Gdy Gog wypowiadał się na temat przyszłych stosunków z ich pracodawczynią, Raif potarł brodę, by stłumić uśmiech. Nie mówił jednak nic, chcąc pozwolić najpierw wypowiedzieć się kompanom.
- Sztama. - Odpowiedział uściskiem dłoni na uścisk Roalda, chociaż jego był zdecydowanie słabszy.
- Gog, nie mam nic przeciwko półkrasnoludom zabawom łóżkowym w parach różnorasowych, ale ta panna zrobiła cię w jajo - przeszedł do sprawy kolejnej. - Ad calendas lantanas oznacza tyle, co na święty nigdy. Oby tylko z wypłatą nas tak nie wystawiła. Trzeba się upewnić, czy i z tymi kluczami, pieczęciami i tak dalej to nie kolejne minięcie się z prawdą. Może wcale nie rozmawiała z burmistrzem? Może burmistrz rozstał się z kluczami nie tyle niechętnie, co całkiem bez swej wiedzy...
- Zdecydowanie bym nie chciał, żeby pod świątynią, gdy już z niej wyjdziemy, czekał na nas oddział straży, a potem loch, zamiast garści platyny - dodał. - Mamy zezwolenie reprezentantki władzy na pobicie strażnika... Nie uważacie, że to dziwne? Może lepiej postawić mu flaszkę i spić chłopa, zamiast walić go w łeb?
- I jeszcze jedno... Zabieramy tylko księgę, czy wszystko, co się da? Włam, pobicie strażnika, kradzież majątku świątynnego? Do końca życia nie wyjdziemy z lochu, jeśli panienka się na nas wypnie. To też warto by przemyśleć.