Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2023, 23:27   #411
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 103 - 2526.I.26; abt; świt

Czas: 2526.I.25; abt; świt
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, miasto piramid
Warunki: -; na zewnątrz: świt, pogodnie, łag.wiatr, nieprzyjemnie



Wszyscy



- Zapewniam cię kawalerzę, że pod względem ramienia na jakie mogę liczyć jesteś bezkonkurencyjny. - czarno - czerwona imperialna milady odparła Carstenowi z poloem i finezją. Ale jak była wykończona to odkrył dopiero po drodze. O ile wcześniej w podobnych sytuacjach wydawało się, że przynajmniej fizycznie nie potrzebowała takiego wsparcia lub chodziło jej o psychiczne wsparcie i dodanie otuchy to tym razem naprawdę była słaba. Chyba słabsza niż starała się to okazać. Szła dość sztywno jak po wielkim wysiłku, wcale nie rzadko się potykała jakby nogi jej ciążyły przy kolejnych kamiennych stopniach. A te zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Co więcej z bliska czuł, że ma chłodne dłonie. Jakby zmarzła lub była po zbyt długiej kąpieli w zimnej wodzie. I chyba nawet była bledsza niż zwykle. Karmin jej ust też chyba się zmazał bo nie wydawały się już tak ponętnie pełne i soczyste jak wcześniej jakoś przybladły. Ale starała się te słabości przykryć pogodą ducha i eleganckim uśmiechem. Reagowała jednak na wszystko wolniej, jakby ospale, jak ktoś kto nie do końca się jeszcze wybudził ze snu albo na odwrót, jak ktoś kto jest już o w pół kroku przed zaśnięciem.

I tak szli we dwoje w tej kalekiej, pokancerowanej kolumnie jaka z upartym mozołem wspinała się do góry. Sylvańczyk tak naprawdę też mocno oberwał. Po prawdzie to ledwo stał na nogach. Właściwie to chyba równie dobrze on wspierał się na Vivian jak ona na nim. Zwłaszcza, że te monotonne, niekończące się strome schody w górę nie sprzyjały spacerom i wymagały wysokiego stawiania nogi za nogą. Teraz gdy ta bitewna gorączka zaczynała opadać Carsten czuł boleśnie każdy uraz i zranienie. Ale szedł dalej. Vivian też szła. I cała reszta. Nie miał już sił aby jeszcze kogoś dźwigać. A widział, że czy to Amazonki czy przybysze zza oceanu dźwigali tych co byli w tak poważnym stanie, że nie mogli maszerować sami. Jak choćby Zoję czy Bertranda. Tu przydali się ludzie Olmedo. Nie zapisali się zbyt chwalebnie podczas walki o portal. W końcu byli zwiadowcami i rozbójnikami a nie elitarnymi wojownikami. Ale dzięki temu uniknęli poważniejszych strat w przeciwieństwie do prawie wszystkich oddziałów jakie brały udział w bezpośrednich walkach. Jednak po walce chyba się opamiętali i skruszeni wrócili do reszty. Ten straszny potwór, portali i rogate demony znikły. I chcieli się jakoś zrehabilitować. Jako, że ludźmi kapitana dowodziła Zoja a ta też była w jakimś letargu to Panzerkapitan kazała im wziąć na siebie rolę tragarzy. I z nią jakoś nikt nie miał zamiaru dyskutować. Ale górale przydali się bo rzeczywiście było sporo pokancerowanych w tej walce.

Bertrand chociaż chwilowo odzyskał siły i przytomność to szybko musiał się poddać. Te niekończące się kamienne schody i korytarze to było dla jego wycieńczonego bólem i wykrwawieniem organizmu zbyt wiele. Nawet pomoc Emilio już nie wystarczała. A ten przecież ten był poważnie ranny. Widząc to Koenig krótko kazała dwóm góralom wziąć go w prowizoryczne nosze zrobione z jakiegoś barwnego koca jaki Amazonki znalazły w jakimś zakamarku niezliczonych pomieszczeń pradawnej budowli. Więc resztę podróży oglądał kamienne sufity, głowy swoich tragarzy lub idącego obok Emilio albo zapadł w letarg i niewiele już pamiętał gdy to kołysanie zmogło go wspólnie ze zmęczeniem.

Szli zaś nieumarli pod wodzą mrocznego, groźnego rycerza z gorejącym wzrokiem stanowili jakby tylną straż tego okaleczonego pochodu mozolnie pnącego się po kolejnych stopniach i korytarzach.


---






https://i.imgur.com/oGIlA18.jpg

- Piękny widok. Mówię wam, że to będzie piękny świt. - odezwał się słaby, kobiecy głos. Jej ciało leżało na szczycie piramidy pośród innych. Ci ciężko ranni, ci lżej i ci prawie cali po prostu zazwyczaj leżeli na kamiennej posadzce. Ta była porośnięta mchem, przysypana starymi liśćmi, brudna z pierwszym aktywnym robactwem jakie zaczynało już swój dzień pracy. Ale chyba mało kto zwracał na to uwagę. Ludzie kładli się jak i gdzie popadło, palili fajkowe ziele, odpoczywali albo nawet zapadali w drzemkę. Więc nowy, kobiecy głos wywołał pewne poruszenie.

- Zoja! Obudziłaś się. Dobrze. Bo trochę nie byłam pewna… - Vivian co odpoczywała obok i siedziała oparta plecami o prastarą ścianę świątyni z przymkniętymi oczami wydawała się drzemać. Ale widocznie nie drzemała albo głos obok ją rozbudził na tyle, że zwróciła na białowłosą uwagę. Uśmiechnęła się blado ale zająknęła się trochę pod koniec jakby zapędziła się w kozi róg i nie była pewna jak wybrnąć.

- Ważne, że się obudziła. Jak się obudziła to będzie żyć. - wtrąciła się Panzerkapitan co z powodu tego, że większość zamorskich dowódców poległa lub była tak pokancerowana, że niezbyt do czegoś się nadawała niejako płynnie przejęła dowodzenie. Bo Lalande zdawała się nadal sprawować pieczę nad swoimi Amazonkami. A chyba z przerzedzonych oddziałów zza oceanu nikt jakoś nie zdradzał ochoty aby miał kwestionować to naturalne zastępstwo.

- Aha. A to wyszliśmy? A co się stało? Z tym portalem i tym wielkim cholerstwem? - zapytała Kislevitka patrząc po otaczających ją twarzach. Co nieco skonfundowało zebranych. Popatrzyli na siebie pytająco jakby się niemo nagradzając co tu teraz powiedzieć. Bo Glebova pytała jakby nie pamiętała chociaż końcówki walk o portal.

- Tak udało nam się. Portal i wszystkie demony zostały zniszczone. Ten wielki też. - odparła w końcu Koenig nie siląc się na jakieś skomplikowane tłumaczenia. Jej odpowiedź widocznie przyniosła ulgę Kislevitce bo głowę znów złożyła na zmiętym płaszczu jaki udawał poduszkę. Słysząc jej głos podeszły także Lalande i Majo. Wyrocznia klęknęła przy powalonej szablistce a jej tłumaczka powtórzyła ten ruch. Co jeszcze mogło być zrozumiałe bo w obecnym składzie to chyba właśnie zamaskowana kobieta była ich jedyną uzdrowicielką. Ale ta skłoniła swoje czoło prawie do samej ziemi oddając pokłon Zoji. A ciemnoskóra Majo też postąpiła podobnie. I tak zostały w tej pozycji wzbudzając widoczną konsternację Kislevitki.

- Co wy robicie? - zapytała niepewnie nie wiedząc co o tym ma myśleć. Wyrocznia coś zaczęła mówić wciąż oddając hołd białowłosej. Co Majo zaczęła tłumaczyć a, że też była z twarzą przy posadzce to brzmiało to nieco przytłumionym ale pełnym szacunku głosem.

- Jesteś Iqhawe Likadrako. Wstąpiła w ciebie Iqhawe Likadrako. To znak, że jesteś wybranką Rigg. Gdy nasze plemię jest w wielkim niebezpieczeństwie Rigg wybiera swoją wybrankę. I spływa na nią jej siła i potęga. Nazywamy ją Iqhawe Likadrako. Tej nocy byłaś Iqhawe Likadrako. To rzadka łaska i przywilej. Z chwilą gdy wzięłaś złotą czaszkę Rigg obdarzyła cię swoją łaską wiedząc, że sytuacja jest krytyczna i jej córy i dom są zagrożone zniszczeniem. To rzadki przywilej. Jeszcze rzadziej wybranka jest w stanie przeżyć taką pełnię błogosławieństwa. A jeszcze nigdy nie zdarzyło się aby to była kobieta z zewnątrz, spoza naszego plemienia, spoza naszego świata. Dlatego prosimy cię abyś obdarzyła nasz swoją łaską. - Majo tłumaczyła słowa wyroczni wciąż płaszcząc się przed osłabioną Kislevitką. A w miarę jak mówiła wszystkie żywe Amazonki jakie były do tego zdolne klękały i padały na twarz aby oddać cześć wybrance swojej bogini. Ta jednak miała minę jakby nie do końca wiedziała jak ma się zachować.

- Aha… Mam was obdarzyć łaską? Aha… Eee… To co ja mam teraz zrobić? - szablistka popatrzyła na to wszystko dość bezradnym wzrokiem.

- Podaj im dłoń do pocałowania. A gdy podejdą połóż im dłoń na głowie. Jak matka. Albo władca. - podpowiedziała Vivian co chyba była najlepiej zorientowana w zwyczajach tubylczych wojowniczek. W końcu spędziła wśród nich ostatnie parę lat i one nazywały ją przyjaciółką. Zoja popatrzyła na nią niepewnie. Ale na próbę wyciągnęła dłoń w stronę oddających jej cześć wojowniczek. Wtedy Lalande podniosła się ale nie na tyle aby spojrzeć w jej twarz i z czcią pocałowała wyciągniętą dłoń Kislevitki. Gdy ta jakby pogłaskała ją po głowie skłoniła się jej jeszcze bardziej i wycofała tyłem. Zaś jej miejsce zajęła Majo. Trochę ośmielona Glebova postąpiła podobnie. Ale zorientowała się, że reszta wojowniczek też chyba ma ochotę na podobną pielgrzymkę bo wreszcie się uśmiechnęła.

- No dobra, to chodźcie, chodźcie, chyba jakoś to zniosę to całowanie i wielbienie. Ale potem mam nadzieję, że ktoś mi opowie co tam na dole się stało. - powiedziała z nieco zmęczonym ale już typowym dla siebie łobuzerskim uśmiechem. I przyjmowała kolejne hołdy od półnagich, barwnych wojowniczek jakie każda chciała zaznać łaski z jej strony.

- Ale się wpakowałaś. - odparła Vivian pogodnym tonem chociaż wymalowanym na bladej, zmęczonej twarzy.

- Jak to? - zapytała Glebowa która zdołała już podnieść się na tyle aby usiąść. Spojrzała na nią z zaciekawieniem.

- Aktualną królową uznaje się za wybrankę Rigg. Ale taka wojowniczka co dostąpiła zaszczytu przemiany w Smoczą Wojowniczkę to nie byle co. Zwłaszcza jak sama wielka wyrocznia oddaje jej hołd. Jesteś gotowa walczyć z Alderą o władzę? Czy jakoś się spróbujecie dogadać? - zapytała łagodnie lady von Schwarz jakby takie luźne rozważania były dość abstrakcyjne ale jednocześnie całkiem pasjonujące. W miarę ja twarz Zoji się wydłużała i to Vivian wydawała się coraz bardziej rozbawiona.

- Walczyć o władzę? Nie, nie, nie no co ty, przecież jesteśmy sojusznikami. A da się to jeszcze jakoś odkręcić? - zapytała Kislevitka chyba zaczynając pojmować co tu się właśnie stało.

- Hmm… Być może… Może zostałabyś “intshatsheli”. Hmm… To taki wybraniec, szampierz, pojedynkowicz, najlepszy wojownik władczyni. Albo “ikabane”. To taka główna partnerka królowej. Coś jakby żona. Albo mąż. Albo siostra. W zależności jak to nazwać. Nasze nazwy troszkę nie przystają do tej sytuacji. - wyjaśniła jej ciepłym tonem imperialna uczona w mocno już pobrudzonej i podartej sukni. Co Zoja skwitowała bolesnym jękiem i pacnięciem się w czoło.

- Ale się wpakowałam! - westchnęła przesuwając sobie dłoń z czoła na oczy. - I nie, nie, nie, żadnych ślubów. U nas na morzu to ślubów udziela tylko kapitan. A właśnie, gdzie on jest? Bo chyba tu jakaś bitwa miała być? - białowłosa szablistka chyba niezbyt miała ochotę na jakieś skomplikowane rozstrząsanie tutejszego ceremoniału dworskiego czy ślubnego i chciała to odsunąć na później. Ale wzmianka o kapitanie jakby przypomniała jej po co w ogóle włazili do tej piramidy.

- Włażą tu. - zaśmiała się Panzerkapitan wskazując na główne schody. Z tej wysokości wydawały się niebotycznie wysokie a tam, na dole, te wszystkie figurki i punkciki wydawały się zbyt niedorzeczne aby je traktować jak żywe istoty.

Już jak wyszli w końcu na powierzchnię z trzewi prastarej budowli to się przekonali, że jeszcze jest noc. Chociaż miała się już ku końcowi. A na dole panuje zgiełk. Ale czy to był zgiełk bitwy to nie do końca byli pewnie. Chyba jednak nie. Albo nie do końca. W nocnych ciemnościach i z tych wysokości nie dało się tego sprawdzić. A większość tych co przeżyli walkę o piekielny portal była zbyt wykończona albo ranna aby złazić na sam dół jak z takim trudem z tego dołu dopiero co wyszli na samą górę. Tyle, że tak od środka piramidy. Teraz jednak noc z wolna się kończyła i różowił się już świt nadając światu pełniejszej palety barw niż tylko czernie i granaty jakie widzieli dotąd. W pewnym momencie Koenig wzięła pistolet nieprzytomnej jeszcze Zoji i wystrzeliła w powietrze licząc, że tamci na dole zwrócą na to uwagę. No i domyślą się o co chodzi albo chociaż przyślą kogoś sprawdzić co się dzieje.

Pomysł okazał się słuszny. Bo wkrótce widzieli kilka sylwetek wspinających się po stromych schodach na górę. Barwne i prawie nagie za to z gracją tancerek zwiastowały nadejście tutejszych wojowniczek zaś te w spodniach i pancerzach kogoś zza oceanu. Okazało się, że to mieszana grupa zwiadowcza jaka została wysłana przez oboje wodzów do sprawdzenia sytuacji. Więc Amazonki rozmówiły się między sobą zaś Estalijczycy z Pancerkapitan i resztą przytomnych towarzyszy. A potem z wieściami wrócili na dół. Co znów zajęło sporo czasu bo stroma droga ani w górę ani w dół nie była taka prosta. Ale już od nich dowiedzieli się, że ku zdumieniu wszystkich na jakiś tajemniczy sygnał i powód jaszczury przerwały bitwę i opuściły pole bitwy. Tak po prostu. I tak nadle, że kapitan posłał łączników do królowej ale i Lalande wydawała się być tym równie zdumiona. Tak bardzo, że i królowa i kapitan podejrzewali jakiś podstęp więc nie kwapili się z dalszym szturmowaniem miasta. Bo chociaż obie połączone strony odniosły pewne sukcesy w starciu z jaszczurami to wynik bitwy nadal był mocno niepewny. A tu taki niespodziewany odwrót. Więc posłali w głąb miasta tylko parę oddziałów w roli zwiadowców aby sprawdzić co tam się dzieje i czy jaszczury gdzieś tam nie szykują czegoś paskudnego. No i część z nich usłyszała ten wystrzał Koenig więc wspięli się po piramidzie i dotarli aż tutaj. Potem wrócili z powrotem na dół przekazując pierwsze wieści z piramidy. Że demony, że portal, że zwycięstwo i odwrót jaszczurów to pewnie przez to. I teraz właśnie widać było kolejny orszak wraz z nadejściem świtu. Tym razem o wiele większy i dostojniejszy. A na czele widać było parę naczelnych dowódców obu armii. Kapitan kroczył w swojej ozdobnej, pełnej zbroi konkwistadora zaś królowa w egzotycznym pancerzu z czarnego obsynitu, kości oraz na modłę Amazonek ozdobioną licznymi złotymi ozdobami, barwnymi piórami i drogimi kamieniami przez co jej bogactwo mogłoby porazić oko niejednego chciwca czy krasnoluda. Wyglądała jednocześnie dumnie, bojowo i egzotycznie nic nie tracąc z gracji tancerki jaką zdawały się cechować wszystkie Amazonki.

- Aaa! Moi śmiałkowie! Brawo! Brawo! Bravissimo! Mówiłem wam, że bogowie sprzyjają zuchwalcom! Świetnie! Świetna robota! - kapitan de Rivera wyrzucił przed siebie ręcę jak dobry wujaszek co chce objąć swoich kochanych siostrzeńców. I wydawał się być naprawdę uradowany. Chociaż z bliska widać było spore wgniecenie na ozdobnym napierśniku jak od wielkiej pięści czy maczugi. Zaś bok zbroi miał rozerwany jakimś ostrzem czy pazurami. Ale chyba solidna stal uchroniła właściciela przed poważnymi ranami bo krwi nie było widać. A przed bitwą zbroję miał całą i elegancko wyczyszczoną. Królowa zaś miała oderwany fragment tego dziwnego pancerza na jednym z jej obojczyków. Przez co powstawał dziwny kontrast jakby wedle jakiejś nietypowej mody jedno ramię miała okryte błyszczącą czernią obsynitowego pancerza zaś drugie bielało jej ładnie opaloną i jędrną skórą. Zachlapaną nie do końca zmytą krwią. Mimo to oboje prezentowali się iście po królewsku. I ze śmiałków co wyprawili się wieczorem do piramidy kto dał radę starał się podnieść aby godnie ich przywitać. Koenig dyskretnie odsunęła się w tył aby znów Zoja mogła przejąć rolę dowódcy tej wydzielonej grupy kapitana. Białowłosa poruszała się jeszcze sztywno i miała bardzo oszczędne ruchy. Ale dała radę zasalutować w dość zawadiacki sposób.

- Kapitanie! Melduję wykonanie zadania! - zawołała radośnie co wywołało aplauz i tych co byli z nią w piramidzie i tych co wspięli się tu z kapitanem.

Lalande i Aldera skłoniły się sobie chociaż wyrocznia chyba ciut niżej przed swoją królową. I zaczęły coś rozmawiać w swoim języku. Ale na słuch też wyglądało to na zdawanie relacji z bitwy o piramidę. Więc w naturalny sposób z powodu bariery językowej na szczycie piramidy podzieliły się na dwie grupy gdzie każda rozmawiała po swojemu ze swoimi władzami wymieniając się na gorąco co się u kogo działo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-07-2023, 21:45   #412
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand, choć z trudem był w stanie ustać na nogach, zasalutował dowódcy. To była kwestia dumy.

- Cieszę się niezmiernie widząc cię zdrowym i stojącego na własnych nogach Kapitanie, choć widzę że walczyłeś w 1 szeregu - uśmiechnął się z zawadiacką nutą. Był z siebie dumny i uważał że ma ku temu wszelkie powody.

- Ponieśliśmy wielkie straty przebijając się przez hordę demonów, ale jednak się udało się zamknąć portal. -Następnie opowiedział bardziej szczegółowo o przebiegu wyprawy akcentując jak straszliwym demonicznym siłom musieli stawić czoła.

- Na szczęście jak rozumiem jaszczury wycofały się po zamknięciu portalu - tego się nie spodziewałem.... - powiedział na koniec - jak duże ponieśliśmy straty i czy wszystko w porządku z moją siostrą? - przypomniał sobie o Isabelli.

Po sprawdzeniu stanu siostry i swoich ludzi miał zamiar dojść nieco do siebie i upewnić się, że nie zanosi się na konflikt z Amazonkami o podział łupów. Obiecał przecież, że nie wystąpi przeciwko nim, a w zamian miał dostać więcej skarbów niż pozostali. Jako szlachcic i człowiek honoru powinien oczywiście danego słowa dotrzymać. Planował w rozmowie z Majo spytać się, czy Królowa nie rozważa nawiązania oficjalnych stosunków dyplomatycznych lub handlowych z Portem Wyrzutków i zaoferował swoje pośrednictwo w rozmowach z Wicehrabiną.

Chciał też porozmawiać z wciąż intrygującą go Vivian, sprawdzić czy jest ona zadowolona z przebiegu sytuacji. No i był też ciekaw jaki będzie los nieumarłych konkwistadorów - czy w zamian za pomoc w walce z demonami zostanie zdjęta z nich klątwa?

 
Lord Melkor jest offline  
Stary 04-07-2023, 08:05   #413
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Carsten z drogi powrotnej zapamiętał tylko cierpienie i ból, a jednocześnie uczucie niewysłowionej ulgi. Udało się, przetrwał tę szaleńczą pełną grozy walkę, koszmarny sen, który pewnie będzie go nawiedzał do końca dni. Chyba, że zostanie stłumiony szczęściem z ocalenia syna i zbudowania nowej rodziny. Tak żywił głęboką nadzieję na przełom w życiu, który uleczy dawne rany i sprawi, że na pełnej boleści twarzy ochroniarza zagości uśmiech. Pierwszy najtrudniejszy krok już został wykonany, pozostawało teraz skupić się na kolejnych wiodących do osobistego szczęścia.

Zmęczenie sprawiło, że przysnął na omszałych blokach piramidy. Po przebudzeniu na nowo odkrywał i podziwiał piękno tego miejsca. Kiedyś pełne jaszczurów i demonów zdawało mu się piekielnym. Teraz niemo podziwiał pradawną świątynie, niewzruszony pomnik dawnych ras. Oby pieczęć na chaotyczny portal została nałożona wprawnie i na kolejne stulecia zapewniła spokój tej krainie Amzonek – pomyślał.

Wydawało się, że Zoja zyskała aurę mistycyzmu i podziwu całego plemienia. Wcielenia jakiegoś bóstwa. Był ciekaw jak kompanionka wybrnie z tej historii. Przy jej racjonalnym podejściu kwestia była trapiąca, a nieznajomość zwyczajów i wierzeń Amazonek tylko to potęgowała. Nawet pomoc Vivian nie gwarantowała tutaj łatwego rozwiązania perypetii Glebovej. Chociaż może mógłby wykorzystać jej obecną pozycję, aby załatwić pewną sprawę? Któraś z Amazonek może powędrowałaby z nimi do Portu Wyrzutków? Obietnicę złożoną szefowej ”Czerwonej Świecy” traktował bowiem poważnie jak wszystkie swoje słowa. Kiedy Zoja nabierze sił myślał poruszyć tę kwestię, o której zresztą już kiedyś deliberował w jej towarzystwie.


Porozmawiał też szczerze z panną von Schwartz. Na wypadek gdyby jego starania wyleczenia Johanna okazały się niewystarczające chciał upewnić się czy będzie mógł liczyć na jej pomoc, jeśli zdoła przywieźć syna z drugiego końca świata. Poznał już możliwości Milady i Amazonek. Ta magia była zdolna do wszystkiego, jeśli lekarstwo z roślin zawiedzie…

Zasalutował kapitanowi Riverze, skromnie po żołniersku. Był zawsze lojalny wobec przywódcy, nie liczył na zaszczyty i majątek. Dla Carstena całym bogactwem tej wyprawy były zebrane rośliny, poznanie magii Vivian oraz zdolności wojowniczego plemienia i kilku tajemnic świątyni Amazonek. To sprawiało, że wewnętrznie miał przekonanie, iż cały trud wyprawy, który wziął na swe barki przyniesie w przyszłości wyczekiwaną radość ojca, który odzyska rodzinę. Inne zdobycze wydawały mu się mniej istotne, chociaż każde zwiększenie posiadanych dóbr mogło mu ułatwić i znacznie przyspieszyć drogę do spełnienia planów.

A teraz przysłuchiwał się opowieściom, które mimo świeżych ran działały nań kojąco, z rzadka dodając swój komentarz zgodnie ze swoim charakterem i usposobieniem. Chwalił przede wszystkim odwagę i poświęcenie innych, przypominając, aby rodziny poległych otrzymały należyte wsparcie.
 
Deszatie jest offline  
Stary 07-07-2023, 13:15   #414
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 104 - 2526.I.29; bzt; południe - wieczór

Czas: 2526.I.29; bzt; południe - wieczór
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, pośród piramid
Warunki: na zewnątrz: plac główny, łag.wiatr, pogodnie, skwar, hałas tłumu



Wszyscy



Chociaż kapitan obiecał ucztę zwycięstwa jak tylko opadł kurz nocnej bitwy to jednak jak sie okazało nie jest to takie proste. Ci co przeżyli krwawą bitwę z jaszczurami we względnie jednym kawałku musieli pochować tym którym się to nie udało. I kapitan nie dał z tym zwklekać dłużej niż do obiadu a na całego zabrano się za to następnego dnia. Przyczyny były oczywiste. W tym tropikalnym upale padlinożercy wydawali się być szczególnie skuteczni. I nawet jak te większe stworzania udało się zawczasu wypatrzyć i odgonić to te mniejsze czyli insekty, jakieś szczuropodobne gryzonie, jaszczurki, ptaki były bezczelne na tyle, że ignorowały żywych póki ci nie cisnęli w nie kamieniem czy nie podeszli bliżej aby je spłoszyć. To wzbudzało zwłaszcza u przybyszy zza oceanu obrzydzenie. Ale chociaż wyszukiwanie i chowanie w ziemi trupów pobratymców nie było ani czyste ani przyjemne to groźba wybuchu zarazy oraz twarde rozkazy kapitana nakłoniły ludzi aby tego dokonali. Zresztą Amazonki postąpiły podobnie. Pozbierały swoich zabitych ale miały inne rytuały pogrzebowe bo każdej swojej poległej siostrze stos pogrzebowy a potem podpalały. Spalone kości wkładały do urn przypominających gliniane dzbany. Zaś na szczyt z pietyzmem układały czaszkę. Po czym zamykały wieko, lakowały je i pędzelkami coś na nich malowały czy pisały tym swoim dziwnym, niezrozumiałym pismem. Kapitan zaś pochował swoich wojowników w masowym grobie na skraju piramid. Planowano postawić na szczycie ociosany pień drzewa z wydłubaną na niej sentencją ku czci tej wyprawy i bitwy w jakiej ponieśli śmierć no ale to musiało zająć parę dni aby to przygotować więc na razie była tam plama świeżo zakopanej ziemii ogrodzona wbitymi w nią patykami a w centrum był symbolicznie wbity miecz z zawieszonym na nim hełmem.

Każda nacja miała się zająć swoimi poległymi. Co było o tyle łatwiejsze, że obie armie walczyły z jaszczurami w innych sektorach miasta piramid więc i polegli zwykle byli pogrupowani właśnie tam. Ale i tak sądząc po plotkach to co niektórym przybyszom zza oceanu udało się dopaść do ciał zabitych wojowniczek i zabrać niepotrzebne już im ozdoby z obsynitu a ponoć i złota. W końcu ten czarny, szklisty obsynit był całkiem ładny gdy się go obrobiło w formie ozdoby a do tego z wyglądu całkiem egzotyczny bo tutejsze ludy miały całkiem inny styl zdobniczy niż nacje zza oceanu. Była więc nadzieja, że w Porcie ktoś by to odkupił za porządne monety.

Kapitan i królowa uradzili też, że truchła jaszczurów zakopią wspólnie w dżungli za miastem. Chociaż z tego kopania niewiele wyszło za to noszenia było całkiem sporo. Zwłaszcza w przypadku masywnych saurusów było to niewdzięczne zajęcie ale ktoś je musiał wykonać. W większości po prostu wywleczono do pobliskiej dżungli oddając na żer padlinożercom. Jednak zgodnie z obietnicą sprzed bitwy Amazonki w ogóle nie były zainteresowane złotem i ozdobami jakie miały na sobie zabite jaszczury więc nie ingerowały gdy ludzie zrywali je i zabierali dla siebie. Ci zaś czynili to bez oporów i niejako motywowało ich do zajęcia się tymi truchłami. A było co rabować! Wydawało się, że nawet zwykły, nędzny skink miał na sobie coś ciekawego do zabrania. Nie zawsze było to złoto albo raczej nie samo złoto. Bowiem ten szlachetny metal był używany jako nośnik dla szlachetnych kamieni i za oceanem traktowano go często podobnie ale styl wykonania był całkiem inny co nadawał mu egzotyki. Zapewne gdziekolwiek w Starym Świecie by nie pokazać taką błyskotkę to by dało się poznać, że nietutejsza i pochodzi z jakichś dalekich stron. Mimo wszystko jednak te kolejne dni po nocnej bitwie z początku tygodnia były dość pracowite. Wiele noszenia, dźwigania rozkładających się trupów, kopania łopatami w tropikalnym skwarze, oganiając się od kriwożerczych, wiecznie nienasyconych owadów czy odrywając chciwe pijawki. Te kilka dni zeszło nie wiadomo kiedy.

W tym czasie zmarli też ci najciężej ranni jakich medykom nie udało się uratować. Wtedy ich ciała też wynoszono gdzie dołączały do tych którzy padli bezpośrednio w bitwie. Część rannym się polepszyło a część nadal była w ciężkim stanie. Amazonki zgodziły się udostępnić jedną z piramid dla tych najciężej rannych bo byłby kłopot aby ich w tym stanie przenosić do obozu nad strumieniem. Jak się zajęły swoimi rannymi tego przybysze zza oceanu nie wiedzieli. Ale rannych czy chorych wojowniczek jakoś trudno było uświadczyć. Chociaż spotykało się je na każdym kroku, często też obie nacje współpracowały ze sobą czy to w ramach prac pogrzebowych, porządkowych czy organizacyjnych. Ale jednak zwykle dało się dostrzec dość wyraźny podział między nimi. Więc pomimo braterstwa broni obie nacje wciąż wydawały się nie zdradzać za bardzo ochoty do pełnej integracji. Być może ludzie kapitana, w zdecydowanej większości tylko mężczyźni w sile wieku, nawet chętnie by się spróbowali zaprzyjaźnić z tymi półnagimi ślicznotkami o gracji urodzonych tancerek no ale kapitan był dość stanowczy w tej kwestii a i tak na co dzień to wojowniczki dziwnym zbiegiem okoliczności chodziły w grupach i trudno było spotkać gdzieś pojedynczo czy we dwie. W przyjaznej integracji przeszkadzała też bariera językowa. Obie nacje mówiły w swoich językach ale nie w tym drugim. Amazonek co poza Majo coś dukały w jakimś zamorskim języku można było symbolicznie policzyć na palcach jednej ręki i nie było dziwne, że ta ciemnoskóra wojowniczka o tak barwnej zamorskiej przeszłości jest główną tłumaczką królowej. W większości wypadków pozostawał więc uniwersalny migowy, dzielenie się winem, jedzeniem, owocami i uśmiechem co wydawało się być wspólne dla gatunku ludzkiego bez względu na narodowość, mowę czy pochodzenie.

Same przygotowania do uczty też zajęły sporo czasu. Bo nic na miejscu nie było gotowe. Z tych dziwnych straganów czy warsztatów skinków pozbijano dość koślawe stoły i ławy czym zajmowali się ludzie kapitana. Amazonki zaś jak zwykle postawiły na dżunglę. Wydawało się, że z tej piekielnej, zabójczej dla obcych krainy poruszały się jak po miejskim parku i były w stanie z niego wycisnąć co chciały. Więc one z kolei cięły gałęzie, używały giętkich pnącz do wiżania, siatki robiły z plecionki trawy albo giętkich gałązek i tak wydawało się, że z niczego są w stanie uszyć te stołki, krzesła i stoły. Ale im też to zajmowało czas więc to był kolejny powód dla jakiego ta uczta zwycięstwa nie mogła się odbyć od razu. Sporo rzeczy przyniesiono z dotychczasowych obozów i jednej i drugiej nacji. Zaś królowa posłała część wojowniczek po różne zapasy i sprawunki do swojej rodzimej wioski na wyspie wynurzającej się z mętnych wód Wężowej Rzeki. Też trzeba było czekać aż wrócą więc i tutaj był kolejny powód do zwłoki.

A to, że kapitan i chyba też królowa zdecydowali się wydać ucztę właśnie dzisiaj i nie czekać dłużej był też dość prozaiczny. Poczucie braterstwa broni ze wspólnie stoczonej bitwy z każdym dniem erodowało. A zew złota był coraz silniejszy. Do ludzi zza morza docierało, że wśród tych piramid pośród jakich kroczą mogą być góry złota i nieprzebrane skarby. Wystarczyło tam pójść i je wziąć. Pomimo więc dość ciężkiej, fizycznej harówy przy masowym pogrzebie czy przygotowaniach placu do uczty coraz częściej zdarzały się “zabłądzenia”. Ot grupkom wojaków zdarzało się “pobłądzić” pomiędzy piramidami. Dziwnym zbiegiem okoliczności w pobliżu schodów do piramid. Wtedy trafiali na grupkę tubylczych wojowniczek. W ogóle się nie rozumieli nawzajem więc Amazonki zwykle się uśmiechały i pokazywały dół schodów albo w kierunku placu co powinno być czytelną wskazówką aby zawrócić. Czasem pokazywały ten kierunek włóczniami jak ktoś miał kłopoty ze zrozumieniem tego gestu. A wojacy kapitana też się do nich uśmiechali. I pokazywali górę piramidy,tłumaczyli, że chcą tylko zwiedzić, zobaczyć i tak dalej. Ale zwykle pomni rozkazów kapitana i losu dwóch pechowców jaki złamali jego rozkaz tuż przed bitwą i zakradli się do obozu swoich sojuszniczek zwykle rezygnowali. Ale wczoraj w nocy jedna taka grupa “turystów” została przydybana przez Amazonki już w połowie jednej z piramid. Co prawda obyło się bez żadnych ekscesów no ale królowa wspomniała o tym rano kapitanowi. Brzmiało jak już ewidentna próba myszkowania po piramidach. Niestety Amazonki nie umiały wskazać konkretnych winnych bo wystarczyło im, że zawrócili w stronę głównego placu. Ale widocznie kapitan uznał, że dłużej nie ma co ryzykować gościny w piramidach bo trudno będzie utrzymać wojaków w karbach gdy tuż za rogiem nęciły ich te skarby piramid. Dlatego wspólnie z królową zdecydowali się dzisiaj wydać tą ucztę.

Więc od rana pośród piramid, oprócz błotnistego ciepłego, tropikalnego zapachu zgnilizny jaki zawsze dominował w dżungli doszedł apetyczny zapach pieczystego. A potem stoły zapełniały się kolejnymi potrawami z tusz upolowanych w dżungli przez gospodynie, zebranych przez nie barwnych i soczyście wyglądających owoców, skokami i winami jakie z nich robiono i zaczęła się zabawa. Wreszcie po tej całej bitwie i pracy z posprzątaniem pobojowiska można było się najeść, napić, zabawić i zrelaksować. Poza tym od paru dni coraz bardziej wwiercało się w niejedną głowę pytanie “Co dalej?”. W końcu Amazonki chciały odzyskać swoją piramidę jaką uważały za święte dziedzictwo a kapitan nakłonił większość swoich podwładnych aby ruszyli w tą piekielną dżunglę dla skarbów i złota. Jednym i drugim szyki pomieszała armia jaszczurów jacy zajęli piramidę i jednym i drugim. Ale teraz one odeszły zostawiając je obu sojuszniczym armiom. Ostatnie dni szły niejako siłą rozpędu, pogrzebać zabitych, zajać się rannymi, ugotować jedzenie, zbić parę stołów… Ale to nie mogło trwać wiecznie. Amazonki nawet pomimo bariery językowej dość klarownie dawały do zrozumienia, że one są tu prawowitymi właścicielkami i przybysze są ich gośćmi. Ci zaś czekali na obiecane skarby i złoto i całkiem możliwe było, że gdy nie będą usatysfakcjonowani to mogą spróbować sami po nie sięgnąć. W końcu po to tu przyszli, dlatego od paru tygodni żarły ich komary, gnębiły tropikalne, straszne choroby, tonęli w błocie, gubili się w niebotycznej dżungli i to wszystko za darmo, bez żołdu bo mieli obiecane, że zapłatą będą skarby z piramid. To gdzie te skarby? Oczekiwania co do tej uczty były więc spore.

Dzień zaś okazał się być pogodny ale w miarę jak się zbliżał do południa żeśki poranek przerodził się w duszący, tropikalny skwar. Pot perlił się na skórze i spoconą reką się go tylko przesuwało z miejsca na miejsce. Zaś na placy, tym samym gdzie wciąż było widać podstawy wysadzonej przez nocnych harcowników kamiennej, gadziej głowy, cienia było niewiele. Jedynie tam gdzie mieli siedzieć kapitan i królowa zbudowano zacienione zadaszenia. Ale okazało się, że niezawodne Amazonki i na to miały sposób. Potrafiły zbudować z liści i gałęzi coś co przypominało parasolki a przynajmniej pełniło takie funkcje. W każdym razie chociaż wydawały się mocno improwizowane to nad wieloma biesiadnikami zapewniały chociaż plamę cienia przed tropikalnym słońcem. Ale samego zaduchu nie likwidowały. Można było zrozumieć i pozazdrościć królowej jak zawsze dwie wojowniczki wachlowały ją barwnymi piórami zapewniając chociaż nieco powiewu świeżości.

Niemała heca wyszła też z Zoją. Czy też raczej z jej wcieleniem się jako Iqhawe Likadrako - Smoczą Wojowniczkę. Vivian widocznie miała rację, że dla Amazonek to było nie byle co i bardzo je to pobudziło. Odkąd ta wieść się rozniosła, żadna z nich nie przeszła obok Kislevitki obojętnie i zawsze z szacunkiem skłaniały przed nią głowę a nawet podchodziły prosząc o błogosławieństwo. Ta wtedy mówiła do nich coś w reiskspiel albo po estalijsku czy nawet kislevicku, kładła dłoń na głowie i pozwalała się pocałować w dłoń. Co dziwiło zwłaszcza tych zamorskich wojowników co nie byli wewnątrz piramidy podczas walk o portal ani potem spotkania na jej szczycie ale widzieli tą zmianę jak poddane królowej zaczęły traktować białowłosą szablistkę. Niczym żywą świętą chociaż Zoja nie wydawała się jakaś inna. Nawet fartem nie oberwała za bardzo podczas walki o piramide więc jak dzień odpoczywała przesypiając go w większości to potem znów wróciła do swojej roli prawej ręki kapitana jaką ten posyłał aby dopilnowała tu czegoś czy tam czegoś innego.

Jednak dla Amazonek a nawet samej królowej jej status się zmienił. Wtedy, po bitwie, jak Aldera przyszła na szczyt piramidy razem z kapitanem de Riverą i zapewne dowiedziała się od swoich poddanych co podczas walki stało się z Zoją to też podeszła do Kislevitki, skłoniła się przed nią chociaż nie padła na twarz. Majo tłumaczyła jej słowa, że wita Wybrankę Rigg w domu i zapewnia o swojej gościnie i wszelkiej pomocy. Przynajmniej do tego się to sprowadzało. Więc i dla samej królowej Amazonek tamta smocza przemiana Kislevitki to musiało być coś wyjątkowego nad czym nie mogła przejść do porządku dziennego. Nie było dziwne, że Amazonki zaczęły traktować ją jak swoją. Dostała propozycję aby zamieszkać w Wielkiej Piramidzie, tam gdzie rozgościła się królowa, wyrocznia oraz najznamienitsze wojowniczki. Bo nawet kapitan i jego świta dostali kwatery w sąsiedniej ale mniejszej piramidzie. Ale, że kwatery wiązały się z wyżywieniem i możliwością ablucji w czystej wodzie, przyjaźnie nastawionymi Amazonkami jakie były życzliwe i skore do pomocy to chyba nikt nie narzekał. Zresztą Zoja spędziła na tych niebiosach w piramidzie tylko jedną noc. Potem stwierdziła przed kamratami, że dziwnie się tam czuje, zwłaszcza bez nikogo znajomego a poza tym to była niezła mordęga za każdym razem włazić i złazić z tej kamiennej, sztucznej góry. Więc przeniosła się do tej “kapitańskiej” piramidy chociaż trochę niepewna czy nie urazi tym swoich gospodyń które zwłaszcza jej wydawały się skore niebios przychylić.

Ale przy ustalaniu porządku stołu gdzie kto ma siedzieć to pojawił się pewien ambaras. Bo widocznie to było chociaż w ogólnych zarysach podobne u Amazonek jak i za oceanem. A mianowicie w centrum siedzieli władcy a potem ich świty i tak dalej aż do zwykłych wojowniczek i wojowników. Tylko do tej pory sprawa była prosta bo zawsze obok siedzieli kapitan i królowa jako dwoje wodzów, partnerów i sojuszników. Zaś każda z część stołów zajmowała osobna nacja. Pojawienie się Zoji jako Iqhawe Likadrako zaburzyło ten porządek. Do tej pory zwykle siedziała gdzieś po stronie kapitana, często bardzo blisko niego i wszystkim to pasowało. Obecnie zaś to już nie było takie proste. Królowa chcąc ją uhonorować proponowała aby ta zasiadła obok niej jak jej główny gość no i wybranka ich głównej bogini - matki. A zwykle obok niej siadała Lalande jako duchowa matka wojowniczek oraz najważniejszy doradca królowej. Ale sama zamaskowana wyrocznie nie rościła sobie praw aby równać się z Iqhawe Likadrako i była gotowa ustąpić jej miejsca. Ale na to nie chciał się zgodzić de Rivera bo nadal uważał Zoję za członka swojej pierwotnej załogi, kogoś zaufanego i przyjaciółkę. Zaproponowano Kislevitce aby usiadła oddzielnie, w specjalnie dla niej podstawionym krześle i stole ale ona nie chciała siedzieć sama. W końcu więc wyszedł pomysł aby usiadła pośrodku królowej i kapitana. Ale wtedy by wyglądało, że jest najważniejsza i niczym władczyni co rządzi obiema nacjami i armiami. Też miało swoje wady ale w końcu w drodze kompromisu zdecydowano się właśnie na to rozwiązanie. Ale sama zainteresowana wprowadziła kolejną modyfikację bo zażyczyła sobie aby obok niej usiadła Vivian. Bo jak słusznie mniemała to z przybyszy zza oceanu był chyba najlepszy doradca z zawiłościach zwyczajów i ceremoniały tybylczych wojowniczek a w końcu na początku tygodnia już otarła się o ślubne sprawy i bycie boskim wcieleniem dla nich to wolała się nie wpakować w coś nowego. Skoro takie było życzenie Iqhawe Likadrako to królowa na nie przystała a kapitan po chwili obracania w myślach tego pomysłu także. Więc teraz właśnie ta czwórka siedziała w centrum przy głównym stole. Po amazońskiej stronie obok królowej więc jak zwykle siedziała Majo i Lalande oraz co znamienitsze wojowniczki zaś od strony kapitana Togo oraz trzon dowódców jacy przeżyli bitwę oraz walki o portal.

Sami śmiałkowie z bitwy o portal w sporej mierze wyszli z niej mocno pokancerowani. Na świeżo, na szczycie piramidy to Lalande opatrzyła ich rany ale i tak ich wszystko bolało. Zwłaszcza bretoński kawaler balansował na pograniczu utraty przytomności a może i życia. Jego los wciąż wydawał się być niepewny. Carsten też był w niewiele lepszym stanie. Krótki sen na ociosanych, pradawnych kamieniach świątyni jakie porosły mchem nie mógł wiele zmienić. Ale nim też się zajęła zamaskowana wyrocznia o płomiennych włosach. Przemyła im rany, założyła czyste opatrunki przyniesione przez świtę królowej. Potem odprawiła swoje śpiewne modły i napoiła wodą gasząc pragnienie. A potem senne zmęczenie zgasiło powieki a wraz z nimi wszelki ból, znużenie i osłabienie. Jak wstali to byli w jakimś pomieszczeniu o kamiennych ścianach i suficie. I czuli się znacznie lepiej. Carsten zdawałoby się cudem wrócił prawie do pełni sił a i Bertrandowi niewiele brakowało. Chociaż był dopiero wieczór po bitwie. Nawet cały dzień snu i odpoczynku nie tłumaczył tak cudownego ozdrowienia.

Po bitwie w obu armiach rozeszły się plotki o demonach i portalu do samych piekieł oraz krwawej bitwie jaką stoczyły oddziały wydzielonych sił aby go zniszczyć razem z wszystkimi demonami. Ale w porównaniu do głównej bitwy jaka zaangażowała większość pozostałych sił to były to niewielkie siły a jeszcze mniej ich przeżyło. Więc od początku zaczęły krążyć na ten temat różne plotki. Z jednej strony jak w tej Wielkiej Piramidzie miały być takie straszne rzeczy to chyba mało komu chciało się tam chodzić. Z drugiej skoro zostały zniszczone to chyba nie ma się czego obawiać? A z trzeciej jak wystarczyło zniszczyć portal to po co była ta bitwa? Ludzie, zwłaszcza ci zza morza, zaczynali szemrać o niepotrzebnej śmierci towarzyszy. Jak Amazonki coś szemrały po swojemu to i tak nie szło tego rozpoznać. To nakładało się na tą gorączkę złota jaka stopniowo z każdym dniem po bitwie zaczynała odżywać. Jednak ze wględu na to, że owi harcownicy zdawali się cieszyć zaufaniem tak kapitana i królowej którzy nie podważali ich słów i czynów to i niejako przelewało się to też na zwykłych żołnierzy. Zresztą nie było to byle jako towarzystwo. Zoja jeszcze w Porcie była zaufaną kapitana i już wcześniej dała się poznać jako śmiała wojowniczka o rezolutnym usposobieniu jakie często zjednywało jej sympatię otoczenia. Panzerkapitan stała na czele swoich gwardzistów jacy już podczas bitwy noworocznej udowodnili swoją wartość. Poza tym mało kto miał ochotę aby zadzierać w obleczonymi w imperialną stal piechurami z ich dwuręcznymi mieczami. Nawet jak z wyprawy do piramidy wróciła z połowa z nich. Lady von Schwarz od pierwszego pojawienia się w obozie z jednej strony wręcz magnetycznie przyciągała uwagę i spojrzenia ku tej tajemniczej milady z drugiej roztaczała wokół siebie aure chłodnej, wyrafinowanej elegancji jaka sprawiała, że mało kto ośmielał się ja naruszyć. Carsten zaś chociaż po wyruszeniu z Portu wydawał się być tylko kolejnym wynajętym porucznikiem to z czasem swoimi czynami awansował do zaufanego porucznika kapitana do wyjątkowych zadań i ten nie ukrywał, że czarnowłosy Sylvańczyk cieszy się jego aprobatą. Zaś Bertrand wydawał się mieć koleżeńskie relacje z kapitanem a licznymi wyprawami do jakich zgłaszał się na ochotnika udowodnił, że śmiałości mu nie brakuje. No i miał jeszcze młodszą siostrę jaka też raczej wzbudzała sympatie w obozie.

Sporo zaś do rozpragowania wydarzeń w piramidzie przyczyniła się sama Zoja. Już wcześniej wydawała się wielu wędrowcom swojska a do tego wspierał ją autorytet kapitana i świadomość, że oboje należą do jego pierwotnej załogi. Ale chętnie i ze swadą opowiadała co tam się działo. Z początku sama z siebie ale w ciągu tych paru dni jak tylko była chwila przy ognisku, wolna od pracy, przy obiedzie, przy jakimś stole to gdy ktoś ją zagadną “Hej, Zoja to opowiedz jak to tam było w tej piramidzie.” to opowiadała. Bo co się działo pośród bitwy jaka zaangażowała większość wojaków obu armii to wszyscy mniej więcej wiedzieli ale co się działo tam w wielkiej, tajemniczej piramidzie to skrywała mgła tajemnicy. A Glebova opowiadała, całkiem chętnie i składnie bo miała gawędziarskie zacięcie.

“I jak szliśmy przez tą dżunglę po ciemku to słyszeliśmy jak się zaczyna bitwa. Ale mieliśmy swoje zadanie, musieliśmy iść dalej. Ja nie wiem jak te Amazonki nas tam zaprowadziły, ja to widziałam tylko czarne drzewa jakie mijaliśmy i nie wiem ile razy prawie się wywaliłam na tych cholernych korzeniach i kamieniach”

“No i wtedy myślę sobie “No klops! Nie przejdziemy przez ten cholerny kamień! Coś trzeba wymyślić. Ale wtedy Lalande wzięła parę swoich dziewczyn, coś tam pooglądały, posmyrały, pogładziły i ta-daaam! droga wolna!”

“I idziemy tym korytarzem a tam z przodu mówią, że jaszczury na nas czekają i to te duże. No to ja wyglądam i patrzę no i rzeczywiście stoją. Trzech w pierwszym rzędzie, trzech w kolejnym. Tarcza przy tarczy, broń naszykowana, no żywy mur. Ale wtedy lady Vivian wzięła Carstena i czmychnęli za ich plecy a Panzerkapitan krzyknęła “Za mną!” i poszli na miecze z tymi gadzinami… “

“I tam taka sala była. Taka niby normalna. Tylko dziwna. Takie dziwne rysunki na niej były. Majo nam opowiadała, że to z prawdawnych czasów jak one rządziły ta krainą.”

“I dochodzimy do tych krzyżówek no i Majo mówi, że to tutaj. Tutaj już ten korytarz. To już do tego portalu. No to cicho się zrobiło. Wiecie ostatni oddech przed długim skokiem albo wspinaczką. Bałam się. Nie widziałam co nas tam czeka.”

“I wychodzimy na tą arenę a to naprawdę arena. Tylko taka długa. Ale niezbyt. I kamienne widownie po obu stronach. A naprzeciwko nas te piekielne oddziały. I my się ustawiamy na nich a oni na nas. Ale wszyscy się nie zmieściliśmy to musieliśmy zająć też widownie. I oni też. I ruszyli na nas a my na nich. Te dzikie wojowniczki, besrerkerki to darły się i w ogóle się chyba nie bały bo poszły pierwsze do ataku. A za nimi Panzerkapitan i my po tych widowniach. Ciężko było. Te berserkerki to wycięli do nogi potem już ich nie było.”

“I tam na końcu taki korytarz był. Krótki. I przechodzimy przez niego a tam… O matko! W życiu czegoś takiego nie widziałam! Portal do samego piekła! I potwór! Ogromny jak stodoła, jak jakiś zamek! Wielkie szpony, łeb, paszcza, ślepia! Myślałam, że zemdleję albo dam dyla byle dalej no ale pewnie kapitan byłby nie pocieszony no to myślę “No chociaż spróbuję aby potem nikt nie gadał”. No i zostałam. Inni też.”

“A potem zaczęła się walka. Jeden wielki burdel. Wszyscy walczyli z tymi rogatymi poczwarami. Nawet te gadziny skądeś przylazły i też rzuciły się na te demony z piekła rodem! Lalande, Vivian i jeden z tych magicznych jaszczurów zaczęli te swoje czary w teg wielkiego demona ale ja widziałam, że trzeba zamknąć portal. I Majo zaczęła krzyczeć, że złota tabliczka no to ja mówię do chłopaków, że trzeba lecieć po tą tabliczkę no i polecieliśmy.”

“I podbiegamy tam a tam jakieś cholerstwo! Jakaś kolumna, jakiś syf, jakies wypustki, macki, łańcuchy cholera wie co to było. No i złoto pewnie, pewnie, że jest. Ale jedno było w podstawie a drugie na górze. I cholera wie które brać! No to Carsten wspiął się na to po górze a Bertrand do mnie krzyczy, że weźmie tą bestię co się na nas miarkuje no to wziął. A ja próbowałam wydłubać ta złotą czaszkę z kolumny. Nie chciała wyjść! Musiałam szablą rąbać ale bałam się ja przeciąć to tak ostrożnie musiałam to mi zeszło. Za mną Carsten grzmotnął po podłogę bo na niego rzuciła się druga taka bestia a Bertrand dalej walczył z tą swoją. No a ja rąbię tą cholerna kolumnę i rąbię aż wreszcie wyrwałam tą cholerną złotą czaszkę!”

“A później przyleciała skadeś taka skrzydlata wojowniczka. Nie wiem skąd! Ale miała skrzydła i ostrze w każdej ręce. I poleciała na tego wielkiego demona i zaczeła go ciąć. A on ją. I od nas Lalande, Vivian i ten magiczny skink też go cały czas okładali swoją mocą aż padł. I wtedy wszystko się zaczęło sypać i musieliśmy dać stamtąd dyla.”

“Czemu mnie całują? A bo myślą, że jestem ich wybrańcem. Albo narzeczoną królowej. Trochę nie jestem pewna. Ale nie powiem, całkiem przyjemne, czuję się jak jakaś wielka pani albo królowa! Może tu zostanę? A może nie. Jak tam byłam w piramidzie niby wszystko cacy, wiecie usługują mi i tak dalej ale jednak tam wszystko jest takie inne i dziwne, nie takie jak u nas i tam samej to tam tak nieswojo bardzo. No i nie ma skrzypienia takielunku nad głową. Ale za to jest wino w złotym pucharze i piękna służba na każde skinienie. Nie wiem jeszcze, zobaczę…”

A więc Zoja ze swadą opowiadała swoje przygody w piramidzie. Przy okazji zaznajamiając z nimi resztę. Chociaż pewne rzeczy przemilczała lub inaczej uwypukilła. Czy tak to zapamiętała bo tak to wyglądało z jej punktu widzenia czy z premedytacją tak to właśnie opowiadała to już nie było wiadomo. Ale dzięki temu, w ciągu ostatnich paru dni, reszta słuchających jej wojaków była chociaż mniej więcej zaznajomiona z tymi krwawymi zmaganiami wokół portalu. Ale dzisiaj to zaczęła się już uczta i atmosfera zrobiła się wesoła i radosna.




https://i.imgur.com/ZzEMZ7j.jpg


- Powiem wam, że co jak co ale jeszcze nie ucztowałam w takiej scenerii. - powiedziała wesoło Zoja z ciekawością sięgając po barwne, egzotyczne owoce jakich już próbowała i jej posmakowały albo nie próbowała i miała ochotę. Ale nie tylko u niej leżały półmiski z owocami, mięsiwem czy dzbany z kolorowymi winami i sokami w jakich lubowały się Amazonki.

Rzeczywiście dzisiaj panował nastrój rodem z festynu lub czyjegoś wesela. Amazonki zorganizowały swoją orkiestrę zaś wśród ludzi kapitana też się znalazło paru uzdolnionych grajków jacy wygrywali skoczne melodie. Biesiadnicy obu nacji jedli i pili, śmiali się i rozmawiali. wspominali poległych towarzyszy i wymieniali swoje plany co zrobią jak wrócą do cywilizacji. Gospodynie zapewniły też tancerki jakie cieszyły oko i resztę zmysłów gdy pląsały zmysłowo przy wtórze muzyki tak, że trudno było oderwać od nich wzrok. Zwłaszcza, że ich tańce i strone nijak się miały do tych staroświatowych i tam zostałyby uznane za bardzo wyuzdane, rodem z zamtuza lub podobnych niecnych rozrywek. Ale, że w zdecydowanej większości żołnierze jacy zaciągnęli się do kapitana de Rivery to byli mężczyźni to raczej im taka rozrywka przypadła do gustu. Bo powitali ją z aplauzem i okrzykami, nierzadko mało finezyjnymi, rodem z portowej tawerny, zachęcali tancerki do śmielszych wyczynów lub aby się do nich przysiadły.




https://i.imgur.com/ATBxfze.jpg


Izabella siedziała obok Bertranda ciesząc się z tego, że wrócił cało z tej niebezpiecznej, nocnej wyprawy. Spotkał ją pierwszego wieczora po bitwie gdy się obudził wewnątrz “kapitańskiej” piramidy to siostra szybko się zjawiła obok. Okazało się, że jak w piramidach sytuacja się uspokoiła to kapitan po nią posłał. Ona sama spędziła całą bitwę w głównym obozie więc ominęły ją wszelkie niebezpieczeństwa ale jednak całą noc i kawałek dnia czekała na jakieś wieści. Jak zresztą wszyscy w obozie. Już o świtaniu dotarli kurierzy mówiąc o zwycięstwie i wycofaniu się jaszczurów ale jesze bez detali. Dopiero de Rivera posłała kogoś umyślnego do Izabelli aby powiadomic ją o losie brata i wskazać gdzie obecnie dochodzi do siebie. Większość dnia Bertradn przespał i dopiero kolejnego do czegoś się nadawał chociaż jeszcze odczuwał skutki osłabienia tak krytycznym stanem w jakim się znalazł. Siostra go prawie nie odstępowała na krok zajmując się nim jak na siostrę przystało. I była bardzo rada jak wczoraj już zanosiło się, że wrócił do pełni sił.

- Musisz koniecznie coś zjeść. Wciąż jesteś bardzo blady. - tłumaczyła mu zachęcając aby sięgnął po kolejne danie albo owoce. Chyba niedowierzała, że tak szybko wrócił do zdrowia bo przecież widziała go nieprzytomnego tuż po bitwie. I tempo zdrowienia mogło budzić tak zdumienie jak i podejrzenia. Ale uczta trwała dalej. Królowa za pośrednictwem Majo wysłuchała jego propozycji o mawiązaniu kontaktów z Portem ale nie dała zobowiązującej odpowiedzi. Zwróciła uwagę, że wiele jest do zrobieniu tu i teraz po bitwie. A potem sama z siebie nie wracała do tego tematu.

Co się stało z przeklętymi konkwiskadorami nie wiadomo. Jak Carsten i Bertrand doszli do siebie po bitwie to już ich nie było. Przynajmniej sami ich nie spotkali. Wojacy co nie brali udział w wyprawie do piramidy chyba o nich nie wiedzieli. A i kapitan ich prosił aby o tym nie rozpowiadali bo to nie brzmiało zbyt dobrze i mogło na nich wszystkich ściągnąć kłopoty. Nawet ci co przeżyli walki o portal sami z siebie zdawali się nie zauważać tego tematu.

- Chcesz przywieźć tutaj syna? - zapytała go czarno - czerwona milady gdy Carsten zapytał ją o to w wolnej chwili. Już nie wydawała się taka blada i wycieńczona jak tuż po walce o portal. Chociaż nigdy nie miała zbyt rumianej cery. - Zapewne kawalerze jeśli wciąż tu będę to będziecie mile widziani. Ale nie mogę ci obiecać, że będę tu w gościnie naszej drogiej Aldery w nieskończoność. - powiedziała mu tonem wyjaśnienia i obietnicy. Chyba zrobił na niej na tyle dobre wrażenie, że zgodziła mu się pomóc o ile by była tu wciąż na miejscu. Po ostatnich wydarzeniach sama zaczynała się zastanawiać nad dalszymi krokami i nie była pewna czy zostanie czy opuści w końcu tą tropikalną krainę. Jeśli nawet to chyba nie tak od razu bo miała tu jeszcze parę swoich spraw do załatwienia.

I czy to za jej sprawką czy kogoś innego ale w pewnym momencie wczoraj został poproszony do Majo i Lalande. Mówiła ta druga a ta pierwsza tłumaczyła rozmowę na reikspiel. Pokazały mu stół na jakim leżały pozornie jeden, wielki miszmasz jakichś tutejszych owoców, kwiatów i zielska. Ale rozpoznał je od razu!

Nieduże, wielkością podobne do śliwek bulwy prawie białe jak środek cebuli. Czyli spągowiec. Obok sakiewka z pyłem i same kwiaty z lilii wodnych. Ale je właśnie miał zdobyć nie dla piękna kwiatów tylko dla ich pyłku jaki miał lecznicze właściwości. I całe płachty zdawałoby się zwykłego mchu. Tylko nietypowej barwy bo takie ciemnofioletowe, że czasem przchodziły w prawie brązowy lub wręcz czarny. Oraz wielkie, barwne kwiat o tęczowych barwach z krótko uciętymi łodygami. Co nie było dziwne bo rosły na niebotycznych drzewach gdzie walczyły o światło z innymi roślinami. A ponoć mogły też posilać się owadami i małymi ptakami stąd właśnie ich nazwa - ptasznik. Na stole wyrocznia Amazonek sprezentowała mu całą potrzebną kolekcję roślin po jakie przybył na ten odległy kontynent bo ponoć tylko tutaj można było je spotkać. Co prawda część z nich udało mu się do tej pory zebrać ale wczoraj zyskał wreszcie możliwość aby je mieć wszystkie razem i gotowe do zabrania. Ze strony Amazonek było to jako nagroda i podziękowanie za pomoc w odzyskaniu ich świętych piramid.

- Czcigodna mówi, że jak masz przepis na ten lek to może sprobować go przygotować. - ciemnoskóra wojowniczka przetłumaczyła słowa wyroczni. Ale umilkła bo ta znów zaczęła coś mówić. - Mówi, że jak to przepis co składa się z tutejszych roślin to być może i sam przepis jest stąd. I być może go zna a nawet jak nie to może spróbować zrobić to wedle przepisu. - wyjaśniła Majo ofertę wyroczni.

Ale póki co uwagę wszystkich przykół pochód Amazonek jakie wspólnie dżwigały jakieś dzbany i skrzynie. Postawiły tu przed stołem królowej i odsunęły się na bok ale nie odeszły. Zostały jako eksortę. Muzyka i pląse umiklły bo wszyscy dostrzegli bardzo obiecujący blask złota bijący z ich powierzchni. Skarby! Nareszcie! Stoły zafalowały niespokojnie jak głodomór na widok apetycznego obiadu jakie ma prawie w zasięgu ręki. Królowa wstała ze swojego miejsca i zaczęła coś mówić donośnym głosem. Zaś jej ciemnoskóra tłumaczka zaczęła powtarzać jej słowa tylko w reikspiel.

- Drodzy goście! Wspaniali sojusznicy! Dziś świętujemy zwycięstwo nad odwiecznym wrogiem wszystkich ludzi i cywilizacji! - zaczęła dumnie królowa co spotkało się z aplauzem jej poddanych jak i przybyszy zza oceanu. Ale jeszcze większym gdy ogłosiła, że w tych przyniesionych skrzyniach i dzbanach jest podarunek wdzięczności za tą pomoc i nagroda za trudy. Wtedy pałeczkę przejął kapitan de Rivera jaki również wstał bo chciwość mogła szybko doprowadzić do zamieszek. Wstał i niczym ojciec, wódz czy kapitan piratów zaczął dzielić te łupy na poszczególne osoby. I zgodnie z tradycją w pierwszej kolejności wzywał wedle hierarchii i przydzielał wedle zasługi i uznania.

Ozdoby były dziwnego rodzaju. Część była dość czytelna jeśli występowały jako brosze, spinki do włosów, bransolety, naszyjniki, kolczyki to było to wiadomo do czego to służy. Ale część było tak enigmatyczne, że ich przeznaczenie wydawało się całkiem zagadkowe. Jakieś maski, chyba amulety do zawieszania, figurki, dziwne rzeźby nie bardzo było wiadomo co to właściwe jest. Ale było ze złota, nia rzadko z dodatkiem kamieni szlachetnych więc chociaż forma dziwiła swoją obcością i egzotyką to ze wszględu na szlachetny i drogi materiał z jakiego były zrobione były chętnie zabierane i powodowały wybuchy radości. Nie inaczej kapitan postąpił ze swoimi dzielnymi porucznikami.

- To by ci chyba pasowało Bertrandzie. Będziesz miał z czym się pokazać na przyjęciach. - powiedział ni to żartem ni na poważnie wręczając Bretończykowi ozdobny, złoty kubek wysadzany japis lazulą i z egzotycznymi figurkami oraz wzorkami.



https://i.imgur.com/6ANlzi1.jpg


- A to Carstenie chyba coś dla ciebie. Abyś nie wracał z pustą sakiewką do domu. - i wręczył mu złoty okrąg wielkości małego talerza. Ale, że był ze złota to oczywiście był o wiele cięższy. I też ozdobny w liczne, misterne a także tajemnicze wzory. Kapitan zażartował, że może zrobi z tego wisior albo postawi na kominku.




https://i.imgur.com/X9WCj5b.jpg


Gdy kufry już świeciły pustkami zrobiło się już skwarne, tropikalne południe. Uczta znów wybuchła ze zdwojoną energią. Wykrzykiwano okrzyki na cześć kochanego kapitana i pięknej królowej. Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości co do tych skarbów jako nagrody czy zamiarów gospodyń to się okazały płonne. Więc wznowiono tańce, muzykę i zabawy. Gdy do tych zwykłych wojaków dotarło, że dzięki złotym skarbom stali się bogaczami pili, jedli, śpiewali i kłócili się bez opamiętania. Aż miło było popatrzeć i posłuchać. Nawet się ktoś tu czy tam odważył podejść na stronę Amazonek i poprosić którąś do tańca. Bo przeca co do jednej śliczne z nich były dziewczęta. A i dzisiaj skore do zabawy bo znów przyniosły te kwietne wieńce i wianki jakimi obdarowywały gości zza oceanu.

- Może jak będziemy sprawdzać kto zdobył najwięcej kwiatów to dla Zoji zróbmy osobną kategorię. - zaproponowała żartem milady von Schwarz bo gdyby liczyć sympatię Amazonek po ilości wręczonych kwiatów to nie było nikogo kto mógłby stanąć z Glebovą w szranki na tym polu. Kislevitka się nie oszczędzała i cieszyła pełnią życia. Zarówno dawała się prosić do tańca kawalerom jak i wojowniczkom królowej a można było odnieść wrażenie, że chyba każda chciała z nią zatańczyć chociaż raz. Pod wieczór zaś zarzucona wieńcami kwiatów Zoja spróbowała pokazać swój kislevski taniec z szablą ale nie wyszło jej to tak zgrabnie jak zazwyczaj. Może przez ten upał albo sporo wypitego wina przez co nieco straciła na precyzji swoich ruchów. Ale i publiczność była w podobnym stanie więc wszyscy bawili się przednie a te potknięcia uznano za zabawne a nie niewybaczalne.

- To ostatnia nasza noc w piramidach. Jutro wracamy do naszego obozu. I jeszcze parę dni, może tydzień i wracamy do Portu. - powiedział kapitan do swoich najbliższych towarzyszy. - Zrobiliśmy swoje. A poza tym zapasy nam się kończą no i jak teraz żołnierze dostali złoto to będą chcieli je jak najszybciej wydać w mieście. Nie utrzymamy ich tu zbyt długo. - powiedział wskazując wzrokiem na rozbawioną, rozkrzyczaną i mocno już pijaną ciżbę gdzie byle piechurowi wisiało coś złotego na szyi albo za pasem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-07-2023, 21:38   #415
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Kiedy tylko ochroniarz poczuł się lepiej starał się nadzorować pochówek poległych towarzyszy. Miał też baczenie nad co bardziej aroganckimi i chciwymi żołnierzami, którzy plącząc się po okolicy, chcieli coś uszczknąć z legendarnych skarbów, nie patrząc na honor i sojusznicze umowy. Mimo, że starał się być czujny i tak doszły doń słuchy, że małym grupkom udawało się na własną rękę penetrować pradawne budowle, czym narażali wszystkich na niemiłe konsekwencje. Carsten zabrał się do przygotowań do uczty, wiedząc że, zbytnie mitrężenie może spowodować pogorszenie wzajemnych relacji. Rozprężenie po bitwie sprzyjało bowiem niesubordynacji, a złoto nęciło niepomiernie głodnych bogactw awanturników. Gdyby nie mieli w pamięci okrutnej kary przed bitwą incydentów byłoby z pewnością o wiele więcej…

Kiedy ujrzał stół z roślinami, nie krył pewnego poruszenia, a na twarzy malowała się szczera podzięka.

- Dziękuje, o czcigodne wojowniczki, których urodę przewyższa jeno mądrość i szlachetność. Wzruszon jestem, że pamiętałyście o moich potrzebach. To właśnie pragnienie wyleczenia dziecka przygnało mnie do przepastnej dżungli na drugim końcu świata. – ponownie przywołał swoje motywacje. - Niestety, nie znam przepisu na eliksir, ufam iż magowie z wieży w porcie znają składniki i tajemnicę remedium na letarg wywołany przez nieumarłych krwiożerców z Sylvanii. Proszę jedynie, byście pomogły mi utrzymać świeżość tych roślin w drodze powrotnej. Nigdy nie zapomnę waszej szczodrości i gestu przyjaźni. – skłonił się, ściskając dłonie i prawie całując przeguby rąk wojowniczek.

W rozmowie z Zoją wyjawił też swoją prośbę.

- Nie wiem jaką podejmiesz decyzję, traktowana jesteś tu iście jak królowa, tyle, że to może być piękna klatka, dla takiej szalonej awanturnicy - szelmowsko puścił oko. – Z tym jednakże wiąże się moja prośba. Jak wiesz pracowałem jako ochroniarz w najlepszym zamtuzie po tej stronie oceanu. Może któraś z gorących tancerek zgodziłaby się na kilkumiesięczny pobyt w porcie? Traktowana byłaby z pewnością po królewsku, rozgrzewałaby serca bywalców i artystów, umilając czas. Masz teraz autorytet wśród grona wojowniczek, nie będzie chyba lepszego czasu na taką propozycję. Ze swojej strony mogę obiecać bezpieczeństwo tej, która zdecyduje się pójść z nami do Portu Wyrzutków. Mogę też pozostawić Amazonkom Barbette jako gwarancje, że zamiary są uczciwe i ich siostrze nie grozić będzie żadna krzywda. Wesprzesz mnie w przedstawieniu tego niecodziennego pomysłu?

***

Cieszył się, że został doceniony przez Kapitana. Złoty podarunek wykorzysta należycie lub spienięży dla swoich celów. Chociaż… może warto byłoby go zachować jako wieczna pamiątkę, przypominającą o poświęceniu i morderczej wyprawie pozostawiającej ślad w ciele i umyśle? Obserwował reakcję innych obdarowanych. Żołnierze, którzy wierzyli, że ich los cudownie się odmieni z pomocą tych błyskotek, bawili się tą chwilą jak dzieci, lecz sam Carsten dobrze wiedział, iż złoto nader często dostarczało więcej problemów, rodziło kolejne pokusy i wcale nie zapewniało upragnionego szczęścia…

Zamyślony patrzył na kislevski taniec z szablą podmęczonej Glebovej i przypomniał mu się początek wyprawy oraz spięcie między Karą, a Zoją na plaży, wyrażone w popisach władania orężem. Wydawało się to być teraz tak odległym i dziwnym wspomnieniem. Dziś przy aplauzie dzikusek i ludzi musiał zmienić swoje postrzeganie Amazonek. Nie różniły się one, aż tak bardzo od ludzi jak kiedyś myślał. Podobnie odczuwały: kochały, walczyły, poświęcały się dla siebie, ucztowały i bawiły się. Prawie tak samo jak konkwistadorzy podczas ostatniego wieczoru u wicehrabiny de Limy. Wspomnienie obudziło jego zmysły, pamiętał jak wystrojony przez garderobianego madame Eliany spędził wspaniały wieczór i noc z Agnes, które to wyznaczyły mu nowy cel i nadzieję na miłość. Jakże brakowało mu dziś uroczej minstrelki powierniczki jego myśli oraz pokrewnej duszy. Gotów byłby ruszyć samotnie do portu, aby ujrzeć jej jasne, rozpromienione lico, ujmujący uśmiech i pasma loków opadających kaskadą na smukłe ramiona. Zamiast tego jego oczy napotkały zimne piękno milady von Schwartz, tajemniczej, pociągającej arystokratki, której zamiarów nie sposób było przejrzeć. Jednak, kiedyś żartem opowiadała o tańcu, a po tych wszystkich zdarzeniach, kiedy ich wzajemny los był połączony, kiedy to walczyli ramię w ramię z piekielnikami i mierzyli się z tajemnicami piramidy nabrał nagle ochoty, by spełnić tę zachciankę. Nie była to sala balowa, lecz nikt tu nie dbał o takie szczegóły. Może i miał lekką tremę, ale poznał ją już trochę podczas wyprawy i wiedział, że szlachcianka ma poczucie humoru, toteż spokojnie powinna przyjąć propozycję porucznika. Możliwe, że to ostatni taniec, który zamknie klamrą pewien rozdział, przed powrotem do cywilizacji.

- Można prosić do tańca, madame? Tylko tym razem sugeruję, bez dodatkowych atrakcji, przenikania ścian, stołów lub inszych przeszkód. - uśmiechnął się jowialnie.


Po tańcu przysiadł pod rozłożystym konarem i zerkał na rozbawiony tłum. Wierne psisko położyło się przy panu, jakby zasłuchane w głosy zabawy, ciekawe przekrzywiało pysk, wesoło merdając ogonem.

Plany, które Sylvańczyk ułożył sobie w głowie, wymagały spokoju, od jutrzejszego poranka zaczynała się nowa historia, którą będzie pisał inny Carsten Eisen. Już nie pośledni ochroniarz, lecz zdobywca piramid, dzielny porucznik, przyjaciel Amazonek. Najważniejszym tytułem, który pragnął zdobyć po powrocie z dżungli było jednak miano oddanego ojca i miłowanego męża. To właśnie z Agnes i Johanem chciał dzielić szczęścia i troski swego żywota…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 08-07-2023 o 18:58.
Deszatie jest offline  
Stary 13-07-2023, 21:06   #416
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand był wdzięczny wyroczni za niemal cudowne uratowanie go znad krawędzi krainy Morra. Najwyraźniej warto było pozostać lojalnym wobec Królowej Aldery i jej poddanych.

Kiedy Zoja opowiadała o wydarzeniach z piramidy, starał się ją w tym wspierać i potwierdzać jej relacje.

- Nigdy nie widziałem tak strasznego wroga jak te demony z głębi otchłani. Przepełniała je nieludzka wręcz żądza krwi. Kto wie co by się stało jakby nie udało się nam zniszczyć portalu, pewnie demony wydostały by się na świat i wszyscy musielibyśmy walczyć z nimi o życie.” - Uzupełniał słowa Kislevitki, w końcu w jego interesie było by wieść się rozniosła o tym jak straszliwe zagrożenie pokonali i że on też odegrał w tym kluczową rolę.

Widok jego uroczej młodszej siostry całej i zdrowej był dla niego ulgą.
- Dziękuje za troskę Iz, jest mi dużo lepiej. Ale te tutejsze owoce są naprawdę dobre, możesz mi trochę ich podać. Wygląda na to, że bogowie byli po naszej stronie nawet tak daleko od naszej ojczyzny, wyprawa zakończyła się sukcesem. Dzięki skarbom które zaraz otrzymamy i sławie którą zdobyliśmy będzie nam łatwiej, niezależnie od tego czy wrócimy do Bretonii czy zostaniemy tutaj. Rozmawiałem z Carlosem kilka dni temu i nie powziął jeszcze decyzji czy zostanie w Lustrii czy odpłynie za morze. Jeśli opuści Lustrię, wicehrabina w Porcie Wyrzutków będzie potrzebowała kogoś na jego miejsce, zgodzisz się że stwarza to nam szansę? A jeśli będzie chciał zostać to dalsza współpraca z nim też może być korzystna… przyjrzał się reakcji siostry. Rozważał wcześniej de Riverę jako dobrą partię dla Isabelli ale jeśli sprawy miałyby się potoczyć w tym kierunku wolałby awanturniczy kapitan nieco się ustatkował.

Podczas rozdania łupów na pewno nie mógł się poczuć pokrzywdzony. Złoty kubek wysadzany klejnotami był godną nagrodą, oprócz tego postarał się jeszcze o biżuterię dla siostry. Przypomniał sobie, że Amazonki przed walką o portal obiecały mu dodatkowy udział w łupie w zamian za dochowanie im lojalności, ciekawe czy to już obejmowało to co dostał od Kapitana? Może mógłby delikatnie wybadać sprawę.

Kiedy przyszło do tańców, nie odpuścił ani Zoji, Anette ani Vivian, z którymi wspominał ostatnie wydarzenia, był też ciekaw ich dalszych planów.

- To z tego co widzę czeka cię niełatwy wybór Zoja, zostać u Amazonek i być traktowana jak bogini albo podążać dalej za twoim Kapitanem, ku kolejnym przygodom? A przy okazji wiesz może, czy Carlos już coś planuje, jakąś kolejną wyprawę?

Vivian zaś spytał się, czy planuje dalej pozostać z Amazonkami i kontynuować swoje badania oraz czy udało się przerwać klątwę nieumarłych konkwistadorów. Podziękował jej za miłą i owocną współpracę i wyraził nadzieję, że jeszcze się spotkają. Podobnie podziękował niezłomnej pancernej Kapitan, bez której wsparcia ta wyprawa i bitwa o portal mogły się skończyć porażką. Wspomniał, że zawsze będzie pamiętać ich pojedynki.

Miał też zamiar zatańczyć z Majo, której wcześniej złożył propozycję pomocy w nawiązaniu relacji z Wicehrabiną z Portu Wyrzutków. Jeśli miałby pozostać jednak w Lustrii, na pewno przyjazne relacje z Amazonkami mu nie zaszkodzą.

Carstena nie zaprosił do tańca, ale jemu też podziękował.
- Zaszczytem było cię mieć po swojej stronie i razem stawać przeciwko potworom i demonom. Mam nadzieję, że wszystko potoczyło się po twojej myśli. Planujesz zostać w Lustrii czy wracasz do Starego Świata?

A potem, wraz z kolejnymi egzotycznymi trunkami, przestał planować i pozwolił by pochłonął go nastrój zabawy. W końcu była ona jak najbardziej zasłużona...




 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 13-07-2023 o 21:09.
Lord Melkor jest offline  
Stary 17-07-2023, 04:07   #417
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 105 - 2526.II.19; mkt; popołudnie

Czas: 2526.II.01; wlt; przedpołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, obóz główny
Warunki: na zewnątrz: dżungla, łag.wiatr, pogodnie, skwar, hałas tłumu



Wszyscy



- Trzy i pół tygodnia, prawie miesiąc… Ale nie powiem abym za tym tęsknił. - główny wódz wyprawy do piramid w zamyśleniu rozejrzał się po tym obozowym pobojowisku. Z siodła miał nieco lepszy widok niż większość jego armii poruszająca się pieszo. Uśmiechnął się w zadumie widząc te obozowe pobojowisko. Zostawiali po sobie czarne ślady po wypalonych ogniskach, gołe plamy ziemi po namiotach i wydeptane ścieżki między nimi. Rzucały się w oczy dwie główne alejki jakie do wczoraj stanowiły główne arterie komunikacyjne a oraz zamiennik placu apelowego. Do tego porzucone śmieci, niespalone drwa, połamane kawałki broni czy drewna, puste beczki i skrzynki jakich nie uznano za warte zabrania. Pospolity widok po obozowaniu armii lub podobnie dużej grupy ludzi w polowych warunkach.

- Pierwszy deszcz to zmyje i niewiele z tego zostanie. Za tydzień wszystko zacznie zarastać, za miesiąc zacznie się pora deszczowa a za rok to już trzeba będzie się naszukać i mieć farta aby coś z tego znaleźć. I to pewnie przypadkiem albo jak ktoś co jest teraz z nami by tu wrócił. - okulawiony i jednoramienny Alvarez jaki pod koniec zeszłej pory deszczowej złożony gorączką przyniósł do miasta wieści o legendarnych skarbach piramidy i jedną, ocalałą złotą blaszkę uśmiechnął się sentymentalnie. Estalijski kapitan pokiwał głową, machnął ręką i spiął wodze swojego rumaka. Ruszył w stronę grupki barwnych wojowniczek i ich królowej jaka dzisiaj, na pożegnanie przyjechała na jednym z culhanów.

Kapitan i królowa, żegnali się ciepło, przyjaźnie i z szacunkiem należnym drugiemu władcy. Przeprowadzka z piramid do głównego obozu pomogła zachować dyscyplinę i uniknąć skandalicznych sytuacji. Z jednej strony zwykli wojacy dostali swoje obiecane skarby i tak jak przewidywał kapitan chcieli je jak najszybciej wydać w mieście. W dżungli niezbyt było co z tym złotem robić. Tylko ciążyło po sakwach i każdy zazdrośnie strzegł swojego. Wcale nierzadko szybko zmieniało właściciela gdy żołnierze przegrywali je w karty za sumy o jakich wcześniej nawet nie było ich stać aby marzyć. Płacili nielicznym markietankom za ich wdzięki i usługi jakby już zostali wielkimi panami co mają hojny gest. Jednak czasem wybuchały sprzeczki a nawet bójki bo ktoś, coś komuś zabrał, ukradł albo chciał. Do tego dżungla zbierała swoje gorączkowe żniwo i po dwóch miesiącach niezbyt dobrego żywienia, w tropikalnej duchocie coraz więcej było chorych niż rannych. Świeże dostawy owoców i dziczyzny jakie przynosiły gospodynie spowalniały ten proces ale nie mogły go zatrzymać. Zapasy zabrane z portu lub kupione u Norsmenów w Leifsgard też się kurczyły a czekała ich jeszcze droga powrotna przez dżunglę. Dlatego wczoraj, w ostatni Festag pierwszego miesiąca nowego roku kapitan odprawił ostatni apel i ogłosił, że jutro, w pierwszy dzień nowego tygodnia i miesiąca to będzie dobry moment aby zacząć nowy rozdział i zacząć powrót. Powrót do domu. To chyba ucieszyło wszystkich bo dla przybyszy zza oceanu ta piekielna, zdradliwa kraina jawiła się jako wylęgarnia węży, pasożytów, trucizn i pułapek jakie tylko czychały aby ich dopaść. Złoto już mieli więc chętnie by wrócili do cywilizacji. No a dziś właśnie był ten nowy Wellentag i pierwszy dzień Jahrdrung więc ostatecznie żegnali się z tymi egzotycznymi wojowniczkami, ich tajemnicami i piramidami i zaczynali powrót do domu. I dlatego dwie armie stały naprzeciwko siebie ale bynajmniej nie we wrogich zamiarach.

Na pierwszy rzut oka różniły się wyglądem i aparycją tak samo jak przy pierwszym spotkaniu. Jedni dla drugich zdawali się być równie obcy i egzotyczni jak miesiąc temu. Ale w przeciwieństwie do pierwszych spotkań i kontaktów teraz nieufność zeszła gdzieś w cień i na pierwszy plan wysunęły się przyjazne pożegnanie. Amazonki swoim zwyczajem obdarowały przybyszy wieńcami i girlandami kwiatów. Nawet zwykły wojak nie mógł się czuć pominięty bo miał jakieś kwiaty na pamiątkę. A i przykład obojga władców też działał na poddanych i podwładnych.

- Królowa Aldera żegna zacnych sojuszników zza morza! Cieszy się, że rozstajemy się w przyjaźni! W przeciwieństwie do innych co byli tu tylko zabijać, rabować, gwałcić i porywać nasze siostry i dziedzictwo! Wy okazaliście się godnymi naszej gościny i zaufania! Dlatego będziecie mile widziani jeśli zechcecie tu powrócić jako goście! - królowej Alderze siły i charyzmy nie można było odmówić. Dumnie i władczo się prezentowała w swoich barwnych piórach, egzotycznych malunkach i oraz złotymi ozdobami i kamieniami w rytach całkiem nieznanych zza oceanem. Głos też miała potężny i nawet z mowy ciała i barwy głosu można było domyślić się jej przyjaznego pożegnania. Ale jej słowa na reikspiel tłumaczyła niezawodna Majo.

Oczywiście nie wszystko było tak gładko jak to dyplomatycznie żegnała się tutejsza królowa. Gorączka złota była wśród jej gości silna i tak naprawdę to ona była jednym z motywów dla jakich kapitan zdecydował się dłużej nie zwlekac z opuszczeniem złotnośnych piramid. Na swoich oficerów scedował dopilnowanie aby wojacy nie łazili do piramid. W tym znów Carsten niejako wrócił do swojej pierwotnej roli dostając nawet ponownie górali Olmedo do pomocy. Musieli utworzyć coś w rodzaju kordonu patroli jakie wyłapywały by “zagubionych” co by mieli zamiar poszperać na własną rękę jeszcze troszkę skarbów z piramid. Jakby tego mało to Amazonki postępowały podobnie. I jak komuś mimo wszystko udało się przekrać to chyba był w tym na tyle dyskretny i wyśmienity, że nie było z tego żadnej afery. Potwierdzało jednak, że przebywanie zbyt blisko piramid może w końcu zaowocwać jakimś przykrym incydentem. A de Rivera wolał mieć za plecami uśmiechy wojowniczek Aldery niż ich strzały i włócznie.

Teraz jednak rozległy się oklaski i wiwaty. Zapanowała nietypowo przyjacielska, wręcz braterska atmosfera. Gdy już wiadomo, że pisze się ostatnie wersy tego rozdziału i zaraz karta tej księgi się zamknie kończąc swoją opowieść i zacznie pisać następną. Amazonki oprócz kwiatów wręczały swoim sojusznikom drobne upominki. Zwykle jakiś wisiorek lub bransoletę o typowej dla nich a całkiem obcej za oceanem sztuce zdobniczej. To miała być niejako przepustka gdyby ktoś z nich chciał wrócić. Bo nie ukrywały, że do obcych, zwłaszcza mężczyzn, zwłaszcza uzbrojonych mężczyzn, to są z natury nieufne. Ale z ich relacji wynikało, że nie miały zwykle z nimi zbyt przyjaznych doświadczeń. A w dżungli trudno jest rozpoznać z kim ma się do czynienia i taki wisiorek czy bransoleta miał w tym pomóc. Być może dlatego były z obsynitu, drewna, kości czy niezbyt cennych kamieni aby była mniejsza szansa, że wojacy sprzedadzą je przy pierwszej czy kolejnej okazji. Jedynie ci znamienitsi jak kapitan, jego zaufani oficerowie, śmiałkowie z piramidy czy oczywiście Zoja dostali taki medalik w złocie.

- Dziękujemy ci potężna królowo! I żegnamy was, dzielne wojowniczki życząc powodzenia! Dziękujemy wam za wszelką pomoc w tej przekletej dżungli! To był zaszczyt was poznać i walczyć u waszego boku! Zapewniam was, że przez morza i kontynenty rozniesie się sława o waszym męstwie i mądrości! - zapwenił ze swojej strony konny kapitan a tym razem Majo tłumaczyła jego słowa na swój własny język aby przekazać je królowej i swoim siostrom. To dopełniło to oficjalne pożegnanie. Znów wybuchły oklaski, uśmiechy i radosne spojrzenia po obu armiach.

Wśród półnagich, uzbrojonych wojowniczek można było dostrzec dwie postacie ubrane całkiem inaczej niż one. Bladolicą, czarno - czerwoną milady o niezmiennej chłodnej elegancji oraz całkiem swojską, zasypaną wieńcami barwnych kwiatów białowłosej szablistce.

- Powodzenia Zoju. Jesteś niesamowitą kobietą jaka zdołała w sobie rozkochać te wszystkie dzielne i tajemnicze kobiety. - rzekła Vivian ściskając Kislevitkę jak własną siostrę. Zdecydowała się bowiem pozostać razem z Amazonkami. Przynajmniej na razie. Imperialna milady zrobiła rundkę żegnając się także z kapitanem i paroma innymi osobami.

- Bywaj kapitanie. Oby bogowie mórz, wiatrów i lądów były ci tak łaskawi jak tutaj. Chyba stulecia minęły odkąd ostatni raz jakaś zamorska armia odchodziła stąd żegnana kwiatami i uśmiechami a nie strzałami i włóczniami. Ludzka pamięć jest żałośnie krótka ale Amazonki będą cię wspominać przez następne stulecia i wyryją to w piramidzie. - podeszła do de Rivery lekko się przed nim skłaniając aby oddać mu ostatni hołd i wyrazy uznania. Jakby i na niej zrobił odpowiednie wrażenie.

- Ty też bywaj Bertrandzie. Mam nadzieję, że uda ci się zrealizować twoje plany w mieście. Miło było cię poznać i cieszę się, że mogłam stawać u twojego boku. - pożegnała się z bretońskim kawalerem pozwalając mu ucałować swoją wypielęgnowaną dłoń. - A gdybyś był kiedyś w wielkiej potrzebie to może to ci się przyda. - podała mu tykwę z chlupoczacą zawartością tej cudownej aqua vitae jakiej tak zazdrośnie strzegły Amazonki w swojej piramidzie. Równie ciepło pożegnała się z Izabellą z jaką podczas tej podróży nawiązała całkiem ciepłe relacje podobne do starszej siostry czy ciotki do tej młodszej.

- Ah i ty mój sylvański kawalerze. - podeszła w końcu do czarnowłosego Carstena. Tu nieco złamała tradycyjny protokół bo lekko odchyliła twarz w bok dając mu okazję aby ją pocałował w policzek. - Dzielnie stawałeś Carstenie, bez ciebie nie dałabym sobie rady tam w piramidzie. Cieszę się, że obojgu nam wbrew wszystkiemu udało się wyjść z tego cało. Dziękuję ci, że byłeś moim niezadownym ochroniarzem i partnerem gdy tego najbardziej potrzebowałam. - oddała mu lekki ukłon podobnie jak niedawno przed kapitanem jakby chciała zaznaczyć, że chce uhonorować jego postępowanie i osobę. Po czym na pamiątkę wręczyła mu tykwę z chlupocząca zawartością cudownej wody z piramid oraz małą, sakiewkę z jakimś twardym, obłym kształtem. - Chowaj przed słońcem. A gdybyś kiedyś potrzebował siły, wytrwałości i sprawności w gardłowej sprawie to wypij. - dodała ze swoim enigmatycznym uśmiechem który jakoś wyjątkowo wydawał się ciepły a nie wystudiowany jak zazwyczaj. Po czym nieco się odsunęła aby dać im szansę na inne pożegnania.

- Ahoy siostry! Bywajcie! Jak dożyję to na pewno tu wrócę! - Zoja za to nie była taka dystyngowana jak imperialna uczona za to głośna i prostolinijna. Co właśnie tak często zjednywało jej sympatię otoczenia. Teraz stała obwieszona całymi girlandami kwiatów i tak jak żartowała podczas zwycięskiej uczty Vivian nikt pod tym względem nie mógł się z nią równać. Jeśli by mierzyć uczucia Amazonek po ilości wręczonych kwiatów to kislevicka piratka chyba rzeczywiście podbiła serca tych wojowniczek. Wahała się prawie do końca czy zostać czy odejść. Jeszcze wieczorem chodziła niespokojnie po różnych stopniach piramid bijąc się samotnie z myślami. Co ostatecznie przeważyło nie wiadomo. Ale rano zjawiła się spakowana u boku kapitana odprowadzana przez liczne grono tutejszych wojowniczek. Teraz machała do nich radośnie i chyba się z tych emocji popłakała jakby naprawdę żegnała się z rodzimą wioską i siostrami. Zresztą te też miały podobnie i żal zdawał się ściskać im serce na to rozstanie.

- No to jak chcecie iść ze mną to chodźcie. - powiedziała wesoło do grupki wojowniczek. Te miały przewieszone przez plecy jakieś torby, w dłoniach włócznie z obsynitowym ostrzem, tarcze u boku, łuki, kołczany i u pasa tą dziwną broń jaka wydawała się skrzyżowaniem mieczy i pałek z wbitymi kawałkami obsynitu.

- A jak będziemy wsiadać na statek. To też je zabierzesz ze sobą? - zagaił ją zaciekawiony kapitan zerkając na te kilka wojowniczek które chyba ku zdumieniu także samej Zoji zdecydowały się podążyć za nią. Zapewne w sporej mierze z powodu Iqhawe Likadrako. A częściowo kto wie? Może z ciekawości? Może z chęci poznania świata i przygód? Nawet nie do końca było wiadomo czy to jej eskorta, służba czy koleżanki bo żadna nie mówiła w jakimś zamorskim języku. Ale i mimo bariery językowej widać było, że traktują ją jako swoją liderkę.

- A czemu nie? Jak będą chciały to czemu nie? Sama nie wiem czy mnie tylko odprowadzają i zawrócą gdzieś w dżungli albo w mieście czy zostaną. Nie wiem. Jakby miały zostać to trzeba by jakoś z nimi się zacząć dogadywać. Bo do tej pory to ledwo parę słów podłapałam a bez Majo to ciężko będzie z nimi gadać. - Estalijczyk i Kislevitka zawrócili dając tym znak aby ruszać w stronę oceanu. Oddziały z wolna zaczeły się formować w kolumnę marszową jaka zaczęła odrywać się od stojących gospodyń i zanurzać się w nieskończoną dżunglę jaka ciągnęła się ponoć przez cały kontynent.

- Bo jakby je trzeba zamustrować to trzeba by wam jakieś osobne kabiny zbudować. Jak jesteś jedna czy tam parę to jakoś tam się was zawsze gdzieś upcha. Ale taka czereda to już nie byle co. I co ja zresztą mam powiedzieć reszcie załogi? Jak tu będzie im przed nosami paradować takie stadko na w pół rozebranych ślicznotek? - dowódca miał widocznie dobry humor i trochę sobie luźno rozmawiali z Zoją jakby znów byli na statku albo w porcie.

- Że to mój harem i mają mi go nie ruszać bo łapy utnę! - Glebowa roześmiała się beztrosko na co kapitan pacnął się w czoło niczym ojciec słysząc coś niezbyt poprawnego z ust swojej dorastającej córki. Ale oboje się roześmiali ciesząc się tym momentem radości.

Chociaż tak naprawdę to nie był to taki całkowity koniec kontaktów z poddanymi królowej Aldery. Przez te parę dni jakie minęły od uczty zwycięstwa oboje zastanawiali się nad tym powrotem. Gdy tutaj kapitan prowadził swoich ludzi to szli w górę rzeki. Rzeka zapewniała w miarę pewne źródło do picia i prania. Ale nad rzeką była norsmeńska osada Leifsgard. Norsmeni byli tradycyjnie wrodzy Amazonkom więc nie było pewne jak zareagują na tą fraternizację kapitana z ich wrogami. Zwłaszcza, że byłoby trudne do utrzymania w tajemnicy, że wyprawa nie wraca z pustymi sakiewkami a do tego jest wymęczona wielotygodniowym pobytem w dźungli i przetrzebiona znacznie licznymi walkami z gadami i nie tylko. A Norsmeni potrafili cierpieć na nie mniejszą żądzę złota jak Estalijczycy czy inne narody Statego Świata. W końcu więc kapitan zdecydował się skorzystać z rady królowej i pójść “na przełaj”. Czyli oddalić się od rzeki bo Aldera obiecała mu swoje wojowniczki w roli przewodniczek jakie miały ich doprowadzić do wybrzeża omijając tą kłopotliwą osadę. Więc i teraz grupki wojowniczek towarzyszyły kolumnie zamorskich śmiałków, zwłaszcza na czele kolumny. Oprócz nich królowa zdecydowała się wysłać do Portu swojego ambasadora.




https://i.imgur.com/8ZFVQMS.jpg



Eridani przykuwała uwagę swoją nietuzinkową urodą oraz strojem. Jechała na pierzastym culhanie razem ze świtą kilku wojowniczek. Kapitan obiecał pomoc w urządzeniu się na miejscu a królowa uznała, że póki ma takiego sojusznika to można spróbować bardziej cywilizowanych kontaktów z przybyszami z innych krain i kontynentów. Eridani była jedną z jej wodzów i szlachcianek a do tego nieco mówiła po estalijsku. Z zachowania wydawała się dostojna i elegancka. Chociaż jej strój, złote ozdoby i młody, atrakcyjny wygląd, tak powszechny wśród jej plemienia w mieście zapewne wzbudzi sensację. Zwłaszcza, że do tej pory królowa nie wysyłała swoich oficjalnych przedstawicieli na stałe. Teraz jechała na swoim pierzastym wierzchowcu obok kapitana i Zoji jako oficjalna przedstawicielka swojej królowej.

- No to mówisz Carstenie, że przydałaby ci się jakaś tancerka w zamtuzie? No to rozmawiałam z moimi dziewczynami i chyba nie będzie z tym kłopotów. Przynajmniej tak jeszcze rano z Majo gadałam. - Zoja podjechała do maszerującego Carstena i odezwała się nonszalanckim tonem wskazując kciukiem na swoją amazońską świtę. Obecnie wszystkie wojowniczki z jej i świty Eridani wymieszały się idąc razem więc liczebnie wyglądały jak jakiś większy oddział. Ale z wyglądy to każda by zapewne cieszyła oko gracją tancerki. Wcześniej jak ją o to pytał to obiecała, że zapyta ale oboje mieli tyle obowiązków, że niezbyt było kiedy wrócić do tej rozmowy. Zwłaszcza jak do dzisiejszego poranka nie było pewne czy Kislevitka zdecyduje się pozostać wśród swoich nowych sióstr czy wrócić razem z resztą armii swojego kapitana.

A stawiając kroki ponad zwalonymi konarami, korzeniami drzew czy uchylając się przed wiszącymi nisko pnączami miał czas aby wspomnieć to czy owo. Jak choćby swój ostatni taniec z Vivian podczas uczty na cześć poległych i zwycięstwa. Nie odmówiła mu ale nie wyglądała na zaskoczoną. Podała mu dłoń jak na dystyngowaną damę przystało ale w oczach i uprzejmym uśmiechu dostrzegł cień aprobaty. Ponieważ niezbyt dało się tańczyć do tubylczej muzyki Amazonek to imperialna szlachcianka poprosiła wojaków kapitana aby zagrali coś bardziej swojskiego. I wtedy znów pozwoliła mu się objąć i złapać za kibić. A on znów czuł pod swoimi dłońmi jej gorset rozgrzany ciepłotą ciała albo gładką, kobiecą skórę, przyjemną w dotyku. Zapach jej delikatnych perfum. Niby kwiatowych ale jakoś nie kojarzył żadnego kwiatu z tej piekielnej dżungli aby go rozpoznać. A potem tańczyli, śmiali się i rozmawiali o jakichś głupotach ale sam już teraz niezbyt pamiętał o czym.

Bertrand też miał co wspominać z tamtej uczty. Też mu żadna z poproszonych dam nie odmówiła. Z Zoją tańczyło się lekko i wesoło. Była już nieźle rozochocona winem, muzyką i tym stałym adorowaniem przez Amazonki jak i kamratów kapitana. Zwłaszcza, że lubiła szybkie i swawolne tańce, niezbyt przystające do salonowego towarzystwa ale jakże popularne na wiejskich weselach czy portowych tawernach. Anette nie miała tej lekkości. Zdecydowanie nie tańczyła tak swobodnie jak tubylcze wojowniczki co zdawały się mieć do tego wrodzony dryg. Ale radosna atmosfera udzieliła się także i jej i Pancerkapitan całkiem dobrze się prowadziło w tańcu jak trafiła na odpowiedniego partnera. Vivian oczywiście emanowała dostojeństwem niczym okruch elegancji przywiany wiatrem z jakiejś staroświatowej sali balowej. Nie pozwalała sobie na zbyt wiele frywolności nie zapominając o swoim szlacheckim pochodzeniu ale tańczyła z wprawą i swobodą wręcz hipnotyzując swoim uwodzilcieskim spojrzeniem. Najtrudniej tańczyło się z Majo. Ale zapewne to przez różnice kulturowe. On nie znał ich tańców a ona staroświatowych. Co więcej sama idea tańca gdzie mężczyzna dotyka kobietę wydawała się być Amazonkom obca co nie było takie dziwne skoro nie miały mężczyzn. Ale ciemnoskóra tłumaczka starała się jak mogła aby sprostać wyzwaniu. Tańczyło się z nią jednak jak z dziewczyną co przyszła pierwszy raz na potańcówkę, jeszcze niczego nie wie, wszystko trzeba jej pokazywać ale za to nadrabia wrodzoną gibkością, refleksem i pogodnym uśmiechem.

Co do planów matrymonialnych to jednak nie wszystko poszło po jego myśli. Carlos na pewno zamierzał kupić nowy statek. Cały czas w wolnych chwilach gadał o tym statku. Wymieniał różne nazwy statków, kapitanów, armatorów, cieśli, najemników jakby już to wszystko miał przed oczami. Bo widocznie liczył na to, że przywiezione skarby pozwolą mu na zakup nowej jednostki i powrót na morskie szlaki. Te nazwy jednak Bertrandowi niewiele mówiły bo za krótko przebywał w Porcie Wyrzutków aby się w tym orientować. Poza tym nigdy nie specjalizował się w morskiej tematyce. Jedne co było pewne to to, że kupno takiego statku, wyekwpiowanie go, zamustrowanie załogi to nie taka błaha sprawa więc zapewne to by wszystko szło w tygodnie albo i miesiące a może i to mogło być sfinalizowane w nowym sezonie. Do tego czasu kapitan zamierzał wrócić do miejskiej śmietanki i cieszyć się sławą zdobywcy złotych skarbów i przyjaciela królowej Amazonek. Był pewny, że będzie nowym lwem salonowym i nagle znajdzie się cała masa sojuszników i przyjaciół. Tyle, że doskonale pamiętał kto mu co powiedział gdy szukał sponsora na obecną wyprawę więc nie ukrywał, że wicehrabina de Lima na pewno zajmie honorowe miejsce u jego boku a co do reszty to zobaczy na miejscu.

- Mnie się wydaje, że Carlos się przymierza do naszej dobrodziejki. - powiedziała mu w pewnym momencie siostra gdy brat zwierzył jej się z tych planów. Wydawało się, że de Rivera nie jest niemiły jej sercu ale gdy na to patrzyła przez pryzmat pozycji, znajomości, tytułów czy majątku to rodzeństwu młodych Bretończyków trudno było się równać czy z estalijskim szlachcicem co wybrał karierę wilka morskiego a w mieście działał od dawna i miał jakąś tam wyrobioną pozycję. Do tego jako wódz to nawet z tych łupów z piramid to wracał z większą częścią niż jego oficerowie czy żołnierze. Plany zakupu statku tak od razu niewiele tu zmieniały. Zaś wicehrabina była z zacnej rodziny jaka tutaj działała od pokoleń i nawet jak ona sama przypłyneła do Portu ledwo kilka lat temu to nie działała od zera. No i też miała niezłą fortunę skoro mogła sobie pozwolić na zasponsorowanie tak ryzykownej wyprawy w głąb nieznanej dżungli. Więc zdaniem Izabelli to trudno będzie im się przez to przebić. Łupy przywiezione z piramidy, reputacja członków wyprawy do piramid, przyjaźń z kapitanem mogły dać im niezły kapitał początkowy, na pewno lepszy niźli gdy parę miesięcy temu wysiadali ze statku jaki ich przywiózł ze starego kraju no ale jednak mieli te swoje pięć minut blasku jaki musieli właściwie wykorzystać nim ten blask zblaknie przyćmiony przez kolejne.




Czas: 2526.II.19; mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, rezydencja wicehrabiny de Limy
Warunki: na zewnątrz: sil.wiatr, zachmurzenie, skwar, hałas tłumu



Wszyscy



- Zdrowie naszej dobrodziejki! Bez której ta cała wyprawa nie byłaby możliwa! - krzyknął gromko kapitan kierując swój kielich w górę aby oddać cześć gospodyni. Ta siedziała na honorowym miejscu, na ozdobnym krześle wyściełanym czerwonym atłasem. A sama była ozdobiona perłami jak złotymi ozdobami. W oczy wpadał dziwny naszyjnik mieniący się żółcią szlachetnego metalu i kontrastowo czarnymi kawałkami rzeźbionego obsynitu. Jeden z prezentów jakie wicehrabina dostała od swojego kapitana i postanowiła go dziś włożyć na tą uroczystość. Ozdoby mogły się wydawać egzotyczne ale dużo mniej jak ktoś się naoglądał podobnego stylu u Amazonek i w ich piramidach. Nawet jaszczury używały na oko takich samych ornamentów. Na razie jednak byli tutaj. W sali balowej rezydencji wicehrabiny. Pierwotnie jak sama mówiła planowała “to małe przyjęcie” w ogrodzie no ale dzisiaj tak mocno wiało, że byłoby to zbyt karkołomne rozwiązanie. A rzeczywiście wiało, że ludziom czapki i kaptury spadały z głów a drzewa uginały się pod naporem wiatru.

- I dobrze! Wreszcie można odetchnąć pełną piersią! I wiatr zwiewa te wszystkie miazmaty od jakich roji sie w dżungli! - humor de Rivery dopisywał. Właściwie odkąd niespodziewanie kilka dni temu wyszli z dżungli na piaski morskiej plaży, gdy ukazał się morski widnokrąg, wiatr niósł w twarz słony zapach i rozwiewał włosy to ten stary wilk morski zdawał się cieszyć jak dziecko. Zresztą nie tylko on. Widok plaży i morza niósł otuchę i nadzieję, że wreszcie wydostali się s tej przeklętej, duszącej, błotnistej dżungli i sa już prawie w domu. Bo te morskie plaże przecież na całym świecie są takie same. No i wiadomo było, że już się nie zgubią bo teraz wystarczy iść wzdłuż plaży. Ostatni raz ją widzieli ze dwa miesiące temu gdy maszerowali z miasta w kierunku Wężowej Rzeki i położonej nad nią norsmeńskiej osady jaka wtedy była ostatnim, znanym okruchem cywilizacji o jakim mieli pojęcie. A teraz znów tu była. Ciepły piasek, morska woda tak swojsko szumiąca i zalewająca brzeg to znów się cofająca w nieskończonym rytmie rządzonym przez Mananna.




https://i.imgur.com/ZsTM5eH.jpg


Radość była tak wielka, że dorośli mężczyźni, zaprawieni w bojach wojownicy, wiarusy z niezliczonych kampanii, stare wilki morskie, rzucili się w te morskie odmęty, zaczęli zdejmować z siebie ubrania, kąpać się, chlapać, śmiać jakby znów byli dziećmi i beztroskimi chłopcami. Kapitan chyba zaakceptował stan faktyczny bo chociaż jeszcze do zmroku było dobre kilka dzwonów marszu to zarządził postój i odpoczynek. Wszyscy powszechnie chcieli zmyć z siebie morską wodą ten smród duszącej, bagiennej dżungli. Odetchnąć świeżym powietrzem, zobaczyć słońce i niebo w całej okazałości, cieszyć się pełnią dziennych barw a nie błąkać się na dnie zielonego oceanu, w wiecznym cieniu gdzie światło dnia prawie nie dochodziło. To wszystko sprawiło, że przez resztę dnia odpoczywali.

Podróż wznowili następnego dnia. Wtedy też pożegnali się z przewodniczkami królowej jakie uznały, że spełniły swój obowiązek wyprowadzając sojuszników na znajome wody. Do miasta mieli jeszcze ze dwa dni marszu ale w porównaniu do dżungli to nic im tu nie groziło. Doszliby zapewne w te dwa dni ale pod koniec tego drugiego kapitan zarządził postój. Kazał zrobić ustawić kolejne oddziały wzdłuż siebie a sam konno przejechał obok nich.

- Żołnierze! Marynarze! Rycerze! Wojownicy! Udało nam się! Wbrew wszystkiemu udało nam się! To nasza ostatnia wspólna noc tej wyprawy! Jutro przekroczymy bramy miasta i wrócimy do cywilizacji! Wrócimy do domu! Wrócimy jako zwycięzcy i bogacze! Wrócimy w chwale i sławie! Słyszeliście co mówiła nam królowa na pożegnanie? Od stuleci nikomu się nie udało wrócić z piramidy! Dopiero nam! Uszliśmy z życiem i do tego ze złotem! Więc jutro, jak będziecie przepijać swoje złoto pamiętajcie o naszych poległych towarzyszach jacy zapłacili cenę najwyższą za ten wspólny sukces! I wypijcie za nich kolejkę! I kolejkę za nasze śliczne i mężne sojuszniczki! I za naszą dobrodziejkę co wywaliła dla nas swoje złoto abyśmy my mogli zdobyć swoje! A przede wszystkim dziękuję wam! Ja, kapitan Carlos de Rivera! Dziękuję wam za wasze męstwo! Bez niego nie zdzierżylibyśmy z tymi cholernymi nieumarłymi w bitwie noworocznej ani tymi jaszczurami w piramidach! Za waszą wytrwałość! Bo nie zlękliście się tego żarłocznego błota, pijawek i robactwa jakie nas pochłaniało codzienie! Za waszą chciwość! Co nas kierowała ku celu silniej niż cokolwiek innego! - w całej kolumnie dominowała radość i poczucie zwycięstwa. Ale przemowa kapitana pozwoliła to zwykłym żołnierzom i marynarzom ubrać w słowa. Na koniec rozległ się gromki śmiech z dziesiątek gardeł gdy ich dowódca zakończył te podziękowania w tak rubaszny sposób, że rozbawił ich wszystkich. W górę poleciały czapki i ręcę oraz wiwaty na cześć kapitana i zwycięstwa. Ludzie promieniowali dumą z samych siebie gdy teraz do nich docierało jak wiele wycierpieli w tej parnej, błotnistej dżungli. Jak niewielu ich wróciło. I to, że ich kapitan co wiódł ich od tych samych bram miasta przez jakie wracali zdaje sobie z tego sprawę i im to pamięta.

- Wiwat kapitan de Rivera! Ze zdzierżył nas przez te dwa miesiące i wywiódł nas z tej przeklętej ziemi i to jeszcze ze złotem! - krzyknęła Zoja a tłum wojaków wszybko podłapał ten okrzyk. Kapitan śmiał się razem z nimi pozwalając im sie wyszumieć i nacieszyć chwilą zwycięstwa. Ostatni raz mieli być razem. Jutro po powrocie do miasta rozproszą się po nim wracając do swoich znajomych kątów, domów, tawern, rodzin, statków i kto wie gdzie jeszcze. Jutro wyprawa kapitana de Rivery zakończy się, roztopi w błotnistych zaułkach Portu Wyrzutków. Przyniesie za to ze sobą złoto oraz opowieści o przeklętej, zabójczej dżungli, tajemniczych piramidach, ponurych Norsmenach, egzotycznych Amazonkach i pewnie wiele, wiele innych. Ale to miało być jutro. Dzisiaj jeszcze byli tu razem. Może jedna trzecia tych co dwa miesiące temu wyruszali z miasta. Ale panowała radość. Przeżyli i wrócili bogaci! Wrócili zwycięzcy.

- Ale najpierw kąpiel, pranie i golenie! Macie mi zmyć z siebie tą przeklętą dżunglę! Jutro chce widzieć maszerujące ulicami, rozśpiewane, zwycięskie wojsko! Nie żałosnych, przegranych, obszarpańców! - zawołał na koniec de Rivera znów wywołując falę radości. Dał rozkaz “Spocznij! Rozejść się!” co oficerowie przekazali sierżantom a ci rozpuścili oddziały. Po czym znów nastąpiła radosna chlapanina w morzu i wylegiwanie się na plaży. Jednak wojacy albo wzięli sobie do serca słowa dowodzącego albo rzeczywiście sami z siebie chcieli się jutro prezentować jak najlepiej. Tak zszedł im ostatni dzień i noc przed powrotem do miasta. Dzięki dzwonom jakich dźwięk niósł się po plaży dowiedzieli się, że to Festag. Nim nastał zmrok kapitan wysłał jednak konno Zoję i dwóch konkwistadorów do miasta. Wrócili rano gdy obóz na plaży jadł swoje ostatnie śniadanie. Potem uformowali się w porządne kolumny i ruszyli w stronę widocznych murów miasta. Nim tam dotarli zrobiło się południe.

- Rozwinąć sztandary! I śpiew! - krzyknął jadący na czele kapitan widząc, że na murach tłoczno i chyba sporo luda obsiadło bramę, mury albo wyszło i przed aby zobaczyć takie niecodzienne widowisko. Sztandarów zbyt wiele nie mieli. Właściwie poza banderą ze starego statku kapitana jakiej używał jako osobistego sztandaru to wiele więcej nie było. Ale właśnie pod tą nieco już spłowiałą flagą, tam i tu postrzępioną, z paroma przestrzelinami wmaszerowali z powrotem do miasta. Im bardziej zagłębiali się w to miasto tym więcej ludzi było widać po bokach. Ludzie wyglądali z okien kamienic, domów i tawern, przystawali na ulicach przerywając swoje zajęcia aby popatrzeć na maszerujące wojsko. Szli często w oberwanych spodniach czy koszulach, pocąc się pod cerowanymi przeszywalnicami ze śladami dziur po ciosach czy wyżartych przez robactwo, z pociętymi kolczugami, pogiętymi blachami pancerza, nawet sam ich dowódca chociaż jego zbroja była ozdobna to na kirysie miał ślady po pazurach czy innej broni jakich nie udało się do końca wyprofilować do pierwotnego kształtu. Ale szli pewnie. Szli zwycięzcy chłonąc dumę z własnych osiągnięć. Szli śpiewając stare, dobrze znane piosenki jakie nie wychodziły zbyt zgranie za to entuzjastycznie. Zaś z tłumów dało się złowić zdumione spojrzenia, okrzyki i pytania.

“Wrócili ci co poszli do dżungli”

“To oni, ci co poszli z de Riverą”

“Wrócili z piramid? Z dżungli? Niemożliwe, przecież stamtąd nikt nie wraca”

“Ale mało ich wróciło. Ale dziwne, że ktokolwiek”

“A co to za dzikuski? Co one tu robią? Przecież one tu nie przychodzą”

“Zobacz jak są obwieszeni złotem!”

“Do kroćset a mogłem nie słuchać starej tylko z nimi iść!”


Kapitan powiódł swoją armię na Plac Targowy. I tam zarządził ostatni apel. Jeszcze raz podziękował za wierną służbę i pogratulował zwycięstwa. Tym razem w przeciwieństwie do tego wczorajszego apelu na plaży mieli mnóstwo zaciekawionej widowni. Więc zrobiło się tłoczno i gwarno jakby to był dzień targowy. Po tym apelu dowódca po raz ostatni dał rozkaz “Spocznij! Rozejść się!” i już. To był koniec. Ale jakoś ani jemu, ani jego wojsku nie chciało się ot, tak rozchodzić. Jak spędzili ze sobą prawie dwa i pół miesiąca, w większości w tej piekielnej dżungli i zdawali sobie sprawę, że widzą się razem po raz ostatni to jeszcze się żegnali, ściskali, wymieniali adresy, obiecali się spotkać ponownie tu czy tam, umawiali na kolejne spotkania. I spora część podchodziła jeszcze indywidualnie lub po kilku do kapitana aby mu podziękować czy pożegnać się. On każdemu mówił, że będzie urzędował tak jak poprzednio w “Wesołym kordelasie” i jakby ktoś go potrzebował to pewnie będzie tam albo będzie mu tam można zostawić wiadomość. I tak się ten pstrokaty tłumek stopniowo rozchodził i rozstapiał w miejskich zaułkach.

Ten powrót do miasta był w południe w Wellentag. Czyli przedwczoraj. Dziś był dzień targowy czyli Martag. A wczoraj większość oficerów i podobnie zasłużonych członków tej wyprawy dostało zaproszenia od kapitana na jutrzejsze przyjęcie powitalne u wicehrabiny. Czyli właśnie dzisiaj. Do pewnego stopnia obsada gości była mocno zbieżna do tego jaki zwykle występował w namiocie narad. Tylko teraz nie spotykali się w dużym namiocie tylko bogatej, wykładanej marmurami, pluszem, rzeźbami i płaskorzeźbami rezydencji młodej wicehrabiny jaka była głównym sponsorem tej wyprawy. Obok kapitana jak zwykle siedziała Zoja i Togo. A poza tym pułkownik de Silva co niejako przejął pałeczkę głównego doradcy wojskowego kapitana po wojennej śmierci pułkownika de Guerry. Bertrand wraz z Izabellą jacy poznali ten kawałek dżunglowego kontynentu. A brat ochotniczo uczestniczył w większości różnorakich misji jakie wymagała sytuacja. Imperialna kapitan gwardzistów, zwana przez wojaków Panzerkapitan. Co tak często po obozie lubiła chodzić boso i w samych portkach i koszuli, że łatwo ją było pomylić z jakąś służebną dziewką chociaż zawsze miała swój finezyjny, barwny beret z jeszcze barwniejszymi piórami. A w prezencie od Amazonek dostała cały zestaw jeszcze bardziej pstrokatych piór jaki niesamowicie ją ucieszył. Carsten co wyrobił sobie renomę zaufanego porucznika kapitana do zadań wyjątkowych i ten śmiało go mógł polecić innym. I nieważne czy chodziło o wyprawę w trzewia piramidy czy z misją dyplomatyczną do wioski Amazonek. Tileański porucznik Sabatini co przejął dowodzenie kusznikami z tego właśnie kraju. Albo zawodowy estalijski szampierz Carrera co dowodził zabijakami co tak dzielnie stawali podczas bitwy noworocznej albo z jaszczurami wśród piramid. Czy choćby młoda oficer marynarzy, Lana Solano co jako jedyna z czterech oddziałów marines została wybrana do ostatniej misji w piramidzie. I jeszcze całkiem sporo innych więc weterani wyprawy do dżungli mogli się poczuć całkiem swojsko i byli w przeważajacej większości bo wicehrabina chciała mieć ich w dość kameralnym gronie poznać ich osobiście no i oczywiście wysłuchać tych wszystkich niesamowitych opowieści o przygodach, skarbach i Amazonkach.

Bowiem na przyjęcie zaproszono także Eridani i jej świtę. Chociaż przedstawicielka królowej siedziała obok wicehrabiny podobnie jak w dżungli zwykle królowa Aldera siadała obok kapitana a za nią jej świta. Amazonki i to tak siedzące tuż obok, niesamowicie fascynowały młodą wicehrabinę. Wzrok często uciekał jej w ich stronę chociaż posłuszna manierom i dobremu wychowaniu nie chciała się nachalnie gapić no ale ciekawość kogoś kto pierwszy raz widział z bliska ten mityczny do tej pory lud była zrozumiała.

“Jak one mogą tak chodzić?! Przecież są prawie gołe!”, “I one mają aż tyle złota? Aż z nich kapie”, “W jakim języku one rozmawiają?”, “I tam w dżungli jest ich jeszcze więcej?”, “Nie mogę wymówić jej imienia…”, “Ale one są śliczne, wszystkie co do jednej… Jak one to robią?” “Jak to nie mają mężczyzn? Może ich pochowały? No to jak się… No skąd się biorą u nich dzieci?”

W miarę jak przyjęcie robiło się mniej oficjalne, ludzie wstawali od stołów albo dalej siedzieli to i rozmowy schodziły na coraz różne tematy. I chociaż kapitan przedstawił gospodyni każdego ze swoich oficerów i zasłużonych członków mówiąc o nim czy o niej coś pochlebnego to jednak i później większość z nich chciała chociaż na chwilę z nią porozmawiać. W końcu była jedną z ważniejszych osób w towarzystwie a może i w całym mieście. Poza kapitanem i może pułkownikiem większość z nich miała okazję spotkać się z nią po raz pierwszy więc byli sobą zainteresowani. Wicehrabina de Lima rzeczywiście wydawała się być ciekawa wieści z tej wyprawy i różnych detali jakich mogła się od nich dowiedzieć.

- Statek moja droga, nowy statek. Ze mną nie zginiesz, sama widzisz, że możesz na mnie polegać. A nowy statek otworzy nam nowe możliwości. - kapitan kuł żelazo póki gorące i póki arystokratka zdawała się mu sprzyjać to starał się ją namówić na kolejny projekt.

- Oczywiście milady, że mogę milady udzielić paru lekcji szermierki. Ale szalbą oczywiście. Szabla jest najlepsza. Tak, całują mnie po rękach. Nie, nie to to mój harem… Królowa mi dała, przyjaźnimy się to mi dała… - swoją dole rozmowy z gospodynią miała i białogłowa ale ona akurat często sprawiała, że ta mrużyła oczy i przełykała ślinę słuchając z fascynacją i niedowierzaniem takich rewelacji.

- A milady to gwardzistów nie potrzebuje? Ja i moi chłopcy chwilowo jesteśmy bez zajęcia. Jakaś wojna by się przydała. Ale może nie w dżungli. - Koenig też była ciekawa czy dzięki wicehrabinie nie uda się gdzieś zahaczyć za wojennym chlebem.

- Togo szuka żony. Chcesz być? Mam dużo obciętych głów. Usypie z nich kopiec a w środek wbiję pal. Ale kapitan zabronił mi tu przynosić. Masz wodza? Bo chcę z nim mówić za ile głów mi cię odda. Nie, nie jestem za mały, nie znasz się. A jak się leży to się wyrównuje. - Togo mówił dość zrozumiałym estaliskim za to przywykł do bytowania z kapitanem jego
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-07-2023, 09:20   #418
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Ostatnie dni przeznaczył na zadbanie o świeżość roślin, ponieważ nie chciał zmarnotrawić wcześniejszych poświęceń. Porozmawiał też z Barbette czy gotowa byłaby pozostać w wiosce Amazonek na czas wysłania poselstwa do Portu Wyrzutków. Wyglądało na to, że relacje z Amazonkami się poprawią i stały kontakt będzie utrzymywany ku obopólnym korzyściom. Nie chciał jednak zmuszać dziewczyny do decyzji wbrew jej przekonaniom. W międzyczasie wpływy Zoji wśród plemienia wzrosły i cieszyła się taką estymą, że kilka wojowniczek zdecydowało się podążyć za nią do świata cywilizacji. Więc istniała spora szansa, że dzikuski również przyjmą Barbette i zaopiekują się nią przez kilka miesięcy, aby Carsten mógł ucieszyć swoją dawną pracodawczynię egzotyczną tancerką, która rozsławiłaby „Czerwoną Świecę” i podniosła rangę sławnego przybytku.

Przed powrotem oddał jeszcze szacunek wojowniczkom i zapewnił przez niezawodnego pigmejskiego tłumacza o swojej dozgonnej przyjaźni.

Z Vivian pożegnał się, łamiąc protokół, objąwszy uczoną i ucałowawszy jej blade policzki. Nie wiedział czy jeszcze dane im będzie się spotkać, lecz nabrał nieco więcej zaufania do tej persony, niż się po sobie spodziewał. Wątpliwe czy bez jej magii, rad i wsparcia przetrwałby grozę oraz wyzwania czyhające w piramidzie.

Z Bertrandem również porozmawiał szczerze, choć nie dzielił się swoimi zamiarami i zbytnio nie zwierzał z trosk. Szanował ambitnego kawalera, jego opiekuńczość wobec siostry i śmiałość, z którą ów podejmował ryzyko, zgłaszając się niemal do każdej misji. Był pewien, że Bretończyk osiągnie swe cele, choć widać było, że trapią go pewne myśli i nie jest zdecydowany, co do swoich dalszych kroków po zdobyciu sławy i bogactwa. Cóż… szlachetne pochodzenie nie uwalniało w pełni od problemów, tutaj na równi z innymi trzeba było rozwiązać wrażliwe kwestie i zapewnić szczęście bliskim. Rozumiał każde rozterki, bo sam był rozdarty między powrotem do ukochanego syna, a budowaniem osobistego szczęścia z minstrelką Agnes – powierniczką jego myśli i wybranką serca.

Powrót był jednak wymarzonym scenariuszem, a widok piaszczystej plaży i fal oceanu, uzdrowił nadwątloną wyprawą kondycję ciała i umysłu. Zielone piekło dżungli z błotem, gadami, moskitami, wiecznym cieniem i wilgocią pozostało za nim. Z ulgą zanurzył się w wodzie, a ożywcza bryza poprawiła mu nastrój i natchnęła nowymi siłami. Bliskość Portu wyzwoliła euforię i dopiero pozwoliła ocenić ogrom poniesionych poświęceń oraz szczęścia, które pozwoliło mu znaleźć się w znacznie uszczuplonym gronie śmiałków, którzy onegdaj wyruszyli po swoje marzenia. Po poległych pozostały kości pośród błotnistej ziemi, fragmenty oręża, niedbale ociosane kamienie jako prowizoryczne nagrobki i ślad w ludzkiej pamięci.

Tylko tyle…
Ocaleli zaś mieli przed sobą wszystko…
Przynajmniej tak im się w obecnej chwili wydawało…

Już nie pamiętał pierwszych chwil w mieście. Zatarły się w fali emocji, która na niego spadła. Odnalazł wzrokiem sylwetkę Agnes, anielską postać, pełną subtelności, jakże inną od tubylczych kobiet, które przez ostatnie tygodnie widział w swoim otoczeniu. Pijany szczęściem tulił dziewczynę, zapewniając o swoim uczuciu i pokazując talizman-amulet darowany przed wyprawą. Oplatał nim przeguby ich rąk, łączył obietnicę powrotu z nadzieją na wspólne szczęście. Po eksplozji radości nadszedł jednak czas na obowiązki i najbliższe dni były dlań pracowite.

Wykorzystał bankiet, aby nawiązać relacje, która pozwoliłaby mu uzyskać audiencje w wieży magów. Miał nadzieję, że złoto i egzotyczne rośliny zainteresują czarodziejów, zwłaszcza że członek ich bractwa zginął tragicznie jeszcze przed wyprawą.

Sprawdził jak układała się współpraca jego zastępcy z madame Elianą. Obiecał jej powiew egzotyki w zamtuzie i wszystko było na dobrej drodze, aby tę przyrzeczenie spełnić, zyskując jej przychylność. A że kobieta posiadała znaczne wpływy, wróżyło to powodzenie w wielu kwestiach i mogło umocnić pozycję ochroniarza w lokalnym środowisku.

Gillesa zastał przy karcianym stoliku, z dzbanem wina i wianuszkiem adoratorek. Bretończyk cieszył się z powrotu kompana, zwłaszcza, że postawił niemałą sumę w zakładach na powrót Carstena i zbierał soczysty owoc trafnej hazardowej decyzji.

Wynagrodził Estebana za wierną służbę sowitą wypłatą i awansem wśród ochroniarskiej braci. Młodzian stał się jego pomocnikiem, a Carsten powierzał mu pewne wymagające zaufania sprawy. Psisko Bastard tak zżyło się ze swoim opiekunem, że czasami wyglądało to tak, iż bardziej słuchało Estebana, niźli Sylvańczyka.

***

Nadszedł czas na poważną rozmowę z Agnes na plaży, kiedy już ochłonął po kilku dniach pełnych obowiązków i spotkań.

- Wyjeżdżasz, uzdrowić syna?
– jej oczy wyrażały obawę i utajony smutek niepewności.
- Tak. Jest dla mnie niezwykle ważny. Muszę spróbować go ocalić, jeśli lek zawiedzie przywiozę tu jego, aby szukać pomocy wśród Amazonek.
- A co z nami? To kilka miesięcy albo pół roku rozłąki… Nie chcę przeżywać tego po raz kolejny…
- Więc popłyń ze mną! – delikatnie ujął jej drobne dłonie. - Stać mnie teraz, by zapewnić nam godne warunki podróży. Nie musisz pracować, chociaż wiem, że kochasz muzykę i poezję. Port Wyrzutków dał nam siebie nawzajem, lecz nic nie jesteśmy mu winni. Szczęście możemy znaleźć wszędzie, ale jeśli przeznaczenie sprowadzi nas tu ponownie to będzie znak, że może tutaj winniśmy uwić gniazdo? Albatrosy też zakładają je w trudnym terenie, a mimo to zawsze udaje im się rozwinąć skrzydła…

Mimowolne poetyckie porównanie sprawiło, że bardka uśmiechnęła się do niego z tkliwą czułością.

- Carstenie…
- Tak?
- Już zawsze szukajmy szczęścia razem…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 01-08-2023 o 17:23.
Deszatie jest offline  
Stary 18-08-2023, 21:37   #419
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


Bertrand poczuł ulgę, kiedy w końcu wrócili cało i bezpiecznie (a przynajmnie ci na których naprawdę mu zależało.) Pierwsze co zrobił, to zamówił porządną kąpiel w balii. Na pewno do tego całego robactwa z dżungli, komarów, potu to raczej nie będzie tęsknić. Ale to wszystko co przeżył i widział.... trochę czuł jakby wrócił do rzeczywistości z jakiś sennych majaków. A naprawdę wiele przeżył, spotkał plemię egzotycznych, żyjących bez mężczyzn Amazonek, zdobył chyba nawet ich szacunek i liznął tajemnicy ich rzekomej wiecznej młodości. Napotkał też przeklętych nieumarłych, z którymi najpierw walczył a potem stawał u ich boku (z tego co zrozumiał ze słów Vivian, zostali oni uwolnieni w końcu z klątwy).
Widział piramidy i ukryte w nich skarby, starsze podobno niż cała cywilizacja Starego Świata. Walczył z gigantycznymi wężami, latającymi gadami, a nawet demonami z krwawej otchłani. Zdobył też chyba uznanie wartościowych ludzi, przywódczyń Amazonek, Vivian, wodza Norsemenów i jego córki, de Rivery, Carstena i Pancernej Kapitan pośród innych. I cieszył się że przeżył to wszystko i wrócił ze skarbem, doświadczeniem i chyba też sławą.

Po tym jak nieco odnalazł się w nowej rzeczywistości, oczywiście pojawił się na uczcie u Wicehrabiny. Siostra obiecała mu, że będzie rozpowiadać o jego dokonaniach a przepełniała ją duma z wyczynów jakże bohaterskiego starszego brata. Planował zaproponować na razie dalej swoje usługi de Riverze i wicehrabinie, w końcu się wykazał zarówno na polu walki jak i dyplomacji z Norsemenami i Amazonkami.
W zależności od sytuacji, planował może zostać tutaj dłużej, może nawet do kolejnej wyprawy. Jednak nasłuchiwał wieści z ojczystej Bretonii, gdzie mógł też spróbować wrócić i pomóc reszcie rodziny korzystając z tego co zdobył i czego się nauczył podczas pobytu w tej obcej, pełnej zarówno cudów jak i koszmarów kranie. Lecz po tym jak wyszedł zwycięsko z tylu niebezpieczeństw nie wątpił że poradzi sobie niezależnie od tego co zrobi i gdzie się uda... i to był najważniejsze.




 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 19-08-2023 o 09:27.
Lord Melkor jest offline  
Stary 04-12-2023, 20:17   #420
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 106 - Koniec i epilog (1/3)

Jaszczuroludzie




Szponiasta dłoń o gadziej, błękitnej skórze uniosła złotą, ozdobioną pradawnymi glifami tabliczkę. Gadzi szaman ostatni raz pozwolił sobie na luksus trzymania jej w dłoni i obrzucenia jej spojrzeniem swoich szparkowatych, czarnych źrenic. Po czym pochylił swój jaszczurzy łeb w geście szacunku a następnie umieścił złoty, nieco zaokrąglony na bogach prostokąt na swoim miejscu. Pośród innych jemu podobnych. Udało się przywrócić część pradawnego, zagubionego dziedzictwa. Zamocowana właśnie tabliczka sąsiadowała z innymi sobie podobnymi. Razem tworzyły obraz czegoś większego. Czegoś wspaniałego. Czcigodnego. Wola samych Stworzycieli jacy znikli z tego świata wraz z Wielką Katastrofą sprzed tysięcy cykli słonecznych. Ale nie zostawili swoje dzieci samych. Zapisali swoją wolę, swój wspaniały Wielki Plan na takich właśnie złotych tabliczkach. Niestety podczas tamtej Wielkiej Wojny oraz wielu późniejszych katastrof wiele z tego cennego dziedzictwa zostało zagubionych. Wolą Najmędrszych było aby je odszukać i odzyskać.




https://i.imgur.com/O49q92B.png


Tlexictli aż zadrżał na myśl jaki właśnie zaszczyt go spotkał. Dziś był jego wielki dzień. Wielki Lord Mazdamundi ocknął się ze swoich świętych medytacji. Co więcej był łaskaw okazać swoją wolę im, marnym robakom pławiących się w jego wspaniałości. Gdy tylko Wielki otworzył swoje powieki powiódł po zebranych przed nim skinkach - kapłanach spojrzeniem ci padli przed nim na twarz nie śmiąc podnieść na niego swoich oczu. Lord wydał z siebie skrzek i utkwił wzrok w przygotowanych dla niego darach. Znosili je odkąd tylko zapadł w swoje medytacje aby mógł im obwieścić swoją wolę jak tylko się przebudzi jakie ma wobec poszczególnych artefaktów zamiary. Tym razem zainteresowała go złota, tabliczka. Ta sama jaka na początku tego cyklu słonecznego zdobyła wojenna wyprawa. Skink kapłan-mag przywiózł ją triumfalnie z trzewi sąsiedniej piramidy opanowanej przez Amazonki. Wielka była radość wśród skinków z tak cennego skarbu jaki mógł pomóc w odzyskaniu ułamka pradawnej, od mileniów zaginionej wiedzy jaką tak uparcie tropili przez kolejne milenia i krainy. Sam lord Mazdamundi nagrodził zdobywcę tego skarbu zaszczytem umieszczenia tabliczki w najcenniejszym skarbcu ich miasta - Sali Wielkiego Planu. Tlexictli nigdy wcześniej nie dostąpił zaszczytu aby w ogóle się tam znaleźć a teraz był tutaj w środku. I nagromadzenie artefaktów jakie niegdyś dotykało cudowne jestestwo Pradawnych oraz Pierwszych Slannów prawie go paraliżowało z zachwytu. Czuł się jak bluźnierca i świętokradca zanieczyszczający swoją obecnością to miejsce najświętsze ze świętych. Trwożliwie zerkał na te wszystkie wspaniałości o jakich wcześniej tylko wiedział od urodzenia. Przecież wykluł się w Stawie Życia już przygotowany do swojej roli. Jednak pierwszy raz dostąpił zaszczytu aby widzieć to wszystko na własne oczy.

Teraz zaś po umieszczeniu tabliczki na od mileniów przeznaczonym mu miejscu ukląkł, przymknął oczy i pogrążył się w medytacji. Pozwolił sobie na ostatnią okazję wspomnień i myśli w tym wspaniałym miejscu ich dziedzictwa. Nie miał pojęcia kiedy następnym razem Lord uzna, że jest godzien aby tu wstąpić. Spojrzenie gadzich powiek zrobiło się niewidzące gdy gałki oczne znieruchomiały w jednym punkcie. A przed umysłem jaszczurzego maga-kapłana znów stanęły sceny waki z Odwiecznym Wrogiem jaki doprowadził do Wielkiego Kataklizmu i zniknięcia Bogów - Założycieli. Oczywiście widział od początku czego się spodziewać. Mądrość tabliczek była tak wielka, że kazała wyruszyć do sąsiedniej piramidy aby zająć ją i zamknąć bramę do sąsiedniego wypaczonego wszechświata. Trzeba było więc przezwyciężyć wszelkie trudności aby to osiągnąć. Dlatego Tlexictli wyruszył z kilkoma innymi kapłanami na czele dumnej armii i zajął nadspodziewanie łatwo tą pradawną budowlę. Ta garstka Amazonek na czele z ich wyrocznią nie mogły stawić czoła całej ich potężnej armii. Okazało się, że także szczurze plugastwo się tu kręci jak zwykle tchórzliwie kryjąc się w wiecznym mroku podziemi i podstępnie podgryzając podstawy świata. Nimi też trzeba było się zająć. Jednak jaszczurzy kapłani czekali aż konstelacje ułożą się w odpowiedni wzór. Wtedy będzie odpowiedni moment na stanięcie z Pradawnym Wrogiem. Tlexictli zastanawiał się dlaczegóż czekać? Dlaczego nie uderzyć od razu? Zwłaszcza jak dookoła piramidy zaczęły się gromadzić armie Amazonek oraz ich zamorskich sojuszników. Po cóż czekać? Ale kapłan zdawał sobie też sprawę, że jest jeszcze młody jak na standardy swojej rasy i zapewne w tabliczkach jest ukryta mądrość.

Jak się okazało była. W noc jaki konstelacje ułożyły się w od mileniów przewidzianym porządku armie napastników ruszyły do ataku aby zdobyć miasto piramid. Jaszczury beznamiętnie stawiły im odpór. Ale chociaż właśnie tam obie strony zgromadziły większość sił to kapłani zdawali sobie sprawę, że nie tam sytuacja się rozstrzygnie. Właściwie pod względem Wielkiego Planu bitwa była tylko niewiele znaczącym detalem, zasłoną dymną do rozstrzygającego starcia. Tlexictli bardzo odczuwał stratę swoich braci-kapłanów. Jeden zginął podczas wcześniejszych walk w podziemiach przeżarty strasznym gazem szczurzej rasy, drugiego zabił nocny rajd ciepłokrwistych napastników podczas odprawiania rytuału wzmocnienia. Z całej trójki magów został tylko on, najmłodszy i najmniej doświadczony. I właśnie na niego spadło brzemię odpowiedzialności bezpośredniego starcia z Odwiecznym Wrogiem. Dlatego sądził, że jest skazany na klęskę a jego imię w rodzimej piramidzie stanie się synonimem nieudolności i porażki po wsze czasy. Mimo to gdy nadeszła ta ważna noc nie wahał się ani chwili. Dopiero jak wbiegł na grzbiecie swojego kroxigora do splugawionej komnaty odkrył jak wielka była mądrość pradawnych zapisanych w tabliczkach.

Zapisane tam było, że trójka obdarzonych mocą magów stanie do ostatecznej walki z Okiem Spaczonej Wieczności. Ale póki nie wbiegł do tamtej sali razem z dwójką już nieżyjących braci sądził, że to każdy z nich ma być inny. Dlatego starannie ich dobrano pod tym względem. Każdy był z innego skrzeku, z innej specjalności, charakteru, generacji i doświadczenia. Wydawało im się, że są gotowi. Więc gdy dwóch z tych trzech padło we wcześniejszych walkach Tlexictli sądził, że jest skazany na klęskę. Nie splamił się jednak odwrotem i dał znak do ostatniej szarży swojemu kroxigorowi i gwardzistom saurusów. Dopiero w środku jak dojrzał już dwie, ciepłokrwiste istoty jakie zmagały się już ze Strażnikiem Bramy. Od razu wiedział, że to właśnie to. Musiał się połączyć w zmaganiach z tymi dwoma ciepłokrwistymi stworzeniami dysponującymi mocą i we trójkę mieli utworzyć triumwirat jaki stanie do walki z istotami piekielnego plugastwa. Jedna z samic emanowała niebiańską światłością i rozpoznał w niej wyrocznię Amazonek, stworzenie starsze nawet od niego. Drugą spowijała aura krwawego mroku gdy próbowała splątać ciemnymi mackami mocy potężniejszego od siebie potwora. On sam dysponował czystą, nieskalaną mocą z jakiej opanowaniem sie wykluł a przekazaną mu genetycznie przez Pradawnych. W pojedynkę nie mieli szans. Ale we trójkę udało im się pokonać Strażnika Bramy i po tylu mileniach wypaczającego wpływu na ten świat oko się wreszcie zamknęło i zniknęło. Oczywiście to spaczenie tam pozostało i pozostanie pewnie do końca świata ale dziura w rzeczywistości została zniszczona.

Tlexictli łypnął gadzimi powiekami i spojrzał jeszcze raz na wciąż zdekompletowaną mozaikę złożoną ze złotych tabliczek. Tak, wtedy na początku tego cyklu słonecznego w zbrukanej piramidzie zajętej przez Amazonki odnieśli zwycięstwo. Odzyskał ten bezcenny skarb i później mógł go złożyć przed tronem medytującego w uśpieniu lorda Mazdamundi. Ten gdy się właśnie przebudził docenił ten dar i w nagrodę pozwolił mu umieścić tą złotą, pokrytą świętymi glifami sztabkę w od mileniów przeznaczonym jej miejscu. Jeszcze sporo innych brakowało. Ale to nic. Gdy przyjdzie czas to odnajdą i dołożą ostatnią z nich i wtedy wreszcie całość Wielkiego Planu stanie się oczywista. Gdy trzeba będzie znów zniszczyć wszelkie niegodne istnienia w tym Planie ras to jaszczury posłuszne tym rozkazom ruszą i zniszczą je. Tak samo gdy Lord postanowi odzyskać piramidę zagarniętą przez Amazonki. Wówczas żadna siła na tej ziemii nie uchroni je przed zimnokrwistymi armiami. Albo gdy znów trzeba będzie zepchnąć ciepłokrwistych intruzów do morza aby oczyścić ojczyznę z tego hałaśliwego i podatnego na emocje i spaczenie plugastwa to tak się właśnie stanie.

Mag-kapłan ostatni raz pokłonił się przed pradawnym dziedzictwem. Wstał i cofał się z wciąż pochylonym łbem aż wyszedł na korytarz. Tam odważył się odwrócić jeszcze raz i obserwował jak potężne, pokryte świętymi glifami drzwi zasuwają się na dół odcinając sanktuarium najświętsze ze świętych od reszty piramidy. Obok stały dwa prastare saurusy niczym nieruchome posągi. Nawet oczy wydawały się być kawałkami błyszczących kamieni uformowanymi w kształt źrenic istot żywych. Ale w każdej chwili mogły się zmienić w ryczące bestie gotowe stanąć naprzeciwko każdego wroga chcącego zbezcześcić tą świątynię pamięci. Mogły tu stać dowolnie długo aż świat by się skończył i dżungle znów pokrył lodowiec. To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Sam Tlexictli też był bez znaczenia. Liczył się tylko Wielki Plan i wola Pradawnych oznajmiana świętymi ustami Lorda Mazdamundi. Liczyło się tylko to. I młody kapłan-mag czuł pełnię szczęścia, że ma zaszczyt być drobną niteczką, maleńkim węzełkiem w tym wspaniałym dziele. Odwrócił się i ruszył korytarzem aby zająć się kolejnymi zadaniami.



Amazonki



Barno pociła się strasznie. Nie była przyzwyczajona do tego by chodzić tak grubo okryta. Jednak ta nowa, podziemna wojna z nieznanym wcześniej wrogiem wymusiła nowe techniki walki. Wróg nie był tak całkiem nowy. Po prostu od wielu pokoleń wojowniczki królowej Aldery nie miały z nim do czynienia. Lalande ze swoimi kapłankami musiała zagłębić się w pradawne tabliczki i święte glify ich przodkiń aby znaleźć na nie sposób. W końcu znalazły. Aby chronić się przed szkodliwymi oparami należało nanieść na ciało glinę z dna świętego stawu. Gdy była mokra mazała się jak błoto i dzięki magii Lalande nigdy do końca nie wysychała i trzymała się ciała. Tworzyła drugą, ciemną i grudowatą skórę jaka chroniła przed toksynami i gazami w jakich lubowały się podziemne, plugawe stwory. Przynajmniej póki coś nie przebiło tej powierzchni jak choćby jakieś ostrze.

Zostawał jeszcze oddech. Ale i tutaj wyrocznia znalazła sposób. Wystarczyło przewiązać twarz chustą nasączoną kwietną ambrozją jaka skutecznie oczyszczała powietrze. Zaś oczy były chronione przez gogle. Tych chyba Barno lubiła najmniej bo uważała, że jest w nich prawie ślepa. Łatwo było je zachlapać błotem czy juchą i już w ogóle nic nie było przez nie widać. Chociaż pomagały przed wyżerający oczy gazem. No i nawet w całkowitych ciemnościach pokazywały cokolwiek na kilka kroków. O ile nie były zabrudzone. A trudno było je oczyścić jak się miało dłonie pokryte ochronną gliną. Glina zaś chociaż święta i tak dobrze chroniła przed toksynami grzała niemiłosiernie. Gorąco parowało z ciała ale nie miało gdzie uciec więc się kumulowało tworząc wewnętrzny żar jaki był trudny do wytrzymania. Dlatego podziemne wojowniczki tak często sięgały do bukłaków i żuły liście koki jakie zmniejszały uczucie łaknienia.

Teraz Barno właśnie zatrzymała się i odruchowo otarła pot z czoła. Co przyniosło jej tylko złudne uczucie ulgi a wręcz irytacji bo błoto z ramienia zmieszało się tylko z błotem z czoła i żadnej ulgi jej to nie przyniosło. Sięgnęła więc po bukłak jaki zrobił się już zbyt lekki i pusty a przez to chlupotał. Korciło ją aby wypić wszystko do końca ale powstrzymała się. Spojrzała w dół zastanawiając się czy z nią się nie podzielić tą skromną ilością wody.

“Ona”. Nie mogła się powstrzymać aby tak o niej nie myśleć. Z trudem starała się mieć ją dalej za istotę ludzką. Jedynie więzi siostrzanej lojalności i miłości kazały jej rozwinąć swój płaszcz, przesunąć na nie bezwładne ciało i potem ciągnąć je za sobą. “Sama tego chciałaś dziewczyno. Po co zgłaszałaś się do tej roboty?”. Skarciła się sama w myślach. Musiała się liczyć właśnie z czymś takim. Jeden z patroli wysłanych w podziemia nie wrócił. Wysłano kolejny i ten wrócił z ciężkimi stratami. Nie udało się jednak nawiązać żadnego kontaktu z zaginionymi siostrami. Prawie. Wysłanemu na ratunek patrolowi wydawało się, że słyszą zniekształcone echo charakterystycznego bojowego okrzyku Amazonek co świadczyło, że ten pierwszy patrol wciąż żyje i walczy. Więc wysłano większy oddział. Odnalazł pobojowisko swoich sióstr i tych ogoniastych, podziemnych stworzeń. Ciała swoich współplemieńców zabrały. Ale zorientowały się, że brakuje ich liderki. Kary. Za to znalazły ślady prowadzące na skraj jakiejś czeluści. Zupełnie jakby dzielna kawalerzystka swoją ostatnią walkę zakończyła w odmętach tej podziemnej wyrwy. Wtedy pod wpływem impulsu Barno zgłosiła się na ochotnika, że zejdzie tam i odnajdzie jej ciało albo chociaż zabierze jej ekwipunek i naszyjnik aby siostry mogły ją pochować jak należy. Dostała na tą zgodę i obserwowała jak wojowniczki z jej plemienia odchodzą korytarzem prowadzącym do świata błękitnego nieba i złotego słońca. Odchodziły objuczone ciałami swoich poległych. Dostrzegła jeszcze ostatni salut siostry dowodzącej. Po czym ona też się odwróciła i odeszła. A Barla poczuła się wyjątkowo samotnie.

Ale przecież była doświadczonym zwiadowcą. Świetnie radziła sobie w nocy a do tego była dość drobna i gibka a to przydawało się w tych podziemnych starciach. Więc zgłosiła się na ochotnika do tych walk tak samo jak teraz po to aby odzyskać ciało Kary. Odwróciła się więc plecami do korytarza oznaczającego życie i zaczęła ostrożnie schodzić w dół rozpadliny. Nie miała już wsparcia reszty wojowniczek więc schodziła po omacku, korzystając tylko z magii gogli jakie pokazywały ledwo zarys kolejnych kamieni i załomów. Ale miała już w tym nieco wprawy więc jakoś szło.

Leżące ciało znalazła dość szybko. I dopiero tu spotkała ją prawdziwa groza. Ciało owszem było. Ale może lepiej, że te gogle nie pokazywały wszystkich detali. Widziała czaszkę zamiast twarzy. Pokryte stopionymi fragmentami skóry i mięśni jakie powinny układać się w atrakcyjną twarz o ponętnych ustach i błyszczących oczu. Teraz zamiast tych roziskrzonych, radosnych oczu ziały puste, mokre oczodoły czerni. Podobnie front ciała. Widziała fragment mostka, żeber, obojczyka i dopiero pod nimi błyszczące, krwawe wnętrzności. To, że miała do czynienia z ciałem Kary dała radę rozpoznać tylko po biżuterii i broni. Takie obrazy już widziała wcześniej choćby na pobojowisku powyżej. To było straszne ale nie najgorsze. Najbardziej makabryczne było to, że ciało wciąż oddychało. Spazmatycznie, nieregularnie, ciężko. A przez wyżartą kwasem albo gazem krtań dał się słyszeć obrzydliwy, świszczący dźwięk.

Barnio zrobiło się gorącej niż powinna. Odruchowo spojrzała w górę szczeliny. Gdzieś tam, w odmętach podziemnych korytarzy były jej siostry jakich mogłaby się zapytać i poradzić co robić. Ale było już na to za późno. Sama musiała zdecydować. Dłoń spoczęła jej na rękojeści obsynitowego noża. Jeden cios łaski w serce i po sprawie. Tak. Właśnie tak powinna zrobić. Czy tamta druga cudem się ocknęła zdając sobie sprawę, że ktoś przy niej jest czy był to tylko odruch umierającego ciała tego młoda zwiadowczyni nie wiedziała. Ale poczuła jak dłoń tamtej dotknęła jej stopy. Zwalczyła pokusę aby ją strącić czy po prostu się odsunąć. Zostawić to wszystko uciec, wspiąć się na górę i powiedzieć, że nikogo nie znalazła. Albo, że te szkodniki nie pozwoliły jej zabrać ciała. Stała nieruchomo bojąc się głębiej odetchnąć jakby tamta miała ją usłyszeć albo co gorsza przemówić ludzkim głosem i poprosić o coś. Chociaż zdawała sobie sprawę, że z jej obrażeniami to niemożliwe.

- Rigg dopomóż mi. - szepnęła cicho po czym rozpakowała derkę jaką była obwiązana w pasie i zrobiła nosisko aby zapakować na nie świszczące ciało. Wspinanie się tak w górę przepaści to była prawdziwa mordęga. Na szczęście znalazła gruzowisko po jakim dała radę to zrobić. Musiała za każdym razem podciągać ten bezwładny, świszczący obrzydliwym oddechem wór do góry, na kolejny głaz i załom. Wypiła chyba większość swojego bukłaka z wysiłki i zgrzała się niemiłosiernie. Czuła, że gorąco aż gotuje się wraz z potem zmieszanym z błotem między jej własną żywą skórą a błotną skórą. Gdy wylazła na teren pobojowiska padła na wznak i dyszała ciężko nie wiadomo jak długo. Znów ją naszła ochota aby po prostu kopnąć ten wór i aby zniknął na zawsze w mrocznych czeluściach. Chęć nasilała się niepomiernie szepcząc, że samej będzie jej o wiele łatwiej wrócić niż z takim balastem. Do tego świszczącym oddechem jaki zdradzał podziemnym istotom jej pozycję. A o ile te tchórzliwe, szczurze szkodniki nie były zbyt odważne aby atakować większe grupy to już pojedyncza wojowniczka nie była dla nich żadnym wyzwaniem.

Ale nauki Rigg nakazywały siostrzeństwo i honorową walkę do końca. Honor zabraniał tak haniebnego postępku. I Barno zdała sobie sprawę, że nie byłaby w stanie skłamać swoim siostrom patrząc im w twarz. Okryłaby się hańbą tchórza i zdrajcy. To było gorsze od śmierci. No i wciąż była nadzieja. Wiedziała, że jeśli jakaś siostrę dawało radę dostarczyć świętego stawu to prawie zawsze w końcu wracała ona do zdrowia. Nigdy nie widziała tak poważnych ran jakie teraz otrzymała Kara. Ale kto wie? Moc Pradawnych była nieskończona. Więc była nadzieja. Tylko trzeba było ją żywą donieść na powierzchnię. To zmobilizowało ją, że wstała, złapała za krańce derki i zaczęła wlec ją za sobą. Chociaż ręce, nogi i płuca omdlewały jej z wysiłku.

Nie miała pojęcia ile już robiła przystanków aby odpocząć. Kolejne fragmenty tych wykopanych nor wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Woda w bukłaku się prawie skończyła. Zostały jej jeszcze liście koki jakie ciągle żuła aby zmniejszyć łaknienie. Korciło ją aby zwiększyć dawkę wtedy także pomagały na zmęczenie i ból a bolało już ją wszystko. Jednak większe dawki powodowały otępienie a gdy była tu sama nie mogła sobie na to pozwolić. W grupie zawsze była jakaś siostra która trzymała wartę lub szła na czujce tutaj nie miała żadnej z nich. Była sama. I słabła coraz bardziej. Zastanawiała się już czy nie zostawić tu koleżanki. Wyszła już dość spory kawał z trzewi tych nor i do swojskich korytarzy nie było już tak daleko. Mogłaby zawiadomić siostry i poprosić o pomoc. Wróciłby w grupie i zabrały Karę. Czy raczej ten świszczący zezwłok jaki po niej pozostał. To było ryzyko bo musiałaby ją zostawić tu samą. Te przeklęte, śmierdzące stwory mogły ją w tym czasie dobić lub zabrać. A w końcu kawalerzystka bardzo się odznaczyła podczas ostatnich walk o piramidę i wcześniej w wojnie z Norsmenami i innymi przybyszami zza oceanu. Dla takiej młodej wojowniczki jak Barno Kara była prawdziwą bohaterką i wzorem do naśladowania. Chciała być taka jak ona. Nigdy nie spodziewała się ją widzieć w takim stanie jak obecnie.

Wtem w ciemnościach tego wykopanego kilofami i szponami kanciastego korytarza usłyszała coś. Odruchowo spojrzała w tamtą stronę chociaż gogle pozwalały coś dostrzec tylko z kilku kroków. Po chwili uslyszała to ponownie. Szmery. Piski. Szuranie pazurów po ziemi i kamieniach. To oni! Kucnęła przy bezwładnym ciele i zaklinała koleżankę aby ta zamilkła. Próbowała dłońmi zakryć jej zmasakrowaną krtań. Zrobiło się jakby ciszej. Z bijącym sercem i nową falą potu czekała na to co przyniesie ciemność. Błagała w myślach aby ta się przymknęła albo nawet wreszcie umarła! Znów pomyślała o nożu i ostatnim ciosie łaski. “Przez tą idiotkę zginiemy obie!” wściekała się w myślach. Ale po chwili usłyszała piski z ciemności. Głośniejsze i śmielsze. Wiedzieli, że tu są. Może ich usłyszały, może zwęszyły. To nie było istotne. Skoro strategia ukrycia się nie pomogła to czas było uciekać.

Złapała za krańce derki i zarzuciła sobie na plecy. Ruszyła prawie truchtem. Chociaż przed chwilą ciało protestowało i miało dość to teraz w obliczu śmiertelnego zagrożenia zmusiło się do ostatniego wysiłku. Ruszyła do przodu potykając się, raz uderzyła głową w jakiś skalny występ, inny rozorał jej ramię, stopą obutą w sandał coś kopnęła ale to już nie było istotne. Tamci ruszyli w pogoń. Słyszała ich podniecone piski jak się zbliżali. To nie było dziwne, to były ich tunele ale ogólnie były szybsze od wojowniczek. Sama nie była pewna czemu jeszcze jej nie dogonili. Na pewno by mogli zwłaszcza gdy była objuczona siostrzanym ciałem. W pewnym momencie serce jej zamarło tak jak i ona. Zorientowała się, że piski i skrzeki dochodzą także przed nią. Okrążyli ją!? Dotruchtała do jakiegoś rozszerzenia ale wtedy zyskała pewność. Tak. Byli przed nią i za nią. Odcięli ją. Złapali w pułapkę. Była tu sama a ich wielu.

Puściła pled i pozwoliła opaść świszczącemu ciały na ziemię. Ciężko dyszała ale wyjęła zza pasa swoje obsydianowe ostrze. Czekała próbując odzyskać oddech i choć odrobinę sił przed ostatnim starciem. Chyba niewiele jej brakowało. Już prawie wróciła do swoich. A może jeszcze się uda? Może ją usłyszą? Ta myśl dodała jej straceńczej nadziei. Zwłaszcza, że miała świadomość, że wypełniła swój siostrzany obowiązek do końca i nie porzuciła towarzyszki w godzinie próby. To królowa i wyrocznia na pewno docenią. Jakoś ją to podbudowało, że wzięła głębszy oddech i wydała z siebie okrzyk wojenny swojego plemienia. Przez niechlujnie wydrążone, pogrążone w wiecznym podziemnym mroku nory rozniosło się echo kobiecego okrzyku rzucającego ostatnie wyzwanie podziemnym istotom. Po chwili ciszy odpowiedziało jej wiele pisków i skrzeków przytłaczając swoją przewagą liczebną.




https://i.imgur.com/v59dPYx.png


Do środka wpadła jakaś kula która roztrzaskała się i natychmiast zaczęła parować jakimś dymem. Wiedziała, że to właśnie ten gaz jaki dusił, krztusił i zabijał. Krzyknęła jeszcze raz i rzuciła się do przodu. Machnęła swoim obsydianowym ostrzem i trafiła w ostrze garbatego przeciwnika. Chusta i glina na razie chroniły ją od trujących oparów i tylko to się liczyło. Wiedziała, że korytarze są na tyle wąskie, że na raz może stawać przeciwko niej tylko jeden podziemny stwór. A z jednym wierzyła, że sobie poradzi. Co będzie jak ci z przeciwnej strony usieką ją od pleców tym się nie martwiła. Cięła z pełną zażartością chcąc ubić ich jak najwięcej nim oni ubiją ją. Obsynit zamontowany na solidnym kiju roztrzaskał czaszkę pierwszego stworzenia jakie padło ze skomlącym piskiem. Ale zaraz zastąpił je kolejny. W ostatniej chwili odparła atak zza pleców i tylko dlatego, że ta pokraka się chyba potknęła albo po prostu nie trafiła. Barno odskoczyła w tył i cofała się pod ścianę walcząc już z dwoma stworzeniami na raz. To już długo nie mogło potrwać. Wtedy jednak usłyszała to na co już straciła nadzieję. Bojowy zew swoich sióstr! Usłyszały ją! Szły jej na pomoc! Musiała tylko wytrwać aż tu przybędą. I nagle znów zaczęło jej zależeć na życiu. Aby przeżyć. Straceńczo manewrowała bronią, potężnym cięciem złamała łapę jednego ze stworów co ten z piskiem zawył i odskoczył w tył. Jednak znów zastąpił go kolejny. I jeszcze jeden. Walczyła już z trzema na raz i zaczęła obrywać. Jedno uderzenie maczugi w żebra, jakieś zjadliwe ostrze rozcięło jej ramię, czuła jak ból nasila się wraz z wyciekającą krwią, jak jej ramiona i nogi słabną, jak robi się wolniejsza. Aż ostatniego uderzenia nie poczuła. Tylko, że pociemniało jej w oczach i to uczucie spadania.

---


Obudziła się mokra. Gdy rozejrzała się zorientowała się, że jest naga. I siedzi po piersi zanurzona w basenie. W Basenie Życia, Basenie Stworzenia, Źródle Wieczności. A więc się udało! Nie mogła się powstrzymać aby się nie uśmiechnąć. Ale zaraz spojrzała na siebie aby ocenić swój stan. Miała rany. Głównie cięcia i pchnięcia. Tam gdzie pamiętała, że oberwała podczas swojej ostatniej walki. Teraz rany były żywo czerwone ale wyglądały jak sprzed dwóch albo trzech dni. Więc pewnie minęło może pół dnia. Albo nocy. Pod ziemią czas był dość abstrakcyjny.

- Obudziłaś się Barno. - usłyszała za sobą ciepły, życzliwy głos. Rozpoznała go zanim się odwróciła. Zresztą Wielka Wyrocznia Lalande zaraz podeszła na skraj basenu i kucnęła przy nim aby spojrzeć z bliska na poranioną wojowniczkę jaką siostry z trudem wyrwały z morderczych podziemi. Teraz wyglądała znacznie lepiej gdy zmyto z niej krew, glinę i brud. Zaś woda życia zaczęła wnikać w rany i bezboleśnie goić i koić duszę i ciało. Likwidować zmęczenie i skażenie. Porozmawiały chwilę bo oczywiście młoda wojowniczka była ciekawa jak udało ją się wydostać i co się stało z Karą i czy któraś z sióstr przy tym ucierpiała. Główna wyrocznia królowej Aldery miała jednak dla niej raczej dobre wiadomości. Gdy zorientowała się, że woda życia znów zwycięża czyniąc Barno senną dała jej spokój, wstała i przeszła kawałek dalej. Zatrzymała się i spojrzała na płytszą część basenu.

Dojrzała zanurzone w wodzie ciało młodej kobiety o ciemnej karnacji. Wciąż miało wyżarte kwasem dziury na boku, że widać było gołe żebra. I coś co poruszało się pod nimi w rytm powolnego, chrapliwego oddechu. Płuca. I czaszka na jakiej zostało niewiele twarzy. Ale już nie było unoszącej się w wodzie krwi. Rany wydawały się, świeże ale gojące się. Na dnie czarnej studni oczodołów widać było niewielkie, jasne kulki. Formująco się na nowo gałki oczne. Na obrzeżach plamy czaszki, żeber, mostka widziała cienki pasek różowej skóry i mięsa. Woda życia powoli regenerowała ciało. W końcu rany całkiem się zabliźnią i Kara będzie taka jak wcześniej. Ale jeszcze nie teraz. To jeszcze musi potrwać.

- A więc udało się. - Barno uśmiechnęła się się do siebie i Lalande. Wiedziała, że skoro udało jej i Karze wrócić do piramidy to w końcu odzyskają siły. I znów będą mogły stanąć do walki w obronie swojego pradawnego dziedzictwa. Nieważne przed kim. Wyrocznia skinęła głową, matczynym ruchem złapała ją pod rękę i razem ruszyły ku wyjściu z Komnaty Wiecznego Życia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172