Nie dotarł do kajuty. W tej jednej chwili to wszystko, w co wierzył, a raczej to, w co nie wierzył, rozsypało się w pył. Dla Caspara świat był prosty. Żyło się po swojemu, dążyło do celu, a w końcu umierało. Pozostawał trup toczony przez robaki. A teraz? Ona była taka piękna… Caspar spojrzał na szlochającego Wilsona. Wciąż klęczał, chowając twarz w potężnych dłoniach. Fitzpatrick klęknął przy kapitanie i objął ramieniem:
- Panie kapitanie, potrzebuję pana, teraz… Ja wiem, że to… - Spojrzał wokół, wciąż widząc dziwne postacie, znikające z wolna we mgle. Słowa uwięzły mu głęboko w gardle. Odchrząknął i podjął cichym głosem. – Potrzebuję pana. Nikt inny nas nie wyrzuci na brzeg w całości.
Przez chwilę jeszcze klęczał obok starego wilka morskiego, a potem wstał zrezygnowany. Na każdym to spotkanie wywarło straszne wrażenie. Fitzpatrick zewsząd słyszał szeptane modlitwy przynajmniej w trzech językach. Daniłłowicz przerażony i wyraźnie wstrząśnięty wpatrywał się w jakiś drobiazg leżący na jego dłoni. Noiret pobladłl jeszcze bardziej, a mocno zaciśnięte usta zmieniły się w wąską, białą krechę. A Matylda? Matylda trwała w dziwnym stuporze, wbiwszy niewidzące oczy w jakiś punkt przed sobą. Po jej pięknych ustach błąkał się delikatny uśmiech.
„El Vincejo” skrzypiąc takielunkiem, pał z wolna naprzód wąskim dziobem rozcinając mleczną mgłę na dwoje. Otaczała go absolutna cisza.
Wreszcie lord Fitzpatrick udał się do kajuty, padł na swoją koję i, z trudem przypominając sobie słowa modlitwy, zaczął rozmawiać z Bogiem.