Gog uśmiechnął się pod nosem, widząc kogo skrywał kaptur. Kobieta. Do tego całkiem do rzeczy. Cała ta kupa krowiego nawozu, w przypływach czarnego humoru nazywana miastem, właśnie nabierała nowego uroku. Kobieta, karczma, drinki i niepozorna fiolka w jego kieszeni. Kto wie, może nawet mu się poszczęści… Aż musiał się dyskretnie podrapać w krocze pod karczemnym stołem. - Pewny? Jestem siebie tak samo pewny, jak tego, że coś naszczało do tego piwa. A potem w nim zdechło. - rzekł z krzywym uśmiecham, po czym sięgnął po przyniesiony przez największą kostkę smalcu jaką w życiu widział kufel. Za jednym pociągnięciem opróżnił go do połowy, po czym zajrzał podejrzliwie do środka. - A nie mówiłem! - stwierdził, jakby oznajmiał coś równie oczywistego, jak fakt, że karczmarz zjadał klientów, którzy zbyt długo zalegali z płatnościami. W całości. Rozparł się wygodniej na zydlu i z wyrazem błogości na twarzy dokończył piwo, od razu zamawiając następne. W końcu nie on rzucał złotem pod sufit, więc uznał, że i nie on płaci. Tak, sprawy układają się coraz lepiej… |