Renton oddał połową lornetkę jej właścicielowi z ukrytym żalem. Drugi raz w życiu patrzył przez tego typu wojskowy przyrząd optyczny. Niesamowita konstrukcja tego wynalazku przybliżała obraz, który był o wiele jaśniejszy od bardziej spotykanych lunet, z którymi miał więcej doświadczenia. Lornetka była zgrabna, poręczna a jego wielkich dłoniach sprawiała wrażenie mniejszej niż w rzeczywistości była. A małe jest piękne. Przed oczami spłynął z pamięci obraz filigranowej Niske.
- Anabaptyści Rzeźnika na moje oko panie kapitanie. - rzekł sierżant.
Taki obrót spraw częściowo uspokajał i zadowalał Mathieu. Torelancja wobec zarazy była wszak u nich zerowa, więc przynajmniej o ten aspekt obawy Rentona rozpływały się jak ustępująca mgła nad cuchnącym bagnem lub odlatujący gdzieś w pizdu indziej rój posłusznych insektów odwołanych myślą feromanty.
Kwestia zabójców szaserów, którymi prawdopodobnie byli kamraci pojmanego na klifie ex-niewolnika-pirata, nadal była priorytetem dla sierżanta, jakby konsulat i pałac perginandzki by sprawy nie stawiał.
- Nie interesuje mnie los tych niewolników, ale przesłuchać ich trzeba. A jeśli rozkaz nadal stoi, aby do Perpignanu dostarczyć, to lepiej pierwszym mieć ich w garści przed konnymi.