Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2023, 01:54   #25
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dzień 1
1127 Kalendarza Patriarchy
Worostokow


Miejski kocur, choć przez długie lata przyzwyczajony do wygodnictwa i luksusu, wydrapanych własnym sprytem, nie zapominał o swoich korzeniach. Nieraz już zdarzyło mu się nocować w skandalicznych i pozostawiających wiele do życzenia warunkach - na kamiennych posadzkach, w śmierdzących alejach czy pod jesienną chmurką - toteż nawet w tej chacie pośrodku przeraźliwie mroźnej kniei, mimo że z łatwością uplasowała się na szczycie listy najgorszych noclegów w życiu Marcela, zapadnięcie w sen nie zajęło długo. Gdy tylko Rita wyswobodziła go z kajdan, uprzednio wygłosiwszy swoje formułki które skwitował tylko przewróceniem oczami i przytaknięciem że rozumie, młodzik rozmasował nadgarstki i naciągnął wydobyte z kieszeni płaszcza rękawiczki na zmarznięte dłonie. Opatulony już porządnie zdobycznym futrem, usiadł nieopodal trzaskającego przyjemnie ognia, opierając się o drewnianę ścianę i minęło zaledwie parę chwil, gdy ciężkie powieki opadły zupełnie w dół, a z gardła zaczęło uciekać ciche pochrapywanie.

Swoją kolej na przejęcie warty Marcel powitał tak samo jak każdą zbyt wczesną pobudkę - marudzeniem pod nosem. To przeciągał się w miejscu, to przecierał oczy, to ziewał, to masował obolały od mało komfortowej pozycji kark. Przeburknął coś ponurym tonem o tym, że przydałaby się kawa i przysunął bliżej płomieni podtrzymywanych przez Vaeri, wyciągając dłonie w stronę ciepła. Z ciężkim westchnieniem zerknął przez ramię w kierunku drzwi, widocznie nie kwapiąc się do ruszenia na obchód wokół schronienia, w objęciach mrozu. Wyciągnięte ku ogniu palce lewej dłoni drgnęły, gdy Marcel sięgnął ku energiom magicznym i wyszeptał krótką inkantację, pobudzając płomienie do życia. Dreszcz, który nim wstrząsnął, nie był naturalny. Tak jak wielowymiarowa pętla mroźnej lepkości wokół nadgarstka oraz posmak zgnilizny na podniebieniu. Wytłumiwszy światło bijące od żagwi w kominku i nadawszy mu czerwonej poświaty, młodzik poderwał się do góry, owijając szczelnie futrem.

Przy blasku czerwieni od razu milej, czyż nie? — na wpół wyszeptał sugestywnym tonem w kierunku Vaeri gwoli wyjaśnienia. W duchu skrzywił się na dźwięk napiętej nuty w głosie.

Parę powolnych okrążeń wokół chaty pomogło go uspokoić. Minimalnie. Marcel nie był pobożnym człowiekiem, lecz jak każdy porządny czaromiot był świadom natury mystriańskiego Splotu, z którego płynęła magia. Magia, które teraz, tutaj, płynęła... inaczej. Bardziej... złowrogo. Czy to właśnie tak wyglądało splatanie zaklęć bez opieki Pani Zaklęć? Debonair nie był pobożnym człowiekiem, lecz nagle był bezbrzeżnie wdzięczny Mystrze za tą protekcję.

Gdy jego warta zaczęła dobiegać końca, Marcel z ulgą usiadł w końcu przy płomieniach, przy których wcześniej mógł ogrzewać się tylko na parę chwil. Uczucie bycia obserwowanym, które towarzyszyło mu przy obchodach, wcale nie zelżało w schronieniu czterech ścian. Młodzik przysunął się jeszcze bliżej płomieni, nagle desperacko pragnąc komfortu całego ciepła świata. Prędkim ruchem ściągnął rękawiczkę z dłoni i przeciągnął palcami nad gołą skórą. Pierścień z czarnego, smolistego metalu zmaterializował się znikąd i, gdy tylko upewnił się jeszcze dotykiem że akcesorium nadal istniało, odetchnął z ulgą. Przynajmniej jego umysł miał pozostać tylko i wyłącznie jego.

To jest, nie licząc nagle milczących współlokatorów.


Znowu mroźno, znowu wszędzie biało i znowu odległe wycie wilczej sfory, które zaczynało nabierać drwiących tonów. Przynajmniej zimno nie gryzło tak w kości, dzięki znaleziskom w chacie, z których Marcel zrobił użytek. Przed opuszczeniem schronienia opatulił się płaszczem i nasunął uszatą czapę aż po brwi, dodatkowo wyciągając kolorową chustę w calimshańskie wzory z torby i owijając ją wokół dolnej połowy, tym samym pozostawiając na widoku tylko burzowe oczy i końcówki jasnobrązowej czupryny. Mimo że całym sercem wyznawał dewizę “styl ponad wszystko”, nie wzbraniał się przed tak absurdalną stylizacją, o wiele wyżej ceniąc sobie swoje życie, zdrowie i brak odmrożeń.

Wędrówka była męcząca i prędko zaczęła dłużyć się niemiłosiernie dzięki mroźnej monotonii w monochromatycznych barwach. Do tego to uczucie z zeszłej nocy nie chciało za nic odpuścić, a brak jakiejkolwiek fauny tylko dokładał do niepokoju. Zwłaszcza że drugi sen nie przyniósł wytchnienia, a koszmary wymykające się pamięci. Być może dlatego, z nudy i by uciszyć niespokojny umysł, Marcel po jakimś czasie zrównał krok z Ritą.

Zastanawia mnie jedno, pani władzo — zagaił, ściągając chustę na szyję. — Nie, abym narzekał na pańską sztywność, jest ona na swój sposób urokliwa jak inne klasyczne przykłady represji, lecz chyba od czasu do czasu musi ustępować, hm? Zwłaszcza że jeśli spojrzeć pod tą imponującą fasadę blizn i wiecznie cierpki grymas...

Młodzik zakręcił palcem w powietrzu, wskazując twarz Rity.

...można odnaleźć całkiem przyjemną estetykę. Zapewne niejeden mężny kawaler gotów byłby oblegać twą twierdzę, co pani władzo? Pytanie tylko, czy pozwoliłabyś na sforsowanie swych wałów.

Reguła mego Zakonu kategorycznie zabrania jakiegokolwiek spoufalania się z laikatem i cywilami, obywatelu — odpowiedź jak zwykle wionęła mroźną rzeczowością.

Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że świątynnym wychowankom należy współczuć z całego serca — guślarz westchnął teatralnie, niezrażony brakiem emocjonalnej reakcji, ani przymusem żwawszego przebierania nogami, by dotrzymać kroku helmitce. — Każdy ma jednak uczucia. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, pani władzo, że nigdy nikogo nie kochałaś?

Krzyżowiec kocha swą wiarę, klingę i misję.

Marcel odpowiedział tylko wieloznacznym mruknięciem. Z przekrzywioną po kociemu głową wpatrywał się przez parę następnych kroków w twarz jasnowłosej, jakby szukając choćby najmniejszego otwarcia w stalowej fasadzie. W końcu zwolnił też kroku, by pozostawić Ritę samą w awangardzie i ponownie zająć swoje miejsce na tyłach.

To wiele wyjaśnia — oznajmił plecom helmitki, naciągając chustę na nos. — Jak również odpowiada na pytanie co jest mroźniejszym pustkowiem, ta przeklęta kraina czy lewa strona twego posłania.


Monotonia została przerwana nie wiadomo kiedy. W jednej chwili Marcel skupiał się na powłóczeniu nogami naprzód i płonnych próbach przepędzenia zmęczenia, a w następnej patrzył w przyjemną twarz Vaeri, która z jakich powodów potrząsnęła go za ramię. Młodzik zamrugał parę razy, powracając do przytomności i tocząc mało rozumiejącym spojrzeniem wokół, które momentalnie przybrało na ostrości na widok upiornych sylwetek między drzewami. Zrozumienie spłynęło w chwilę później, gdy syknął oręż towarzyszek. Niemalże niesłyszalna zmiana w wietrznym wizgu jednak nie była tylko złudzeniem.

Marcel odruchowo uniósł dłonie i przyłożył je do uszu jak najmocniej tylko potrafił, doskonale świadom tego że takie uroki zazwyczaj wymagały bycia słyszalnymi, by mieć wpływ na ofiarę. Nie zamierzał jednak czekać, by sprawdzić czy miał rację, zwłaszcza że jego towarzyszki już zdążyły wyrwać przez zaspy. Poza tym, naprawdę pragnął odpłacić tym upiorom pięknym za nadobne.

Debonair, z gniewną burzą skoncentrowaną na upiorach nacierających na S’Ulę i Ritę, zaintonował sycząco własną pieśń. Na jej skrzydłach, wspartych wyrwaną z głębin siebie mocą, sięgnął umysłem w stronę istot. Wdarł się głęboko, przetaczając nawałnicą przez lepkie odmęty obcych świadomości, rozsiewając wokół deszcz igieł i rozdzierając co tylko się dało. Wycofał się tak prędko, jak zaatakował, wykrzywiając usta w sadystycznej satysfakcji, chłonąc nadal odczuwalne, acz szybko blaknące, impulsy bólu jakie pozostawił za swoim wtargnięciem. Pobudzony gorącem przyjemności promieniującym w podbrzuszu, okręcił się w kierunku upiora sunącego ku Vaeri. Dłonie zebrały energię, nakreśliły glif i zogniskowały zaklęcie, które pomknęło naprzód, wzburzając wirowo śnieg i załamując powietrze cienistymi pasmami. Jedno po drugim, uderzenie rozlało się po białej sylwetce, łamiąc ją wpół i posyłając w zaspę.

Marcel jednak nie świętował prędkiego zwycięstwa. Wodził spojrzeniem między własnymi dłońmi, a sylwetką w zaspie. Mimo że rzadko kiedy uciekał się do używania ofensywnych zaklęć, wiedział że nie tak powinno wyglądać. Wiedział też, że cieniste pasma w załamywanym energią powietrzu nie były przywidzeniem. Tak jak wcześniej mógł się łudzić, że dziwne uczucie przy splataniu zaklęć były tylko wytworem jego współdzielonego z innymi umysłu, tak teraz miał na to niezbity dowód. Potrząsnął głową, chcąc odpędzić niepokój.

Reasumując, możemy napotkać to samo zagrożenie, bądź zagrożenie zgoła innego sortu. Zaiste natchniona i odkrywcza analiza taktyczna naszej sytuacji, Odyssyo — Marcel sarknął z przekąsem. — Przeklęta, w rzyć chędożona kraina!

Młodzik kopnął najbliższą zaspę, dając upust narastającej frustracji, odwracając się tym samym od towarzyszek niedoli oraz, przede wszystkim, trucheł zalegających w śniegu. Postąpił parę kroków dalej, ponowne wpatrując się w wierzch urękawiczonych dłoni. Wziął głęboki wdech i po raz kolejny splótł energie eteru, w napięciu obserwując kwitnące purpurą linie symbolu, którego ostatni raz używał lata temu, na ulicach ojczystej Athkatli. Koci łeb zaczął nabierać kształtów.

Szlag — jęknął, zaciskając pięść i zrywając zaklęcie.

Nie łeb. Kocia czaszka.

”Może trochę pomocy, jakaś porada?” Marcel rzucił w kierunku milczących głosów w głowie.

Odpowiedziała mu tylko głucha cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 15-05-2023 o 14:11.
Aro jest offline