| - Na dwoje babka wróżyła - równie cicho odparł zaklinacz. - Ale nie ma co czekać, aż wytrzeźwieje,nie uważasz? Teoretycznie powinien być teraz w dobrym nastroju, więc sądzę, że powinniśmy spróbować... A gdyby nie... pijany nie powinien móc nas złapać, nie sądzisz?
-Chyba masz rację...- Salomon wziął głęboki wdech a na jego twarzy malowały się coraz większe wątpliwości i oznaki stresu -Niech bogowie mają nad nami pieczę...- mruknął do siebie po czym poprawił sztandar pokoju i krzyknął na całe gardło coś w gardłowej i niezbyt przyjemnej mówię, przypominającej nieco dialekt krasnoludów. Gigant zamarł w bezruchu marszcząc czoło i szukając wzrokiem źródła tego nawoływania. W końcu udało mu się namierzyć Verryna i Salomona, więc zrobił w ich kierunku kilka stanowczych, lecz chwiejnych kroków, po czym zatrzymał się kilka metrów przed nimi i przyklęknął na jedno kolano, by następnie się pochylić i przyjrzeć z bliska. Gigant wypowiedział kilka bełkotliwych fraz, otumaniając przy okazji swych gości straszliwym oddechem. Salomon odpowiedział coś krótko po czym spojrzał na Verryna.
-Mówi, że zna te runy, a ja odparłem, że przybyliśmy w pokoju...- wyjaśnił z wyraźną ulgą w głosie czerwonooki.
-A niby w jakim innym celu ludziku?- niespodziewanie wtrącił gigant przybliżając się jeszcze bardziej tak, że teraz mieli jego oblicze niemal na wyciągnięcie ręki. Jego błękitne oczy lśniły niczym nieoszlifowane diamenty podświetlone bladym światłem.
Verryn odetchnął z ulgą. Wyglądało na to, że pierwsze lody zostały przełamane.
- Jeden z naszych towarzyszy przybył tu, by odnaleźć ciało swego mentora - powiedział.
-Nazywam się Er'land Mamuci Syn, a to mój dom. Mam się średnio. Miło, że pytasz… A nie, przecież nie pytasz. Nawet nie powiedziałeś mi swego imienia!- gigant oburzył się pierwszym wrażeniem jakie zrobił na nim Verryn.
-Więc może weźmiesz swoje maciupeńkie dupsko w troki i łaskawie opuścisz moje królestwo? Czy też wolisz abym cię wgniótł w ziemię?- zmrużył oczy przybliżając się jeszcze bardziej, tak że teraz można było wyraźnie zobaczyć każdą zmarszczkę na jego twarzy. Gigant nie czekając na odpowiedź podniósł się do pionu, podpierając się o lodową ścianę -Jeszcze tu jesteście? Czy mój wspólny język nie jest zrozumiały? A może po prostu liczysz na to że szybko skończę z twoim żywotem?- zapytał, splatając ramiona na piersi. Jego lodowate spojrzenie wbijało się niczym ostrza sztyletów w dwójkę podróżników.
- Wybacz wędrowcom, co zasad dobrego wychowanie nie przestrzegają - powiedział Verryn. - Nie mieliśmy zamiaru cię obrażać. Już opuszczamy twój piękny dom.
Zrobił krok w tył, szykując się do odwrotu.
-Ha ha ha ha!- zagrzmiał niespodziewanie -Szkoda, że nie widzieliście swoich min pokurcze!- złapał się za brzuch ze śmiechu, po czym machnął ręką -Chociaż na przyszłość, mógłbyś zacząć od przedstawienia się…- raz kolejny przykucnął przybliżając się do kompanów. Verryn kątem oka dostrzegł wyraz twarzy Salomona będący na granicy paniki i konsternacji tym, co się właśnie teraz wydarzyło.
-Swoją drogą macie jaja, że postanowiliście tu przyleźć…- skomentował Er'land.
Zaklinaczowi nie było aż tak ze śmiechu, ale kamień spadł mu z serca.
- Verryn Tallstag - przedstawił się. - A to jest Salomon.
- A musieliśmy tu przyjść nie tylko dlatego, że jeden z naszych towarzyszy poszukuje ciała swego mistrza - mówił dalej. - Mamy też pewne problemy z Malarytami... - dodał. - Przydałyby się nam dobre rady...
-Dobrej rady?- powtórzył wielkolud - a to ci dobre…- gigant znów się podniósł do pionu -A co taki zapijaczony, samotny staruch jak ja może wam poradzić? He he he…- grzmiał rubasznie -Chcecie może coś przekąsić karzełki? Przepraszam, jestem nieuprzejmy. A jeszcze przed chwilą wam to wytykałem…- zreflektował się Er'land -Czy moi zacni goście mają ochotę wrzucić coś na ząb? Tak się chyba mawia w waszych krainach co?- dopytywał po czym nie czekając na odpowiedź odwrócił się na pięcie i ruszył w głąb jamy, skąd przybył.
- Odmawianie poczęstunku nie należy do dobrych obyczajów. - Verryn ruszył za gigantem. - A w moich stronach powiadają, że wraz z upływem lat wiedza rośnie. Z drugiej strony... młode pokolenia nie zawsze lubią słuchać tego, co im radzą osoby bardziej doświadczone. Ja jednak z chęcią każdej rady wysłucham.
-Dobra rada powiadasz?- zapytał zerkając tylko kątem oka, czy jego goście dotrzymują mu kroku a nie było to łatwe zadanie szczególnie, że podłoże było momentami bardzo śliskie i trzeba było uważać pod nogi.
-Ktoś mi kiedyś poradził żebym pamiętał słowa matki…- zadumał się Er'land -Ale domyślam się, że nie takiej rady oczekujesz…- Verryn wraz z Salomonem przeszli kilkanaście metrów łukiem w lewo przedostając się do nieco mniejszej jaskini, gdzie wielkolud musiał już nieco się pochylać by nie przywalić głową w sklepienie. Jama nie była zbyt wielka (jak na gigancie standardy oczywiście) a w jej głębi mężczyźni ujrzeli spory zbiór dębowych beczek poukładanych coś na kształt piramidy. Nieopodal znajdowało się również legowisko z naprawdę wielu skór. Obok legowiska stało kilka skrzyń, ewidentnie wyrobu ludzkiego rzemieślnika.
-Uważaj na to czego sobie życzysz…- burknął Er'land -To moja rada- dodał, po czym sięgnął po jedną z beczek i otworzył wieko w nieco barbarzyński sposób rozwalając je zwyczajnie sztyletem za który służył mu ludzki miecz, a następnie wziął beczkę w garść i z miejsca wychylił całą jej zawartość, otarł usta i brodę przedramieniem i usiadł wygodnie na swym legowisku.
- Taaa.... Ponoć życzenia powinny być bardzo dokładnie sprecyzowane - odparł zaklinacz - a niekiedy i to nie wystarcza, żeby się ustrzec przed czymś, co można śmiało nazwać złośliwością losu. Ale wracając do poprzedniego tematu... Plotki głoszą, że twoi pobratymcy nieraz walczyli z wilkołakami.
-To nie plotki mój mały kolego- odrzekł bez namysłu -Problem jednak polega na tym, że moich pobratymców tu nie ma…- rozpostarł ręce na boki, robiąc przy tym zdziwioną minę.
-A gdzie są?- wtrącił Salomon zmuszając tym samym giganta by na krótką chwilę spoważniał.
-Hm…- odburknął chłodno Er'land, po czym sięgnął sękatą łapą po kolejną beczkę, otworzył jej wieko i wypił duszkiem zawartość -To długa historia, której sedno sprowadza nas do tego, że jestem tu tylko ja- rzekł ponuro.
Verryn przez moment przyglądał się gigantowi.
- Wszyscy przepadli? - spytał. - Nie można ich jakoś odnaleźć?
-A po cholere Ci więcej gigantów? Masz mnie pod dostatkiem he he he…- zarechotał, ale jego twarz szybko przybrała z powrotem poważny wyraz.
-No cóż. Nie będzie łatwo. Któregoś dnia w naszym klanie zapanował rozłam. Część jego społeczeństwa odeszła a ta część która nie chciała dołączyć… powiedzmy że ta pierwsza grupa nie uznawała kompromisów i półśrodków…- skomentował wykonując wymowny gest przejechania wskazującym palcem po gardle.
Verryn pokiwał głową.
- Nie da się ukryć, że to dość radykalny sposób rozwiązania sporu - powiedział. - A czy nie chciałbyś, na jakiś czas, zostawić swego domostwa i kopnąć w podogonie paru wilkołaków?
Gigant uśmiechnął się pod nosem ukazując braki w uzębieniu
-Dawne czasy to były, gdy ostatnio za swój topór łapałem…- pokręcił głową -Ale jak widzicie moi mali koledzy, jestem już starcem…- westchnął -Ale z drugiej strony… czy lepsza jest tu śmierć w samotności?- dywagował sam ze sobą -Hm… powiedzmy że może i bym mógł wam pomóc… co z tego będę miał?- zapytał w końcu.
- Prócz możliwości rozwalenia paru włochatych łbów? Tudzież dobrego towarzystwa? - spytał zaklinacz.
-He he he!- zagrzmiał wielkolud łapiąc się za telepiący się brzuch -Dobrego towarzystwa… Dobre, dobre- skomentował, gdy w końcu złapał oddech.
-A co wam te nieszczęsne futrzaki zrobiły? I ilu ich jest że mieliście motywacje żeby tu w ogóle brnąć?- zapytał.
- Porwali parę panienek - odparł Verryn. - Co najmniej jedną z nich zamęczyli, losy innych nie są nam znane. Napadli na nas, zabili naszą towarzyszkę. Ilu ich jest? NIe wiemy, ale z pewnością całe mrowie, bo prowadzili swe działania na szeroką skalę.
-A dlaczego akurat giganci? Przecież jest tu sporo waszych osiedli- odparł Er'land -Nie wystarczyło wam skrzyknąć jakiejś armii? Chociaż z drugiej strony, kto by skrzykiwał armię dla kilku porwanych dziewuch…- zamyślił się.
-Przemyślę to- rzekł w końcu -Lecz wiedz, że moja cena będzie równie wysoka jak ja- nie owijał w bawełnę, ale przynajmniej nie pozostawiał Verrynowi złudzeń.
- Obiecano nagrodę za uwolnienie jednej z tych panienek - odparł zaklinacz. - Chyba że masz coś innego na myśli... Ale sądzę, że wszystko jest do uzgodnienia.
Wielkolud zamyślił się na chwilę, podrapał po zarośniętym podbródku i sięgnął po kolejną beczkę
-Dobra a gdzie ta cała wataha ma kryjówkę?- zapytał unosząc brew.
- Mnóstwo się ich kręci w na północ od Targos - powiedział Verryn - ale Malaryta, jakiego ostatnio dopadliśmy, nie zdołał się podzielić tą właśnie wiedzą. Za szybko zmarł - dodał z nieukrywanym żalem.
-Na północ od Targos wiele mi nie mówi… nawet nie wiem, gdzie leży to całe Targos…- wziął głęboki wdech -Czyli ogólnie nie wiele wiecie po za tym gdzie szukać wsparcia…- skomentował uśmiechając się szeroko. Gigant niespodziewanie beknął z taką mocą, że Verryn poczuł jak jego szata się poruszyła od śmierdzącego powiewu.
-Czujcie się jak u siebie. W tych tu skrzyniach są plastry suszonego mięsa. W beczkach coś co rozgrzeje wasze brzuchy. Kiedy się zbudzę to wrócimy do rozmowy o cenie za moją ewentualną pomoc- rzekł stanowczym tonem, po czym odwrócił się na drugi bok ukazując swym gościom plecy i w momencie zaczął chrapać.
-I co teraz? Idziemy po resztę?- zapytał Salomon.
- Nasz szanowny gospodarz zapewne nieprędko się obudzi - odparł zaklinacz. - Chodźmy po nich, może mają jakieś ciekawe informacje.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |