Gdy zimna stal przeszyła wnętrzności Joel Larsen po raz drugi w życiu dotknął prawdziwego chłodu. Pierwszy raz poczuł to przenikające zimno, gdy jako sześciolatek leżał pod ścianą z roztrzaskaną czaszką, teraz po latach znowu doświadczał podobnego uczucia.
Umierał. Jak Thomas, jak Barry, jak Jake.
Nadzieja wyciekała z niego szybciej niż krew, wolę walki zastąpiła bezsilność. W idealnym świecie, nie tym stworzonym przez okrutne, milczące bóstwo tylko filmowego scenarzystę właściciel pensjonatu okazałby się ex-komandosem na emeryturze i brawurowo wybiłby wszystkich świrów do nogi. W idealnym świecie Joel Larsen wykonałby ostatnią, samobójczą szarżę i uratował Timowi życie, dał mu szansę, by ten stał się ich deux ex machiną. Ale nie żyli w filmowej w fikcji, żyli w świecie gdzie bohaterskie zrywy mają zazwyczaj tragiczny, bezsensowny koniec, są aktem daremnej desperacji. Żyli w świecie, gdzie człowiek ponad wszystko po prostu próbuje przetrwać, przedłużyć swoją egzystencję. Dlatego nauczyciel nie drgnął gdy wróg rzucił się na właściciela pensjonatu a potem zaczął go bezlitośnie okładać. Joel wiedział, że nawet zdrowy, w szczycie formy, nie ma większych szans w starciu z wrogiem. Przyjął więc taktykę, którą czasem słabsze gatunki stosują gdy spotkają drapieżnika.
Postanowił udawać trupa.
Dźgnięcie nożem mogło okazać się jego zgubą, ale i szansą na ucieczkę. Zamknął oczy, osunął się na ziemię i spowolnił oddech. Przestał się ruszać.