Znaki wyrysowane przez Yago w piasku, będące imitacją znanych Jehanowi symboli, nie napawały go otuchą. Linie potwierdziły słowa Pollanina o tożsamości napotkanych niewolników i ich wyznaniu, rozpraszając Baudelaire'a chwilą zadumy, lecz głębsza rewizja teorii na temat ataku na
"Mufasę" musiała poczekać aż ruszą ponownie w drogę. Zwłaszcza że młodzieniec ledwo zdołał powstrzymać pogardliwe prychnięcie i chęć przewrócenia oczami na słowa sierżanta Rentona o "honorowym pojedynku", a nadszedł oczekiwany wybuch. Jednak nie - jak początkowo przewidywał - ze strony pierwszego bufona Rezysty w Perpignanie, a dzikich psów na smyczy konsulatu.
Jehan nie oderwał spojrzenia od sylwetki Pollanina smaganej i wstrząsanej opadającymi na nią pięściami i kopnięciami, krzywiąc się tylko w nie do końca kontrolowanym odruchu sympatyzowania z morzem bólu w jakim mężczyzna musiał teraz pływać. Mocarnymi uderzeniami hartowano nie tylko stal, lecz zanim
te widma przeszłości zupełnie wychyliły łby z czeluści pamięci, ryk Demarque'a uciął rozrywkę harapów. Bordenoir z trudem oderwał spojrzenie iskrzące niezdrową fascynacją od czerwieni w przydrożnym pyle i odwrócił się na pięcie gdy Afrykanie dźwignęli Pollanina do pionu. Balansując na listwie koma, chłopak wyciągnął swoją torbę spod siedzenia i wyciągnął z niej parę rzeczy, zeskakując z powrotem na trakt. Podszedł do pojazdu ciężarowego, na tył którego, do przygotowanej klatki, wrzucono Swarnego.
Bordenoir podał Pollaninowi porcję suchych racji żywnościowych i manierkę z wodą, przywdziewając wyraz współczucia i cień uśmiechu na twarz. Wściekłe ujadanie hien tuż obok sprawiało, że miał bezbrzeżną ochotę wbić puginał w czaszkę zwierzęcia i zrobić z prymitywnego mózgowia sito.
—
Zdaj się na łaskę Veracqa — wyszeptał, niemal opierając czoło o żelazne pręty, by wypowiadane słowa zginęły w ryku spalinowych silników i ujadaniu prążkowanych czworonogów. —
I tylko jego.
Inne prymitywne mózgowia również wymagały dziurawienia. Jehan czuł na karku spojrzenia harapów i nijak ukrywane śmiechy, które przerywały wymianę słowną w
yorubie. Domyślił się ich znaczenia, wyłowiwszy znajome mu słowo, znaczące tyle co "nałożnica" lub "nierządnica". Nie był do końca pewien właściwego znaczenia, ale nie musiał być by w mig zrozumieć kontekst tego, co samcze stado dzikusów musiało uznawać za wyżyny humoru. Jehan przewrócił tylko oczami, odbierając manierkę i wręczając Pollaninowi zwinięty, lniany materiał.
—
Lub zniknij przed powrotem do miasta — kontynuował. —
I wynurz się w jakimś bezpiecznym schronieniu. Podobno portowe kocury są dobrymi przewodnikami.
Sugestywna nuta wkradła się w ton, a zieleń spojrzenia przybrała na dwuznaczności.