ją wezwał. Ale świątynia Chutliwej Siostry ma swojego. Ona jest od jaskini przemian. Aa… Aha… Nie, znaczy to książki tak mówią. Ale tam to jest jaskinia chutliwości. I z tego wychodzą nowe mieszańce. Jak się dwie osoby skrzyżuje. Albo nie osoby. To tak, tam jest też strażnik. Strażniczka. I ona tam pilnuje. Dopiero herold może ją uwolnić. No i przejście. - pokiwał głową gdy już się domyślił o kogo pyta młody mnich. I chętnie mu to wyjaśnił w swój chaotyczny sposób.

Otto gwizdnął.
- Ciekawe, ciekawe. - spojrzał na Heinricha i Joachima - Więc to jest tak "Jaskinia Pożądania" o której pisała Oster, Chora Siostra - dodał, dla pewności, żeby George zrozumiał - W swoich zwojach. I Marissa nas do niej doprowadzi. - mnicha zastanawiało, czy księgi używają terminu "herold" ponieważ Otto je wymyślił, czy mnich dobrze odgadł rolę swoich pacjentów.

Joachim przysiadł, próbująca skupić się na chaotycznym, ale być może bezcennym potoku słów Georga. Od natłoku informacji zaczynała go boleć głowa. Skupił się więc na tym co najbardziej go interesowało - Akademia, gdzie chyba był ten ważny artefakt który George nazywał “światełkiem” i bagna gdzie był strażnik tych najwyraźniej bardzo ważnych i powiązanych z Vestą ksiąg….

- Wygląda że jesteśmy na dobrej drodze, prawda? - uśmiechnął się do towarzyszy, chcąc przykryć swoją niepewność.
- Czyli co do Akademii musimy być ostrożni, skoro dałem im ostrzeżenie, to już w sumie wiedzieliśmy… może jak uda mi się rozpracować to zaklęcie przywołania które dała mi Merga, to nam pomoże.
- A co do bagna, to widzę że ta wyprawa może się różnie potoczyć….tylko jak już wspomniałem Baronowi, że mu w tym pomogę, to trochę niezręcznie będzie się wycofać…. a jak ktoś z nas dołączy będziemy mieli większą kontrolę nad sytuacją. Co myślicie?

- Nie możesz iść do Akademii. - Heinrich nie ustąpił - A że trzeba wielkiej ostrożności to widać, teraz szczególnie. Baronowi możesz próbować bajeczkę sprzedać, że gwiazdy odradzają teraz czy coś... Nie chcę ryzykować strażnika, a śmierć szlachciców to kłopoty. Zaraz miasto się rzuci na bagna, Hertz znajdzie książki... Będzie tragedia. - mężczyzna potarł czoło.

Czarodziej zasępił się. Było w tym całym galimatiasie dużo niepewnych planów i ryzyka, a wróżby i wizje wcale nie dawały jednoznacznyc odpowiedzi.
- Może masz rację….chociaż nasz Patron jest władcą chaosu i spisków. Mój plan był taki, żeby zbliżyć się do szlachty i w związku z tym mieć większe możliwości. Myślałem że taka korzyść jest warta drobnych niedogodnośći? Poświęcić jakąś figurę która nie jest dla nas kluczowa też czasami można, dlatego wcześniej nie przejmowałem się ubiciem jakiegoś potwora z bagien, teraz trochę lepiej rozumiem stawkę.

- Masz rację, ale trzeba myśleć o konsekwencjach najpierw, a później o celu. - Heinrich zaczął tłumaczyć spokojnie - Spójrz tak: potwór przetrwa, nasi przetrwają, ale informacje zaniosą. Wielkie polowanie się rozpęta, a później i zaczną więcej Chaosu w okolicy szukać i może książki znajdą. Dokładnie to samo będzie, jeżeli nasi zginą. Jeżeli zabiją potwora to przejście do Hertza od razu i strata książek. Temu nie polecam doprowadzać innych do spotkania potwora. Bo to nie wielki niedźwiedź z lasu, to strażnik Chaosowych skarbów. Nie da się tego ot tak zamieść pod dywan.

- Hmmm… - zamyślił się czarodziej - może masz rację że ryzyko jest zbyt duże. Pewnie jak się postaram to jestem w stanie skłonić Barona przynajmniej do odłożenia wyprawy, on wierzy we wróżby..może porozmawiam na ten temat z tą kapłanką Morra, ona też zajmuje się wróżbami więc raczej będzie w tej sprawie po mojej stronie. A też nie chcę żeby mnie podejrzewała, a trudno podejrzewać kogoś kto z tobą współpracuje i ostrzega przed mrocznymi siłami, prawda? - Pozwolił sobie na chytry uśmiech.

- Dobrze. - były Łowca Czarownic z zadowoleniem przyjął słowa Joachima - Co do Morrytki, to najlepiej jak pogadacie o niej z Otto - spojrzał na mnicha i dodał do maga - Nie możemy pozwolić sobie na żadne wpadki, gdy mówimy o wszelkim kapłaństwie czy Łowcach. Lepiej zebrać informacje za wczasu.

Mnich przysłuchiwał się rozmowie byłego Łowcy i Magistra. Rozważał co zasugerować, aby pomóc sytuacji.
- Może spróbuj przekonać barona, aby wyruszył bliżej turnieju. Powiedz, że gwiazdy wtedy będą bardziej sprzyjające jego sukcesowi, a też większa chwała dla niego podczas turnieju.

- A co do szlachty, to możesz się kręcić przy nich i nawet po prostu im wróżyć bzdurki jakie chcą. Dużo nieistotnych rzeczy, byle szlachtę zadowolić. Pamiętaj, iż Magistrowie dla zwykłych ludzi są niezrozumiali, tajemniczy. Czasem się ich boją, czasem żądza siły jaką mogą zaoferować zakrywa ten strach. Wyższe sfery chcą wykorzystać ich umiejętności w grach politycznych. Trzeba wywołać w nich przekonanie, że jesteś im praktycznie niezbędny.

- Tak, tak w jaskini od Chutliwej siostry to tam kobiety rodzą różne rzeczy. - odezwał się niespodziewanie George który przez dłuższą chwilę błądził myślami nie wiadomo gdzie nie wtrącając się w rozmowę. A jak już to tak jakby nie zauważył, że coś go ominęło i mówił o tym na czym skończył.

- Bo wiecie. Rodzą tylko kobiety! - nachylił się nad stołem i ściszył głos jakby chciał im zdradzić jakiś wielki i nieco wstydliwy sekret bo zaśmiał się przy tym jak złośliwy chochlik.

- Ale nie tylko. Bo to dar chuci. One wtedy są płodniejsze i wtedy więcej z nich wychodzi i większe. I chodzi też! I dużo doją! - zaśmiał się znowu rozbawiony swoimi słowami. Po czym zamrugał oczami i popatrzył na nich trzech jakby sprawdzał efekt swoich słów. Pokiwał mądrze głową jakby i tym gestem chciał ich przekonać do swoich racji. Po czym znów kompletnie przeskoczył na całkiem inny temat.

- A stary rycerz nie. Nie do końca. On to różnie. Czasem zabija potwora. Czasem potwór jego. A czasem topi się w bagnie albo nie znajduje potwora. Różnie. Ale czasem to i znajduje książki. To różnie. Ale sam chce. Bo on czuje. Trochę czuje. Trochę tak. Ale nie chce aby inni zabrali mu sławę i trofeum. I dlatego jak jest u Wężowej Księżniczki to tak, lubi to. Bo go ślicznotki, młode adorują i on jest wielki rycerz. Ale jak zabierze blondynkę z mieczem albo pieszych rycerzy to może zabić potwora. Bo on i tak wiadomo, że będzie najsławniejszy bo jest najlepszy z nich. To tak, z tym starym rycerzem to różnie bywało. To trudno powiedzieć coś. A wszystko płynie, wszystko się zmienia, wszystko jest w ruchu. To jeszcze na różne strony może się ułożyć. - zaczął mówić szybko jakby się spieszył, że ktoś mu przerwie albo nie zdąży. W pewnym momencie spojrzał w bok. I tak zamarł. Ale odwrócił się do swoich rozmówców i spojrzał na nich chytrze.

- Zobacz! Annika wsadza rękę pod habit Marissy! Widzisz? Mówiłem ci, że one się polubią! Tylko cii! Bo nas usłyszą. - szeptał podejscytowany i pokazywał dość dyskretnie na stół i ławy po drugiej stronie alejki ogrodowej. Który był kompletnie pusty. Nikogo tam nie było. Ale tydzień temu właśnie tam Otto jadł z owymi dwoma pacjentkami ich ostatni wspólny obiad.

- A książki nie tak łatwo tam dotrzeć. Jak się nie wie co i jak. To nie. Tam bagna i mgła. Potopić się można, pogubić. Ciężko. I jeszcze strażnik pilnuje. I mgły. Mgły i bagna też pilnują. To trudno tam dotrzeć. Jak się nie wie co i jak. Albo książki jakoś nie pozwolą. Albo nie będzie to w ich planie. Ale niekiedy i to się zdarza. Ale najłatwiej to ze światełkiem. Jak ma się światełko to wystarczy za nim iść. Ono zaprowadzi. I przepuści przez strażnika. Jeszcze robacza królowa może też przepuścić przez strażnika. Ale i tak ze światełkiem łatwiej. Tylko światełko zamkniętę, smutne i uwięzione. Będzie ze złości wybuchać głowy każdemu kto otworzy skrzynie. Chyba, że ja. No mi pozwoli. Bo ja rozmawiam z książkami. I robacza królowa. Jej też pozwoli. Rozmawiałem właśnie i pytałem i one mówią, że tak, że jak przyjdzie robacza królowa to też jej pozwolą. - znów zmienił temat wracając do tematu bagien i wyprawy łącząc to płynnie i mało składnie z innymi wątkami skutecznie przy tym mieszając. I częściowo powtarzając niektóre rzeczy co mówił wcześniej jakby nie pamietał, że już o tym mówił.

Joachim zamknął oczy, by lepiej składać sobie w głowie słowa Georga. W końcu westchnął, wyjął papier i zaczął robić notatki.
- Czyli mówisz że w jaskini poświęconej “Chutliwej Siostrze” zwykłe kobiety będą rodzić mutanty? Dobrze to rozumiem?
- A “stary rycerz” to chyba Baron Wirsberg. Jeśli dobrze rozumiem, to on jest potencjalnie podatny na podszept Sióstr i może nie być w stanie się oprzeć urokom Sorii?
- No i teraz wiemy, że najlepiej żeby to co jest w skrzyni zamkniętej w Akademii wyjąć przy tobie.

- Dobry pomysł żeby opóźnić wyprawę Barona - czarodziej skinął głową na wcześniejsze słowa Ottona. A tę młodą Morrytkę to znasz, jak sugeruje Henrich?

- Jak wyjęliście to co ze skrzyni to wam też wybuchły głowy. A tyle razy wam będę mówił, że kto otworzy skrzynię temu wybuchnie głowa. To nie słuchaliście. To nie. Widocznie nie byliście wystarczająco godni. A szkoda, bo już mieliście pierwsze sukcesy i dobrze się zapowiadali… No ja im mówiłem… No tak, dużo razy, za każdym razem jak przychodzili. Ale nie posłuchali. Tak? No dobra, powiem. Znowu, już jestem zmęczony i ciągle gadać to samo… - pacjent hospicjum pokręcił głową jakby coś mu się nie zgadzało z tym co usłyszał. A potem zaczął mówić jakby rozmawiał z kimś i to o śmierci swoich rozmówców.

- Tylko ja mogę otworzyć światełko! Ono mnie rozpozna i zaprowadzi do książek! - wskazał dumnie na swoją pierś aby podkreślić swoją główną rolę w takim zaszczytnym zadaniu. Potem się odwrócił do tyłu jakby ktoś go zawołał. Patrzył tam chwilę po czym ciężko westchnął i zwrócił się ponownie do swoich gości. - No dobra, dobra… No to jeszcze robacza królowa chyba może. Jak światełko wyczuje, że ma robaki od sióstr czyli jest błogosławiona ich mocą. - odparł mniej chętnie jakby ową królową traktował jak konkurentkę do tego samego zadania jakie sam chciał wykonać.

- A Jaskinia Chuci to nie. Tylko, że tak. Bo one tam poszły i miały chuć. I potem z nich wyszło. Różne rzeczy. Zależy z kim się pokładały. To Chutliwa Siostra tak to tam robiła jak wydawała na świat nowe potwory. A one poszły w jej ślady. A te co ją wyznają są najdorodniejsze i najpłodniejsze dlatego duże z nich wychodzą. Przecież już wam to mówiłem. Wcale nie słuchacie. - powiedział tłumacząc najpierw całkiem zaangażowanym tonem ale szybko jakby wyłapał, że nie mówi tego po raz pierwszy to założył ręcę na piersi jakby chciał im pokazać, że się na nich gniewa i jest obrażony.

- Oczywiście, że ty otworzysz światełko. - odezwał się były Łowca Czarownic uspokajającym głosem, kładąc rękę na ramieniu Georga.

- Tak! - zawołał George obdarzając starszego mężczyznę pełnym dziecięcej ufności i radości uśmiechem. Po czym konspiracyjnie rozejrzał się na boki i nachylił się nad stołem ku niemu. - Bo ja będę ich bibliotekarzem. Powiedziały mi, że będziemy znów razem. Nauczą mnie wszystkiego. Tylko będą musiały mnie zmienić. Przyoblec w nowe, silniejsze ciało. Bo to teraz to jest słabe i ułomne. Więc mnie nagordzą i dadzą nowe abym mógł się nimi godnie opiekować. - pokiwał na koniec głową i uśmiechał się poważnie do Heinricha jakby uważał to za coś oczywistego i pewnego. Nawet jeśli obecnie był tylko jednym z wielu pacjentów hospicjum.

- Rozmawiałem z Matką Somnium kilka razy. - odpowiedział Otto na pytanie Joachima - Lepiej uważaj na nią, jeżeli dojdzie do rozmowy między wami. Ślepo oddana Morrowi, może widzieć więcej niż mówi. - mnich spojrzał na Georga - Zazdroszczę ci, doznać darów od Pana Przemian w celu dalszej służby... - mnich delikatnie westchnął - Nie potrafisz powiedzieć ile jest tych książek?

- Dużo! Cały regał! Albo dwa! Jak u nas w bibliotece. Ale to nieważne. To są wyjątkowe, magiczne książki. Jest ich tyle ile trzeba. I lubią dostawać nowe. Dobrze wygląda. Przynieść nową jako podarek. Wtedy są milsze. - George tym razem odparł błyskawicznie, z pełnym przekonaniem i bez wahania. Jakby już nie raz widział te książki i mógł o nich opowiadać.


************************************************** ********

Joachim opuścił hospicjum pełen ekscytacji dla ilości możliwości które się przed nim pojawiały. Ale jednocześnie trochę go to wszystko oszałamiało.
Ciężko było znaleźć czas by skupić się solidnie na 1 temacie naraz. Postanowił, że dzisiaj skoncentruje się na przeprowadzeniu rytuału ze zwoju Mergi. Zawarcie paktu z chowańcem da mu większe możliwości realizacji jego planów, nie mówiąc już o osobistej satysfakcji. Wybrał na początek Alztha, który miał przybrać ptasią formę, jaka dawała duże możliwości wykorzystania go jako szpiega i posłańca.

Dysponował już podstawowym elementem niezbędnym do przywołania, czyli prawdziwym imieniem chowańca. Składnikami które mogły mu pomóc w skutecznym rzuceniu zaklęcia były talizman z symbolem chaosu oraz trochę kosztowności. Co do tych ostatnich wystarczyło przejść się do jubilera i kupić cokolwiek co ładnie wyglądało.
Jeśli chodzi o talizman to wracając z hospicjum postanowił zahaczyć o Tobiasa (dla którego miał dobre wieści co do Georga) i Aarona. Może któryś ze współwyznawców mógł mu taki przedmiot pożyczyć do rytuału. Jeśli nie, mógł jeszcze sprawdzić czy Sigismund to ma, na pewno będzie w swojej aptece....
Zakładał, że rytuał zabierze mu większą z pozostałej części dnia, w końcu będzie to robił po raz pierwszy. Musiał upewnić się, że jego ochroniarz nie pozwoli nikomu wchodzić do jego pracowni w międzyczasie.

A na wieczór miał zgłosić się do Łasicy w sprawie pomocy w skoku...
 
Lord Melkor jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-04-2023, 20:53   #118
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Wellentag; przedpołudnie; hospicjum; rozmowa z Marissą

Kiedy Otto odprowadził Joachima i Heinricha do wyjścia, pośpiesznie ruszył na poszukiwania Marissy. Musiał szybko załatwić z nią kilka spraw i ruszyć do Fabienne.
Kiedy znalazł kobietę, delikatnie klepnął ją po ramieniu i zaprowadził do jednego z bocznych korytarzy.
- Wybacz, moja droga, ale mam sprawę. Poszukuję w okolicach naszego miasta jakiegoś miejsca, gdzie można by znaleźć jakieś lecznicze źródełko, czy wody podziemne z dużo ilością soli. - mnich się zastanowił - Frau Fabienne i Lady Pirora chcą otworzyć uzdrowisko dla możnych. Gdyby mogły się pochwalić, że ich woda tryska z jakiś tajnych "magicznych" źródeł, to przyciągnęłoby ludzi.

- I, nasze dobrodziejki chcą otworzyć własne uzdrowisko? Ależ to cudowny pomysł! Zawsze chciałam pracować w takim! Mogłabym robić swoje zioła i opracowywać mikstury. Ale w Kurtwallen to trudno się dostać, tam wszystko obsadzone od dawna, ciężko się dostać dziewczynie bez nazwiska. - szczupła, młoda brunetka chętnie ruszyła obok jednookiego mnicha a temat wydawał się blisko jej sercu. Tak przeszli przez parę schodów i korytarzy.

- Ale stąd od was to dość daleko… No i tam od dawna wszystko zajęte… Ciężko by było tam się wcisnąć komuś nowemu… - zamyśliła się gdy wyszli do ogrodu. A młoda pacjentka usiadła w tym samym miejscu gdzie w zeszłym tygodniu. Tylko wtedy obok niej siedziała czarnowłosa Annika. Teraz jednak zastanawiała się nad tym zagadnieniem zamiast flirtować przy obiedzie.

- W Stavern można by spróbować. - Powiedziała w końcu gdy sobie sprawę przemyślała.

- Tam kiedyś było uzdrowisko. Nazywali to "źródła witalności" albo "źródła młodości". Podobno działały ożywczo i wzmacniająco. Po ostatniej wojnie z Chaosem wielu weteranów jeździło tam na kurację aby się wzmocnić, wyleczyć, odzyskać siły. Podobno rany szybciej się leczyły i choroby uchodziły. I tam panowała przyjemna atmosfera, równowaga ciała i duszy, bardzo sielsko tam było. - zaczęła opowiadać coś co chyba było jej znajome bo wyglądała jakby musiała sobie odświeżyć te wiadomości ale jak to robiła to przypominały jej się kolejne.

- I winorośla tam rosły! - powiedziała z ekscytacja jakby właśnie jej się to przypomniało. - No u nas słabo rosną. Zimy za długie i surowe. Albo wymarzną albo nie owocują a jsk już to te owoce są małe i kwaśne. Nie tak jak te z Bretonii albo z południowych krajów. Ale tam było takie dobre miejsce, że rosły. I ponoć bardzo dobre wina z nich robiono. Nawet dziś są rarytasami w niektórych kolekcjach ale ja nie miałam okazji ich spróbować. - mówiła coraz szybciej i pewniej gdy omawiała ten temat.

- Ale widziałam próbkę wody. Na szkoleniu. W fiolce. Taka trochę różowa. Jak bardzo rozwodniony kompot z wiśni albo malin. Tak, że prawie sama woda ale trochę koloru zostało. Właśnie podobno taka tam woda była w tych źródłach. - dodała uśmiechając się jakby mimo wszystko miała jakąś okazję do styczności z tamtymi wyjątkowymi źródłami.

- I nawet jak tutaj jechałam to przejeżdżaliśmy przez Straven. Się zastanawiałam czy by tam nie pojechać no ale nie śmiałam pytać jak mnie tu wieźli jako wariatkę. Nawet się tym interesowałam. U was w ratuszu może coś być bo odkąd wybudowali to miasto to część administracji przeszło tutaj. To może coś by było. Tylko tam był jakiś wypadek
Pożar czy coś takiego. W każdym razie to uzdrowisko spłonęło czy popadło w ruinę. Dawno temu. Ze sto lat albo dawniej. Zawsze się dziwiłam czemu go nie odbudowali jak było takie wyjątkowe. No więc pewnie ruiny tego uzdrowiska gdzieś tam są pod Straven. Ale źródła chyba nie powinny spłonąć tak mi się wydaje to nadal mogą tam być. - zakończyła swój wywód na temat jakim widocznie interesowała się wcześniej skoro potrafiła go tak dokładnie omówić bez przygotowania.

Mnich słuchał kobiety ze szczerym zainteresowaniem. Miło było posłuchać takich ciekawostek, szczególnie, że na pewno się przydadzą.
- Jestem pewny, że je to zainteresuje. Dziękuję moja droga. Jeżeli miałabyś ochotę jeszcze pomóc, to może zajrzyj do naszej biblioteki… oby nie stanęła znowu w ogniu. Ah i w podzięce za twoją pomoc, przeor skróci ci karę chodzenia we włośnicy. - Otto się uśmiechnął - Dobrze, nie będę ci już zabierał czasu. Muszę biec do Anniki i Frau Fabienne. Pozdrowię je od ciebie.

- Pomóc? Mojej nowej pani i lady Pirorze? Ależ oczywiście! Bardzo chętnie. Ale czego bym miała szukać w naszej bibliotece? - brunetka uśmiechnęła się ciepło do mnicha i okazała pełną wolę współpracy a rozmowa o lubianym przez siebie temacie chyba sprawiała jej przyjemność. - A jak będziesz widział się z Anniką i moją panią to tak, pozdrów i uściskaj je koniecznie! I krócej we włośnicy? Cudownie! Już mam jej dość! Drugi tydzień w niej chodzę! Wszędzie mnie ociera i drapie. Nic przyjemnego. Ale mam te majtki od mojej pani. Są takie śliczne! No i od niej. To jakoś mi lżej. - właściwie nie chciała zatrzymywać Otto skoro ten miał plany na resztę dnia poza hospicjum ale jednak jeszcze dorzuciła parę szybkich uwag pod adresem swojej byłej koleżanki z hospicjum i bretońskiej szlachcianki jaka miała być jej nową panią. O nich wyrażała się bardzo ciepło i życzliwie. W przeciwieństwie do włosiennicy której niezmiennie nie znosiła.

- Gdyby udało ci się znaleźć jakieś księgi o lokalnych ziołach, czy innych specyfikach, które nasze panie mogłyby wykorzystać. No i legendy, to zawsze dobre źródło na inspiracje. Lokalne mity, legendy, opowieści o leczniczych miejscach. - Otto zastanowił się chwilę - Nie mogę się doczekać, aż uda się ciebie stąd wydostać. Pajęcza Królowa potrzebuje ciebie, aby wrócić do domu, a ja moi przyjaciele staramy się do tego doprowadzić.

- Oh ja też jej potrzebuję! Już nie mogę się doczekać aż będziemy razem i będę mogła jej służyć! - wzmianka o swojej głównej patronce sprawiła, że twarz Marissy rozpłynęła się w ciepłym, radosnym uśmiechu jaki znamionował, że jej miłość do Pajęczej Królowej bynajmniej nie osłabła. Nawet jeśli nie biegała nago wykrzykując jej imię.

- Ale w tej bibliotece dobrze. Popatrzę. Jakbym już wyszła to może poszukałabym czegoś w archiwum ratuszu o tym Straven. Albo wy poszukajcie jak możecie. - zgodziła się kiwając swoją ciemnowłosą głową i dając znak, że w miarę swoich możliwości chętnie się zajmie taką tematyką.

- Dziękuję i uwierz mi, będziesz jej służyć. George, może i papla dużo, ale ponieważ widzi dużo. Widzi wszystkie drogi, które prowadzą do przybycia Pajęczej Królowej i zawsze jesteś u jej boku. - mnich się uśmiechnął i kiwnął pacjentce - Będziemy później musieli o tobie porozmawiać. W sumie, nigdy nie pytałem czemu tu wylądowałaś. To jednak później, na razie życz mi szczęścia i powodzenia w poszukiwaniach.

***

Wellentag; południe; rezydencja Von Mannlieb


Otto dotarł do rezydencji Fabienne około południa, zanim wszedł do środka zaczął rozglądać się po okolicy w poszukiwaniu Silnorękiego.

Właściwie to Silnoręki chyba nie był tak całkiem pacanem jak to zwykle o nim wypowiadała się Łasica z koleżankami. Otto usłyszał krótki gwizd i jak skierował tam swoje spojrzenie dostrzegł zwalistą sylwetkę łysego mięśniaka. A więc tak jak się jeszcze w Agnestag umówili to przybył w umówiony miejsce i czas. I to nawet z Rune. Poczekali aż do nich podejdzie.

- Chodź tutaj. Tu nie lubią takich jak my. - mruknął Silny i wszedł w jakąś boczną uliczkę między dwiema rezydencjami. Pewnie taką dla służby i tych wszystkich gospodarskich spraw. W tej dzielnicy rezydencji rzeczywiście obaj wydawali się bardziej podejrzani niż byliby gdziekolwiek indziej. Tu dominowały ładne i zadbane rezydencje bogaczy z pięknymi ogrodami i porządnymi ogrodzeniami jakie gwarantowały im spokój i bezpieczeństwo a i patrole straży przechodziły tędy częściej. Poza tym każda posiadłość miała pewnie swoich strażników. Więc w tej okolicy któraś z ich szlachetnie urodzonych koleżanek albo łotrzyc przebranych za służbę pewnie mniej by się rzucało w oczy niż dwóch podejrzanych byczków o niezbyt przyjaznej aparycji. Otto zaś miał to szczęście, że jego mnisi habit był dość uniwersalny no i z natury wzbudzał mniej podejrzeń niż takie dwa typki do jakich właśnie podszedł.

- No? Co tam? - zagaił Silny gdy już stanęli we trzech pod jakimś ceglanym murem ogrodzenia sąsiedniej do von Mannliebów rezydencji.

- Jest postęp. Mam podpowiedź jeżeli idzie o poszukiwanie ołtarza Norry. Południowy las i mamy kierować się na północ. Najwyraźniej Vesta, Siostra oddana Tzeentchowi, ukryła go na przekór Norrze. Na razie pójdę po Annikę, to będziecie mogli się z nią zaznajomić i ocenić. Później chyba przyda się tego waszego kowala odwiedzić, aby ją wyposażyć. Mnie też się w sumie przyda jakaś konkretna broń. A, zapomniałbym. - mnich pstryknął palcami, wertując wszystkie informacje od Georga - Pamiętacie co mówiłem, o rycerzu zakutym w czarną zbroję, którą ma przewodzić armii Norry? Najwyraźniej ujawni się podczas turnieju.

- O. To jednak będzie ten turniej? Bo na mieście to różnie gadają. Raz tak a raz tak. No ale jak będzie to dobrze. Wreszcie jakaś porządna rozrywka a nie jakieś durne orgie i bale. - Rune wyraźnie ucieszył się z takiej wiadomości. Silny też pokiwał twierdząco głową ale brwi miał zmarszczone.

- A to on nie wie kto to jest? I czarny rycerz będzie na tym turnieju? No ciekawe. Ciekawe kto to. Oby był tylko jeden. Znaczy w czarnej zbroi. To by od razu było wiadomo który to. Dobrze, to dobrze. Przydałby nam się jakiś wódz no i rycerz. A nie same baby i mazgaje. - Silny przyjął to spokojniej ale też raczej brał za dobrą monetę, podnoszacą na duchu.

- Ale z tym lasem to bez sensu. Przecież jak się pójdzie na południe to rzeczywiście las się zaczyna zaraz za murami. Ale jak sie wróci na północ to się wróci z powrotem do miasta. - popatrzył na obu kolegów dając znak, że coś mu się nie zgadza w tym opisie. Rune wzruszył ramionami na znak, że to go przerasta.

- Może coś się wyjaśni. Zobaczymy. Ale trochę nie ufam jak w to jakaś wiedźma była zamieszana. Czary to są niebezpieczne i zdradliwe. I oszukańcze. Szkoda, że Merga wyjeżdża. Ona się zna na takich sprawach. - były weteran wojskowy cmoknął niezbyt wiedząc jak podejść do tych magicznych spraw ale chyba też był zdania, że rogata wiedźma z północy miała z nich wszystkich największe doświadczenie i autorytet w takich sprawach.

- No, no, nasz mistrz też cieniak nie jest. Przecież tyle nas prowadził bez tej wiedźmy. - ofuknął go gdy najwidoczniej chciał mu przypomnieć, że on pamięta jeszcze czasy gdy wiedźma siedziała w kazamatach albo jeszcze w ogóle nie przypłynęła do miasta.

- Dobra, mniejsza z tym. Potem będziemy się nad tym głowić. Leć po tą małą. Zobaczymy co to za jedna. Poczekamy tu na ciebie. - Silny machnął ręką aby uciąc mało owocne dyskusje i dał znak mnichowi aby się zajął sprowadzeniem tu tej nowej, obiecującej koleżanki jakiej jeszcze obaj nie widzieli na oczy.

Mnich kiwnął głową i ruszył do rezydencji, czekając na powtórkę z rutyny. Przyjęcie przez odźwiernego i zlustrowanie przez przyzwoitkę Fabienne.

Rzeczywiście po którymś razie to już zaczynał się robić znajomy schemat. Który zaczynał się od stukania w bramę rezydencji i otwarcia przez odźwiernego a kończył w salonie dla gości. Tym razem chwilę czekał sam w towarzystwie starej Gertrudy o dostojnym ale oschłym wyglądzie i manierach aż przyszła szlachetnie urodzona gospodyni. Razem z Anniką.

- No nareszcie jesteś Otto. Już tyle razy miałam cię ugościć jak należy i jak widzisz zawsze mi coś przeszkadza. Gertudo weź proszę każ przynieść to ciasto i marmoladę i jeszcze owoce no i wino. Jakoś trzeba wynagrodzić temu młodemu człowiekowi, że tak dzielnie nadstawiał karku za naszą Annikę. I proszę się postaraj się w końcu to wysłannik samego przeora a to taki dobrodziej, przecież ci opowiadałam jak tam było podczas naszej wizyty. - Fabienne całkiem zgrabnie odesłała niewygodnego świadka i to tak, że wyglądało jakby młody mnich był przedstawicielem nie wiadomo jak potężnego pana. Co może mogło robić wrażenie gdzieś z poziomu ulicy jaki reprezentowali Silny czy Łasica. Ale w towarzystwie szlachetnie urodzonych to raczej wrażenia na nikim nie robił. Ale przy takich zdecydowanych poleceniach Gertruda dumnie skłoniła głowę swojej pani i wyszła z salonu. Jeszcze chwilę było słychać jej oddalające się kroki na korytarzu.

- No sam widzisz Otto, ja tutaj jak w oblężonej twierdzy, wszędzie tylko szpiedzy, spiski i wrogowie. Dobrze, że teraz mam chociaż Annikę. - powiedziała Bretonka przepraszającym tonem ale też jakby chciała się pożalić na swój ciężki los. I ujęła za ramię swoją służkę przyciągając ją do siebie całkiem poufałym gestem. A ta jakoś nie zdradzała objawów aby ten ruch był jej niemiły.

Mnich się uśmiechnął.
- Nie zagoszczę chyba na długo. Silnoręki i Rune, czekają na zewnątrz, bardzo chcą poznać Annikę. Jednak chętnie skorzystam z poczęstunku, musimy jakieś pozory utrzymać. Macie pozdrowienia od Marissy, obie. - skinął głową również Annice mówiąc to - Ah, Lady Fabienne, w sprawie tego uzdrowiska, o którym mówiliśmy wczoraj. Marissa mówiła o uzdrowisku w Straven, które popadło w ruiny, to może być dobre miejsce. Trzeba by poszukać w archiwach miejskich na ten temat.

- Straven… - bretońska milady zmrużyła oczy jakby ta nazwa niezbyt jej się obiła o uszy. Spojrzała pytająco na Annikę.

- To na południe. Jak się jedzie do Saltburga. Ale bliżej naszej strony. - podpowiedziała szybko swojej pani o jakie miejsce chodzi.

- Ah tak… Wybacz Otto ja wciąż słabo się orientuje co tu jest co poza murami miasta. - odparła z przepraszającym uśmiechem alabastrowa szlachcianka o ufryzowanych, czarnych lokach.

- I tam było uzdrowisko? A już nie ma? No cóż, jak wody i źródełko tam zostały to można by się przejechać tam i zobaczyć jak to wygląda. Ale jeszcze porozmawiam z Pirorą na ten temat. - dodała już żwawiej widocznie woląc się naradzić ze swoją blondwłosą partnerką.

- I bardzo dziękuję ci za te pozdrowienia od Marisski. To miłe z jej i twojej strony. Też ją od nas pozdrów i uściskaj. Annika dzisiaj sprzątała drugi pokój aby zrobić dla niej miejsce. - gospodyni wskazała na czarnowłosą służącą a ta pokiwała głową twierdząco.

- Tak, czekamy tu na nią. Już się nie mogę doczekać wspólnych kąpieli. - zaśmiała się cicho była pacjentka hospicjum ciepło wyrażając się zarowno o nowej pani jak i byłej koleżance z hospicjum.

Po jakichś dwudziestu minutach Otto wyszedł z rezydencji Fabienne w towarzystwie Anniki. Spokojnie podszedł do miejsca gdzie zostawił dwójkę Khornitów.
- Dobrze, więc. Anniko, to jest Silnoręki i Rune. - wskazał odpowiednio swoich braci - Służa Bogu Krwi i poszukują ołtarza, którego ty będziesz bronić. Chłopcy, to jest Annika, herold Norry.

Obie strony przyglądały się sobie z zaciekawieniem podczas tego przedstawiania. Annika widziała dwóch postawnych mężczyzn. Jednego łysego i drugiego z brodą. W sam raz wpisujących się pod stereotyp typów spod ciemnej gwiazdy jakich lepiej nie spotkać samotnie w ciemnym zaułku. Oni zaś widzieli młodą, szczupłą kobietę ze związanymi w służbowy kok czarnymi włosami i długiej spódnicy. Więc wyglądała jak jakaś służąca u państwa ale na przodującą wojowniczkę pod sztandarem Norry to niezbyt. Więc obaj mieli dość wątpiące spojrzenie i popatrzyli na mnicha niemo pytając czy sobie z nich żarty stroi.

- Dobra, to chodźmy, nie ma co tu stać. - powiedział Silny po tym jak splunął na bruk alejki. Dał znak aby iść za nim, odwrócił się i ruszyli. - Otto chodź na chwilę. - zawołał do siebie mnicha więc Rune ruszył obok Anniki za nimi.

Otto poszedł za Silnym stanął naprzeciwko mężczyzny.
- Wiem, że nie wygląda za specjalnie, ale nie nam dyktować kogo mają wybrać Siostry.

- Przecież ona jest cherlawa. Patyk a nie wojownik. Jak było gadane, że baba myślę sobie “No nic to, przecież Norma też baba a jednak przywalić umie”. Chociaż wolałbym tego czarnego rycerza co mi się ostatnio przyśnił. To to jest chłop na schwał, i zbroja, i miecz, i koń no za kimś takim to można iść w bój. Ale ona? - tak jak przypuszczał młody mnich Annika nie zrobiła na herszcie krwawych ogarów zbyt dobrego pierwszego wrażenia. Aż się odwrócił na chwilę aby spojrzeć na nią jeszcze raz.

- Przecież ona wygląda jakby bardziej pasowała do tych ladacznic. Klękać do berła i nogi rozkładać. To może. A nie do walki. - Silny tak jak jeszcze wczoraj był podekscytowany spotkaniem z heroldem swojej ulubionej Siostry tak teraz wcale nie ukrywał swojego rozczarowania gdy już ją spotkał.

- Ale co tam. Mistrz chciał aby ci z nią pomóc to ci pomogę. I nie ja płacę tylko ta jej damulka. Też ladacznica jak i reszta. Pójdziemy do tego kuśnierza co mówiłem i tam jej się coś zamówi. - mięśniak machnął na to ręką. Widocznie jak już obiecał pomóc to chciał się wywiązać z tej obietnicy ale bez większego przekonania, że coś z tego będzie. Widocznie czarnowłosa młódka jakoś nie pasowała mu do wyobrażenia o heroldzie krwawej siostry.

- Ah! - mnich uniósł palec, aby poprawić kolegę - Pamiętaj, Annika jest heroldem Norry. Nie jej przeznaczeniem jest przewodzić armii, ma przejąć obowiązek strzeżenia ołtarza i być jednym z komponentów sprowadzenia Krwawej Siostry. Masz rację, z tym kowalem, mnie też się w sumie przyda jakiś konkretniejszy ekwipunek. - zerknął na Annikę - Jak widzisz jej szanse przeciwko zwierzoczłekowi?

- Padnie po pierwszym ciosie. To jakaś dziewka służebna a nie wojowniczka. - łysa głowa pokręciła się przecząco i widocznie słowa młodego mnicha niezbyt przekonały mięśniaka do zmiany zdania.

- Trzeba by zobaczyć co umie. Może jednak umie się chociaż trochę bić. I jednak coś z niej będzie. Pomimo tego cherlawego wyglądu. Bo jak ją jakiś obszczymur rozłoży to nie ma co z nią iść do lasu. A zwierzoludzie to pewnie jeszcze jakieś pałki albo siekiery mają a nie gołe łapy. To w ogóle jej rozwalą łeb po pierwszym trafieniu i skończy się jej heroldowanie. - mruknął posępnie na nie rokującą zbyt wielkich nadziei dziewczynę co szła parę kroków za nimi z ich brodatym kolegą.

Mnich pokiwał głową.
- Też tak sądziłem. Dobrze zobaczmy, w co się uda ją przyodziać.

- Trzeba będzie ją sprawdzić. Ale na razie chodźmy do tego kuśnierza. - łysy nie rozpogodził się i poszli dalej przez miasto. W stronę mniej eleganckich dzielnic. Dotarli na ulicę gdzie kuśnierze i rymarze mieli swoje warsztaty. Silny wszedł do jednego z nich a za nim pozostała trójka. Tam na miejscu przywitał się z właścicielem co nie był ani szczupły, ani piękny, ani młody. Za to w jego warsztacie sporo było wyprawionych skór jeszcze przed przerobem jak i gotowych wyrobów. Od różnej maści toreb, plecaków, przez jakieś skórzane łaty na ubrania, ochraniacze na kolana i łokcie aż po solidne kurty i płaszcze. Silny rozmawiał chwilę z właścicielem aż ten podszedł do ich grupki.

- No to na tą pannę coś tak? A co dokładnie byście chcieli? - zapytał właściciel warsztatu oceniając sylwetkę klientki na jaką miał przygotować produkt.

- Nic zbyt ciężkiego jak sądzę. - Otto spojrzał na Annikę - Jak sądzisz, kaftan z utwardzonej skóry?

- Może być. - zgodziła się rozglądając się po tych wszystkich wyrobach ze skóry. W różnych odcieniach i kształtach ale dominowały brązy. - O, a tamto czerwone? - zapytała gdy wzrok jej przykuły małe, przypinane do pasa kieszenie.

- No jak kupicie to możecie je wziąć. - zgodził się Niklas też zerkając w tamtą stronę.

- Ale nie, mi chodziło, żeby czerwone było. Ta zbroja czy kubrak. Dasz radę? - zapytała wyjaśniając o co jej chodziło.

- Dam. Ale to będzie dłużej i drożej. Bo trzeba będzie skórę pobarwić a potem potrzymać tak trochę aby barwa wsiąkła. A potem jeszcze wyschnąć musi. To z tydzień na samo przygotowanie skóry zejdzie. No a potem trzeba ją pociąć i zszyć. To drugi tydzień. - kuśnierz przedstawił jak to by wyglądało takie zamówienie pod względem czasu. Nie było nie do zrobienia no ale za fanaberię trzeba było zapłacić dodatkowym czasem i robocizną.

- A przeszywalnice robisz? Przeszywalnica dobra na spód. Na zewnątrz można dać wtedy i skórę, i kolczugę, i brygantynę. Pod płytę też się nosi no ale to nie naszą kieszeń raczej aby płytę zamawiać. - Rune odezwał się jako ktoś kto miał doświadczenie wojskowe i z pól bitewnych.

- Ja się lnem nie zajmuję. Ale mój brat robi. Jak panienka da się zmierzyć, podam mu wymiary i wam zrobi. Albo jak chcecie to sami możecie do niego pójść. Silny powie, że ode mnie to będzie wiedział, że swój. - gospodarz przyznał, że ma mocno wyspecjalizowany warsztat ograniczający się do przerabiania wyprawionych skór na różne produkty ale widać po rodzinie miał kogoś kto mógł i przeszywalnicę uszyć. Silny więc popatrzł na Otto co ten na to wszystko.

Mnich westchnął.
- Daj mi chwilę. - podszedł do Anniki i zaczął zwracać się do niej dość cicho - Jesteś pewna tego czerwonego koloru? W obronie ołtarza zabijesz tylu niegodnych, że pewnie sama zrobi się czerwona z czasem.

- Przemawia do mnie ta czerwień. Taka krwista. Ale jak za drogo czy za długo to może być coś innego. - czarnowłosa służka bretońskiej szlachcianki popatrzyła z uznaniem na te kawałki barwionej na czerwono skóry z jakich były wykonane dopinane kieszenie do pasa. Ale skoro nie kupowała za swoje i zdawała sobie sprawę, że nowi znajomi robią jej przysługę to nie chciała być wybredna i sprawiać im dodatkowych kłopotów. - I taka czerwona zbroja to by sie rzucała w oczy. Mogłabym z moją panią gdzieś chodzić i bym nie wyglądała jak żebraczka albo jakiś zbir. - dorzuciła jednak argument który pewnie jej zdaniem mógłby skłonić Otto do pozytywnego rozpatrzenia jej prośby.

Mnich się chwilę zastanowił. Spojrzał na kuśnierza.
- Zamówimy tą barwioną zbroję. Dwa tygodnie, tak? Dobrze, wtedy odbierzemy. Na razie... - spojrzał na Annikę - Wybierz coś, co posłuży ci do tego czasu. Zapłacę za zbroję, którą odbierzemy teraz. Wycenę barwionej zbroi, proszę wyślij do rezydencji von Mannlieb, uregulują wszystko.

- No to będą dwie zbroje? Świetnie, wyśmienicie! To panienkę proszę tutaj, zaraz weźmiemy wymiary i zobaczymy co tu da się od ręki poradzić. - Niklas ucieszył się z podwójnego zamówienia i poprosił klientkę bliżej. Zdjął metrówkę i zaczął ją mierzyć i zapisywać wyniki mrucząc coś pod nosem.


***

Otto wrócił do hospicjum po udanych zakupach z Anniką, Silnym i Rune. Nowe zabawki zostawił z Khornitami, miał zamiar się z nimi umówić na trening, ale to później.
Teraz oczekiwał na przybycie nauczyciela, aby przedstawić go heroldowi Vesty.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29-04-2023, 21:27   #119
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Wellentag; południe; kryjówka pod zwaloną wieżą

Jeszcze przed nocną akcją i wypłynięciem Mergi, Heinrich przybył do jej kryjówki, odziany jak był jeszcze w hospicjum. Nie mając podparcia laski szedł pewnie, nie wydając się jej nawet potrzebować, choć czasem jeszcze zdawał się z większa ostrożnością stawiać kroki.
Po zaanonsowaniu swojej obecności kodem, został od wejścia przywitany przez Myszkę, a obecna Norma zapytała czemu się tu zjawia.
- Mam nowe wieści dla Wielebnej, które też mogą jej umilić podróż. - początkowe słowa wypowiedziane były bardziej zachrypniętym głosem, aby pod koniec otrząsnęło się gardło i ton głosu ułagodził się lekko.

- To poczekaj. Zapytam. Bo czcigodna teraz zajęta. - Norma przyjęła go jako gospodyni. I skinęła na drobną mutantkę. Ta odparła podobnie i ruszyła pod ścianę gdzie piec, szafki i stoły od zeszłej zimy stanowiły jej królestwo. Nadając tej ponurej, podziemnej budowli nieco domowego ciepła i swojskich posiłków. Teraz też została sama ze swoim gościem gdy toporniczka znikła w korytarzu jaki prowadził w trzewia kryjówki. Odmieniec wróciła do Heinricha przynosząc mu zwykły, gliniany kubek z winem.

- A może wolisz kompot na ciepło? Bo też mam. I bigos ze śledziami. - zaproponowała mu wskazując gdzieś w stronę garów na piecu. Coś tam widocznie się bulgotało bez pośpiechu. - Bo właśnie zrobiłam. One to już się szykują do podróży. - powiedziała i tym razem pokazała na pakunki ustawione pod jedną ze ścian. Jakieś torby, plecaki, zwinięte koce i derki. Wszystko wyglądało jak przygotowane do podróży. Dość szybko wróciła toporniczka z Norski.

- Musisz poczekać. Mistrzyni robi swoją robotę. Teraz nie może przerwać. Jak skończy to przyjdzie. - oznajmiła gwardzistka niebieskiej wiedźmy gdy usiadła przy swoim krańcu stołu. Tam leżały jej topory. Ona zaś ujęła jeden z nich i bez pośpiechu zaczęła go ostrzyć.

***


Pod ziemią Heinrich nie był pewny ile czekał z dwiema towarzyszkami. Zanim Norma nie podniosła głowy znad swoich toporów gdzieś w głąb, popatrzyła tam chwilę i skinęła mu głową. Po chwili rzeczywiście ukazała się rogata wyrocznia. Chociaż w dość niecodziennym jak na nią stroju. W oczy rzucał się gruby, rzeźnicki fartuch albo podobny. Związany w talii a za pasem były wsadzone grube, robocze rękawice też skórzane. Na szyi zaś gogle ochronne i sądząc po jasnych owalach wokół fioletowej twarzy to pewnie niedawno je ściągnęła. Bo na twarzy i szyi krople potu rzeźbiły ślady w jakimś brudzie czy sadzy. Pod fartuchem zaś miała jakąś zwykłą koszulę, też niezbyt czystą. Więc wyglądała całkiem inaczej niż zwykle na spotkaniach podczas narad.

- Witaj Heinrichu. Mam nadzieję, że nie czekałeś za długo. Myszka, możesz mi coś podać do picia? Strasznie mnie suszy po tym laboratorium. - przywitała się z gościem jak i z ulgą usiadła przy złączonych stołach. Mutantka pokiwała głową i od razu ruszyła w stronę kuchennego zakątka. Z bliska wyrocznia sprawiała wrażenie jakby ćwiczyła rolę kowala. W każdym razie biło od niej gorąco a nawet końcówki włosów miała mokre od potu. Ale wydawała się w dobrym humorze.

- Cóż cię do mnie sprowadza Heinrichu? - zapytała zerkając na swojego gościa swoimi niesamowitymi, złotymi oczami.

Heinrich musiał w duchu przyznać, że Merga była jedną z takich kobiet, które nawet pobrudzone, zmęczone i spocone miały w sobie to pociągające piękno.
- Przynoszę nowiny, które wprost wyszły z ust pacjenta hospicjum wybranego przez Vestę. Polecam kiedyś osobiście z Georgiem porozmawiać, bo oferuje rozmowa z nim niezapomniane doświadczenia poznawcze. - stwierdził szczerze - Już na dzień dobry był na nas zirytowany, że znowu przychodzimy póki nie zrozumiał, że jeszcze z nim nie rozmawialiśmy.

- Ah, George? Tak, ostatnio Otto o nim mówił. Podobno jest bardzo obiecujący. - Merga pokiwała głową i całkiem dziewczęcym ruchem odgarnęła jakiś kosmyk ciemnych włosów poza swoje rogi. I przyjęła z wdzięcznością kubek od Myszki jaki wypiła duszkiem. Aż jej strużki kompotu pociekły z krańców ust. Po czym od razu podstawiła kubek po kolejną porcję i gospodyni znów ją poczęstowała. Drugi też wypiła chyba z połowę od razu nim znów podstawiła go pod dzbanek. Dopiero ten odstawiła na stół i otarła usta rękawem.

- George. Tak, żałuję, że już się z nim nie spotkam przed wyjazdem. Dzisiaj odpływam. Cokolwiek by się nie wydarzyło w świątyni. Nie mogę dłużej czekać. Ale życzę wam powodzenia. Przyjdę jeszcze do “Mewy” bo mam parę ostatnich spraw do omówienia. A właśnie, Norma weź pójdź do laboratorium i przynieś te pudełko co ci mówiłam, że musimy zabrać i zostawić. - powiedziała płynnie i zwróciła się do swojej gwardzistki niezmordowanie ostrzącej swój topór. Ta pokiwała swoimi mysimi warkoczykami, wstała i z wilczą gracją zniknęła w tym samym korytarzu z jakiego właśnie wyszła rogata wyrocznia.

- Ah tu jest tyle do zrobienia, żebym mogła tu siedzieć następne dwa tygodnie. No ale nie mogę dłużej czekać. - rogata wiedźma zaśmiała się i otarła spocone czoło niezbyt czystym rękawem. Widząc to Myszka zostawiła dzbanek z kompotem i poszła po jakiś ręcznik.

- Ale kończę już te bomby z immaterium. Dawno nie korzystałam z technomancji. Zwłaszcza tak aby to było do użycia przez kogoś innego. Gdybym zostawała z wami to byłoby prostsze. A tak to muszę nad tym popracować trochę więcej. No ale niestety nie da się obejść bez słów mocy więc Joachim będzie niezbędny aby je uruchomić. Ale to już później mu wyjaśnię. No ale mów, mów Heinrichu bo ja tak cały czas gadam o sobie a przecież masz jakieś ciekawe wieści od tego Georga prawda? - zaczęła mówić jakby na szybko chciała streścić ze sto różnych spraw ale zreflektowała się, że przecież nie po to gość przyszedł więc dała mu wreszcie dojść do słowa.

Heinrich złapał się na tym, że nie może oderwać wzroku od Mergi, gdy ta układała kosmyk włosów i łapczywie wypijała kompot. Przeklęte wiedźmy!
- W skrzyni w Akademii ukryto, hmm, świetlika jaki ma przekazać potworowi z bagien, żeby nie zabijał. Nie można otworzyć skrzyni, bo, jak to George powiedział, wybuchną wam głowy. Światło ma prowadzić do książek na bagnach, z którymi on rozmawia, więc może to uwięzione w przedmiotach demony? Ale to nie cała historia. - upił trochę ze swojego kubka dla zwilżenia gardła - We śnie widziałem i światło, i łańcuszki, które mają być od tych książek... i być uczepione niewidzialnego powozu. Może siostry także mają przygotowane powozy dla siebie gdzieś tutaj?

- Być może. - odparła wiedźma tym razem zamyślonym tonem. Chłonęła słowa Heinricha z wielkim zainteresowaniem ale gdy skończył mówić zadumała się patrząc gdzieś w dal na prymitywnie wygładzone ściany dawnego lochu czy piwnicy.

- Może to powozy. Może coś innego. Ale zapewne to jest istotna część dziedzictwa Sióstr jaka jest potrzebna aby je sprowadzić z powrotem. Więc tak czy inaczej będziemy musieli je odnaleźć i zdobyć. - powiedziała w końcu gdy przemyślała sprawę. Znów potrzebowała chwili milczenia nim odezwała się ponownie. Upiła łyk z kubka ale już mniej łapczywie.

- Więc zdobądźcie tą skrzynię ale jej nie otwierajcie. Zapewne da się ją otworzyć ale w odpowiedni sposób. Może potrzeba zrobić odpowiedni znak, glif lub zaklęcie. Lub może to zrobić odpowiednia osoba. Taka obdarzona łaską Vesny lub być może którejś z innych Sióstr. Ale zapewne ktoś od Vesty byłby najodpowiedniejszy. Być może ten George ale nie jestem pewna. Szkoda, że nie widziałam tej skrzyni. Może bym coś pomogła. A tak to spore ryzyko z tymi wybuchającymi głowami. Bo jak George nie jest odpowiedni to też pewnie zginie. - zadumała się nim w końcu podała swoje zdanie na ten temat. Dało się wyczuć, że chętnie sama by się tym zajeła no ale czas już ją naglił i nie mogła czekać na efekt zdobycia tej skrzyni.

- I świetlik mówisz? A to ciekawe… - zastanowiła się biorąc od powracającej Myszki ręcznik i ocierając nim twarz, szyję i czoło. W końcu podwinęła rękawy i też zaczęła je wycierać z brudu i wilgotnego potu. - Zdarzało mi się widzieć jakieś ruchome światełko w wizjach. Ale brałam to za osobistą imaginację przewodnika i tchnienie Sióstr. Nie sądziłam, że to może być jakaś samodzielna istota. I świetlik mówisz… No to pewnie nie jest taki zwykły świetlik. Zwykłe nie są w stanie wybuchać ludziom głów. I wątpię aby miały wpływ na jakieś potwory z bagien. Do tego takie pilnujące dziedzictwa pradawnego demona. Więc to pewnie jakiś rodzaj wskaźnika lub posłańca. Albo ułamek czegoś większego. I tak musi mieć sporą moc skoro narobiło takiego stracha tutejszym władzom, że to ukryli i zamknęli na cztery spusty. To musi być potężniejsza istota lub artefakt niż można sądzić na pierwszy rzut oka. Dlatego cokolwiek byście nie planowali w tej Akademii to zachowajcie najwyższą czujność i ostrożność. Albo nawet poczekajcie na mój powrót. Chociaż wtedy zapewne może być trudniej ze zdobyciem dziedzictwa Vesty… - powiedziała szybko kończąc ten proces oczyszczania się ręcznikiem. Chociaż taki pobieżny. Rzuciła go na ławkę obok siebie i znów upiła z pół kubka kompotu. Po czym nalała sobie do pełna z dzbanka kolejnej porcji kompotu.

- Trudno mi coś doradzić jak lada chwila stąd odpływam. Z jednej strony lepiej mieć jak najwięcej elementów dziedzictwa Sióstr z drugiej to może być niebezpieczne. - pokręciła głową zdając sobie sprawę z tych rozbieżności w wyborze postępowania.

- A mówił coś jeszcze? - zapytała patrząc na Heinricha pytająco. Skinęła Normie jaka wróciła z czeluści podziemnej budowli i położyła niewielki, gliniany dzbanek obok wyroczni. Był zakorkowany i nie było widać co jest w środku. Ale pewnie coś magicznego. Bo Heinrich czuł jak zakłóca przepływ wiatrów Eteru jakie przenikały tu pod ziemię. Chociaż niezbyt mocno. Toporniczka zaś wróciła na swoje miejsce aby dalej ostrzyć swój topór.

- Mówił wiele. - Heinrich wyraźnie skupił wzrok na glinianym dzbanku, jakby coś w nim go tak zainteresowało, że próbował dostrzec więcej... - O tym, że Królowa może skrzynię otworzyć też. Ale o tym zaraz. - niechętnie odciągnął wzrok od dzbanka, choć chyba nie całą uwagę? - Czy jedynie Joachim będzie w stanie aktywować bombę? Będzie musiał być w Akademii? - zapytał niezbyt chętny na obecność maga na miejscu.

- Tak. Raczej tak. Po prostu trzeba użyć mocy aby uruchomić odliczanie. Nie mam czasu aby te pakunki zorganizować tak aby wybuchły w inny sposób. Podam mu proste słowo mocy które aktywuje mechanizm. Mogłaby to zrobić każda osoba która umiałaby korzystać z mocy i znała to słowo no ale my mamy Joachima. A z tego co wiem to już tam był i zna to miejsce. - odparła wyrocznia dlaczego jej zdaniem trudno by było ominąć młodego magistra w tym zadaniu.

- A królowa co może aktywować skrzynię? Ciekawe. Co to za królowa? - zapytała zaciekawiona tym wątkiem.

- Zarobaczona Królowa. Otto mówił coś o królewskim miocie. - sam Heinrich nie wyglądał na zbyt zadowolonego z potrzeby Joachima - Młody nie może przez kogoś przesłać rozkazu na odległość? Człowieka czy taką istotę, którą chce przyzwać, Impa? Akademia jest pod obserwacją i tylko czekają na moment, by kogoś dorwać, przesłuchać, wytorturować i takie tam. Sama obecność tego maga by wszystkich na raz postawiła na nogi.

- Pewnie by się dało. Ale gdybym tu była i mogła to zrobić sama albo jakbym miała więcej czasu. A nie jestem pewna czy Joachim opanuje sztukę rozkazywania impom na tyle aby wydać im tak precyzyjne polecenie. Jednak możecie z tą Akademią poczekać. Przecież nie musicie tego robić lada dzień. No i z wyglądu przecież on za bardzo się nie różni od innych ludzi. Znaczy jak ktoś go nie zna to nie musi wiedzieć od razu, że to mag. Zwłaszcza jak nie ma na sobie swoich szat maga. Póki te ładunki są zapakowane i nie rozpieczętowane powinny leżeć spokojnie, nie trzeba ich używać lada dzień. Chociaż to immaterium w materialnym świecie więc nie wszystko da się całkowicie kontrolować. - przyznała złotooka patrząc na swojego rozmówcę. Tłumaczyła cierpliwie chociaż odniósł wrażenie, że czułaby się pewniej gdyby osobiście mogła użyć owych ładunków jakie właśnie przygotowywała. A skoro odpływała musiała powierzyć je innym.

- I zarobaczona królowa? Ciekawe. To pewnie chodzi o te szczególnie uzdolnione nosicielki jakie są w stanie wydać wyjątkowo dorodny miot. Tak stało w zwojach Oster. Że rzadko ale takie się trafiają. Chociaż ona nie nazywała tego królewskimi no ale może to kwestia nazewnictwa. Niestety chyba nawet Oster nie była w stanie ocenić jaka kobieta może być jak wydają nosicielką póki jej nie zasiała. Ogólnie jednak te płodne wydawały się zazwyczaj skuteczniejszymi nosicielkami. Chociaż płodność to też dość trudne do oceny. Przecież zwykle mówi się, że jakaś kobieta nie jest płodna bo większość jest. Ale jak bardzo? Zwłaszcza u młodych kobiet? Trudno to jakoś zweryfikować. - pokiwała swoimi rogami i ten naukowy temat zdawał się ją ożywiać i interesować. Zwłaszcza jak bezpośrednio był związany z dziedzictwem Sióstr.

- Ale tak, to możliwe, że jak nosicielka będzie miała w sobie nasienie Oster to strażnicy lub inni obdarzeni mocą mogą to jakoś wyczuć. Zwłaszcza z bliska. Ja na ostatnim zborze jak badałam Loszkę to z bliska wyczułam pewne zawirowania z jej brzucha. Więc może i inni też by mogli. To takie zawirowania z naszych wiatrów, z Dhar, więc mogłoby to zdradzić komuś wyszkolonemu, przykuć uwagę. Ale też działać przeciwnie na istoty Chaosu. Właśnie dlatego przygotowałam to. - mówiła z zaangażowaniem jakby ten temat ją fascynował choćby dla naukowych rozważań. A na koniec sięgnęła po dzbanek jaki przyniosła Norma. Podniosła go i zdjęła materiał jakim był obwiązany. Zanurzyła tam palec i po chwili wyjęła. Na dwóch jej fioletowych palcach widać było jakąś gęstą maź podobną do pół płynnego miodu.

- To maść maskująca. Bazuje na szarym wietrze. Tym od iluzji, cieni i maskowania. Fizycznie może zamaskować brzuch nosicielki na wypadek gdyby widać było, że jest brzemienna. I to taką dziwną ciążą co rośnie z dnia na dzień. Zapewne łatwiej by było to zamaskować gdyby pozostała przy swoich oryginalnych kształtach. No i dla osób wyczulonych na moc ten szary wiatr powinien przykryć zakłócenia jakie mogą wytworzyć czerwie w brzuchu nosicielki. Podobnie też działa u naszych agentów obdarzonych znamieniem naszych patronów tak jak choćby u nas ma Lilly czy Łasica. Może także pomniejsze drobnostki jak jakieś zmiany skórne ale coś większego, bardziej wystającego i, że tak powiem “namacalnego” to niestety nie. Stosuje się jak zwykłą maść, wystarczy posmarować brzuch nosicielki. Jak wyschnie powinien być niewyczuwalny. Z czasem się łuszczy, po połowie dnia mniej więcej. Ale można po prostu zmyć i znów posmarować. Narobiłam wam kilka takich dzbanków i zostawiłam przepis u waszego mistrza. Był tu ale poszedł na spotkanie z Grubsonem. Może uda się pozyskać od nich jakąś pomoc. W każdym razie na to liczył. Ale potrzeba magii aby umagicznić tą maść i by miała te maskujące właściwości więc poza Joachimem to nie wiem czy ktoś z was by podołał. Chyba, że w międzyczasie pozyskacie jakiegoś nowego maga. Zwłaszcza jakby się znał na aptekarstwie, ziołach i podobnych rzeczach to wtedy tak, wtedy to powinno być dość proste do zrobienia. - przy okazji wyjaśniła co takiego jest w tym przyniesionym dzbanku. Nawet zademonstrowała na sobie. Roztarła tą klejącą się maść na swoich dłoniach. Te przez chwilę błyszczały jak natłuszczone jakąś oliwką. Ale stopniowo jej dłonie bladły, skóra z fioletowej stawała się coraz jaśniejsza aż stała się całkiem zwyczajna jak u młodej kobiety bez żadnych mutacji. Na koniec wystawiła te dłonie ku Heinrichowi aby sam mógł im się przyjrzeć i uśmiechnęła się jakby udał jej się jakiś psikus.

Heinrich chwilę patrzył na dłonie.
- Tak długo, jak nikt nie będzie wiecznie podejrzliwym suczysynem, a i magia będzie i tak mu niewidzialna, to Ulgu nie zobaczy. - uśmiechnął się - Dobrze, że to większość populacji.

- A co do robienia czegoś innego na razie, to może nawet przyjdzie nam Akademię odłożyć póki nie wrócisz. Na razie Joachim musi ogarnąć chęci barona na polowanie na potwora na bagnach. - westchnął - I martwi szlachcice i potwór to byłby problem.

- Na razie mamy też informacje o obelisku Nory i jaskini przyjemności Soren. George może i myli czas w wypowiedziach, kolejność zdarzeń, ale ma różne informacje. Tylko trzeba wyciągnąć w dobrej kolejności te słowa. Ponoć Vesta zabrała totem Norze, za co ta się wściekła. - uśmiechnął się półgębkiem - Umiem sobie to wyobrazić. Totem ma znajdować się najpierw do lasu na południe, a później na północ.Mówi ci coś takie miejsce?

- Najpierw na południe a potem na północ? Dziwne. Przecież to powinno się wrócić ponownie po swoich śladach. Przynajmniej jakby to traktować tak dosłownie. - brwi Mergi podniosły się do góry gdy usłyszała tą ostatnią nowinę i zaczęła się nad tym zastanawiać. Znów sięgnęła po gliniany kubek i upiła kolejny łyk. Tym razem oszczędny.

- Ale skoro w tym maczała swoje magiczne łapki Vesta to może chodzić o coś magicznego. Trochę dziwne, że ruszyła totem siostry. To raczej nie sprzyjałoby ich pokojowej koegzystencji. Ale któż się nie przewalał po trawie ze swoim rodzeństwem prawda? - powiedziała trochę zaskoczona taką informacją chociaż na koniec uśmiechnęła się ciepło jakby mówiła o własnych wspomnieniach.

- Jeśli to tak dosłownie, że Vesta coś ruszała z tym totemem to może chodzić o jakąs magię. Może jakieś magiczne przeniesienie menhiru, może jakieś maskowanie czy zakrzywienie czasoprzestrzenne. Trudno zgadnąć tak bez sprawdzenia tego na miejscu. Chociaż jak się pożarły o to to może potem jakoś się pogodziły bo wedle legandy do nas, do Norski, wróciły wszystkie cztery razem. - przyznała, że to są jej przypuszczenia bo po tak skąpych danych trudno jej było zdobyć się na coś więcej.

- Mnie się wydawało, że widziałam ten totem Nory. W wizji oczywiście a nie osobiście. I to było w jakimś lesie. Wśród zwierzoludzi. I kości i czaszki pod tym kamieniem leżały więc to jak najbardziej pasowało do zwolenniczki Krwawego Boga. No ale bez detali więc mógł to być jakikolwiek las. Trudno mi powiedzieć gdzie to mogło być. Chociaż rozmawiałam na zborze z Silnym i jemu tamtej nocy śniło się coś podobnego. Może z czasem Nora ujawni więcej szczegółów. Albo ta Annika was tam zaprowadzi bo nie wiem czy naprawdę jest heroldem Norry ale wydaje się podatna na jej zew. Więc efekt i tak mógłby być podobny. - dodała zastanawiając się nad tym jak to by mogło wpłynąć na ich obecną sytuację.

- I jeszcze mówił o Jaskini Przyjemności? To pewnie ta sama co Oster opisała w zwojach jako Jaskinię Porządania. Dobrze, to mamy kolejne potwierdzenie, że ta jaskinia gdzieś tu jest. I do od kolejnej Siostry. A raczej przez jej posłańca. Z tą jaskinią i czerwiami to może być jakiś związek. Albo inspiracja. Bo Oster chyba troszkę zazdrościła Soren tej płodności. Tak jakby to mogło mieć wpływ na wydajność nosicielek. Ale nie napisała tego wyraźnie tylko tak między wierszami. A może to ja tylko tak przetłumaczyłam. Zabieram kopię tych zwojów jako dowód na wasze sukcesy tutaj no i też spóróbuję pokazać to innym szamanom może odkryją coś co mi umknęło. Bo mam wrażenie, że Oster gdyby mogła to by chętnie prowadziła badania nad nosicielkami właśnie w tej jaskini Soren. - mówiła z naukowym zacięciem jakby żałowała, że nie ma tu nikogo jej podobnego aby mogła to przedyskutować czy poradzić się w tej sprawie zwojów. Niestety język starożytnych szmanów z Norski był tu właściwie nieznany więc trudno było o kogoś takiego.

- W każdym razie jak ja bym była w tej jaskini to bym spróbowała zasiać jakąś nosicielkę. Choćby z ciekawości czy to coś by zmieniło. Bo ta płodność to często się powtarzała w kontekście wydajności i dorodności miotu. - wiedźma powiedziała to kiwając głową i popatrzyła gdzieś po nierównym suficie sklepienia jakby sprawdzała tam czy coś jeszcze ma do dodania.

- Ale w sprawie baronów i szlachciców to pozwól Heinrichu, że się nie wypowiem. Za słabo znam wasze realia. Większość czasu spędziłam tutaj pod ziemią albo na “Adele”. A o waszych znajomych i ważniakach to wiem tyle co od was więc nie czuję się na siłach coś wam doradzać w tej sprawie. Ja tu zawsze wyręczałam się naszym mistrzem. - położyła sobie dłoń na piersi przyjmując nieco przepraszający ton ale nie chciała sie widocznie angażować w temat jaki był jej znany dość mgliście.

- A! A właśnie. Dobrze, że jesteś. Prawie bym zapomniała. W sprawie tych aktorek z Saltzburga. Dostałam cynk od naszych patronek, że wkrótce powinien być z tym jakiś przełom. Domyślam się, że pewnie ktoś od nich przyjedzie do miasta. Więc to powinno wam otworzyć nowe możliwości. Chociaż nie mam pojęcia kto i kiedy by to miał być. - dodała gdy jednak przypomniała sobie coś jeszcze chociaż na całkiem nowy temat.

- Pamiętam, że mówiłaś też coś, o tym jakoby miał pojawić się też jakiś sojusznik? - wspomniał - Coś więcej o tym do ciebie dotarło?

- Tak, to może być to. Chociaż wtedy odniosłam dość ogólne wrażenie a dzisiaj mnie złapało, że to chyba będzie ktoś związany z tym teatrem i aktorami. Nie jestem pewna ale być może to też jest ktoś kto podąża zewem Sióstr. Albo po prostu ma swoje powody dla jakich nasze cele mogą być zbieżne. Więc moglibyśmy działać wspólnie. Zresztą tak czy siak jak coś chcecie osiągnąć z tymi aktorkami to i tak jakoś trzeba je tu ściągnąć. - przyznała po chwili zastanowienia jakby siłowała się z własnymi wspomnieniami i tymi świeższymi i tymi trochę mniej. W końcu wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się dając znać, że póki aktorki pozostają w stolicy prowincji to i tak są raczej poza ich zasięgiem.

- Do samej Akademii spróbuję się przybliżyć dzięki... znajomości z córką profesora. - powiedział szczerze - Ta młódka ma słabości do starszych mężczyzn, to zobaczę jak taką słabość młodości można dalej wykorzystać, aby przybliżyć się do jej ojca, a przez niego do Akademii. - zainteresowanie Heinricha wyraźnie nie było skupione na cielesnych uciechach, a jedynie byłoby tylko stopniem do celu - Więc tak, może nie stracisz przez podróż i dotrzesz na wybuchowy finał.

- Doprawdyż? Takie ma upodobania? - wiedźma uniosła brwi i roześmiała się serdecznie jakby ją to mocno i zaskoczyło i rozbawiło jednocześnie. - No ale cóż, brzmi dobrze i byś wtedy był odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Mógłbyś się stać nową furtką w tej uczelni. Bo na razie to tylko Joachim i Thobias mają tam dość swobodny dostęp. Może nasze utalentowane dziewczęta gdyby się postarały bo widzę, że są dobre w takie przebieranki. Ale tak, życzę ci powodzenia. Wam wszystkim oczywiście. A gdyby udało ci się tą młódkę dla nas pozyskać to to też zawsze jest spory plus. Sam widzisz, jak ostatnio jesteśmy przytłoczeni różnymi zadaniami więc każda pomoc i nowa osoba nam się przyda. Właśnie głównie dlatego nasz mistrz postanowił namówić Huberta do spółki i ściślejszej współpracy. Potrzebujemy nowych ludzi. Ale z każdym werbunkiem to trzeba ostrożnie i z wyczuciem, każdy werbunek jest inny. Tu już bym ci polecała konsultację z mistrzem. Ale to i tak pewnie by zajęło nieco czasu a nie tak z dnia na dzień więc na razie to działaj z tą młódką, może coś się na niej uda ugrać. - mówiła szybko i swobodnie jakby po tej ostatniej uwadze jaka ją rozbawiła humor jej się poprawił i zrobiła się całkiem wesoła.

- Ale kiedy ja wrócę to nie mogę obiecać. Będę się starała na ten turniej. Na początku przyszłego miesiąca. Ale co z tego wyjdzie albo nie to zależy od tylu czynników, że szkoda zgadywać. - dodała już ciut mniej rozbawionym tonem zaznaczając, że nie wszystko z tym powrotem będzie zależeć wyłącznie od jej woli i zamiarów.

- Przynajmniej podróż ciekawiej upłynie na przemyśleniach. - pod koniec załamał się Heinrichowi głos i odchrząknął upijając swojego kompotu - Królewski miot będę miał na uwadze. Planuję też przekonać właśnie nasze dziewczyny do użyczenia swojej płodności, ale do tego delikatnie trzeba podejść, więc też zajmie. - westchnął - Starość wcale nie jest odpoczynkiem, nawet po aktywnej młodości.

- Oh, nie jesteś wcale taki stary. Spójrz na mnie. Ile byś mi dał lat? - wiedźma uśmiechnęła się ponownie, tym razem z ciepłym uśmiechem i pogłaskała go pieszczotliwie po policzku. Tą swoją odbarwioną na ludzki kształt dłonią. Co gdyby uznać ludzkie standardy wygladała jakby zmyła z siebie farbę jaka jeszcze pokrywała jej ramiona i resztę ciała.

- Ale z naszymi dziewczętami i ich zasianiem… - cmoknęła i zrobiła gest palcami jaki zwykle oznaczał śliską i niepewną sprawę. - Myślę, że Starszy świetnie z tego wybrnął zostawiając im wolny wybór. No szkoda, że wtedy za pierwszym razem Sigismundusa tak entuzjazm poniósł. Świetnie go rozumiem, to przełomowe odkrycie naszych patronek z zamierzchłej przeszłości. Ale jednak zabrzmiało to dość prostacko i ordynarnie więc też rozumiem, że niezbyt to zachęciło dziewczęta do współpracy. Myślę, że lepiej ich nie zmuszać czy nawet nie namawiać. Może zachęcać czy pokazywać. Niestety znowu tej Pielgrzymki nie widziałam ale z tego co słyszałam o jej zachowaniu i jak ją nurglici traktują to raczej nie rokuje, że pójdzie na dobrowolną współpracę aby stać się odpowiednikiem medalowej klaczy rozpłodowej. A Loszka… No cóż, sam ją ostatnio widziałeś. Powiedzmy, że ona w ogóle by miała kłopot przekonać kogokolwiek do czegokolwiek. Zaś Dorna no tak, to pierwsza ochotniczka. Ale spoza naszej grupy. Przynajmniej na razie. Bardzo dobrze, że Lilly ją dla nas pozyskała i mam nadzieję, że ją jakoś za to wynagrodzicie. Ale myślę, że w oczach naszych koleżanek to nadal nie musi być wzór do naśladowania. Właściwie chodzi o wsadzenie sobie robali tam do środka co faktycznie dla wielu osób mogłoby być dość traumatyczne i obrzydliwe. Więc jakbym ci tutaj miała coś doradzić to nie naciskaj na nie. Raczej zachęcaj. Miej na uwadze, że w dłuższej perspektywie to nawet ten turniej jest chwilowym epizodem. I po nim też będziecie na siebie skazani. A chyba wiesz jak może odbierać innych osoba jaka uważa, że ją do czegoś przymuszono. Całkiem inaczej niż gdyby się sama na coś zgodziła bez jakichś szantaży czy innych takich “dodatków”. Ale jakby jakoś im to dobrze sprzedać, pokazać jakichś przykład, zwłaszcza jak to by była jakaś atrakcyjna kobieta którą znają albo zrobiła na nich jakieś wrażenie to kto wie? Ale to moje gdybanie Heinrichu, to już zostawiam wam. Będziesz musiał działać tutaj z wyczuciem i fantazją. Chcę ci tylko zwrócić uwagę, że dobrze mieć na celu to co teraz przed oczami ale chociaż wychylić głowę aby spojrzeć co może nas czekać za miesiąc czy rok. - na temat zasiania koleżanek ze zboru wyraziła się wylewniej. Ale doradzała ostrożność i finezję ze sporą doza empatii. Bo zapewne i Starszy i ona mogli wydać dziewczętom rozkaz udostępnienia swoich łon i kto wie co by się działo. Całkiem możliwe, że dziewczęta by się podporządkowały. A możliwe, że nie. Choćby taka Łasica co miała wybitnie niezależny i wręcz anarchistyczny charakter. A na razie nic takiego oboje nie zrobili a ostatnio Starszy ograniczył się do ostrożnej prośby czy by nie znalazły jakiegoś zastępstwa za siebie. No i obiecały, że się rozejrzą. Bo w końcu do czego by doprowadziło gdyby koleżanki poczuły się przyparte do muru w tym względzie trudno było przewidzieć. Chociaż zapewne ich zgoda znacznie podniosłaby wydajność hodowli co sobie wszyscy zdawali sprawę.

- Przymuszałem inne osoby, niż te, z którymi mam dzielić interesy. Nie planuję zacząć doszczętnie palić mostów. - odparł - Temu widzę to za bardzo delikatną sprawę, wymagającą ostrożności i cierpliwości. Wiem, że niektórzy traktują je jak nieprzydatne kurwy, ale nie uważam tak. Widzisz, Łowcy Czarownic nie wykorzystują tylko osób z wysokim urodzeniem czy lepszą renomą. Szukałem czasem w samych ściekach społecznych i korzystałem z każdej możliwości. Większość była obruszona moim korzystaniem także z tych, których sami by spalili, ale nie było momentu, abym poniósł za to konsekwencje czy ci, och jakże bogobojni, naprawdę nie chcieli tak brudnych interesów, jak dawały efekty. Jeżeli inny to robił. Podobnie tu się dzieje - niektórzy nie patrzą na cel, tylko od razu odrzucają sposób. Mają zamknięty umysł, który nie chce dopuścić myśli, że coś może być drogą, jeżeli droga ich obrzydza. - stwierdził wprost.

- A twoja ilość lat? - zaśmiał się - Wyglądasz na może w połowie do trzeciej dekady, ale dodając do działania magię i Chaos... Nie zdziwiłoby mnie nic w kwestii wieku. Mnie magia nie trzyma w formie ani nie robi tego Wielka Czwórka czy sztuczki z Dhar. - Heinrich uśmiechnął się z przyjemności, jaką wywołał dotyk Mergi.

- Naprawdę tak o nich mówią? - brwi wyroczni skoczyły do góry gdy usłyszała grube określenie użyte na większość dziewcząt z ich grupy. Westchnęła i pokręciła głową a jej wysokie, nieco łukowate rogi w jakich tak zakochana była Lilly powtórzyły i wzmocniły ten gest. - No niestety. To częste w mieszanych grupach. Pochwałę jednego stronnictwa pozostałe często traktują jak jego wywyższenie a ich porażkę. A jak się nie chwali za sukcesy to wszyscy kręcą nosami i czują niedosyt. Pod tym względem jednorodne grupy są zwykle stabilniejsze. Ale też bardziej wyprofilowane przez co mają braki na innych polach. W tak mieszanej grupie jak wasza można znaleźć kogoś na prawie każdą okazję i potrzebę. No ale też zawsze są tendencje odśrodkowe jakie mogą rozerwać grupę na mniejsze części. Podziwiam Starszego, że jakoś to za każdym razem jest w stanie znaleźć kompromis i załagodzić te swary. Ale widzę, że będę musiała na pożegnanie jakoś okazać aprobatę i podziękowanie naszym dziewczętom. Zwłaszcza Łasicy. Jak ktoś nie był w celi śmierci po przesłuchaniu inkwizytorów to nie ma pojęcia co to znaczy zobaczyć w tym dna piekła pierwszą, przyjazną twarz co ci dobrze życzy. Tak jak wtedy w zimie ujrzałam Łasicę. Jeszcze nie wiedziałam jak ma na imię ale strasznie mnie to podniosło na duchu. Uwierzyłam, że mimo wszystko jakoś uda mi się stamtąd wyrwać. Bo wcześniej miałam tylko mentalny kontakt ze Starszym ale słaby, często nam się rwał. Dawali mi usypiacze więc byłam bardzo senna i słaba. Wiązali mnie i kneblowali więc nie mogłam korzystać z mocy. Ledwo strzępki mogłam mu wysłać albo odebrać od niego. Dopiero jak Łasica odcięła te usypiacze z wina odzyskałam zdolność jasnego myślenia no i nawet jak mi tylko mrugnęła okiem przy karmieniu jak siedziała na mojej pryczy to i tak mnie to strasznie dodawało otuchy. A tu teraz zobacz… A przecież podkreślałam jaka jest jej rola w moim uwolnieniu. Innych oczywiście też no ale jednak ona też odegrała kluczową rolę w tamtych wydarzeniach. Oj tak będę musiała ją jeszcze jakoś na koniec wynagrodzić. Chociaż już mało czasu zostało. - wyrocznia wydawała się być przejęta takim pomówieniem jednej ze swoich wybawicielek z zimowych opresji. Aż pod wpływem impulsu nieco opowiedziała jak to wyglądało z jej strony to uwolnienie z niewoli i dlaczego uważa tą niepiśmienną dziewczynę z tutejszych tawern i ulic za swoją oswobodzicielke. Nie zapominając o innych oczywiście ale na razie Heinrich wspomniał właśnie jak to włamywaczce się oberwało takimi grubymi określeniami.

- Sądzę, że takie podejścia są dość mocno powodowane przez poczucie zagrożenia. - powiedział wprost - Jesteś agresywny do tego, czego się boisz. Zaślepia cię to na użyteczność. - wychylił się do Mergi - Nie wiem czy powinnaś okazywać teraz przy innych wdzięczność. Napięcia w kulcie zaczynają się gotować. Nie każdy widzi taką Łasicę pamiętając o tym, czego dokonała. Masz rację, tak ją widząc, kto by inaczej reagował? Boję się tylko, aby to nie pchnęło głębiej niechęci, tym samym nie czyniąc problemu samym dziewczynom, czy dokładniej Łasicy. Już wasza pobłażliwość w zapładnianiu robakami zirytowała. Naciskanie dalej może spowodować wybuch. - odparł poważnie.

- No właśnie. To broń mocno obosieczna. A prymusi rzadko są lubiani przez resztę klasy. - wyrocznia zasmuciła się i pokiwała głową też pewnie postrzegając tą sprawę podobnie. - Szkoda. Chciałabym jakoś okazać wyraz swojego poparcia i aprobaty. Niestety to może dolać oliwy do ognia. Co gorsza ja odpłynę a wy i Starszy z tym zostaniecie. - dodała dostrzegając tą kwadraturę koła. - A przecież wszyscy jesteście potrzebni. Jesteście niepowtarzalni i nawzajem uzupełniacie swoje braki. Łasica sprytnie wślizgnęła się do kazamat ale póki nie doszedł Egon trudno było jej coś zdziałać samej. Może ona otwarła wszystkie zamki wtedy ale to chłopcy powalili strażników a Egon wyniósł mnie na rękach. Schroniliśmy się w starej karczmie kupionej przez Karlika a zostaliśmy ostrzeżeni przed pościgiem przez Strupasa który stał na czujce. I przeszliśmy przez sam środek opętanego gorączką szukania zbiegów miasta dzięki mojej magii maskującej. I dzisiaj też tak jest. Świetnie się nawzajem uzupełniacie. A jednak nadal mamy mało ludzi więc przydaliby się kolejni. Sam widzisz, że aż nie wiadomo za co się brać tyle jest rzeczy do zrobienia. - pokręciła głową i rogami ponownie pocierając przy tym nasadę nosa swoim białym palcem. Wydaławała się być bezradna wobec tego systemu wzajemnych zależności i niechęci jakie wiązały członków ich grupy jakie trudno było przeskoczyć przy tak różnych charaterach, pochodzeniu, wychowaniu, statusie i paru innych rzeczy.

- Przypomina mi to, jak pierwszy raz składałem swoją świtę. - Heinrich uśmiechnął się ironicznie - Połączyć różne charaktery, urodzenia, ich temperamenty... - rozłożył ręce - Poległem, co kosztowało mnie misję. Bo to ciężkie, gdy przestajesz dywagować, tylko chcesz w praktykę zmienić. Ale w dłuższym czasie wyszło na plus, bo jednak nauczyło. Czy Imperium, czy Chaos... tak długo jak masz do czynienia ze śmiertelnikiem, tak długo będą oba zaskakująco podobne.

- Być może wszyscy śmiertelnicy są w jakichś tam ramach do siebie podobni. - odparła Merga z łagodnym, nieco nostalgicznym uśmiechem. Brzmiało jakby dostrzegała jakieś schematy zachowań jakimi się cechowała cała ludzkość bez względu na krainę jaką odwiedziła.

Heinrich dopił zawartość kubka.
- Nie powiedziałaś jednak, ile tak naprawdę masz lat. - przypomniał niewinnie.

- Rzeczywiście. - odparła uśmiechając się ciepłym, łagodnym rozbawieniem. Przekrzywiła nieco głowę w bok i przyglądała się rozmówcy jakby chciała coś sprawdzić czy zapamiętać. Po czym znów wyciągnęła ku niemu swoją bladą, szczupłą dłoń i bardzo matczynym i kobiecym gestem pogłaskała go czule po policzku.

- Myślę, że mogłabym być twoją matką. Albo i babcią. To jeden z licznych darów od naszych patronów. Nie tylko dla tych obdarzonych mocą jak ja. Ale jak nasi patroni uznają nas za użytecznych, za spełniających ich wolę, zachcianki, kaprysy, plany to obdarzają nas różnymi darami. Jak choćby długowiecznością. Albo rogatą koroną. Nie musimy umierać “bo tak” jak tutaj wy służycie południowym bogom. Żyjemy i tylko nagła katastrofa albo śmierć w walce może nas przebudzić. - powiedziała łagodnym tonem nie podnosząc głosu. Pokazała na swoje rogi jakie widocznie uważała za wspaniały dar od swojego patrona. I mówiła jakby chciała przekazać mu jakiś sekret lub naukę.

- Przebudzić? - Heinricha zastanowiło to określenie - Uważacie życie za sen w jakimś stopniu?

- Właściwie to tak. Uważamy, że ten świat to taki koszmar stworzony aby próbować śmiertelników. Aby wykazali się sprytem, zdrowiem, wytrwałością i odwagą. Ci jacy zginął, w chwale, ku czci swoich patronów, z bronią w ręku, jak wojownicy i królowie a nie niewolnicy na kolanach to wtedy bogowie ich nagrodzą. Przebudzą ich i będą świętować i walczyć w boskich wojnach po wsze czasy. I to jest właśnie prawdziwe życie. A to tutaj, dookoła, to tylko ułuda. Próba wiary i męstwa. - Merga całkiem chętnie wyjaśniła filozofię norsmeńskich poglądów.

Mężczyzna się zastanawiał nad słowami Mergi.
- A czy przebudzeni zostaną także ci, co nie zdołają zginąć w walce? Których zabije skrytobójca czy ogień stosu?

- Jeśli umrze jako część planu, jak dokonał wspaniałych czynów, został wybrańcem albo czempionem to tak. Jak go sie wspomina z dumą a jego czyny wciąż żyją na długo po jego śmierci to tak. Jak po Siostrach. Milenia minęły odkąd ostatni raz chodziły po tym świecie. Tutaj wasze Imperium wyrosło. A legendy o ich czynach wciąż są u nas żywe. - wskazała na wzór do naśladowania w postaci Czterech Sióstr jakich dziedzictwo poruszyło ją jeszcze w północnej ojczyźnie i ściągnęło aż tutaj. I to w zimie gdy ich zew jeszcze nie był wówczas tak wyraźny jak obecnie.

Mężczyzna zapatrzył się w przestrzeń.
- Poczucie zostania zdradzonym przez bogów, dla jakich przez życie walczyłem - szepnął trochę wybity z rzeczywistości - powstrzymało mnie przed oddaniem się Łowcom. Ta myśl... jedna myśl nie dawała mi spokoju miesiące. Że oni kłamali. Nie ufałem, że spełniają obietnice po śmierci, skoro za życia nie spełnili jedynego życzenia, jakie miał wierny ich życzeniom. - spojrzał na Mergę - Nie dali mi śmierci. - wziął głębszy oddech - Jestem tu, bo już nie chcę spełniać woli kłamców.

- Tak. Dlatego teraz jesteś z nami. Nasi patroni są potężni. I chojni. Dla tych co na to zasługują. A jak uda się przywrócić to miejsce Czterem Siostrom tak jak niegdyś ono do nich należało to na pewno wynagrodzą swoje sługi i wyznawców. Spójrz jak są poteżne. Choćby jaja Oster i papirusy z jej zapiskami. Wyjątkowej istoty w ciele śmiertelniczki jaka chodziła po tym świecie milenia temu a teraz jej owoce dojrzewają w łonach dzisiejszych kobiet. I wydają na świat jej owoce. A to tylko początek. I drobny przykład ich potęgi. A przecież jest tego więcej. Na całym świecie. We wszystkich czasach i kontynentach. Wciąż potęga naszych bogów wlewa się na biegunach w ten świat. W końcu go zaleje. Przekształci na własny obraz i podobieństwo. I wtedy lepiej być po stronie zwycięzców nieprawdaż? Siedzieć przy stole sycąc się zabawą i łupami a nie żebrać pod jego stołem na ogryzki i ogryzione kości. Prędzej czy później ten świat wpadnie w objęcia naszych bogów. To tylko kwestia czasu oczywiście. Wszystko już od dawna jest przesądzone ci bogowie południowców nie mogą tego zatrzymać. Nie powstrzymali tego do tej pory a z każdym pokoleniem zwiększamy swój zasięg. Odrobinę. Ale bez ustanku. Dlatego w końcu wygramy. To my będziemy górą. - mówiła z przejęciem i wiara rozświetlała żar jej złotych oczu. Wydawała się być pewna tego co mówi nawet jeśli mówiła o czasach jakie nadejdą… No właściwie nie wiadomo kiedy. Ale w takiej bardzo długiej perspektywie los tego świata wydawał się być przesądzony.

***

Opuszczając kryjówkę Mergi Heinrich... czuł się inaczej. Lżej, jakby zdjęto z niego jakiś straszliwy ciężar. Końcowa rozmowa przyniosła mu to, czego już od dawna potrzebował. Uwolnienie.
Były Łowca Czarownic wreszcie na głos wypowiedział swoje myśli, do których bał się przyznać przed sobą samym. Przerażały go każdej nocy, choć nikomu by nie powiedział o tym. Cząstka człowieczej duszy płakała i błagała by zszedł z tej drogi, ale on trwał w zgorzkniałej beznadziei, jaka została zasiana w trakcie uwięzienia... by później móc wykiełkować.

A teraz było lżej.
Choć zgorzknienie pozostało.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-04-2023, 09:12   #120
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 28 - 2519.07.12; wlt; popołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała, hospicjum
Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0)



Otto



Otto czuł, że będzie czuł ten dzień w nogach. Właściwie odkąd rano wstał w tak przyjemnym po wczorajszych zabawach nastroju to cały czas był na nogach. Najpierw rano, do hospicjum. Potem w samym hospicjum. Potem co prawda trochę posiedział jak Joachim i o dziwo Heinrich przyszli poznać Georga. Ale potem znów trzeba było zasuwać do północnych dzielnic miasta do lady Fabienne po Annikę. A z nią na przeciwny, południowy kraniec miasta bo tam Silny miał swoich znajomków co robili pancerze albo można było kupić inne narzędzia mordu. Tam wszędzie trzeba było wziąć miary, przymierzać, rozbierać się, ubierać a potem znów iść do następnego punktu i cała procedura zaczynała się od nowa. Annika wyręczyła go o tyle, że jak doszli do centrum do powiedziała, że dalej do swojej pani sama trafi więc chociaż tam zyskał okazję aby chociaż trochę oszczędzić sobie własnych nóg gdyby skorzystał z tej ofery. A ledwo wrócił do hospicjum to już w recepcji brat powiedział mu, żeby udał się do przeora. Ale nie powiedział po co.

- O. Dobrze, że jesteś Otto. I jak poszło u lady von Mannlieb? - przywitał go przeor z ciepłym uśmiechem i pozwolił mu spocząć na krześle dla gości. Co nie zdarzało się zbyt często bo szef hospicjum uważał, że podwładni powinni mieć co do roboty aby nie zgnuśnieli i głupoty im w głowie nie hulały. I między innymi nie rozsiadać się podczas rozmowy w jego gabinecie tylko stać pokornie. Więc chyba jednak jednooki podwładny zdobył w jego oczach jakieś uznanie skoro pozwolił mu usiąść na miejscu dla gości. I z zainteresowaniem czekał na relację z tej wycieczki do miasta.

- I właśnie bo już nie chciałem ci głowy zawracać jak wychodziłeś. Ale co powiedział ten magister o naszym Georgu? - zagaił do porannej rozmowy na temat wizyty magistra sztuk mistycznych co miał zbadać ich zdziecinniałego pacjenta i wydać o nim swoją ekspertyzę. - I naprawdę przyszedł z jakimś podstarzałym ochroniarzem? Dziwne. Bał się, że George mu zrobi krzywdę? Czy my? Dziwacy ci magowie, mówiłem ci. - widocznie do przeora coś dotarło co do porannej wizyty jak choćby to, że magister nie przybył sam. I to go i zdziwiło i zaciekawiło jednocześnie. Ale chyba tylko potwierdziło jego niezbyt pochlebną opinię o użytkownikach magii.

- Ale mam też dla ciebie i dobrą wiadomość. - oznajmił znów się uśmiechając. Sięgnął gdzieś do szuflady i wyjął coś co wyglądało na otwarty list. - Dzisiaj to może już nie. Ale jutro przejdziesz się do tej drugiej szlachcianki. Panny van Dyke. Napiszę ci list do niej. Ale przyszła wiadomość, że może zabrać Thorna o ile nie zmieniła zdania. Nie naciskaj na nią jeśli zmieniła. Wcale bym się nie zdziwił gdyby to jednak przemyślała. Przecież to nicpoń i chuligan. No ale jak go nadal chce to może po niego przyjechać kiedy jej wygodnie. - chyba podobnie jak i właściwie do obu wybranek do adopcji ze strony szlachcianek tak i w tym wypadku przeor nie mógł się nadziwić nad ich wyborem. Tak bardzo, że gdyby zmieniły zdanie to okazałby pełne zrozumienie i wcale nie robił im wyrzutów. Ale skoro przyszła zgoda to czuł się w obowiązku je o tym powiadomić. W sprawie Marissy na razie odpowiedzi nie było. No ale ze stolicy prowincji to jednak dalej niż gdzieś z okolicy.

---


Po wyjściu z gabinetu przeora miał nieco czasu dla siebie. I był głodny. Co prawda lady Fabienne zadbała o jego żołądek gdy był u niej i nawet jak nie zjadł na miejscu to dała mu gościńca na drogę. No ale do był lekki posiłek, raczej lekka, smaczna i słodka przekąska ale nic czym można by się najeść na dłużej. Potem co prawda nikt mu nie bronił jeść ale cały czas łazili po tych kuśnierzach, krawcach i sklepach aby coś przymierzać czy kupić. A jak skończyli musiał się spieszyć aby zdążyć na wizytę Thobiasa. Gdy wrócił do hospicjum to już było po obiedzie. A kolacja miała być dopiero za kilka dzwonów a kiszki już mu marsza grały.

- Pochwalony Otto. - przywitała się z nim ta która uchodziła ponoć za najładniejszą pacjentkę hospicjum. Przywitała się ciepłym, oszczędnie filuternym uśmieszkiem. - Jak jesteś głodny to zostawiłam ci porcję. Bo pomagałam dzisiaj w kuchni. I jak moja pani i Annika? Widziałeś się z nimi? - zaświergotała radośnie gdy tak się spotkali na korytarzu. I wskazała w tą stronę gdzie się szło do stołówki i kuchni. Teraz między posiłkami pewnie powinny być puste albo prawie.

---


Trochę odpoczął po tych miejskich wojażach. Miał okazję przemyśleć choćby te zakupy dla Anniki i dla siebie. Sporo rzeczy robiło się na zamówienie. Zwłaszcza ubrania i pancerze. Najdroższa ze wszystkiego co kupili dzisiaj to była skórzana kamizela dla Anniki. Na szczęście jak na kobietę to nie była taka niska i cherlawa więc gabarytami mieściła się jeszcze w rozmiarach drobniejszych mężczyzn. Ale przy Silnym czy Rune nie mówiąc o Egonie to faktycznie wyglądała dość mizernie. Chociaż przy nich to i on nie sprawiał wrażenie osiłka a przecież słabeuszem nie był. Jednak z tą barwioną kamizelą to już wyszła dłuższa i droższa sprawa. Niklas umiał swoje rzemiosło i mógł się dostosować do życzeń klienta. O ile tego było na to stać. Barwiona skórznia kosztowała dwa razy więcej niż taka zwykła no i samo barwienie zajmowało tydzień. Więc gotowa by była gdzieś za dwa tygodnie. Mógł też ją odpowiednio wzmocnić. Wtedy na oko wyglądałaby jak podobna jej kamizela ale dodatkowa warstwa skóry czyniłaby ją odporniejszą na ciosy. Zaręczał, że miałaby właściwości ochronne podobne do solidnej brygantyny albo nawet przeciętnej kolczugi. Rune który z trójki kultystów najlepiej się znał na tych tematach ze względu na swoja wojskową przeszłość byl zdania, że to powinno być wykonalne o ile kuśnierz by umiał i zrobił to jak należy. Za tego z kolei ręczył Silny. Przynajmniej na tyle, że rzemieślnik raczej nie odważyłby się odstawić fuszerki jemu. Przecież wtedy by do niego poszedł i się rozmówił. Ale nie tak przyjaźnie jak dzisiaj. Czyli wychodziło, że to powinno być do zrobienia. No ale i jakość kosztowała. Tyle co 10 standardowych skórzni. Zaś w sakiewce od Fabienne było 50 monet. Chyba więc i ona nie była przygotowana na takie duże wydatki. Bo na większość zakupów jakie dzisiaj miarkowali to ta jej sakiewka by pewnie wystarczyła. Ale na ile byłaby hojna dla swojej nowej służącej to już pewnie trzeba by zapytać ją samą. Silny co prawda “wyprosił” u Niklasa 20% zniżkę. Z finezją typową dla chłopaka z ferajny ale chyba rzemieślnik był do tego przyzwyczajony. Albo nie chciał się narazić osiłkowi. Ale to nadal była spora sumka za taka barwioną i wzmocnioną skórznię.

W sklepie z żelastwem wiele rzeczy było do kupienia od razu. I tu też widocznie Silny miał znajomości. Rzeczywiście jak komuś nie zależało na ekwipunku godnym szlachcica to było tu całkiem sporo. Topory, ciupagi, miecze, trochę szabli, kiścienie, pałki, maczugi, sztylety, noże myśliwskie i takie małe do rękawa albo składane scyzoryki. Tarcz było dużo mniej ale też coś znalazł. Annice spodobały się kastety a Silny jako ulicznik z urodzenia i wyboru bardzo pochwalił ten wybór. Nawet jakby trochę zmiękł co do swojego pierwszego niezbyt przychylnego wrażenia jakie na nim wywołała czarnowłosa gdy zobaczył, że faktycznie zdradza zainteresowanie bronią i narzędziami mordu. Chociaż z kastetami nie poszło tak łatwo bo nowa służka Fabienne miała typowo, kobiece dłonie. A nie takie graby jak Silny czy większość mężczyzn. Więc nie było tak łatwo znaleźć takie mniejsze aby wygodnie się jej trzymało. Ale w końcu jakież znaleźli. Jak je założyła i kilka razy trzepnęła powietrze a raz w słup to wydawała się strasznie podekscytowana. A i w oczach coś jej zabłyszczało. Jakby już się widziała jak rozwala komuś tym ciosem szczękę.

- Dobra to jak sobie obwiążesz ten uchwyt materiałem to będzie ci się lepiej trzymało. - poradził jej uliczny zabijaka tonem wujka dobrej rady. Czarnowłosa pokiwała głową, zdjęła te kastety i rzuciła na ladę mówiąc, że właśnie te by chciała. Wybrała też toporek. Był tak pospolity, że wydawał się aż nudny.

- Dobry wybór. To topór norsmeńskich piratów. Wiele krwi nam upuścili ale w końcu ich zatopiliśmy. - pochwalił sprzedawca ten wybór. A, że Silnego jak i samą Annikę zainteresowała ta historia to opowiedział im to dla urozmaicenia zakupów. Otóż parę lat temu jak w mieście to pewnie z nich wszystkich to był tylko on i Silny to okoliczne wybrzeża pustoszyła zuchwała banda norsmeńskich piratów. Bezczelnie grasowali od Erengardu po Marienburg. Łupili statki i przybrzeżne osady. Często podczas mgły lub nocy ale i biały dzień był im niestraszny. Rabowali towary, brali jeńców w niewolę a kto stawiał opór szedł na topory. A, że byli w nich sprawni to rzadko ktoś się mógł obronić. W końcu jednak Manann ich pokarał bo wpadli w pułapkę. Zwykła koga przewoziła zamiast towaru oddział Czerwonego Legionu. Więc zamiast przestraszonych marynarzy i paru pasażerów Norsmeni nadziali się na weteranów morskich starć. I ci w końcu położyli krwawy kres ich poczynaniom. Niejaki kapitan Lange tym się właśnie wsławił. A ten topór znaleziono potem po walce i że był całkiem dobry to go zabrano jako trofeum i pamiątkę. Tylko stylisko miał ułamane to trzeba było sprawić nowe. No i teraz właśnie był na sprzedaż. Słysząc taką rewelacyjną historię Annika oczywiście już nawet nie oglądała innych broni tylko od razu chciała właśnie ten topór. No może jeszcze miecz. Bo co to za wojownik bez miecza?

No tak, to trochę zeszło na tych zakupach. Właściwie z pół dnia. I monet też to sporo kosztowało. A jeśli by chcieć postawić na jakość to jeszcze więcej. Sakiewka młodego mnicha nie była aż tak zasobna aby pozwolić sobie na to wszystko. A jak hojna by była sakiewka bretońskiej pani Anniki to by trzeba dopiero z nią o tym porozmawiać. Jutro w każdym razie miała być na tej wieczorno - nocnej orgii u zachodnich głazów nawet jeśli nie ruszałaby razem z większością grupy z “Mewy”. W końcu te rozmyślania przerwał mu jeden z braci który go powiadomił, że przybył ten nauczyciel co miał obejrzeć Georga.

---


Podobnie jak późnym rankiem kolegę ze zboru zastał czekającego na recepcji. Wyglądał bardzo dostojnie i godnie. Bez trudny można było uwierzyć, że jest belfrem z jakiejś uczelni albo prywatnym korepetytorem dla dobrze urodzonych latorośli których stać było na takie edukacyjne usługi. Chociaż jak na szacownego profesora to był jeszcze dość młody. W wieku pośrednim między żakami a szacownym, gronem naukowym. Do tego jeszcze elegancka, skórzana torba podobna do tych jakie nosili cyrulicy. Zapewne na materiały naukowe czy jakieś notatki.

- A to jest brat Otto. On pana zaprowadzi do pacjenta. - podobnie jak rano brat recepcjonista niejako przekazał gościa pod opiekę innego.

- Dziękuję. - nauczyciel podziękował recepcjoniście i spojrzał na przybysza jakby nic ich nie łączyło i widzieli się po raz pierwszy. - Pochwalony bracie Otto. Miło mi cię poznać. Wczoraj wasz przeor sporo mi mówił o tym wyjątkowym pacjencie. Z przyjemnością go poznam. - przywitał się z delikatnym ukłonem dopełniając grzecznościowej formuły powitania kogoś kto odebrał odpowiednie wykształcenie. Poczekał aż mnich też się przywita po czym odezwał się dopiero gdy szli razem korytarzami hospicjum.

- Joachim był już u was? - zagaił cicho jakby ciekaw co wyszło z wcześniej omawianych planów wizyty w tym dobroczynnym przybytku.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0)



Joachim



Młodego magistra rozsadzała ekscytacja. Pierwszy raz miał samodzielnie przyzwać istotę z innego wymiaru! Ale mimo wszystko zdawał sobie sprawę, że sporo się przy tym nachodził. Właściwie to gdy tylko pożegnał się z kolegami w hospicjum to cały czas gdzieś chodził. Co okazało się nieco zaskakujące ale kultyści Chaosu mieli trudności z posadaniem symboli Chaosu. A to nie był bibelot jaki można było kupić na jarmarku, odpuście czy co tydzień po mszy na świątynnym dziedzińcu na straganach ze świętymi obrazkami i medalikami. To był bibelot za jaki można było trafić na stos.

Najpierw odwiedził Thobiasa. I po części było mu po drodze bo nauczyciel mieszkał gdzieś w zachodnich granicach centrum. Lub wschodnich granicach zachodniej dzielnicy. Taka całkiem przyzwoita okolica, w sam raz dla aspirujących do wyższych sfer i elity społeczeństwa ale jacy jeszcze się do nich nie zaliczali. Ale go nie zastał. Otworzył mu jakiś służący i przekazał, że pana nie ma. Jest na zajęciach. I wróci dopiero pod koniec dnia. No tak, bo Thobias jak nie brał udziału w sekciarskich zebraniach i ich spiskach to zarabiał jako nauczyciel i korepetytor. Dlatego w dzień trudno było go zastać w domu. A magister przyszedł z dzwon czy dwa za wcześnie aby liczyć, że spotka go podczas przerwy obiadowej jak to jakiś czas temu spotkali się na niziołkowych naleśnikach i placuszkach. Służący zapytał czy ma coś przekazać i od kogo. Ale samego gospodarza w domu nie było.

---


Potem zaszedł do Aarona. Musiał długo walić w drzwi zanim usłyszał z wnętrza jakąś reakcję. Ale gospodarz w końcu doczłapał się do drzwi i je otworzył. - A to ty. Dobrze, że nie straż. Wejdź. - powiedział mocno zaspanym głosem. Potem też potrzebował nieco czasu aby przez kacowe opary przebiło się o co kolega pyta.

- Aa… Talizman z Gwiazdą Chaosu… No tak, tak to nasz symbol tak… I co? Aaa… Chcesz… A czekaj chyba gdzieś tu jakiś miałem… A po co ci? - w końcu wstał z flegmatyzmem dokładnie odwrotnym do ekscytacji kolegi. Zaczął przewalać jakieś pudła, worki, zajrzał pod łóżko, odsunął je. Przy okazji robiąc jeszcze większy bałagan a raz to bosą stopą kopnął jakiś szklany odłamek, zaklął i musiał poszukać jakiejś szmaty do obwiązania skaleczenia. Ostatecznie jednak się poddał i nie znalazł tego symbolu. - A nie wystarczy ci taki narysowany? Mogę ci narysować. Albo zrobić z patyczków. Już takie robiłem. Tylko strzałki się trudno robi. A do czego ci ten talizman? Do tej pory jakoś go nie potrzebowałeś. - zapytał i zaproponował gdy już skapitulował, że znajdzie ten talizman u siebie. W końcu nawet nie do końca był pewny czy go miał czy go jednak nie podarował na drogę Sebastianowi jak ten w zimie opuszczał miasto. A może tylko miał taki zamiar? Już sam nie był pewny. Więc pozostało udać się do apteki Sigismundusa. Z Aaronem lub bez.

---


- Witaj chłopcze! - dzwonej zapowiedział klienta. Ale ten przez chwilę nie doczekał się nikogo za ladą. Dopiero szybkie, ciężkie kroki z zaplecza zapowiedziały gospodarza. Jeszcze skrzypnięcie drzwi i do środka wszedł znajomy grubas. Który rozpromienił się niczym dobry wujaszek na widok ulubionego siostrzeńca.

- Cóż cię do mnie sprowadza? - zapytał troskliwie bo na razie w aptece poza nimi nikogo nie było. - Aa… Takie rzeczy… Tak, mam coś takiego. Kiedyś poprosiłem Starszego i mi dał. Poczekaj tu… Albo nie, chodź na zaplecze. Szkoda aby ktoś to przypadkiem zobaczył prawda? - pokiwał swoją byczą głową gdy usłyszał po co młody magister przyszedł. Przeszli na zaplecze apteki i tu gospodarz poprosił aby gość poczekał. A potem gdzieś poszedł. Nie było go dość długo ale w końcu wrócił. Przyniósł mu dość prosty medalion zrobiony z metalowych blaszek znitowanych na środku. Ale symbol się zgadzał. Osiem strzałek odchodzących od siebie. Każda liczebnie odpowiadała jednemu z podstawowych wiatrów magii. Spięte w okrąg. Tak to była właśnie Gwiazda Chaosu. Lub jak nauczał Starszy oraz jego dawny mistrz w Kolegium, Gwiazda Chaosu Niepodzielonego. Ogólny i najbardziej rozpoznawalny symbol jaki był ojcem i matką wielu innych.

- A chcesz zobaczyć postęp moich prac? Czy może się spieszysz? I właściwie po co ci ten talizman? - zapytał jowialnie tonem dobrodusznego wujaszka.

---


Potem jeszcze musiał kupić tą biżuterię. Z opisu czaru wynikało, że nie musi być jakaś z górnej półki. Altzh nie był pod tym względem jakoś bardzo wybredny. Raczej miał manierę sroki co zbiera co to błyszczące. Ale też zdawał się mieć jakiś instynkt wyczuwający co jest dla śmiertelników cenne. Zwłaszcza w sprawie biżuterii. Więc Merga zwyczajowo zwabiała go jakąś błyskotką. Koralik, łańcuszek, medalik, nawet moneta czy kolczyk. Ale na pierwszy raz to dobrze aby z tego była jakaś kupka. Tak na taki półmisek. Co oznaczało z kilkanaście sztuk niezbyt wygórowanej biżuterii. Ale jednak trochę to jego sakiewka odczuła. I sprzedawca trochę dziwnie na niego patrzył. Proponując mu jeden czy dwa jakieś droższe cacka jakie by kosztowały podobnie no ale Joachim raczej nie mógł mu powiedzieć, że to brzmi rozsądnie ale dla demonicznego impa jakiego miał zamiar przyzwać to taka sztuka czy dwa, nawet jeśli w podobnej cenie to by mogła wyglądać podejrzanie skromnie i biednie.

Jak już wreszcie wrócił do domu to nieźle schodził własne nogi. Ale udało mu się zebrać komplet! Była już pora obiadowa. Może nawet trochę po. Ale ekscytacja pchała go do swojej pracowni. Jeszcze raz musiał przeczytać ten opis czaru jaki dostał od mistrzyni aby czegoś nie przegapić czy nie pokręcić. Oczywiście było tam więcej składników niż jeden talizman i kupka biżuterii. Ale większość była w miarę typowa dla odprawiania czarów. Więc świece, poświęconą kredę czy naczynia to miał już u siebie. Z opisu wynikało, że jak się nabierze wprawy to wystarczy ten talizman i jakaś błyskotka aby przyzwać Altzha. Ale na początek to jednak Merga zalecała ostrożność. Tak aby to potraktować poważnie, tak jakby chodziło o przyzwanie potężniejszych istot Eteru jakie były bardziej wymagajace. Ale wiele schematów powtarzało się więc ten prostszy czar był w jej zdaniem w sam raz do trenowania potrzebnych nawyków i procedur.

Zalecała zacząć od rysowania dwóch pentagramów. Jeden wewnętrzny powinien stanowić miejsce uwięzienia demona. Im potężniejszy tym trudniej było go w niej utrzymać a i składniki oraz moc potrzebna do tego były potężniejsze. Drugi pentagram był kręgiem ochronnym dla czarnoksiężnika. Powinien mu pomóc w obronie gdyby ten pierwszy został przełamany. Precyzyjne ich wyrysowanie jednak zajęłoby sporo czasu. Nie byłoby to przeszkodą gdyby Joachim nie miał innych planów na dzisiaj. No ale miał. A dwa to nie miał pojęcia jak mu pójdzie sam rytuał ani ile czasu mu zajmie. Sam rytuał powinien trwać może pacierz. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Ale jak się nie uda? Miał szansę go powtórzyć. I nie był pewny co się stanie gdyby mu sie udało sprowadzić tą istotę. I czy właśnie tą? Jeszcze w Kolegium uczył się, że każde takie przejście do Eteru może sprowadzić coś innego niż planuje czarownik. Ponoć takie rzeczy się zdarzały. Było to udokumentowane w księgach. Jacyś hedoniści chcieli sobie sprowadzić ponętną demonetkę na orgię a zamiast niej wpadło jakieś krwiożercze obrzydlistwo co ich wszystkich zerżnęło. Oczywiście gdy się było bogobojnym obywatelem Imperium i pilnym uczniem Kolegium to można było z nich szydzić i mówić, że dobrze im tak. Ale gdy się samemu zaczynało takie zabawy to już nie musiało być tak lekko i do śmiechu.

Ale na wypadek gdyby tak profesorowie z Kolegium tak straszyli tylko swoich żaków i młodszych kolegów to jednak Merga też mówiła podczas nauk coś podobnego. Że magia to bardzo nieobliczalna i płynna nauka. I rzeczywiście można przyzwać coś innego niż się miało zamiar. A w końcu ona była praktykującą wiedźmą i doświadczonym demonologiem. W końcu te impy jakie mu oddała traktowała właśnie jako ćwiczebne modele dla swoich uczniów.

Niemniej sądząc z zapisków była dobrej myśli, że jej najnowszy uczeń powinien sobie poradzić nawet gdyby jej nie było podczas tego rytuału. Pewną trudność dostrzegała w tym, że jego znajomość języka demonów była dość pobieżna. Ale między innymi dlatego z jednej strony nauczała go najpowszechniejszych zwrotów z drugiej właśnie takie były zawarte w formule zaklęcia. Jednak to samo co przy standardowej magii ważne było aby idealnie wymówić wszystkie wersy. To jeszcze wydawało mu się do zrobienia. Zwłaszcza, że na razie mógł się posiłkować czytając z kartki. Jednak gdyby do przywania doszło wówczas musiałby w tym języku pertraktować z ta obcą istotą. A jak się potoczy rozmowa to trudno było przewidzieć.

Wedle opisu wiedźmy impy to były najprostsze i najsłabsze stworzenia Eteru. Tak bardzo rozrzedzone, że tam, w Eterze, często nie miały nawet spercyzowanej formy. Przynajmniej tak na stałe. Ale też zwykle nie służyły żadnej z Czterech Potęg. Więc z całej menażerii niezrodoznych nad nimi było najłatwiej zapanować śmiertelnikowi. Tu w jej ocenie dawała spore szanse Joachimowi. No i gdyby coś szło nie tak to zawsze mógł odesłać chochlika z powrotem do Eteru. O ile nie stałoby się coś naprawde nieprzewidzianego.

Pod względem potrzebnej mocy to nie był jakiś wymagający czar. Nawet dla czarodzieja u początków swojej kariery zawodowej jak Joachim. Zapewne nawet by się nie zbliżył do górnych limitów swojej mocy. W przeciwieństwie do wzywania potężniejszych istot co już byłoby bardziej wymagające. Zwłaszcza jak ktoś to robił bez swojego patrona i pierwszy raz.

W końcu uznał, że chyba ma wszystko gotowe. Przynajmniej wedle tej listy jaką zrobiła mu mistrzyni. Na środku podłogi stał stosik taniej biżuterii, na stole obok niego leżał talizman Gwiazdy Chaosu. Za oknami było jeszcze widno i do zmroku gdy było umówione spotkanie w “Mewie” dla tych co mają robić nocny skok było jeszcze ze 3, może 4 dzwony. Ale jeszcze by musiał tam dojść od siebie co by mu z pół dzownu zeszło i pewnie trochę czasu tak na wszelki wypadek. Poza tym została mu decyzja czy zaczynać teraz czy odłożyć to na później. Ostatecznie uznał, że warto spróbować.

Sam czar zawierał kilka wersów. Zupełnie jak jakaś jedna zwrotka poematu. Chociaż jak znał mowę demonów to przypominało to dość zabawną rymowankę dla dzieci na temat ptasiego, sprytnego posłańca godnego złota. Co chyba miało pochlebić tej istocie i było nawiązaniem do nagrody jaka go zwabiała. Zawsze zabierał ją tam do siebie do innego wymiaru. Więc za każdym razem trzeba było mu złożyć w ofierze coś nowego. Ale z opisu zaklęcia wynikało, że później to wystarczy mu zwykła błyskotka albo nawet kilka monet.

W miarę jak mówił czuł, jak włosy mu stają na karku. Powietrze kilka kroków przed nim zaczynało jakoś gęstnieć i elektryzować. Chociaż swoimi zwykłymi oczami nic tam nie dostrzegał. Ale to trzecie, wyczulone na moc napradę dostrzegało, że coś tam zaczyna gęstnieć. Ale póki nie skończył to tylko rosło i pęczniało. Dopiero gdy skończył przez moment nic się nie działo. A potem trzasnęło suchym dźwiękiem podobnym do pękającej, pustej butelki. Ale to nie szkło a ten fragment rzeczywistości pękł na moment łącząc się z piekielnym wymiarem. Ten wypluł z siebie gęstą, kolorową chmurę. A gdy ta się rozwiała razem z ostrym, zapachem siarki kilka kroków przed nim na podłodze stał stwór.

Taki mniej więcej ptak. Tylko to co go okrywało to chyba nie do końca były pióra. Łuski? Sierść? Właściwie może wszystko po trochu. A może coś jeszcze innego. Stworzenie było znacznie mniejsze od niego. Czubek głowy sięgał mu może do połowy ud. Miało długą szyję podobną do gęsi albo łabędzia. Tylko łeb całkiem inny. Z dużymi, okrągłymi oczami. I coś podobne do dzioba. Ale czy to był pysk czy dziób nie był pewny. W każdym razie wystające, igłowate zęby nadawały mu nieco drapieżnego wyglądu. Stwór przyglądał mu się naprawdę jak ptak. Zwłaszcza, jak przekrzywił głowę w bok. A potem ją odwrócił jakby chciał się przyjrzeć lepiej jednym ze swoich oczu. Bo okazało się, że zamiast jednej pary ma ich ze dwa czy trzy. Albo jedno ale jakoś podzielone na kilka mniejszych. Imp wyglądał obco. Nawet jego pióra czy co on tam miał opalizowały metalicznie. Tylko z daleka albo przy słabym oświetleniu mógłby być wzięty za ptaka z tego świata. To było na tyle obce, że mag poczuł suchość w ustach. Jednak świadomość przewagi jaką powinien mieć jako wzywający no i to, że się tego spodziewał pomogły mu zapędzić niskie, ostrzegawcze instynkty w głąb jaźni i zapanować nad nimi. Zaś stworzenie z innego wymiaru zaskrzeczało głośno i jeszcze dziwniej niż wyglądało. Zamachało skrzydłami i wzbiło się w powietrze. Na tyle na ile pozwalała pracownia magistra.

Musiał działać szybko. Z tego co go zdążyła nauczyć mistrzyni wynikało, że nawet tak słabe chochliki są z natury złośliwe i niechętne do współpracy ze śmiertelnikami. Trzeba było je nakłonić obietnicą czegoś im przydatnego, miłego czy potrzebnego, zastraszyć do posłuszeństwa przerażający swoją potęgą lub brutalnie łamiąc ich wolę albo wynegocjować coś podobnie jak transakcję handlową. Jak powinien zadziałać w tym wypadku już musiał zdecydować sam. Była szansa, że którąkolwiek z metod obierze powinien mimo wszystko móc zapanować nad impem.

---


Mecha 28


Użycie czaru: przyzwanie impa: Altzh (Magia; 5 PM)

Joachim: Magia 2
składnik czaru: +1 wynik rzutu
brak doświadczenia: -3 wynik rzutu


Joachim: Magia 2; rzut: https://orokos.com/roll/976773 6,8 = 14; 14+1=15-3-12; 12-5=+7 > suk = czar się udał


Test strachu: imp


Joachim SW 60

kontrolowane warunki SW +10


Joachim 60+10=70; rzut: https://orokos.com/roll/976774 46; 70-46=+24 > ma.suk = wzięcie się w garść 0 (norma)


---




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Bursztynowa; kamienica Pirory
Czas: 2519.07.12; Wellentag; popołudnie
Warunki: jasno; cisza; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; umiarkowanie (0)



Heinrich



I znów był w kamienicy przy Bursztynowej 17. Tak samo jak wczoraj. Tylko wczoraj to chyba gdzieś o tej porze dopiero ją opuszczał. A może nawet jeszcze trochę później? Właściwie to nie było aż takie istotne. W każdym razie dzisiaj też drzwi otworzyła mu ta urocza, młoda brunetka co wczoraj. Kerstin poprosiła aby poczekał a ona poszła sprawdzić jakie jej pani ma plany. Przez chwilę więc starszy już mężczyzna został pozostawiony sam sobie. Ale młoda służka szybko wróciła oświadczając, że milady go przyjmie. Po czym zaprowadziła go do salonu artystycznego. Tego samego co wczoraj się stopniowo zbierali po mszy i rozmawiali na różne tajne, spiskowe i przyjemne tematy aż nie zaczeli schodzić się w loszku. Dzisiaj też zastał obie gospodynie w środku. Pirora podziękowała pokojówce i po chwili zostali w swoją kultystyczną trójkę.

- Witaj Heinrichu. Czyżbyś zasmakował w moich skromnych progach? Wczoraj i dziś. Jestem zaszczycona. - oznajmiła mu blondwłosa Aerlandka jawnie go kokietując gdy nieco poufale nadstawiła mu policzek do eleganckiego pocałunku tak modnego w wyższych sferach. Soria też chyba była w dobrym humorze bo postąpiła podobnie. A wczoraj to jak widział niczym wielka dama iście królewskim gestem podawała swoją dłoń do pocałowania. Jednak siedziała na tym wspaniale zdobionym krześle w roku salonu między oknem a ścianą z licznymi obrazami. Z dobrym widokiem na przeciwną ścianę. Też z obrazami. Tam był też pierwszy obraz namalowany w zimie przez Pirorę. Jak jeszcze mieszkała w tawernie. Przedstawiał pociągającą i nieco mroczną syrenę. W tle widać było pływające w zimnym, ponurym morzu ciała marynarzy. Sugerujące, że to właśnie główna postać zwodniczej, pięknej syreny jest za to odpowiedzialna. A sama postać pół kobiety pół ryby bardzo wpadała w oko. Zwłaszcza przez swoją śmiałość w postaci wyeksponowanej nagości. Zwłaszcza ponętnych, jędrnych piersi. Z tego co wiedział modelką do tych piersi i całego zgrabnego torsu była Burgund. Zaś twarzy użyczyła Kerstin. Nawet było widać pewne podobieństwo między obrazem a obiema modelkami. Teraz ten obraz wisiał na honorowym miejscu w kolekcji gospodyni. Ale przez pół roku uzbierała kolejne. Jedne były jej autorstwa, inne Kamili van Zee co w towarzystwie szlachetnie urodoznych koleżanek była najzdolniejszą malarką. Inne jeszcze od innych artystów jacy chcieli tutaj przedstawić swoje dzieła, lub gospodyni je od nich kupiła, oni jej ofiarowali w podziekowaniu za mecenas czy też goście ze znamienitych rodów podarowali lub pożyczyli jej swoje obrazy aby dorzucić swoją cegiełkę do tej domorosłej galerii malarskiej jaką cieszyła oko i estetykę ich wszystkich.

- Troszkę się spóźniłeś mój drogi. Właśnie pożegnałyśmy Fabienne i Kamilę. Przyjechały na lekcję. Językowe. I kulturowe. Wymiana doświadczeń z różnych epok, krajów, kultur. I języków. - powiedziała lady Soria rozkosznie się przeciągając. I od niechcenia rzuciła mu na kolana coś ciemnego. Jak to mu tam to wylądowało to przez chwilę wyglądało na ozdobną, koronkową chustkę albo podobny kawałek materiału. Dopiero jak go wziął w dłonie przekonał się, że to właśnie podobny kawałek materiału a nie chustka. Dokładniej to kobiece, eleganckie majtki. Takie z górnej półki na jakie takie ulicznice jak Łasica czy Burgund to pewnie nie mogły sobie pozwolić. I świadczyły o tym wyszyte, ozdobne inicjały “KvZ”.

- Oj tak! Obie były bardzo chętne do nauki! Zwłaszcza jak tych nauk udzielała im milady. A jak chodzi o tą część językową to obie okazały pełną żarliwość i zaanażowanie! - roześmiała się wesoło Pirora w pełni popierając słowa swojej milady.

- O tak. Naszą Fabi to miałeś okazję poznać od prywatnej strony wczoraj. A dzisiaj Kamilka okazała się tak wspaniale słodka jak wczoraj miałam nadzieję. - czerwona milady też wydawała się być w świetnym humorze tą zdobyczą. I na dowód tego podwinęła trochę swoją czerwoną suknię. Może nawet więcej niż trochę bo materiał podwinął się aż za kolano. Sama w kuszącym geście zaprezentowała swoją gładką łydkę i stopę. A na nich widać było liczne odciski kobiecych ust.

- Te bordowe to od Kamili. A te fioletowe od Fabi. Miała dziś nową pomadę, bardzo ładną. A te czerwone to moje! - Pirora wytłumaczyła Heinrichowi czego dowodem są te pocałunki. I wyglądało na to, że córka Soren zebrała dzisiaj należną jej porcję hołdu od swoich dwórek. W tym jednej nowej.

- Może zabierzemy ją ze sobą jutro? I tak z nami jedzie do Rose. - zapytała Pirora podekscytowana na myśl, że miałyby nową koleżankę do zabawy na jutrzejszej orgii. Soria odetchnęła pełną piersią. A miała czym oddychać. I sięgnęła po kieliszek wina rozkoszując się nim i tą myślą.

- Kusząca myśl. Ale obawiam się, że jest na to za wcześnie. Numerek z koleżankami - szlachciankami w luksusowych i bezpiecznych warunkach to jednak nie to samo co jakaś orgia z pospólstwem i ladacznicami jacy parzą się jak popadnie ze zwierzoludźmi. Może później. Myślę, że jest na dobrej drodze aby do nas dołączyć na pełny etat. - stwierdziła w końcu czerwona milady sącząc bez pośpiechu wino ze swojego kieliszka. Stanowiła specyficzną mieszankę elegancji i wyuzdania. Z jednej strony była ubrana i zachowywała się jak wielka dama z najlepszych salonów i pałaców. Z drugiej ta odrobina perwersji w jej spojrzeniu, uśmiechu, obietnica zawarta w rozleniwionym tonie sprawiała, że z miejsca przychodziło na myśl coś niestosownego co przyjemnie jeżyło włosy na karku. Nawet gdy nie robiła nic szczególnego.

- No tak, to jednak nie to samo. Pewnie ją więc zobaczymy dopiero w Bezahltag na wieczorku poetyckim. - Pirora nie oponowała i zgodziła się, ze zdaniem swojej milady.

- W sam raz aby nabrać sił po jutrzejszej nocy. I ochoty. - odparła herold Soren rozleniwionym tonem. Jakby już smakowała zniecierpliwienie i ekscytację ciemnoskórej piękności uchodzącej za jedną z najpiękniejszych i najbogatszych panien w okolicy. Albo i mówiła o sobie.

- A co do jutrzejszej nocy mam ochotę wynagrodzić Fabi jej talenty oraz wierną służbę. W końcu takie spotkanie jak jutro nie zdarza się codziennie. Nie zawsze jest okazja aby cię sponiewierało stado zwierzoludzi prawda? No ale wszystkie się na to cieszymy i czekamy z niecierpliwością ale mam ochotę ją jakoś wynagrodzić skoro tak radośnie została naszą najpodlejszą z podłych i najnędzniejsza z nędznych. Tylko jeszcze nic nie wymyśliłam. Samo prowadzanie nago na smyczy to i miała choćby wczoraj u nas. Jak myślisz Heinrichu? Może ty masz jakiś interesujący pomysł jak by dodatkowo sponiewierać naszą kochaną Fabi tak aby zapamiętała tą noc na długo? W końcu to jej pierwszy raz ze zwierzoludźmi. No i z nami w tak wyjątkowej scenerii. - Soria zaczęła mówić jakby w dwuosobowy tłum gdy tak mówiła na głos swoje myśli, początkowo raczej do swojej gospodyni ale na koniec zwróciła się bezpośrednio do byłego łowcy czarownic jakby pytała go o zdanie.

- Ah! Wybaczcie ale potem mogę zapomnieć. - Pirora wtrąciła się jakby coś jej sie przypomniało. Milady dała jej znać, że może to powiedzieć. - Kamila jak u nas była to mówiła, że dostała list z Saltburga. Z ich teatru. Wyślą do nas swoje przedstawicielstwo aby rozeznali się w warunkach i w ogóle co my tu mamy. Pewnie chcą sprawdzić czy ten teatr to nie jakaś pomalowana stodoła czy inna tancbuda. No jak na to liczą to się trochę przeliczą bo trochę ten nasz teatr odstawiliśmy. Może nie jest taki wielki i wspaniały jak te w wielkich miastach co widziałam bo w końcu to kiedyś była tawerna. Ale niczego jej nie brakuje. A samych aktorów to możemy rozparcelować po naszych rezydencjach. A obsługę to już się jakoś gdzieś pomieści. Tej Violette von Spee to nie znam. Kamila też nie. To ich impresario. Ale do Odette von Treskow to się od zimy od niej nasłuchałam i to ponoć jedna z najwspanialszych div tutaj na północy. Podobno “oh i ah” wedle naszej Kamilki. No i mają do niej przyjechać za parę dni więc pewnie w tym tygodniu już będą tutaj. - Pirora przekazała najświeższe ploteczki z dzisiaj jakie się obie a pewnie i Fabienne, dowiedziały dzisiaj od głównej mecenas teatru i sztuki w tym mieście. I nie ukrywała, że jest tym bardzo podekscytowana, że takie sławy ze stolicy wreszcie przyjadą do ich dość prowincjonalnego miasteczka. Mieli przybyć wcześniej no ale przez ten pogrzeb i żałoba wszystko stanęło pod znakiem zapytania i nie było pewne kiedy ani czy w ogóle przyjadą. A wreszcie mieli przełom i to całkiem pozytywny. Była nadzieja, że jak nad wysłanniczkami ze stolicy tutejsi mecenasi sztuki i notable zrobią dobre wrażenie to ściągnął oni resztę swojej trupy. Na to przynajmniej liczyła młodziutka Averlandka.

- Oh wybacz nam nasze maniery Heinrichu. Bo my tu cały czas o sobie pytlujemy a ciebie zapewne coś sprowadza do nas i masz do nas jakąś sprawę. - milady pokiwała głową do słów von Dake ale ponownie zwróciła się do gościa. Tym razem w eleganckim, przepraszającym tonie. Teraz obie umilkły i czekały co się wypowie wreszcie ich gość.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172