Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-06-2023, 03:26   #128
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Pożegnawszy się z Edro, bohaterowie nie bez ulgi opuścili zdewastowaną farmę i ponownie zapuścili się w spowite półmrokiem głębiny dżungli. Muhduzi narzucił większe tempo, ale mimo to postój i odpoczynek zarządził dopiero, gdy wokół zapadły już kompletne ciemności.
Każdemu członkowi drużyny zdarzało się już nocować pod gołym niebem, lecz nocleg w otwartej dżungli był czymś zupełnie innym. Niedawna noc spędzona w Forcie Przełomu dawała tego lekki przedsmak, lecz między czterema ścianami a kompletnie otwartych terenem różnica była ogromna. Do hałasów w ciemnościach można było się przyzwyczaić, ale wszechobecne robactwo i przelotne deszcze dawały się mocno we znaki. Nikt poza Zodem nie miał ze sobą namiotu, więc bohaterowie zmuszeni byli improwizować – na szczęście Amos był na tyle biegły w sztuce przetrwania, by z pomocą Jina przygotować odpowiednie szałasy, chroniące przed deszczem. W tym czasie ich przewodnik przygotował ognisko, i podśmiewując się z niezdarnych dużych ludzi, znalazł sobie sporą dziuplę, która wyglądała jakby nie pierwszy raz używano ją w tym właśnie celu.


Mimo ciężkiej nocy, następny dzień okazał się znacznie łatwiejszy i minął znacznie szybciej. Już z rana dotarli do brzegu niewielkiej rzeczki, którą pozostawało im tylko podążać w górę jej biegu. Zarośla nie były tam tak gęste, a pogoda była bardziej sprzyjająca – lekki wiatr i sporadyczne opady były znacznie przyjemniejsze za dnia niż nocą. Utrzymująca się zasłona chmur budziła jednak pewien niepokój, czyżby do Pridon’s Hearth zbliżała się kolejna masywna burza? Gdy zbliżał się wieczór, drużyna minęła sporą wyrwę w ścianie zieleni, wyglądającą jakby przez dżunglę z południa na północ przetoczył się ogromny głaz. Muhduzi nie przejął się zbytnio tym widokiem twierdząc, że to pewnie jeden z wielkich gadów szukał nowego miejsca na żer.
- Te wielkie są spokojne i głupie, jedzą rośliny i nie atakują pierwsze - wyjaśnił - Ale lepiej ich nie zaczepiać, chyba że polujecie całym plemieniem. To te małe są najgroźniejsze, to sprytni myśliwi – dodał z dumą, wyraźnie sugerując jakąś analogię.

Jakby kontrastując z poprzednim, ostatni dzień marszu był zdecydowanie najcięższym. W pozornie przypadkowym miejscu Muhduzi odbił od rzeki i wprowadził drużynę na podmokłe obszary dżungli, prąc uparcie na wschód. Do gorąca i duchoty dołączył więc grząski teren, z każdym krokiem robiący się coraz bardziej bagnisty. W pewnym momencie niziołek oznajmił wręcz, że od teraz muszą iść dokładnie po jego śladach, by unikać pułapek, zarówno naturalnych jak i takich zastawionych przez jego plemię. Było już dobrze po południu, gdy w końcu zauważyli jakieś zabudowania, chociaż nazwanie ich w ten sposób mogło być pewnym nadużyciem. Kilka niewielkich, dostosowanych dla niziołków drewnianych chatek postawiono na wysokich, wbitych w bagno palach i połączono mostkami linowymi na wysokości kilkunastu stóp nad ziemią.


Wioska wyglądała na kompletnie opustoszałą – wyglądało to tak, jakby jej mieszkańcy zostawili wszystko i uciekli z niej w pośpiechu. Widząc to, bohaterom od razu przyszły do głowy najgorsze scenariusze, lecz o dziwo Muhduzi wydawał się być tym niewzruszony. Wręcz przeciwnie, zrobił kilka kroków do przodu i wydał z siebie serię gwizdnięć i kliknięć. Dźwięki ledwie zdążyły przebrzmieć, gdy wyglądająca na martwą wioseczka momentalnie odżyła. Z wejść do domów i doskonale zamaskowanych kryjówek wśród gałęzi oraz szuwarów wyłoniło się kilkanaście drobnych postaci o karnacji równie ciemnej co ich przewodnik. Odziani byli w proste stroje w szarobrązowych barwach sprawiające, że niemal zlewali się z otoczeniem, a większość była uzbrojona we włócznie i proce osadzone na długich kijach. Song’O taksowali uważnie bohaterów, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, jakby mieli do czynienia z dzikimi zwierzętami. Rozluźnili się dopiero po dłuższej tyradzie Muhduziego – wojownicy przyjęli bardziej rozluźnione postawy, a Finnseach usłyszał przytłumiony szloch z jednej z chat. Wciąż nikt się jednak do nich nie odezwał, jakby wszyscy na coś czekali. Stało się to jasne po kilku napiętych chwilach, gdy przed oblicze drużyny dotarła staruszka.


Niziołka, mająca z pewnością blisko stu lat, była pomarszczona i przygarbiona, a idąc wolnym tempem, podpierała się włócznią niczym laską. Owinięta była zdobną, zieloną peleryną z licznymi haftami, niepasującą zarówno do tej pogody, jak i strojów jej współplemieńców. Ci zaś patrzyli na nią z mieszanką szacunku, strachu i uwielbienia, co mówiło wszystko o jej pozycji. Kroczyła niespiesznie, by w końcu zatrzymać się kilka kroków od drużyny i spojrzeć w ich twarze. Jej oczy, w przeciwieństwie do ciała, pełne były życia i trudnej do opisania mocy.
- Witajcie w wiosce Cahshil, przybysze zza wody – powiedziała we wspólnej mowie, chociaż z nietypowym akcentem - Jestem starszą tego plemienia, zwą mnie Zaahku. Jesteśmy wam wdzięczni za uratowanie jednego z naszych łowców i sprowadzenie go do domu. Dziś opłaczemy jednego brata mniej - kiedy mówiła, z chatek wyszło kolejnych kilkanaście osób, głównie kobiet i dzieci, które zajęły się własnymi sprawami, nie przejmując się już specjalnie obecnością obcych - Wy pomogliście nam, a jak my możemy wam pomóc? – zapytała w końcu, chociaż w jej głosie czuć było ostrożność.

Mimo, że wioska pozornie wracała do swojej normalności, bohaterowie czuli, że nieprzerwanie obserwuje ich przynajmniej kilka par oczu.
 
Sindarin jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem