Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2023, 09:29   #141
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post stworzony we współpracy z Campo Viejo



Trzask! Klinga miecza odbiła się od twardego drewna. Zwinnoręki, wychwyciwszy drzewcem cios przeciwnika, cofnął się o lekko. Powoli, ostrożnie zrobił dwa kroki w bok. Jego przeciwnik powtórzył ruch, niby w lustrzanym odbiciu. Przez dłuższą chwilę obaj krążyli naprzeciw siebie, uważnie przestawiając stopy na zrytym butami piasku, wypatrując słabego punktu w obronie przeciwnika i sposobności zadania ostatecznego ciosu, zdolnego zakończyć walkę. Walkę, która tocząc się w promieniach stojącego w zenicie sķońca, przeciągała się ponad miarę, wysysając z adwersarzy resztki sił. Obaj dyszeli jak kowalskie miechy, z trudem łapiąc powietrze na wpół uchylonymi ustami. Ponad krawędzią dzierżonej przez przeciwnika tarczy Zwinnoręki widział tylko połowę jego twarzy, zakrytej sięgającym nosa okularowym hełmem: czerwona, lśniąca od potu; między obkurczonymi wargami lśniły wyszczerzone zęby. On sam też czuł, jak pot leje się z niego strumieniami, nasycając wilgocią pikowany kaftan, jak spływa po twarzy. Zamrugał kilkakrotnie, próbując usunąć krople osiadające na rzęsach.
Tę chwilę dekoncentracji bezlitośnie wykorzystał przeciwnik. Wyrzuciwszy z siebie ochrypły ryk, rzucił się naprzód. W kilku długich krokach pokonał dzielący ich dystans i wkładając w cios caly ciężar ciala, pchnął tarczą. Zwinnoreki wykręcił ciało w uniku: zdołał zapobiec uderzeniu okutym brzegiem tarczy, ale i tak wypukłe, żelazne umbo wyrżnęło go w bok. Zgiął się i runął na ziemię, pod nogi szarżującego przeciwnika. Padając, zdołał jeszcze unieść rękę trzymającą drzewce i pchnął nim, kierując koniec pomiędzy kolana tamtego. Triumfalny okrzyk urwał się, przeszedł w jęk a potem głuche stęknięcie, gdy rozpędzony wojownik runął jak długi. Trzymane w obu rękach tarcza i miecz przeszkodziły mu w zamortyzowanie upadku; pojechał kilka stóp po piasku, ryjąc w nim twarzą głęboka bruzdę. Ciszę, która nastała na placu, chwilę później wypełnił huragan głosów. Wojownicy, luźny kręgiem otaczając miejsce pojedynku ryczeli ze śmiechu, klepiąc się po udach lub wzajemnie po ramionach, komentując rezultat pojedynku.
– Będzie dość! – ponad zgiełk wybił się tubalny, nawykły do komenderowana głos, w którym jednakże znać było to samo rozbawione, co u pozostałych. – Pomóżcie im wstać!.

Powalony przez Zwinnorękiego Rohirrim usiadł i począł obmacywać obolałe kolano, mamrocząc pod nosem i spluwając piaskiem. Wreszcie pomocą jednego z towarzyszy dźwignął się na nogi i utykając ruszył w stronę Leśnego Człowieka, który też z trudem utrzymywał wyprostowaną pozycję.
– Nieźle walczysz, Ladufaście – rzekł z uśmiechem na twarzy, wciąż oblepionej piachem, tu i tam zabarwionym czerwienią. Wsunął za pas brązowy miecz o tępej klindze, a wolną teraz już dłoń wyciągnął do Leśnego Człowieka.
– Nie było lekko, Guthlafie – Zwinnoręki uścisnął prawicę niedawnego przeciwnika, lewą ręką ściągając z głowy hełm.
– Nie mogło być inaczej. – włączył się do rozmowy właściciel tubalnego głosu, znany Zwinnorekiemu jako Théobrand – toż Guthlaf już więcej jak rok służy z nami w królewskiej gwardii. Ale z ciebie, widzę, twarda sztuka – obrócił wzrok na Zwinnorękiego. – No, dobra chłopcy. Idźcie się ochłodzić. Na dziś dość ćwiczeń. – chwycił obydwu za ramiona i pchnął w stronę rozstawionych na skraju placu namiotów, gdzie oczekiwały na strudzonych wojowników konwie pełne zimnej wody i dzbany piwa.

Zwinnoręki, idąc za przykładem pozostałych, z ulgą wyciągnął się w cieniu rozpiętej na drągach płachty. Teraz, po ściągnięciu nabijanego stalowymi łuskami skórzanego kaftana i grubej, wypchanej włosiem przeszywanicy oraz po wylaniu na siebie trzech wiader wody, zaczął odczuwać ożywcze tchnienie wiatru. Wykręcił ciało, sięgając po stojący opodal kubek i syknął boleśnie. Rozlewający się na boku siniec zwiastował kłopoty przy poruszaniu się przez kilka najbliższych dni. To była ta mniej przyjemna strona ćwiczeń z królewskimi gwardzistami, uczestnictwo w których zaproponowano mu po tym, jak po powrocie z zakończonej sukcesem misji Bractwa złożył swój oręż na kolanach króla Thengla. No, ale po kilku tygodniach ćwiczeń czuł, że jego umiejętności w walce istotnie się poprawiły. Dzięki wrodzonej zwinności ruchów, w pewnym stopniu wyrównującym braki w umiejętności władaniu orężem, zyskał nawet niejaki szacunek wśród gwardzistów. A także nowy przydomek w języku Eorlingów – Ladufast.

*

Nisko stojące słońce zwolna poczynało barwić czerwienią dachy zabudowań otaczających Złoty Dwór. Zwinnoręki jak to zwykł czynić, zaszedł do stajni, w której kwaterował jego wierzchowiec. Wkroczył w ciepły półmrok stajni i ruszył wzdłuż szpaleru podtrzymujących dach rzeźbionych słupów. Na drugim końcu dostrzegł ruch, sylwetkę majaczącą na tle skośnego słupa czerwonawego światła. Nieuzasadniona, nie wiadomo skąd zrodzona nadzieja pchnęła go naprzód, ruszył szybciej, zaczął biec… postać obróciła się, wchodząc w światło i wtedy nadzieja zmieniła się w pewność. – Gléowyn! – krzyknął, nadal biegnąc. – Gléowyn. – powtórzył, już ciszej, bo dzieliło ich już tylko kilka kroków.
– Roderic. – odpowiedziała, wyciągając ku niemu dłonie.




Niechaj ta noc jak najdłużej trwa,
niech jeszcze w ognisku suche płoną drwa,
gwiazdy spadają, wybierz jedną z gwiazd,
dobry znak.


Gleowyn odczekała aż przebrzmi ostatni akord i ostrożnie odłożyła instrument na rozesłaną na ziemi derkę. Odchyliła się do tyłu, wyciągając w stronę ognia podgięte wcześniej nogi i poruszając stopami by pobudzić krążenie w zdrętwiały kończynach.
– Jutro będzie najkrótsza noc roku. – powiedziała patrząc na rozgwieżdżone niebo. – I pierwszy dzień święta. Igrzyska Światła.
Zwinnoręki, siedzący po drugiej stronie ogniska podniósł wzrok znad struganego kawałka drewna.
– Wiem, od tygodnia ludzie o niczym innym nie mówią. Jarmark, pokazy, śpiewy i tańce. Będziesz występować? – spytał.
Bedę. – odpowiedziała z uśmiechem. – Będę grać i śpiewać. Ale na tańce pewnie nie starczy czasu. W taki czas minstrele bywają zapracowani.
– Szkoda. – zrobił żartobliwie zmartwioną minę. – Może jednak zdołam oderwać cię od tych obowiązków choć na chwilę. W końcu to święto.
– Kto wie, może ci się uda… – posłała mu rozbawione spojrzenie – A może i ty coś zaśpiewasz? Słyszałam, że całkiem nieźle poszło ci śpiewanie nad Rzeką Entów.
– Skąd… – zająknął się Zwinnoreki – Od Léothere? Tego starego barda? Ale jego tam nie było. Później nadjechał.
– Od niego nie. On uważa, że bardowi nie godzi się opisywać rzeczy, których nie oglądał własnymi oczami. Ale ta jego uczennica, Lekkonutka, musiała chyba przepytać z połowę wojów Eogara, co wtedy byli u brodu. Powtórzyła mi nawet twoje przyśpiewki. Albo to, co z nich zapamiętali słuchacze.
– O nie, nie chciałbym tego powtarzać. A minstrelowanie zostawiam tobie. W końcu sama królowa Morwena wezwała cię, byś została skaldką Złotego Dworu, jak kiedyś twój ojciec.
– Tak. To prawda. – Gléowyn niespodziewania spoważniała, opuszczając wzrok. Beztroski uśmiech zniknął z jej warg. – To wielki zaszczyt. Ale wiesz co to oznacza, Rodericu? – popatrzyła na towarzysza – Jeśli wyruszysz gdzieś z Bractwem, ja… ja zostanę tu, w Edoras.
Zwinnoręki poderwał się z miejsca, okrążył ognisko i przysiadł koło dziewczyny.
– Wiem – odparł – ale wrócimy. Zawsze będziemy wracać do Edoras. A minstrele nie spędzają chyba całego życia na królewskim dworze. Będziesz… będziemy podróżować. Tego chciałaś.
– Tak, chcę podróżować. Poznać krainy, o których mówią pieśni. Wyruszyć poza Bramę Rohanu. Zobaczyć ziemie za Wielka Rzeką. I twoją Mroczną Puszczę. Ale będę tu wracać. Tu jest moje miejsce.
– A zatem to będzie i moje miejsce, Gléowyn. Choćby i na zawsze.
– Wyrzekniesz się powrotu do ojczystej ziemi?
– Tak. Wiesz chyba, dlaczego?
– Wiem – odpowiedziała.

Pochylił się ku niej, a w oczach, które znalazły się tak blisko, jak chyba nigdy wcześniej, ujrzał odbicie gwiazd, latarni Vardy, tych samych które świeciły nad wodami Cuiviénen w dniu przebudzenia Pierworodnych, tych które oglądali Beren i Luthien; pod którymi pisana jest historia tych co kochają i co są kochani, co powtarzać się będzie i trwać, póki po ziemi chodzić będą Dzieci Ilúvatara.




Dzień po zakończeniu święta najdłuższego dnia lata Zwinnoręki zajechał pod bramę Stajni Starego Dębu. Opinający mu korpus łuskowy pancerz, częściowo tylko okryty zsuniętym w tył sutym, ciemnozielonym płaszczem, lśnił w premieniach słońca srebrzystym blaskiem polerowanej stali, a klamry i sprzączki na końskim rzędzie, wyczyszczone do połysku, migotały jak złote gwiazdki. Młodzieniec zsiadł z konia, poprawił przewieszony przez plecy kołczan, który przekrzywił się nieco podczas jazdy, wygładził fałdy płaszcza i, czując jak serce zaczyna walić mu jak młotem, wprowadził wierzchowca na podwórzec.

Spomiędzy zabudowań rozległy się wołania i na powitanie wybiegli Déor i Freca, z miejsca zarzucając gościa pytaniami i kłócąc się, któremu z nich wolno będzie zaopiekować się jego koniem.
– Déor, Freca! Spokój! – okrzyk, jak trzaśnięcie bicza rozniósł się po podwórzu.
Z domu wyszła matka chłopaków i ruszyła w stronę przybyłego, obrzucając go – a zwłaszcza jego strój – bystrym spojrzeniem.
Gdy podeszła, zaraz obróciła się ku synom, marszcząc groźnie brwi i równocześnie starając powstrzymać uśmiech, który pchał się jej na usta.
– Dość krotochwil! Pan Roderic w ważnej sprawie przyjechał, tedy nie zawracajcie mu głowy. Zabierzcie Rimforsta do stajni i nie kręćcie się tu. No, już, już! – zakomenderowała, podkreślając polecenie dwukrotnym klaśnięciem w dłonie.
Zwinoręki poklepał konia po szyi i podał wodze Frece, Déorowi zaś włożył w ręce zdjęty z pleców luk i kołczan ze strzałami. – Idźcie, jako matka wam rzekła – powiedział uśmiechając się do bliźniaków. – Będzie jeszcze czas pogwarzyć.
Chłopcy posłusznie ruszyli w stronę zabudowań, oglądając się jednak co chwila za siebie, a Freca puścił oko do Zwinnorękiego, jakby chcąc pokazac, że pokrzykiwań matki tak bardzo poważnie nie traktuje.
– Ech, urwisy, utrapienie z nimi – westchnęła Holdwyn, gdy bliźniacy się oddalili
– Dobrze cię znów widzieć w naszych progach, Rodericu. – rzekła, uśmiechając się ciepło.
– Bądź pozdrowiona, pani Holdwyn. Wielkie to dla mnie szczęście, móc przebywać pod twoim dachem. – odezwał się Zwinnoręki, skłaniając głowę, po czym, starając by jego glos brzmial pewnie, dodał – Czy pan Éoman w domu?
Skinęła głową ku stajniom taksując młodzieńca od stóp do głowy.
– Jest z końmi.
– Pozwolisz, że zaczekam na niego? Pragnę z nim pomówić.
– Oczywiście. – zaprosiła gestem ku domostwu.

Holdwyn usadziła gościa za stołem, na którym zaraz pojawiła się miska smakowicie pachnącej polewki, kosz z chlebem, cynowy kubek i dzban piwa.
– Posil się i odpocznij. Ojca tylko co patrzeć. – rzekła i dodała zaraz – Wybacz, że nie potowarzyszę ci przy posiłku, ale robota woła. – pożegnała młodzieńca skinieniem dłoni i zniknęła za drzwiami do jednego z bocznych pomieszczeń.
Zwinnoręki kończył właśnie jeść, gdy usłyszał zbliżające się, ciężkie kroki. słysząc je, młodzieniec wstał, szybko przełykając ostatni kęs chleba. Zaskrzypiały otwierane drzwi, w których stanął siwy Eorling.
– Dzień dobry młodzieńcze. – starzec pozdrowił Leśnego Człowieka.
Podszedł do stołu gdzie położył miecz w pochwie. Zajął miejsce naprzeciw Zwinnorękiego.
Ten z szacunkiem odpowiedział na powitanie gospodarza, po czym ponownie zajął miejsce na ławie. W tej chwili do izby weszła Holdwyn niosąca kubek. Napełniła go złocistym, pieniącym się trunkiem z dzbana i postawiła przed ojcem.
– Głodnyś, ojcze? – spytała – Podać ci może coś?
– To samo co Rodericowi, córciu. Dziękuję.
W międzyczasie siedząc na ławie z mieczem na kolanach czyścił stal.
–Jakie wieści z Edoras przynosisz? – zapytał pogodnie.
Zachęcony uprzejmymi słowami gospodarza, Zwinnoręki rozpoczął relację od tego, co zdawało mu się najbardziej interesującym dla sędziwego Rohirrima: o ogłoszeniu w Złotym Dworze wieści o spodziewanych jesienią zaręczynach Eomunda i Mildryd Tarczowniczki i o zadowoleniu pary królewskiej z tego, że związek ów i związane z nim przyszłe uroczystości będą okazją do załagodzenia sporu między Marszałkami Marchii.
Éoman w skupieniu przysłuchiwał się opowieści, zwolna siorbiąc przyniesioną przez Holdwyn polewkę, od czasu do czasu rzucając krótkie pytania. Odpowiadając na nie, młodzieniec opowiedział o zdarzeniach, jakie były udziałem Bractwa, o porwaniu żony marszałka Eogara i jej uwolnieniu, o popłochu stada, o spotkaniu z Cenricem w jego obozie, o ogłoszeniu wieści o spodziewanych zaręczynach na brodzie Rzeki Entów i o pojedynku, który miał tam miejsce. Wspomniał też o spotkaniu z minstrelem Léothere, którego, jak sądził, sędziwy Eorling mógł znać, a na koniec opowieści powrócił do zdarzeń z Edoras, wspominając o ciepłym przyjęciu Bractwa przez królewską parę, o nagrodzie, jaką było dla niego, człowieka spoza Rohanu, przyjęcie przez króla Thengla jego usług i zezwolenie mu na odbywanie ćwiczeń z królewskimi gwardzistami.
Éoman pokiwał głową zadowolony z tego co usłyszał. Sięgnął ręką do dzbana, który w międzyczasie gospodyni doniosła w miejsce opróżnionego, napełnił kubek Zwinnorekiego, po czym dolał i sobie.
– Rad słyszeć jestem, że w Rohanie znajdujesz drugi dom. – uśmiechnął się i przepił do gościa. – Siłą królestwa są oddani i waleczni poddani, aby bronić go, stać na straży prawdy, wolności i honoru.
– I oby tak zawsze było. Westu hal! – Leśny Człowiek uniósł swój kubek w toaście. – Bo i prawda, że dużo dobrego mnie w tym kraju spotkało. – Odstawił na stół opróżnione naczynie. – Bo widzicie, panie Éomanie... właśnie przez to, co najlepsze mnie spotkało, dziś tu przyjechałem. Zamilkł na chwilę, jakby myśli zbierał, kubek w ręce obracając.
– O Gléowyn mówić chciałem. – rzekł wreszcie. – O wnuczce waszej. Kiedyśmy się w Złotym Dworze spotkali, to jakby słońce drugie dla mnie zaświeciło. Szczęśliwie wraz z Bractwem w drogę wyruszyła i każdym dniem coraz mi była bliższa. Siła razem przeżyliśmy, i przygód i niebezpieczeństw. A gdy nas w Helmowym Jarze opuściła, ruszając za tropem Garulfa, to taką pustkę zostawiła, że całkiem radość życia odjęło. Myślałem, że więcej jej nie zobaczę. I gdym tam na Rzece Entów patrzył, jak Mildryd z Eomundem ręce sobie podają, to taki żal ściskał, taka złość na los brała, że można by własnym toporem sobie łeb rozwalić... A teraz ją w Edoras na nowo spotkałem. I znów dla mnie słońce zaświeciło… O domu mówiliście. A bez niej to pusty byłby dom, nic nie warty. Wiem, że ona jest mi przychylna. A ja ją miłuję. Tak i chciałbym... byście nam pozwolili razem być i błogosławieństwem obdarzyli. – zawiesił wzrok na twarzy starego Rohirrima.
Eorling długo patrzył w oczy Leśnego Człowieka nim w końcu się odezwał.
– Korzenie zapuścisz w tej ziemi. Długi Dom postawisz i dzieci na Władców Koni wychowasz. – stwierdził i tylko zmarszczki na czole wygięły się unosząc pytająco.
– Tak zrobię. – odrzekł krótko Zwinnoręki.
– Tedy niechaj wam się szczęści! – szeroki uśmiech rozjaśnił pomarszczoną twarz Éomana, który uniósł się z ławy i wyciągnąwszy ręce ponad stołem, chwycił ramiona młodzieńca w iście niedźwiedzi uścisk. – Niechaj wam się szczęści. – powtórzył. Po chwili dopiero cofnął się, i chwyciwszy dzbanek, potrząsnął nim. – Za mało, by uczcić tak radosna chwilę. – przelał resztę trunku do kubków i z pustym już dzbanem w dłoni ruszył ku drzwiom. Pociągnął ciężkie skrzydło zdecydowanym ruchem, a wtedy, przy akompaniamencie urwanego, cichego pisku za uchylającymi się drzwiami do izby wleciała drobna figurka Hild, wykładając jak długa u stóp starego Eorlinga.
– A ty co tu robisz, źrebaku? – rzekł schylając się i podnosząc dziewczynkę z podłogi – Pod drzwiami słuchasz, o czym starsi gadają, co? – zapytał, groźnie stroszą brwi i wąsy, pod którymi starannie skrywał czuły uśmiech.
Hild w milczeniu pokiwała głową, nie podnosząc oczu.
– Ech, zbyt radosny to dzień, żebym się na ciebie miał gniewać. – chwycił dziewczynkę pod brodę i uniósł by popatrzeć małej w oczy. – Ale więcej tak nie rób, bo to nie uchodzi. – pogroził sękatym palcem. – A teraz bierz ten dzbanek i biegnij do mamy, poproś, by nam pełny przyniosła. I Gléowyn zawołaj, niech się dowie, cośmy tu z Rodericem uzgodnilii. – A zaraz cały dom będzie wiedział. I wszystkie konie, psy i koty. – ze śmiechem rzekł do młodzieńca, gdy za dziewczynką zamknęły się drzwi.
Chwilę później do izby weszła uśmiechnięta Holdwyn, niosąc wyczekiwany przez jej ojca dzban. Ledwie jednak zdążyła zakrzątnąć się wokół stołu, gdy za ścianą dał się słyszeć odgłos zbliżających kroków, nad który wybijał się wysoki głosik "...i uplotę ci wianek, chcesz? Taki piękny, z kwiatów i ziół. I jeszcze..." Skrzypnęły drzwi. W progu stanęła Gléowyn z Hild u boku.

– Pójdź, dziecko. – rzekł Éoman, wyciągając rękę ku starszej wnuczce, która postąpiła kilka kroków ku stołowi. – Z Rodericem się już rozmówiłem. – skinął młodzieńcowi, który powstał z ławy. – Choć z innego ludu pochodzi, to śmiały jest i wart ciebie. A jeśli i tobie on miły, to szczęście, któremu godzi się przychylić. – popatrzył kolejno na oboje. – Zaręczyny będą jak zimowa pora nadejdzie. Westu hal! – uniósł kubek.

Hild, która w międzyczasie przemknęła przez izbę ku matce, pociągnęła ją nagle za rękaw sukni. – Mamo… – odezwała się owym szczególnym rodzajem dziecięcego szeptu, który daje się słyszeć w całej izbie – …będą się całować?
– Hild! – Holdwyn chwyciła córkę z rękę, ta jednak, niezrażona, ciągnęła – Bo jak ludzie się kochają, to się całują, prawda? Jak ty i tata!



Piosenka Gléowyn - fragment zapamiętany z lekcji muzyki , autor nieznany
Ladufast (Ang.-Sax. leoðufæst: able, skilful)
Igrzyska Światła - wg.: Holidays in Rohan




 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 30-03-2023 o 11:33.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-03-2023, 12:48   #142
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Trzeciego dnia po zajściu na brodzie rzeki Entów, Rogacz zajechał z pominięciem wszystkich innych miast prosto do bram Isengardu. Jego myszaty rohirrimski podjezdek ze stajni dziadka Gleowyn wyglądał na niemniej strudzonego drogą od swojego pana, ale jego nie pchała już tego dnia żadna siła inna niż ta, którą znamionował zapach siana i owsa w stajniach sanktuarium Czarodzieja. A choć skromniejsze od tych jakimi szczycili się obaj Marszałkowie i król, była dla wierzchowca niczym obietnica koniczyny i jabłek.
Rozmówiwszy się z bladolicym, ponurym odźwiernym, Rogacz przekazał zwierzę w ręce młodocianych pachołków, w których rozpoznawał krew swoich krajan i ruszył prostu ku samotnej wieży szpecącej rozległe owocowe ogrody jakimś na równi szpetnym co dostojnym monumentem. Mimo iż był kilka razy w jej wnętrzu, to nie miał swobodnego wstępu do jej pomieszczeń. Czarodziej dzielił się swoją wiedzą z ludźmi wzgórz, ale Cadoc nie słyszał by którykolwiek cieszył się aż takim przywilejem. Nie dotyczyło to jednak rodowitych Isengardczyków. Niektórzy z tych ludzi, wyposażeni w pęki kluczy bez przeszkód samotnie przemierzali komnaty i wysokie schody sanktuarium Czarodzieja. Ludzie ci jednak byli trudni w obyciu i tylko przez wzgląd na to iż znali Cadoca od lat, wdawali się z nim w głębsze czasem rozmowy, dzięki którym to i owo Dunlandczyk dowiedział się o życiu Orthanku.
Zgłosiwszy u majordoma prośbę o widzenie z Czarodziejem, Rogacz wrócił do swojego niewielkiego pokoju w podmurzu. Ostatnio ten mały własny kąt zamykał za sobą gdy opuszczali Isengard razem z Eiliandis. Warstwa kurzu i pyłków pokrywała nieliczne meble jakie były w jego posiadaniu, a tu i ówdzie swe sieci rozwinęły pająki łase na okoliczne owady, które tłumnie zdążyły do ogrodów Sarumana. Dunlandczyk przysiadł na łóżku wzbijając zeń niewielki tuman pyłu, postawił obok topór i oparłszy plecy o ścianę, zasnął.

Z jakiegoś niespokojnego snu, wybudziło go pukanie do drzwi. Sługa nie otwierając ich poinformował Cadoca, że Czarodziej przyjmie go po swej wieczerzy. Cadoc więc odzyskawszy nieco werwy do działania, poświęcił czas jaki mu został, na posprzątanie i doprowadzenie się do stanu jaki, swym zdrożeniem nie uchybiałby pokojom Czarodzieja. Targały nim przeróżne myśli, których wielodniowa droga nie wywiała mu spod sadzowłosego łba, a wśród nich bynajmniej liczne były te, w których narosła gorycz, a nawet gniew do Sarumana. Ale i tak żywił doń jakiś głęboko zakorzeniony respekt, którego nie był w stanie wzbudzić żaden z Marszałków, a nawet Król i Królowa. Niedługo później przybył krępy starszy mężczyzna o obojętnym spojrzeniu. Miał eskortować Dunlandczyka do ogrodów gdzie miał czekać Czarodzieja.

Posłuchanie tak jak ostatnio miało charakter poufny i jeśli ktokolwiek poza Czarodziejem był świadkiem raportu, to pozostało to poza wiedzą Cadoca. Sadzowłosy niczego nie ukrywał podczas zdawania relacji. Nawet tego, że powołał się na autorytet Doliny przy spotkaniu z Żelaznymi. Pozwolił sobie też bez zachęty ze strony Czarodzieja, okrasić własnymi spostrzeżeniami dotyczącymi charakteru obu lordów, czy bliźniaków którzy przewodzili Żelaznym. Na koniec zaś po chwili wahania, jednak twardo i konsekwentnie wyraził swoje zwątpienie dla celowości tej misji. Bo choć król zapewne przychylnie nań spojrzy, to całe te swaty niemocą go ogarnęły. Żaden ślub wszak nie zjedna sobie takich wrogów jak Marszałkowie, a dla Dunlandu rzecz się nawet gorzej mieć będzie, bo Król choć zwolennikiem paktowań się wydaje, to nie kwapi się do wydawania rozkazów ludziom takim jak Eogar, czy Grimborn, którzy być może będą teraz mieć więcej włóczni przeciw Wulfringom. Zakończył zaś już całkiem śmiałym przypomnieniem Czarodziejowi, że jego miejsce jest na czele klanu Rogacza, a nie na nizinach Rohanu. Nie potrafiąc skryć iż zaczyna się czuć niczym na powrozie.

Saruman Mądry słuchał wszystkiego w milczeniu. Nie przerywał, nie popędzał, nie okazywał zniecierpliwiania, ani jakichkolwiek emocji. Wydawał się naprawdę zainteresowany raportem, co ważnym było dla Cadoca. Odezwał się pierwszy raz dopiero gdy Dunalndczyk zakończył swą wypowiedź. A zaczął od reprymendy. Mądre oczy, które odbijały światło błyszczących dziś jasno gwiazd bez złości, ale stanowczo patrzyły na Rogacza, gdy upominał go, że ten więcej ma się nie powoływać na autorytet Czarodzieja. Choć nie wykluczyć, że może to kiedyś mieć miejsce.
- Dziękuję ci jednak za szczerość młodzieńcze. Tym bardziej, że o większości tego co mówisz już mi doniesiono.
Potem przez chwilę milczał i powiódł ich nocny spacer w kierunku gęstszych drzew. Zatrzymał się przy kopcu czarnych mrówek. W ciszy wyraźnie było słychać delikatny szum owadzich stóp, których plenie wiodły z wielu kierunków do wnętrza matecznika.
- Każda robi to co do niej należy, a mimo to sama kopca nie zbuduje. Kiedy jedna śpi, druga pracuje przeto ktoś z boku mógłby pomyśleć, że mrówki nie śpią nigdy. To, że one nie widzą pełnego obrazu, który tworzą nie znaczy, że każda czynność, którą robią jest nieistotna. Jest wręcz przeciwnie. Miałeś Cadocu zdobyć zaufanie króla, a mimo to na sam koniec popełniłeś błąd uciekając spod Entwade zamiast jako zwycięzca zawieść na złotej tacy Thengelowi to o co tamten prosił. Nie dopełniłeś powierzonego ci zadania.

Dunlandczyk przełknął ślinę odruchowo zdając sobie zupełnie nagle sprawę z prawdy, którą objawił mu Czarodziej. Zawiódł. Uniesiony próżną dumą, zaprzepaścił pokładane w sobie nadzieje. A teraz przychodził i… miał czelność oczekiwać. Nawet nie zauważył kiedy cała ta duma i pycha z niego uleciały. A może nie uleciały, a przyczaiły się pod srogim spojrzeniem Czarodzieja.

- Jest za wcześnie abyś rządził klanem. Kiedyś przyjdzie taki czas, ale teraz jest wiele więcej ważniejszych rzeczy do zrobienia. Aby pokonać wroga, trzeba go pierwej bardzo dobrze poznać, zwłaszcza jeśli jest silniejszy. Aby poznać słabości i zawsze trzymać bliżej niż przyjaciół. Dlatego dla twojego dobra, nie poprę teraz twojej sprawy. Chcesz czynić po swojemu, czyń. Ale pamiętaj o skutkach.

Wpatrzony w mrówki Rogacz pamiętał. Ale teraz pod wpływem słów czarodzieja konsekwencje te stanęły mu przed oczami. Wyzwanie. Pojedynek na śmierć i życie. Ślub. Pasierb. A do tego liczne wyzwania jakie stawia klan nowemu wodzowi. Klan i sąsiednie klany.
Zacisnął zęby.

- Zechciej mój lordzie Sarumanie, dać mi jeszcze jedną szansę. Nie zawiodę tym razem.

W odpowiedzi Czarodziej uśmiechnął się dobrotliwie.

- Staruszku - poprawił swój tytuł - A teraz idź chłopcze odpocząć. Jutro przyjdź pod wieżę i dołącz do mych uczniów. Będę nauczał z dolnego balkonu. A potem… Potem jeszcze porozmawiamy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-03-2023, 05:31   #143
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Rogaty Gród, Zachodnia Bruzda
III Era Słońca, lato 2960



Osławiony w pieśniach Helmowy Jar był największym sanktuarium, miejscem schronienia Rohirrimów, choć w swoim czasie nosił różne imiona. To rozpadlina wcięta w północne grzbiety Gór Białych, na wschodnim krańcu Helmowej Roztoki, zielonej doliny otwierającej się na północny zachód od Zachodniej Bruzdy. Na drugim końcu wąwozu ciemne jaskinie otwierały się pod ziemią, gdzie wysokie, nawiedzone przez kruki klify trójzębnej Thrihyrne wznosiły się stromo ku niebu.

Potężna forteca leżała u wylotu wąwozu, gdzie Helmowa Roztoka zwężała się, a długa skalna ostroga sterczała na zewnątrz z północnej ściany góry. Rogaty Gród został zbudowany dawno temu przez Ludzi Zachodu, a wszyscy w Riddermarchii mawiali, że z pomocą Gigantów - tak wysokie były kamienne mury twierdzy. Niewielu wiedziało, nie licząc uczonych i kształconych w historii, jak pani Eiliandis na ten przykład, że pod panowaniem Gondoru nazwą był Aglarond, i że została zbudowana w parze z Angrenostem, obecnie znanym jako Isengard, tak - aby te obie fortece mogły strzec dostępu do Brodów Iseny. Dzisiaj to już jedynie tylko Błyszczące Pieczary z całego kompleksu nadal nazywano Aglarondem.

Główna twierdza zwała się Rogatym Grodem nie bez przyczyny, choć Rohirrimowie najpierw używali miana Súthburg, czyli południowa forteca, w której wojska były zawsze w pogotowiu, strzegąc Wrót Rohanu. Legendę znał Thovis i Cadoc, że kiedy Helm Żelaznoręki schronił się w Súthburgu podczas Długiej Zimy to zadął z wieży w swój wielki róg, aby oznajmić Dunlendingom o swym przybyciu. A dźwięk podobno odbił się echem od klifów i doprowadził wrogów do szaleństwa ze strachu. Wtedy Rohirrimowie zmienili nazwę fortecy na Rogaty Gród, aby uczcić ich skazanego na zagładę króla. I nawet teraz, gdy na szczycie wieży rozbrzmiewa trąba, odbija się jej dźwięk echem w rozpadlinie wąwozu, jakby armia Helma pędziła z Pieczar na spotkanie bitwy.

Rogacz z przekąsem brał nazwę, która w brzmieniu blisko jego przydomka była. W pamięci zaś z dzieciństwa wyryty szczegół powracał wspomnieniem, że był świadkiem niezadowolenia swego patrona przed laty, gdy Éogar odmówił czarodziejowi obejrzenia słynnego Rogu Helma. Zainteresowany był Saruman ową pamiątką Słomianowłosych, która podobno z kła olbrzymiego Mumaka z Haradu została wykonana. Istoty czworonogiej, olbrzymiej, o trąbie długiej i kłach niczym szable dzika, tylko długich jak wygięte włócznie miast krzywych noży. O tym wszystkim słyszał niegdyś od jednego z wielu podróżnych, których gościł czarodziej i nawet widział gdy ten stary wędrowiec w niebieskim kapeluszu wydmuchał z fajkowego dymu. A wyglądu tego tresowanego stwora, na którego grzbiecie czarnoskórzy osadzali platformy z namiotami, dopełniały uszy wielkie niczym pirackie żagle lub smocze skrzydła.

Wąwóz Helmowego Jaru porastały zielone trawy na żyznej ziemi upstrzonej kolorowymi kwiatami tam, gdzie nie była uprawianą. Po obu stronach doliny wyrastały ku niebu, niczym szerokie ramiona giganta, górskie zwały skał. Dwieście jardów przed twierdzą, Helmowy Szaniec - długi na milę antyczny rów sprzed pamięci Rohirrimów, przecinał kotlinę jako pierwsza linia obrony. Czas w wielu miejscach spłycił jego głębokość, lecz jak słusznie zauważył Zwinnoręki, gdyby tylko pogłębiona, to zaniedbana starożytna fortyfikacja ze wzmocnionym podwalem, mogłaby nadal być użyteczną.

Dalej w oddali stał Rogaty Gród z wysokim na dwadzieścia stóp kamiennym murem, dzielącym resztę wąwozu na część otoczoną ze wszystkich stron skałami. Ludzie Zachodu budując ten mur łączący Rogaty Gród z południowym urwiskiem, zablokowali wejście w głąb ku Błyszczącym Pieczarom. Nosił on nazwę Głębokiej Ściany, a Strumień Głębi przepływał pod nią przez wykuty tunel opływając potem skałę z twierdzą niczym naturalna fosa. Dzisiaj mieszkał tam Éogar, Pan Helmowej Roztoki i Drugi Marszałek Riddermarchii. Helmowy Jar to jego dziedzina i to tam w czasie wojny odbywała się zawsze mobilizacja éoredów całej Zachodniej Bruzdy.





Bractwo stawiło się na wezwanie lorda dostarczone przez Ryneldę Jeźdźczynię. Doprowadzono ich przed oblicze Drugiego Marszałka w sali narad, gdzie na ich widok Éogar odprawił grono rycerstwa i dostojników każąc zostać tylko młodemu Eorlingowi o ciemnych i niezbyt długich włosach. Natomiast służbie polecił przynieść jadło z napitkiem.

Sala narad była skąpo umeblowana, zaledwie kilka gobelinów, rzeźbiony drewniany stół i ławy, których piękne acz surowe szlify starego dębu nie umknęły uwadze Roderica. Eliandis i Thovis rozpoznali jednak od razu, że niewiele tutaj innego zbudowały ręce Eorlingów. Kamienie wysokich ścian i sklepień wyrzeźbione i połączone zapomnianymi umiejętnościami Numenoru, do dzisiaj były tak gładkie i z wąskimi szwami, jak wtedy, gdy kładziono je w starożytnym czasie.

Éogar był postawnym wojem na początku szóstego dziesięciolecia, któremu upływ czasu nie skruszył jeszcze ciała. Szerokie bary i sylwetka masywnego niedźwiedzia wręcz odmładzały drugiego po królu dowódcy, ziemianina i polityka Rohanu. Włosy i wąsy już od lat siwe, nosił zaplecione, a oczy koloru były głębokiego błękitu zimowego lodu, jak głosiła wieść szczególnie lodowatych wobec wrogów, tak kruszejących ciepłym blaskiem jedynie wobec żony i syna.

Thovis słyszał już o Bractwie Skaczącego Konia. Od ojca, matki oraz z wielu innych ust w Edoras, ot choćby w karczmie U Cépy. Nie znał szczegółów spędzając wiosnę daleko od domu, lecz tylko o tym, że z rąk dunlandzkich porywaczy Marszałkową Esfeld uwolnili oraz do zaręczyn między kapitanami Wschodniej i Zachodniej Bruzdy się przyczynili, kładąc tym fundamenty pod początek pokoju między skłóconymi klanami. Wszyscy z wyjątkiem Gléowyn córki Gléomera, która posadę minstrela objęła na dworze zamieszkując w Meduseld, byli z obcych ziem. Uzdrowicielka z Minas Tirith, Leśny Człowiek z doliny Wielkiej Rzeki, gdzie podobno puszcza mroczniejsza nawet od Fangornu była, oraz wojownik z Doliny Czarodzieja o krwii zdecydowanie dunlandzkiej. I to owa trójka zagraniczna stawiła się przed Éogarem kilka dni po tym, jak król wysłał Thovisa z rozkazem do Rogatego Grodu.

- Krew wymaga tylko więcej krwi. - powtórzył wtedy Éogarowi wyryte w pamięci słowa Thengela. - Jeśli do Zachodniej Marchii powróci pokój, handel zostanie wznowiony, a wszystkie najazdy ustaną. Zachodnia Marchia jest częścią Rohanu. Ta niepotrzebna walka była karmiona już zbyt długo.

Choć Drugi Marszałek starał się ukryć emocje, mógłby przysiąc młody Eorling, że lordowi na te słowa prawie żyłka pękła.

Bractwo zajęło miejsca.
Éogar przechadzał się sprężystym krokiem po sali, jakby wewnętrzny ogień uniemożliwiał mu spokojnie siedzenie. Na stole spoczywała mapa regionu. Bardzo dokładna w granicach królestwa i znacznie mniej poza nimi. Zdążyli już słyszeć o przygranicznych kłopotach ze zbuntowanymi klanami Dunlendingów.

- Miłościwie nam panujący król Thengel pokoju sobie życzy z dunlandzkimi buntownikami. - zaczął spokojnie Éogar, kiedy w końcu zasiadł w fotelu i największym oparciu. - Od czasu waszego uwolnienia mej Esfeld, niespokojnie jest… w Zachodniej Bruździe i Zachodniej Marchii. Dunlandzkie klany rozzuchwalone coraz częściej i głębiej rajdy łupieżcze robią. Sadyby spłonęły po obu brzegach Iseny i krew się przelała. - mówił powoli z zachmurzonym czołem. - Przeto prosić was chciałem o ambasadorowanie. Raz już wam ta sztuka się udała, gdzie inni mogliby zawieść lub konflikt zaognić.

Spojrzał na młodego Eorlinga i skinąwszy pucharem ku niemu, przedstawił.

- Oto jest Thovis z Brzozowego Szczytu, posłaniec z Edoras, który rozkazy królewskie zawieszenia broni i pokoju z Giséala przyniósł. Trudno mi szukać pośród moich zbrojnych ciemnowłosych jeźdźców… a i temperamenty ich w tym czasie szczególnym więcej zaszkodzić powodzeniu poselstwa do dzikich ludzi niż pomóc by mogły. Zaiste miłości tutaj wobec takich aktów bezprawia nie ma, lecz wola króla jest zawsze rozkazem. Nadzieję mam, że jeśli obowiązki go nie wzywają inne, to również w te misję z wami ruszy. - spojrzał na młodzieńca. - Jeśli i wy na to przestaniecie. - zwrócił się do bractwa.

Thovis nie miał innych zobowiązań. Solidnych planów na lato również przecie żadnych. Wyprawa z poselstwem o zawieszenie broni nie była czymś co się lekkomyślnie odrzuca, kiedy prosi Marszałek Rohanu w sprawie, której życzy sobie sam król.

Natomiast Bractwo ową zaognioną sytuację znało już niemalże z pierwszej ręki, choć do Edoras wieści o wznowionych skirmiszach ich wcześniej jeszcze nie doszły. Obecność Cadoca, który mową dunlandzką władał lepiej niż wspólną, mogła okazać się nieoceniona. Na mapie zaznaczony region przy Isenie zakreślał oba brzegi. Ten Zachodniej Marchii oraz ten, który po przekroczeniu Wrót Rohanu, był dzikimi krajami dla Eorlingów, a miejscowym tam - Dunlandem.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23-04-2023, 10:19   #144
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
&GM&team

Słowa Éogara z Helmowej Roztoki mogły zawierać prośbę, ale prośba prośbie nierówna. Jeśli wyrzekłby ją prosty człek mogła nie mieć kompletnie znaczenia. Prośba Éogara stanowiła jednak zupełnie inną bajkę. To była prośba, której niełatwo odmówić, zwłaszcza, jeśli się chce cieszyć pobytem na terenach Rohanu. Potężny arystokrata, wódz oraz wpływowa osoba, a tym właśnie był pan Helmowej Roztoki, mógł ułatwić wiele rzeczy, otworzyć wiele wrót, ale też wielce przeszkodzić, jeśli miałby ochotę. Szaczególnie Thovisowi, jako Rohirrimowi. Członkowie bowiem owego Bractwa wszyscy byli cudzoziemcami, z obcej ziemi przybyłymi. Któż wie, czy pozostaną na tej ziemi, czy opuszczą ją powracając do swoich krain? Ale on to zupełnie inna sprawa.
- Oczywiście panie - ciemnowłosy Rohirrim skłonił się możnowładcy. - To dla mnie zaszczyt.

Marszałek z zadowoleniem skinął głową. Thovis generalnie nie spodziewał się takiego wezwania marszałka, ale uśmiechnął się na nie. Któż wie, czy taka dodatkowa misja nie przybliży go do wymarzonego celu. Ponadto wędrówka z Bractwem, które miało już swoje osiągnięcia, też była nie do pogardzenia. Przeto kiedy mógł oraz etykieta, rozsądek, tudzież grzeczność pozwoliła, podszedł do siedzących członków Bractwa skłaniając się gracko.
- Witam państwa, jako rzekł dostojny marszałek Éogar zwę się Thovis z Brzozowego Szczytu i jeśli zgodzicie się na moje towarzystwo podczas owej misji, wdzięczny będę za przyjęcie na ten czas do waszego zacnego grona.

Zwinnoręki, usłyszawszy w jaką to sprawę Marszałek zamierzył powierzyć Bractwu, starał się zachować obojętny wyraz twarzy, choć skrzywić się miał ochotę niepomiernie. W duchu liczył bowiem na wyprawę taką, jak choćby polowanie na Koniożercę o której słyszał opowieści czy podchodzenie porywaczy, w którym brał udział. A posłowanie, swatanie czy inne ambasadorowanie? Chociaż, jak już go nauczyło doświadczenie - można sobie było takim zadaniem wdzięczności możnych zaskarbić. W tym i taką, co mierzona jest w brzęczących monetach, co wobec ostatnich zdarzeń jakie zaszły w jego życiu, począł uważać za dość istotne.
Nie odzywał się więc, czekając aż głos zabierze ktoś z Bractwa, komu, jak mniemał, takie sprawy są bliższe. Na przykład pani Eliandis. Za to z ciekawością obserwował owego ciemnowłosego Rohirrima, co miał się stać ich nowym towarzyszem. A gdy ten podszedł, uniósł się z ławy i przedstawił.
- Zwinnoręki. Z Leśnego Ludu.

Leśny Lud. Ciemnowłosy Rohirrim nie całkiem wiedział, co człek imieniem Zwinnoręki ma na myśli. Wiele ludów żyje w lasach. Przeto odrzekł.
- Witaj więc Zwinnoręki. Niechaj Władcy Zachodu ześlą na ciebie oraz twoich bliskich pomyślność. Nie znam twojego ludu. Jeśli jednak zechcesz kiedyś opowiedzieć o swoich stronach, chętnie posłucham.
Wiedza jest silniejsza czasami niżeli stal, zaś Thovis ciekawski łaknął wiedzy niczym kania jastrzębia dżdżu.

Zaskoczył tym pozdrowieniem Leśnego Człowieka, który, może przez podobieństwo owych czarnych włosów bardziej rogaczowej powściągliwości podświadomie oczekiwał. Ale i ucieszył tą nieskrywaną ciekawością. Zapowiadała kompana chętnego do rozmów, a może i pieśni. Cadoc, chociaż bardzo przez Zwinnorękiego szanowany, raczej do gadatliwych nie należał. Z kolei powaga Eliandis trochę młodzieńca onieśmielała. Czuł jednak jakoś, że tu nie czas i miejsce na pogwarki, więc odrzekł szybko:
-Przyjdzie na pewno sposobność na opowieści. Bo i jam ciekaw twoich. Ale teraz chyba nie wypada gadać. - rzucił spojrzeniem w stronę marszałka.

Éogar sięgnął po kurze udko i z mięsem na kości w jednym ręku, a pucharem piwa w drugim, rozłożył ramiona.
-Jak w domu się czujcie.
- Pięcioro nas było gdyśmy ostatnio w widły Iseny i Adorn ruszali. Dziś tylko troje. Czwarty kompan zda się nam - Oznajmił Rogacz bez żadnego zniechęcenia przyjmując wiadomość o ciężarze jaki na ich barki składano. Skinął głową ciemnowłosemu Eorlingowi w zdawkowym acz uprzejmym powitaniu - Rogacz jestem.
- Masz dla nas lordzie jakieś dalsze posłowania szczegóły? Zgodzisz się spotkać z wodzami klanów poza Rogatym Grodem?
- Przez Wrota Rohanu pojedziecie na północny brzeg Iseny. Z moich informacji to stamtąd napadają. Klany po obu stronach mieszkają, lecz zachodnia marchię omińcie na razie. Lepiej Frecasburgu nie prowokować. Brakuje, żeby jeszcze oni do buntu się przyłączyli… - rzekł posępnie. - Najpierw słowo o zawieszeniu broni i warunki ich usłyszeć trzeba. Jeśli tylko żelaza chcą naszego próbować to tego mamy pod dostatkiem. Jeśli ich warunki wynegocjujecie korzystne to na Brodach Iseny może dojść do spotkania. Tak daleko wybiegać nie warto. Usłyszeć czego chcą wprzódy muszę.

Thovis słuchał jak inni słów marszałka, ale również zastanawiał się nad Dunlandczykiem. Sprawa właściwie ciężka. Po pierwsze Dunlandczyk, to źle. Po wtóre człowiek, który władcy Rohanu wyświadczył niemałe przysługi. Wedle wszelkiej wędrującej pogłoski miał i krzepę i męstwo. A to z kolei dobrze. Ponadto trzebaby było być orkiem pod względem umysłowym, żeby nie zdawać sobie sprawy, że Dunlandczyk w Dunlandzie mógł być najbardziej użyteczny ze wszystkich. Ale z trzeciej strony jak Rohan Rohanem, zawsze się walczyło przeciwko Dunlandczykom… noooooooooooo może nie zawsze, ale niejedna krew popłynęła po obydwu stronach. Choć jeszcze faktem było, iż przydarzały się związki szczęśliwe. Ech, świat jest pokręcony, a on jeszcze zbyt młody, żeby go jakkolwiek oceniać.

Póki co milczał, po pierwsze ze względu na swój wiek. Wydawał się najmłodszy wśród wybranych. Ponadto był jakoby przydany do grupy Skaczącego Konia. Nieprzystało więc mówić mu przed nimi. Natomiast generalnie, jako Rohirrim zgadzał się, że po nacechowanych prymitywizmem oraz brakiem umiejętności politycznych rządach ojca króla, Rohan powinien zażywać spokoju. Spokój wzkazany teraz był, aby powoli zapewnić spokój królestwa, wymusić na marszałkach jakąś współpracę oraz powściągnąć ambicje niektórych szlachciców.

Łatwo odnajdując się w roli przewodzącego i mówiącego w imieniu Bractwa, Rogacz przyznał takiemu rozumowaniu lorda rację. Eogar chciał spełnić królewski rozkaz. Ale nie jakoś specjalnie skrupulatnie. I być może słusznie. Frecasburg wiele by dał by dowiedzieć się o planach korony. I je zniweczyć. Klany zawsze szły za Wulfringami. A oni bardzo się do tego przyzwyczaili.
Z punktu widzenia Bractwa ważniejszym jednak było by nikt ich nie wziął za oszustów i szaleńców. Bo jego samego z takim posłaniem…
Wziął głęboki oddech pomny na naukę Czarodzieja.
- Dobrze by Thovis, jakiś znak Twój panie miał ze sobą. Symbol, że za naszymi słowami istotnie Twoja wola stoi. Ludzie tam nie nawykli do pytań czego by mogli chcieć od Władców Koni. Mogą nie uwierzyć słowom. A taki znak w rękach twojego krajana będzie najwłaściwszy.
-Jeśli kto honoru nie ma, to ani słowa, ani symbole go nie powstrzymają. Przeto niebezpieczne jest to posłanie. Choć słowo rohańskiego posła nie jest nigdy na wiatr rzucane, to proporzec weźcie. Tylko go nie straćcie upokarzając jego znaczenie. - odpowiedział marszałek.

Gdyby marszałek wskazał Thovisa, Rohirrim przyjąłby obowiązek, ale też honor chorągiewnego. Zresztą właśnie taka była sugestia Dunlandczyka. Ale stało się inaczej. Słowa Eogara były ogólne: „weźcie”, „nie straćcie”. Czyli nie do niego, a do całej grupy. Nie pchał się więc przed szereg nie wiedząc, co zadecydują jego towarzysze poselskiej wyprawy na tereny graniczne. Jeżeli więc zapadnie ich decyzja, będzie dzierżył ów symbol. Jeśli nie, to po prostu nie. Ostatecznie marszałek mógł rzec inaczej, skromny Rohirrim nie miał zaś zamiaru narażać się wpływowemu arystokracie.
- Nie upokorzymy jego znaczenia - odrzekł krótko Rogacz. Ale tym razem zrobił to nie od razu i jakby niechętnie. Obejrzał się przy tym wpierw w kierunku Zwinnorękiego, a potem Eiliandis po czym dodał - Wyruszymy niezwłocznie.
Zwinnoręki, którego czujne ucho wychwyciło wahanie w głosie towarzysza, zadumał się nad moment nad dziwnymi kolejami losu, przez które dumny Dunlandczyk po raz kolejny wyrusza posłować w imieniu (i pod znakiem) możnego Eorlinga, w towarzystwie dwojga obcokrajowców i Rohirrima, który wygląda jakby nim nie był.
Ale że z natury wolał działać szybciej niż wolniej, tedy zaraz przytaknął i rzekł:
- Ja jestem gotów.
 
Kelly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-04-2023, 15:45   #145
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


W rzeczywistości istnieje wiele różnych klanów „Dunlendingów” na zachód od Wrót Rohanu, co większość Rohirrimów nie do końca rozumiało. Drugi Marszałek chcąc uniknąć kłopotów z Wulfingami z Zachodniej Marchii, poinstruował posłów, aby przeprawili się przez Isenę w Brodach, a następnie podążali rzeką na zachód wzdłuż jej północnego brzegu. Gáesela mieli wioski po obu stronach rzeki, która biegła na zachód od Wrót, ale z informacji zebranych przez Éogara wynikało, że rebelianci, którzy powstali zbrojnie, mieszkali głównie na północnym brzegu.

Kilka mil na północny zachód od Grimslade bractwo mijało farmę splądrowaną tydzień temu podczas dunlandzkiego rajdu. Wieść o tym dotarła do nich w Helmowym Jarze, jak i innych potyczkach, ale ofiary widzieli po raz pierwszy. Zauważyli trzech rolników zajmujących się małym polem i kilka chorych zwierząt pozostawionych przez najeźdźców. Jeden z miejscowych, pomarszczona kobieta, dumnie pozdrowiła przejeżdżających jeźdźców mrużąc oczy przed słońcem zapatrzona w trzepoczący proporzec Skaczącego Konia.

- Bądźcie pozdrowieni Dzieci Éorla!

Pozostała dwójka wyglądająca na młode małżeństwo lub rodzeństwo zajęte było pracą nie zaprzątając sobie głowy jeźdźcami. W oddali widzieli zwęglone żerdzie zagrody i nadpaloną chatę.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 28-04-2023 o 15:48.
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-05-2023, 20:28   #146
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Zwinnoręki ściągnął wodze Szrona. Obrzucił wzrokiem to, co pozostało z farmy i jej ocalałych mieszkańców.
- Zatrzymajmy się - rzekł do towarzyszy. - Może im pomóc trzeba?
Zeskoczył na ziemię i prowadząc konia za uzdę, ruszył w stronę trójki Eorlingów.
- I wy bądźcie pozdrowieni, ludzie. Zdrowi, cali, nikt ranny nie jest?

Młoda para pracująca w polu wyprostowała się ogarniając pot z czoła i gestami rąk pozdrowili jeźdźców. Po chwili wrócili do przerwanej czynności. Natomiast pomarszczona staruszka unosząc suknię całkiem żwawo jak na sędziwy wiek ruszyła w kierunku Rodericka.
- Nic nam nie stało się. - rzekła podchodząc bliżej. - Umknęli my na widok najeźdźców i schowali. Szczęściem domy nie spłonęły doszczętnie. Ale splądrowali farmę i niemalże wszystkie bydło zabrali. - westchnęła.
Wskazała ręką ku długiemu domowi.
- Miodu dla was i wody dla koni waszych jednak mam, kochani. - rzekła zapraszająco. - Wieści jakie niesiecie z Rogatego Grodu lub Edoras?

- Królowi na sercu leży, by ustały najazdy i spokój zapanował. Tedy z polecenia pana z Rogatego Grodu z poselstwem poza Wrota Rohanu jedziemy - odpowiedział młodzieniec, po czym, zwracając do towarzyszy, spytał:
- Może zatrzymamy się tu na popas?
- To dobry pomysł - wyrzekł Rohirrim, zaś do miejscowych powiedział słowa powitania - Niechaj odwróci się od was karta złego losu - przyłączył się do Zwinnorękiego. Współczuł bowiem tym, których napaść pozbawiła niemal wszystkiego. Spójrzcie wszak, pomimo owej zgryzoty zapraszali oraz chcieli zaofiarować to, co mieli. Zaiste tak gościnnych ludzi jak na ziemiach Marchi nie szło spotkać gdzieś indziej, albo przynajmniej niewielu takich.
Kobieta z zatroskanym zadowoleniem przyjęła słowa zbrojnych.
- Pokoju nam trzeba. - załamała ręce. - Wtedy wróci handel jak niegdyś. Wcześniej wielu okolicznych rolników targów dobijało z Wulftingami i Giseala, my jednymi z nich. Może ludzie z zachodniej marchii tak zamożni nie są jak my, dzieci Éorla, lecz futra i zioła mają wspaniałe. Zawsze z nami handlowali honorowo. - westchnęła.
Rogacz rozejrzał się po zrujnowanym obejściu ponurym milczeniem jeno kwitując widocznym gołym okiem oznaki pożogi i poczynionego w gospodarstwie rozboju.
- Zostaniemy - potwierdził sugestie kompanionów - A za gościnę i wiedzę, odwdzięczymy się.
- Rzucę okiem na inwentarz - od razu dodał do Eiliandis, bo znać było, że pozostawione gospodarzom zwierzęta w złym były stanie i tylko dlatego je zostawiono.

Podczas popasu bractwo poznało kobietę jako Èardę córkę Èardfara oraz syna Holdlinga z młodziutką żoną Beylid.
Syn słysząc słowa matki o handlu wtrącił się do rozmowy.
- Oni od zawsze wrogimi wobec nas są i za wrogów mają. Pokój potrzebny, ale tylko miecza i włóczni usłuchają. Nadzieje mam, że ich poskromicie. A sprawcom odpłacicie dobrą lekcję dając innym!
- Widzieliście może ile koni ta banda liczyła i czy jakieś barwy klanowe nosiła. Alboście rozpoznali kogo wśród zbójców? - Zapytał Rogacz obracając w dłoni nadpaloną żerdkę.
Eiliandis z wdzięcznością przyjęła zaproszenie. Tym bardziej trzeba było docenić gest Eorlingów, że padli ofiarą brutalnej napaści. I choć jak ich nowy towarzysz, Thovis, współczuła tym ludziom, to nie widać tego było na jej twarzy. A przynajmniej nie dla tych, którzy jej nie znali.
Cadocowi kiwnęła głową w odpowiedzi.
- Pomogę Ci - rzekła.
Wprawdzie na zwierzęcych przypadłościach nie znała się tak dobrze jak na ludziach, ale czasami te same metody mogły podziałać. Diagnoza potwierdziła to co jej przyszło do głowy na pierwszy rzut oka. Zwierzęta zostawione były genetycznie anemiczne, słabe i miały wady których się nie uleczy; w środowisku naturalnym już dawno by śmierć je zabrała.

- Kilkunastu ich było. - odparła Éarda. - Koni nie mieli chyba, a uciekli w stronę rzeki ślady po sobie zakrywając.
Po chwili dodała.
- To młodzi wojownicy Gisèala. Przez syna mojego gniew przemawia. Chęć zemsty zakrywa prawdę. Z ludami marchii zachodniej i Dunlandu nawet współżyć można, bo oni jak i my chcą w spokoju zasypiać i mieć czym rodziny nakarmić. To tylko buntownicy i młodzi, więc łatwo podnieceni. Nie mieliśmy czasu im jednak się przyglądać.

Przyznać musiał Rogacz, że starsza kobieta wzbudzała w nim jakieś takie dziwne poczucie winy. Niechcianym je w głębi duszy znajdywał, ale też serdeczność w jaki Earda przemawiała sprawiała, że rad był tej rozmowie.
- Marszałek Eogar polecił nam odnaleźć wodzów Giseala. Ale radziśmy również wiedzy o wodzach innych okolicznych klanów. Wiecie może, w których sadybach ich szukać? Albo może o Imharze Donośnym słyszeliście?

Zastanowiła się.
- Nie słyszeliśmy.
Młodzi również zaprzeczyli głowami.
- My naszej ziemi nie opuszczamy i dalej jak Grimslade nigdy nie byliśmy po prawdzie i w Rohanie od dawna. - rzekła staruszka. - Cóż dopiero zapuszczać się na dzikie ziemie. Tam gdzie idziecie, co za Iseną jest i gdzie kto w ich wioskach mieszka to nie wiem nawet kto i wiedzieć mógłby… Chociaż… - zamyśliła się - pogranicze przemierza dziwna kobieta o szalonych oczach, co wędrowcom oferuje wskazywać drogę. Z Giseala ona plemienia jest i życie temu poświęciła domu własnego podobno nawet nie mając jak powiadają ludzie. Jeśli już kto, to ona może wam pomoże jeśli jeszcze żyje. Podobno szukać specjalnie jej nie trzeba jako, że sama zagubionych odnajduje. Niebezpieczne to powołanie i kolejny dowód na to, że nasi sąsiedzi serca na właściwym miejscu mają jako i my.
- Ciekawa to rzecz - przyznał Cadoc. Wiedział, że klany czasem opuszcza osoba, która wzbudza w reszcie współplemieńców… lęk, czy niepokój. W klanie Rogacza nie było inaczej. Ludzie ci bywali uznawani za szaleńców, lub przynajmniej dziwaków. Ale w potrzebie zasięgano ich rady - Dzień w sile. Rzeknijcie tedy pani, w czym pomóc byśmy mogli w gospodarstwie, bo szkód niemało. Zwinnoręki cieśla zawołany, a ja i Thovis możemy drwa narąbać. Misja nasza nie zając, a i ustalić kierunki musimy.
Wyraźnie chciał coś przedyskutować z resztą Bractwa przed podjęciem dalszej wędrówki.

Eorlingowie z początku grzecznie chcieli odmówić, ale od słowa do słowa przyznali, że mogą potrzebować pomocy z naprawą żurawia, który płonął i teraz nie nadaje się do czerpania wody.

Gdy więc Eiliandis kończyła oględziny zwierząt Thovis, Cadoc i Zwinnoręki zabrali się do pracy. Znający się na rzeczy młodzian z Mrocznej Puszczy w mig rozpoznał jak urządzenie działało wcześniej i jakie elementy będą im potrzebne, a nawet jak ze sobą połączyć. Trzeba było więc tylko trochę popracować siłą za co Rogacz i Thovis pod nadzorem Zwinnorękiego wzięli się bez margania. Praca zaś nie okazała się żmudna. Przeciwnie. Zazwyczaj nawykli do samodzielnego działania mężczyźni odkrywali, że współpraca popłaca. A i widok tych trzech mężczyzn, Rohirrima, Dunlandczyka i Leśnego Człowieka pochłoniętych prostą pracą przerywaną z rzadka jakimś nieskomplikowanym męskim żartem miał w sobie coś co mogłoby przegnać troski z niejednej strapionej duszy. Dość, że ponury nastrój opuścił nawet młodego zięcia Eardy gdy przyszedł w połowie pracy poczęstować Bractwo miodem. Dopiero później praca ugrzęzła w miejscu mimo kilku autorskim zmianom wprowadzonym przez Rogacza, które miały zmniejszyć wysiłek przy użytkowaniu, żuraw pozostawał niewzruszony na ich starania. I gdy zaszła groźba, że praca przełoży się na dzień następny, z oględzin zwierząt wróciła Eiliandis. A choć Gondoryjce gospodarskie urządzenia były równie bliskie co handel i polowanie, zakasała rękawy i świeżym spojrzeniem znalazła lukę w męskim rozumowaniu. Żuraw zaś jeszcze przed wieczorem elegancko wyciągał wodę. Co też Rogacz uczcił wylewają pierwsze wiadro na Zwinnorękiego, który mimo cennych wskazówek najmniej przyłożył się do pracy fizycznej. I wyglądał przy tym Dunlandczyk na szczerze rozbawionego.


***

- Musimy ustalić nie tylko nasz kierunek. - rzekł Rogacz gdy po pracy usiedli we czwórkę w samotności - Ale i zamiary.
Dunlandczyk mówił powoli. Nie patrzył na nikogo z pozostałych. Wzrok miał wbity w podniesioną gdzieś nadpaloną szczapkę z płotu, czy czegoś innego, którą obracał w dłoniach. Znać było na jego obliczu frasunek.
- Drogi na chwilę obecną widzę dwie. Pierwsza jest taka, że idziemy na zachodnie pogórze Gór Białych. Wśród tamtejszych klanów jest człek sławny i uznaniem się cieszący. To Imhar Donośny. Dzięki nieobecnej już wśród nas Yaraldiel, ma on powód do wysłuchania nas i poparcia naszej sprawy. Druga wiedzie za Isenę gdzie popytalibyśmy o ową obieżyświat. Nie wiem co by mogła nam dać jej rada. Ale w żadnym razie nie uda nam się bez jakiejś pomocy z wodzami Geasela. Musisz wiedzieć Thovisie, że nasze ostatnie z nimi spotkanie nie było przyjazne. I choć obyło się bez rozlewu krwi, to mają nas, a szczególnie mnie i Eiliandis za wrogów. Co więcej, Lord Eogar niestety o tym wie. Dlatego nie mam pewności, czy rad on bardziej fiasku, czy sukcesu tego przedsięwzięcia. Bo jeśli Rhonwen i Caswelun rękę na jego posłów i sztandar podniosą… co stanie się niechybnie… to byłby to wszak dobry powód by wojenną ścieżkę kontynuować. A nawet grimbornowym mieczem posłuch zaprowadzić. Już bez zagrożenia ze strony Cenrica.
Zastanowił się Rohirrim. Pomimo wieku nie był, jako wielu innych, szaleńczo narwany, lecz krew która wewnątrz żył jego płynęła, popychała go również ku głębszym rozmyślaniom. Poruszył ramionami, ścisnął usta, uniósł brwi sięgając ku swojemu umysłowi. Rzeczywiście misja była niełatwa oraz konieczne stawało się zachowanie najwyższej ostrożności, żeby nie przyszło stać się sprawcami jeszcze większego zamętu. Za coś takiego król na pewno nie rzekłby im miłych słów.
- Słyszeć to nie słyszałem nigdy o takiej niewieście, która wspomaga wędrowców. Ale czy nie uważasz, mości Rogaczu, iż na owego Imhara Donośnego zawsze przyjdzie czas? - mówił powoli, jakby ciągle rozważając. - Jeśli rzecz nie wyjdzie ze wspomnianą kobietą, ruszajmy do niego. Zaś co do lorda marszałka, cóż. Nie jest to jakakolwiek tajemnica, jakie zamiary żywił ostatnimi czasami. Wykonuje oczywiście, jak każdy dobry poddany królewski, rozkazy Jego Wysokości, ale może rację masz, że jakoś nie zmartwiłby się niepowodzeniem misji. My jednak musimy zrobić wszystko, by misję wypełnić, nawet jeśliby się nieco przeciągnęła. Przeto chyba rozważnie byłoby wykorzystać szansę owej kobiety. Jeśli się nie uda, ruszymy do Imhara Donośnego.
- Prawda - pokiwał głową Rogacz - Imhar nigdzie się nie wybiera. Zdążymy doń.
Po czym spojrzał na Eiliandis i Zwinnorękiego oczekując by i oni się wypowiedzieli.

- Mnie się zdaje, żeby najpierw owej szaloonokiej przewodniczki poszukać - Zwinnoręki po krótkim namyśle przychylił się do zdania Thovisa. Bo jeśli ów Imhar znany jest i poważany, to i pewnie odnaleźć go w razie czego trudno chyba nie będzie. A chociaż on, jako człek uznany pośród klanów, jako rzekł pan Rogacz, może dać poparcie sprawie o którą nam idzie, to kto wie, czy wpierw bardziej szalonej drogi nie popróbować. Bo i cała nasza misja, trochę taką okazać się może. A że owa nieznajoma nie do końca wiadomo gdzie się obraca, to lepiej poszukać jej szybciej niż później.
Eiliandis nie zamierza się wyłamywać. Rozmowa z kobietą, o której wspominała ich gospodyni wydawała się bardzo rozsądná propozycją, nawet jeśli wywołała w młodym Rohirrim widoczny opór.
- To dobry pomysł, żeby z ową kobietą. Jeżeli jej szybko nie znajdziemy wtedy ruszamy do Imahra.
Gondoryjka uśmiechnęła się lekko na wspomnienie ich towarzyszki. I choć elfka opuściła ich jakiś czas temu, to nadal wywoływała ciepłe wspomnienia. A w takiej misji jak, takiej z kategorii beznadziejnych i z góry na porażkę skazanych, przydałaby się chłodny osąd Yáraldiel.
- Postanowione zatem. Misję podejmujemy podle króla. A za kierunek ową kobietę obieramy. - Rzekł Rogacz odrzucając precz w końcu zwęglony szczątek. - Jeśli wierzyć pani Eardzie nie powinno być to trudne. Ot pobłądzić na pograniczu i popytać. Tak też uczynimy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-06-2023, 03:20   #147
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację


Bractwo po opuszczeniu rodziny farmerów, których wdzięczność zaskarbiło sobie naprawą żurawia, przed zmrokiem dotarło do Brodów Iseny. Było jeszcze wystarczająco dużo światła, by przeprawić się przez wodę po wyłożonych wieki temu kamiennych płytach i wkrótce przeprawili się na drugi brzeg. Zachodnia droga pięła się szybko w górę, strzeżona z obu stron przez starożytne ziemne forty, zbudowane na szczycie dwóch niskich wzgórz. Stare fortyfikacje zwyczajowo nie były obsadzane załogami, ale ostatnie okoliczności skłoniły Drugiego Marszałka do wysłania kontyngentu jeźdźców na wartę. Wzmocnili grodziska otaczające każde wzgórze wysoką palisadą, przerywaną solidną drewnianą bramą. Stamtąd wyruszały patrole w sile tuzina, aby strzec pogranicza i przynosić wieści o kłopotach.

Strażnicy przy bramie południowego fortu powitali bractwo i zabrali na spotkanie z kapitanem. Eiliandis wyczuła, że wielu ze zbrojnych miało zakłopotane serca, podczas gdy inni twarde jak głazy spojrzenia. Dokonywali ostatnio okrutnych czynów.
Dowodził młody człowiek o długich, rozpuszczonych włosach i bez brody.

- Léofward, syn Béowarda. - rzekł kapitan do przybyłych na powitanie.

Thovis słyszał o jego ojcu, który słynął z męstwa w służbie Zachodniej Bruzdy okrywając się uznaniem i sławą, która dotarła i do stolicy. Zmarło mu się parę lat temu staremu weteranowi, a teraz jego potomek jak widać służył Drugiemu Marszałkowi idąc śladami rodziciela.

Kapitan miał spojrzenie przenikliwe i niecierpliwe.

- Kim jesteście i w jakiej sprawie przybywacie?

 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-07-2023, 08:22   #148
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
wszyscy



Thovis skłonił się przed wodzem obsadzajacego fort wojska. Wcale nie dziwił się, że nie są witani “kwiatami”. Léofward musiał być ostrożny, szczególnie przy takiej nietypowej grupie jak oni. Mogli być wszak szpiegami, zresztą nawet jeśli nie, nikt nie lubi obcych włóczących się po terenie granicznym.
- Witaj kapitanie - ozwał się - nie dziwota, że syn tak zacnego wojownika objął ważną funkcję kierowania nadgranicznym wojskiem. Co do nas, jestem Thovis z Brzozowego Szczytu. Moi kompani zaś za twoim pozwoleniem przedstawią się sami - Rohirrim nie chciał się pakować naprzód bardziej niż musiał. Jakby nie było, nie stanowił części ich grupy. Faktycznie to został raczej przyłączony i nie czułby się najlepiej odgrywając wobec nich jakąś wiodącą rolę. Raczej, jak mu się wydawało podczas wędrówki, najwięcej do powiedzenia przez swoją moze charyzmę, może doświadczenie, miał Dunlanczyk Rogacz, więc Thovis raczej ograniczał się z jakimś reprezentowaniem wszystkich. Nie mniej musiał wyjaśnić. - Wyruszyliśmy na wyprawę z polecenia Marszałka Éogara - ukazał proporzec wskazując na prawdziwość słów swoich kontynuując - pograniczem pierwej, później jeszcze ziemiami Dunlandu.

- Niebezpieczny to czas na złe ziemie wyjazdy. Dzikusy atakują nasze wioski a za mało was, aby łupnia im dać, a i na zwiad też nie wyglądacie. A łupnia trzeba im dać takiego, że się długo nie otrząsną i na długo zapamiętają. - popatrzył na trzepoczący wściekłe na wietrze proporzec. - Rozkazy dla nas z Helmowego Grodu niesiecie jakie?
Rohirrim rozłożył ręce.
- Niestety nie, zacny kapitanie, ale rzec mogę, iż nasza misja wiąże się z zapobieżeniem owym napadom. Nie mam prawa nic ci polecić, ani przekazać, ale przypuszczam, zauważ, jest to wyąłcznie przypuszczenie, iż po myśli Marszałka, głównie zaś po myśli Jego Wysokości jest, aby jeśli możliwe to, nie eskalować jakiś czas konfliktu.


 
Kelly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-07-2023, 16:41   #149
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację


-To szaleństwo przecież! - prychnął młody oficer. - To plemię plugawe na żadne układanie się nasze nie zasługuje przecież. W sojuszu w orkami są!

Widać było, że Rohirrim szersze nienawidził Dunlendingów i wcale tego nie ukrywał.
Eiliandis w milczeniu przysłuchiwała się wymianie zdań między przedstawicielami władców koni. W myślach oceniła młodego oficera i to bardzo surowo. Im dłużej przebywała z tymi ludźmi, tym bardziej wydawali jej się niereformowalni i zaślepieni w swoich postrzeganiu świata. A ich misja coraz mniej wykonalna.
Córka Eadwearda powstrzymała się jednak przed jakimkolwiek komentarzem. Jednak nie zamierzała milczeć całkowicie.
- Pozwól panie dowódco, że przedstawię się. Jestem Eiliandis, córka Eadwearda z Gondoru. Jak już mój towarzysz wspomniał jesteśmy tu na na polecenie lorda Éogara - mówiąc to miała nadzieję, że oficer dzieli im niezbędnego wsparcia pomimo swojej niechęci.
Leśny człowiek odczekał, aż Gondoryjka skończy mówić, po czym wstąpiwszy o krok skinął kapitanowi głową i rzekł.:
- Jam Zwinnoręki, z Leśnego Ludu, przez twych pobratymców z Edoras zwany Ladufastem. Choć z odległych stron pochodzę, królowi Thenglowi służę - gestem dłoni wskazał zawieszoną na rzemieniu monetę z Skaczącym Koniem, połyskującą w wycięciu kaftana. - Po jego woli, a zarazem i z polecenia Drugiego Marszałka wraz z towarzyszami ku dunlandzkim ziemiom jadę - dokończył i, dumnie wyprostowany, utkwił spojrzenie w twarzy Eorlinga.

- Rogacz ja zaś jestem. Z tą samą misją. - rzekł na końcu Dunlandczyk - Radziśmy wieściom z pogranicza. I schronieniu na noc. Czy przyjmiesz nieznajomych w ten niespokojny czas?

- Zostańcie na noc i jak długo potrzebujecie do wyprawy na dzikie ziemie. - mówił niechętnie nadal wzburzony wieścią o rokowaniach z Dunlandczykami. - Wszyscy oni nic nie warci. Kiedyś to był porządek za króla Fengela! Teraz jak wilki nas kąsają a na takie co pod sadyby podchodzą to nagonki się robi! O czym z nimi gadać!?Żaden Dunlandczyk nie chce pokoju! Żaden nie będzie posłuszny królewskiemu prawu! Przecież oni zabijają jeńców przy czerni księżyca! Nawet dzieci swe oddają orkom, com sam na własne oczy widział! Po ostatnim ich rajdzie na nasze farmy z rozkazu marszałka dwie ich wioski w odwecie z mymi ludźmi pod ogień i miecz wziąłem. Uciekając na mokradła w lasy zemstę przysięgali w tych ich skrzeczących językach!
- Być może król oraz marszałek mają jakieś specjalne informacje - rzekł Rohirrim nie chcąc zaogniać sytuacji. Stanowczo poruszyła go kwestia ofiarowania swoich malców orkom. Kapitan spostrzegł coś takiego. Mówił prawdę, ale wszak mówiąc ją, niekoniecznie musiał rozumieć wspomnianą sytuację. Tak, tymi myślami Thovis nabrał przekonania, że trafił w sedno. Kapitan nie do końca wiedział, co widzi.
Oblicze sadzowłosego drgnęło, a on sam wziął głęboki oddech maskując ten fakt dłonią, którą potarł niby w zastanowieniu po zarośniętej twarzy gdy szczęśliwie pierwszy głos zabrał Thovis. Dało to Rogaczowi niezbędny moment na zebranie myśli. I szybko dotarło do niego, że głupota tego oficera może być korzyścią, a nie zawadą.
- Cuir air do chinn connlaich fuilteach - odrzekł - Taki język wtedy słyszałeś Leofwardzie? Znam go. Mógłbym wracając zdać ci raport z tego co zasłyszałem.
- "Krew wymaga tylko więcej krwi, którą walka ta zbyt długo już się karmi. " - takie były królewskie słowa, które ze Złotego Dworu przyniósł nasz towarzysz - Zwinnoręki skinął w stronę Thovisa. - Tedy pewnie i panu marszałkowi nie po myśli byłyby teraz zbrojne wypady przeciw klanom... przynajmniej póki się nasza misja nie rozstrzygnie.
Młody kapitan w milczeniu ważył słowa przyjezdnych. Gniew z jego oblicza zdawał się uchodzić zastąpiony poczuciem obowiązku wobec woli przełożonych.
- Trudne macie zadanie. - w końcu rzekł posępnie. - Dobrze, że i szpiega macie co mowę barbarzyńców zna - patrzył głównie na Thovisa podczas rozmowy. - a skoro tak, to i pewnie wiecie gdzie i do kogo jechać. Mnie to oni wszyscy za jedno nic warte plemię cokolwiek by o nich nie mówić. - rzekł z pogardą.
Cóż można było zrobić. Kapitan swoje pewnie służył na owej granicy. Thovis słyszał wielokroć, jak ojciec choćby opowiadał, czy wyśpiewywał historie konfliktów. Czy spór rohańskich mistrzów koni oraz prymitywniejszych plemion zza granicy mógł być niczym arcystara piosenka? Marne szanse, boć pewnie tacy jak Léofward, silny, napalony, niechętny istnieją po obu stronach konfliktu.
- Osoba owa - wskazał na Rogacza - nie jest szpiegiem, acz zna faktycznie język Dunlandu oraz posiada znajomość owych krain. Wykonuje, jako reszta, wolę naszych włodarzy, którym ja wierzę oraz ufam ich oczywiście mądrości.
Wyjaśniając sytuację Rogacza stawał nie tylko w jego obronie, ale stawiał konkretnie sprawę. Thengel oraz Marszałek rozkazali, więc dla uczciwego człeka sprawa była całkowicie oczywista. Osobiste kwestie, opinie, przypuszczenia Léofwarda stanowiły prywatną sprawę, ale pomoc przy misji, ewentualne wsparcie i takie tam, to już nie jest kwestia własnych przekonań, ale służby królowi oraz Rohanowi.
Westchnął.
- Acz całkowitą rację masz kapitanie, że misja nie jest łatwa. Wszystko przynieść może, sukces, jak porażkę, acz uczciwy człek otrzymując rozkaz musi wykonać go jak najlepiej potrafi. Właśnie staramy się tak postępować oraz właśnie taka myśl przyświeca nam za granicznym terenem.
- Kto gardzi rozkazem ten szkodę ponosi. - zgodził się Eorling. - Nagrodę otrzyma, kto rozkaz szanuje. Ojciec mój tak mawiał. Jam swoje rozkazy sumiennie wypełnił. Waszych nie zazdroszczę. - dodał szczerze. - I życzę powodzenia. - rzekł życzliwie.
- Właśnie wyrzekłeś, kapitanie, powód, któremu rodziciel twój zawdzięcza sławę, jak Rohan szeroki. Wielu słysząc imię Béowarda, wie, że słyszy imię nie tylko znacznego wojownika, któren na służbie Zachodniej Bruzdy czynami mężnymi słynął, ale człeka też prawości wielkiej. Cieszę się, iże poznać mogłem jego syna, któren śladami owymi również stąpa. Niechaj również tobie wszelaki sukces towarzyszy - rzekł Thovis, który faktycznie słyszał imię cieszącego się świetną sławą woja.

Dunlandczyk skinął dyskretnie Thovisowi głową w niemym geście uznania dla sposobu w jaki ten zjednał im rohańskiego żołnierza, po czym gdy szli już w kierunku obozu jeźdźców, zagaił oficera.
- Na jednej z farm spotkaliśmy rodzinę. Wspomnieli o pewnej samotnej, wędrownej kobiecie, która przebywa na pograniczu. Być może z mojego ludu. Czy twoi jeźdźcy nie meldowali ci o spotkaniu z kimś takim?

-Dera. - rzekł Eorling. - Na pewno o tą dzikuskę chodzi. Każdy na pograniczu ją zna. - zerknął na Dunlandczyka jakby reflektując, że otwarcie przy okazji obraził rozmówcę. - To szpieg lub wariatka. - dodał na wyjaśnienie. - Jakieś takie dziwne oczy ma jakby wiedźmowe. A rzeczy jakie wygaduje i jak się nosi to… sami zobaczycie… na pewno ją spotkacie. Wyjdzie zza rogu jak żmija spod kamienia w najmniej oczekiwanym momencie…
Rogacz skinął głową bez cienia urazy na obliczu jakby słowo “dzikus” było tym samym czym “czarnowłosy”.
- Będziemy pamiętać. A jeśli idzie o okoliczne klany. Wszystkie jednako agresywne? Czy są i takie, które się trzymają na dystans na razie?
Kapitan zdawał się nie rozumieć pytania.
-Całe plemię dunlandzkie jest wrogie. - odpowiedział pewnym siebie głosem. - Klan Wulfringów pewnie też już się szykuje. I tym mieszańcom ufać nie można.

Codocowi było oczywiste, że młody Eorling nie rozeznaje się kompletnie w klanach i strukturach dunlandzkich sąsiadów biorąc wszystkich za jedno i to samo zagrożenie.

- Zapewne - przyznał skwapliwie Rogacz orientując się, że po pierwszym uderzeniu krwi rozmowa z tym oficerem przestała go mierzić, a przeciwnie uczyć nowego - A co do onych orków… Nie codziennie takie widoki się ogląda. Gdzież do tych konszachtów doszło?

-Buntownicy co nas najeżdżają, żyją wzdłuż rozlewisk Iseny, a te ziemie tam nazywają Czerwonym Wrzosem, jak i rzekę co tam tym kolorem barwi brzegi. Tam widziałem jak uciekały ich dzieci z orkami przed nami. W głąb bagien, gdzie ich konno nie było jak ścigać.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 02-08-2023, 23:45   #150
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Z nastaniem brzasku bractwo wyjechało przez drewniane wrota otoczonego palisadą fortu. Nim zniknęli za granią wzgórza, odprowadzani byli wzrokiem młodego kapitana, który z niechęcią pokręcił głową chmurnym spojrzeniem ogarniając niebo nad północnym brzegiem Iseny.

Pierwszy dzień okazał się bezowocnym i mimo zapewne bliskiej odległości okolicznych wiosek, nie spotkali żywej duszy, ani świeżych śladów czyjeś obecności. Jakby okolica była opuszczona, niezamieszkana. Cadoc wiedział, że klany celowo chowają swoje osady przed obcymi wykorzystując do tego sojuszniczy teren jak tylko było to możliwe. Zapewne łatwiej mogło byłoby podróżować łodzią wzdłuż Iseny niż na końskich grzbietach.
Thovisa urzekało dzikie piękno tej tajemniej krainy, zaledwie kilkanaście mil od granic Rohanu, a jakże innej od falujących traw życiodajnych stepów.
Eiliandis przebywanie w okolicy tak innej od miejskiej i cywilizowanej tym bardziej otwierało wyobraźnię, ale kojącej pewności dodawało towarzystwo Rogacza oraz Zwinnorękiego, którzy radzili sobie w tym terenie nadzwyczaj dobrze.

Dopiero na początku drugiego dnia po kluczeniu, zawracaniu i odkrywaniu coraz to nowych przeszkód, posłańcy z Rogatego Grodu zorientowali się, że niewiele ścieżek i śladów wytycza jakiekolwiek faktyczne szlaki na tej ziemi. Wtedy Leśny Człowiek wdrapawszy się na najwyższe w okolicy drzewo rozeznał się w terenie. Plątanina krzewów, drzew i innej przyrzeczonej roślinności kryła wiele rozmokłych łąk, bagnistych traw, stojących oczek wodnych oraz szemrzących strumieni. Trzymanie się linki brzegu, który wił się rozdzielając postrzępiony często prowadząc do niedostępnym koniom przeszkód, przypominał kluczenie w żywym labirtyncie.




Prolonged task: potrzeba 9 sukcesów TN16 z Explore, Hunting lub Search

Pierwszy dzień:

Roderick (Natural Watchfulness) Explore TN14: 6 + 3, 2, 1 = 12

Roderick: Explore TN14: 5 + 5, 3, 1 = 13

Cadoc: Hunting TN14: 8 + 6*, 4, 2 = 20* 2 sukcesy +1PR

Eiliandis: Search TN14: 3 + 4 = 7

Thovis: Search TN14: 4 + 3, 6*, 3 = 16* dwa sukcesy +1PR

Roderick Hunting TN14: 7 + 8,4,6* = 25* 2 sukcesy +1PR

Cadoc: Explore TN14: 6 + 3,1 = 10

Eiliandis: Explore TN14: 1,2 = 3

Thovis: Explore TN14: 6 + 1 = 7


Drugi dzień:

Roderick (Natural Watchfulness) Explore TN14: 9 + 6*, 1, 6* = 22** 3 sukcesy



Później w oddali zobaczyli nadrzeczną osadę, na którą składał się szereg chat wzniesionych u czerwonawego brzegu, częściowo nad wodą dzięki podtrzymującym je palom.
Zbliżając się zorientowali, że wioska jest opuszczona, domostwa zniszczone, a po niektórych zostały tylko zgliszcza spalonych kikutów czarnego drewna.

Swąd śmierci wisiał nad tym miejscem.

Między domami nieruchomo wykręcone w niespokojnych pozach leżały pokrwawione ciała Gáesela. Tam, gdzie upadły pod ciosami. Gnijące, spuchnięte i rozwleczone przez drapieżniki, ptaki i insekty.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172