Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2023, 15:06   #82
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Huh.

Nowe wydanie ”Strixhaven Star” okazało się być zupełnie pozbawione absurdalnego, traumatyzującego obrazka na pierwszej stronie. Co nie oznaczało jednak, że obyło się bez przekłamania wydarzeń, które miały miejsce w ”FireJolt Café”. Percy, który chwycił za tygodnik drżącą ręką, przekrzywił głowę, mrużąc szare oczy w zdziwieniu i skonfundowaniu. Grayson Wildemere, zapisany w mentalnym rejestrze adepta jako “złoczyńca”, okazał się być do tego pozbawiony profesjonalizmu i oddania obiektywnej prawdzie, jak również mógł okazać się zapatrzonym w siebie megalomanem. Tudzież tak zależało mu na przychylnej opinii osób trzecich, że gotów był nie tyle co nagiąć historię, co zupełnie ją przepisać, byle tylko ukazać się w dobrym świetle.

Zawiedziony? — Drazhomir zapytał, spoglądając przez ramię adepta.

Hm? Nie — odparł chłopak. — Czy Graysonowi Wildemere aż tak zależy na uznaniu innych?

Możliwe.

Dlaczego?

Percy był zaznajomiony z wieloma konceptami, nawet takimi z którymi nie był w stanie się utożsamiać. Bycie lubianym od zawsze było dla niego dziwną rzeczą, zwłaszcza gdy było postawione na piedestale priorytetu i przybierało obsesyjne wymiary. Sam nigdy nie odczuwał tejże potrzeby.

Czy nie lepiej być lubianym za to, kim się jest naprawdę niż za to, kim chce się być? — de Sartre kontynuował, gdy minotaur tylko wzruszył ramionami. — Lub co gorsza za to, kogo się udaje?

Percy... — Drazhomir westchnął, ściągając okulary z nosa i ściskając mostek nosowy z przymkniętymi oczami. — To zbyt ciężkie pytanie na tak wczesną godzinę.

Adept pokiwał głową i odłożył gazetę na wózek z książkami, wracając do odsyłania tytułów na swoje miejsca na regałach machnięciami dłoni. Motywacje Graysona Wildemere’a, którymi kierował się przy przekłamaniu incydentu z żabami, były zaledwie chwilową, prędko zapomnianą ciekawostką.


Quentillius Antiphiun Melentor Trzeci skorzystał z zaproszenia de Sartre’a i zjawił się pewnego popołudnia w bibliotece na krótko po incydencie w ”FireJolt Café”. Dwójka studentów zagłębiła się razem w rząd regałów, których półki uginały się pod ciężarem dzieł poświęconych szeroko pojętej lingwistyce. Podczas gdy Percy odnajdywał i ściągał księgi, których tytuły zapisał wcześniej na pergaminie, aspirujący aktor wiercił mu dziurę w brzuchu szczegółowymi pytaniami na temat obu incydentów, w których brał udział - skrzyniogromienia i pacyfikacji płazów. Adept odpowiadał zdawkowo, krótkim i rzeczowym tonem, chyba zbyt wyzutym z dramatyzmu jak na gust jego towarzysza. Był zbyt skupiony na wyszukiwaniu książek, aby oglądać się przez ramię i zajmować wyzwaniem, jakim było dla niego czytanie mimiki i języka ciała.

Do czasu.

Percy nieomal runął na piaskowiec pod stopami, gdy Quentillius śmiertelnie poważnym tonem oznajmił, że zamierzał napisać sztukę traktującą o wyczynach Skrzyniogromców i wystawić ją na zakończenie pierwszego roku. W jednej chwili obrócił się na pięcie, gotów gorąco oprotestować plan aktora, lecz przez wybrakowaną koordynację ruchową zaplątał się we własne nogi i zachwiał w tył. Gdyby nie refleks towarzysza, który chwycił go za ręce i utrzymał w pionie, byłby poleciał w dół, tuż pod kończyny mijanego automatona.

Percy, to był żart — oznajmił Quentillius ze śmiechem. — Jestem zbyt zajęty innymi projektami, by móc unieśmiertelnić twoje męstwo i bohaterstwo w jambicznym pentametrze. Mimo że zdecydowanie już zasłużyłeś na ten zaszczyt.

Hngh — odparł elokwentnie Percy, wyswobadzając się z uścisku aktora.

Adept zebrał resztę tytułów w przyspieszonym tempie, z napiętą sylwetką zalaną nagłym gorącem. Już i tak krótkie odpowiedzi na zadawane mu pytania skracał jeszcze bardziej, a gdy w końcu zasiedli przy stoliku na uboczu odetchnął z ulgą. Obawy, że być może nieumyślnie urazi Quentilliusa nieopatrznym, bezpośrednim zwrotem szczęśliwie się nie sprawdziły.

Oto dowód na to, że moje podejście jest właściwe — oznajmił aktor po jakimś czasie, obracając księgę w stronę Percy’ego i wskazując mu ustęp. — Nie każdy język stosuje podział na rodzaje i przekładając utwory odziera się je właśnie z takich niuansów. Widzisz!, “książę lub księżniczka, którego lub którą obiecano”. Tak brzmiałoby w dokładnym przekładzie. Przełożenie tego na “książę, którego obiecano” zupełnie pozbawia dzieła dwuznaczności i zawęża pole do interpretacji!

Dlatego nigdy nie przepadałem za sztukami — mruknął Percy, wczytując się we wskazane mu słowa.

De Sartre zmarszczył brwi, gdy nie nadeszła żadna odpowiedź i cisza wydłużyła się niekomfortowo. Uniósł spojrzenie znad otwartej księgi. Quentillius wyglądał, jakby adept śmiertelnie przeklął nie tylko jego, Melentora Drugiego i Pierwszego, ale i wcześniejsze jeszcze niewątpliwie liczne pokolenia Melentorów. Poruszał ustami jak ryba wyrzucona na brzeg, szukając języka w gębie.

T-t-t-t-tylko dlat-tego że są p-p-przewidy... przewidywalne — Percy pospieszył z wyjaśnieniem. — J-j-jeśli się prze-prze-przeanalizuje i rozłoży je na cz-czynniki pierwsze, t-t-to... to wiadomo, j-jak fabuła pot-toczy się dalej.

Ha! To dlatego, że nie czytałeś porządnych dzieł — Quentillius odparł pewnym siebie tonem. Wydobył z torby pergamin, który zaraz zaczął zawzięcie zapełniać tytułami. — Miałeś nieszczęście czytać niskolotne szmiry lub grafomanię niegodną nawet podtarcia się nią w wychodku. Musimy skorygować tenże fakt, mężny Skrzyniogromco!

Chcąc, nie chcąc, Percy przyjął wciśniętą mu w dłoń listę lektur.


Trzeci - a ostatni przed egzaminami śródsemestralnymi - tydzień w Strixhaven zdominowały przygotowania do testów. Percy spędzał czas od wczesnych godzin porannych, do późnych wieczornych na lekturze, zupełnie odkładając wszelkie inne kwestie - własne eksperymenty czy listę Quentilliusa - na bok i oddając w pełni nauce. Materiał utrwalał na wiele sposobów - wraz z Ror i Tillianą przepytywali się z poznanych na lekcjach zagadnień, Drazhomira poprosił o zadawanie mu pytań podczas pracy, w cichych zakamarkach uniwersytetu przeglądał notatki i nawet wizualizował niektóre rzeczy prostymi iluzjami. Krótko mówiąc, Percy żył nauką do egzaminów. Zapominając zupełnie o właściwym życiu i idących zeń w parze biologicznych wymogach.

Do tego stopnia, że któregoś dnia w bibliotece, otoczony przez rozłożone księgi i w towarzystwie Drazhomira, zbyt szybko przechylił się nad stołem i zachwiał w miejscu. Czarne plamy wykwitły mu przed oczami i musiał zaprzeć się o blat, skupiając na głębokim oddychaniu. Zapewne gdyby nie minotaur, kontynuowałby naukę zaraz po odejściu ataku słabości.

Jadłeś coś dzisiaj? — Drazhomir spojrzał na niego uważnie, odkładając krzyżówkę.

Percy tylko mruknął coś pod nosem w odpowiedzi, wracając do wertowania stron i wyszeptywania czytanych słów. Pytanie i tak było w sumie retoryczne. Pierwszy asystent zdążył już poznać złe nawyki de Sartre’a. Być może dlatego sięgnął od razu po ciężką artylerię, a nie strzał ostrzegawczy.

Jeśli nie pójdziesz czegoś zjeść, przyprowadzę tu Quezane — zagroził.

Ugh. Już idę — nadąsany Percy bezceremonialnie odsunął krzesło i zniknął z biblioteki.
 
Aro jest offline