Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-07-2023, 16:41   #149
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację


-To szaleństwo przecież! - prychnął młody oficer. - To plemię plugawe na żadne układanie się nasze nie zasługuje przecież. W sojuszu w orkami są!

Widać było, że Rohirrim szersze nienawidził Dunlendingów i wcale tego nie ukrywał.
Eiliandis w milczeniu przysłuchiwała się wymianie zdań między przedstawicielami władców koni. W myślach oceniła młodego oficera i to bardzo surowo. Im dłużej przebywała z tymi ludźmi, tym bardziej wydawali jej się niereformowalni i zaślepieni w swoich postrzeganiu świata. A ich misja coraz mniej wykonalna.
Córka Eadwearda powstrzymała się jednak przed jakimkolwiek komentarzem. Jednak nie zamierzała milczeć całkowicie.
- Pozwól panie dowódco, że przedstawię się. Jestem Eiliandis, córka Eadwearda z Gondoru. Jak już mój towarzysz wspomniał jesteśmy tu na na polecenie lorda Éogara - mówiąc to miała nadzieję, że oficer dzieli im niezbędnego wsparcia pomimo swojej niechęci.
Leśny człowiek odczekał, aż Gondoryjka skończy mówić, po czym wstąpiwszy o krok skinął kapitanowi głową i rzekł.:
- Jam Zwinnoręki, z Leśnego Ludu, przez twych pobratymców z Edoras zwany Ladufastem. Choć z odległych stron pochodzę, królowi Thenglowi służę - gestem dłoni wskazał zawieszoną na rzemieniu monetę z Skaczącym Koniem, połyskującą w wycięciu kaftana. - Po jego woli, a zarazem i z polecenia Drugiego Marszałka wraz z towarzyszami ku dunlandzkim ziemiom jadę - dokończył i, dumnie wyprostowany, utkwił spojrzenie w twarzy Eorlinga.

- Rogacz ja zaś jestem. Z tą samą misją. - rzekł na końcu Dunlandczyk - Radziśmy wieściom z pogranicza. I schronieniu na noc. Czy przyjmiesz nieznajomych w ten niespokojny czas?

- Zostańcie na noc i jak długo potrzebujecie do wyprawy na dzikie ziemie. - mówił niechętnie nadal wzburzony wieścią o rokowaniach z Dunlandczykami. - Wszyscy oni nic nie warci. Kiedyś to był porządek za króla Fengela! Teraz jak wilki nas kąsają a na takie co pod sadyby podchodzą to nagonki się robi! O czym z nimi gadać!?Żaden Dunlandczyk nie chce pokoju! Żaden nie będzie posłuszny królewskiemu prawu! Przecież oni zabijają jeńców przy czerni księżyca! Nawet dzieci swe oddają orkom, com sam na własne oczy widział! Po ostatnim ich rajdzie na nasze farmy z rozkazu marszałka dwie ich wioski w odwecie z mymi ludźmi pod ogień i miecz wziąłem. Uciekając na mokradła w lasy zemstę przysięgali w tych ich skrzeczących językach!
- Być może król oraz marszałek mają jakieś specjalne informacje - rzekł Rohirrim nie chcąc zaogniać sytuacji. Stanowczo poruszyła go kwestia ofiarowania swoich malców orkom. Kapitan spostrzegł coś takiego. Mówił prawdę, ale wszak mówiąc ją, niekoniecznie musiał rozumieć wspomnianą sytuację. Tak, tymi myślami Thovis nabrał przekonania, że trafił w sedno. Kapitan nie do końca wiedział, co widzi.
Oblicze sadzowłosego drgnęło, a on sam wziął głęboki oddech maskując ten fakt dłonią, którą potarł niby w zastanowieniu po zarośniętej twarzy gdy szczęśliwie pierwszy głos zabrał Thovis. Dało to Rogaczowi niezbędny moment na zebranie myśli. I szybko dotarło do niego, że głupota tego oficera może być korzyścią, a nie zawadą.
- Cuir air do chinn connlaich fuilteach - odrzekł - Taki język wtedy słyszałeś Leofwardzie? Znam go. Mógłbym wracając zdać ci raport z tego co zasłyszałem.
- "Krew wymaga tylko więcej krwi, którą walka ta zbyt długo już się karmi. " - takie były królewskie słowa, które ze Złotego Dworu przyniósł nasz towarzysz - Zwinnoręki skinął w stronę Thovisa. - Tedy pewnie i panu marszałkowi nie po myśli byłyby teraz zbrojne wypady przeciw klanom... przynajmniej póki się nasza misja nie rozstrzygnie.
Młody kapitan w milczeniu ważył słowa przyjezdnych. Gniew z jego oblicza zdawał się uchodzić zastąpiony poczuciem obowiązku wobec woli przełożonych.
- Trudne macie zadanie. - w końcu rzekł posępnie. - Dobrze, że i szpiega macie co mowę barbarzyńców zna - patrzył głównie na Thovisa podczas rozmowy. - a skoro tak, to i pewnie wiecie gdzie i do kogo jechać. Mnie to oni wszyscy za jedno nic warte plemię cokolwiek by o nich nie mówić. - rzekł z pogardą.
Cóż można było zrobić. Kapitan swoje pewnie służył na owej granicy. Thovis słyszał wielokroć, jak ojciec choćby opowiadał, czy wyśpiewywał historie konfliktów. Czy spór rohańskich mistrzów koni oraz prymitywniejszych plemion zza granicy mógł być niczym arcystara piosenka? Marne szanse, boć pewnie tacy jak Léofward, silny, napalony, niechętny istnieją po obu stronach konfliktu.
- Osoba owa - wskazał na Rogacza - nie jest szpiegiem, acz zna faktycznie język Dunlandu oraz posiada znajomość owych krain. Wykonuje, jako reszta, wolę naszych włodarzy, którym ja wierzę oraz ufam ich oczywiście mądrości.
Wyjaśniając sytuację Rogacza stawał nie tylko w jego obronie, ale stawiał konkretnie sprawę. Thengel oraz Marszałek rozkazali, więc dla uczciwego człeka sprawa była całkowicie oczywista. Osobiste kwestie, opinie, przypuszczenia Léofwarda stanowiły prywatną sprawę, ale pomoc przy misji, ewentualne wsparcie i takie tam, to już nie jest kwestia własnych przekonań, ale służby królowi oraz Rohanowi.
Westchnął.
- Acz całkowitą rację masz kapitanie, że misja nie jest łatwa. Wszystko przynieść może, sukces, jak porażkę, acz uczciwy człek otrzymując rozkaz musi wykonać go jak najlepiej potrafi. Właśnie staramy się tak postępować oraz właśnie taka myśl przyświeca nam za granicznym terenem.
- Kto gardzi rozkazem ten szkodę ponosi. - zgodził się Eorling. - Nagrodę otrzyma, kto rozkaz szanuje. Ojciec mój tak mawiał. Jam swoje rozkazy sumiennie wypełnił. Waszych nie zazdroszczę. - dodał szczerze. - I życzę powodzenia. - rzekł życzliwie.
- Właśnie wyrzekłeś, kapitanie, powód, któremu rodziciel twój zawdzięcza sławę, jak Rohan szeroki. Wielu słysząc imię Béowarda, wie, że słyszy imię nie tylko znacznego wojownika, któren na służbie Zachodniej Bruzdy czynami mężnymi słynął, ale człeka też prawości wielkiej. Cieszę się, iże poznać mogłem jego syna, któren śladami owymi również stąpa. Niechaj również tobie wszelaki sukces towarzyszy - rzekł Thovis, który faktycznie słyszał imię cieszącego się świetną sławą woja.

Dunlandczyk skinął dyskretnie Thovisowi głową w niemym geście uznania dla sposobu w jaki ten zjednał im rohańskiego żołnierza, po czym gdy szli już w kierunku obozu jeźdźców, zagaił oficera.
- Na jednej z farm spotkaliśmy rodzinę. Wspomnieli o pewnej samotnej, wędrownej kobiecie, która przebywa na pograniczu. Być może z mojego ludu. Czy twoi jeźdźcy nie meldowali ci o spotkaniu z kimś takim?

-Dera. - rzekł Eorling. - Na pewno o tą dzikuskę chodzi. Każdy na pograniczu ją zna. - zerknął na Dunlandczyka jakby reflektując, że otwarcie przy okazji obraził rozmówcę. - To szpieg lub wariatka. - dodał na wyjaśnienie. - Jakieś takie dziwne oczy ma jakby wiedźmowe. A rzeczy jakie wygaduje i jak się nosi to… sami zobaczycie… na pewno ją spotkacie. Wyjdzie zza rogu jak żmija spod kamienia w najmniej oczekiwanym momencie…
Rogacz skinął głową bez cienia urazy na obliczu jakby słowo “dzikus” było tym samym czym “czarnowłosy”.
- Będziemy pamiętać. A jeśli idzie o okoliczne klany. Wszystkie jednako agresywne? Czy są i takie, które się trzymają na dystans na razie?
Kapitan zdawał się nie rozumieć pytania.
-Całe plemię dunlandzkie jest wrogie. - odpowiedział pewnym siebie głosem. - Klan Wulfringów pewnie też już się szykuje. I tym mieszańcom ufać nie można.

Codocowi było oczywiste, że młody Eorling nie rozeznaje się kompletnie w klanach i strukturach dunlandzkich sąsiadów biorąc wszystkich za jedno i to samo zagrożenie.

- Zapewne - przyznał skwapliwie Rogacz orientując się, że po pierwszym uderzeniu krwi rozmowa z tym oficerem przestała go mierzić, a przeciwnie uczyć nowego - A co do onych orków… Nie codziennie takie widoki się ogląda. Gdzież do tych konszachtów doszło?

-Buntownicy co nas najeżdżają, żyją wzdłuż rozlewisk Iseny, a te ziemie tam nazywają Czerwonym Wrzosem, jak i rzekę co tam tym kolorem barwi brzegi. Tam widziałem jak uciekały ich dzieci z orkami przed nami. W głąb bagien, gdzie ich konno nie było jak ścigać.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem