Wreszcie, walka była skończona. Amos czuł jak szał bitwy, dzwonienie w uszach, napięcie każdego mięśnia gotowe ruszyć ciałem w morderczy taniec szybko ustępuje. Zaraz za nim ustąpi naturalny środek przeciwbólowy.
- Kurwa Edward... - sapnął cofając się do ściany budynku o którą oparł się zdecydowanie zbyt mocno. Starał się oddychać głęboko, ale rzęził. Sądząc po płytkim oddechu i wszechobecnym bólu, chyba miał połamane kilka żeber.
Dotknął przedramienia szepcząc krótką modlitwę. Kolejno runy jaśniały magiczną złotą energią, gasły i rozpływały się w powietrzu pozostawiając zieloną skórę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były. Klatka półorka wygięła się wracając do normy gdy magia nastawiła złamane kości. Przestał krwawić. Czuł promieniujący ból w klatce przy każdym oddechu, ale z każdą chwilą mógł złapać oddech. Sięgnął po broń i wszedł z resztą do budynku. To co zobaczył w środku zmroziło go do kości. Zdecydowanie nie spodziewał się takiego widoku. czym innym jest zabijać, plądrować, czy gwałcić. Widział wiele niegodziwości w życiu, ale ten poziom bestialstwa przywodził na myśl historię o demonach zabawiających się śmiertelnikami, nie zaś inteligentną co by nie mówić rasę.
Półork przepuścił wybiegającego Doda doskonale rozumiejąc wielkiego wojownika. On też czuł przeraźliwa obrzydliwość, jednak nie znajdował w sobie wystarczającej empatii by zwrócić swój posiłek. Podziwiał jednak tych, którzy mieli w sobie tyle człowieczeństwa. Nie było na co patrzeć. Odwrócił się i wyszedł na zewnątrz. Ktoś będzie musiał to posprzątać, pochować. Zdaje się, że zabawią tu nieco dłużej, a to oznacza, że można odpocząć chwilę.
Z bólem zdjął magiczną koszulkę kolczą, która przetrwała atak paszczy jaszczura bez widocznego ubytku i upuścił ją na ziemię. Czerwona od jego własnej krwi, dziurawa w wielu miejscach koszula podzieliła los zbroi. Amos stęknął sięgając po stojące obok wiadro z wodą, które wylał na siebie spółkując swoją krew. Wyglądało na to, że rany zostały zasklepione, pozostawiając szereg blizn zlewających się z tatuażem misternie wypisanym na skórze. Przeciągnął się aż strzyknęło w stawach i zaczął się ubierać. Zakrwawioną kolczugę przemył resztką wody z wiadra. Lubił to uczucie zakładania mokrego pancerza. To jak szorstko i nieprzyjemnie oplatał ciało. Przypominało mu to życie na morzu. Życie, które postanowił opuścić i nie wracać. Z pewną nostalgią zauważył, że im dalej w ląd, tym mocniej tęskni za słonym smakiem burzy, za kołysaniem deku, szumu wiatru. Nawet szkorbut wydawał się miłym wspomnieniem.
Kiwnął głową wracającemu Zodowi.
- Wszystko w porządku? -