Port Hunding, 20. dnia Pierwszego Siewu 2E 581
Kiedy ceremonii stało się zadość, pięciu gwardzistów namiestnika odeszło pomostem na ląd, a wówczas
Gwiazdę zalał ponownie zgiełk i harmider płynący z dwóch źródeł - jednym byli natarczywi handlarze, którzy zaczynali się już targować z przewieszonymi przez relingi Żaglami; drugim zaś ta grupa marynarzy, która pod czujnym okiem Juillena wyciągała z ładowni częściowo wybudzone ze śpiączki piaskożery. Pamiętni dramatycznych wydarzeń sprzed dwóch dni, piraci dokładali wszelkich starań, aby przypadkiem nie zdenerwować łuskowatych wierzchowców, pracując przy linach i kołowrotkach pod czujnym nadzorem pary mistrzów miecza.
Pozostali pasażerowie nie mitrężyli czasu, zarzucając na ramiona i plecy swoje podróżne sakwy i tobołki. Złotoskóra Minorne ze Zmierzchu pierwsza zeszła z trapu, w ślad za nią podążył Theodoryan oraz dwaj orsimerscy mocarze. Obaj orkowie mieli na sobie pełne płyty, ciężkie i nieporęczne, na dodatek niemal natychmiast rozgrzewające się nieznośnie w skwarze słonecznego dnia. Wieńczące hełmy orków czerwone kity zwisały smętnie po bokach głów obu mężów, a na ich topornie ciosanych gębach lśniły pierwsze krople potu.
Taksując obu ciężkozbrojnych Morayne zadawał sobie w duchu pytanie jak długo mogli wytrzymać w tych zbrojach wystawieni na tak gorącą aurę. Lud Wrothgaru nie bez powodu uchodził za twardy niczym stal i wyborny w kowalskim rzemiośle, wszelako czymś innym była praca w kuźni w Orsinium, gdzie na zewnątrz warsztatu wypluta w pośpiechu ślina zamarzała jeszcze w powietrzu, a czymś innym ta sama robota w gorącym klimacie Stros M’Kai.
Mężczyźni o wyglądzie cesarskich dezerterów, przez cały rejs trzymający się własnego towarzystwa i spozierający podejrzliwie na towarzyszy wyprawy, ubrali się znacznie lżej od orków trocząc swe skórznie do grzbietów i wkładając przewiewne podróżne stroje z miękkich tkanin. Przedzierając się przez handlarzy nie szczędzili im kuksańców i przekleństw, toteż zgraja sprzedawców szybko rozstąpiła się na krawędzie pomostu czyniąc przejście tym pasażerom, którzy w ogóle nie byli zainteresowani ich towarami.
Na krańcu pomostu, wśród krążących na wszystkie strony mieszkańców, stała nieruchomo wpatrzona w przybyszów postać. Idąca przodem Minorne rozpoznała w młodej kobiecie czystą krew Bosmerów, kipiącą w muskularnym gibkim ciele, w smoliście czarnych oczach i niebieskich tatuażach przecinających piękną na swój sposób, choć dziką jednocześnie twarz leśnej elfki.
- Pani Minorne, pan Morayne, bracia krwi Durzub i Durzum, dziesiętnik Corrudus - Bosmerka wyprostowała się sprężyście na widok członków ekspedycji, przesunęła bystrym spojrzeniem po kolejnych twarzach. Theodoryan pewien był, że nigdy wcześniej nie widział jej na oczy, a mimo to elfka bezbłędnie go rozpoznała; podobnie jak innych pasażerów
Gwiazdy.
- Bądź pozdrowiona. Pozostali właśnie schodzą z pokładu - oznajmiła Minorne wyrastając ponad córę Puszczy Valen niczym olbrzym z dalekiej północy nad ludzkim pacholęciem - Mam głęboką nadzieję, że mój drogi przyjaciel Neramo nie musiał zbyt długo oczekiwać naszego przybycia. Mnie samej śpieszno, by móc się z nim zobaczyć.
- Mistrz Neramo nie przebywa w mieście - odpowiedziała mała elfka zadzierając w górę głowę i Theodoryan mógłby przysiąc, że dostrzegł w jej czarnych oczach jakiś hardy błysk - Ale twe życzenie rychło się spełni, pani. Wyruszamy niezwłocznie.