Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2023, 13:15   #414
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 104 - 2526.I.29; bzt; południe - wieczór

Czas: 2526.I.29; bzt; południe - wieczór
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, pośród piramid
Warunki: na zewnątrz: plac główny, łag.wiatr, pogodnie, skwar, hałas tłumu



Wszyscy



Chociaż kapitan obiecał ucztę zwycięstwa jak tylko opadł kurz nocnej bitwy to jednak jak sie okazało nie jest to takie proste. Ci co przeżyli krwawą bitwę z jaszczurami we względnie jednym kawałku musieli pochować tym którym się to nie udało. I kapitan nie dał z tym zwklekać dłużej niż do obiadu a na całego zabrano się za to następnego dnia. Przyczyny były oczywiste. W tym tropikalnym upale padlinożercy wydawali się być szczególnie skuteczni. I nawet jak te większe stworzania udało się zawczasu wypatrzyć i odgonić to te mniejsze czyli insekty, jakieś szczuropodobne gryzonie, jaszczurki, ptaki były bezczelne na tyle, że ignorowały żywych póki ci nie cisnęli w nie kamieniem czy nie podeszli bliżej aby je spłoszyć. To wzbudzało zwłaszcza u przybyszy zza oceanu obrzydzenie. Ale chociaż wyszukiwanie i chowanie w ziemi trupów pobratymców nie było ani czyste ani przyjemne to groźba wybuchu zarazy oraz twarde rozkazy kapitana nakłoniły ludzi aby tego dokonali. Zresztą Amazonki postąpiły podobnie. Pozbierały swoich zabitych ale miały inne rytuały pogrzebowe bo każdej swojej poległej siostrze stos pogrzebowy a potem podpalały. Spalone kości wkładały do urn przypominających gliniane dzbany. Zaś na szczyt z pietyzmem układały czaszkę. Po czym zamykały wieko, lakowały je i pędzelkami coś na nich malowały czy pisały tym swoim dziwnym, niezrozumiałym pismem. Kapitan zaś pochował swoich wojowników w masowym grobie na skraju piramid. Planowano postawić na szczycie ociosany pień drzewa z wydłubaną na niej sentencją ku czci tej wyprawy i bitwy w jakiej ponieśli śmierć no ale to musiało zająć parę dni aby to przygotować więc na razie była tam plama świeżo zakopanej ziemii ogrodzona wbitymi w nią patykami a w centrum był symbolicznie wbity miecz z zawieszonym na nim hełmem.

Każda nacja miała się zająć swoimi poległymi. Co było o tyle łatwiejsze, że obie armie walczyły z jaszczurami w innych sektorach miasta piramid więc i polegli zwykle byli pogrupowani właśnie tam. Ale i tak sądząc po plotkach to co niektórym przybyszom zza oceanu udało się dopaść do ciał zabitych wojowniczek i zabrać niepotrzebne już im ozdoby z obsynitu a ponoć i złota. W końcu ten czarny, szklisty obsynit był całkiem ładny gdy się go obrobiło w formie ozdoby a do tego z wyglądu całkiem egzotyczny bo tutejsze ludy miały całkiem inny styl zdobniczy niż nacje zza oceanu. Była więc nadzieja, że w Porcie ktoś by to odkupił za porządne monety.

Kapitan i królowa uradzili też, że truchła jaszczurów zakopią wspólnie w dżungli za miastem. Chociaż z tego kopania niewiele wyszło za to noszenia było całkiem sporo. Zwłaszcza w przypadku masywnych saurusów było to niewdzięczne zajęcie ale ktoś je musiał wykonać. W większości po prostu wywleczono do pobliskiej dżungli oddając na żer padlinożercom. Jednak zgodnie z obietnicą sprzed bitwy Amazonki w ogóle nie były zainteresowane złotem i ozdobami jakie miały na sobie zabite jaszczury więc nie ingerowały gdy ludzie zrywali je i zabierali dla siebie. Ci zaś czynili to bez oporów i niejako motywowało ich do zajęcia się tymi truchłami. A było co rabować! Wydawało się, że nawet zwykły, nędzny skink miał na sobie coś ciekawego do zabrania. Nie zawsze było to złoto albo raczej nie samo złoto. Bowiem ten szlachetny metal był używany jako nośnik dla szlachetnych kamieni i za oceanem traktowano go często podobnie ale styl wykonania był całkiem inny co nadawał mu egzotyki. Zapewne gdziekolwiek w Starym Świecie by nie pokazać taką błyskotkę to by dało się poznać, że nietutejsza i pochodzi z jakichś dalekich stron. Mimo wszystko jednak te kolejne dni po nocnej bitwie z początku tygodnia były dość pracowite. Wiele noszenia, dźwigania rozkładających się trupów, kopania łopatami w tropikalnym skwarze, oganiając się od kriwożerczych, wiecznie nienasyconych owadów czy odrywając chciwe pijawki. Te kilka dni zeszło nie wiadomo kiedy.

W tym czasie zmarli też ci najciężej ranni jakich medykom nie udało się uratować. Wtedy ich ciała też wynoszono gdzie dołączały do tych którzy padli bezpośrednio w bitwie. Część rannym się polepszyło a część nadal była w ciężkim stanie. Amazonki zgodziły się udostępnić jedną z piramid dla tych najciężej rannych bo byłby kłopot aby ich w tym stanie przenosić do obozu nad strumieniem. Jak się zajęły swoimi rannymi tego przybysze zza oceanu nie wiedzieli. Ale rannych czy chorych wojowniczek jakoś trudno było uświadczyć. Chociaż spotykało się je na każdym kroku, często też obie nacje współpracowały ze sobą czy to w ramach prac pogrzebowych, porządkowych czy organizacyjnych. Ale jednak zwykle dało się dostrzec dość wyraźny podział między nimi. Więc pomimo braterstwa broni obie nacje wciąż wydawały się nie zdradzać za bardzo ochoty do pełnej integracji. Być może ludzie kapitana, w zdecydowanej większości tylko mężczyźni w sile wieku, nawet chętnie by się spróbowali zaprzyjaźnić z tymi półnagimi ślicznotkami o gracji urodzonych tancerek no ale kapitan był dość stanowczy w tej kwestii a i tak na co dzień to wojowniczki dziwnym zbiegiem okoliczności chodziły w grupach i trudno było spotkać gdzieś pojedynczo czy we dwie. W przyjaznej integracji przeszkadzała też bariera językowa. Obie nacje mówiły w swoich językach ale nie w tym drugim. Amazonek co poza Majo coś dukały w jakimś zamorskim języku można było symbolicznie policzyć na palcach jednej ręki i nie było dziwne, że ta ciemnoskóra wojowniczka o tak barwnej zamorskiej przeszłości jest główną tłumaczką królowej. W większości wypadków pozostawał więc uniwersalny migowy, dzielenie się winem, jedzeniem, owocami i uśmiechem co wydawało się być wspólne dla gatunku ludzkiego bez względu na narodowość, mowę czy pochodzenie.

Same przygotowania do uczty też zajęły sporo czasu. Bo nic na miejscu nie było gotowe. Z tych dziwnych straganów czy warsztatów skinków pozbijano dość koślawe stoły i ławy czym zajmowali się ludzie kapitana. Amazonki zaś jak zwykle postawiły na dżunglę. Wydawało się, że z tej piekielnej, zabójczej dla obcych krainy poruszały się jak po miejskim parku i były w stanie z niego wycisnąć co chciały. Więc one z kolei cięły gałęzie, używały giętkich pnącz do wiżania, siatki robiły z plecionki trawy albo giętkich gałązek i tak wydawało się, że z niczego są w stanie uszyć te stołki, krzesła i stoły. Ale im też to zajmowało czas więc to był kolejny powód dla jakiego ta uczta zwycięstwa nie mogła się odbyć od razu. Sporo rzeczy przyniesiono z dotychczasowych obozów i jednej i drugiej nacji. Zaś królowa posłała część wojowniczek po różne zapasy i sprawunki do swojej rodzimej wioski na wyspie wynurzającej się z mętnych wód Wężowej Rzeki. Też trzeba było czekać aż wrócą więc i tutaj był kolejny powód do zwłoki.

A to, że kapitan i chyba też królowa zdecydowali się wydać ucztę właśnie dzisiaj i nie czekać dłużej był też dość prozaiczny. Poczucie braterstwa broni ze wspólnie stoczonej bitwy z każdym dniem erodowało. A zew złota był coraz silniejszy. Do ludzi zza morza docierało, że wśród tych piramid pośród jakich kroczą mogą być góry złota i nieprzebrane skarby. Wystarczyło tam pójść i je wziąć. Pomimo więc dość ciężkiej, fizycznej harówy przy masowym pogrzebie czy przygotowaniach placu do uczty coraz częściej zdarzały się “zabłądzenia”. Ot grupkom wojaków zdarzało się “pobłądzić” pomiędzy piramidami. Dziwnym zbiegiem okoliczności w pobliżu schodów do piramid. Wtedy trafiali na grupkę tubylczych wojowniczek. W ogóle się nie rozumieli nawzajem więc Amazonki zwykle się uśmiechały i pokazywały dół schodów albo w kierunku placu co powinno być czytelną wskazówką aby zawrócić. Czasem pokazywały ten kierunek włóczniami jak ktoś miał kłopoty ze zrozumieniem tego gestu. A wojacy kapitana też się do nich uśmiechali. I pokazywali górę piramidy,tłumaczyli, że chcą tylko zwiedzić, zobaczyć i tak dalej. Ale zwykle pomni rozkazów kapitana i losu dwóch pechowców jaki złamali jego rozkaz tuż przed bitwą i zakradli się do obozu swoich sojuszniczek zwykle rezygnowali. Ale wczoraj w nocy jedna taka grupa “turystów” została przydybana przez Amazonki już w połowie jednej z piramid. Co prawda obyło się bez żadnych ekscesów no ale królowa wspomniała o tym rano kapitanowi. Brzmiało jak już ewidentna próba myszkowania po piramidach. Niestety Amazonki nie umiały wskazać konkretnych winnych bo wystarczyło im, że zawrócili w stronę głównego placu. Ale widocznie kapitan uznał, że dłużej nie ma co ryzykować gościny w piramidach bo trudno będzie utrzymać wojaków w karbach gdy tuż za rogiem nęciły ich te skarby piramid. Dlatego wspólnie z królową zdecydowali się dzisiaj wydać tą ucztę.

Więc od rana pośród piramid, oprócz błotnistego ciepłego, tropikalnego zapachu zgnilizny jaki zawsze dominował w dżungli doszedł apetyczny zapach pieczystego. A potem stoły zapełniały się kolejnymi potrawami z tusz upolowanych w dżungli przez gospodynie, zebranych przez nie barwnych i soczyście wyglądających owoców, skokami i winami jakie z nich robiono i zaczęła się zabawa. Wreszcie po tej całej bitwie i pracy z posprzątaniem pobojowiska można było się najeść, napić, zabawić i zrelaksować. Poza tym od paru dni coraz bardziej wwiercało się w niejedną głowę pytanie “Co dalej?”. W końcu Amazonki chciały odzyskać swoją piramidę jaką uważały za święte dziedzictwo a kapitan nakłonił większość swoich podwładnych aby ruszyli w tą piekielną dżunglę dla skarbów i złota. Jednym i drugim szyki pomieszała armia jaszczurów jacy zajęli piramidę i jednym i drugim. Ale teraz one odeszły zostawiając je obu sojuszniczym armiom. Ostatnie dni szły niejako siłą rozpędu, pogrzebać zabitych, zajać się rannymi, ugotować jedzenie, zbić parę stołów… Ale to nie mogło trwać wiecznie. Amazonki nawet pomimo bariery językowej dość klarownie dawały do zrozumienia, że one są tu prawowitymi właścicielkami i przybysze są ich gośćmi. Ci zaś czekali na obiecane skarby i złoto i całkiem możliwe było, że gdy nie będą usatysfakcjonowani to mogą spróbować sami po nie sięgnąć. W końcu po to tu przyszli, dlatego od paru tygodni żarły ich komary, gnębiły tropikalne, straszne choroby, tonęli w błocie, gubili się w niebotycznej dżungli i to wszystko za darmo, bez żołdu bo mieli obiecane, że zapłatą będą skarby z piramid. To gdzie te skarby? Oczekiwania co do tej uczty były więc spore.

Dzień zaś okazał się być pogodny ale w miarę jak się zbliżał do południa żeśki poranek przerodził się w duszący, tropikalny skwar. Pot perlił się na skórze i spoconą reką się go tylko przesuwało z miejsca na miejsce. Zaś na placy, tym samym gdzie wciąż było widać podstawy wysadzonej przez nocnych harcowników kamiennej, gadziej głowy, cienia było niewiele. Jedynie tam gdzie mieli siedzieć kapitan i królowa zbudowano zacienione zadaszenia. Ale okazało się, że niezawodne Amazonki i na to miały sposób. Potrafiły zbudować z liści i gałęzi coś co przypominało parasolki a przynajmniej pełniło takie funkcje. W każdym razie chociaż wydawały się mocno improwizowane to nad wieloma biesiadnikami zapewniały chociaż plamę cienia przed tropikalnym słońcem. Ale samego zaduchu nie likwidowały. Można było zrozumieć i pozazdrościć królowej jak zawsze dwie wojowniczki wachlowały ją barwnymi piórami zapewniając chociaż nieco powiewu świeżości.

Niemała heca wyszła też z Zoją. Czy też raczej z jej wcieleniem się jako Iqhawe Likadrako - Smoczą Wojowniczkę. Vivian widocznie miała rację, że dla Amazonek to było nie byle co i bardzo je to pobudziło. Odkąd ta wieść się rozniosła, żadna z nich nie przeszła obok Kislevitki obojętnie i zawsze z szacunkiem skłaniały przed nią głowę a nawet podchodziły prosząc o błogosławieństwo. Ta wtedy mówiła do nich coś w reiskspiel albo po estalijsku czy nawet kislevicku, kładła dłoń na głowie i pozwalała się pocałować w dłoń. Co dziwiło zwłaszcza tych zamorskich wojowników co nie byli wewnątrz piramidy podczas walk o portal ani potem spotkania na jej szczycie ale widzieli tą zmianę jak poddane królowej zaczęły traktować białowłosą szablistkę. Niczym żywą świętą chociaż Zoja nie wydawała się jakaś inna. Nawet fartem nie oberwała za bardzo podczas walki o piramide więc jak dzień odpoczywała przesypiając go w większości to potem znów wróciła do swojej roli prawej ręki kapitana jaką ten posyłał aby dopilnowała tu czegoś czy tam czegoś innego.

Jednak dla Amazonek a nawet samej królowej jej status się zmienił. Wtedy, po bitwie, jak Aldera przyszła na szczyt piramidy razem z kapitanem de Riverą i zapewne dowiedziała się od swoich poddanych co podczas walki stało się z Zoją to też podeszła do Kislevitki, skłoniła się przed nią chociaż nie padła na twarz. Majo tłumaczyła jej słowa, że wita Wybrankę Rigg w domu i zapewnia o swojej gościnie i wszelkiej pomocy. Przynajmniej do tego się to sprowadzało. Więc i dla samej królowej Amazonek tamta smocza przemiana Kislevitki to musiało być coś wyjątkowego nad czym nie mogła przejść do porządku dziennego. Nie było dziwne, że Amazonki zaczęły traktować ją jak swoją. Dostała propozycję aby zamieszkać w Wielkiej Piramidzie, tam gdzie rozgościła się królowa, wyrocznia oraz najznamienitsze wojowniczki. Bo nawet kapitan i jego świta dostali kwatery w sąsiedniej ale mniejszej piramidzie. Ale, że kwatery wiązały się z wyżywieniem i możliwością ablucji w czystej wodzie, przyjaźnie nastawionymi Amazonkami jakie były życzliwe i skore do pomocy to chyba nikt nie narzekał. Zresztą Zoja spędziła na tych niebiosach w piramidzie tylko jedną noc. Potem stwierdziła przed kamratami, że dziwnie się tam czuje, zwłaszcza bez nikogo znajomego a poza tym to była niezła mordęga za każdym razem włazić i złazić z tej kamiennej, sztucznej góry. Więc przeniosła się do tej “kapitańskiej” piramidy chociaż trochę niepewna czy nie urazi tym swoich gospodyń które zwłaszcza jej wydawały się skore niebios przychylić.

Ale przy ustalaniu porządku stołu gdzie kto ma siedzieć to pojawił się pewien ambaras. Bo widocznie to było chociaż w ogólnych zarysach podobne u Amazonek jak i za oceanem. A mianowicie w centrum siedzieli władcy a potem ich świty i tak dalej aż do zwykłych wojowniczek i wojowników. Tylko do tej pory sprawa była prosta bo zawsze obok siedzieli kapitan i królowa jako dwoje wodzów, partnerów i sojuszników. Zaś każda z część stołów zajmowała osobna nacja. Pojawienie się Zoji jako Iqhawe Likadrako zaburzyło ten porządek. Do tej pory zwykle siedziała gdzieś po stronie kapitana, często bardzo blisko niego i wszystkim to pasowało. Obecnie zaś to już nie było takie proste. Królowa chcąc ją uhonorować proponowała aby ta zasiadła obok niej jak jej główny gość no i wybranka ich głównej bogini - matki. A zwykle obok niej siadała Lalande jako duchowa matka wojowniczek oraz najważniejszy doradca królowej. Ale sama zamaskowana wyrocznie nie rościła sobie praw aby równać się z Iqhawe Likadrako i była gotowa ustąpić jej miejsca. Ale na to nie chciał się zgodzić de Rivera bo nadal uważał Zoję za członka swojej pierwotnej załogi, kogoś zaufanego i przyjaciółkę. Zaproponowano Kislevitce aby usiadła oddzielnie, w specjalnie dla niej podstawionym krześle i stole ale ona nie chciała siedzieć sama. W końcu więc wyszedł pomysł aby usiadła pośrodku królowej i kapitana. Ale wtedy by wyglądało, że jest najważniejsza i niczym władczyni co rządzi obiema nacjami i armiami. Też miało swoje wady ale w końcu w drodze kompromisu zdecydowano się właśnie na to rozwiązanie. Ale sama zainteresowana wprowadziła kolejną modyfikację bo zażyczyła sobie aby obok niej usiadła Vivian. Bo jak słusznie mniemała to z przybyszy zza oceanu był chyba najlepszy doradca z zawiłościach zwyczajów i ceremoniały tybylczych wojowniczek a w końcu na początku tygodnia już otarła się o ślubne sprawy i bycie boskim wcieleniem dla nich to wolała się nie wpakować w coś nowego. Skoro takie było życzenie Iqhawe Likadrako to królowa na nie przystała a kapitan po chwili obracania w myślach tego pomysłu także. Więc teraz właśnie ta czwórka siedziała w centrum przy głównym stole. Po amazońskiej stronie obok królowej więc jak zwykle siedziała Majo i Lalande oraz co znamienitsze wojowniczki zaś od strony kapitana Togo oraz trzon dowódców jacy przeżyli bitwę oraz walki o portal.

Sami śmiałkowie z bitwy o portal w sporej mierze wyszli z niej mocno pokancerowani. Na świeżo, na szczycie piramidy to Lalande opatrzyła ich rany ale i tak ich wszystko bolało. Zwłaszcza bretoński kawaler balansował na pograniczu utraty przytomności a może i życia. Jego los wciąż wydawał się być niepewny. Carsten też był w niewiele lepszym stanie. Krótki sen na ociosanych, pradawnych kamieniach świątyni jakie porosły mchem nie mógł wiele zmienić. Ale nim też się zajęła zamaskowana wyrocznia o płomiennych włosach. Przemyła im rany, założyła czyste opatrunki przyniesione przez świtę królowej. Potem odprawiła swoje śpiewne modły i napoiła wodą gasząc pragnienie. A potem senne zmęczenie zgasiło powieki a wraz z nimi wszelki ból, znużenie i osłabienie. Jak wstali to byli w jakimś pomieszczeniu o kamiennych ścianach i suficie. I czuli się znacznie lepiej. Carsten zdawałoby się cudem wrócił prawie do pełni sił a i Bertrandowi niewiele brakowało. Chociaż był dopiero wieczór po bitwie. Nawet cały dzień snu i odpoczynku nie tłumaczył tak cudownego ozdrowienia.

Po bitwie w obu armiach rozeszły się plotki o demonach i portalu do samych piekieł oraz krwawej bitwie jaką stoczyły oddziały wydzielonych sił aby go zniszczyć razem z wszystkimi demonami. Ale w porównaniu do głównej bitwy jaka zaangażowała większość pozostałych sił to były to niewielkie siły a jeszcze mniej ich przeżyło. Więc od początku zaczęły krążyć na ten temat różne plotki. Z jednej strony jak w tej Wielkiej Piramidzie miały być takie straszne rzeczy to chyba mało komu chciało się tam chodzić. Z drugiej skoro zostały zniszczone to chyba nie ma się czego obawiać? A z trzeciej jak wystarczyło zniszczyć portal to po co była ta bitwa? Ludzie, zwłaszcza ci zza morza, zaczynali szemrać o niepotrzebnej śmierci towarzyszy. Jak Amazonki coś szemrały po swojemu to i tak nie szło tego rozpoznać. To nakładało się na tą gorączkę złota jaka stopniowo z każdym dniem po bitwie zaczynała odżywać. Jednak ze wględu na to, że owi harcownicy zdawali się cieszyć zaufaniem tak kapitana i królowej którzy nie podważali ich słów i czynów to i niejako przelewało się to też na zwykłych żołnierzy. Zresztą nie było to byle jako towarzystwo. Zoja jeszcze w Porcie była zaufaną kapitana i już wcześniej dała się poznać jako śmiała wojowniczka o rezolutnym usposobieniu jakie często zjednywało jej sympatię otoczenia. Panzerkapitan stała na czele swoich gwardzistów jacy już podczas bitwy noworocznej udowodnili swoją wartość. Poza tym mało kto miał ochotę aby zadzierać w obleczonymi w imperialną stal piechurami z ich dwuręcznymi mieczami. Nawet jak z wyprawy do piramidy wróciła z połowa z nich. Lady von Schwarz od pierwszego pojawienia się w obozie z jednej strony wręcz magnetycznie przyciągała uwagę i spojrzenia ku tej tajemniczej milady z drugiej roztaczała wokół siebie aure chłodnej, wyrafinowanej elegancji jaka sprawiała, że mało kto ośmielał się ja naruszyć. Carsten zaś chociaż po wyruszeniu z Portu wydawał się być tylko kolejnym wynajętym porucznikiem to z czasem swoimi czynami awansował do zaufanego porucznika kapitana do wyjątkowych zadań i ten nie ukrywał, że czarnowłosy Sylvańczyk cieszy się jego aprobatą. Zaś Bertrand wydawał się mieć koleżeńskie relacje z kapitanem a licznymi wyprawami do jakich zgłaszał się na ochotnika udowodnił, że śmiałości mu nie brakuje. No i miał jeszcze młodszą siostrę jaka też raczej wzbudzała sympatie w obozie.

Sporo zaś do rozpragowania wydarzeń w piramidzie przyczyniła się sama Zoja. Już wcześniej wydawała się wielu wędrowcom swojska a do tego wspierał ją autorytet kapitana i świadomość, że oboje należą do jego pierwotnej załogi. Ale chętnie i ze swadą opowiadała co tam się działo. Z początku sama z siebie ale w ciągu tych paru dni jak tylko była chwila przy ognisku, wolna od pracy, przy obiedzie, przy jakimś stole to gdy ktoś ją zagadną “Hej, Zoja to opowiedz jak to tam było w tej piramidzie.” to opowiadała. Bo co się działo pośród bitwy jaka zaangażowała większość wojaków obu armii to wszyscy mniej więcej wiedzieli ale co się działo tam w wielkiej, tajemniczej piramidzie to skrywała mgła tajemnicy. A Glebova opowiadała, całkiem chętnie i składnie bo miała gawędziarskie zacięcie.

“I jak szliśmy przez tą dżunglę po ciemku to słyszeliśmy jak się zaczyna bitwa. Ale mieliśmy swoje zadanie, musieliśmy iść dalej. Ja nie wiem jak te Amazonki nas tam zaprowadziły, ja to widziałam tylko czarne drzewa jakie mijaliśmy i nie wiem ile razy prawie się wywaliłam na tych cholernych korzeniach i kamieniach”

“No i wtedy myślę sobie “No klops! Nie przejdziemy przez ten cholerny kamień! Coś trzeba wymyślić. Ale wtedy Lalande wzięła parę swoich dziewczyn, coś tam pooglądały, posmyrały, pogładziły i ta-daaam! droga wolna!”

“I idziemy tym korytarzem a tam z przodu mówią, że jaszczury na nas czekają i to te duże. No to ja wyglądam i patrzę no i rzeczywiście stoją. Trzech w pierwszym rzędzie, trzech w kolejnym. Tarcza przy tarczy, broń naszykowana, no żywy mur. Ale wtedy lady Vivian wzięła Carstena i czmychnęli za ich plecy a Panzerkapitan krzyknęła “Za mną!” i poszli na miecze z tymi gadzinami… “

“I tam taka sala była. Taka niby normalna. Tylko dziwna. Takie dziwne rysunki na niej były. Majo nam opowiadała, że to z prawdawnych czasów jak one rządziły ta krainą.”

“I dochodzimy do tych krzyżówek no i Majo mówi, że to tutaj. Tutaj już ten korytarz. To już do tego portalu. No to cicho się zrobiło. Wiecie ostatni oddech przed długim skokiem albo wspinaczką. Bałam się. Nie widziałam co nas tam czeka.”

“I wychodzimy na tą arenę a to naprawdę arena. Tylko taka długa. Ale niezbyt. I kamienne widownie po obu stronach. A naprzeciwko nas te piekielne oddziały. I my się ustawiamy na nich a oni na nas. Ale wszyscy się nie zmieściliśmy to musieliśmy zająć też widownie. I oni też. I ruszyli na nas a my na nich. Te dzikie wojowniczki, besrerkerki to darły się i w ogóle się chyba nie bały bo poszły pierwsze do ataku. A za nimi Panzerkapitan i my po tych widowniach. Ciężko było. Te berserkerki to wycięli do nogi potem już ich nie było.”

“I tam na końcu taki korytarz był. Krótki. I przechodzimy przez niego a tam… O matko! W życiu czegoś takiego nie widziałam! Portal do samego piekła! I potwór! Ogromny jak stodoła, jak jakiś zamek! Wielkie szpony, łeb, paszcza, ślepia! Myślałam, że zemdleję albo dam dyla byle dalej no ale pewnie kapitan byłby nie pocieszony no to myślę “No chociaż spróbuję aby potem nikt nie gadał”. No i zostałam. Inni też.”

“A potem zaczęła się walka. Jeden wielki burdel. Wszyscy walczyli z tymi rogatymi poczwarami. Nawet te gadziny skądeś przylazły i też rzuciły się na te demony z piekła rodem! Lalande, Vivian i jeden z tych magicznych jaszczurów zaczęli te swoje czary w teg wielkiego demona ale ja widziałam, że trzeba zamknąć portal. I Majo zaczęła krzyczeć, że złota tabliczka no to ja mówię do chłopaków, że trzeba lecieć po tą tabliczkę no i polecieliśmy.”

“I podbiegamy tam a tam jakieś cholerstwo! Jakaś kolumna, jakiś syf, jakies wypustki, macki, łańcuchy cholera wie co to było. No i złoto pewnie, pewnie, że jest. Ale jedno było w podstawie a drugie na górze. I cholera wie które brać! No to Carsten wspiął się na to po górze a Bertrand do mnie krzyczy, że weźmie tą bestię co się na nas miarkuje no to wziął. A ja próbowałam wydłubać ta złotą czaszkę z kolumny. Nie chciała wyjść! Musiałam szablą rąbać ale bałam się ja przeciąć to tak ostrożnie musiałam to mi zeszło. Za mną Carsten grzmotnął po podłogę bo na niego rzuciła się druga taka bestia a Bertrand dalej walczył z tą swoją. No a ja rąbię tą cholerna kolumnę i rąbię aż wreszcie wyrwałam tą cholerną złotą czaszkę!”

“A później przyleciała skadeś taka skrzydlata wojowniczka. Nie wiem skąd! Ale miała skrzydła i ostrze w każdej ręce. I poleciała na tego wielkiego demona i zaczeła go ciąć. A on ją. I od nas Lalande, Vivian i ten magiczny skink też go cały czas okładali swoją mocą aż padł. I wtedy wszystko się zaczęło sypać i musieliśmy dać stamtąd dyla.”

“Czemu mnie całują? A bo myślą, że jestem ich wybrańcem. Albo narzeczoną królowej. Trochę nie jestem pewna. Ale nie powiem, całkiem przyjemne, czuję się jak jakaś wielka pani albo królowa! Może tu zostanę? A może nie. Jak tam byłam w piramidzie niby wszystko cacy, wiecie usługują mi i tak dalej ale jednak tam wszystko jest takie inne i dziwne, nie takie jak u nas i tam samej to tam tak nieswojo bardzo. No i nie ma skrzypienia takielunku nad głową. Ale za to jest wino w złotym pucharze i piękna służba na każde skinienie. Nie wiem jeszcze, zobaczę…”

A więc Zoja ze swadą opowiadała swoje przygody w piramidzie. Przy okazji zaznajamiając z nimi resztę. Chociaż pewne rzeczy przemilczała lub inaczej uwypukilła. Czy tak to zapamiętała bo tak to wyglądało z jej punktu widzenia czy z premedytacją tak to właśnie opowiadała to już nie było wiadomo. Ale dzięki temu, w ciągu ostatnich paru dni, reszta słuchających jej wojaków była chociaż mniej więcej zaznajomiona z tymi krwawymi zmaganiami wokół portalu. Ale dzisiaj to zaczęła się już uczta i atmosfera zrobiła się wesoła i radosna.




https://i.imgur.com/ZzEMZ7j.jpg


- Powiem wam, że co jak co ale jeszcze nie ucztowałam w takiej scenerii. - powiedziała wesoło Zoja z ciekawością sięgając po barwne, egzotyczne owoce jakich już próbowała i jej posmakowały albo nie próbowała i miała ochotę. Ale nie tylko u niej leżały półmiski z owocami, mięsiwem czy dzbany z kolorowymi winami i sokami w jakich lubowały się Amazonki.

Rzeczywiście dzisiaj panował nastrój rodem z festynu lub czyjegoś wesela. Amazonki zorganizowały swoją orkiestrę zaś wśród ludzi kapitana też się znalazło paru uzdolnionych grajków jacy wygrywali skoczne melodie. Biesiadnicy obu nacji jedli i pili, śmiali się i rozmawiali. wspominali poległych towarzyszy i wymieniali swoje plany co zrobią jak wrócą do cywilizacji. Gospodynie zapewniły też tancerki jakie cieszyły oko i resztę zmysłów gdy pląsały zmysłowo przy wtórze muzyki tak, że trudno było oderwać od nich wzrok. Zwłaszcza, że ich tańce i strone nijak się miały do tych staroświatowych i tam zostałyby uznane za bardzo wyuzdane, rodem z zamtuza lub podobnych niecnych rozrywek. Ale, że w zdecydowanej większości żołnierze jacy zaciągnęli się do kapitana de Rivery to byli mężczyźni to raczej im taka rozrywka przypadła do gustu. Bo powitali ją z aplauzem i okrzykami, nierzadko mało finezyjnymi, rodem z portowej tawerny, zachęcali tancerki do śmielszych wyczynów lub aby się do nich przysiadły.




https://i.imgur.com/ATBxfze.jpg


Izabella siedziała obok Bertranda ciesząc się z tego, że wrócił cało z tej niebezpiecznej, nocnej wyprawy. Spotkał ją pierwszego wieczora po bitwie gdy się obudził wewnątrz “kapitańskiej” piramidy to siostra szybko się zjawiła obok. Okazało się, że jak w piramidach sytuacja się uspokoiła to kapitan po nią posłał. Ona sama spędziła całą bitwę w głównym obozie więc ominęły ją wszelkie niebezpieczeństwa ale jednak całą noc i kawałek dnia czekała na jakieś wieści. Jak zresztą wszyscy w obozie. Już o świtaniu dotarli kurierzy mówiąc o zwycięstwie i wycofaniu się jaszczurów ale jesze bez detali. Dopiero de Rivera posłała kogoś umyślnego do Izabelli aby powiadomic ją o losie brata i wskazać gdzie obecnie dochodzi do siebie. Większość dnia Bertradn przespał i dopiero kolejnego do czegoś się nadawał chociaż jeszcze odczuwał skutki osłabienia tak krytycznym stanem w jakim się znalazł. Siostra go prawie nie odstępowała na krok zajmując się nim jak na siostrę przystało. I była bardzo rada jak wczoraj już zanosiło się, że wrócił do pełni sił.

- Musisz koniecznie coś zjeść. Wciąż jesteś bardzo blady. - tłumaczyła mu zachęcając aby sięgnął po kolejne danie albo owoce. Chyba niedowierzała, że tak szybko wrócił do zdrowia bo przecież widziała go nieprzytomnego tuż po bitwie. I tempo zdrowienia mogło budzić tak zdumienie jak i podejrzenia. Ale uczta trwała dalej. Królowa za pośrednictwem Majo wysłuchała jego propozycji o mawiązaniu kontaktów z Portem ale nie dała zobowiązującej odpowiedzi. Zwróciła uwagę, że wiele jest do zrobieniu tu i teraz po bitwie. A potem sama z siebie nie wracała do tego tematu.

Co się stało z przeklętymi konkwiskadorami nie wiadomo. Jak Carsten i Bertrand doszli do siebie po bitwie to już ich nie było. Przynajmniej sami ich nie spotkali. Wojacy co nie brali udział w wyprawie do piramidy chyba o nich nie wiedzieli. A i kapitan ich prosił aby o tym nie rozpowiadali bo to nie brzmiało zbyt dobrze i mogło na nich wszystkich ściągnąć kłopoty. Nawet ci co przeżyli walki o portal sami z siebie zdawali się nie zauważać tego tematu.

- Chcesz przywieźć tutaj syna? - zapytała go czarno - czerwona milady gdy Carsten zapytał ją o to w wolnej chwili. Już nie wydawała się taka blada i wycieńczona jak tuż po walce o portal. Chociaż nigdy nie miała zbyt rumianej cery. - Zapewne kawalerze jeśli wciąż tu będę to będziecie mile widziani. Ale nie mogę ci obiecać, że będę tu w gościnie naszej drogiej Aldery w nieskończoność. - powiedziała mu tonem wyjaśnienia i obietnicy. Chyba zrobił na niej na tyle dobre wrażenie, że zgodziła mu się pomóc o ile by była tu wciąż na miejscu. Po ostatnich wydarzeniach sama zaczynała się zastanawiać nad dalszymi krokami i nie była pewna czy zostanie czy opuści w końcu tą tropikalną krainę. Jeśli nawet to chyba nie tak od razu bo miała tu jeszcze parę swoich spraw do załatwienia.

I czy to za jej sprawką czy kogoś innego ale w pewnym momencie wczoraj został poproszony do Majo i Lalande. Mówiła ta druga a ta pierwsza tłumaczyła rozmowę na reikspiel. Pokazały mu stół na jakim leżały pozornie jeden, wielki miszmasz jakichś tutejszych owoców, kwiatów i zielska. Ale rozpoznał je od razu!

Nieduże, wielkością podobne do śliwek bulwy prawie białe jak środek cebuli. Czyli spągowiec. Obok sakiewka z pyłem i same kwiaty z lilii wodnych. Ale je właśnie miał zdobyć nie dla piękna kwiatów tylko dla ich pyłku jaki miał lecznicze właściwości. I całe płachty zdawałoby się zwykłego mchu. Tylko nietypowej barwy bo takie ciemnofioletowe, że czasem przchodziły w prawie brązowy lub wręcz czarny. Oraz wielkie, barwne kwiat o tęczowych barwach z krótko uciętymi łodygami. Co nie było dziwne bo rosły na niebotycznych drzewach gdzie walczyły o światło z innymi roślinami. A ponoć mogły też posilać się owadami i małymi ptakami stąd właśnie ich nazwa - ptasznik. Na stole wyrocznia Amazonek sprezentowała mu całą potrzebną kolekcję roślin po jakie przybył na ten odległy kontynent bo ponoć tylko tutaj można było je spotkać. Co prawda część z nich udało mu się do tej pory zebrać ale wczoraj zyskał wreszcie możliwość aby je mieć wszystkie razem i gotowe do zabrania. Ze strony Amazonek było to jako nagroda i podziękowanie za pomoc w odzyskaniu ich świętych piramid.

- Czcigodna mówi, że jak masz przepis na ten lek to może sprobować go przygotować. - ciemnoskóra wojowniczka przetłumaczyła słowa wyroczni. Ale umilkła bo ta znów zaczęła coś mówić. - Mówi, że jak to przepis co składa się z tutejszych roślin to być może i sam przepis jest stąd. I być może go zna a nawet jak nie to może spróbować zrobić to wedle przepisu. - wyjaśniła Majo ofertę wyroczni.

Ale póki co uwagę wszystkich przykół pochód Amazonek jakie wspólnie dżwigały jakieś dzbany i skrzynie. Postawiły tu przed stołem królowej i odsunęły się na bok ale nie odeszły. Zostały jako eksortę. Muzyka i pląse umiklły bo wszyscy dostrzegli bardzo obiecujący blask złota bijący z ich powierzchni. Skarby! Nareszcie! Stoły zafalowały niespokojnie jak głodomór na widok apetycznego obiadu jakie ma prawie w zasięgu ręki. Królowa wstała ze swojego miejsca i zaczęła coś mówić donośnym głosem. Zaś jej ciemnoskóra tłumaczka zaczęła powtarzać jej słowa tylko w reikspiel.

- Drodzy goście! Wspaniali sojusznicy! Dziś świętujemy zwycięstwo nad odwiecznym wrogiem wszystkich ludzi i cywilizacji! - zaczęła dumnie królowa co spotkało się z aplauzem jej poddanych jak i przybyszy zza oceanu. Ale jeszcze większym gdy ogłosiła, że w tych przyniesionych skrzyniach i dzbanach jest podarunek wdzięczności za tą pomoc i nagroda za trudy. Wtedy pałeczkę przejął kapitan de Rivera jaki również wstał bo chciwość mogła szybko doprowadzić do zamieszek. Wstał i niczym ojciec, wódz czy kapitan piratów zaczął dzielić te łupy na poszczególne osoby. I zgodnie z tradycją w pierwszej kolejności wzywał wedle hierarchii i przydzielał wedle zasługi i uznania.

Ozdoby były dziwnego rodzaju. Część była dość czytelna jeśli występowały jako brosze, spinki do włosów, bransolety, naszyjniki, kolczyki to było to wiadomo do czego to służy. Ale część było tak enigmatyczne, że ich przeznaczenie wydawało się całkiem zagadkowe. Jakieś maski, chyba amulety do zawieszania, figurki, dziwne rzeźby nie bardzo było wiadomo co to właściwe jest. Ale było ze złota, nia rzadko z dodatkiem kamieni szlachetnych więc chociaż forma dziwiła swoją obcością i egzotyką to ze wszględu na szlachetny i drogi materiał z jakiego były zrobione były chętnie zabierane i powodowały wybuchy radości. Nie inaczej kapitan postąpił ze swoimi dzielnymi porucznikami.

- To by ci chyba pasowało Bertrandzie. Będziesz miał z czym się pokazać na przyjęciach. - powiedział ni to żartem ni na poważnie wręczając Bretończykowi ozdobny, złoty kubek wysadzany japis lazulą i z egzotycznymi figurkami oraz wzorkami.



https://i.imgur.com/6ANlzi1.jpg


- A to Carstenie chyba coś dla ciebie. Abyś nie wracał z pustą sakiewką do domu. - i wręczył mu złoty okrąg wielkości małego talerza. Ale, że był ze złota to oczywiście był o wiele cięższy. I też ozdobny w liczne, misterne a także tajemnicze wzory. Kapitan zażartował, że może zrobi z tego wisior albo postawi na kominku.




https://i.imgur.com/X9WCj5b.jpg


Gdy kufry już świeciły pustkami zrobiło się już skwarne, tropikalne południe. Uczta znów wybuchła ze zdwojoną energią. Wykrzykiwano okrzyki na cześć kochanego kapitana i pięknej królowej. Jeśli ktoś miał jakieś wątpliwości co do tych skarbów jako nagrody czy zamiarów gospodyń to się okazały płonne. Więc wznowiono tańce, muzykę i zabawy. Gdy do tych zwykłych wojaków dotarło, że dzięki złotym skarbom stali się bogaczami pili, jedli, śpiewali i kłócili się bez opamiętania. Aż miło było popatrzeć i posłuchać. Nawet się ktoś tu czy tam odważył podejść na stronę Amazonek i poprosić którąś do tańca. Bo przeca co do jednej śliczne z nich były dziewczęta. A i dzisiaj skore do zabawy bo znów przyniosły te kwietne wieńce i wianki jakimi obdarowywały gości zza oceanu.

- Może jak będziemy sprawdzać kto zdobył najwięcej kwiatów to dla Zoji zróbmy osobną kategorię. - zaproponowała żartem milady von Schwarz bo gdyby liczyć sympatię Amazonek po ilości wręczonych kwiatów to nie było nikogo kto mógłby stanąć z Glebovą w szranki na tym polu. Kislevitka się nie oszczędzała i cieszyła pełnią życia. Zarówno dawała się prosić do tańca kawalerom jak i wojowniczkom królowej a można było odnieść wrażenie, że chyba każda chciała z nią zatańczyć chociaż raz. Pod wieczór zaś zarzucona wieńcami kwiatów Zoja spróbowała pokazać swój kislevski taniec z szablą ale nie wyszło jej to tak zgrabnie jak zazwyczaj. Może przez ten upał albo sporo wypitego wina przez co nieco straciła na precyzji swoich ruchów. Ale i publiczność była w podobnym stanie więc wszyscy bawili się przednie a te potknięcia uznano za zabawne a nie niewybaczalne.

- To ostatnia nasza noc w piramidach. Jutro wracamy do naszego obozu. I jeszcze parę dni, może tydzień i wracamy do Portu. - powiedział kapitan do swoich najbliższych towarzyszy. - Zrobiliśmy swoje. A poza tym zapasy nam się kończą no i jak teraz żołnierze dostali złoto to będą chcieli je jak najszybciej wydać w mieście. Nie utrzymamy ich tu zbyt długo. - powiedział wskazując wzrokiem na rozbawioną, rozkrzyczaną i mocno już pijaną ciżbę gdzie byle piechurowi wisiało coś złotego na szyi albo za pasem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline