Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-05-2023, 14:39   #21
 
Szelma's Avatar
 
Reputacja: 1 Szelma nie jest za bardzo znany
Po zjedzeniu kolacji i ustaleniu z kompanami planów na najbliższe dni, Pieśniarka Ostrza usiadła nieopodal kominka opierając się plecami o ścianę. Skrzyżowała nogi, położyła obie dłonie na kolanach i zamknęła oczy. Niemal natychmiast przeniosła się w stan, który jej pobratymcy nazywali transem. Oczywiście gdyby chciała, mogłaby spać i śnić jak ludzie, jednak nie było to z jej perspektywy ani ciekawe, ani użyteczne, gdyż dzięki transowi regenerowała siły pół raza szybciej, niż ludzie.

Po czterech godzinach tej osobliwej medytacji była w pełni wypoczęta i gotowa, by objąć swoją wartę. Na szczęście aż do rana nikt ich nie niepokoił a Vaeri co jakiś czas podsycała płomień w kominku, upewniając się, że pozostali będą spać w przyjemnym cieple.


Poranne słońce miało problemy z przebiciem się przez zachmurzone niebo, rzucając tylko bladą łunę na tę skutą lodem krainę. Jedząc śniadanie zastanawiała się, czy ktokolwiek z tutejszych będzie w stanie pomóc im wrócić "do siebie". O ile w ogóle znajdzie się ktoś, kto będzie do nich przyjaźnie nastawiony. Rikorski pisał we wspólnym, więc była szansa, że będą w stanie nawiązać jakieś znajomości. I że tubylcy nie będą uciekać na widok niebieskoskórej Oddysyi i jej mechanicznego towarzysza. Tym jednak będą się ewentualnie martwić później. Najpierw trzeba było dotrzeć do cywilizacji.

Torgov znajdował się bliżej, niż Kirinova ale to i tak było pięć dni drogi w paskudnych warunkach. Elfka miała nadzieję, że podołają. Po śniadaniu narzuciła grube futro na swoje zimowe ubranie i założyła jedne z rakiet śnieżnych. Ubrana najcieplej, jak tylko się dało, ruszyła z towarzyszami w stronę wioski umieszczonej na mapie, licząc, że podążają w odpowiednią stronę. Ziąb, na który wyszli z ciepłej chaty przez jakiś czas był znośny, ale im dłużej maszerowali, tym Vaeri robiło się coraz zimniej.

Wkrótce też poczuła, jak zmęczenie ogarnia jej ciało. Pomimo rakiet śnieżnych szło jej się coraz ciężej, a plecak z najważniejszymi rzeczami, którego przecież nie mogła porzucić, dokładał swoje. Nawet pomimo krótkiego odpoczynku i zjedzenia podgrzanego posiłku nie poczuła się lepiej w dalszej drodze. Starała się nic nie mówić, by nie tracić dodatkowych sił - zresztą, każdy wdech mroźnego powietrza wystarczająco ranił płuca, by nie odzywać się bez wyraźnego powodu. Nogi miała coraz cięższe, ciało paliło bólem. Coraz mocniej odstawała od Rity i S'Uli, które dziarsko przedzierały się przez zaspy. Marcel i Oddysya też mieli podobny problem, co ona.

- Teraz chyba każde z nas chciałoby być Ravem - rzuciła wesoło, uśmiechając się lekko do zaklinacza i vedalkenki. - Przynajmniej do momentu znalezienia ciepłego miejsca na odpoczynek.

Nie mówiła więcej, koncentrując się na drodze i mozolnym stawianiu kroków. Lewa, prawa, lewa, prawa. Starała się nie zatrzymywać, bo coraz więcej energii musiała wkładać w to, by ponownie się ruszyć. Z wbitym w śnieg wzrokiem szła za towarzyszkami na przodzie, zawzięta, by utrzymywać tempo i nie zwalniać. Była tu zaledwie od wczoraj, a już miała dosyć tej krainy.


Właściwie nie zwróciła uwagi, kiedy dziwne zawodzenie pośród drzew sprawiło, że miała ochotę za nim podążać. Ten dźwięk był tak pociągający, że mogłaby teraz pójść za nim nawet na koniec świata. I wtedy poczuła mocne szarpnięcie, a potem ujrzała przed sobą twarz Rity. Już wiedziała, co to znaczy. Zwykle nie dawała się tak łatwo omamić, ale najwyraźniej zmęczenie i ból też musiały zrobić swoje. Po chwili ujrzała tych, którzy próbowali wywrzeć na nich swój wpływ. Wysokie, chude istoty z kosami w kościstych dłoniach.

S'Ula jako pierwsza wyrwała się do walki a Vaeri wiedziała, że w obecnym stanie sama nie będzie w stanie dobiec do maszkary. Miała jednak trochę sztuczek w zanadrzu.
- Sit ignis! - Krzyknęła, wyciągając przed siebie rękę. Z jej dłoni wystrzelił jasny, ognisty pocisk.

Trafił maszkarona, zajmując go płomieniami i raniąc dotkliwie. Walka wnet rozgorzała, a elfka dobyła swego sejmitara i ruszyła na pokrakę, która chwilę wcześniej próbowała dziabnąć kosą Ritę. Pieśniarka Ostrza wykonała całkiem zgrabną paradę i cięła przeciwnika w tułowie, zostawiając ogromną ranę biegnącą od barku aż po pas. Chwilę później zjawa padła pod naporem magii Oddysyi a cała potyczka wkrótce miała swój finał.

- Nie wiem, czym były te stwory, ale mam nadzieję, że nie spotkamy ich więcej w tym lesie - powiedziała, dysząc ciężko. - Tak, czy siak, świetnie nam poszło. One leżą martwe, a my, z tego co widzę, nawet nie zostaliśmy draśnięci. Ruszajmy dalej, nie zostało nam wiele dnia, a nie wiadomo, jakie trudności jeszcze napotkamy na drodze. Trzeba się też rozejrzeć za jakimś miejscem na nocleg.

Schowała sejmitara i poczekała na kompanów. Do zabitych maszkar nie zamierzała nawet podchodzić, bo teraz mieli ważniejsze sprawy na głowie, niż sprawdzanie, czym były te kreatury.
 
Szelma jest offline  
Stary 12-05-2023, 18:10   #22
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Pierwsza noc w nowym miejscu upłynęła całkiem spokojnie czasem było tylko słychać wycie wilka, ale nie nie stanowił on realnego zagrożenia dla grupy. Nazajutrz wszyscy wyruszyli w stronę wioski Torgov.

Veldalkenka nie najlepiej znosiła marsz w takich trudnych warunkach pogodowych. Podobnie jak elfia czarodziejka i czarownik. Jedynie palladynka i nieco szalona dziewczyna radziły sobie lepiej maszerując w tym okropnym chłodzie. Dodatkowo wycie wilka wzmacniało poczucie zagrożenia. Choć nie było widać i właściwie na ten moment nie zagrażały nikomu z grupy.
- W takich warunkach pogodowych bycie takim jak Rav byłoby bardzo pomocne - odpowiedziała podróżniczka elfiej czarodziejce lekko się uśmiechając.

W pewnym momencie Oddysya zauważyła, że odgłos wiatru się zmienił, a po chwili popadła w dziwny trans. Na szczęście palladynka i latająca wyrwały ją i pozostałą dwójkę z tego stanu, a chwilę później poszukiwaczka przygód dostrzegła trzy upiornie wyjce zawodzące dziwną melodie. Trzeba było się z nimi rozprawić, ale podróżniczka nie miała siły używać łuku, zatem postawiła na magię.

Na początek Chaos Bolt i niestety pech. Pociskiem, który uderzał we wroga był ten, który zadawał obrażenia od zimna. Oddysya lekko się skrzywiła widząc co się dzieje. Potwory, które spokojnie sobie zawodziły upiorną melodię mogły częściowo odporne na obrażenia od zimna, ale one były zupełnie nie wrażliwe na ten rodzaj magii. Veldalkenkę lekko, to zaskoczyło.

Kiedy ponownie skorzystała z czarów użyła uniwersalnego narzędzia, który aktualnie wyglądał jak mały młotek i zaatakowała Nieziemskim Podmuchem, a następnie Rav zaatakował już z bliska te dziwne wyjce. Vaeri zaatakowała ogniem, a S`Ula bronią. Marcel użył tej samej sztuczki co ona, a Rita użyła jakiegoś zaklęcia i chwilę później walka była zakończona.
- Obawiam się, że możemy je jeszcze spotkać, a jeśli nie te, to pewnie jakieś inne.
Oddysya miała wciąż w pamięci te widmowe wilki, które widzieli jeszcze w Faurenie. Teraz jednak jej umysł koncentrował się na czym innym. Potrzebowała magicznej broni do walki w zwarciu i liczyła, że być może kosy są magiczne.

Ruszyła by zbadać, którąś z kos ui zobaczyć czy upiorny wyjec coś jeszcze po sobie pozostawił. Zastanawiała się też czy dałoby się jakoś skrócić drogę do Torgova.
 

Ostatnio edytowane przez Shartan : 13-05-2023 o 10:28.
Shartan jest offline  
Stary 14-05-2023, 09:31   #23
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Poranek był okropny. Przede wszystkim dlatego, że okazało się, że zdarzenia z poprzedniego dni nie były złym snem. W efekcie spod koca i futra zaczęły się dobywać przekleństwa, a potem wysunęła się głowa S’Uli pobrzękująca paciorkami zaplecionymi między warkoczykami.

Tym razem nie przykładała wagi do malowania twarzy. Skończyła na potężnych i czarnych cieniach wokół oczu.

Wzdrygnęła się na myśl, że całą wędrówkę spędzi w zimnej zbroi łuskowej. Jedyne co podtrzymywało ją na duchu, to myśl o Ricie zamkniętej w zimnej stali. Uśmiechnęła się do siebie.

Spakowała kilka racji do torby, którą przerzuciła przez szyję, tak, że zwiasała jej przy biodrze. Nie było to optymalne, ale w ten sposób mogła zarzucić na siebie futro bez problemów.

Ponowiła kuglarskie sztuczki z poprzedniego dnia na swojej zbroi, żeby podgrzać nieco zbroję. Westchnęła głęboko i ruszyła do zamarzniętego piekła.

Nie znała się na mapach. Owszem, na dworze swego elfiego ojca odebrała obszerne wykształcenie z zakresu historii, ale co innego wiedzieć gdzie leży jakie księstwo i jakie dynastie nimi rządzą… a co innego określić skalę. Poprzedniego wieczoru wypaliła o pięciu dniach marszu… licząc, że ktoś zaprzeczy.

- Nie S’Ula, mylisz się. Będziemy tam pojutrze - mruknęła pod nosem sama do siebie nie mogąc doczekać się podobnych słów od towarzyszy…

Ale nie… nikt nie zaprzeczył. A co zrobią w nocy? Po drodze nie ma więcej chat. Czy mieli w ogóle jakiś namiot? Może magiczka coś wymyśli? Albo ta błękitnoskóra… a co jeżeli nic nie wymyślą? Aasimarkę zaczynała ogarniać panika.

- Rita, jakby trzeba było się dogrzać w nocy, to nie mam nic przeciwko, żeby dzielić koc. Zresztą, pewnie przyjdzie nam wszystkim spać razem. Blisko. I nie wiem, czy nie będzie dobrym pomysłem skuć jedynego łobuza do spania.

S’Ula usiłowała być sobą. Usiłowała beztrosko zagadywać, jakby nic się nie stało. Gdy stracili domek z pola widzenia, było jej już na tyle zimno, że zamilkła. A to był jednoznaczny dowód na to, że coś było nie tak…

Szli więc długo i w milczeniu. I szli i szli… wokół był tylko śnieg i drzewa. A na drzewach więcej śniegu. Ta monotonnośç usypiała…

***


Czarownica otrząsnęła się. Obok Rita była już skupiona i szukała wzrokiem niewidocznego jeszcze wroga. S’Ula nie musiała o nic pytać, paladynka w obliczu zagrożenia cała się napinała i szykowała do walki, zatem aasimarka szybko wyciągnęła wniosek: Stali się ofiarą ataku. Dlatego wezwała swą broń jednocześnie szturchając Marcela.

Atak nastąpił kilka oddechów później. Trzy istoty wyglądające jak potępione dusze. Stały i zawodziły patrząc na nich.

“Zabierz jedną z nich, będzie nam służyć”


- Jasne - odpowiedziała głosowi w swojej głowie, a potem krzyknęła pokazując palcem na środkowego potępieńca: - Twoja potępiona dusza należy do mnie! Pożrę cię!

Aasimarka zobaczyła ciemnofioletową aurę wokół istoty, po czym dłonią uderzyła się w pancerz na piersi. Wokół niego pojawił się pancerz z lodu, z którego sterczały kolce.

- No chodź. Uderz!

Sytuacja była dynamiczna. Potwór nie trafił czarownicy, za to jej towarzysze niemal je wybili. Śnieg był niemal po kolana. Assimarka podnosiła wysoko nogi, ale potwory zdawały się unosić nad śniegiem. Nie mogła pozwolić uciec swemu nowemu słudze…

Przestrzeń wokół czarownicy zapadła się a kobieta zniknęła, po to, żeby pojawić się w rozbłysku mroku tuż przed uciekającą bestią.

- Pokłoń się - pierwszy cios uderzył od dołu, a ostrze rozbłysło - swojej nowej Pani.

Drugi cios z góry praktycznie rozciął istotę. Jednocześnie coś z niej “wysysając”. Bezwładne ciało opadło, a S’Ula wyprostowała się sięgając do torby po złotą czaszkę z osadzonymi w oczodołach czarnymi kamieniami. Cała dziwna energia przepłynęła z broni do czaszki a kamienie w oczodołach rozbłysły. Jeden na błękitno zielono, drugi na fioletowo. Gdyby ktoś z towarzyszy S’Uli był bliżej, to mógłby dostrzec jak jej własne oczy na moment rozbłysły w tych samych kolorach. Jednak wokół panowało zamieszanie. S’Ula podniosła się i spojrzała na swych towarzyszy.
- Walka była trywialna, ale chyba marsz daje nam się wszystkim we znaki.

Z butów czarownicy wysunęły się niewielkie skrzydełka i wzbiła się nad zaspy.

- Rozejrzę się za jakimś miejscem na obóz.


Powiedziawszy to ruszyła w niebo.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 15-05-2023 o 09:58. Powód: Formatowanie tekstu
Mi Raaz jest offline  
Stary 14-05-2023, 20:23   #24
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

1127 Kalendarza Patriarchy. Wieczór i noc.
Chata drwala, Dzicz.
Worostokow.


Siostra Rita spojrzała w kierunku obłąkanej wiedźmy studiującej mapę.
— Tak, to będzie koło pięciu dni marszu w tempie Igora — przytaknęła.
O dziwo kolorowowłosa potrafiła czasem powiedzieć coś bliskiego prawdzie. Marvella miała jednak poważne wątpliwości czy ze zgromadzonym w chacie towarzystwem dotrze do Targowa nawet w sześć dni, choć sama dałaby pewnie radę wyrobić się w cztery. W normalnych warunkach pozwoliłaby im sczeznąć w śniegu, jeśli nie wytrzymywaliby tempa. Jednak w tych osobliwych okolicznościach jako wierna protektorka czuła się nieco odpowiedzialna za tę zgraję dziwaków, przeklętników, plugawców i czarnoksiężników. Zwłaszcza łotra Marcela, którego przysięgła doprowadzić na proces.

Dopasowując się do wyborów reszty grupy, białowłosa jako ostatnia objęła wartę. Zupełnie przypadkowo akurat taki układ był dla niej najwygodniejszy. Za czasów pobytu w Zakonie, kiedy jeszcze mieszkała w monastycznej celi, musiała zawsze wstawać przed brzaskiem. Co po kilkunastu latach weszło jej w nawyk, od którego poza wyjątkowymi wypadkami, nawet teraz nie wolno jej było odstępować. W trakcie swej warty święta wojowniczka skrupulatnie patrolowala teren, bacznie nasłuchując i wypatrując wszelkich zagrożeń oraz odstępstw od normy. Poruszała się jedynie po swoich śladach, korzystając z optymalnej trasy. Nie zamierzała dawać nawet najmniejszej sposobności potencjalnym napastnikom, dotrzymując najwyższych standardów wartowniczego rzemiosła. Aczkolwiek jej nadzwyczajne starania okazały się jedynie pięknym hołdem dla wielbionego przezeń i patronującego strażnikom bóstwa, ponieważ podczas warty nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Co najwyżej dało się usłyszeć czasem zawodzenie wilka, na które odpowiadało kilka jemu podobnych głosów. W chwilach gdy szafirowooka wracała na kilka minut do chaty coby się dogrzać, miała okazję zauważyć, jak elfka dorzuca drew do ognia. „Szkoda, że jej rodzaj nie dokłada podobnych starań, by zachować wierność prawu” przeszło jej za którymś razem przez myśl.


1127 Kalendarza Patriarchy. Od Rana aż do popołudnia.
Dzicz.
Worostokow.


Rano, po śniadaniu i cieplejszym przyodzianiu, siostra Rita przyjrzała się niebu i oceniła, że dzień będzie nad wyraz krótki. Zapowiadało się na pięć, najwyżej siedem dzwonów światła dziennego. Wędrówka po ciemku niestety nie wchodziła w grę, bo utrudniłaby nawigację i przez to jeszcze niepotrzebnie wydłużyła podróż. Co stwierdziwszy, nie marnując już więcej czasu, dziewczyna ruszyła w kierunku osady Targowo. Szybko okazało się, że wędrówka będzie znojna, nawet jak na jej warunki fizyczne. Po dwóch dzwonach zaczął się głęboki śnieg, który miejscami sięgał aż do pasa, co wyraźnie spowalniało przeprawę. Marvella jednak była zdeterminowana, by przeć naprzód. Miała służbę i zobowiązania. Nie mogła pozwolić sobie na okazywanie słabości i spadek czujności. Zwłaszcza że forsowne marsze w niesprzyjających warunkach nie były dla niej czymś nowym, wręcz była szkolona na takie wypadki. Jednym z ostatnich etapów przed konsekracją na bitewną zakonnicę były niezwykle wymagające testy wytrzymałościowo-sprawnościowe. Obejmowały one między innymi konieczność wykonania w ciągu dziesięciodnia pięciu długich marszy z orężem, zaprowiantowaniem i 55 funtowym plecakiem zawierającym ekwipunek. Każdy odbywał się w innych warunkach i przebiegał na odległość od 17 do 20 mil. Poza ostatnim. Ten liczył aż 40 mil, które dodatkowo trzeba było pokonać w ciągu 20 dzwonów. Co gorsze trasa wiodła przez tethyrskie Góry Gwiezdnej Iglicy, otoczone zewsząd przez kamieniste plaże i pełne zdradliwych przejść oraz stromych urwisk. Poza tym tereny te były zamieszkiwane przez różne niebezpieczne stwory, między innymi ogry, goblinoidy, złudne bestie, wilkołaki i perytony. Był to chyba etap, podczas którego najwięcej sióstr odchodziło przed oblicze Wielkiego Arbitra. Rita co prawda zdołała go jakoś przetrwać, ale na zawsze zapamiętała widok swych zdartych do krwi stóp i pokrywających je bolesnych pęcherzy.

W pewnym momencie marszu do białowłosej dość niespodziewanie zwróciła się wiedźma S'Ula.
Cytat:
— Rita, jakby trzeba było się dogrzać w nocy, to nie mam nic przeciwko, żeby dzielić koc. Zresztą, pewnie przyjdzie nam wszystkim spać razem. Blisko. I nie wiem, czy nie będzie dobrym pomysłem skuć jedynego łobuza do spania.
— Hojna i racjonalna oferta. Przemyślę ją obywatelko — odparła zagadnięta zgodnie z własnym szczerym osądem, choć w ogóle nie uśmiechała jej się wizja spoczynku w pobliżu osób autoramentu Mentak.
Monastyczna paladynka w trakcie marszu praktycznie przez cały czas milczała. Wolała skupić się na zwyczajowym wypatrywaniu zagrożeń i przepatrywaniu drogi. Z każdym postawionym krokiem w jej myślach przebrzmiewało helmickie credo „Zawsze czujna, Zawsze świadoma, Zawsze przygotowana do odparcia wroga”. Podczas swych obserwacji szafirowooka za dość osobliwe uznała, jak często w okolicy odzywały się wilki. Niekiedy wręcz dziesiątki tych zwierząt zdawały się nawoływać przez pusty las. Gdzież była zwierzyna, na którą polowały? Wszak czymś musiały się żywić. Kobieta zaczęła podejrzewać, że wycie wilków może być jedynie słuchowym zjawiskiem prokurowanym przez przeklętą, zasypaną śniegiem domenę.


Po pewnym czasie od południowego popasu, wchodząc ponownie pomiędzy wysokie drzewa, siostra Rita wychwyciła wyczulonymi zmysłami wyraźną zmianę w otoczeniu. Delikatnie wiejący dotychczas wiatr zaczął jakby zawodzić niskim, mrożącym krew w żyłach tonem. Osobliwy dźwięk wydawał się jej wręcz niepokojąco hipnotyzujący. A na dodatek niepojętym sposobem odbierał siły wszystkim członkom. Kiedy bitewna zakonnica otrząsnęła się z dziwnego transu, nie miała wątpliwości, że zetknęła się z nieczystymi mocami. Na szczęście jej ukształtowany na kształt twierdzy umysł, zahartowany licznymi modlitwami i medytacjami, zdołał dać im odpór. Inaczej stało się z jej towarzyszami podróży. Wszyscy bez wyjątku ulegli upiornemu zawodzeniu. W pełni rozumiejąc zagrożenie, białowłosa zadziałała jak dobrze naoliwiony automat. Potrząsnęła najbliżej stojącą czarownicą, po czym ruszyła, by ocucić pieśniarkę klingi i konstruktorkę. Zaraz potem ujrzała w odległości około dwudziestu trzech stóp czające się między drzewami humanoidalne postacie w poszarpanych białych szatach o obliczach skrytych pod głębokimi kapturami. W kościstych dłoniach ściskały one drewniane kosiska zakończone ostrymi klingami.
— Cóż to za nowe diabelstwo?!
Wyrwało się spomiędzy warg świętej justycjariuszki. Mimo to nie traciła czasu na roztrząsanie natury napotkanych istot. Musiała natychmiast działać, by nie dać okazji upiornym postaciom do ponownego pochwycenia jej w ten osobliwy, hipnotyczny stan. Jeden ze stworów chyba nawet próbował tego dokonać, jednak otoczony tarczą wiary, zdyscyplinowany umysł Marvelli oparł się kolejny raz upiornemu zawodzeniu.
— Nieczyste pomioty chaosu! Przeklinam was w imieniu wszystkiego, co prawe! Sczeźniecie marnie! — napełniona religijnym ferworem dziewczyna zapowiedziała zgubę swym przeciwnikom, celując w nich sztychem swego miecza.
Oko Prawa musiało wysłuchać jej słów, ponieważ jakby poruszone żarliwą deklaracją potwory ruszyły natychmiast dokonać na niej pomsty. Jeden z ataków szafirowooka zgrabnie uniknęła, drugi szczęśliwie ześlizgnął się po jej lekkim płytowym pancerzu. Nie zdążyła jednak przejść do kontrataku, bo... walka dobiegła końca. Dzięki swym plugawym mocom czarnoksiężnicy w niecałe dziesięć sekund roznieśli na strzępy wszystkie wyjące stwory. Siostra Rita poczuła, że najwyraźniej przeceniła zagrożenie, nikt bowiem nie został ranny, a ona sama nawet nie otrzymała okazji do wykonania ataku. Przy okazji okazało się, że Oddysya również jest wiedźmą korzystającą ze wstrętnej magii. W efekcie czego bitewna zakonnica momentalnie straciła do niej cały dotychczas uzbierany szacunek. W sumie kto by pomyślał, że utknie w jakimś przeklętym wymiarze z samymi czarownikami? Z których to na dodatek jedna była patologicznym kłamcą, druga mieszała naukowe studia z ohydnymi czarami, a trzeci był przestępcą-recydywistą. Zaprawdę niekiedy niezbadane bywały dlań wyroki Oka Prawa.
— Obywatele, te istoty stanowią ledwie drobne utrapienie — wyraziła opinię odnośnie zagrożenia po bardziej sceptycznych komentarzach dwójki towarzyszy. — Groźne jest tylko ich zawodzenie, którym mogą zawrócić w głowie. Jednak w bezpośrednim starciu musiałyby mieć przynajmniej półtorakrotną przewagę liczebną, by nam realnie zagrozić.
Korzystając z okazji, monastyczna paladynka zbliżyła się do pobliskich szczątków, by ocenić naturę bytów, z którymi przyszło im się skonfrontować. Zastanawiało ją, czy były one duchami, widmami czy może zwykłymi nieumarłymi zwłokami. Po dokonaniu dokładniejszych oględzin dziewczyna doszła do wniosku, że istoty musiały być jakąś formą potępionych dusz, choć nigdy wcześniej nie spotkała żadnych o takim wyglądzie.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 30-09-2023 o 15:52.
Alex Tyler jest offline  
Stary 15-05-2023, 01:54   #25
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Dzień 1
1127 Kalendarza Patriarchy
Worostokow


Miejski kocur, choć przez długie lata przyzwyczajony do wygodnictwa i luksusu, wydrapanych własnym sprytem, nie zapominał o swoich korzeniach. Nieraz już zdarzyło mu się nocować w skandalicznych i pozostawiających wiele do życzenia warunkach - na kamiennych posadzkach, w śmierdzących alejach czy pod jesienną chmurką - toteż nawet w tej chacie pośrodku przeraźliwie mroźnej kniei, mimo że z łatwością uplasowała się na szczycie listy najgorszych noclegów w życiu Marcela, zapadnięcie w sen nie zajęło długo. Gdy tylko Rita wyswobodziła go z kajdan, uprzednio wygłosiwszy swoje formułki które skwitował tylko przewróceniem oczami i przytaknięciem że rozumie, młodzik rozmasował nadgarstki i naciągnął wydobyte z kieszeni płaszcza rękawiczki na zmarznięte dłonie. Opatulony już porządnie zdobycznym futrem, usiadł nieopodal trzaskającego przyjemnie ognia, opierając się o drewnianę ścianę i minęło zaledwie parę chwil, gdy ciężkie powieki opadły zupełnie w dół, a z gardła zaczęło uciekać ciche pochrapywanie.

Swoją kolej na przejęcie warty Marcel powitał tak samo jak każdą zbyt wczesną pobudkę - marudzeniem pod nosem. To przeciągał się w miejscu, to przecierał oczy, to ziewał, to masował obolały od mało komfortowej pozycji kark. Przeburknął coś ponurym tonem o tym, że przydałaby się kawa i przysunął bliżej płomieni podtrzymywanych przez Vaeri, wyciągając dłonie w stronę ciepła. Z ciężkim westchnieniem zerknął przez ramię w kierunku drzwi, widocznie nie kwapiąc się do ruszenia na obchód wokół schronienia, w objęciach mrozu. Wyciągnięte ku ogniu palce lewej dłoni drgnęły, gdy Marcel sięgnął ku energiom magicznym i wyszeptał krótką inkantację, pobudzając płomienie do życia. Dreszcz, który nim wstrząsnął, nie był naturalny. Tak jak wielowymiarowa pętla mroźnej lepkości wokół nadgarstka oraz posmak zgnilizny na podniebieniu. Wytłumiwszy światło bijące od żagwi w kominku i nadawszy mu czerwonej poświaty, młodzik poderwał się do góry, owijając szczelnie futrem.

Przy blasku czerwieni od razu milej, czyż nie? — na wpół wyszeptał sugestywnym tonem w kierunku Vaeri gwoli wyjaśnienia. W duchu skrzywił się na dźwięk napiętej nuty w głosie.

Parę powolnych okrążeń wokół chaty pomogło go uspokoić. Minimalnie. Marcel nie był pobożnym człowiekiem, lecz jak każdy porządny czaromiot był świadom natury mystriańskiego Splotu, z którego płynęła magia. Magia, które teraz, tutaj, płynęła... inaczej. Bardziej... złowrogo. Czy to właśnie tak wyglądało splatanie zaklęć bez opieki Pani Zaklęć? Debonair nie był pobożnym człowiekiem, lecz nagle był bezbrzeżnie wdzięczny Mystrze za tą protekcję.

Gdy jego warta zaczęła dobiegać końca, Marcel z ulgą usiadł w końcu przy płomieniach, przy których wcześniej mógł ogrzewać się tylko na parę chwil. Uczucie bycia obserwowanym, które towarzyszyło mu przy obchodach, wcale nie zelżało w schronieniu czterech ścian. Młodzik przysunął się jeszcze bliżej płomieni, nagle desperacko pragnąc komfortu całego ciepła świata. Prędkim ruchem ściągnął rękawiczkę z dłoni i przeciągnął palcami nad gołą skórą. Pierścień z czarnego, smolistego metalu zmaterializował się znikąd i, gdy tylko upewnił się jeszcze dotykiem że akcesorium nadal istniało, odetchnął z ulgą. Przynajmniej jego umysł miał pozostać tylko i wyłącznie jego.

To jest, nie licząc nagle milczących współlokatorów.


Znowu mroźno, znowu wszędzie biało i znowu odległe wycie wilczej sfory, które zaczynało nabierać drwiących tonów. Przynajmniej zimno nie gryzło tak w kości, dzięki znaleziskom w chacie, z których Marcel zrobił użytek. Przed opuszczeniem schronienia opatulił się płaszczem i nasunął uszatą czapę aż po brwi, dodatkowo wyciągając kolorową chustę w calimshańskie wzory z torby i owijając ją wokół dolnej połowy, tym samym pozostawiając na widoku tylko burzowe oczy i końcówki jasnobrązowej czupryny. Mimo że całym sercem wyznawał dewizę “styl ponad wszystko”, nie wzbraniał się przed tak absurdalną stylizacją, o wiele wyżej ceniąc sobie swoje życie, zdrowie i brak odmrożeń.

Wędrówka była męcząca i prędko zaczęła dłużyć się niemiłosiernie dzięki mroźnej monotonii w monochromatycznych barwach. Do tego to uczucie z zeszłej nocy nie chciało za nic odpuścić, a brak jakiejkolwiek fauny tylko dokładał do niepokoju. Zwłaszcza że drugi sen nie przyniósł wytchnienia, a koszmary wymykające się pamięci. Być może dlatego, z nudy i by uciszyć niespokojny umysł, Marcel po jakimś czasie zrównał krok z Ritą.

Zastanawia mnie jedno, pani władzo — zagaił, ściągając chustę na szyję. — Nie, abym narzekał na pańską sztywność, jest ona na swój sposób urokliwa jak inne klasyczne przykłady represji, lecz chyba od czasu do czasu musi ustępować, hm? Zwłaszcza że jeśli spojrzeć pod tą imponującą fasadę blizn i wiecznie cierpki grymas...

Młodzik zakręcił palcem w powietrzu, wskazując twarz Rity.

...można odnaleźć całkiem przyjemną estetykę. Zapewne niejeden mężny kawaler gotów byłby oblegać twą twierdzę, co pani władzo? Pytanie tylko, czy pozwoliłabyś na sforsowanie swych wałów.

Reguła mego Zakonu kategorycznie zabrania jakiegokolwiek spoufalania się z laikatem i cywilami, obywatelu — odpowiedź jak zwykle wionęła mroźną rzeczowością.

Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że świątynnym wychowankom należy współczuć z całego serca — guślarz westchnął teatralnie, niezrażony brakiem emocjonalnej reakcji, ani przymusem żwawszego przebierania nogami, by dotrzymać kroku helmitce. — Każdy ma jednak uczucia. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, pani władzo, że nigdy nikogo nie kochałaś?

Krzyżowiec kocha swą wiarę, klingę i misję.

Marcel odpowiedział tylko wieloznacznym mruknięciem. Z przekrzywioną po kociemu głową wpatrywał się przez parę następnych kroków w twarz jasnowłosej, jakby szukając choćby najmniejszego otwarcia w stalowej fasadzie. W końcu zwolnił też kroku, by pozostawić Ritę samą w awangardzie i ponownie zająć swoje miejsce na tyłach.

To wiele wyjaśnia — oznajmił plecom helmitki, naciągając chustę na nos. — Jak również odpowiada na pytanie co jest mroźniejszym pustkowiem, ta przeklęta kraina czy lewa strona twego posłania.


Monotonia została przerwana nie wiadomo kiedy. W jednej chwili Marcel skupiał się na powłóczeniu nogami naprzód i płonnych próbach przepędzenia zmęczenia, a w następnej patrzył w przyjemną twarz Vaeri, która z jakich powodów potrząsnęła go za ramię. Młodzik zamrugał parę razy, powracając do przytomności i tocząc mało rozumiejącym spojrzeniem wokół, które momentalnie przybrało na ostrości na widok upiornych sylwetek między drzewami. Zrozumienie spłynęło w chwilę później, gdy syknął oręż towarzyszek. Niemalże niesłyszalna zmiana w wietrznym wizgu jednak nie była tylko złudzeniem.

Marcel odruchowo uniósł dłonie i przyłożył je do uszu jak najmocniej tylko potrafił, doskonale świadom tego że takie uroki zazwyczaj wymagały bycia słyszalnymi, by mieć wpływ na ofiarę. Nie zamierzał jednak czekać, by sprawdzić czy miał rację, zwłaszcza że jego towarzyszki już zdążyły wyrwać przez zaspy. Poza tym, naprawdę pragnął odpłacić tym upiorom pięknym za nadobne.

Debonair, z gniewną burzą skoncentrowaną na upiorach nacierających na S’Ulę i Ritę, zaintonował sycząco własną pieśń. Na jej skrzydłach, wspartych wyrwaną z głębin siebie mocą, sięgnął umysłem w stronę istot. Wdarł się głęboko, przetaczając nawałnicą przez lepkie odmęty obcych świadomości, rozsiewając wokół deszcz igieł i rozdzierając co tylko się dało. Wycofał się tak prędko, jak zaatakował, wykrzywiając usta w sadystycznej satysfakcji, chłonąc nadal odczuwalne, acz szybko blaknące, impulsy bólu jakie pozostawił za swoim wtargnięciem. Pobudzony gorącem przyjemności promieniującym w podbrzuszu, okręcił się w kierunku upiora sunącego ku Vaeri. Dłonie zebrały energię, nakreśliły glif i zogniskowały zaklęcie, które pomknęło naprzód, wzburzając wirowo śnieg i załamując powietrze cienistymi pasmami. Jedno po drugim, uderzenie rozlało się po białej sylwetce, łamiąc ją wpół i posyłając w zaspę.

Marcel jednak nie świętował prędkiego zwycięstwa. Wodził spojrzeniem między własnymi dłońmi, a sylwetką w zaspie. Mimo że rzadko kiedy uciekał się do używania ofensywnych zaklęć, wiedział że nie tak powinno wyglądać. Wiedział też, że cieniste pasma w załamywanym energią powietrzu nie były przywidzeniem. Tak jak wcześniej mógł się łudzić, że dziwne uczucie przy splataniu zaklęć były tylko wytworem jego współdzielonego z innymi umysłu, tak teraz miał na to niezbity dowód. Potrząsnął głową, chcąc odpędzić niepokój.

Reasumując, możemy napotkać to samo zagrożenie, bądź zagrożenie zgoła innego sortu. Zaiste natchniona i odkrywcza analiza taktyczna naszej sytuacji, Odyssyo — Marcel sarknął z przekąsem. — Przeklęta, w rzyć chędożona kraina!

Młodzik kopnął najbliższą zaspę, dając upust narastającej frustracji, odwracając się tym samym od towarzyszek niedoli oraz, przede wszystkim, trucheł zalegających w śniegu. Postąpił parę kroków dalej, ponowne wpatrując się w wierzch urękawiczonych dłoni. Wziął głęboki wdech i po raz kolejny splótł energie eteru, w napięciu obserwując kwitnące purpurą linie symbolu, którego ostatni raz używał lata temu, na ulicach ojczystej Athkatli. Koci łeb zaczął nabierać kształtów.

Szlag — jęknął, zaciskając pięść i zrywając zaklęcie.

Nie łeb. Kocia czaszka.

”Może trochę pomocy, jakaś porada?” Marcel rzucił w kierunku milczących głosów w głowie.

Odpowiedziała mu tylko głucha cisza.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 15-05-2023 o 14:11.
Aro jest offline  
Stary 16-05-2023, 10:03   #26
 
Bugzy Malone's Avatar
 
Reputacja: 0 Bugzy Malone ma wyłączoną reputację
Walka nie potrwała długo i pomimo zmęczenia udało wam się wyjść z niej bez szwanku. S'Ula wzleciała nad las i rozejrzała się po okolicy. Kilometr lub dwa dalej bór przecinała ściana całkiem wysokich wzgórz, których czubki skryte były w zimowej mgle. Znajdowały się w kierunku, w którym i tak maszerowaliście, więc całkiem możliwym było, że znajdziecie wśród nich jakieś schronienie. Lub kolejne kłopoty. Czekać i zastanawiać się nie zamierzaliście, gdyż nawet pomimo rozgrzanych adrenaliną i walką ciał czuliście, że nadciąga coraz mocniejszy mróz. Stanęło więc na tym, że skierujecie swe kroki w kierunku wzgórz w oddali.

Po niespełna godzinie marszu przez zaspy usłyszeliście pierwsze wycie wilków. Jeszcze dalekie, ale zbliżające się z każdym waszym krokiem. Niedługo stało się dla was oczywiste, że bestie podążają za wami, wyłapując zapach grupy. Zostawiając za sobą las i wkraczając między skały widzieliście, jak ciemne kształty przemykają między drzewami, nie ujawniając się jednak. Przyspieszyliście kroku, jednak w obecnej chwili, ze śniegiem po kolana było to strasznie wymagające i wymęczające. Zapadał zmierzch, a wycie wilków nie ustawało, choć oglądając się za siebie, żadnego nie zauważyliście.

I gdy zdawało się, że nie dacie rady znaleźć żadnego schronienia przed zbliżającą się nocą, wychodząc na niewielką polankę S'Ula wypatrzyła w oddali coś, co wyglądało na wydrążone naturalnie w ścianie wejście do jaskini. Gdy zbliżyliście się, ujrzeliście spory, zionący czernią otwór prowadzący gdzieś w czeluści.


Co prawda mógł się tam kryć jakiś drapieżnik, ale z pewnością można było spróbować przeczekać tam noc i rozbić obóz. Zwłaszcza, że brzuchy dawały wam znać, że przydałoby się coś zjeść. Kierując się w tamtą stronę Vaeri jako pierwsza zauważyła, jak ze ścieżki, którą zostawiliście za sobą wyłaniają się wilki. Jeden, drugi, trzeci. Ostatecznie naliczyliście dziesięć. Dziesięć masywnych cielsk zbliżających się w waszą stronę. Powoli, z pochylonymi łbami, jakby wiedziały, że łowy dobiegły końca a finał jest kwestią formalności. Rozdzieliły się, zaczynając zachodzić was półokręgiem w tym samym tempie.

Do wejścia do jaskini mieliście jakieś dwadzieścia stóp, z pewnością dalibyście radę tam dotrzeć, nim drapieżniki znalazłyby się przy was. Jednak gdy zdawało się, że gorzej być nie może, na polanie pojawił się ktoś jeszcze. Dwie potężnie zbudowane, humanoidalne postaci pokryte grubym futrem o wilczych, paskudnych łbach. Nie mieliście wątpliwości, że to likantropy. Jeden z nich zawył przeciągle a wataha biorąca was półkolem zawtórowała mu wspólnym zaśpiewem. Po chwili oba wilkołaki pochyliły się, przybierając pozycję do biegu. Obnażyły kły, a ich ślepia płonęły wściekłą furią. Trzeba było błyskawicznie podjąć jakąś decyzję.

 
Bugzy Malone jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172