Brazylia.
Dżungla.
Na północ od Carauari.
2 lipiec, 1930 rok.
Wtorek.
Późne popołudnie.
Walka została zakończona, a Tucuna wygrali… nie obyło się jednak bez strat własnych. Sprzymierzone dzikusy straciły coś z 8 wojowników, a i mieli kilku rannych, w tym i samego ich wodza. Kanibale z kolei zostali porządnie przetrzebieni, zapewne i za sprawą białych i ich broni palnej. Wokół wioski zalegało coś lekko trzy tuziny martwych… a ci, którzy byli ciężko ranni, i nie umieli o własnych siłach uciec, zostawali bezlitośnie dobici.
Martwych Tucuna znoszono zaś do jednej z chatek, gdzie ich pozostawiano w spokoju.
Wodzem zajął się od razu Szaman… sycząc na Sarah(!), po czym z nim gdzieś zniknął w jednej z chat. A sama lekarka? Wypadało pomóc sojuszniczym dzikim, a rannych było kilku, więc zabrała się za to czym prędzej, asystowana dla bezpieki przez Iris.
- Evelyn jest cała i zdrowa, i właśnie poleciała zobaczyć co z jej rannym królem… - Zameldowała zjawiająca się ponownie Margeritte, mrugając niewinnie oczkami.
~
Wbrew pozorom, Wódz Tucuna miał się dobrze, i nie wyglądał na takiego, coby miał z powodu otrzymanej rany wyciągnąć kopyta… w sumie nie wyglądał nawet na wielce rannego, a w końcu dostał dzidą w tors(?). Czyżby mruczący pod nosem (coś zapewne niemiłego) w kierunku "obcych" w wiosce Szaman, znał się na swojej roli?
- Wy pomóc, my mieć honor! - Powiedział wódz - My teraz uczta robić, my przepędzić Tusa! Wy jeść, pić, wsadzać w dziurki!
Evelyn musiała moooocno zaciskać usta, by zachować powagę przy takich słowach swojego "męża", ale chyba zresztą i nie tylko ona…
- Eve tu siedzieć niedługo przy ja, z wami pogadać potem czas - Pokrętnie wyjaśnił Tucuna, mając chyba na myśli, iż Evelyn tu nieco przy nim posiedzi, a dopiero później będzie mogła spędzić znowu czas z resztą znanych jej osóbek? I… zaczął rozwiązywać swoją przepaskę biodrową. Ooooooj, należało się chyba ulotnić z chatki, król dzikusów chciał bzykanka ze swoją królową po walce??
~
Znowu była masa owoców do jedzenia, i do picia, do tego mięso, i coś, co chyba miejscowi tu używali jako alkohol? Smakowało kiepsko, i było bardzo mocne.
Gdy zaczęło zmierzchać, rozpalono również ogniska, trochę śpiewano, tańczono… tańczyli młodzi i starzy, ubrani odrobinkę, lub całkowicie nadzy. Nikomu to tu chyba nie przeszkadzało.
Zamknięto w końcu również bramy wioski. Wyglądało na to, iż teraz był czas świętowania zwycięstwa nad kanibalami.
- Wódz drzemie - Powiedziała z wymownym uśmieszkiem Evelyn, gdy powróciła do towarzystwa, i usiadła z nimi - Teraz czas zabawy i… figli, hihi… wszystko inne jutro rano. Jedzcie, pijcie, bawcie się dobrze…
- Hej, hej, hej! - Margeritte wesołym tonem wzbraniała się przed paroma dzieciakami, które ciągnęły ją do tańca… oczywiście dała niemal natychmiast za wygraną, i po chwili pląsała z nimi roześmiana wśród ognisk.
….
No i te młode dziewczęta, tak słodko się uśmiechające do białych samców, podając im jedzonko, napoje, i zapraszając do tańca, a wszystko wśród prawie całkowitego braku odzienia. I nie stroniły od kontaktów fizycznych, oj nie. Głaskały torsy, ramiona, policzki, sprawiały, iż było miło, a pewnie mogłoby być i jeszcze milej.
Jedna,
dwie, trzy… sześć, osiem… trochę ich było. Do wyboru, do koloru, nic tylko brać, i to dosłownie, hehe.
- To gdzieeeee teeee przystojniaaaaaaczkiiii?? - Zawyła wstawiona już Iris, dołączając do tańców, i macając półnagich miejscowych.
***
Komentarze jutro :P