Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-07-2023, 04:07   #417
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 105 - 2526.II.19; mkt; popołudnie

Czas: 2526.II.01; wlt; przedpołudnie
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, obóz główny
Warunki: na zewnątrz: dżungla, łag.wiatr, pogodnie, skwar, hałas tłumu



Wszyscy



- Trzy i pół tygodnia, prawie miesiąc… Ale nie powiem abym za tym tęsknił. - główny wódz wyprawy do piramid w zamyśleniu rozejrzał się po tym obozowym pobojowisku. Z siodła miał nieco lepszy widok niż większość jego armii poruszająca się pieszo. Uśmiechnął się w zadumie widząc te obozowe pobojowisko. Zostawiali po sobie czarne ślady po wypalonych ogniskach, gołe plamy ziemi po namiotach i wydeptane ścieżki między nimi. Rzucały się w oczy dwie główne alejki jakie do wczoraj stanowiły główne arterie komunikacyjne a oraz zamiennik placu apelowego. Do tego porzucone śmieci, niespalone drwa, połamane kawałki broni czy drewna, puste beczki i skrzynki jakich nie uznano za warte zabrania. Pospolity widok po obozowaniu armii lub podobnie dużej grupy ludzi w polowych warunkach.

- Pierwszy deszcz to zmyje i niewiele z tego zostanie. Za tydzień wszystko zacznie zarastać, za miesiąc zacznie się pora deszczowa a za rok to już trzeba będzie się naszukać i mieć farta aby coś z tego znaleźć. I to pewnie przypadkiem albo jak ktoś co jest teraz z nami by tu wrócił. - okulawiony i jednoramienny Alvarez jaki pod koniec zeszłej pory deszczowej złożony gorączką przyniósł do miasta wieści o legendarnych skarbach piramidy i jedną, ocalałą złotą blaszkę uśmiechnął się sentymentalnie. Estalijski kapitan pokiwał głową, machnął ręką i spiął wodze swojego rumaka. Ruszył w stronę grupki barwnych wojowniczek i ich królowej jaka dzisiaj, na pożegnanie przyjechała na jednym z culhanów.

Kapitan i królowa, żegnali się ciepło, przyjaźnie i z szacunkiem należnym drugiemu władcy. Przeprowadzka z piramid do głównego obozu pomogła zachować dyscyplinę i uniknąć skandalicznych sytuacji. Z jednej strony zwykli wojacy dostali swoje obiecane skarby i tak jak przewidywał kapitan chcieli je jak najszybciej wydać w mieście. W dżungli niezbyt było co z tym złotem robić. Tylko ciążyło po sakwach i każdy zazdrośnie strzegł swojego. Wcale nierzadko szybko zmieniało właściciela gdy żołnierze przegrywali je w karty za sumy o jakich wcześniej nawet nie było ich stać aby marzyć. Płacili nielicznym markietankom za ich wdzięki i usługi jakby już zostali wielkimi panami co mają hojny gest. Jednak czasem wybuchały sprzeczki a nawet bójki bo ktoś, coś komuś zabrał, ukradł albo chciał. Do tego dżungla zbierała swoje gorączkowe żniwo i po dwóch miesiącach niezbyt dobrego żywienia, w tropikalnej duchocie coraz więcej było chorych niż rannych. Świeże dostawy owoców i dziczyzny jakie przynosiły gospodynie spowalniały ten proces ale nie mogły go zatrzymać. Zapasy zabrane z portu lub kupione u Norsmenów w Leifsgard też się kurczyły a czekała ich jeszcze droga powrotna przez dżunglę. Dlatego wczoraj, w ostatni Festag pierwszego miesiąca nowego roku kapitan odprawił ostatni apel i ogłosił, że jutro, w pierwszy dzień nowego tygodnia i miesiąca to będzie dobry moment aby zacząć nowy rozdział i zacząć powrót. Powrót do domu. To chyba ucieszyło wszystkich bo dla przybyszy zza oceanu ta piekielna, zdradliwa kraina jawiła się jako wylęgarnia węży, pasożytów, trucizn i pułapek jakie tylko czychały aby ich dopaść. Złoto już mieli więc chętnie by wrócili do cywilizacji. No a dziś właśnie był ten nowy Wellentag i pierwszy dzień Jahrdrung więc ostatecznie żegnali się z tymi egzotycznymi wojowniczkami, ich tajemnicami i piramidami i zaczynali powrót do domu. I dlatego dwie armie stały naprzeciwko siebie ale bynajmniej nie we wrogich zamiarach.

Na pierwszy rzut oka różniły się wyglądem i aparycją tak samo jak przy pierwszym spotkaniu. Jedni dla drugich zdawali się być równie obcy i egzotyczni jak miesiąc temu. Ale w przeciwieństwie do pierwszych spotkań i kontaktów teraz nieufność zeszła gdzieś w cień i na pierwszy plan wysunęły się przyjazne pożegnanie. Amazonki swoim zwyczajem obdarowały przybyszy wieńcami i girlandami kwiatów. Nawet zwykły wojak nie mógł się czuć pominięty bo miał jakieś kwiaty na pamiątkę. A i przykład obojga władców też działał na poddanych i podwładnych.

- Królowa Aldera żegna zacnych sojuszników zza morza! Cieszy się, że rozstajemy się w przyjaźni! W przeciwieństwie do innych co byli tu tylko zabijać, rabować, gwałcić i porywać nasze siostry i dziedzictwo! Wy okazaliście się godnymi naszej gościny i zaufania! Dlatego będziecie mile widziani jeśli zechcecie tu powrócić jako goście! - królowej Alderze siły i charyzmy nie można było odmówić. Dumnie i władczo się prezentowała w swoich barwnych piórach, egzotycznych malunkach i oraz złotymi ozdobami i kamieniami w rytach całkiem nieznanych zza oceanem. Głos też miała potężny i nawet z mowy ciała i barwy głosu można było domyślić się jej przyjaznego pożegnania. Ale jej słowa na reikspiel tłumaczyła niezawodna Majo.

Oczywiście nie wszystko było tak gładko jak to dyplomatycznie żegnała się tutejsza królowa. Gorączka złota była wśród jej gości silna i tak naprawdę to ona była jednym z motywów dla jakich kapitan zdecydował się dłużej nie zwlekac z opuszczeniem złotnośnych piramid. Na swoich oficerów scedował dopilnowanie aby wojacy nie łazili do piramid. W tym znów Carsten niejako wrócił do swojej pierwotnej roli dostając nawet ponownie górali Olmedo do pomocy. Musieli utworzyć coś w rodzaju kordonu patroli jakie wyłapywały by “zagubionych” co by mieli zamiar poszperać na własną rękę jeszcze troszkę skarbów z piramid. Jakby tego mało to Amazonki postępowały podobnie. I jak komuś mimo wszystko udało się przekrać to chyba był w tym na tyle dyskretny i wyśmienity, że nie było z tego żadnej afery. Potwierdzało jednak, że przebywanie zbyt blisko piramid może w końcu zaowocwać jakimś przykrym incydentem. A de Rivera wolał mieć za plecami uśmiechy wojowniczek Aldery niż ich strzały i włócznie.

Teraz jednak rozległy się oklaski i wiwaty. Zapanowała nietypowo przyjacielska, wręcz braterska atmosfera. Gdy już wiadomo, że pisze się ostatnie wersy tego rozdziału i zaraz karta tej księgi się zamknie kończąc swoją opowieść i zacznie pisać następną. Amazonki oprócz kwiatów wręczały swoim sojusznikom drobne upominki. Zwykle jakiś wisiorek lub bransoletę o typowej dla nich a całkiem obcej za oceanem sztuce zdobniczej. To miała być niejako przepustka gdyby ktoś z nich chciał wrócić. Bo nie ukrywały, że do obcych, zwłaszcza mężczyzn, zwłaszcza uzbrojonych mężczyzn, to są z natury nieufne. Ale z ich relacji wynikało, że nie miały zwykle z nimi zbyt przyjaznych doświadczeń. A w dżungli trudno jest rozpoznać z kim ma się do czynienia i taki wisiorek czy bransoleta miał w tym pomóc. Być może dlatego były z obsynitu, drewna, kości czy niezbyt cennych kamieni aby była mniejsza szansa, że wojacy sprzedadzą je przy pierwszej czy kolejnej okazji. Jedynie ci znamienitsi jak kapitan, jego zaufani oficerowie, śmiałkowie z piramidy czy oczywiście Zoja dostali taki medalik w złocie.

- Dziękujemy ci potężna królowo! I żegnamy was, dzielne wojowniczki życząc powodzenia! Dziękujemy wam za wszelką pomoc w tej przekletej dżungli! To był zaszczyt was poznać i walczyć u waszego boku! Zapewniam was, że przez morza i kontynenty rozniesie się sława o waszym męstwie i mądrości! - zapwenił ze swojej strony konny kapitan a tym razem Majo tłumaczyła jego słowa na swój własny język aby przekazać je królowej i swoim siostrom. To dopełniło to oficjalne pożegnanie. Znów wybuchły oklaski, uśmiechy i radosne spojrzenia po obu armiach.

Wśród półnagich, uzbrojonych wojowniczek można było dostrzec dwie postacie ubrane całkiem inaczej niż one. Bladolicą, czarno - czerwoną milady o niezmiennej chłodnej elegancji oraz całkiem swojską, zasypaną wieńcami barwnych kwiatów białowłosej szablistce.

- Powodzenia Zoju. Jesteś niesamowitą kobietą jaka zdołała w sobie rozkochać te wszystkie dzielne i tajemnicze kobiety. - rzekła Vivian ściskając Kislevitkę jak własną siostrę. Zdecydowała się bowiem pozostać razem z Amazonkami. Przynajmniej na razie. Imperialna milady zrobiła rundkę żegnając się także z kapitanem i paroma innymi osobami.

- Bywaj kapitanie. Oby bogowie mórz, wiatrów i lądów były ci tak łaskawi jak tutaj. Chyba stulecia minęły odkąd ostatni raz jakaś zamorska armia odchodziła stąd żegnana kwiatami i uśmiechami a nie strzałami i włóczniami. Ludzka pamięć jest żałośnie krótka ale Amazonki będą cię wspominać przez następne stulecia i wyryją to w piramidzie. - podeszła do de Rivery lekko się przed nim skłaniając aby oddać mu ostatni hołd i wyrazy uznania. Jakby i na niej zrobił odpowiednie wrażenie.

- Ty też bywaj Bertrandzie. Mam nadzieję, że uda ci się zrealizować twoje plany w mieście. Miło było cię poznać i cieszę się, że mogłam stawać u twojego boku. - pożegnała się z bretońskim kawalerem pozwalając mu ucałować swoją wypielęgnowaną dłoń. - A gdybyś był kiedyś w wielkiej potrzebie to może to ci się przyda. - podała mu tykwę z chlupoczacą zawartością tej cudownej aqua vitae jakiej tak zazdrośnie strzegły Amazonki w swojej piramidzie. Równie ciepło pożegnała się z Izabellą z jaką podczas tej podróży nawiązała całkiem ciepłe relacje podobne do starszej siostry czy ciotki do tej młodszej.

- Ah i ty mój sylvański kawalerze. - podeszła w końcu do czarnowłosego Carstena. Tu nieco złamała tradycyjny protokół bo lekko odchyliła twarz w bok dając mu okazję aby ją pocałował w policzek. - Dzielnie stawałeś Carstenie, bez ciebie nie dałabym sobie rady tam w piramidzie. Cieszę się, że obojgu nam wbrew wszystkiemu udało się wyjść z tego cało. Dziękuję ci, że byłeś moim niezadownym ochroniarzem i partnerem gdy tego najbardziej potrzebowałam. - oddała mu lekki ukłon podobnie jak niedawno przed kapitanem jakby chciała zaznaczyć, że chce uhonorować jego postępowanie i osobę. Po czym na pamiątkę wręczyła mu tykwę z chlupocząca zawartością cudownej wody z piramid oraz małą, sakiewkę z jakimś twardym, obłym kształtem. - Chowaj przed słońcem. A gdybyś kiedyś potrzebował siły, wytrwałości i sprawności w gardłowej sprawie to wypij. - dodała ze swoim enigmatycznym uśmiechem który jakoś wyjątkowo wydawał się ciepły a nie wystudiowany jak zazwyczaj. Po czym nieco się odsunęła aby dać im szansę na inne pożegnania.

- Ahoy siostry! Bywajcie! Jak dożyję to na pewno tu wrócę! - Zoja za to nie była taka dystyngowana jak imperialna uczona za to głośna i prostolinijna. Co właśnie tak często zjednywało jej sympatię otoczenia. Teraz stała obwieszona całymi girlandami kwiatów i tak jak żartowała podczas zwycięskiej uczty Vivian nikt pod tym względem nie mógł się z nią równać. Jeśli by mierzyć uczucia Amazonek po ilości wręczonych kwiatów to kislevicka piratka chyba rzeczywiście podbiła serca tych wojowniczek. Wahała się prawie do końca czy zostać czy odejść. Jeszcze wieczorem chodziła niespokojnie po różnych stopniach piramid bijąc się samotnie z myślami. Co ostatecznie przeważyło nie wiadomo. Ale rano zjawiła się spakowana u boku kapitana odprowadzana przez liczne grono tutejszych wojowniczek. Teraz machała do nich radośnie i chyba się z tych emocji popłakała jakby naprawdę żegnała się z rodzimą wioską i siostrami. Zresztą te też miały podobnie i żal zdawał się ściskać im serce na to rozstanie.

- No to jak chcecie iść ze mną to chodźcie. - powiedziała wesoło do grupki wojowniczek. Te miały przewieszone przez plecy jakieś torby, w dłoniach włócznie z obsynitowym ostrzem, tarcze u boku, łuki, kołczany i u pasa tą dziwną broń jaka wydawała się skrzyżowaniem mieczy i pałek z wbitymi kawałkami obsynitu.

- A jak będziemy wsiadać na statek. To też je zabierzesz ze sobą? - zagaił ją zaciekawiony kapitan zerkając na te kilka wojowniczek które chyba ku zdumieniu także samej Zoji zdecydowały się podążyć za nią. Zapewne w sporej mierze z powodu Iqhawe Likadrako. A częściowo kto wie? Może z ciekawości? Może z chęci poznania świata i przygód? Nawet nie do końca było wiadomo czy to jej eskorta, służba czy koleżanki bo żadna nie mówiła w jakimś zamorskim języku. Ale i mimo bariery językowej widać było, że traktują ją jako swoją liderkę.

- A czemu nie? Jak będą chciały to czemu nie? Sama nie wiem czy mnie tylko odprowadzają i zawrócą gdzieś w dżungli albo w mieście czy zostaną. Nie wiem. Jakby miały zostać to trzeba by jakoś z nimi się zacząć dogadywać. Bo do tej pory to ledwo parę słów podłapałam a bez Majo to ciężko będzie z nimi gadać. - Estalijczyk i Kislevitka zawrócili dając tym znak aby ruszać w stronę oceanu. Oddziały z wolna zaczeły się formować w kolumnę marszową jaka zaczęła odrywać się od stojących gospodyń i zanurzać się w nieskończoną dżunglę jaka ciągnęła się ponoć przez cały kontynent.

- Bo jakby je trzeba zamustrować to trzeba by wam jakieś osobne kabiny zbudować. Jak jesteś jedna czy tam parę to jakoś tam się was zawsze gdzieś upcha. Ale taka czereda to już nie byle co. I co ja zresztą mam powiedzieć reszcie załogi? Jak tu będzie im przed nosami paradować takie stadko na w pół rozebranych ślicznotek? - dowódca miał widocznie dobry humor i trochę sobie luźno rozmawiali z Zoją jakby znów byli na statku albo w porcie.

- Że to mój harem i mają mi go nie ruszać bo łapy utnę! - Glebowa roześmiała się beztrosko na co kapitan pacnął się w czoło niczym ojciec słysząc coś niezbyt poprawnego z ust swojej dorastającej córki. Ale oboje się roześmiali ciesząc się tym momentem radości.

Chociaż tak naprawdę to nie był to taki całkowity koniec kontaktów z poddanymi królowej Aldery. Przez te parę dni jakie minęły od uczty zwycięstwa oboje zastanawiali się nad tym powrotem. Gdy tutaj kapitan prowadził swoich ludzi to szli w górę rzeki. Rzeka zapewniała w miarę pewne źródło do picia i prania. Ale nad rzeką była norsmeńska osada Leifsgard. Norsmeni byli tradycyjnie wrodzy Amazonkom więc nie było pewne jak zareagują na tą fraternizację kapitana z ich wrogami. Zwłaszcza, że byłoby trudne do utrzymania w tajemnicy, że wyprawa nie wraca z pustymi sakiewkami a do tego jest wymęczona wielotygodniowym pobytem w dźungli i przetrzebiona znacznie licznymi walkami z gadami i nie tylko. A Norsmeni potrafili cierpieć na nie mniejszą żądzę złota jak Estalijczycy czy inne narody Statego Świata. W końcu więc kapitan zdecydował się skorzystać z rady królowej i pójść “na przełaj”. Czyli oddalić się od rzeki bo Aldera obiecała mu swoje wojowniczki w roli przewodniczek jakie miały ich doprowadzić do wybrzeża omijając tą kłopotliwą osadę. Więc i teraz grupki wojowniczek towarzyszyły kolumnie zamorskich śmiałków, zwłaszcza na czele kolumny. Oprócz nich królowa zdecydowała się wysłać do Portu swojego ambasadora.




https://i.imgur.com/8ZFVQMS.jpg



Eridani przykuwała uwagę swoją nietuzinkową urodą oraz strojem. Jechała na pierzastym culhanie razem ze świtą kilku wojowniczek. Kapitan obiecał pomoc w urządzeniu się na miejscu a królowa uznała, że póki ma takiego sojusznika to można spróbować bardziej cywilizowanych kontaktów z przybyszami z innych krain i kontynentów. Eridani była jedną z jej wodzów i szlachcianek a do tego nieco mówiła po estalijsku. Z zachowania wydawała się dostojna i elegancka. Chociaż jej strój, złote ozdoby i młody, atrakcyjny wygląd, tak powszechny wśród jej plemienia w mieście zapewne wzbudzi sensację. Zwłaszcza, że do tej pory królowa nie wysyłała swoich oficjalnych przedstawicieli na stałe. Teraz jechała na swoim pierzastym wierzchowcu obok kapitana i Zoji jako oficjalna przedstawicielka swojej królowej.

- No to mówisz Carstenie, że przydałaby ci się jakaś tancerka w zamtuzie? No to rozmawiałam z moimi dziewczynami i chyba nie będzie z tym kłopotów. Przynajmniej tak jeszcze rano z Majo gadałam. - Zoja podjechała do maszerującego Carstena i odezwała się nonszalanckim tonem wskazując kciukiem na swoją amazońską świtę. Obecnie wszystkie wojowniczki z jej i świty Eridani wymieszały się idąc razem więc liczebnie wyglądały jak jakiś większy oddział. Ale z wyglądy to każda by zapewne cieszyła oko gracją tancerki. Wcześniej jak ją o to pytał to obiecała, że zapyta ale oboje mieli tyle obowiązków, że niezbyt było kiedy wrócić do tej rozmowy. Zwłaszcza jak do dzisiejszego poranka nie było pewne czy Kislevitka zdecyduje się pozostać wśród swoich nowych sióstr czy wrócić razem z resztą armii swojego kapitana.

A stawiając kroki ponad zwalonymi konarami, korzeniami drzew czy uchylając się przed wiszącymi nisko pnączami miał czas aby wspomnieć to czy owo. Jak choćby swój ostatni taniec z Vivian podczas uczty na cześć poległych i zwycięstwa. Nie odmówiła mu ale nie wyglądała na zaskoczoną. Podała mu dłoń jak na dystyngowaną damę przystało ale w oczach i uprzejmym uśmiechu dostrzegł cień aprobaty. Ponieważ niezbyt dało się tańczyć do tubylczej muzyki Amazonek to imperialna szlachcianka poprosiła wojaków kapitana aby zagrali coś bardziej swojskiego. I wtedy znów pozwoliła mu się objąć i złapać za kibić. A on znów czuł pod swoimi dłońmi jej gorset rozgrzany ciepłotą ciała albo gładką, kobiecą skórę, przyjemną w dotyku. Zapach jej delikatnych perfum. Niby kwiatowych ale jakoś nie kojarzył żadnego kwiatu z tej piekielnej dżungli aby go rozpoznać. A potem tańczyli, śmiali się i rozmawiali o jakichś głupotach ale sam już teraz niezbyt pamiętał o czym.

Bertrand też miał co wspominać z tamtej uczty. Też mu żadna z poproszonych dam nie odmówiła. Z Zoją tańczyło się lekko i wesoło. Była już nieźle rozochocona winem, muzyką i tym stałym adorowaniem przez Amazonki jak i kamratów kapitana. Zwłaszcza, że lubiła szybkie i swawolne tańce, niezbyt przystające do salonowego towarzystwa ale jakże popularne na wiejskich weselach czy portowych tawernach. Anette nie miała tej lekkości. Zdecydowanie nie tańczyła tak swobodnie jak tubylcze wojowniczki co zdawały się mieć do tego wrodzony dryg. Ale radosna atmosfera udzieliła się także i jej i Pancerkapitan całkiem dobrze się prowadziło w tańcu jak trafiła na odpowiedniego partnera. Vivian oczywiście emanowała dostojeństwem niczym okruch elegancji przywiany wiatrem z jakiejś staroświatowej sali balowej. Nie pozwalała sobie na zbyt wiele frywolności nie zapominając o swoim szlacheckim pochodzeniu ale tańczyła z wprawą i swobodą wręcz hipnotyzując swoim uwodzilcieskim spojrzeniem. Najtrudniej tańczyło się z Majo. Ale zapewne to przez różnice kulturowe. On nie znał ich tańców a ona staroświatowych. Co więcej sama idea tańca gdzie mężczyzna dotyka kobietę wydawała się być Amazonkom obca co nie było takie dziwne skoro nie miały mężczyzn. Ale ciemnoskóra tłumaczka starała się jak mogła aby sprostać wyzwaniu. Tańczyło się z nią jednak jak z dziewczyną co przyszła pierwszy raz na potańcówkę, jeszcze niczego nie wie, wszystko trzeba jej pokazywać ale za to nadrabia wrodzoną gibkością, refleksem i pogodnym uśmiechem.

Co do planów matrymonialnych to jednak nie wszystko poszło po jego myśli. Carlos na pewno zamierzał kupić nowy statek. Cały czas w wolnych chwilach gadał o tym statku. Wymieniał różne nazwy statków, kapitanów, armatorów, cieśli, najemników jakby już to wszystko miał przed oczami. Bo widocznie liczył na to, że przywiezione skarby pozwolą mu na zakup nowej jednostki i powrót na morskie szlaki. Te nazwy jednak Bertrandowi niewiele mówiły bo za krótko przebywał w Porcie Wyrzutków aby się w tym orientować. Poza tym nigdy nie specjalizował się w morskiej tematyce. Jedne co było pewne to to, że kupno takiego statku, wyekwpiowanie go, zamustrowanie załogi to nie taka błaha sprawa więc zapewne to by wszystko szło w tygodnie albo i miesiące a może i to mogło być sfinalizowane w nowym sezonie. Do tego czasu kapitan zamierzał wrócić do miejskiej śmietanki i cieszyć się sławą zdobywcy złotych skarbów i przyjaciela królowej Amazonek. Był pewny, że będzie nowym lwem salonowym i nagle znajdzie się cała masa sojuszników i przyjaciół. Tyle, że doskonale pamiętał kto mu co powiedział gdy szukał sponsora na obecną wyprawę więc nie ukrywał, że wicehrabina de Lima na pewno zajmie honorowe miejsce u jego boku a co do reszty to zobaczy na miejscu.

- Mnie się wydaje, że Carlos się przymierza do naszej dobrodziejki. - powiedziała mu w pewnym momencie siostra gdy brat zwierzył jej się z tych planów. Wydawało się, że de Rivera nie jest niemiły jej sercu ale gdy na to patrzyła przez pryzmat pozycji, znajomości, tytułów czy majątku to rodzeństwu młodych Bretończyków trudno było się równać czy z estalijskim szlachcicem co wybrał karierę wilka morskiego a w mieście działał od dawna i miał jakąś tam wyrobioną pozycję. Do tego jako wódz to nawet z tych łupów z piramid to wracał z większą częścią niż jego oficerowie czy żołnierze. Plany zakupu statku tak od razu niewiele tu zmieniały. Zaś wicehrabina była z zacnej rodziny jaka tutaj działała od pokoleń i nawet jak ona sama przypłyneła do Portu ledwo kilka lat temu to nie działała od zera. No i też miała niezłą fortunę skoro mogła sobie pozwolić na zasponsorowanie tak ryzykownej wyprawy w głąb nieznanej dżungli. Więc zdaniem Izabelli to trudno będzie im się przez to przebić. Łupy przywiezione z piramidy, reputacja członków wyprawy do piramid, przyjaźń z kapitanem mogły dać im niezły kapitał początkowy, na pewno lepszy niźli gdy parę miesięcy temu wysiadali ze statku jaki ich przywiózł ze starego kraju no ale jednak mieli te swoje pięć minut blasku jaki musieli właściwie wykorzystać nim ten blask zblaknie przyćmiony przez kolejne.




Czas: 2526.II.19; mkt; przedpołudnie
Miejsce: Port Wyrzutków, rezydencja wicehrabiny de Limy
Warunki: na zewnątrz: sil.wiatr, zachmurzenie, skwar, hałas tłumu



Wszyscy



- Zdrowie naszej dobrodziejki! Bez której ta cała wyprawa nie byłaby możliwa! - krzyknął gromko kapitan kierując swój kielich w górę aby oddać cześć gospodyni. Ta siedziała na honorowym miejscu, na ozdobnym krześle wyściełanym czerwonym atłasem. A sama była ozdobiona perłami jak złotymi ozdobami. W oczy wpadał dziwny naszyjnik mieniący się żółcią szlachetnego metalu i kontrastowo czarnymi kawałkami rzeźbionego obsynitu. Jeden z prezentów jakie wicehrabina dostała od swojego kapitana i postanowiła go dziś włożyć na tą uroczystość. Ozdoby mogły się wydawać egzotyczne ale dużo mniej jak ktoś się naoglądał podobnego stylu u Amazonek i w ich piramidach. Nawet jaszczury używały na oko takich samych ornamentów. Na razie jednak byli tutaj. W sali balowej rezydencji wicehrabiny. Pierwotnie jak sama mówiła planowała “to małe przyjęcie” w ogrodzie no ale dzisiaj tak mocno wiało, że byłoby to zbyt karkołomne rozwiązanie. A rzeczywiście wiało, że ludziom czapki i kaptury spadały z głów a drzewa uginały się pod naporem wiatru.

- I dobrze! Wreszcie można odetchnąć pełną piersią! I wiatr zwiewa te wszystkie miazmaty od jakich roji sie w dżungli! - humor de Rivery dopisywał. Właściwie odkąd niespodziewanie kilka dni temu wyszli z dżungli na piaski morskiej plaży, gdy ukazał się morski widnokrąg, wiatr niósł w twarz słony zapach i rozwiewał włosy to ten stary wilk morski zdawał się cieszyć jak dziecko. Zresztą nie tylko on. Widok plaży i morza niósł otuchę i nadzieję, że wreszcie wydostali się s tej przeklętej, duszącej, błotnistej dżungli i sa już prawie w domu. Bo te morskie plaże przecież na całym świecie są takie same. No i wiadomo było, że już się nie zgubią bo teraz wystarczy iść wzdłuż plaży. Ostatni raz ją widzieli ze dwa miesiące temu gdy maszerowali z miasta w kierunku Wężowej Rzeki i położonej nad nią norsmeńskiej osady jaka wtedy była ostatnim, znanym okruchem cywilizacji o jakim mieli pojęcie. A teraz znów tu była. Ciepły piasek, morska woda tak swojsko szumiąca i zalewająca brzeg to znów się cofająca w nieskończonym rytmie rządzonym przez Mananna.




https://i.imgur.com/ZsTM5eH.jpg


Radość była tak wielka, że dorośli mężczyźni, zaprawieni w bojach wojownicy, wiarusy z niezliczonych kampanii, stare wilki morskie, rzucili się w te morskie odmęty, zaczęli zdejmować z siebie ubrania, kąpać się, chlapać, śmiać jakby znów byli dziećmi i beztroskimi chłopcami. Kapitan chyba zaakceptował stan faktyczny bo chociaż jeszcze do zmroku było dobre kilka dzwonów marszu to zarządził postój i odpoczynek. Wszyscy powszechnie chcieli zmyć z siebie morską wodą ten smród duszącej, bagiennej dżungli. Odetchnąć świeżym powietrzem, zobaczyć słońce i niebo w całej okazałości, cieszyć się pełnią dziennych barw a nie błąkać się na dnie zielonego oceanu, w wiecznym cieniu gdzie światło dnia prawie nie dochodziło. To wszystko sprawiło, że przez resztę dnia odpoczywali.

Podróż wznowili następnego dnia. Wtedy też pożegnali się z przewodniczkami królowej jakie uznały, że spełniły swój obowiązek wyprowadzając sojuszników na znajome wody. Do miasta mieli jeszcze ze dwa dni marszu ale w porównaniu do dżungli to nic im tu nie groziło. Doszliby zapewne w te dwa dni ale pod koniec tego drugiego kapitan zarządził postój. Kazał zrobić ustawić kolejne oddziały wzdłuż siebie a sam konno przejechał obok nich.

- Żołnierze! Marynarze! Rycerze! Wojownicy! Udało nam się! Wbrew wszystkiemu udało nam się! To nasza ostatnia wspólna noc tej wyprawy! Jutro przekroczymy bramy miasta i wrócimy do cywilizacji! Wrócimy do domu! Wrócimy jako zwycięzcy i bogacze! Wrócimy w chwale i sławie! Słyszeliście co mówiła nam królowa na pożegnanie? Od stuleci nikomu się nie udało wrócić z piramidy! Dopiero nam! Uszliśmy z życiem i do tego ze złotem! Więc jutro, jak będziecie przepijać swoje złoto pamiętajcie o naszych poległych towarzyszach jacy zapłacili cenę najwyższą za ten wspólny sukces! I wypijcie za nich kolejkę! I kolejkę za nasze śliczne i mężne sojuszniczki! I za naszą dobrodziejkę co wywaliła dla nas swoje złoto abyśmy my mogli zdobyć swoje! A przede wszystkim dziękuję wam! Ja, kapitan Carlos de Rivera! Dziękuję wam za wasze męstwo! Bez niego nie zdzierżylibyśmy z tymi cholernymi nieumarłymi w bitwie noworocznej ani tymi jaszczurami w piramidach! Za waszą wytrwałość! Bo nie zlękliście się tego żarłocznego błota, pijawek i robactwa jakie nas pochłaniało codzienie! Za waszą chciwość! Co nas kierowała ku celu silniej niż cokolwiek innego! - w całej kolumnie dominowała radość i poczucie zwycięstwa. Ale przemowa kapitana pozwoliła to zwykłym żołnierzom i marynarzom ubrać w słowa. Na koniec rozległ się gromki śmiech z dziesiątek gardeł gdy ich dowódca zakończył te podziękowania w tak rubaszny sposób, że rozbawił ich wszystkich. W górę poleciały czapki i ręcę oraz wiwaty na cześć kapitana i zwycięstwa. Ludzie promieniowali dumą z samych siebie gdy teraz do nich docierało jak wiele wycierpieli w tej parnej, błotnistej dżungli. Jak niewielu ich wróciło. I to, że ich kapitan co wiódł ich od tych samych bram miasta przez jakie wracali zdaje sobie z tego sprawę i im to pamięta.

- Wiwat kapitan de Rivera! Ze zdzierżył nas przez te dwa miesiące i wywiódł nas z tej przeklętej ziemi i to jeszcze ze złotem! - krzyknęła Zoja a tłum wojaków wszybko podłapał ten okrzyk. Kapitan śmiał się razem z nimi pozwalając im sie wyszumieć i nacieszyć chwilą zwycięstwa. Ostatni raz mieli być razem. Jutro po powrocie do miasta rozproszą się po nim wracając do swoich znajomych kątów, domów, tawern, rodzin, statków i kto wie gdzie jeszcze. Jutro wyprawa kapitana de Rivery zakończy się, roztopi w błotnistych zaułkach Portu Wyrzutków. Przyniesie za to ze sobą złoto oraz opowieści o przeklętej, zabójczej dżungli, tajemniczych piramidach, ponurych Norsmenach, egzotycznych Amazonkach i pewnie wiele, wiele innych. Ale to miało być jutro. Dzisiaj jeszcze byli tu razem. Może jedna trzecia tych co dwa miesiące temu wyruszali z miasta. Ale panowała radość. Przeżyli i wrócili bogaci! Wrócili zwycięzcy.

- Ale najpierw kąpiel, pranie i golenie! Macie mi zmyć z siebie tą przeklętą dżunglę! Jutro chce widzieć maszerujące ulicami, rozśpiewane, zwycięskie wojsko! Nie żałosnych, przegranych, obszarpańców! - zawołał na koniec de Rivera znów wywołując falę radości. Dał rozkaz “Spocznij! Rozejść się!” co oficerowie przekazali sierżantom a ci rozpuścili oddziały. Po czym znów nastąpiła radosna chlapanina w morzu i wylegiwanie się na plaży. Jednak wojacy albo wzięli sobie do serca słowa dowodzącego albo rzeczywiście sami z siebie chcieli się jutro prezentować jak najlepiej. Tak zszedł im ostatni dzień i noc przed powrotem do miasta. Dzięki dzwonom jakich dźwięk niósł się po plaży dowiedzieli się, że to Festag. Nim nastał zmrok kapitan wysłał jednak konno Zoję i dwóch konkwistadorów do miasta. Wrócili rano gdy obóz na plaży jadł swoje ostatnie śniadanie. Potem uformowali się w porządne kolumny i ruszyli w stronę widocznych murów miasta. Nim tam dotarli zrobiło się południe.

- Rozwinąć sztandary! I śpiew! - krzyknął jadący na czele kapitan widząc, że na murach tłoczno i chyba sporo luda obsiadło bramę, mury albo wyszło i przed aby zobaczyć takie niecodzienne widowisko. Sztandarów zbyt wiele nie mieli. Właściwie poza banderą ze starego statku kapitana jakiej używał jako osobistego sztandaru to wiele więcej nie było. Ale właśnie pod tą nieco już spłowiałą flagą, tam i tu postrzępioną, z paroma przestrzelinami wmaszerowali z powrotem do miasta. Im bardziej zagłębiali się w to miasto tym więcej ludzi było widać po bokach. Ludzie wyglądali z okien kamienic, domów i tawern, przystawali na ulicach przerywając swoje zajęcia aby popatrzeć na maszerujące wojsko. Szli często w oberwanych spodniach czy koszulach, pocąc się pod cerowanymi przeszywalnicami ze śladami dziur po ciosach czy wyżartych przez robactwo, z pociętymi kolczugami, pogiętymi blachami pancerza, nawet sam ich dowódca chociaż jego zbroja była ozdobna to na kirysie miał ślady po pazurach czy innej broni jakich nie udało się do końca wyprofilować do pierwotnego kształtu. Ale szli pewnie. Szli zwycięzcy chłonąc dumę z własnych osiągnięć. Szli śpiewając stare, dobrze znane piosenki jakie nie wychodziły zbyt zgranie za to entuzjastycznie. Zaś z tłumów dało się złowić zdumione spojrzenia, okrzyki i pytania.

“Wrócili ci co poszli do dżungli”

“To oni, ci co poszli z de Riverą”

“Wrócili z piramid? Z dżungli? Niemożliwe, przecież stamtąd nikt nie wraca”

“Ale mało ich wróciło. Ale dziwne, że ktokolwiek”

“A co to za dzikuski? Co one tu robią? Przecież one tu nie przychodzą”

“Zobacz jak są obwieszeni złotem!”

“Do kroćset a mogłem nie słuchać starej tylko z nimi iść!”


Kapitan powiódł swoją armię na Plac Targowy. I tam zarządził ostatni apel. Jeszcze raz podziękował za wierną służbę i pogratulował zwycięstwa. Tym razem w przeciwieństwie do tego wczorajszego apelu na plaży mieli mnóstwo zaciekawionej widowni. Więc zrobiło się tłoczno i gwarno jakby to był dzień targowy. Po tym apelu dowódca po raz ostatni dał rozkaz “Spocznij! Rozejść się!” i już. To był koniec. Ale jakoś ani jemu, ani jego wojsku nie chciało się ot, tak rozchodzić. Jak spędzili ze sobą prawie dwa i pół miesiąca, w większości w tej piekielnej dżungli i zdawali sobie sprawę, że widzą się razem po raz ostatni to jeszcze się żegnali, ściskali, wymieniali adresy, obiecali się spotkać ponownie tu czy tam, umawiali na kolejne spotkania. I spora część podchodziła jeszcze indywidualnie lub po kilku do kapitana aby mu podziękować czy pożegnać się. On każdemu mówił, że będzie urzędował tak jak poprzednio w “Wesołym kordelasie” i jakby ktoś go potrzebował to pewnie będzie tam albo będzie mu tam można zostawić wiadomość. I tak się ten pstrokaty tłumek stopniowo rozchodził i rozstapiał w miejskich zaułkach.

Ten powrót do miasta był w południe w Wellentag. Czyli przedwczoraj. Dziś był dzień targowy czyli Martag. A wczoraj większość oficerów i podobnie zasłużonych członków tej wyprawy dostało zaproszenia od kapitana na jutrzejsze przyjęcie powitalne u wicehrabiny. Czyli właśnie dzisiaj. Do pewnego stopnia obsada gości była mocno zbieżna do tego jaki zwykle występował w namiocie narad. Tylko teraz nie spotykali się w dużym namiocie tylko bogatej, wykładanej marmurami, pluszem, rzeźbami i płaskorzeźbami rezydencji młodej wicehrabiny jaka była głównym sponsorem tej wyprawy. Obok kapitana jak zwykle siedziała Zoja i Togo. A poza tym pułkownik de Silva co niejako przejął pałeczkę głównego doradcy wojskowego kapitana po wojennej śmierci pułkownika de Guerry. Bertrand wraz z Izabellą jacy poznali ten kawałek dżunglowego kontynentu. A brat ochotniczo uczestniczył w większości różnorakich misji jakie wymagała sytuacja. Imperialna kapitan gwardzistów, zwana przez wojaków Panzerkapitan. Co tak często po obozie lubiła chodzić boso i w samych portkach i koszuli, że łatwo ją było pomylić z jakąś służebną dziewką chociaż zawsze miała swój finezyjny, barwny beret z jeszcze barwniejszymi piórami. A w prezencie od Amazonek dostała cały zestaw jeszcze bardziej pstrokatych piór jaki niesamowicie ją ucieszył. Carsten co wyrobił sobie renomę zaufanego porucznika kapitana do zadań wyjątkowych i ten śmiało go mógł polecić innym. I nieważne czy chodziło o wyprawę w trzewia piramidy czy z misją dyplomatyczną do wioski Amazonek. Tileański porucznik Sabatini co przejął dowodzenie kusznikami z tego właśnie kraju. Albo zawodowy estalijski szampierz Carrera co dowodził zabijakami co tak dzielnie stawali podczas bitwy noworocznej albo z jaszczurami wśród piramid. Czy choćby młoda oficer marynarzy, Lana Solano co jako jedyna z czterech oddziałów marines została wybrana do ostatniej misji w piramidzie. I jeszcze całkiem sporo innych więc weterani wyprawy do dżungli mogli się poczuć całkiem swojsko i byli w przeważajacej większości bo wicehrabina chciała mieć ich w dość kameralnym gronie poznać ich osobiście no i oczywiście wysłuchać tych wszystkich niesamowitych opowieści o przygodach, skarbach i Amazonkach.

Bowiem na przyjęcie zaproszono także Eridani i jej świtę. Chociaż przedstawicielka królowej siedziała obok wicehrabiny podobnie jak w dżungli zwykle królowa Aldera siadała obok kapitana a za nią jej świta. Amazonki i to tak siedzące tuż obok, niesamowicie fascynowały młodą wicehrabinę. Wzrok często uciekał jej w ich stronę chociaż posłuszna manierom i dobremu wychowaniu nie chciała się nachalnie gapić no ale ciekawość kogoś kto pierwszy raz widział z bliska ten mityczny do tej pory lud była zrozumiała.

“Jak one mogą tak chodzić?! Przecież są prawie gołe!”, “I one mają aż tyle złota? Aż z nich kapie”, “W jakim języku one rozmawiają?”, “I tam w dżungli jest ich jeszcze więcej?”, “Nie mogę wymówić jej imienia…”, “Ale one są śliczne, wszystkie co do jednej… Jak one to robią?” “Jak to nie mają mężczyzn? Może ich pochowały? No to jak się… No skąd się biorą u nich dzieci?”

W miarę jak przyjęcie robiło się mniej oficjalne, ludzie wstawali od stołów albo dalej siedzieli to i rozmowy schodziły na coraz różne tematy. I chociaż kapitan przedstawił gospodyni każdego ze swoich oficerów i zasłużonych członków mówiąc o nim czy o niej coś pochlebnego to jednak i później większość z nich chciała chociaż na chwilę z nią porozmawiać. W końcu była jedną z ważniejszych osób w towarzystwie a może i w całym mieście. Poza kapitanem i może pułkownikiem większość z nich miała okazję spotkać się z nią po raz pierwszy więc byli sobą zainteresowani. Wicehrabina de Lima rzeczywiście wydawała się być ciekawa wieści z tej wyprawy i różnych detali jakich mogła się od nich dowiedzieć.

- Statek moja droga, nowy statek. Ze mną nie zginiesz, sama widzisz, że możesz na mnie polegać. A nowy statek otworzy nam nowe możliwości. - kapitan kuł żelazo póki gorące i póki arystokratka zdawała się mu sprzyjać to starał się ją namówić na kolejny projekt.

- Oczywiście milady, że mogę milady udzielić paru lekcji szermierki. Ale szalbą oczywiście. Szabla jest najlepsza. Tak, całują mnie po rękach. Nie, nie to to mój harem… Królowa mi dała, przyjaźnimy się to mi dała… - swoją dole rozmowy z gospodynią miała i białogłowa ale ona akurat często sprawiała, że ta mrużyła oczy i przełykała ślinę słuchając z fascynacją i niedowierzaniem takich rewelacji.

- A milady to gwardzistów nie potrzebuje? Ja i moi chłopcy chwilowo jesteśmy bez zajęcia. Jakaś wojna by się przydała. Ale może nie w dżungli. - Koenig też była ciekawa czy dzięki wicehrabinie nie uda się gdzieś zahaczyć za wojennym chlebem.

- Togo szuka żony. Chcesz być? Mam dużo obciętych głów. Usypie z nich kopiec a w środek wbiję pal. Ale kapitan zabronił mi tu przynosić. Masz wodza? Bo chcę z nim mówić za ile głów mi cię odda. Nie, nie jestem za mały, nie znasz się. A jak się leży to się wyrównuje. - Togo mówił dość zrozumiałym estaliskim za to przywykł do bytowania z kapitanem jego
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline