Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-06-2023, 23:27   #411
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 103 - 2526.I.26; abt; świt

Czas: 2526.I.25; abt; świt
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, miasto piramid
Warunki: -; na zewnątrz: świt, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie



Wszyscy



- Zapewniam cię kawalerzę, że pod względem ramienia na jakie mogę liczyć jesteś bezkonkurencyjny. - czarno - czerwona imperialna milady odparła Carstenowi z poloem i finezją. Ale jak była wykończona to odkrył dopiero po drodze. O ile wcześniej w podobnych sytuacjach wydawało się, że przynajmniej fizycznie nie potrzebowała takiego wsparcia lub chodziło jej o psychiczne wsparcie i dodanie otuchy to tym razem naprawdę była słaba. Chyba słabsza niż starała się to okazać. Szła dość sztywno jak po wielkim wysiłku, wcale nie rzadko się potykała jakby nogi jej ciążyły przy kolejnych kamiennych stopniach. A te zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Co więcej z bliska czuł, że ma chłodne dłonie. Jakby zmarzła lub była po zbyt długiej kąpieli w zimnej wodzie. I chyba nawet była bledsza niż zwykle. Karmin jej ust też chyba się zmazał bo nie wydawały się już tak ponętnie pełne i soczyste jak wcześniej jakoś przybladły. Ale starała się te słabości przykryć pogodą ducha i eleganckim uśmiechem. Reagowała jednak na wszystko wolniej, jakby ospale, jak ktoś kto nie do końca się jeszcze wybudził ze snu albo na odwrót, jak ktoś kto jest już o w pół kroku przed zaśnięciem.

I tak szli we dwoje w tej kalekiej, pokancerowanej kolumnie jaka z upartym mozołem wspinała się do góry. Sylvańczyk tak naprawdę też mocno oberwał. Po prawdzie to ledwo stał na nogach. Właściwie to chyba równie dobrze on wspierał się na Vivian jak ona na nim. Zwłaszcza, że te monotonne, niekończące się strome schody w górę nie sprzyjały spacerom i wymagały wysokiego stawiania nogi za nogą. Teraz gdy ta bitewna gorączka zaczynała opadać Carsten czuł boleśnie każdy uraz i zranienie. Ale szedł dalej. Vivian też szła. I cała reszta. Nie miał już sił aby jeszcze kogoś dźwigać. A widział, że czy to Amazonki czy przybysze zza oceanu dźwigali tych co byli w tak poważnym stanie, że nie mogli maszerować sami. Jak choćby Zoję czy Bertranda. Tu przydali się ludzie Olmedo. Nie zapisali się zbyt chwalebnie podczas walki o portal. W końcu byli zwiadowcami i rozbójnikami a nie elitarnymi wojownikami. Ale dzięki temu uniknęli poważniejszych strat w przeciwieństwie do prawie wszystkich oddziałów jakie brały udział w bezpośrednich walkach. Jednak po walce chyba się opamiętali i skruszeni wrócili do reszty. Ten straszny potwór, portali i rogate demony znikły. I chcieli się jakoś zrehabilitować. Jako, że ludźmi kapitana dowodziła Zoja a ta też była w jakimś letargu to Panzerkapitan kazała im wziąć na siebie rolę tragarzy. I z nią jakoś nikt nie miał zamiaru dyskutować. Ale górale przydali się bo rzeczywiście było sporo pokancerowanych w tej walce.

Bertrand chociaż chwilowo odzyskał siły i przytomność to szybko musiał się poddać. Te niekończące się kamienne schody i korytarze to było dla jego wycieńczonego bólem i wykrwawieniem organizmu zbyt wiele. Nawet pomoc Emilio już nie wystarczała. A ten przecież ten był poważnie ranny. Widząc to Koenig krótko kazała dwóm góralom wziąć go w prowizoryczne nosze zrobione z jakiegoś barwnego koca jaki Amazonki znalazły w jakimś zakamarku niezliczonych pomieszczeń pradawnej budowli. Więc resztę podróży oglądał kamienne sufity, głowy swoich tragarzy lub idącego obok Emilio albo zapadł w letarg i niewiele już pamiętał gdy to kołysanie zmogło go wspólnie ze zmęczeniem.

Szli zaś nieumarli pod wodzą mrocznego, groźnego rycerza z gorejącym wzrokiem stanowili jakby tylną straż tego okaleczonego pochodu mozolnie pnącego się po kolejnych stopniach i korytarzach.


---






https://i.imgur.com/oGIlA18.jpg

- Piękny widok. Mówię wam, że to będzie piękny świt. - odezwał się słaby, kobiecy głos. Jej ciało leżało na szczycie piramidy pośród innych. Ci ciężko ranni, ci lżej i ci prawie cali po prostu zazwyczaj leżeli na kamiennej posadzce. Ta była porośnięta mchem, przysypana starymi liśćmi, brudna z pierwszym aktywnym robactwem jakie zaczynało już swój dzień pracy. Ale chyba mało kto zwracał na to uwagę. Ludzie kładli się jak i gdzie popadło, palili fajkowe ziele, odpoczywali albo nawet zapadali w drzemkę. Więc nowy, kobiecy głos wywołał pewne poruszenie.

- Zoja! Obudziłaś się. Dobrze. Bo trochę nie byłam pewna… - Vivian co odpoczywała obok i siedziała oparta plecami o prastarą ścianę świątyni z przymkniętymi oczami wydawała się drzemać. Ale widocznie nie drzemała albo głos obok ją rozbudził na tyle, że zwróciła na białowłosą uwagę. Uśmiechnęła się blado ale zająknęła się trochę pod koniec jakby zapędziła się w kozi róg i nie była pewna jak wybrnąć.

- Ważne, że się obudziła. Jak się obudziła to będzie żyć. - wtrąciła się Panzerkapitan co z powodu tego, że większość zamorskich dowódców poległa lub była tak pokancerowana, że niezbyt do czegoś się nadawała niejako płynnie przejęła dowodzenie. Bo Lalande zdawała się nadal sprawować pieczę nad swoimi Amazonkami. A chyba z przerzedzonych oddziałów zza oceanu nikt jakoś nie zdradzał ochoty aby miał kwestionować to naturalne zastępstwo.

- Aha. A to wyszliśmy? A co się stało? Z tym portalem i tym wielkim cholerstwem? - zapytała Kislevitka patrząc po otaczających ją twarzach. Co nieco skonfundowało zebranych. Popatrzyli na siebie pytająco jakby się niemo nagradzając co tu teraz powiedzieć. Bo Glebova pytała jakby nie pamiętała chociaż końcówki walk o portal.

- Tak udało nam się. Portal i wszystkie demony zostały zniszczone. Ten wielki też. - odparła w końcu Koenig nie siląc się na jakieś skomplikowane tłumaczenia. Jej odpowiedź widocznie przyniosła ulgę Kislevitce bo głowę znów złożyła na zmiętym płaszczu jaki udawał poduszkę. Słysząc jej głos podeszły także Lalande i Majo. Wyrocznia klęknęła przy powalonej szablistce a jej tłumaczka powtórzyła ten ruch. Co jeszcze mogło być zrozumiałe bo w obecnym składzie to chyba właśnie zamaskowana kobieta była ich jedyną uzdrowicielką. Ale ta skłoniła swoje czoło prawie do samej ziemi oddając pokłon Zoji. A ciemnoskóra Majo też postąpiła podobnie. I tak zostały w tej pozycji wzbudzając widoczną konsternację Kislevitki.

- Co wy robicie? - zapytała niepewnie nie wiedząc co o tym ma myśleć. Wyrocznia coś zaczęła mówić wciąż oddając hołd białowłosej. Co Majo zaczęła tłumaczyć a, że też była z twarzą przy posadzce to brzmiało to nieco przytłumionym ale pełnym szacunku głosem.

- Jesteś Iqhawe Likadrako. Wstąpiła w ciebie Iqhawe Likadrako. To znak, że jesteś wybranką Rigg. Gdy nasze plemię jest w wielkim niebezpieczeństwie Rigg wybiera swoją wybrankę. I spływa na nią jej siła i potęga. Nazywamy ją Iqhawe Likadrako. Tej nocy byłaś Iqhawe Likadrako. To rzadka łaska i przywilej. Z chwilą gdy wzięłaś złotą czaszkę Rigg obdarzyła cię swoją łaską wiedząc, że sytuacja jest krytyczna i jej córy i dom są zagrożone zniszczeniem. To rzadki przywilej. Jeszcze rzadziej wybranka jest w stanie przeżyć taką pełnię błogosławieństwa. A jeszcze nigdy nie zdarzyło się aby to była kobieta z zewnątrz, spoza naszego plemienia, spoza naszego świata. Dlatego prosimy cię abyś obdarzyła nasz swoją łaską. - Majo tłumaczyła słowa wyroczni wciąż płaszcząc się przed osłabioną Kislevitką. A w miarę jak mówiła wszystkie żywe Amazonki jakie były do tego zdolne klękały i padały na twarz aby oddać cześć wybrance swojej bogini. Ta jednak miała minę jakby nie do końca wiedziała jak ma się zachować.

- Aha… Mam was obdarzyć łaską? Aha… Eee… To co ja mam teraz zrobić? - szablistka popatrzyła na to wszystko dość bezradnym wzrokiem.

- Podaj im dłoń do pocałowania. A gdy podejdą połóż im dłoń na głowie. Jak matka. Albo władca. - podpowiedziała Vivian co chyba była najlepiej zorientowana w zwyczajach tubylczych wojowniczek. W końcu spędziła wśród nich ostatnie parę lat i one nazywały ją przyjaciółką. Zoja popatrzyła na nią niepewnie. Ale na próbę wyciągnęła dłoń w stronę oddających jej cześć wojowniczek. Wtedy Lalande podniosła się ale nie na tyle aby spojrzeć w jej twarz i z czcią pocałowała wyciągniętą dłoń Kislevitki. Gdy ta jakby pogłaskała ją po głowie skłoniła się jej jeszcze bardziej i wycofała tyłem. Zaś jej miejsce zajęła Majo. Trochę ośmielona Glebova postąpiła podobnie. Ale zorientowała się, że reszta wojowniczek też chyba ma ochotę na podobną pielgrzymkę bo wreszcie się uśmiechnęła.

- No dobra, to chodźcie, chodźcie, chyba jakoś to zniosę to całowanie i wielbienie. Ale potem mam nadzieję, że ktoś mi opowie co tam na dole się stało. - powiedziała z nieco zmęczonym ale już typowym dla siebie łobuzerskim uśmiechem. I przyjmowała kolejne hołdy od półnagich, barwnych wojowniczek jakie każda chciała zaznać łaski z jej strony.

- Ale się wpakowałaś. - odparła Vivian pogodnym tonem chociaż wymalowanym na bladej, zmęczonej twarzy.

- Jak to? - zapytała Glebowa która zdołała już podnieść się na tyle aby usiąść. Spojrzała na nią z zaciekawieniem.

- Aktualną królową uznaje się za wybrankę Rigg. Ale taka wojowniczka co dostąpiła zaszczytu przemiany w Smoczą Wojowniczkę to nie byle co. Zwłaszcza jak sama wielka wyrocznia oddaje jej hołd. Jesteś gotowa walczyć z Alderą o władzę? Czy jakoś się spróbujecie dogadać? - zapytała łagodnie lady von Schwarz jakby takie luźne rozważania były dość abstrakcyjne ale jednocześnie całkiem pasjonujące. W miarę ja twarz Zoji się wydłużała i to Vivian wydawała się coraz bardziej rozbawiona.

- Walczyć o władzę? Nie, nie, nie no co ty, przecież jesteśmy sojusznikami. A da się to jeszcze jakoś odkręcić? - zapytała Kislevitka chyba zaczynając pojmować co tu się właśnie stało.

- Hmm… Być może… Może zostałabyś “intshatsheli”. Hmm… To taki wybraniec, szampierz, pojedynkowicz, najlepszy wojownik władczyni. Albo “ikabane”. To taka główna partnerka królowej. Coś jakby żona. Albo mąż. Albo siostra. W zależności jak to nazwać. Nasze nazwy troszkę nie przystają do tej sytuacji. - wyjaśniła jej ciepłym tonem imperialna uczona w mocno już pobrudzonej i podartej sukni. Co Zoja skwitowała bolesnym jękiem i pacnięciem się w czoło.

- Ale się wpakowałam! - westchnęła przesuwając sobie dłoń z czoła na oczy. - I nie, nie, nie, żadnych ślubów. U nas na morzu to ślubów udziela tylko kapitan. A właśnie, gdzie on jest? Bo chyba tu jakaś bitwa miała być? - białowłosa szablistka chyba niezbyt miała ochotę na jakieś skomplikowane rozstrząsanie tutejszego ceremoniału dworskiego czy ślubnego i chciała to odsunąć na później. Ale wzmianka o kapitanie jakby przypomniała jej po co w ogóle włazili do tej piramidy.

- Włażą tu. - zaśmiała się Panzerkapitan wskazując na główne schody. Z tej wysokości wydawały się niebotycznie wysokie a tam, na dole, te wszystkie figurki i punkciki wydawały się zbyt niedorzeczne aby je traktować jak żywe istoty.

Już jak wyszli w końcu na powierzchnię z trzewi prastarej budowli to się przekonali, że jeszcze jest noc. Chociaż miała się już ku końcowi. A na dole panuje zgiełk. Ale czy to był zgiełk bitwy to nie do końca byli pewnie. Chyba jednak nie. Albo nie do końca. W nocnych ciemnościach i z tych wysokości nie dało się tego sprawdzić. A większość tych co przeżyli walkę o piekielny portal była zbyt wykończona albo ranna aby złazić na sam dół jak z takim trudem z tego dołu dopiero co wyszli na samą górę. Tyle, że tak od środka piramidy. Teraz jednak noc z wolna się kończyła i różowił się już świt nadając światu pełniejszej palety barw niż tylko czernie i granaty jakie widzieli dotąd. W pewnym momencie Koenig wzięła pistolet nieprzytomnej jeszcze Zoji i wystrzeliła w powietrze licząc, że tamci na dole zwrócą na to uwagę. No i domyślą się o co chodzi albo chociaż przyślą kogoś sprawdzić co się dzieje.

Pomysł okazał się słuszny. Bo wkrótce widzieli kilka sylwetek wspinających się po stromych schodach na górę. Barwne i prawie nagie za to z gracją tancerek zwiastowały nadejście tutejszych wojowniczek zaś te w spodniach i pancerzach kogoś zza oceanu. Okazało się, że to mieszana grupa zwiadowcza jaka została wysłana przez oboje wodzów do sprawdzenia sytuacji. Więc Amazonki rozmówiły się między sobą zaś Estalijczycy z Pancerkapitan i resztą przytomnych towarzyszy. A potem z wieściami wrócili na dół. Co znów zajęło sporo czasu bo stroma droga ani w górę ani w dół nie była taka prosta. Ale już od nich dowiedzieli się, że ku zdumieniu wszystkich na jakiś tajemniczy sygnał i powód jaszczury przerwały bitwę i opuściły pole bitwy. Tak po prostu. I tak nadle, że kapitan posłał łączników do królowej ale i Lalande wydawała się być tym równie zdumiona. Tak bardzo, że i królowa i kapitan podejrzewali jakiś podstęp więc nie kwapili się z dalszym szturmowaniem miasta. Bo chociaż obie połączone strony odniosły pewne sukcesy w starciu z jaszczurami to wynik bitwy nadal był mocno niepewny. A tu taki niespodziewany odwrót. Więc posłali w głąb miasta tylko parę oddziałów w roli zwiadowców aby sprawdzić co tam się dzieje i czy jaszczury gdzieś tam nie szykują czegoś paskudnego. No i część z nich usłyszała ten wystrzał Koenig więc wspięli się po piramidzie i dotarli aż tutaj. Potem wrócili z powrotem na dół przekazując pierwsze wieści z piramidy. Że demony, że portal, że zwycięstwo i odwrót jaszczurów to pewnie przez to. I teraz właśnie widać było kolejny orszak wraz z nadejściem świtu. Tym razem o wiele większy i dostojniejszy. A na czele widać było parę naczelnych dowódców obu armii. Kapitan kroczył w swojej ozdobnej, pełnej zbroi konkwistadora zaś królowa w egzotycznym pancerzu z czarnego obsynitu, kości oraz na modłę Amazonek ozdobioną licznymi złotymi ozdobami, barwnymi piórami i drogimi kamieniami przez co jej bogactwo mogłoby porazić oko niejednego chciwca czy krasnoluda. Wyglądała jednocześnie dumnie, bojowo i egzotycznie nic nie tracąc z gracji tancerki jaką zdawały się cechować wszystkie Amazonki.

- Aaa! Moi śmiałkowie! Brawo! Brawo! Bravissimo! Mówiłem wam, że bogowie sprzyjają zuchwalcom! Świetnie! Świetna robota! - kapitan de Rivera wyrzucił przed siebie ręcę jak dobry wujaszek co chce objąć swoich kochanych siostrzeńców. I wydawał się być naprawdę uradowany. Chociaż z bliska widać było spore wgniecenie na ozdobnym napierśniku jak od wielkiej pięści czy maczugi. Zaś bok zbroi miał rozerwany jakimś ostrzem czy pazurami. Ale chyba solidna stal uchroniła właściciela przed poważnymi ranami bo krwi nie było widać. A przed bitwą zbroję miał całą i elegancko wyczyszczoną. Królowa zaś miała oderwany fragment tego dziwnego pancerza na jednym z jej obojczyków. Przez co powstawał dziwny kontrast jakby wedle jakiejś nietypowej mody jedno ramię miała okryte błyszczącą czernią obsynitowego pancerza zaś drugie bielało jej ładnie opaloną i jędrną skórą. Zachlapaną nie do końca zmytą krwią. Mimo to oboje prezentowali się iście po królewsku. I ze śmiałków co wyprawili się wieczorem do piramidy kto dał radę starał się podnieść aby godnie ich przywitać. Koenig dyskretnie odsunęła się w tył aby znów Zoja mogła przejąć rolę dowódcy tej wydzielonej grupy kapitana. Białowłosa poruszała się jeszcze sztywno i miała bardzo oszczędne ruchy. Ale dała radę zasalutować w dość zawadiacki sposób.

- Kapitanie! Melduję wykonanie zadania! - zawołała radośnie co wywołało aplauz i tych co byli z nią w piramidzie i tych co wspięli się tu z kapitanem.

Lalande i Aldera skłoniły się sobie chociaż wyrocznia chyba ciut niżej przed swoją królową. I zaczęły coś rozmawiać w swoim języku. Ale na słuch też wyglądało to na zdawanie relacji z bitwy o piramidę. Więc w naturalny sposób z powodu bariery językowej na szczycie piramidy podzieliły się na dwie grupy gdzie każda rozmawiała po swojemu ze swoimi władzami wymieniając się na gorąco co się u kogo działo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline