Gog spędził dłuższą chwilę przed zatrzaśniętymi drzwiami ratusza, starając się doprowadzić swój mózg do stanu używalności po werbalnym ataku, jakiego doznał. W końcu podniósł z ziemi cygaro, które wypadło rozdziawionych ust, otrzepał je staranie, odsunął się od budynku kilka kroków i zmierzył go wzrokiem. - Taki ładny mają tu te ratusz. - mrugnął do sibie pod nosem zapalając od nowa cygaro - Ściany takie drewniane, dach taki słomiany… Wszystko to takie nie za… -
Jego rozmarzone pomruki przerwało coś ocierające się o jego nogi. Spojrzał w dół (nie to żeby wcześniej jego wzrok sięgał specjalnie wysoko) i zobaczył czarnego jak smoła kota, który mrucząc i prężąc ogon wyraźnie się do niego przymilał. Gog od razu się rozpromienił. Z jakiegoś powodu te zwierzaki zawsze go lubiły i z wzajemnością. Jak to mówią „kot zawsze chadza własnymi drogami”, co Gogowi zawsze imponowało. Wyskrobał gdzieś z przepastnych kieszeni swojego ubrania kawałka suszonego mięsa i dla kocurowi, drapiąc go przy tym za uszami. - No witaj! Mieszkasz tu? -
Kot odpowiedział znużonym, zrezygnowanym spojrzeniem i wrócił do swojego smakołyka. - Taaa… Doskonale Cię rozumiem. Ale dzisiaj oszczędziłeś tej dziurze akcji gaśniczej, konieczności odbudowy ratusza i wyboru nowego burmistrza. Możesz być z siebie dumny. -
Zwierzak, który zdążył już uporać się z mięsem w odpowiedzi usiadł i spojrzał na niego przekręcając łebek, wyraźnie czekając na następną porcje. Którą rzecz jasna dostał. - Ale zrób coś dla mnie. Chociaż naszczaj chujowi do butów. -
Parę chwilę później znów był ze swoimi nowymi kompanami i nawet się nie silił na relacje z „rozmowy”, bo słyszała ją cała wioska. Zamiast tego, postanowił rzucić kilka słów samokrytyki, coby wiedzieli, że jest z niego inteligent i to z klasą. - Cóż Panowie, jestem zmuszony odszczekać to co wcześnie powiedziałem. W żadnym szanującym się burdelu nigdy by coś takiego mnie nie spotykało. We wszystkich pozostałych co najwyżej w jednym, jedynym przypadku a przecież nie powiedziałem temu chędożonemu w zadek synowi ślepego kozła i trollicy, że chce coś na kreskę, prawda? -
Po chwili stanęli przed kolejnym przedstawicielem lokalnej władzy. Nauczony doświadczaniem Gog tym razem nie dał się zbić z pantałyku. - Co z ciebie za łajza, pizda, gnida, menda i zakała straży, że nie znasz nawet rozkazów swego burmistrza?! Nie słyszałeś, co on przed chwilą wypierdział z siebie na całą wieś?! Czyli jesteś nie tylko tępy, ale i głuchy! Względnie po twoim narodzeniu ociec musiał cię ze szczęścia wypuścić z rąk i odbijając się głową od progu, wpadałeś do gnojówki. Kilka razy z rzędu. W efekcie do teraz masz niesprawny łeb i zatkane gównem uszy!
- Widzę, że muszę Ci to streścić: ten medalik - tu Gog pomachał mu przed oczami czym trzeba. - pozwala nam dyrygować wszelkimi „psimi synami” jak chcemy. Teraz rozumem, że to chodziło o ciebie. Dlatego gadaj zaraz co wiesz o tym przybytku, co jest w środku, co stało się z gospodarzem i całej reszcie a potem spierdalaj! - |