Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-06-2023, 12:11   #130
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Song’O pozwolili bohaterom pozostać w ich wiosce na noc, chociaż ci musieli sami zadbać o miejsca do spania – domy niziołków były do tego zwyczajnie za małe. W czasie, gdy rozkładali obóz, tubylcy odprawili krótką i cichą ceremonię upamiętniającą wojowników zabitych w Forcie Przełomu, a następnie równie skromną celebrację „wskrzeszenia” Muhduziego, uważanego dotąd za zmarłego. Edward i Jin szybko zorientowali się, że ta specyficzna powściągliwość jest dla Song’O normalnością, w końcu niewielkie plemię niziołków nie miałoby szans w konfliktach z większymi istotami, dlatego nierzucanie się w oczy stało się ich drugą naturą. Podobnie jak nieufność wobec obcych: bohaterowie byli bezustannie obserwowani, a nawet podczas wspólnej kolacji, na którą zaprosiła ich szamanka, ona i ich przewodnik byli jedynymi, z którymi mogli zamienić więcej niż pojedyncze słowa. Starsza niziołka, jakby na przekór temu, mówiła dużo, opowiadając historię swej wioski, o tym jak przybyli w te okolice by uciec od narastających napięć między boggardami i jaszczuroludźmi, o tym, jak zawiązali pakt z żyjącym nieopodal duchem wody, a także jak większość ich kontaktów z dużymi ludźmi kończyła się pechowo dla Song’O.
Gdy udawali się na spoczynek, między ich posłania weszła Zaahku, niosąc w dłoniach małe zawiniątko. Położyła je na ziemi i odwinęła, ukazując delikatną złotą opaskę, wysadzaną drobnymi klejnotami.
- Uratowaliście jednego z naszych wojowników, a on zgodnie z naszym zwyczajem obiecał wam nagrodę. Song’O cenią życie brata więcej niż każdy klejnot, dlatego dajemy wam to. Jest magiczna, czyni umysł bystrzejszym, więc nada się dla was, nam sprytu pod dostatkiem – rzuciła i odeszła w mrok, śmiejąc się do siebie.

***

Rankiem Muhduzi grzecznie wymówił się od prośby Amosa o poprowadzenie drużyny do smołowych pól, woląc zostać ze swoją rodziną. Zgodził się za to poprowadzić ich do rzeki.
- Stamtąd musicie podążać jej biegiem. Potem wystarczy iść za nosem i śladem wielkich kości - powiedział, pokazując kierunek. Widać było, że powrót do swoich dodał mu animuszu - Poradzicie sobie. Jeśli kiedyś wrócicie w nasze okolice, nie próbujcie sami wchodzić do wioski, tylko przywitajcie się z daleka. Zawsze mile będę was widział w moim domu, ale sidłom tego nie wytłumaczę - rzucił, znikając wśród leśnych ostępów, gdy już dotarli do brzegu rzeki w północnej części delty.
Zgodnie z jego słowami, dalsza część drogi była problematyczna tylko pod kątem przedzierania się przez zarośla. Ledwie po paru godzinach marszu do nosów bohaterów zaczęła docierać charakterystyczna, nieprzyjemna woń smoły, a w prześwitach między koronami drzew dało się dostrzec unoszące się nad dżunglą smużki pary. Zapach z każdym krokiem wzmagał się, zmieniając się w trudny do zniesienia odór gdy bohaterowie wyszli na otwartą przestrzeń – a widok, który ich tam zastał, był równie zadziwiający, co przerażający.

W promieniu kilkuset metrów rozciągała się wyrwa w leśnej zieleni, wyglądająca jakby wyssano ją ze wszystkich kolorów, pozostawiając jedynie czerń smoły i biel kości, niczym w tutejszym wyobrażeniu domeny Pharasmy. Ogromne, sięgające kilku metrów sterty szczątków wyrastały z jeziorek gęstej, ciemnej cieczy, na której powierzchni co jakiś czas pojawiały się spore bąble. Same kości były też imponujących rozmiarów, piszczele dorównywały wzrostowi dorosłego człowieka, niektóre czaszki mogłyby posłużyć za wygodne schronienie dla niziołka, a strzeliste żebra klatek piersiowych przypominały małe laski. Część z nich była dość świeża, ale większość wydawała się wręcz antyczna – niewykluczone, że poszarzała ziemia pomiędzy kolejnymi plamami smoły była w rzeczywistości zmiażdżonymi i rozdrobnionymi przez upływ czasu szczątkami gadów. Od czarnych kałuż biło wyczuwalne ciepło oraz trudny do zniesienia, smolisty odór, który wydawał się dosłownie przywierać do ubrań i włosów.

Mimo tej odstręczającej prezencji, cmentarzysko nie było zupełnie opuszczone. Zaraz po opuszczeniu linii drzew bohaterowie zauważyli, że w niektórych miejscach nad smołą zbudowano niewielkie kościane kładki, pozwalające dotrzeć bardziej w głąb tego makabrycznego miejsca bez zapewne śmiertelnego w skutkach nurzania się w gęstej cieczy. Szarobiałe zwały kości zasłaniały widok, więc dopiero po przejściu dwóch pierwszych mostków przybysze zauważyli, że nie są tu sami.
Trójka obszarpanych i mizernie wyglądających jaszczuroludzi siedziała przy niewielkim ognisku pod kolejną trupią górą, posępnie wpatrując się w płomienie. Wyglądali gorzej niż wojownicy, z którymi drużyna ścierała się w ostatnich dniach, i wydawali się nie zwracać uwagi na obcych, pogrążeni w kompletnym milczeniu, do którego wtórowało im całe cmentarzysko. Tą nomen omen grobową ciszę przerywały dochodzące zza sterty kości łupnięcia – powolne, miarowe i głębokie, tak jakby coś wielkiego i ciężkiego stąpało zaledwie kilkadziesiąt metrów od ogniska. Obserwując to, Amos odniósł wrażenie, że tuż nad szczytem górki, na wysokości paru metrów nad ziemią, mignął mu jakiś ruch.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem