Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2023, 21:27   #299
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację


Jehan odebrał bukłak niemalże opróżniony przez Yago z udawanym nadąsaniem i teatralnym potrząsaniem, odrywając od brzegu koma, by pozwolić sierżantowi i Kuoro rozmówić się z jeńcem. Zaledwie na tyle, by dać pozór dyskretności, dłonie zajmując wygładzaniem własnego odzienia, nie zaszczycając mężczyzn za plecami choćby zerknięciem. Zielone spojrzenie w zamian zajęło się wodzeniem po harapach, którzy nijak nie kryli się nawet ze swoimi mało wyszukanymi żartami, wlepiając w Baudelaire’a ślepia skryte za maskami i przerzucając bez wątpienia słowami w yorubie podającymi w wątpienie jego męskość. Jehan ze swoim ego miał ich opinie na temat własnej osoby bardzo głęboko w poważaniu.

Gdy przyszło już do powrotu do przydzielonych im komów i ponownego wyjazdu, jeden z dzikich psów Afryki postanowił z jakiegoś powodu zastąpić drogę Jehanowi, prostując się i napinając chyba wszystkie możliwe mięśnie, zapewne pewien że jasnowłosy uniknie konfrontacji, zmieniając kierunek swoich kroków na manewr wymijający. Bordenoir ani myślał dać Afrykanowi tej satysfakcji. Przybierając na twarz maskę bezbrzeżnej obojętności zatrzymał się przed napiętą blokadą, unosząc głowę by skrzyżować zeń spojrzenie. Brew Jehana drgnęła nieznacznie. Trwał tak przez długą chwilę, trzymany uporem i niechęcią do ustąpienia pola w niemej konfrontacji, tak jak i jego oponent. Impas przerwał Assegai, szczekniętą z czoła kolumny komendą. Bordenoir nie zrozumiał słów zza maski harapa, ale zrozumiał frustrację, jaka napięła jego sylwetkę.

Mimo to Jehan powrócił do koma z cieniem satysfakcji na twarzy, zerkając w ślad za Afrykaninem. Gdy kolumna metalowych bestii ruszyła dalej, z niezmiennie głośnym - a jednocześnie cichszym dzięki słuchowi powoli przystosowującemu się do harmidru - rykiem silników, zerknął przelotnie w stronę tyłu, gdzie na naczepie ujadały hieny i bujał się styrany Swarny. Noc Pollanina okazała się być równie obfitująca we wrażenia co jego własna, aczkolwiek w nieco inny sposób. Najwidoczniej członkowie grupy, która podróżowała razem z Pradesu, zdawali się przyciągać kłopoty jak płomień ćmy. Ze zgubnym dla niektórych skutkiem. Bordenoir odpędził od siebie te myśli, gdy zmotoryzowana kolumna nabrała ponownie prędkości, po raz kolejny wdając w rozmowę ze współklanowcami.

Mówicie, że ogołocili ze wszystkiego? — Jehan upewnił się, ściągnąwszy temat na powód tej całej wyprawy. Słowa żołnierzy w dużej mierze potwierdzały plotki zasłyszane na ulicach Perpignanu. — Zupełnie wszystkiego?

Dokładnie tak, panie Baudelaire — przytaknął kapitan Confinhal. — Jak mieli coś pochowane w szparach między pośladami, to i z tego ograbili skurwesyny.

Nawet w Mordowni tak nie kroją.

Dziwisz się, młody? — dyspozycja porucznika Pelegrina była o wiele luźniejsza niż oficera wyższego stopnia. — Co takie niewolniki by miały ze sobą? Mało co. Wszystkiego im trzeba było najwyraźniej. A może będą chcieli do miasta ukradkiem się wślizgnąć.

W tych zrabowanych mundurach? — Baudelaire przekrzywił głowę.

Pelegrin przytaknął w odpowiedzi, a Jehan westchnął w pozorowanym zrozumieniu i kiwnął głową w niby-zgodzie. W duchu jednak szczerze wątpił, aby ktokolwiek - nawet nieobeznani z południową Franką anabaptyści - był na tyle głupi, by próbować się wkraść do Perpignanu, pozując na oficerów Rezysty. Co prawda najciemniej bywało pod latarnią, lecz Jehan wątpił aby zbiegli niewolnicy, dopiero co zasmakowawszy wolności, gotowi byli powziąć tak ryzykowne zagranie. O ile mieli do czynienia z zaledwie jedną grupą zbiegów, w co powoli zaczynał wątpić. Jeśli ludzie wypatrzeni i śledzeni nocą przez Yago zmierzali na południe, do bliźniaczych twierdz Queribus-Peyrepertuse - potwierdzenie tego faktu było w zasadzie formalnością, bo gdzie indziej mieliby umykać - to co zyskaliby dzięki zamordowaniu grupy szaserów i odarciu ich z mundurów? Zaledwie zbędnie zwróciliby na siebie uwagę.

Cała ta tajemnica prezentowała się już o wiele zgrabniej, zakładając że anabaptyści po prostu, o ironio, znaleźli się we właściwym czasie, na pokładzie właściwego frachtowca. Jehan nie mógł poszczycić się dogłębną znajomością afrykańskich praktyk, wątpił jednak aby przewożenie morskimi szlakami niewolnicy byli sortowani wedle proweniencji, klanu i/lub wyznania. Zwłaszcza, że brak głębszej zażyłości czy lojalności pomiędzy wyzwoleńcami z “Mufasy”, a wyzwolicielami-agresorami, potwierdziła obecność trupów, które nie należały do załogi jak reszta. Anabaptyści mogli być zatem zaledwie fintą, zręcznym manewrem i zasłoną dymną, mającą na celu rozciągnięcie sił frakcji Perpignanu czy wręcz zmylenie. To również wyjaśniałoby, dlaczego chyba-Kruk i Przedrzeźniacze - Jehan był pewien, że to właśnie oni stali za zuchwałą masakrą “Mufasy” - puścili wyznawców Pneumy wolno.

O ile grupa anabaptystów zmierzająca do bliźniaczych twierdz rzeczywiście składała się tylko i wyłącznie ze współklanowców Diabła. Próba zinfiltrowania Queribusu lub Peyrepertuse, wysłania tam swojego wiernego człowieka mającego na celu poznać wnętrza fortec rzekomo nie do sforsowania... Był to naprawdę szaleńczy gambit, ale Kruki było stać na tak natchniony - bo nie można było odmówić tej możliwości półcienia geniuszu - manewr. Do tego zbiegli niewolnicy ze znakami Złamanego Krzyża, jeśli dotarliby na czas do enklawy Gauthiera, mogliby zostać zarzewiem nie lada politycznej migreny dla Elani i Neolibii.

Perpignańskie status quo zdawało się zaczynać powoli kruszeć.



”Głupie bestie,” Jehan sarknął w myślach.

Nie był do końca pewien, czy miał na myśli prążkowane czworonogi czy ich panów dzierżących smycze. Baudelaire, przeżuwając suchary wyciągnięte z torby, niby to udawał tylko bezbrzeżną fascynację horyzontem na wschód czy kamykami traktu, które od czasu do czasu posyłał kopnięciami w zarośla, lecz wsłuchiwał się w słowa rozmawiających wojskowych parę kroków dalej i ze zwyczajową ciekawością zerkał w ślad za harapami. Gdy tropiciele przecięli szlak tylko po to, by rozdzielić się na dwa kierunki, nieomal parsknął pod nosem.

Zwierzęta miały przewagę zmysłów, tego faktu Baudelaire nie miał zamiaru podważać. Zwierzęta były też o wiele głupsze od ludzi, niezdolne do wyższych procesów poznawczych - wielu ludzi w sumie też, lecz to nie miało w tej chwili znaczenia - a Afrykanie zdawali się w dużej mierze polegać właśnie na nich, zamiast w pierwszej kolejności badać ślady własnoręcznie. Jehan spoglądał przez chwilę na plecy harapów ciągniętych na południe, po czym obrócił głowę w przeciwnym kierunku. Przez krótką chwilę zielone spojrzenie zawisło na Wanadu, który uznał że hieny szły zarówno wstecz jak i za podchwyconym tropem. Jehan wątpił w takie wytłumaczenie. Prawdopodobieństwo, że uciekinierzy nadeszli z kierunku zachodniego, od strony miasta zamiast od północy, wzdłuż wybrzeża, zakrawało na gwałt na logice.

Baudelaire zakręcił się w miejscu, wzburzył trakt pod stopami czubkiem buta, w końcu przesunął w tamtą stronę, trzymając zdrowy dystans od harapów i hien. Coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że szkicowane przez niego kolejne sploty sieci, zakładające istnienie dwóch grup w tym miejscu zeszłej nocy, o sprzecznych celach, były trafne. Jeszcze raz omiótł okolicę uważnym spojrzeniem, zanim ruszył w ślad za harapami w stronę zachodu, przywołując na twarz maskę zwykłej ciekawości.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 25-05-2023 o 02:15.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem